Last days of vacation with MLE

 

sukienka – MLE // buty – Acne Studios // torebka – COS // kolczyki – KOPI // frotka – Mango // dresy – MLE // trampki – Veja // kubek – Westwing // świeca – Westwing // spinka – Sweet Deluxe // 

sweter – MLE // spodnie – The Row // torebka – Mango  // góra od kostiumu – COS // dół od kostiumu – COS // buty z siateczki – Arket // kolczyki – YES //

Look of The Day

Wpis powstał we współpracy z marką YES. 

 

złote kolczyki i obrączka – Biżuteria YES (z tą aplikacją kupicie je z rabatem)

niebieskie dżinsy – Arket (model Jade Cropped)

bawełniana bluzka – prototyp MLE 

japonki – Ancient Greek Sandala 

torebka – Studio Amelia

 

 

  Odkąd pamiętam zależało mi na tym, aby mój styl był ponadczasowy. Mijające lata dosyć brutalnie tę ambicję zweryfikowały, ale też czarno na białym pokazały mi, co noszę wiele sezonów, a o czym zapominam wraz z kolejną porą roku. Biżuteria zdecydowanie należy do tej pierwszej grupy. Mam kilka modeli kolczyków – większość z nich pamięta początki bloga i wciąż przewija się tu nieustannie. Cieszę się więc, że po tak długiej współpracy z marką YES, mogę podzielić się z Wami kodem dającym 15% zniżki na złotą biżuterię. Wystarczy pobrać aplikację YES Club lub zalogować się do niej, jeśli już mamy założony profil (za każde zakupy otrzymuje się punkty). Następnie klikamy w "Menu", wybieramy "Wykorzystaj kod", wpisujemy kod "KASIA15" i przechodzimy do panelu startowego i w sekcji "Kupony" klikamy "Aktywuj". Jeśli jesteśmy w Salonie, kupon jest przypisany do naszego konta i możemy dokonać płatności z rabatem. Jeśli dokonujemy zakupu online, to wchodzimy na YES.pl i logujemy się do naszego konta. W panelu "Panel Klienta" na dole znajduje się sekcja YES Club, gdzie powinien znaleźć się kupon rabatowy. Klikamy "Aktywuj". Przy zakupie w koszyku rabat naliczy się automatycznie.

  Kod KASIA15 daje -15% na złoto przy zakupach powyżej 1000 PLN w cenach regularnych na tym asortymencie. Warunkiem jest pobranie aplikacji YES Club, w której będzie się wpisywało powyższy kod, który kolejno będzie zamieniał się w kupon rabatowy upoważniający do zakupu z rabatem online lub w Salonie :).

 

Zapiski o modzie i stylu – czy można znienawidzić „małą czarną”?

Wpis zawiera linki afiliacyjne i lokowanie marki własnej. 

 

mała czarna – MLE 

sandały – Ancient Greek Sandals

kosz – 303 Avenue

okulary – Celine

 

  Gdy w 1926 roku „Vogue” opublikował na swoich łamach projekt sukienki autorstwa Coco Chanel, który był pierwowzorem wszystkich późniejszych „małych czarnych”, nazwano go „Modnym Fordem”, bo – podobnie jak ówczesny samochód Forda – miał uniwersalny wygląd i przejął ogromny segment rynku konsumenckiego.  We wszystkich poradnikach o stylu z ostatnich kilkudziesięciu lat „mała czarna” polecana jest jako opcja na eleganckie śniadanie, wieczorny bankiet i wszystkie inne okazje, które mogą pojawić się między tymi dwiema.  

  Ale potęga legendy niezastąpionej „małej czarnej” ostatnio osłabła. Młodemu pokoleniu ten model ubrania kojarzy się przede wszystkim z sytuacjami, w których trzeba wtopić się w tłum. Pisząc dla Was ten króciutki tekścik chciałam znaleźć w ofertach sieciówek kilka fajnych modeli, które byłyby nowoczesne i uniwersalne jednocześnie – nie było to proste (tutaj wyszukałam coś z MANGO, tutaj z COS, tutaj z Solid & Striped, a tu stary model z MLE). Wydaje się, że świat mody po prostu stanął na głowie, a niech symbolem tego zagmatwania będzie nabierający prędkości viralowy „anty-trend” czyli „moda na to, co niemodne”. Elle mówi, że chodzi w nim o to:

„W największym uproszczeniu opisuje przekute w konkretne wybory stylizacyjne pragnienie jednoczesnego wyróżniania i dopasowywania się. […] Na fali popularyzacji minimalistycznej estetyki „cichego luksusu” i jako sprzeciw wobec hiperprzyśpieszeniu cyklu powstawania i życia trendów. Udane antymodowe stylizacje charakteryzują ponadczasową kroje, stonowana paleta barw oraz wysoka jakość materiałów.”  

  Aha. Czyli nic się nie zmieniło. Moda pożera tych, którzy za wszelką cenę chcą ją dogonić, a sama goni tych, którzy się na nią nie oglądają. Nie jest ważne czy coś jest modne czy nie, tylko w jaki sposób to nosimy i, przede wszystkim, jak się w tym czujemy. 

 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z marką Muduko, Veoli Botanica, Szkołą języków obcych Akcent, Futureantiques oraz marką Volvo. 

 

  Lato daje mi energię, a ja uczę się z niej korzystać. Nie zawsze mi to wychodzi, ale to te nieudane lekcje przynoszą mi zwykle najwięcej.  Po tych kilku tygodniach oglądam się za swoje (opalone sopockim i prowansalskim słońcem) ramię i myślę sobie, że ten lipiec był dla mnie piękną (chociaż czasem także nieco przykrą) lekcją o tym, jak sprawić, aby każdego poranka widzieć możliwości, a nie ograniczenia. Jak cieszyć się pod wieczór, a nie myśleć o zmęczeniu. Jak przestać się zamartwiać tym, na co nie mamy wpływu i jak znaleźć siłę na to, aby zmienić to, co możemy.  

  Tych dylematów nie widać na zdjęciach – i może i dobrze. W dzisiejszej fotorelacji znajdziecie za to mnóstwo słońca, stare chateau wśród drzew, na których cykady grają swój koncert, lawendowe pola, sport, w którym nawet ja odnajduję ducha rywalizacji i mnóstwo innych zwykłych chwil, z którymi chętnie się z Wami podzielę. To co? Zostaniecie tu ze mną na chwilę?

 

Lipcowe kroniki zaczynamy od Prowansji i widoków, które kojarzą mi się z najszczęśliwszymi chwilami w życiu. 

Kilkanaście lat temu Ridley Scott postanowił zekranizować słynną powieść Petera Malle’a „Dobry rok”. Historia ta jest stara jak świat – ambitny i cyniczny rekin finansjery dziedziczy stare chateau wraz z winnicą, co gwałtownie i mimo woli wyrywa go z jego świata i przenosi prosto do serca Prowansji. Jeśli nigdy nie ciągnęło Was do tych stron, to podejrzewam, że po obejrzeniu tego filmu wiele się zmieni w Waszych wakacyjnych planach. A co jest w tym filmie najlepsze? Że rzeczywistość zupełnie nie odbiega od kinowej kreacji. Śniadanie z widokiem na stare platany.Tak! Ten napis świetnie oddaje atmosferę Prowansji. Gdzie nie spojrzę, widzę najpiękniejsze pejzaże. 1. Kolacja zaraz się zacznie! // 2. Dziesięć minut na odświeżenie i ta sukienka może się stać wieczorową kreacją. Powtórzyłyśmy nasz najlepiej sprzedający się model z zeszłego roku, ale w bardziej minimalistycznych kolorach. W MLE znajdziecie jeszcze dwa ostatnie rozmiary. Za to buty znajdziecie tutaj. // Co takiego ma w sobie Prowansja, że ludzie z całej Europy przyjeżdzają tu i posłusznie, jak jeden mąż, chodzą w wiklinowych kapeluszach, lnianych białych koszulach i espadrylach? Gdy otacza Cię piękna, niezakłócona banerami i samowolką budowlaną architektura, ciągnące się po horyzont winnice, drogi obsadzone cyprysami i pola lawendy, to sama zaczynasz myśleć o tym, aby tego pejzażu nie burzyć. Ale styl, który kojarzy nam się wszystkim z Prowansją to zasługa nie tylko konformizmu turystów. Jeśli chciałybyście posłuchać o najpiękniejszej odsłonie letniej garderoby i przenieść się na chwilę do ukochanego regionu pisarzy i malarzy, to zapraszam na podcast, który kiedyś nagrałam. A pamiętasz jak byliśmy tu pierwszy raz? Ach, gdyby ktoś nam wtedy powiedział, że za parę lat wrócimy w takim składzie!
Gdy pierwszy raz zobaczyłam co kryje się w tej starej kopalni wapienia, od razu zamarzyłabym aby pokazać ją bliskim. To niesamowita przygoda dla każdego miłośnika sztuki.
1. W najbardziej upalny dzień w roku nie mogłam się ubrać inaczej. Namęczyłam się nad tą sukienką okropnie, ale za dwa tygodnie w końcu wchodzi do sprzedaży. // 2. Na zewnątrz jest ponad trzydzieści pięć stopni, więc bardzo chętnie pochodzimy jeszcze po tych chłodnych wapiennych korytarzach… // "Carrieres de Lumieres". To tutaj obrazy ożywają.Architektura przypadku. Dzieci wypatrzyły japońskie karpie. Jeden z nich był olbrzymi – prawie jak Portos! Podobno miał ponad 50 lat!
Kto teraz serwuje?Paleta kolorów, która tańczy w mojej głowie. Czytelnia w której pachnie lawendą. Nie wiem czy naszym dzieciom też udzielił się ten błogi nastrój, czy może to już po prostu ten czas, kiedy umieją i chcą bawić się same, ale z niedowierzaniem muszę przyznać, że na tym wyjeździe sporo czytałam.  1. Nasz piknik w oczekiwaniu na kolarzy jadących w "Tour De France". // 2. Biegniemy, aby pokibicować. // Spódniczka MLE. Dostępna już w ten piątek. "Nie obmacuj mnie, jestem tylko dla jednej osoby…"Zawsze wydawało mi się, że pola lawendy są przereklamowaną turystyczną atrakcją. A jednak robią wrażenie…Ten sweter to najlepsza rzecz jaka może mi towarzyszyć, gdy latem robi się ciut chłodniej.  Nasza ukochana sukienka z drugiej ręki. “The whole future of art is to be found in the South of France.”— Vincent Van GoghOstatni wieczór za nami. Żegnaj Prowansjo! Nie zmieniaj się!A tu mała retrospekcja i 55 tysięcy (!) światełek na koncercie Eda Sheerana w Gdańsku. To jeden z lepszych gwiazdkowych prezentów jakie dostałam. Nawet jeśli od Wigilii trzeba było czekać ponad pół roku. Ale gdy szaleje się do nocy, to poranki jednak cięższe niż zwykle… Na szczęście zawsze można liczyć na mokry jęzor Portosa, który potrafi wybudzić mnie z najgłębszego snu.A jak Wasz pies interpretuje komendę "na miejsce"?
Po nieprzespanych nocach zawsze sięgam po te różowe cudo. To rozświetlająco-liftingująco-naprawcze serum pod oczy i na powieki nazywa się 20 SECONDS MAGIC EYE TREATMENT GLAM od Veoli Botanica i jest numerem jeden wśród wszystkich moich koleżanek. Twarz po jego użyciu od razu wydaje się bardziej wypoczęta.Zawiera kofeinę, peptydy, kwasy hialuronowe i kompleks Beautifeye™️. Prawdziwy miistrz w usuwaniu zasinień i obrzęków pod oczami. 

Wiem, jak bardzo lubicie markę Veoli Botanica, więc wracam do Was z miłą niespodzianką. Z kodem makelifeeasier20 dostaniecie aż 20% rabatu na wszystko. Korzystajcie śmiało! :) 

To uczucie zna chyba każda mama przedszkolaków – dzieci odprowadzone, przez te kilka godzin cały świat stoi przede mną otworem.Ten poniedziałek zaczął się dla mnie zbyt wcześnie. Ale dzięki temu, że i tak musiałam odwiedzić Gdańsk, w drodze powrotnej mogłam w końcu zobaczyć miejsce, które jest dla mnie największym dizajnerskim odkryciem roku. Ciekawi?  Naprawdę wartościowych miejsc, gdzie można znaleźć oryginalny dizajn, jest coraz mniej. Te sklepy, które znałam i wobec których miałam zaufanie, pozamykały się w ostatnich latach. Ale jedno – i to chyba najlepsze – mam tuż pod nosem, bo w Gdańsku i jest to Futureantiques.  W Futureantiques znajdziecie najciekawszą i najlepiej wyselekcjonowaną kolekcję mebli w stylu "mid-century modern". A ja przyjechałam po coś, co ma stać przy moim biurku. Nie chciałam nowego mebla (podobno na świecie mamy obecnie tyle krzeseł, że starczyłoby na osiem pokoleń wprzód).  Jeśli urządzacie swoje mieszkanie, albo jesteście architektami – proszę, korzystajcie z tych rzeczy, które już wyprodukowano. Zyska na tym wnętrze i zyska na tym, ten, kto będzie tych mebli używał, bo są one po prostu lepiej zaprojektowane i wykonane. Pan Adam z Futureantiques zna się na dizajnie jak mało kto i właśnie on stoi za tym całym przedsięwzięciem – można mu zaufać w tej kwestii. W asortymencie znajdują się meble takich projektantów jak  Arne Jacobsen, Hans J. Wegner, Poul Henningsen, Poul Cadovius, Gio Ponti i wiele, wiele więcej wielkich nazwisk ze świata dizajnu. Lewe czy prawe? Te modele dzieli 20 lat różnicy. 

A historia krzesła Cesca to gotowy scenariusz na film. Mamy tu wielkich dizajnerów, intrygi i konflikty, światową sławę i oczywiście genialny projekt. Ten model został zaprojektowany w latach 20-tych XX wieku przez Marcela Breuera i pochodzi z Włoch. Breuer do stworzenia tego modelu podobno zainspirował rower. Krzesło miało bardzo konkretnie określony projekt, wymiary, jak również parametry techniczne. Dzięki temu każdy egzemplarz (oczywiście produkowany na licencji) był bardzo wytrzymały i o idealnie wyważonych proporcjach. A podobny mebel może kojarzycie z moich relacji. Dawno temu kupiłam duńską szafkę nocną w tym stylu i od lat pytacie mnie o to, skąd ją mam. O tym mowa. Jeśli do tej pory nie miałyście szczęścia i nie trafiłyście na podobną na pchlim targu, to zgłaszajcie się do Futureantiques – oni wyszukują właśnie takie egzemplarze i odnawiają je jeśli trzeba. Co ciekawe, takie komódki są niezwykle popularne wśród japończyków, bo świetnie pasują do małych metraży i są bardzo funkcjonalne. Myślicie, że zmieszczę ją do torebki? Witaj w domu!  Milej będzie mi teraz ogarnąć te 47 mejli, na które muszę odpisać do jutra. ;)  Ależ ten dzień zleciał! A może ten mrok, to po prostu zbliżająca się burza?Po dwóch latach od zakupu telewizora wgraliśmy w końcu funkcję wyświetlania obrazów. Ale frajda!Ja i festiwale? To się kupy nie trzyma. (moją torebkę znajdziecie tutaj).
Ja wiem, że to nie bardzo pasuje, do tego całego kontentu z pieczeniem tart, klasyką i różowymi kubkami z kawusią, ale cóż mogę poradzić na to, że każdy ma swoją ciemną stronę. Moja tańczy w rytm Taco Hemingway'a.  Na blogu rozkłożyłam ostatnio trend „tennis-core” na czynniki pierwsze. Skąd się wziął? Dlaczego moda tenisowa uznawana jest za elitarną? Czy jest łatwa do interpretacji? I czy trzeba grać w tenisa, aby skorzystać z tej estetyki? Aby zrozumieć dlaczego moda z kortu przebiła się w ostatnim czasie do masowej świadomości, należy wpierw cofnąć się w czasie. I jak to zwykle bywa w branży mody, zwrócić się raczej w stronę socjologii niż paryskich wybiegów. Zapraszam do lektury!John Lavery, 1885. A tych dwóch panów poznajecie? ;)  Tenisowy bałagan.
A tu nawet tubylcy muszą robić rezerwację :). Czy ja tutaj odpoczywam? Być może… chociaż właściwie nie. Robię przecież najlepszy z możliwych treningów dla mózgu – uczę się języka. Badania naukowe udowadniają, że uczenie się języków obcych wzmacnia struktury mózgowe. Co więcej, najnowsze odkrycia uczonych sugerują, że może to nawet chronić przed wystąpieniem chorób neurodegeneracyjnych (na przykład takich jak choroba Alzheimera). Uważa się, że regularna stymulacja mózgu, jaką zapewnia nauka języków obcych, może przyczynić się do opóźnienia lub łagodzenia objawów tych chorób. Problem tkwi tylko w motywacji, no i logistyce, bo nauka języków obcych raczej nie jest pierwsza na liście priorytetów.  Na podstawie własnych doświadczeń mogę powiedzieć, że naprawdę dobry kurs internetowy może przynieść nie tylko wymierne efekty, ale także być świetnym relaksem dla naszej głowy. To trochę jak rozwiązywanie krzyżówek. A jeśli macie poczucie, że potrzebujecie "nadzoru" aby regularnie siadać do zajęć, to teraz w kursach, z których korzystam, jest też taka opcja. 
Kasia z trzeciej ławki na lekcji angielskiego. 
Dużą zaletą takich kursów jest to, że w każdej chwili można zrobić sobie przerwę. Poza tym, lekcje są w formie filmików, więc słuchanie ich z zamkniętymi oczami na pewno też coś daje! :DPolecam Wam kursy języka angielskiego na Platformie Akcent Iwony Róg, która opracowała je w oparciu o swoje ponad trzydziestoletnie doświadczenie w pracy ze studentami różnych narodowości, o wszelakich potrzebach oraz współpracę i kierowanie zespołem doświadczonych nauczycieli.  Zwróćcie uwagę zwłaszcza na wersję Premium, perełkę w ofercie jako bardzo skuteczny kurs. Oprócz lekcji nagranych na Platformie, interaktywnych ćwiczeń w internecie, regularnie (najlepiej co tydzień) łączycie się na 15-minutowe indywidualne zajęcia z lektorem i ćwiczycie przerobiony materiał. Otrzymujecie przy tym dodatkowy pakiet pytań Speaking Practice do każdej sesji z nauczycielem.

Jeśli trudno Wam się zabrać do nauki to spróbujcie kursu PREMIUM. Tutaj macie trzy różne kody rabatowe na trzy rzeczy: –

do 10 sierpnia z kodem MLENGLISH otrzymacie 15% rabatu na kursy Standard oraz książki do kursów

– 300 zł rabatu na kurs "Premium" w subskrypcji rocznej z kodem MLEPREMIUM

– 50 zł rabatu przy subskrypcji miesięcznej kursu Premium z kodem MLEMONTH.1. Pionki, które mają udawać kotki. Testujemy grę przed przyjściem starszych koleżanek. // 2. Niby ma przyjść burza, więc siedzimy w domu… // Dlaczego ja zawsze zamuję ostatnie miejsce?Burza przeszła bokiem, ale one grają dalej. 
"O kocie w kłopocie" to gra planszowa o kotku, który się zgubił i trzeba pomóc mu trafić do domu. Rozbrajająca, prawda? 
W sklepie Muduko trwają właśnie zniżki do 70%, więc każdy może znaleźć swoją ulubioną grę dla całej rodziny. Dla młodszych dzieci polecam naszą ulubioną "Znajdź pluszaka". 
Sopot. Z tej perspektywy nabiera jakiegoś takiego wielkomiejskiego charakteru. A tak wygląda mój fitnes. Po godzinnej przejażdżce ja ledwo chodzę, a one pytają czy teraz idziemy na plac zabaw. 
1. Róża, którą zasadziłam. Myślałam, że nic z niej nie wyrośnie a tu proszę! // 2. Plastelina na stole. W naszym domu zwykle występuje w moich włosach :). 
"Mamo! Zostaw w końcu nasze zabawki!"
Gdy po dalekich wyprawach, wracamy do ukochanych przekąsek. Słynna lodziarnia "U Ruszczyka". Kto wie, ten wie. Jeśli chcesz zmieścić w bagażniku połowę swojego dobytku to Volvo XC90 będzie idealne. 
Ruszamy za miasto, żeby skorzystać trochę z tego morza!A piasek nad polskim morzem wygląda też tak!
Zachodzące słońce w Rewie. Nie dziwię się, że pół Polski tu do nas przyjeżdża :). Czy mieszka z nami królik?Najdziwniejszy skład złożony z małżeńskiej pary, dziadka i dwójki małych dzieci to przepis na najlepszego debla! 

A dziś, dla odmiany, zamiast morza mamy zachód słońca nad sopockimi kortami. Chyba za dużo się naoglądaliśmy Olimpiady ;).

Dziękuję za Waszą obecność :*

 

*  *  *

 

Lipcowe umilacze o ciele

Wpis powstał we współpracy z marką Sensum Mare, Topestetic, Yonelle, Azure Tan oraz zawiera lokowanie marki własnej

 

  Jeśli skwar doszedł już nawet do Trójmiasta, to znaczy, że mamy prawdziwe lato. A latem – wiadomo – chodzimy boso po plaży czy trawie, czujemy chłód wody, do której wskakujemy, odkrywamy się. Ciało latem staje się bardziej widoczne – zarówno nasze własne, jak i cudze. Nie chodzi tylko o to, że więcej i częściej je pokazujemy. Dzięki niemu i jego zmysłom lepiej odczuwamy letnie przyjemności. Stąd pomysł, aby lipcowe umilacze poświęcić naszym niedocenianym i nieodłącznym towarzyszom – ciałom. Co jest z nami nie tak, że jesteśmy wobec ciała tak surowe? Czym sobie na to zasłużyło? Jak będzie się zmieniać, skoro nasze życie wygląda inaczej niż kiedyś? Dlaczego w ostatnim czasie wszyscy trąbią o tym, że musimy się z nim pogodzić? No i czym sprawić mu przyjemność?

 

Len to najlepszy materiał na lato dla naszego ciała. Koszula to oczywiście MLE. Szorty to dół od naszej piżamy, która powinna wejść do sprzedaży w grudniu. 

 

  1. Za krótkie przytulanie nie jest przyjemne. Ale lipiec to dobry moment, aby nadrobić braki.

  Dotyk jest najsłabiej przebadanym zmysłem ze wszystkich, chociaż odgrywa ważną rolę w kształtowaniu naszej osobowości (deficyt dotyku we wczesnym dzieciństwie to według Psychologii poważny problem). Słyszymy o decybelach, które mogą być nieprzyjemne dla ucha, o zbyt małych literkach i słabym świetle, które niszczy nasz wzrok, ale w przypadku dotyku ciężko odnaleźć konkretne wytyczne, które powiedzą nam jak przytulać, aby czerpać z takiego kontaktu przyjemność. Brytyjscy badacze przeprowadzili więc kilka badań, które miały odpowiedzieć na najprostsze pytania. Ile powinien trwać „jeden przytulas”? Otóż na pewno nie krócej niż 5 sekund (tutaj odsyłam do dokładnego opisu badania). Krótkie, jednosekundowe uściski właściwie są dla nas bez znaczenia.   Mówi się, że lato sprzyja kontaktom międzyludzkim, ale czy obiektywne dane to potwierdzają? Tak. I nasze ciała mają w tym spory udział. Udowodniono bowiem, że w ciepłym klimacie ludzie dotykają się znacznie częściej niż w zimnych częściach globu. Zresztą każda z nas może przeprowadzić prosty eksperyment: spróbujmy pocałować w policzek na przywitanie Norwega, a potem Włocha. „Gdy w latach 60. obserwowano, jak często w ciągu godziny dotykają się pary w kawiarniach, rekordzistą okazało się Portoryko – w ciągu godziny pary dotykały się tam średnio 180 razy. W deszczowym Londynie średnia prawie nie wychyliła się powyżej zera” (za Wysokie Obcasy).

 

2. Wyjechałam na wakacje, ale opalenizna nie chce mnie złapać.

  Podobno w czerwcu nasz stosunek do ciała jest najbardziej skomplikowany – widmo obnażania jego nieidealnych elementów krąży nad nami już od początku maja. Po wielu chłodnych miesiącach odzwyczailiśmy się od widoku własnej skóry w świetle słonecznym. Ale w lipcu jest już trochę inaczej. Pierwsze koty za płoty mamy za sobą skoro co śmielsi mężczyźni chodzą bez koszulek środkiem deptaka. No i kolor naszej skóry już bardziej znośny – muśnięta słońcem wygląda całkiem dobrze w tej białej sukience z zeszłego roku. A fakt, że tym słońcem jest tak naprawdę samoopalacz może przecież pozostać tajemnicą.

  Gdy wyjeżdżam na wakacje, zwykle nie biorę ze sobą całego swojego samoopalającego asortymentu. Nie chcę też pakować specjalnej rękawicy do nakładania kosmetyku, bo nigdy nie wiem co z nią później zrobić – zawinąć do worka i wyprać w domu? Umyć w hotelowym zlewie i potem czekać aż wyschnie? Z drugiej storny, nie chciałabym zafundować sobie manicure w formie "żółtego frencha", jeśli wiecie co mam na myśli. W podróż zabieram więc jednorazowe rękawiczki i produkt, w formie nawilżającego masła, który znacznie łatwiej rozsmarować niż tradycyjną piankę. 

Do wakacyjnej kosmetyczki pakuje to masło od Azure Tan i parę jednorazowych rękawiczek. Drugiego lub trzeciego dnia wyjazdu, gdy moja opalenizna wciąż nie jest idealna, a samoopalacz nałożony przed wyjazdem nie wygląda już idealnie, to taki duet załatwia sprawę. A jeśli szukacie innych produktów samoopalających, to na Azure Tan znajdziecie wszystko czego potrzebujecie. Od kropelek do twarzy, aż po usuwacza przebarwień, które pojawiły się po niedokładnej aplikacji. Z kodem mle15 dostaniecie teraz 15% zniżki na zakupy w sklepie Organic Concept. Korzystajcie!

 

3. Czy kobiety muszą być nagie, aby dostać się do muzeum?

   „Historia sztuki bez mężczyzn” autorstwa Katy Hessel to jedna z najsłynniejszych książek ostatnich miesięcy. A jeśli chodzi o kobiece ciała, to jeden rozdział przypomniał mi o słynnej prowokacji feministek z 1985 roku. Widzicie tę grafikę na poniższym zdjęciu? Grupa Guerilla Girls wykorzystała do swoich plakatów słynny obraz przedstawiający kobiecy akt („Wielka Odaliska”) i dokleiła jej małpią głowę. Po co? Zaczepny tekst “Czy kobiety muszą być nagie, żeby dostać się do Met. Museum?” umieszczony pod tytułem mówi o niesprawiedliwym postrzeganiu kobiecej sztuki we współczesnym świecie – twórczość jedynie 5% artystek ma szansę na wystawę, podczas gdy 85% aktów przedstawia kobiecą nagość. Akcja była odpowiedzią na to, że MoMa zorganizowało wystawę „Międzynarodowy przegląd najnowszego malarstwa i rzeźby”, na której pokazano dzieła tylko czternastu kobiet na sto sześćdziesięcioro pięcioro uczestniczących. Przykry to dowód, że świat bardziej interesuje nasze nagie ciało, niż to, co chcemy przekazać.  

​"Historia sztuki bez mężczyzn" Katy Hessel i słynna grafika. 

 

3. Ciało nie jest od wyglądania. Ciało jest do życia.  

  Właściwie wszystkie portale internetowe dla kobiet czy czasopisma, które czytam, publikowały w ostatnim czasie artykuły o „ciałopozytywności”. Za to w magazynie Znak ciekawy artykuł także o „ciałoneutralności”. Ten nurt zakłada, że nie musimy wmawiać sobie (czy też „afirmować”), że każda część naszego ciała jest piękna i trzeba ją kochać. Nie każe nam zniekształcać rzeczywistości, możemy dostrzegać nasze wady i zalety. Chodzi tylko o to, że fiksacja na wyglądzie nie może wpływać na nasze szczęście. Ważniejsze jest to, aby przestać traktować ciało przedmiotowo. Zwykle patrzymy na nie jak na narzędzie – ma nam służyć jako nasza własność i za wszelką cenę sprostać oczekiwaniom. Taką relację wzmacnia nawet język: mówimy raczej „mam ciało” a przecież „jesteśmy ciałem”. Stawiamy przed nim wymagania i jednocześnie ciagle mamy pretensje, że nie jest idealne, a ono robi po prostu to, co niezbędne dla naszego przetrwania. Tutaj podaję link do całego tekstu.

Łazienkowa umywalka. Miejsce, gdzie najczęściej patrzymy w lustro i przy którym wykonujemy najwięcej czynności związanych z poprawą/podtrzymaniem naszego wyglądu. W amoku codziennych spraw łatwiej jest mi patrzeć z dystansem na presję idealnej cery. W młodości czasu na analizowanie swoich wad było znacznie więcej. Moje pokolenie miało jednak łatwiej – nie porównywałyśmy się do idealnych ciał i twarzy z Instagrama. 

Wiecie, że jestem fanką marki Sensum Mare. Ten produkt to do dzisiaj jedyny podkład jakiego używam – jest najlepszy na świecie (w lecie wybieram odcień "Medium"). Z przyjemnością podjęłam się więc testowania nowego, zestawu jeszcze nim trafił do sprzedaży. Teraz można go już kupić – to wygładzający i rozświetlający krem do twarzy ALGOGLOW i krem pod oczy. Wygładza, nawilża, świetnie sprawdza się jako baza pod makijaż. Wyrównuje koloryt, bez efektu obciążenia. Wiem, że wiele z Was uzupełnia zapasy w kosmetyczkach właśnie przy okazji moich wpisów, więc korzystam z okazji, aby przekazać Wam, że z kodem MLE otrzymacie 20% na wszystkie nieprzecenione produkty. :) 

 

7. Wstyd.

   Gdy w moim Sopocie na plażę rozlewa się tłum osób, gotowych siedzieć w bikini ramię w ramię z obcym człowiekiem, ja niczym zwierz, na którego zorganizowano obławę, zaszywam się gdzieś na bezludnej plaży, w ogródku rodziców, a najlepiej na wiejskim pustkowiu i w dyskrecji pracuję nad opalenizną. I chociaż wyrosłam już z adolescencyjnej niepewności (i ten blog jest pewnie jednym z lepszych dowodów), to z tyłu głowy jakiś pierwiastek wstydu i niepewności wciąż daje o sobie znać. Gdy koleżanki pytają czy możemy w końcu iść na plażę koło Grand Hotelu zamiast chować się gdzieś na wydmach 30 kilometrów od Trójmiasta, ja wciąż wymyślam nowe wymówki. Ciekawe co Freud miałby do powiedzenia na ten temat? A jeśli Wy też nie lubicie na sobie cudzych spojrzeń (nawet jeśli tylko wydaje się Wam, że ktoś na Was patrzy), to zdradzam Wam moje ukochane miejscówki. Gorąco polecam wybrać się na plażę w Gdyni Orłowo (tu pinezka), Rewie (tu pinezka), do Lubiatowa (tu pinezka) czy na otwarte morze na wysokości Chałup 6 (tu pinezka). W pobliżu trudno kupić napoje alkoholowe, co znacznie poprawia jakość wypoczynku wśród nieznanych współtowarzyszy – niestety plażowicze "pod wpływem" mogą zniszczyć nawet najfajniejszy dzień nad polskim morzem.

 

6. Nazwa tej maski powinna brzmieć OMG. A jej resztki odżywią też skórę ciała (zdjęcie poniżej).

  Większość moich kosmetyków do ciała pożyczam od dzieci. Wyjątkiem są oczywiście samoopalacze i… maska do twarzy. Ale nie byle jaka. Mało jest kosmetyków po użyciu których patrzę w lustro i myślę, że jestem po prostu trochę ładniejsza. Ta maska od Bioxidea (Mirage 48 Excellence Gold) świetnie się sprawdza, jeśli po wymagającym dniu mam zaplanowane wyjście i jakimś cudem mam jeszcze kwadrans, aby wziąć kąpiel. Gdy taka rzadka kompilacja zdarzeń faktycznie mi się trafi, to zawsze wyciągam z szuflady ten produkt. Najpierw trzymam maskę na twarzy (jej płat jest żelowy), a później rozpuszczam ją w wodzie w wannie i funduję te same składniki odżywcze reszcie mojego ciała. Jest tak skuteczna, że żal jest mi zmarnować chociaż maleńki jej skrawek.

     Maski Bioxidea możecie znaleźć na stronie sklepu Topestetic – to tam kupuję kosmetyki do profesjonalnej pielęgnacji. Jeśli nie mam pewności co do tego, czy dany produkt będzie skuteczny (lub czy w ogóle mogę go używać) to korzystam z pomocy kosmetologa na ich stronie, który błyskawicznie daje znać.  A jeżeli jednak wolicie maski kremowe to nie raz we wcześniejszych wpisach polecałam Wam również tę maskę od Biologique Recherche. 

 

8. Córka młynarza.

   Lipiec to taki miesiąc, który kręci się wokół różnych cielesnych tematów. No i kąpieli słonecznych. Z jednym wyjątkiem – moja twarz fatalnie znosi kontakt ze słońcem. Już po kilku godzinach opalania mogę liczyć na gęsto rozsiane wypryski i przebarwienia, za to opalenizna nie pojawia się wcale. Dlatego dobrej jakości krem z super wysokim filtrem to kosmetyk, z którym naprawdę nie rozstaję się od maja do końca września. Ten z Yonelle sprosta najbardziej wygórowanym oczekiwaniom – ma w swoim składzie Witaminę C w NANODYSKACH™, aktywne peptydy, kwas traneksamowy, niacynamid, i nowoczesne filtry anty-UV (SPF50). Nie tylko chroni moją skórę, ale też daje jej odżywienie, nawilżenie i zmniejsza widoczność istniejących przebarwień. Można nim zastąpić tradycyjny krem na dzień (zdjęcie poniżej). Polecam z tej serii także to serum, które zawiera aż 10% stabilizowanej witaminy C. Na stronie Yonelle obowiązuje teraz zniżka, więc to dobry moment, aby wypróbować te kosmetyki z półki premium.

LUMIFUSÍON Potrójnie Aktywny Krem SPF50 Przeciw Przebarwieniom Z Witaminą C Premium

 

  Nasze ciało wciąż się zmienia. Proces ewolucji nigdy się nie zakończy. Ideały, do których dążymy zmieniają się coraz szybciej, dlatego trzeba się zastanowić czy warto do nich dążyć. Nasz styl życia sprawia, że jesteśmy wobec ciała bardziej wymagające, a jednocześnie zwracamy coraz mniejszą uwagę na jego potrzeby. Wspomnę chociaż o tym, jak pracujemy (albo raczej jak ja pracuję właśnie w tym momencie): tak będą wyglądać nasze ciała jeśli w trakcie pracy zdalnej nie zadbamy o odpowiednią postawę przy komputerze. I nawet zabiegi laserowe na podbródek nie pomogą.

  Gdzieś przeczytałam, że ciało jest naszym domem, z którego nigdy nie będziemy mogły się wyprowadzić. I pewnie łatwiej byłoby nam, kobietom, spojrzeć na nie właśnie, jak na mieszkanie, w którym żyjemy. Z jego potencjałami i ograniczeniami. Bez kulturowej presji i naszych osobistych frustracji. Nauczyć się wprowadzać tylko te zmiany, które poprawią nasze codzienne funkcjonowanie, bez wyburzeń stropów, które mogą zawalić całe piętro, czy operacji plastycznych rujnujących nam zdrowie. Będziemy tu mieszkać do końca życia. A idąc wytyczoną wcześniej retoryką – dziękuję za odwiedziny Wam i Waszym ciałom. Mam nadzieję, że spojrzycie dziś na nie trochę inaczej i podziękujecie im za wszystko, co dla Was robią każdego dnia. 

 

*  *  *

 

 

Ukochana plaża w Rewie (to właśnie do niej dodałam link trzy akapity wyżej). Mogłoby się wydawać, że mrużę oczy aby ponętnie wyglądać na zdjęciu, ale prawda jest taka, że właśnie dojrzałam na plaży dziewczynę w swetrze MLE i gapię się nieprzerwanie zastanawiając się, czy to możliwe. Ale już po chwili widzę, że też zostałam dostrzeżona. "Taaak! To Twój sweter!". Zapisuję tu, aby nie zapomnieć tego miłego wakacyjnego wspomnienia. Fajnie, że naprawdę gdzieś tam jesteście :). 

 

Zapiski o modzie i stylu: „Tennis-core” – co mówi o zmianie elit? I jak nie przesadzić z modą na kort?

Wpis powstał we współpracy z marką YES. 

 

  Jest pewien trend w modzie, który zdobywa popularność w takim tempie, że przegonić by go mogła tylko piłka serwisowa Federera. Na TikToku hasło „tennis skirt” ma ponad 221 milionów wyświetleń. W minionym roku zainteresowanie „estetyką tenisową” na platformie Pinterest wzrosło o 37 procent. Sklep internetowy „Depop” odnotował najwyższy w historii wzrost liczby wyszukiwań butów do tenisa. Sieciówki, które – jak powszechnie wiadomo – dobrze wyczuwają potencjał zakupowy kobiet, wypuszczają specjalne kolekcje poświęcone modzie na kort (H&M Move, Oysho, Varley, TALA).  

  Skąd to nagłe zainteresowanie skoro tenisową estetykę znamy od dawna? Czy to zasługa kinowego hitu „Challengers” z Zenday'ą? A może reality show Netflixa pod tytułem „Break point” o zmaganiach znanych tenisistów? Kiedyś kino, a dziś także platformy streamingowe, z pewnością mają wpływ na to, co nosimy (wspomnę tylko o fenomenie „Stranger Things”, który sprawił, że nastolatki na całym świecie chciały wyglądać jak Jedenastka), ale słynne produkcje raczej podsycają tendencje niż tworzą je od zera. Aby zrozumieć dlaczego moda z kortu w ostatnim czasie przebiła się do masowej świadomości, należy wpierw cofnąć się w czasie. I, jak to zwykle bywa w branży mody, zwrócić się raczej w stronę socjologii niż paryskich wybiegów. 

 

pozłacane kolczyki z wygodnym zapięciem – Biżuteria YES // bluza z bawełny – MLE // spódniczka tenisowa – TALA // buty – NEW Balance // czapka z daszkiem – Ralph Lauren

 

  Współczesna wersja tenisa powstała w Anglii w 1874 roku dzięki majorowi W. C.Wingfieldowi i szybko stała się popularnym sportem na dworach królewskich i wśród całej europejskiej arystokracji. Słowo „popularny” trzeba chyba jednak wziąć w nawias, bo w XIX wieku arystokracja w krajach zachodnioeuropejskich stanowiła mniej więcej 2% społeczeństwa. Pozostałe grupy społeczne były wtedy zajęte zdecydowanie bardziej przyziemnymi rzeczami niż odbijanie piłki drewnianą rakietką. Uściślając – ludzie nie należący do wyższych sfer właściwie w ogóle nie mogli sobie pozwolić na wypoczynek, a na wypoczynek wymagający kortu i konkretnego ekwipunku to już w ogóle. Była to więc dyscyplina zrzeszająca bardzo hermetyczne środowisko, a to z kolei sprawiło, że obrosła w liczne ceremoniały. Do dziś tenis jest jednym z niewielu sportów, którego etykieta przetrwała próbę czasu.

  Ten kto miał przyjemność uczestniczyć w turnieju z prawdziwego zdarzenia ten wie, że w trakcie rozgrywki należy zachować spokój, nie hałasować i unikać jakiegokolwiek rozpraszania grających. Nagradzać brawami udane akcje, ale nie klaskać jeśli nasz faworyt otrzyma punkt w wyniku popełnienia błędu przez rywala (przecież to nie elegancko cieszyć się, że komuś nie wyszedł serwis! ;)). No i pamiętać o tym, co jest szczególnie istotne dla naszej czempionki, Igi Świątek, że głośno dopingujemy tylko po rozstrzygnięciu wymiany, lub w przerwach między gemami i setami. Domyślam się, że dla wielu osób to nadmuchane i niepotrzebne grzeczności, wynikające ze snobistycznych ciągot, ale nie będę ukrywać, że ma to także swoje zalety. Na widowni raczej nie zostaniesz oblana litrem piwa, no i mało prawdopodobne, aby ktoś skandował przy Twoim uchu niezbyt grzeczne rymowanki. Co jest normalne na trybunach boiska piłkarskiego na meczu tenisa zupełnie nie przystoi. Te wszystkie kurtuazje dla jednych będą zaletą, a dla innych wadą, ale na pewno one też przyczyniły się do tego, że tenis wciąż kojarzy się ze sportem dla elit.  

Rekreacyjna gra na pewno nie wymaga dedykowanego stroju do tenisa. Ja gram nawet w biżuterii, o ile oczywiście jest wygodna. Kolczyki od YES, które widzicie na zdjęciu są tak zaprojektowane, że zupełnie nie czuję potrzeby aby ściągać jest przed grą na korcie czy zajęciami z baletu. To odrobinę wiekszy model od tego, który tu wcześniej pokazywałam. Tutaj macie dokładny link. W sklepach YES trwają wciąż wyprzedaże, więc możecie zaopatrzyć się w ulubioną biżuterię. 

 

  A jak to się stało, że moda tenisowa wyszła poza ten ciasny krąg? Przede wszystkim, wraz z upływem lat, sport stał się bardziej demokratyczny. Dwudziesty wiek to okres wielkich przemian i chociaż niektóre środowiska wciąż dbały o to, aby do ich klubów tenisowych „nie zapisywał się byle kto”, to – przynajmniej w teorii – nie musiałaś już urodzić się w rodzinie z herbem (i być meżczyzną) aby w wolnym czasie uprawiać sport zarezerwowany dla śmietanki towarzyskiej. Jak to wyglądało w praktyce dobrze pokazuje film pod tytułem „Wszystko gra” ze Scarlett Johansson w roli głównej.

  Moda szybko wyłapuje zmianę społecznych nastrojów i nie inaczej było w tym przypadku. Konsekwencją rozluźnienia sztywnych granic między tym, co elitarne a egalitarne, były liczne zapożyczenia sportowych elementów do codziennych strojów. Zaczęło się od jeździectwa i skórzanych oficerek, które na stałe weszły już do kanonu klasycznej mody damskiej, ale wszyscy znamy też przecież „polówki” (myślicie, że mają coś wspólnego z grą w polo? ;)), tenisówki czy kurtki bejsbolówki. Dziś przenikanie się sportowo-codziennych ubrań osiągnęło chyba kulminację – legginsy do jogi nosimy także wtedy, gdy na żaden trening się tego dnia nie wybieramy, dresy to najlepsze ubranie na weekend, w butach do koszykówki chodzi połowa licealistów, a spacerowanie po mieście w koszulce z logo ulubionego klubu piłkarskiego już nikogo nie dziwi.

   Tenisowy styl dodatkowo świetnie wpisuje się w kilka trendów, na które w ostatnich latach panuje prawdziwy „boom”. Mamy trend „old money style” (moda dziedziców), „quiet luxury” (cichy luksus), „rich wife aesthetic” (tłumaczenie chyba nie przejdzie mi przez gardło) czy tak zwaną „country-club girl”. Wszystkie te trochę (trochę?!) żenujące frazesy to nic innego, jak próba nazwania tego, co znamy od dawna. To powrót do prawdziwej klasyki – dyskretnej, ponadczasowej i oczywiście o ponadprzeciętnej jakości. 

Książka "The stylish life – Tennis" i korty tenisowe na Florydzie. 

 

  Świat mody od zawsze karmi się pozorami, dlatego nikogo chyba nie dziwi, że gigantyczny wzrost zainteresowania modą tenisową niekoniecznie przekłada się na zainteresowanie samą dyscypliną. Erin Fitzpatrick, redaktorka popularnego serwisu o modzie „WhoWhatWear” stwierdziła ostatnio, że:  

„Tak, możesz nosić strój do tenisa, nawet jeśli nie masz zamiaru uprawiać tego sportu. Z pewnością nie musisz być następną Sereną Williams, aby wziąć udział w tenisowym szaleństwie, które ogarnia obecnie branżę modową.”

  Ja nie będę wchodzić w dyskusję na ten temat – jeśli ktoś ma ochotę na taką dosłowność, to nic mi do tego. W mojej garderobie rozgraniczam jednak dwie rzeczy: stroje, które wkładam na kort i ubrania codzienne, które w subtelny sposób nawiązują do tenisowego stylu. Nie gram dziś już zbyt często, więc inwestowanie w pięć sukienek tenisowych, byłoby snobowaniem się na zawodniczkę, a nie funkcjonalnym zakupem. Wystarczy mi spódniczka tenisowa i ubrania, które wkładam także wtedy, gdy idę biegać czy ćwiczyć balet. Pamiętam zresztą że, gdy za dzieciaka uczyłam się tenisa, nie wypadało mieć najdroższego sprzętu i ubrań z najnowszej kolekcji Lacoste jeśli ledwo trzymało się rakietę w ręce. Świat sportu chyba nie różni się pod tym względem od świata mody: gdy ktoś stara się za bardzo aby zrobić świetne wrażenie, zwykle wychodzi na opak. 

Gosia ma na sobie sweter z MLE, a o spódniczkę muszę ją dopytać! :)

Jeden z najwybitniejszych tenisistów w historii – Rod Laver w dniu swojego ślubu.

Stella McCartney wchodzi na trybuny Wimbledonu. Rok 2014. 

dzianinowy top – MLE ("nieudany" prototyp sprzed lat) // skórzany pasek – H&M // koszyk – Cellbes // spodnie – Zara

 

  A wracając do mody codziennej, to aby uchwycić cechy „tennis-core” lepiej w trakcie meczu przenieść wzrok z graczy na trybuny. Biel, granat, zieleń, lniane elementy, szorty w kant, skórzane, delikatne dodatki, dokładnie odprasowane koszule i oczywiście sweter w paski to elementy, które stale przewijają się wśród gości oglądających tenisowe rozgrywki. Ten trend może być przystępny cenowo i prostszy w interpretacji, niż nam się wydaje.  

  Niewątpliwie tenis i cała jego oprawa ma w sobie niewymuszoną elegancję. Fanki klasyki mogą czerpać z tego stylu całymi garściami. No może pamiętając o drobiazgu – wszyscy wiemy, że perfekcyjny styl, wielkie pieniądze, a dziś już także dobre urodzenie, wcale nie czynią z bufona reprezentanta elit. Odgradzanie się od innych i świecenie statusem jest dziś w złym smaku i o tym rozdziale tenisowej historii lepiej zapomnieć. 

*  *  *