Mężczyźni mają łatwiej. W wielu wymiarach. Także we wskazywaniu swoich idoli i wzorów. Do wyboru jest multum zawodów i specjalności, a skutki uboczne tej czy innej drogi życiowej z reguły się mężczyznom zapomina. Przecież nie możemy krytykować astronauty, który siedzi pół roku na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, za to że zostawił żonę samą z dzieciakami na cały ten czas (rodzina powinna być przecież dumna, bo robi bardzo istotne rzeczy). Co ważne, wzory te są w miarę uniwersalne dla wszystkich. Okej, nie każdy chce być astronautą, żołnierzem – bohaterem, czy przywódcą swojego państwa. Ale w zasadzie każdy akceptuje, że są to wielkie osiągnięcia.
Z kobietami jest inaczej. To truizm, ale warty podkreślenia – dla wielu osób kobieta „poświęcająca się karierze” (czytaj: zaniedbująca dom i dzieci) nie może być dobrym wzorem. To się szczęśliwie na przestrzeni lat powoli zmienia. Do końca XIX wieku kwestia kobiety jako wzoru była ograniczona wyłącznie do jej postrzegania przez mężczyzn i pożądanych przez nich cech – czy dobrze gotuje, czy jest zdrowa, czy zniesie piętnaście ciąż i wykarmi potem piętnaścioro dzieci. Oczywiście historia zna przypadki odważnych, przebojowych kobiet, także z głębokiego średniowiecza, ale były one traktowane w najlepszym razie jako ciekawostki. W najgorszym – kończyły na stosie.
Dziś stos nam nie grozi (przynajmniej w Polsce, od razu nasuwa mi się na myśl dramatycznie pogarszająca się sytuacja kobiet w Afganistanie, którym ostatnio zakazano wychodzenia z domu bez ważnego powodu), ale chyba każda mama dziewczynki bądź dziewczynek miewa przemyślenia dotyczące ich przyszłości – nie tylko tej zawodowej, ale także prywatnej. Podświadomie chcemy nie tylko pięknej kariery, dobrego wykształcenia i sukcesu finansowego naszych dzieci – chcemy także, by znalazły partnera z którym będą szczęśliwe i (wybiegając już naprawdę daleko wprzód), aby doświadczyły szczęścia posiadania własnego potomstwa. Czy takie pragnienia są przeżytkiem i świadczą o moim mentalnym zacofaniu? Nie wiem. Pozostawiam to pytanie otwarte – dla Was i dla mnie samej.
Mimo tych dwubiegunowych oczekiwań (spełnienie zawodowe – szczęśliwe życie rodzinne) porwę się na stwierdzenie, że zarówno moje pokolenie, jak i pokolenie naszych córek może już korzystać z praw wywalczonych przez dzielne matki, babki i prababki. Dziś to już nie tylko równe prawa na papierze, ale także bardziej zdecydowane formułowanie oczekiwań wobec partnera (bo w emancypacji nie chodzi o to abyśmy „mogły” robić karierę i „musiały” jednocześnie prowadzić dom). Nowe możliwości sprawiły, że archetypy kobiety również wymagają przeformułowania. Ale nie jest to łatwe.
Kulturowe wzorce kobiecych i męskich ról społecznych, zakorzenione głęboko w naszej podświadomości, kształtują postrzeganie świata, a w efekcie wpływają na życiowe decyzje – począwszy od mało ważnych, takich jak na przykład farbowanie włosów, a skończywszy na fundamentalnych, takich jak stopień zależności od życiowego partnera czy podejście do kariery zawodowej. Archetypy płciowe zostały w licznych badaniach dobrze sprecyzowane i w przypadku kobiety oznaczają takie cechy jak uległość, troskę, empatię i tym podobne. Badania udowadniają także, że zetknięcie z kobietą, która posiada cechy uznawane powszechnie za męskie (skuteczność, zdecydowanie, siła) wzbudza w nas niepokój. A największy niepokój wzbudza w nas sytuacja, gdy kobieta posiada zarówno cechy typowo kobiece i typowo męskie (co ciekawe ten niepokój jest większy u kobiet niż u mężczyzn!). Jeszcze jako studentka Psychologii nie mogłam wyjść ze zdziwienia jak dużą część społeczeństwa w jakimś stopniu uwiera myśl, że można być na przykład miłą i kompetentną jednocześnie…
Jaki z tego wniosek? Pozytywne zmiany, jakie obserwujemy wokół nas wyprzedzają to, co dzieje się głęboko w naszej podświadomości. Archetypy w naszych głowach zmieniają się bardzo powoli, nawet jeśli chciałybyśmy aby było inaczej. Nasz rozum mówi nam, że możemy wszystko, że każda z nas może być tym kim chce, ale gdzieś głęboko w środku wyobrażenia o roli kobiety wciąż mogą nam namieszać w głowie. I nawet jeśli nie chcę, to pewnie bezwiednie wiele archaicznych archetypów przekazuję moim córkom. Przechodząc w końcu do meritum – już zdecydowanie nie Kopciuszek, Zosia z Pana Tadeusza i inne skromne panienki. Szukam dziś nowych bohaterek. Na miarę naszych czasów.
Ursula von der Leyen
Dziś na świecie wiele jest potężnych kobiet. Chociaż sformułowanie „potężna kobieta” zapewne w wielu ciągle wzbudza delikatny dysonans poznawczy. Na pierwszy rzut oka, wielu Polakom kojarzy się z odhumanizowaną administracją Unii Europejskiej, zapewne o lewicowych poglądach i sztywnej jak maszt unijnej flagi biografii. Nic bardziej mylnego.
Obecna Przewodnicząca Komisji Europejskiej ma z jednej strony siódemkę dzieci (do tego z jednym partnerem – swoim mężem), arystokratyczną otoczkę (przez tytuł – mający jednak wyłącznie status historycznej ciekawostki, bo oficjalnie tytuły szlacheckie zostały zniesione) i jest przykładną ewangeliczką. Z drugiej strony przygodę z polityką zaczęła mając dopiero 43 lata, wcześniej realizując się jako lekarka w szpitalu, co z kolei poprzedził szalony czas studiów w Londynie pod przybranym nazwiskiem.
Ta ostatnia historia jest szczególnie ciekawa i ma polski wątek. W 1978 roku ojciec Ursuli, który dwa lata wcześniej został premierem jednego z zachodnioniemieckich landów wysłał ją na studia do Londynu. Był to czas, w którym wpływowych niemieckich przemysłowców i polityków (a także ich rodziny) próbowała mordować, często skutecznie, Frakcja Czerwonej Armii, skrajnie lewicowa organizacja terrorystyczna (znana także pod nazwą Grupa Bader-Mainhoff, od nazwisk jej damsko-męskiego, przywódczego duetu). Ursula została więc wysłana do będącego wtedy poza zasięgiem działań terrorystów Londynu, ale żeby dmuchać na zimne, żyła tam pod zmienionym nazwiskiem. A żyła bardzo dynamicznie, bo jak sama wspomina, był to czas „próbowania wszystkiego” i „radości z wielkiego miasta”. Zaświadczyć może o tym polski były minister finansów – Jacek Rostowski – którego rodzina mieszkała wtedy w stolicy Wielkiej Brytanii. Tak się bowiem składa, że młoda Ursula właśnie w jego rodzinnym domu wynajęła pokój. Rostowskiemu zapadły w pamięć bardzo późne powroty z imprez i wiecznie niezamykane drzwi wejściowe do budynku.
W niemieckiej polityce jest postrzegana jako zdroworozsądkowa i mająca kontakt z rzeczywistością. Będąc ministrem najpierw rodziny, a potem pracy i spraw społecznych biła rekordy popularności w sondażach. Trudno było nie lubić kobiety, która wie co robi wprowadzając wydłużone urlopy macierzyńskie, czy program masowej budowy żłobków – w końcu sama ma siedmioro dzieci i z sukcesami łączy ich wychowanie z błyskotliwą karierą. Potem dostała polityczną misję zupełnie odmiennego kalibru. Została Ministrem Obrony, co także w Polsce było często złośliwie komentowane – blondynka (i do tego atrakcyjna) kieruje armią. Jednak nic nie dzieje się bez przypadku.
Gdy europejscy przywódcy zgodzili się, by to ona kierowała od 2019 Komisją Europejską każde z tych doświadczeń było na wagę złota. Dziś zapewne tym najważniejszym doświadczeniem jest właśnie te sześć lat na czele resortu obrony. Bo oprócz szalonej studentki i przykładnej matki siedmiorga dzieci, Ursula von der Leyen zdała też test z przywództwa i człowieczeństwa, gdy 8 kwietnia w kamizelce kuloodpornej oglądała na własne oczy koszmar mieszkańców podkijowskiej Buczy, będąc pierwszym światowym przywódcą, który odwiedził osobiście ukraińską stolicę. Czy męskie i kobiece archetypy mogą być bardziej przemieszane?
moja jedwabna gumka ze wstążką – Moye // dżinsy – Arket (ale średnio je lubię bo spadają) // koszula – 303 Avenue //
Bardzo pompatyczny ten tytuł i trochę muszę go sprostować ;). Nie – nie zamierzam wytyczać ścieżek moim dzieciom. Wręcz przeciwnie. Chciałabym, aby umiały obrać własną drogę, a nie spełniać oczekiwania innych. Dlatego wolę im czytać bajki o mądrych i silnych kobietach, zamiast o tych, którym dzięki urodzie udało się znaleźć męża. Na zdjęciu widzicie książkę „Klara buduje", która powstała z inicjatywy Fundacji Erbud. Poza tym, że cały dochód z jej sprzedaży zostanie przekazany na wspieranie jej działań (pomoc wychowankom domu dziecka w wejściu w dorosłość) to okazała się być pięknie wydaną, mądrą opowieścią o tym, że dziewczynki też mogą odnaleźć się w męskim świecie i zostać, na przykład, kierownikiem budowy (idealnie wpisuje się ona w to, co obecnie dzieję się w naszej nowej kuchni ;)).
Dr Magdalena Kryger
To nie gwiazda ścianek, ani ktoś powszechnie znany, ale wcale nie trzeba wyskakiwać z artykułów na Pudelku i Onecie, aby być stawianym za wzór. Ba! Wiem, że wiele kobiet wypełnia misje godne największych pochwał, chociaż wcale na to nie liczą.
Zapewne prawie każdy rodzic będzie pękał z dumy jeśli jego dziecko zostanie lekarzem. Jest to nobilitacja dla rodziny sama w sobie, o ułatwionym dostępie do porad czy szybkich recept wystawionych w środku bożonarodzeniowej nocy nie wspominając. Praca lekarki w Klinice Pediatrii, Hematologii i Onkologii Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego w Gdańsku to, moim zdaniem, wystarczający powód do tego, aby wzbudzić szacunek u innych. I nie zmienią tego paskudne komentarze, że „to przecież jej zawód i otrzymuje za to wynagrodzenie”, które czasem zdarza mi się słyszeć. Ten kto spędził trochę czasu na oddziale, na którym leczone są dzieci z chorobami onkologicznymi wie, że dla personelu nie jest to zwykłe odsiedzenie godzin, a z takim wykształceniem bez trudu znalazłoby się równie dobrze płatne, chociaż znacznie mniej obciążające, zajęcie.
Ale Doktor Kryger idzie dalej. Nie tylko leczy dzieci, ale jak sama mówi chce, aby dzieciom żyło się lżej, aby dzieci były akceptowane. Dlatego parę lat temu zaczęła pisać wyjątkowe bajki dla dzieci (i ich rodziców), w których tłumaczy jak rozumieć dzieci chore i niepełnosprawne. Żeby tego było mało, Pani Doktor publikuje także filmy na youtube skierowane do dzieci o tematyce medycznej. W przystępny sposób tłumaczy najmłodszym na czym polega badanie USG, albo z czym wiąże się cukrzyca. Myślę, że dla dzieci przewlekle chorych, to naprawdę niezwykle ważne, że ktoś tworzy jakiś przekaz specjalnie z myślą o nich.
Magdalena Łucyan
Magdalena Łucyan zupełnie mimowolnie obnaża wszystkie paskudne stereotypy płciowe, które tkwią w naszych głowach. Gdy szukam o niej informacji w internecie nie raz i nie dwa natykam się na wstęp brzmiący mniej więcej tak „jedna z najpiękniejszych dziennikarek telewizyjnych…”. Ale jak tu winić kogoś za stwierdzanie oczywistych faktów? Gdy pierwszy raz widzimy na antenie redaktor Łucyan skupiamy się na tym, co oczywiste – wielkich niebieskich oczach i uderzającej urodzie. Do tego dochodzi wrażenie, że ta blondynka z mikrofonem to chyba po prostu tegoroczna maturzystka, która w sondzie ulicznej odpowiada na pytanie dlaczego wybrała temat o Zofii Nałkowskiej. Gdy zaczynamy słuchać o tym, o czym mówi zaczyna się robić dziwnie. No dobrze, trochę przesadzam – raczej nikt, poza „seksistowskimi dziadersami”, nie powinien być zaskoczony, że ładna, dobrze ubrana i zadbana dziewczyna ma wiele do powiedzenia.
Ta trzydziestojednolatka to przykład zaangażowanej dziennikarki, która porusza ważne społecznie tematy, od energii odnawialnej po marnowanie żywności przez sklepy. Relacja z obchodów 79 rocznicy powstania w getcie żydowskim, cykl „Rozmowy o końcu świata”, poruszający reportaż o kobietach chorujących na endometriozę (mający zresztą piękny finał, bo rozpoczął realne zmiany) to dosłownie promil efektów pracy tej młodej dziennikarki. Łucyan pisze książki, historyczne reportaże. W 2019 roku wydano pozycję „Powstańcy. Ostatni świadkowie walczącej Warszawy”, a dwa lata później „Dzieci getta. Ostatni świadkowie zagłady”. Za wywiady telewizyjne z byłymi więźniami obozów koncentracyjnych w 2019 została laureatką MediaTorów – jednej z najważniejszych dziennikarskich nagród w Polsce.
Książeczka "Klara buduje" to uniwersalna opowieść o dziewczynce, która postanowiła zrealizować swoje marzenie i zbudować coś, czego świat jeszcze nie widział. Jej autorem jest Jakub Skworz, autor m.in. bestsellerowej „Mani Skłodowskiej" o Marii Curie-Skłodowskiej,. Z kolei za piękne ilustracje odpowiedzialna była Paulina Derecka. No i coś ujmującego – książkę przetłumaczono również na język ukraiński.
Cóż za słodka bezkarność na mnie spadła – ilekroć zaglądam na stronę marki Louisse mam wymówkę, aby zamówić więcej, bo przecież "będzie dla młodszej"! Marka Louisse to nie tylko piękne sukienki dla dziewczynek, ale też dowód na to, że mamy też potrafią prowadzić biznesy. Co sezon znajduję tam perfekcyjne projekty – polecam je z czystym sumieniem, bo wiem, że w całym internecie niczego lepszego nie znajdziecie.
Zendaya Coleman
W dzisiejszym zestawieniu chciałam znaleźć miejsce również dla artystki i zrobić mały ukłon w kierunku młodego pokolenia. Ciekawa jestem dla ilu z Was ten wybór jest absolutnie oczywisty (bo dla moich o dekadę młodszych koleżanek właśnie taki jest), a dla ilu zaskakujący? Gdy porzucam na chwilę swoją trzydziestopięcioletnią bańkę i próbuję połapać się w tym, co jest teraz na topie i na kim wzorują się roczniki 2000 plus, bardzo szybko dochodzę do ulubionego wniosku każdej szanującej się babci: „ach ta dzisiejsza młodzież…”. Stwierdziłam więc, że skoro w całym tłumie bezdennej głupoty, sztuczności i nierzadko też patologii pojawia się ktoś, kto potrafi przekuć wielką sławę w coś dobrego i nie deprawuje rówieśników swoim zachowaniem, to warto o tym kimś wspomnieć.
Zendaya postawiła sobie za cel zrewolucjonizowania kobiecych ról w Hollywood, co jak na tak młodą aktorkę jest ambitnym planem. Zamiast kierować swoją karierą w taki sposób, aby jak najszybciej nabrała tempa, ona odrzucała liczne scenariusze tylko dlatego, że bohaterki, w które miała się wcielić były jedynie tłem dla ciekawszych i bardziej rozbudowanych męskich postaci. Wyjaśniała przy tym, że scenariusze wcale nie były złe, ale czytając je miała wrażenie, że kobiety są w danym filmie tylko po to, aby mężczyzna mógł osiągnąć swój cel. Udział w tych filmach przyniosłyby jej większą sławę, sukces i uznanie, ale ktoś musi podejmować takie działania, jeśli reżyserzy i producenci mają zmienić swój sposób myślenia.
* * *
Nie trzeba zbyt długo główkować, aby znaleźć kobiety, które mogą być dla nas wzorem. Właściwie to ciężko było mi się zdecydować i do tego zestawienia dodałabym jeszcze tuzin nazwisk (albo i trzy tuziny). Zresztą idę o zakład, że zasypiecie mnie komentarzami z własnymi propozycjami. I bardzo dobrze. Przez wieki dziewczynki wychowywane były przez kobiety, którym nikt nie dawał głosu, ale pokoleniowy łańcuch, który wdrukowywał w nasze DNA „jedyną słuszną rolę” został przerwany. Szukajmy więc mądrych wzorców i starajmy się zaszczepić je w naszej rodzinie. Wierzę, że dzięki dzisiejszym staraniom moich równolatek nasze córki dokończą tę rewolucję.