Crazy? Me? Never … :)

Follow my blog with bloglovin!

Udało się! Zrobiłam to! Tej zimy wykąpałam się w morzu! Lekko nie było ( przyznaję się, troszkę zmarzłam, zwłaszcza w okolicach nóg w trakcie wychodzenia z wody ) ale satysfakcję mam ogromną. Już będąc w ciąży mówiłam Kasi, że bardzo chciałabym pobawić się w morsa:). Co prawda wtedy miałam wizję, że ze spokojem wejdę do przerębli i może nawet trochę popływam, ale niestety żadnej nie było w pobliżu. Może podczas następnych mrozów się znajdzie (obawiam się, że to jednak wyzwanie na następny rok).

Skąd w ogóle taki pomysł? Swojego czasu, mój tata często zażywał lodowatych kąpieli. Jak prawdziwy mors wskakiwał do morza, a potem tarzał się w śniegu ( jest to najszybsza metoda osuszania swojego ciała). Bardzo chętnie i z wielką ochotą towarzyszyłam mu w zimowych eskapadach, oczywiście tylko i wyłącznie jako kibic. Zazdrościłam mu odwagi ale sama nie mogłam się na nią zebrać. Obiecałam sobie, że kiedyś muszę to zrobić.  W tym roku postanowiłam podjąć się tego wyzwania i powiem Wam szczerze, aż tak źle nie było! Tak naprawdę będąc już po wszystkim, śmiało mogę powiedzieć, że było ekstra. Nie mogę się doczekać następnego razu. :)

 W niedzielny poranek zapakowałam się do samochodu wraz z Kasią i moimi bliskimi. Nasz cel – REWA (bardzo malownicze miejsce przy czym mało popularne).

Jak widać na miejscu panowała cisza i spokój…

Niestety szalony kitserfer spłoszył łabędzie, które miały tak ładnie wyglądać na zdjęciach (zaganiałyśmy je z Kasią dobre 15 minut) – dzięki braciszku;).

Przed wejściem do wody musiałam się porządnie rozgrzać, przynajmniej przez 20 minut. Biegałam, machałam rękoma, robiłam wykopy – to wszystkie ćwiczenia które rozgrzewają do czerwoności!

Strach zrobił swoje i gdzieś w połowie rozgrzewki zaczęły nachodzić mnie wątpliwości. Na szczęscie dzięki wsparciu Kasi, taty, narzeczonego i paru znajomych nie stchórzyłam!

Tu zdejmuję z siebie siedem cieplutkich warstewek – wspomnienie o tym do teraz wywołuje u mnie dreszcze.

prawie gotowa…

 

i

Aaaaaaaaaaaa!

Woda miała blisko 0 stopni – zdecydowanie nie jest to moja ulubiona temperatura :)

ale adrenalina zrobiła swoje!

Po zanurzeniu ( po szyję ) wybiegałam niczym olimpijski sprinter. Prawie przy samym brzegu było mi tak zimno w nogi, że byłam przekonana, że zamarzły. Wiał wiatr i prawdopodobnie za jego sprawą o mało moja przygoda nie skończyła się tragicznie (naprawdę tak myślałam, ale w gruncie rzeczy ucierpiał na tym tylko mój pedicure:)).

A oto najszybsze ubieranie się w dziejach ludzkości! W tle słyszałam okrzyki taty i Kasi na zmianę. Tata wołał, żebym się szybko ubierała, a Kasia, że robię wszystko za szybko i nie ma czasu robić zdjęć ( w jej głosie słyszałam prawie szloch, oczywiście okazało się, że zdjęcia są rewelacyjne – cała Kasia ). Fajnie jest mieć przy sobie bliskich, zwłaszcza jak porywamy się na szalone pomysły:).

 

najważniejsze …

Udało się! Było super! Nie skończyło się to żadnym przeziębieniem, nawet nie mam lekkiego katarku.

Kocham morze (i swój szlafrok;).

Najważniejsze są uściski bliskich. Dziękuję wszystkim za kibicowanie z brzegu, bez tak licznej publiki byłoby mi o wiele trudniej:)

A na sam koniec naszym oczom ukazała się Bałtycka foczka :)

 

Gdyby ktoś z Was chciał spróbować morskiej kąpieli, o to kilka wskazówek:

 

  • Najważniejsza jest  intensywna rozgrzewka ( bieg około 15 min, ćwiczenia około 10 minut )
  • Ubranie w którym się rozgrzewamy powinno być łatwe do ściągnięcia i założenia. Świetnie się sprawdzają dresy ( nie obcisłe leginsy )
  • Do wody wchodzimy na około 30 sekund ( w kostiumie, w czapce, dobrze jest założyć też rękawiczki )
  • Warto mieć na nogach piankowe buty takie jak do surfingu czy nurkowania
  • Po wyjściu z wody  szybko się ubierajcie i najlepiej jeszcze chwilę pobiegajcie
  • Po takiej ekstremalnej akcji należy się napić czegoś ciepłego
  • Po powrocie do domu wskakujecie pod ciepły prysznic
  • Sezon morsów to jesień i zima ale najlepiej wchodzić do wody cały rok. Zagwarantujemy sobie odporność organizmu, piękną skórę i wspaniałe samopoczucie przez szystkie pory roku:).

Do odważnych świat należy. :)

Życzę Wszystkim miłych kąpieli!

There’s no such thing as bad weather.

Nie ma słabej pogody, są tylko źle ubrani biegacze! Te słowa od lat powtarzam sobie jak mantrę, kiedy za oknem pogoda powoduje u mnie gwałtowny płacz. Zdarzało mi się biegać przy -15 stopniach, ubrana jak Eskimos, bo prawda jest taka, że niezależnie od tego czy pada śnieg czy deszcz, czy po podwórku chodzą niedźwiedzie polarne albo z nieba leje się ukrop, możemy iść biegać, chodzić z kijami i jeździć na rowerze.

Osobiście wolę, kiedy za oknem świeci słońce, a ja nie muszę zakładać na siebie wszystkiego co mam. Swój ulubiony strój, w którym czuję się naprawdę komfortowo (nawet przy niskich tempraturach), dobierałam bardzo długo. Na początku swojej "kariery" biegaczki nie znałam zasad jakie obowiązują podczas ubierania się na sportowo. Biegałam w wełnianej koszulce ( brrr na samą myśl o tym robi mi się zimno ), co było dużym błędem bo przemoczona wełna bardzo wychładza organizm. Ten sam błąd popełniłam ze skarpetami – nie polecam! Pamiętajcie: do biegania lepsze są rzeczy ze sztucznych tkanin! 

Mój sposób na to żeby nie marznąć to:

– Bluzka na ramiączkach z wszytym stanikiem sportowym lub sam stanik sportowy.

Decathlon

H&M

-Bielizna termoaktywana ( bluza i spodnie ).

no-name ( bieliznę najłatwiej kupić w sklepach typu inter-sport albo go-sport )

– Na spodnie termoaktywne zakładam przylegające spodnie do biegania.

Brooks

– Pod bluzką termoaktywną najlepiej sprawdza się bluza ale raczej bez kaptura.

Adidas

– Na bluzę zakładam kurtkę, która po pierwsze musi być cienka ( umożliwia to swobodne ruchy). Po drugie, powinna mieć podwójnym zamek (dzięki temu kiedy robi mi się za ciepło mogę ją rozpiąć od dołu), uchroni to moje gardło przed wyziębieniem. Po trzecie, konieczne są kieszonki ( gdzieś muszę schować klucze, ipod, i drobne pieniądze na wszelki wypadek ). Dobrym zamiennikiem kurtki jest kamizelka.

Nike

Reebok

– Czapka, rękawiczki, skarpetki i oczywiście buty. TAA DAAM – mogę iść biegać :)

                         Adidas                                       Nike                                                                 Asics              

 

Asics

– Kiedy temperatura przekracza -5 zakładam ( na cały powyżej przedstawiony strój ) kombinezon narciarski.

Rossignol ( moje marzenie )

– poniżej -10 dodatkowo zaciągam na usta tzw. komin

Nike

Podsumowując: pamiętajcie o odpowiedniej odzieży, dobrym nastroju, a wtedy pal diabli pogodę :).

 

Follow my blog with bloglovin!

All about coffee!

Follow my blog with bloglovin!

Nie będę ukrywała, że od zawsze lubię kawę. Będąc w ciąży, bardzo cierpiałam z niemożności picia jej na co dzień. Najgorsze były nasze cotygodniowe spotkania z Kasią "na kawie" ( w moim przypadku "na soczek"), gdzie Katarzyna (bo tak zwykle się do niej zwracam) zazwyczaj piła swoją ulubioną ( moją zresztą też) kawę ( duża latte z bitą śmietaną na pojedynczym espresso… pychotka!), a ja mogłam jedynie cierpliwie czekać. Jak Wam wiadomo, moja córeczka jest już na świecie, więc kawa mogła na nowo zawitać w moim życiu (ze zdwojoną mocą, bo jak tu przy małym dziecku i wczesnych pobudkach nie pić jej więcej?).

Poza smakiem istotny jest dla mnie sam nastrój, który towarzyszy mi w trakcie tej krótkiej chwili odprężenia. Praca przy komputerze staje się dzięki niej całkiem znośna, poranne wstawanie wydaje się przyjemniejsze, nie mówiąc o tym, że w końcu mogę się skupić na tym, co mówi do mnie "szefowa Katarzyna", a nie na usilnym wpatrywaniu się w Jej kawę.

Wielokrotnie słyszałam od przyjaciół:

-Gocha nie pij tyle kawy!

– (???)  

– bo jest niezdrowa

 !!!Bzdura!!!  Nie dajcie się zwariować – kawa w umiarkowanych ilościach nam nie szkodzi!

Jaką i ile kawy powinniśmy pić?

Nigdy na pusty żołądek, max 4 filiżanki (to znaczy dwie duże kawy w popularnych kawiarniach, które tak uwielbiamy). Najlepsza i najzdrowsza jest kawa ziarnista, mielona bezpośrednio przed wypiciem (rozpuszczalna kawa, którą robimy sobie w pracy odpada!). Niech Was nie korci, żeby pić tę w saszetkach typu "3 w 1" – to jest dopiero chemia!) 

Nie chciałabym być gołosłowna, dlatego przytoczę Wam kilka badań przeprowadzonych przez znacznie mądrzejsze ( w tej dziedzinie :P ) osoby ode mnie. Uczeni z amerykańskiego Scranton University odkryli, że kawa jest bogatym źródłem przeciwutleniaczy, które chronią nas przed rakiem i chorobami serca. Dodatkowo, lekarze z Harvardu ustalili, że wypijanie czterech i więcej filiżanek kawy dziennie chroni przed kamieniami żółciowymi i marskością wątroby. „Wiele badań naukowych podaje do wiadomości, że ryzyko zachorowania na cukrzycę typu II u osób, które regularnie piją kawę, nawet do siedmiu filiżanek dziennie, wyraźnie się zmniejsza.”- twierdzi prof. Stephen Martin z Centrum Diabetologii w Düsseldorfie

Kawę zaleca się także osobom uprawiającym sport. Zawarta w tym napoju kofeina wzmacnia kondycję fizyczną. „Kofeina wpływa na wzrost koncentracji, działa motywująco i zwiększa wytrzymałość. Kawa, która zawiera także składniki ochraniające naczynia krwionośne, ma swoje stałe zasłużone miejsce wśród napojów polecanych w sporcie wyczynowym i masowym” – twierdzi lekarz medycyny sportowej dr Wolfgang Grebe z Hesji

Na koniec kilka ciekawostek :)

Przeciwutleniacze zawarte w kawie mogą zapobiegać rozwinięciu się nowotworu jelita grubego o 50 %. Zmniejszamy ryzyko powstania raka wątroby o 41% .

Kawa obniża ryzyko otyłości i cukrzycy typu II nawet o 60%.

Pita w rozsądnych ilościach zmniejszy ryzyko śmierci z powodu zaburzeń krążenia.

Antyoksydanty zawarte w kawie chronią przed miażdżycą, a nasz organizm przed starzeniem się!

Kawa idealnie sprawdza się do stosowania zewnętrznego. Mokry okład z kawowych fusów przyśpiesza leczenie się siniaków i ukąszeń owadów.

Kiedy spożywane przez nas pokarmy są kaloryczne, tłuste i ciężkostrawne, kawa pomaga nam przeżyć okres ociężałości.

– Kofeina pobudza przemianę materii i działa hamująco na apetyt. Czyli działa wyszczuplająco, czy to nie wspaniałe?

Jaką kawę Wy lubicie najbardziej? Taką z zachęcającą bitą śmietaną, czarną jak noc czy też mleczną? Obojętnie, którą z tych wybierzecie, pijcie ją bez wyrzutów sumienia, ponieważ na pewno nam nie zaszkodzi:)  

Smacznego :)

Better body after baby.

Postanowiłam wrócić do formy po urodzeniu dziecka. Mój plan na następny miesiąc to ćwiczenia, które można wykonywać w domu. Z bieganiem nie ma co się śpieszyć. Lepiej jest zacząć powoli – mięśnie i ścięgna muszą się obudzić, więc dmucham na zimne. Najważniejsze jest to, abym nie doznała żadnej kontuzji!

Ćwiczenia, które przedstawiam poniżej mają na celu poprawę kondycji, wydolności organizmu i wzmocnienie (moich bardzo słabych po ciąży ) mięśni. Nie ukrywam, że liczę również na spalenie tkanki tłuszczowej ( chociaż trochę :) ). Aby ten trening był efektywny muszę pamiętać o prawidłowym odżywianiu. Wybieram produkty o niskim indeksie glikemicznym (unikam ziemniaków, białego makaronu, rozgotowanego ryżu, słodyczy,  ). Dr David Ludwig ze szpitala dziecięcego w Bostonie, który od lat stosuje się do tej zasady żywieniowej wyjaśnia, że „wybierając węglowodany o niskim indeksie i uzupełniając je chudym mięsem i zdrowymi tłuszczami, w naturalny sposób usuwamy z jadłospisu te składniki, które mają o wiele gorsze właściwości odżywcze”. Proste?:) Ale nie do końca łatwe.

Ogólna zasada brzmi: trzy razy w tygodniu przez trzydzieści minut pobudzić swoje serce tak, by tętno wyniosło 130 uderzeń na minutę. Oto przykład idealnego treningu, który spełnia te wymagania:)

Skakanka

To nas rozgrzeje do dalszych ćwiczeń (minimum 5 minut). Nie musicie skakać wysoko, ale pamiętajcie o prostych plecach.

Wyskoki

Z pozycji stojącej przechodzimy do kucania. Następnie wyrzucamy nogi za siebie, wracamy do pozycji kucnej i wyskakujemy  w górę jak najwyżej potrafimy. Przed ciążą przy wyrzucie nóg w tył robiłam jeszcze pompkę, teraz nawet o tym nie śnię, ale zachęcam do tego wszystkich z lepszą kondycją od mojej.

Brzuszki

Kładziemy się na plecach. Uginamy nogi w kolanach. Stóp nie odrywamy od ziemi. Uginamy ramiona, podkładamy pod głowę ręce ( nie podtrzymujemy głowy, tylko delikatnie jej dotykamy). Wzrok kierujemy do góry, tak żeby mieć zadarty podbródek. Robimy wdech. Wykonujemy skłon tułowia w kierunku kolan, napinając przy tym brzuch i wypuszczając powietrze. Po wykonaniu skłonu nie odkładamy głowy na podłogę, zostawiamy ją lekko uniesioną nad ziemią.

Hantelki

Stajemy prosto, ręce luźno wiszą luźno wzdłuż ciała, trzymamy w nich  hantelki, nogi mamy złączone. Wyskakujemy w górę, unosząc przy tym ręce nad głowę. Opadamy na rozstawione nogi, zatrzymując ugięte ręce na wysokości ramion

Życzę wszystkim wytrwałości! Jak widać ja po tych ćwczeniach ledwo żyję!:)

Follow my blog with bloglovin!

How not to get fat after Christmas?

 Jak głosi wszystkim nam znana reklama najpopularniejszego gazowanego napoju świata: "Coraz bliżej święta!". Nadchodzą magiczne chwile wypełnione kolędami, życzeniami i niestety jedzeniem (dużą ilością JEDZENIA). Dla mnie tegoroczne święta są wyjątkowe. Leży przy mnie Juleczka – moja długo wyczekiwana córeczka (stąd moja nieobecność na blogu, za którą bardzo przepraszam:), postaram się jak najszybciej nadrobić te zaległości:)).  

Przed nami trudny okres dla naszej wątroby. Osobiście nie znam nikogo, kto potrafi się oprzeć świątecznemu łasuchowaniu, ale istnieje szansa (chociaż naprawdę niewielka), że drugiego dnia świąt nie obudzimy się o trzy kilogramy cięższe. Wykorzystajmy kilka kulinarnych sztuczek, dzięki którym nie przybędzie nam kolejnych wałeczków w okolicach talii. Uwaga! Niech naszym świątecznym postanowieniem będzie: Brak problemu ze zmieszczeniem się w sylwestrową kreację!

Oto kilka przydatnych rad:

-Kupić większą sukienkę ;) (to tylko taki żarcik na początek)

-Zjedzmy owoce przed ciastem. Istnieje prawdopodobieństwo, że dzięki temu nie pochłoniemy całej blachy sernika, a tylko pół. :)

-Do ciast dodajemy o 1/3 mniej cukru niż zwykle i nie polewajmy go lukrem.

-Ciasto na pierogi najlepiej przygotować z mąki razowej.

-Dania najlepiej serwować na małych talerzykach, dzięki temu będzie nam się wydawało, że porcje są dużo większe, a co za tym idzie – mniej zjemy.

-Ryb lepiej nie smażyć. O wiele zdrowsze i mniej kaloryczne, są te przygotowane w galarecie lub na parze. Godne polecenia są też te przyrządzane w folii.

-Śledzie nie muszą kąpać się w tłustym majonezie, może to być jogurt naturalny.

-Zjedzmy śniadanie! Później unikniemy wilczego głodu.

-Jedzmy powoli! Delektujmy się smakiem – dzięki temu unikniemy dokładki od kochającej babuni.

-Zamiast czekoladek wybierajmy mandarynki i orzechy – w czasie świąt tych przysmaków nie brakuje!

-Zanim zaczniemy zajadać się pysznościami, wypijmy szklankę wody, która wypełni żołądek i zmniejszy apetyt.

-Zgłośmy się do pomocy gospodyni. Będzie nam na pewno bardzo wdzięczna, a my nie będziemy miały czasu na objadanie się.

-Robiąc zakupy, starajmy się nie kupować na zapas, tylko tyle ile naprawdę potrzebujemy. Zróbmy listę zakupów!

-Jeżeli po kolacji wigilijnej zostanie nam za dużo jedzenia, warto je podarować naszym gościom. Nikt zapewne nam nie odmówi, a my pozbędziemy się kusicieli z domu.

 

Może się zdarzyć tak, że świąteczny chochlik zaprzepaści nasze plany (winny zawsze musi być!) i żadna z powyższych rad nie zostanie zrealizowana,  a nam (niestety) przybędzie w boczkach – w takim przypadku pozostaje RUCH….

Nie ma co siedzieć przy stole, kiedy za oknem piękna pogoda.  Nie ma nic lepszego dla świątecznego obżartucha jak ruch i świeże powietrze.

Follow my blog with bloglovin!

 

 

Healthy food

Przez pewien okres mojego życia jadłam przede wszystkim na mieście (część z Was pewnie załamie ręce, ale studenckie życie ma to do siebie, że łatwo znaleźć wymówkę, która spowoduje, że zamiast robienia zakupów na kolację w warzywniaku, zjadam właśnie 10 w tym tygodniu jagodową babeczkę w kawiarni). Niechętnie też robiłam sobie rano zdrowe kanapki – każda minuta po przebudzeniu była wtedy naprawdę cenna i wolałam ją wykorzystać na dużo istotniejsze czynnośći (na przykład makijaż!:)). Wracając z zajęć do domu, kusiły mnie hamburgery i zapiekanki z dworcowych budek, czy frytki z McDonalda, i ja tej pokusie (niestety) ulegałam. Na szczęście (co ja piszę?!) przyszedł taki dzień, w którym weszłam na wagę i mnie zatkało – trzy kilo więcej w ciągu tygodnia. Nie chcąc, aby taka sytuacja kiedykolwiek w przyszłości się powtórzyła, postanowiłam zmienić odrobinę swoje nawyki żywieniowe (tylko nie myślcie, że zaczęłam gotowac!:)). Zrobiłam mały rekonesans "miejskiej oferty jedzeniowej" i okazało się, że są produkty, miejsca i sposoby, które pozwalają jeść na mieście zdrowe i nietuczące posiłki. 

Stworzyłam kilka swoich zasad jedzenia na mieście i twardo się ich trzymam – mam nadzieję, że dla Was też okażą się chociaż trochę pomocne:).

Nie wychodzę z domu bez jabłka, marchewki, albo małej porcji orzechów. Traktuję je jako obowiązkową przekąskę. Tym samym wyrzucam z torebki wszelkie chrupki, lizaki, batoniki, cukiereczki i tym podobne. W piekarni kupuję chleb żytni razowy. Zamiast ciastek, drożdżówek i innych słodkich wypieków biorę gotową kanapkę. Pamiętam o nie jedzeniu białego pieczywa. Precz z chlebem pszennym i takowymi bułeczkami!

Jedzmy sushi. Teraz jest dostępne nawet na stacjach benzynowych (kupujmy tylko takie, którego data ważności to jeden dzień!), sklepikach osiedlowych czy w supermarketach. Małe porcje tego produktu zapewniają szybkie nasycenie, a rosnąca konkurencja powoduje, że ten japoński przysmak jest coraz tańszy.

W kawiarniach pijmy świeże soki, a nie słodkie napoje gazowane.  Jeżeli są one dla nas za drogie zdecydujmy się na wodę. Niegazowaną! Nauczmy się czytać  skład wody – wysoko zmineralizowana jest bardziej korzystna w diecie niż woda źródlana.

Zamawiajmy zawsze  główne danie bez frytek, wybierajmy pozycje z dużą ilością warzyw (ale nie ziemniaków!). Im bardziej kolorowo, tym lepiej! Jedzenie mięsa tylko z warzywami jest korzystne dla organizmu, natomiast w połączeniu z pustymi węglowodanami (makaron, ryż) bardzo źle wpływa na nasz metabolizm.

Zamieniajmy sałatki z sosem majonezowym na te które, są  podawane z sosem vinegret lub pomidorowym, a najlepiej z czystą oliwą extra virgine.

Mięso wieprzowe zamieńmy na kurczaka lub indyka. Starajmy się unikać jedzenia panierowanego. Doskonała jest też dziczyzna, jagnięcina i wołowina.

Jeśli w domu rzadko spożywacie ryby, wykorzystajcie w tym celu wizytę w restauracji.

Wyłączmy myślenie typu „szkoda, by się zmarnowało”. Zamiast głównych dań zamawiajmy w restauracjach przystawki. W domu nie dojadajmy po dzieciach!