Valentine’s MAKE UP!

W tym roku postanowiłam przedstawić Wam moją walentynkową propozycję z małym wyprzedzeniem (bez obaw – makijaż ani strój się nie zmarnował:)). Poza tym od dawna nie było na blogu niczego związanego z MAKE UP'em, a wiele z Was pytało o taki post, więc nie mogłam dłużej zwlekać:). Dzisiejsze instrukcje nie muszą być przez Was wykorzystywane tylko wyłącznie przed romantyczną kolacją – taki klasyczny makijaż, będzie pasował też na imprezę, czy uroczystości rodzinne (oczywiście po nałożeniu na siebie czegoś bardziej stosownego;)). A więc do dzieła! Oto produkty, które wykorzystałam w trakcie tego makijażu:

Poza produktami widocznymi na zdjęciu użyłam jeszcze korektora marki BENEFIT (No. 1) oraz eye-linera, którego nazwy nie jestem w stanie już podać bo się wytarła :) (podejrzewam, że pochodzi z Miss Sixty).

Dla tych którzy nie wyobrażają sobie kompletnego makijażu bez kryjącego fluidu polecam ten z tej samej serii co baza Delia. Produkty bardzo dobrze się uzupełniają i pięknie wygładzają skórę.

Teraz przydałby się podkład muzyczny z IX symfonii Beethovena, bo o to pojawia się przed nami….

KASIA BEZ MAKIJAŻU! 

Ach to rozmemłane spojrzenie!;)

Krok 1: Nałożenie bazy

Zauważyłam, że mało kto używa tego rodzaju produktu, co według mnie jest dużym błędem. Pewnie niektórzy z Was pomyślą, że nakładanie kolejnej warstwy makijażu jest bez sensu, ale dzięki dobrze rozprowadzonej bazie w gruncie rzeczy będziemy potrzebować znacznie mniej kryjących produktów! Nie będziemy musiały poprawiać i nakładać kolejnych warstw co godzinę, bo makijaż będzie się o wiele dłużej trzymać. 

Baza, którą wybrałam jest roświetlająca, ma delikatny różowy kolor i lekką konsystencję. Możecie ją znaleźć tutaj:

http://delia.pl/produkty/show/BazaRozswietlajaca

KROK 2: Po nałożeniu bazy biorę do ręki korektor i wklepuję go w strategiczne miejsca – pod oczy, przy płatkach nosa, w zagłębieniu brody i na widoczne niedoskonałości. Pamiętajmy aby korektor używać pod oczy tylko na specjalne okazje. Nasza skóra jest w tym miejscu bardzo delikatna i podatna na zmarsczki.

Teraz moja skóra wygląda już dużo lepiej. Jeśli stosujecie fluid lub podkład w płynie to, na tym etapie powinnyście go nałożyć. Ja boję się efektu maski, w związku z czym go unikam:).

KROK 3: Na powieki nakładam bazę pod cienię. Niewielką ilość kremu delikatnie wmasowuję w powieki. To przedłuży żywotność makijażu.

KROK 4: Następnie na całą twarz oraz szyję nakładam gabeczką niewielką ilość mojego podkładu w kompakcie. Dzięki temu skóra jest zmatowiona.

KROK 5: Jaśniejszy cień nakładam na całą ruchomą powiękę, ciemniejszy delikatnie rozprowadzam w kącikach, a następnie pgrubym pędzlem zsypuję nadmiar cienia i wygładzam kolory. 

KROK 6: Rysuję kręskę od wewnętrzengo kącika oka i odbijam ją tuż przed zewnętrznym kącikiem. 

Cienie oraz kreska powinny wyglądać mniej więcej tak :)

Moja twarz wygląda już naprawdę nieźle, ale trochę brakuje jej koloru w związku z czym podkreślam bronzerem linie policzkowe…

…a następnie odrobiną różu podkreślam policzki (gdy uśmiechniemy się tak jak poniżej będzie nam łatwiej wycelować w odpowiednie miejsce:)).

Odrobina błyszczyku na usta i GOTOWE!

All about coffee!

Follow my blog with bloglovin!

Nie będę ukrywała, że od zawsze lubię kawę. Będąc w ciąży, bardzo cierpiałam z niemożności picia jej na co dzień. Najgorsze były nasze cotygodniowe spotkania z Kasią "na kawie" ( w moim przypadku "na soczek"), gdzie Katarzyna (bo tak zwykle się do niej zwracam) zazwyczaj piła swoją ulubioną ( moją zresztą też) kawę ( duża latte z bitą śmietaną na pojedynczym espresso… pychotka!), a ja mogłam jedynie cierpliwie czekać. Jak Wam wiadomo, moja córeczka jest już na świecie, więc kawa mogła na nowo zawitać w moim życiu (ze zdwojoną mocą, bo jak tu przy małym dziecku i wczesnych pobudkach nie pić jej więcej?).

Poza smakiem istotny jest dla mnie sam nastrój, który towarzyszy mi w trakcie tej krótkiej chwili odprężenia. Praca przy komputerze staje się dzięki niej całkiem znośna, poranne wstawanie wydaje się przyjemniejsze, nie mówiąc o tym, że w końcu mogę się skupić na tym, co mówi do mnie "szefowa Katarzyna", a nie na usilnym wpatrywaniu się w Jej kawę.

Wielokrotnie słyszałam od przyjaciół:

-Gocha nie pij tyle kawy!

– (???)  

– bo jest niezdrowa

 !!!Bzdura!!!  Nie dajcie się zwariować – kawa w umiarkowanych ilościach nam nie szkodzi!

Jaką i ile kawy powinniśmy pić?

Nigdy na pusty żołądek, max 4 filiżanki (to znaczy dwie duże kawy w popularnych kawiarniach, które tak uwielbiamy). Najlepsza i najzdrowsza jest kawa ziarnista, mielona bezpośrednio przed wypiciem (rozpuszczalna kawa, którą robimy sobie w pracy odpada!). Niech Was nie korci, żeby pić tę w saszetkach typu "3 w 1" – to jest dopiero chemia!) 

Nie chciałabym być gołosłowna, dlatego przytoczę Wam kilka badań przeprowadzonych przez znacznie mądrzejsze ( w tej dziedzinie :P ) osoby ode mnie. Uczeni z amerykańskiego Scranton University odkryli, że kawa jest bogatym źródłem przeciwutleniaczy, które chronią nas przed rakiem i chorobami serca. Dodatkowo, lekarze z Harvardu ustalili, że wypijanie czterech i więcej filiżanek kawy dziennie chroni przed kamieniami żółciowymi i marskością wątroby. „Wiele badań naukowych podaje do wiadomości, że ryzyko zachorowania na cukrzycę typu II u osób, które regularnie piją kawę, nawet do siedmiu filiżanek dziennie, wyraźnie się zmniejsza.”- twierdzi prof. Stephen Martin z Centrum Diabetologii w Düsseldorfie

Kawę zaleca się także osobom uprawiającym sport. Zawarta w tym napoju kofeina wzmacnia kondycję fizyczną. „Kofeina wpływa na wzrost koncentracji, działa motywująco i zwiększa wytrzymałość. Kawa, która zawiera także składniki ochraniające naczynia krwionośne, ma swoje stałe zasłużone miejsce wśród napojów polecanych w sporcie wyczynowym i masowym” – twierdzi lekarz medycyny sportowej dr Wolfgang Grebe z Hesji

Na koniec kilka ciekawostek :)

Przeciwutleniacze zawarte w kawie mogą zapobiegać rozwinięciu się nowotworu jelita grubego o 50 %. Zmniejszamy ryzyko powstania raka wątroby o 41% .

Kawa obniża ryzyko otyłości i cukrzycy typu II nawet o 60%.

Pita w rozsądnych ilościach zmniejszy ryzyko śmierci z powodu zaburzeń krążenia.

Antyoksydanty zawarte w kawie chronią przed miażdżycą, a nasz organizm przed starzeniem się!

Kawa idealnie sprawdza się do stosowania zewnętrznego. Mokry okład z kawowych fusów przyśpiesza leczenie się siniaków i ukąszeń owadów.

Kiedy spożywane przez nas pokarmy są kaloryczne, tłuste i ciężkostrawne, kawa pomaga nam przeżyć okres ociężałości.

– Kofeina pobudza przemianę materii i działa hamująco na apetyt. Czyli działa wyszczuplająco, czy to nie wspaniałe?

Jaką kawę Wy lubicie najbardziej? Taką z zachęcającą bitą śmietaną, czarną jak noc czy też mleczną? Obojętnie, którą z tych wybierzecie, pijcie ją bez wyrzutów sumienia, ponieważ na pewno nam nie zaszkodzi:)  

Smacznego :)

City life in the winter

coat / płaszcz – Mango

cap and scarf / czapka i szalik – H&M

trousers / spodnie – Abercrombie

boots / botki – River island

sweater and bag / sweter i torebka – Zara

gloves / rękawiczki – sopocki rynek :)

Follow my blog with bloglovin!

Po karnawałowych szaleństwach czas zabrać się za pracę! Cekinowe sukienki to miłe wspomnienie, ale od jutra trzeba wrócić do szarej i miejskiej rzeczywistości:). Całe szczęście na stos meili mogę odpisywać w towarzystwie pysznej kawy, grzejąc zmarznięte dłonie. W ten weekend nie planuję wychodzić z domu bez czapki i szalika (który znalazłam na dziale męskim – 100& wełna!). Jak Wam się podobają takie proste stroje? W taki dzień jak dziś stawiam na komfort, a wszystko wskazuje na to, że jutro nie będzie cieplej :).

Gorąca herbata z sokiem z owoców aronii i migdałowe rogaliki!

  W okresie zimowym ciężko się bez niej obyć, a moja słabość do niej nasila się wraz ze spadkiem temperatury za oknem. Przygotowuję ją na różne sposoby, czasem z imbirem, laskami cynamonu lub z soczystymi plastrami grejpfruta i pomarańczy. Są i takie dni w których owoce pigwy nadają jej smaku, a bywa i tak że wystarczą listki świeżej mięty. W takiem okresie, niezastąpione są również syropy z owoców aronii lub z czarnego bzu. Nie dość, że wpierają nasz układ odpornościowy, to dzielnie rozgrzewają.

   Do dzisiejszej herbaty z aronią, rozważyłabym podać kruche rogaliki, które są wersją tradycyjnych Rugelach z dodatkiem serka śmietankowego i kwaśnej śmietany. Jeżeli spodziewamy się małych głodomorów, powracających z sankowego szaleństwa, to mam coś dla Was!

Skład:

(zmodyfikowana wersja orginalnegego przepisu na Rugelach)

350 g mąki pszennej

200 g masła

200 g serka śmietankowego

5 łyżek kwaśnej śmietany (np. 12 %)

2 łyżki cukru pudru

szczypta proszku do pieczenia

opcjonalnie: 1-2 krople esencji migdałowej lub waniliowej

nadzienie:

250 g dżemu (morelowego, malinowego)

100 g płatków migdałowych lub mieszanki bakaliowej

A oto jak to zrobić:

1. Na stolnicy przesiewamy mąkę, proszek do pieczenia oraz cukier. W szerokiej misce, za pomocą miksera łączymy masło i serek śmietankowy. Dodajemy kwaśną śmietanę i esencję migdałową luw waniliową. Gdy całość osiągnie gładką konsystencję, wmieszamy mąkę wraz z dodatkami. Formujemy ciasto, aż powstanie miękka kula. Ciasto zawijamy w folię i umieszczamy w lodówce na min. 2 godziny.

2. Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni C. Ciasto wyjmujemy z lodówki, rozwałkowujemy, wycinamy za pomocą talerza okrąg. Na ciasto nakładamy cienką warstwę dżemy morelowego, kroimy na 8 równych części i posypujemy z brzegu płatkami migdałowymi. Zaczynając od zewnętrznej strony, rolujemy każdy kawałek na kształt półksiężyca. układamy na blasze do pieczenia (wyłożonej papierem do pieczenia). Pieczemy ok. 25 minut lub do momentu, aż się zarumienią.

Komentarz: W trakcie formowania rogalików, resztę ciasta warto trzymać w lodówce, gdyż  jest mocno maślana i możemy mieć problem z odklejeniem od stolnicy.

 

New length – warm and classy!

skirt / spódnica – asos.com

jacket – dwurzędowy żakiet – River Island

bag / torebka – Simple

shoes / buty – Prima Moda

rollneck jumper / golf – Tezenis

gloves / rękawiczki – Sopocki rynek :)

Follow my blog with bloglovin!

Nie łatwo jest być eleganckim w zimie. W ostatnim czasie wybieram przede wszystkim buty Emu (ewentualnie bikerboots z futerkiem:)), długie puchowe kurtki i jednopalczaste rękawiczki – w takim stroju przemieszczam się z miejsca A do miejsca B nie ryzykując odmrożeniem rąk i nóg. Na niektóre spotkania niestety nie wypada ubrać się tak, że jedyną widoczną częścią ciała jest koniuszek naszego nosa. Niezastąpione okazują się wtedy kryjące czarne rajstopy (zawsze eleganckie), dopasowane podkoszulki na ramiączkach (to o jedną warstwę więcej!) i golfy. Długo zastanawiałam się nad zakupem tej kraciastej spódnicy, bo obawiałam się trochę jej długości, która jest bardzo modna (ach te lata 50!:)) i według mnie super kobieca, ale może jednocześnie skracać nogi. Spódnica ta zaskakująco dobrze sprawdza się nawet w wyjątkowo zimne dni – przez cały dzień miałam wrażenie, że jestem owinięta miękkim grubym kocem, który nie pozwala zmarznąć moim nogom. Ciekawa jestem co Wy o niej myślicie?:) Na wiosnę chciałabym ją nosić z baletkami i bluzkami koszulowymi.

PS: Wyprzedaże się kończą, co ma swoją złą stronę (trzeba czekać do wakacji na kolejne promocje), ale i dobrą – teraz możecie kupić ubrania za naprawdę okazyjną cenę. Jeśli nie macie w swojej szafie czarnego golfu, to radzę go poszukać i kupić :). 

 

 

Take (ECO) care!

 W minioną sobotę postanowiłam zrobić sobie wolne i pierwszy raz od długiego czasu robić to, na co naprawdę miałam ochotę. Wypoczywałam więc po piątkowym, wyjątkowo udanym spotkaniu z Zosią i Gosią (był to nasz pierwszy wieczór we trójkę od bardzo dawna:)), odpisywałam na Wasze komentarze, przeglądałam strony internetowe o modzie i nadrabiałam wszelkiego rodzaju zabiegi pielęgnacyjne:). 

Zosia, Kasia i Gosia :D

Wraz z wiekiem zaczęłam przywiązywać większą uwagę do składu kosmetyków. Jestem jedną z tych osób, które bardzo łatwo zniechęcają się do produktu, gdy tylko usłyszą, że w jego skład wchodzą trujące chemikalia (jakie to dziwne!;)). Powoli (acz skutecznie) przestawiam się więc na produkty naturalne. W moim "ekoplanie" dużą rolę odgrywają teraz kosmetyki polskiej marki Phenome i to one były głównym bohaterem sobotniego przedpołudnia. Przekonały mnie do siebie przede wszystkim substancjami, których NIE POSIADAJĄ:

Cóż, produkty tej marki ciężko jest w ogóle porównać z tym co możemy znaleźć w tradycyjnych drogeriach – na pierwszy rzut oka (i na drugi też :)) widać, że w tych szklanych retro słoiczkach nie ma niczego co  mogłoby nam zaszkodzić. To co do tej pory wypróbowałam to peeling do twarzy – skóra jest po nim naprawdę gładka, a delikatne zmarszczki (które niestety już się pojawiają) mniej widoczne. Drugim produktem, który Wam polecam, to coś na kształt olejku (pomimo tłustej konsystencji ładnie się wchłania i zostawia delikatny film). 

W swojej kolekcji mam jeszcze żele pod prysznic oraz masło rozgrzewające z imbirem, która zaskakująco długo delikatnie natłuszcza skórę. I wszystko byłoby idealne, gdyby nie problem z dostępnością tych kosmetyków – w zwykłych drogeriach ich nie znajdziecie (jeśli mieszkacie w Warszawie lub w Poznaniu to możecie się wybrać do sklepu firmowego), więc pozostaje Wam internet:

www.phenome.pl

Gdyby któraś z Was posiadała szampony i odżywki do włosów tej firmy to czekam na opinie (zwłaszcza jeśli mowa o produktach do włosów suchych):).

Nie zgadniecie KTO ZNOWU bezpardonowo postanowił wejść w kadr, gdy tylko usiadłam swoim łóżku…

Pempusia!!! :)