Co zrobić, aby zima bez śniegu była bardziej znośna, czyli styczniowe „Umilacze”

   Today’s post was originally supposed to look slightly different – I wanted to show you a more sophisticated recipe, present elegant MLE Collection dresses for the new seasons, and coax you into spending your free time actively – for example, at an ice rink. However, I came to the conclusion that I shouldn’t require more from my readers than I require from myself – I’m not doing pirouettes wearing ice skates at the moment, instead, I’m sitting in a sweatsuit and I can’t really wait to start rolling all over the floor with my baby and Portos while watching TV. Today’s “while-awayers” will be real to the bone and the widely understood reality will be the main topic of the post – no candles around the bathtub, guinea fowls for supper, and easy reads for washing liquids (if you know what I mean ;)). This week, and it’s allegedly the dullest week of the year, my evenings weren’t too sophisticated, and I won’t pretend that it’s different.

1. And since we are already talking about distorting reality – I’d like to share a delicious winter dessert with you and after browsing through a few blogs and culinary magazines, I opted for a tart with apples braised in butter. I chose it because the preparation time was provided at the very beginning of the recipe and was very encouraging – only half an hour.  I went to the shop and got down to kneading the dough afterwards. Only then did I read the description of all the steps (before that, I limited myself only to the list of ingredients – surprise surprise). The second sentence already raised my concerns. “After kneading the dough, cover it with foil and place it in the fridge for half an hour”. Then it followed “braise the apples for fifteen minutes and then wait until they fully cool down” and many other activities, and, of course, the baking as an additional element (twenty minutes). As a result, I spent more than an hour in the kitchen and I was continuously thinking about the hateful comments that would be left under the post if I were to deceive you with such a cheap shot by including a third of the real preparation time intended for this meal. That’s why I’ve decided to start the while-awayers with a different recipe – or rather an “idea” for a winter dessert as it is simple and quick and can be easily remembered without taking it down.

* * * 

   Dzisiejszy tekst pierwotnie miał wyglądać ciutkę inaczej – chciałam zaprezentować trochę bardziej wyszukany przepis, pokazać eleganckie sukienki od MLE Collection na nowy sezon i nakłaniać Was do aktywnego spędzania czasu – na przykład na lodowisku. Doszłam jednak do wniosku, że nie powinnam wymagać od swoich Czytelniczek więcej niż od samej siebie – nie kręcę teraz piruetów w łyżwach na nogach, tylko siedzę w dresie i przebieram nóżkami na myśl o tarzaniu się po podłodze z dzieckiem i Portosem i oglądaniu telewizji. Dzisiejsze „umilacze” będą prawdziwe aż do bólu i to szeroko rozumiana rzeczywistość będzie ich tematem przewodnim – żadnych świeczek wokół wanny, perliczek na kolację i czytadeł dla płynów do płukania (jeśli wiecie co mam na myśli ;)). W tym tygodniu, a jest to podobno najbardziej ponury tydzień w roku, moje wieczory nie należały do tych najbardziej wyrafinowanych i nie będę udawać, że jest inaczej.

1. A skoro już mowa o zakłamywaniu rzeczywistości – chciałam podzielić się z Wami jakimś pysznym zimowym deserem i po przeszukaniu kilku blogów i magazynów kulinarnych postawiłam na tartę z jabłkami duszonymi na maśle. Wybrałam ją dlatego, że czas przygotowania podany na samym początku przepisu był bardzo zachęcający – jedyne pół godziny. Pofatygowałam się więc do sklepu, a po powrocie do domu zabrałam za ugniatanie ciasta. Dopiero wtedy przeczytałam opis wszystkich czynności (wcześniej ograniczyłam się tylko do listy składników – wiadomo ;)). Już drugie zdanie wzbudziło moją konsternację. „Po ugnieceniu ciasta zawiń je w folię i włóż do lodówki na pół godziny”. Potem było jeszcze „duś jabłka przez piętnaście piętnaście minut, a potem zostaw do całkowitego ostygnięcia” i wiele innych czynności, no i oczywiście doszło do tego też samo pieczenie gotowego ciasta (dwadzieścia minut). Summa summarum siedziałam w kuchni ponad godzinę i przez cały czas myślałam o tym, jak nienawistne komentarze zostawiłybyście pod moim wpisem, gdybym postanowiła oszukać Was w tak mało wysublimowany sposób i podać prawie trzykrotnie mniejszy czas przygotowywania danej potrawy. Umilacze rozpoczynam więc od innego przepisu – a właściwie „pomysłu” na zimowy deser, bo jest on tak prosty i szybki, że z łatwością zapamiętacie go bez zapisywania.

  Butter-braised apples with cinnamon and crumble topping

Ingredients:

Dough:

60 g of wheat flour

60 g of butter

40 g of icing sugar 

Gluten-free version:

30 g of potato flour

30 g of almond flour

60 g of butter

40 g of sugar

Apple heaven:

3 large hard and juicy apples

2 teaspoon of ground cinnamon

1 tablespoon of honey (or sugar)

1 vanilla bean

2 tablespoons of butter

Toppings:

handful of almond flakes or favourite nuts

serve with: mascarpone, sour cream, or ice-cream

Directions:

Knead all of the ingredients for the dough until smooth. If the dough is too sticky, add some flour. Cover the dough with a table napkin and place it in the fridge. Peel the apples and get rid of the stones and the applecore. Cut them according to your liking. Melt the butter in a pan. Add cinnamon, vanilla seeds, honey, and apples. Wait a little bit for the sauce to slightly evaporate (it’s better if the apples aren’t too soft). Place the ingredients into a heat-resistant dish and sprinkle them with the crumble topping (I added almond flakes on top). Place everything in an oven pre-heated to 180ºC (without the convection mode on) and you can start the feed after fifteen minutes. Watch out for your tongues because it’s hot!

NOTE: If you want the honey to retain its nutritional values, add it after baking and placing your portion on the plate.

* * *

  Jabłka duszone na maśle z cynamonem i zapieczone pod kruszonką

Skład:

Ciasto:

60 g mąki pszennej

 60 g masła

40 g cukru pudru  

Wersja bezglutenowa:

30 g mąki ziemniaczanej

30 g mąki migdałowej

60 g masła

40 g cukru

 Jabłkowy raj:

3 duże twarde soczyste jabłka

2 łyżeczki mielonego cynamonu

1 łyżka stołowa miodu (lub cukru)

1 laska wanilii

2 łyżki stołowe masła

 Dodatki:

garść płatków migdałowych lub ulubionych orzechów

mascarpone, śmietana lub lody do podania

Sposób przygotowania:

Wszystkie składniki na ciasto energicznie ugniatam, aż stworzą jednolitą masę. Jeśli ciasto jest za lepkie dodaję trochę mąki. Owijam ciasto w szmatkę i odkładam do lodówki. Obieram jabłka i oczyszczam z pestek i gniazda nasiennego i kroję według uznania. Na patelni rozgrzewam masło, dodaję cynamon, nasiona wanilii, miód i jabłka. Czekam, aż sos nieco odparuje (lepiej aby jabłka nie zrobiły się całkiem miękkie). Zawartość patelni przekładam do żaroodpornego naczynia i posypuję kruszonką (na wierzch dodałam też płatki migdałów). Wsadzam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni (bez termoobiegu) i po piętnastu minutach można zaczynać wyżerkę. Nie poparzcie sobie języków!

UWAGA: Jeśli chcecie, aby miód zachował swoje wartości odżywcze dodajcie go dopiero po upieczeniu całości i nałożeniu swojej porcji na talerz. 

Moje ostatnie zakupy od Jadłosfery to: miód lipowymiód faceliowykonfitura poziomkowa z truskawką i kwatem bzukonfitura malinowa z migdałami

2. On numerous occasions, I have mentioned on the blog that I’m a real honey fan – we would really establish a good rapport with Winnie-the-Pooh. I don’t know if there is yet another product in my kitchen that would disappear so fast and I’m glad that I no longer need to travel to the Kashubia to buy real honey. That’s right – honey is also the target of fraud and distortion. However, I’ve got a few on-line sources that I fully trust. One of them is, of course, Jadłosfera – I love that store! I already recommended a Moroccan spread with nuts (ideal for breakfast toasts), home-made preserves, and many other things, and now I’m in love with linden honey. I could eat it by spoonfuls. So what does honey unspoilt by bad treatment hold in store for us? It strengthens the heart. Decreases blood pressure. Helps to inhibit atherosclerosis. Heals liver diseases and bile ducts diseases. Heals stomach ulcers. Soothes shattered nerves. Stimulates the brain. It’s good for a cold.

* * *

2. Nie raz już wspominałam Wam na blogu, że jestem prawdziwym amatorem miodu – Kubuś Puchatek naprawdę dobrze by się ze mną rozumiał. Nie wiem czy w naszej kuchni jest jakikolwiek inny produkt, który kończyłby się tak szybko i bardzo się cieszę, że dziś nie trzeba już jeździć na Kaszuby, aby kupić prawdziwy miód. Tak – miody również padają ofiarą oszustw i przekłamań. Mam jednak kilka internetowych źródeł, do których mam stuprocentowe zaufanie. Jednym z nich jest oczywiście Jadłosfera – kocham ten sklep! Polecałam Wam już marokańską pastę z orzechów (idealna do grzanek na śniadanie), domowe konfitury i wiele innych rzeczy, a teraz zakochałam się w miodzie lipowym. Mogłabym go jeść łyżkami. A co nam oferuje miód nie zepsuty przez złe traktowanie? Wzmacnia serce. Obniża ciśnienie tętnicze krwi. Pomaga hamować miażdżycę. Leczy schorzenia wątroby i dróg żółciowych. Leczy wrzody żołądka. Koi skołatane nerwy. Pobudza mózg. Jest dobry na przeziębienia.

3. Staying close to the topic of “real life”, check out the link below to an article about the great changes that Instagram will be introducing in the future. The app will allegedly delete photos that went through any kind of graphics software. If that would really decrease the number of photos depicting “ideal women” who, in reality, aren’t that close to being perfect, count me as a proponent. In fact – not only are today's photos tampered with (I never touch up my nose, breasts, or other parts of my body), but they are also filter free.

INSTAGRAM on deleting photoshopped photos

4. It seems to me that there are increasingly fewer and fewer blogs where we can find articles that are as interesting as the photos and the other way round – blogs whose owners, apart from preparing a cool article, feel the need to grab a camera and enrich the text with some pertinent images. Those who used to take great photos moved to the realm of Instagram, and those who are skilled in writing great texts don’t do anything else. However, there are beautiful exceptions, such as my favourite Liska from WhitePlate. This time, I recommend you her article “You don’t have to do anything” that really struck home with me, as today we feel pressure in all of the possible planes of life. We just n e e d to be the best, but we also n e e d to be able to let go, we n e e d to work out a quota, but we also n e e d to find some time for ourselves. We need to remember that we are independent, but we also need to sacrifice everything for the child. On all sides, we are bombarded with orders and conditions – if you also feel the same way about life, you should check out this link.

* * *

3. Nie odchodząc za daleko od tematu „real life” wklejam Wam link do artykułu o wielkich zmianach, które podobno szykuje dla nas Instagram. Aplikacja ma podobno usuwać zdjęcia, które zostały przerobione przez programy graficzne. Jeśli faktycznie ograniczyłoby to wrzucanie do sieci „idealnych kobiet” które w rzeczywistości wcale idealne nie są to zaliczam się do zwolenników tej zmiany. Notabene – dzisiejsze zdjęcie nie tylko nie są „przerabiane” (w ogóle nie stosuję retuszu nosa, piersi czy innych części ciała), ale nie posiadają też żadnego filtra. 

INSTAGRAM o usuwaniu retuszowanych zdjęć

4. Mam wrażenie, że coraz mniej jest w sieci blogów, na których znajdziemy teksty równie ciekawe, co zdjęcia, i na odwrót – takie na których komuś poza napisaniem fajnego artykułu w ogóle chce złapać aparat i opatrzyć tekst jakimiś adekwatnymi obrazami. Ci, którzy robili piękne zdjęcia przerzucili się na Instagram, a ci którzy potrafią pisać nie robią nic więcej. Są jednak piękne wyjątki, takie jak moja kochana Liska z WhitePlate. Tym razem polecam Wam jej tekst „Nic nie musisz”, który bardzo do mnie trafił, bo dziś czujemy presję w każdym możliwym wymiarze. M u s i m y  być najlepsi, ale  m u s i m y  też umieć odpuścić,  m u s i m y  wyrabiać normę, ale  m u s i m y  też zawsze znaleźć czas dla siebie. Musimy pamiętać o tym, że jesteśmy niezależne, ale musimy też poświęcać wszystko dla dziecka. Z każdej strony ktoś coś nam każe i narzuca – jeśli też macie czasem takie odczucie, to wejdźcie w ten link

5. It’s time for some confessions. At the beginning of this post, I admitted that this week, I really prefer sitting on the floor with a bowl of apples under a crumble topping and a not that hard jigsaw puzzle ;). I love my job, but December is always the most intense month for all bloggers and influencers, and, in turn, January is a hot month for… clothing brands so as you can easily gather, I don’t have the energy for crazy evening attractions. And even though I’m glad that I can combine all of that with being a full-time mum, I also get overwhelmed by fatigue.  Instead of going out to a restaurant, we prefer watching “Czarno na białym” and focusing on the jigsaw puzzle at the same time. So if you know where we can find interesting, pretty, and not that difficult jigsaw puzzles (it’s best if it has 200 pieces as we like solving them in one evening ;)), I’d appreciate the links. At home, we only have such clichés as the map of Europe ;).

* * *

5. Czas na chwilę zwierzeń. Na początku tego wpisu przyznałam już, że w tym tygodniu naprawdę wolę usiąść na podłodze z miską jabłek pod kruszonką i niezbyt trudnymi puzzlami ;). Kocham swoją pracę, ale grudzień to zawsze najbardziej intensywny miesiąc dla wszystkich blogero-influencerów, a styczeń to z kolei gorący czas dla… marek odzieżowych, więc łatwo można się domyśleć, że wieczorami nie mam już ochoty na szalone atrakcje. I chociaż cieszę się, że to wszystko mogę łączyć z byciem mamą na cały etat to jak każdego z nas dopada mnie zmęczenie. Zamiast wyjść z domu czy iść do restauracji wolimy więc oglądać „Czarno na białym” i przy okazji układać puzzle. Jeśli więc wiecie gdzie znaleźć fajne, ładne i niezbyt trudne puzzle (najlepiej około 200 kawałków, bo lubimy ogarnąć je w jeden wieczór ;)) to będę wdzięczna za linki, bo my mamy u siebie tylko takie banały jak mapa Europy ;).​

6. In the photo above, you see my travel makeup bag with skincare products and a washing gel. These products specifically were the ones that I took with me to Warsaw (for one night ;)) and I took a photo of the makeup bag straight after I took it out of my suitcase – you’ll find there the leftovers of Sensum Mare, face mask, which I already shown you a few times (once a week I put it at night and rinse it off in the morning), sun block, cleansing face foam, body gel and something new in my makeup bag, recommended by a very nice lady from Sephora (who turned out to be my reader – best regards!) – colourless brow gel.

* * *

6. Na zdjęciu powyżej widzicie moją podróżną kosmetyczką z produktami pielęgnacyjnymi do twarzy i żelem do mycia ciała. Dokładnie te rzeczy wzięłam ze sobą w podróż do Warszawy (na jedną noc ;)) a kosmetyczkę sfotografowałam tuż po wyciągnięciu z torby – znajdziecie tam już zupełną resztkę serum od Sensum Mare, maskę, którą pokazywałam już parę razy (raz w tygodniu nakładam ją na noc i zmywam dopiero rano), krem z filtrem, piankę do mycia twarzyżel do ciała i nowość w mojej kosmetyczce, poleconą mi przez przemiłą Panią z Sephory (która okazała się zresztą Czytelniczką bloga – gorąco pozdrawiam!) – bezbarwny żel do układania brwi

Łagodna pianka do mycia twarzy od Clochee jest wegańska i ma w stu procentach recyclingowane opakowanie. Zawiera sok z liści aloesu, ekstrakty z owoców wanilii, kwiatów jaśminu i skrobi kukurydzianej. Marka Clochee od lat pojawia się w mojej łazience – zresztą wiele z Was też ją chwali. Jeśli chciałybyście przetestować jakiś produkt, albo uzupełnić kosmetyczkę to mam dla Was kod rabatowy – przy użyciu kodu MLE25 otrzymacie aż na 25% (!) rabatu na cały nieprzeceniony asortyment w sklepie on-line Clochee.com (kod obowiązuje do końca lutego).

Rzadko kupuję kosmetyki w typowych drogeriach, ale jak widać czasem można znaleźć coś ciekawego. Kosmetyki marki Ayumi nie są testowane na zwierzętach, nie zawierają parabenów, sztucznych barwników, SLS-ów, oleju mineralnego i składników GMO. Żel do mycia ciała z wyciągiem z drzewa sandałowego od Ayumi dostępny jest w Rossmanie i w Aurashop i ma wyjątkowo piękny zapach. (23,99 zł za 250 ml). Kosmetyki tej marki inspirowane są starożytnymi zasadami Ayurvedy (czyli indyjskim sposobem na zachowanie zdrowia i dobrego samopoczucia).

7. This product is a response to all the requests of my beloved readers who have been asking me questions for years about the different songs that can be heard on my Instagram. From now on, I’ll include links to the thematic playlists on my Spotify. Today, I’m sharing something that will make working more pleasant (I’m adding new songs to it once in a while). Maybe in the next while-awayers post, I’ll show you my retro wedding reception playlist? What are your thoughts on it?

* * *

7. A ten podpunkt to odpowiedź na prośby tych wszystkich kochanych Czytelniczek, które od lat zadają mi pytania o różne utwory muzyczne zasłyszane na moim Instagramie. Od dziś, w Umilaczach znajdziecie linki do moich playlist tematycznych na Spotify. Dziś dzielę się z Wami tą do pracy (co jakiś czas dodaję do niej nowe utwory). Może następnym razem podzielę się z Wami moją retro weselną playlistą? Co Wy na to?

Składanka do pracy

8. Magazines that I’ve been reading lately (or that I’ve been just browsing through ;)). The open one is Uncoditional Magazine and it is as old as the world, but I’m glad that I haven’t thrown it away. I sometimes go back to it and I am awe-struck with the photos anew (this photo session is the work of Alexandra Nataf). The other ones are Kukbuk Rodzina and  Kukbuk Zima, which is a culinary magazine for hedonists (they are also available at Jadłosfera). The last one is a lifestyle magazine for mums – Mint.

* * *

8. Magazyny które ostatnio czytam (lub tylko przeglądam ;)). Ten otwarty to Unconditional Magazine i jest stary jak świat, ale cieszę się, że go nie wyrzuciłam. Czasem wracam sobie do niego i na nowo zachwycam się zdjęciami (ta sesja to dzieło Alexandry Nataf). Kolejne magazyny to Kukbuk Rodzina oraz Kukbuk Zima, czyli magazyny dla kulinarnych hedonistów (je również można kupić w Jadłosferze). Ostatni to lifestylowy magazyn dla mam – Mint. 

9. Browsing through the “looks” from the last couple of months, it’s easy to spot that since I became a mother, I’ve started to frequently sneak sports clothes into my outfits. That’s pretty nicely put. It would be easier to say “I’ve been often wearing sweatpants lately”, but it’s difficult to say this out loud. I should be really grateful that my motherhood converged with the great return of sweatsuit to fashion (and I am). My husband and the baby have their sweatsuits from GAP, which isn’t available in Poland, and mine is from a Polish brand HIBOU. It fits ideally, it’s easy to wash, and it was sewn in Poland (after all, the rumour has it that the brand sews their products at the same tailor shop as MLE Collection ;)).

* * *

9. Oglądając „looki” z ostatnich kilku miesięcy łatwo wyłapać to, że odkąd zostałam mamą często przemycam do swojego stroju ubrania sportowe. Ale ładnie to ujęłam! Łatwiej byłoby powiedzieć „ostatnio często chodzę w dresach”, ale jakoś ciężko przechodzi mi przez gardło to zdanie. Powinnam być naprawdę wdzięczna losowi, że moje macierzyństwo zbiegło się z wielkim powrotem dresów do mody (i jestem). Mój mąż i ten mały myszaczek na jego kolanach mają dresy z GAP, którego w Polsce nie ma, za to ja znalazłam swój komplet w ofercie polskiej marki HIBOU. Leży idealnie i świetnie znosi pranie, no i został uszyty w Polsce (plotki zresztą głoszą, że marka ta szyje część swojego asortymentu w tej samej szwalni co MLE Collection ;)). 

mój dress – HIBOU Essentials (bluza i spodnie) // dresy całej reszty ;) – GAP // koc w kratę i ze sztucznego futerka – TKMaxx // grafika za kanapą – TheBirthPoster // talerz – Westwing

 

* * * 

 

 

Val Di Fiemme bez filtra

    A little more than one year ago, our whole family hold their breath – in the evening news, they were talking about the forceful windstorm sweeping over Val di Fiemme. The information was very cursory, so we quickly started to search for more details on what happened to our beloved Italian region on our own. This wound will be healing for 100 years – wrote “Corriere della Serra” journal – more than half a million cubic metres of woods was obliterated. “Repubblica” added that in Trident, a windstorm reaching 120 km/h damaged more trees in a few hours that all lumberjacks in the whole region could cut down in a period of three years. Cleaning all of that debris will take five years. Then, I read that a day-long storm created a post-war landscape, especially in Val di Fiemme. The new photos showed familiar places that we couldn’t recognise anymore.   

   And we really knew them well. I had been visiting this place every year for the past 21 years (wow, I’m that old!). Winter, as some of you know, had been my favourite season since my childhood and trips to the Dolomites really had their fair share in that – to an equal extent that Christmas had. It didn’t matter if I was travelling there by bus from Cracow (where I had to first get by train), crammed in a small car with parents, brother, and his then girlfriend (who later became his wife) and with cooked eggs on my knees, or, as an adult and a woman, with my husband and Portos’s breath on my neck, as it happened two years ago – each trip to this part of the world was like a return to a winter wonderland. Thus, it’s unnecessary to talk in length about how we pitied the damaged landscape and, of course, people, who in many cases lost their homesteads and life’s possessions. The exquisite community of this region deserves for additional attention, but – if you allow me – I’ll come to that later.   

   We didn’t go skiing last year for obvious reasons (I was almost at the end of my pregnancy and a long trip to a place where obstetrics wards aren’t within our reach would be unwise) and that’s why we didn’t face the scope of damage right after the calamity. But this year, we were supposed to return to Val di Fiemme in a larger group. When after a two-day trip, we crossed the Italian border, and passed Bolzano, and the switchback to Cavalese, we were glancing with a heavy heart at the familiar slopes that were forested in the past. Many of them looked as if a giant placed his foot on them and crashed everything that was underneath it. We agreeably stated that despite the scope of damage, the valley hadn’t lost its charm. It was heavily wounded – that’s a fact – but it still was the place that we knew and loved.   

   With each passing hour, it was more noticeable that the miserable events didn’t drive the fans of Val di Fiemme away. Quite the opposite. Through our whole stay, it seemed that the region was full of life. As habitués, we had nothing against the fact that Val di Fiemme wasn’t the most popular destination for winter holidays among the Europeans. During a few previous trips, it could be noticed that there are fewer tourists and that the restaurants were more often filled with a “vintage” touch, and there weren’t too many highlights in the evenings, but we had never had anything against it. After all, home is home, even if you need to repaint the living room. This time, however, it was different – in Predazzo, there was a Christmas fair with live music and an ice rink in front of the church open until late in the evening. In Moena, all cafes were full of people and you wouldn’t get a table without a previous reservations. The slopes were rife with new mountain chalets, the old ones had been renovated, there are plenty of trails for sledgers and parents with children, that we hadn’t seen before, and fully packed parking lots – if you came after 10 am, you had to take into consideration a long wait.   

   On the first day, with Portos and the baby in a sledge, we went to our beloved Lusia (Alpe di Lusia) and we reached the new mountain chalet, Chalet 44. We asked a waiter about the evens from the previous year, and he passionately went on about the work that was done by the whole community to clean the terrain and bring help to those who needed it the most. His story wasn’t filled with a shade of lie – he proudly talked about how they tackled the misery and how much they learned through that. At the end, without a moment of hesitation, he moved his hand and showed the top of a mountain looming on the horizon (just as if he saw where it stood with his eyes closed) and he said that a thousand years ago, its part fell down creating a new valley – now, there’s a beautiful town there which would have never existed if it hadn’t been for that event. “That’s what nature is – it gives us everything and sometimes it simply shows us where our place in the universe is” said the waiter departing and taking the two empty cappuccino cups from the table.   

   A great respect of the dwellers for their valley could be noticed for a very long time. When in Poland several years ago, we were starting to learn how to take our first steps within the field of environment protection, in Val di Fiemme, they had already introduced a rigorous eco-friendly policy. We were taken aback when it turned out that in order to open the mixed waste trash can, you need to ask for a key as it is locked. The owner of our apartment gave us detailed instructions on the purpose of each rubbish bag specifying what would happen if we threw a plastic bottle into a paper bag with natural waste – she had a fierce look on her face, and we immediately felt that the local community shouldn’t be messed with when it comes to these matters.   

   Val di Fiemme is a leading Italian resort when it comes to rubbish collection and segregation – it was hailed the most “recycled” place in Italy. One-third of the local dwellers heats their houses and uses energy only from renewable energy sources, and the national parks surrounding Moena, Predazzon, and Cavalese have been put on the list of UNESCO World Heritage Sites. Despite the fact that the valley is visited by hundred thousand tourists yearly, it seems to remain pristine. It is mostly thanks to the hard work of the local community and the appropriate policy of local authorities who do everything they can to prevent people from devastating their greatest treasure. However if you think that owing to that fact you will face an inhospitable stance of the hosts, you’ll be pleasantly surprised as you’ll be coming across smiling faces and amiable individuals from the very morning until the late night.  

   And since I’m endlessly praising the “Valley of Harmony” as this place is called, it’s difficult to overlook all of the perfectly prepared skiing routes clad in Italian sun. Regardless of the fact whether you opt for the black ones or whether you cringe on the sole thought of putting the skis on – everyone will find here an appropriate slope that will match their skills.   

   I’m writing this post with a feeling of slight dissonance: as, in fact, I don’t really want more tourists to come to Val di Fiemme. You usually want to keep things that you love only for yourself. I also wouldn’t like hordes of people that are unfamiliar with the rules prevailing in this pristine place to spoil its beauty. However, I feel that if any of my readers decides to travel to the Dolomites, she’ll be able to admire its uniqueness and respect the local rules. And maybe, after returning home, the newly discovered habits will be implemented there?   

   This introduction to the mini-guide turned out to be a little too long, but I’m sure that you share my sensitivity when it comes to that matter. Below, you’ll find literally a few most important, at least to me, pieces of advice and information concerning Val di Fiemme and a trip to the mountains in general.

* * *

   Trochę ponad roku temu cała nasza rodzina wstrzymała oddech – w wieczornych „Faktach” została podana wiadomość o potężnej wichurze w dolinie Val di Fiemme. Informacja była bardzo zdawkowa, więc szybko zaczęliśmy szukać szczegółów na temat naszego ukochanego regionu Włoch na własną rękę. Ta rana będzie goić się 100 lat – napisał dziennik „Corriere della Serra” – ponad półtora miliona metrów sześciennych lasów zostało zniszczonych. „Repubblica” podała, że w Trydencie w ciągu kilku godzin w wichurze osiągającej 120 kilometrów na godzinę runęło więcej drzew niż mogą ich wyciąć wszyscy drwale w całym regionie przez trzy lata. Samo ich uprzątnięcie potrwa pięć lat. Dalej czytam o tym, że trwająca dobę burza pozostawiła, zwłaszcza w dolinie Val di Fiemme, krajobraz zniszczeń jak po wojnie. Na nowych zdjęciach ukochane przez nas widoki były nie do poznania.

    A znaliśmy je naprawdę dobrze. Do tego zakątka jeździłam co roku od 21 lat (o zgrozo, jaka już jestem stara!). Zima, jak niektórzy pewnie z Was wiedzą, od dzieciństwa była moją ukochaną porą roku i wyjazdy do Dolomitów mają w tym nie mniejszą zasługę niż Święta Bożego Narodzenia. Nieważne czy wybierałam się tam autokarem z Krakowa (do którego trzeba było wcześniej dojechać pociągiem), stłoczona w małym samochodzie z rodzicami, bratem i jego ówczesną dziewczyną (a później żoną) i z ugotowanymi jajkami na kolanach, czy, jako dorosła już kobieta, z mężem i oddechem Portosa na karku, tak jak to miało miejsce dwa lata temu –  każda podróż w to miejsce była jak powrót do zimowego raju. Nie muszę więc chyba rozwodzić się na temat tego, jak bardzo było nam żal zniszczonej przyrody i oczywiście ludzi, którzy w wielu przypadkach stracili swoje domostwa i dobytki życia. Wyjątkowa społeczność tego regionu zasługuje zresztą na dodatkową uwagę, ale – jeśli pozwolicie – wrócę do tego później.

    Minionego roku na narty z oczywistych przyczyn nie pojechaliśmy (byłam już „na ostatnich nogach” i długa podróż do miejsca, gdzie oddziały położnicze nie są na wyciągnięcie ręki, byłaby nieroztropna), nie widzieliśmy więc skali zniszczeń tuż po kataklizmie. Ale teraz mieliśmy wrócić do Val di Fiemme w powiększonym składzie. Gdy po dwudniowej podróży przekroczyliśmy włoską granicę, minęliśmy Bolzano i pokonaliśmy serpentynę do Cavalese z ciężkim sercem zerkaliśmy na znajome, zalesione kiedyś wzgórza. Wiele z nich wyglądało tak, jakby gigantyczny olbrzym położył na nich swoją stopę i zgniótł wszystko, co się pod nią znalazło. Zgodnie stwierdziliśmy jednak, że mimo skali zniszczeń dolina nie straciła swojego uroku. Została mocno poraniona – to fakt – ale wciąż było to miejsce, które znaliśmy i kochaliśmy.

    Z każdą kolejną godziną coraz wyraźniej było widać, że te nieszczęśliwe wydarzenia nie zniechęciły miłośników Val di Fiemme. Wręcz przeciwnie. Przez cały wyjazd mieliśmy nieodparte wrażenie, że w ten region wstąpił nowy duch. Jako stali bywalcy nie mieliśmy nic przeciwko temu, że przez ostatnie dziesięć lat Val di Fiemme nie było najpopularniejszym celem zimowych eskapad Europejczyków. Na kilku poprzednich wyjazdach było widać, że turystów jest mniej, restauracje czasem trochę za bardzo trąciły klimatem „vintage”, a w miasteczkach wieczorami niewiele się działo, ale dla nas nie miało to większego znaczenia. W końcu dom to dom, nawet jeśli salon wymaga odmalowania. Tym razem było jednak inaczej – w Predazzo codziennie do późnych godzin wieczornych na rynku przed kościółkiem otwarty był jarmark świąteczny z muzyką na żywo i czynnym lodowiskiem. W Moenie wszystkie kawiarnie pełne, w restauracji bez rezerwacji nie dostalibyście stolika. Na stokach nowe schroniska, te stare z kolei wyremontowane, mnóstwo tras dla saneczkarzy i rodzin z dziećmi, których wcześniej nie widzieliśmy, na parkingach „full” – jeśli przyjechałaś po dziesiątej, musiałaś liczyć się z tym, że trochę poczekasz na miejsce.

    Pierwszego dnia, wraz z Portosem i maleństwem w sankach, wybraliśmy się na naszą ukochaną „Lusię” (Alpe di Lusia) i dotarliśmy do nowego schroniska Chalet 44. Zagadaliśmy kelnera o wydarzenia z poprzedniego roku, a on z zaangażowaniem opowiedział nam o pracy, jaką wykonali wszyscy mieszkańcy, aby oczyścić teren i pomóc najbardziej poszkodowanym. W jego opowieści nie było jednak cienia malkontenctwa – z dumą mówił o tym, jak poradzili sobie z nieszczęściem i jak wiele się przy tym nauczyli. Pod koniec bez chwili zastanowienia pokazał ręką wierzchołek góry na horyzoncie (tak jakby z zamkniętymi oczami wiedział gdzie stoi) i powiedział, że tysiąc lat temu jej część zwaliła się tworząc nową dolinę – teraz jest tam piękne miasteczko, które nigdy nie powstałoby gdyby nie to zdarzenie. „Taka jest natura – ona daje nam wszystko, a od czasu do czasu pokazuje po prostu kto tu rządzi” powiedział na odchodne i zabrał z naszego stolika puste już filiżanki po cappuccino.

    Ogromny szacunek mieszkańców do swojej doliny widać było zresztą od dawna. Gdy w Polsce kilkanaście lat temu uczyliśmy się dopiero pierwszych kroków w ochronie środowiska, w Val di Fiemme wprowadzono już rygorystyczną proekologiczną politykę. Mocno się wtedy zdziwiliśmy, gdy okazało się, że aby otworzyć śmietnik dla „śmieci mieszanych”, musimy poprosić o klucz, bo jest zamknięty na specjalny zamek. Zostaliśmy też bardzo dokładnie poinstruowani przez właścicielkę naszego apartamentu, który worek jest do czego i co nam grozi, jeśli do papierowej torby z odpadami naturalnymi trafi plastikowa butelka – minę miała naprawdę groźną, a my od razu wyczuliśmy, że w tej kwestii nie można zadzierać z tutejszymi mieszkańcami.

    Val di Fiemme jest wiodącym włoskim kurortem w dziedzinie zbiórki i segregacji odpadów – został uznany za najbardziej „zrecyklingowane” miejsce we Włoszech. Jedna trzecia tutejszych mieszkańców ogrzewa swoje domy i korzysta z prądu tylko dzięki odnawialnym źródłom energii, a parki narodowe otaczające Moenę, Predazzo i Cavalese zostały wpisane przez UNESCO na Listę Światowego Dziedzictwa Naturalnego. Mimo tego, że dolinę co roku odwiedzają setki tysięcy turystów, wydaje się być ona nieskalana aktywnością człowieka. To zasługa przede wszystkim mieszkańców i odpowiedniej polityki tutejszych władz, które robią wszystko, aby przyjezdni nie zdewastowali ich największego skarbu. Jeśli jednak myślicie, że w związku z tym jesteście narażeni na niezbyt gościnną postawę gospodarzy, to czeka Was miłe zaskoczenie – od rana do wieczora będziecie spotykać się z uśmiechem i życzliwością.

   A skoro już rozpływam się nad „Doliną Harmonii”, jak nazywane jest to miejsce, to nie sposób pominąć tych wszystkich świetnie przygotowanych, skąpanych we włoskim słońcu tras narciarskich. Niezależnie od tego, czy bez trudu łykacie „na krechę” wszystkie czarne, czy drżycie na samą myśl o włożeniu nart – dla każdego znajdzie się tutaj odpowiedni stok.

    Z poczuciem lekkiego dysonansu piszę dla Was ten tekst: bo przecież wcale nie chcę, aby do Val di Fiemme przyjeżdżało więcej osób. Ukochane rzeczy chce się mieć zwykle tylko dla siebie. Nie chciałabym też, aby tabuny przybyszy nieznających zasad panujących w tym dziewiczym miejscu naruszyło jego piękno. Czuję jednak, że jeśli któraś z Czytelniczek zdecyduje się na podróż we włoskie Dolomity, będzie potrafiła docenić ich wyjątkowość i uszanuje tamtejsze reguły. A może, po powrocie, nowo poznane zwyczaje przyjmą się na stałe?

    Ten wstęp do mini-przewodnika wyszedł mi chyba ciut za długi, ale jestem pewna, że podzielacie moją wrażliwość w tej kwestii. Poniżej znajdziecie dosłownie kilka najważniejszych według mnie rad i informacji dotyczących Val di Fiemme i wyjazdu w góry w ogóle.

1. Trip  

    Predazzo, which was the destination of our trip, is located more than 1,400 km from Tricity. Owing to the fact that we took Portos and the baby along, we assumed that we will take the night off approximately in the middle of this road. I don’t recommend waiting with such decisions until the very last moment – or worse – during the trip itself. We booked the hotel w few weeks before our departure to avoid any other stupid ideas that could come to our heads. We chose the road through Szczecin – the whole trip with favourable weather and with a good driver (a wink to my husband) will take around 14 hours, on the condition that you’ll depart at 4 am (it’s important to pass by Munich before the rush hours; otherwise, you’ll surely get into a huge traffic jam). So with the overnight stay in the middle, you’ll get around 7 hours of driving each day. Only on one occasion did I travel by plane so I’m not experienced when it comes to flying. 

   When it comes to travelling with a dog, I already wrote a post about it last year (here). When it comes to a similar post about travelling with a small child, I’m still considering on how to balance the obvious things concerning safety, parents’ responsibility, or differences between children so that the post isn’t boring for those of you who would simply like to read about my ways to spend these couples of hours in the car in a fairly pleasant way for everybody. Besides, I read multiple articles on travelling with children on parenting blogs and I see that the approach of their authors is fairly different from what I’ve experienced and that so many things were skipped despite the fact that the articles were really long and generally interesting. Probably, I wouldn’t be that happy with my own post, not to mention the fact that I don’t want to introduce posts on the blog that would be only directed to parents – will you forgive me? Or am I wrong? :)First mountains looming on the horizon. We’re reaching Austria. Austria, petrol station and McDonald’s in one. One of the many stopover that day. We got out of the car to take a walk, change diapers and feed the baby, and drink a quick coffee. I’m describing both outfits as plenty of questions appeared on Instagram about them.

* * *

1. Podróż

   Z Trójmiasta do Predazzo, czyli celu naszej podróży, jest ponad 1400 kilometrów. Ze względu na Portosa i małą z góry założyliśmy, że mniej więcej w połowie drogi zatrzymamy się na nocleg. Nie radzę takich decyzji odkładać na ostatnią chwilę, albo – co gorsza – podjąć ją w trakcie jazdy. My zarezerwowaliśmy hotel z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, tak aby żaden głupi pomysł nie wpadł nam nawet do głowy. Wybraliśmy trasę przez Szczecin – cała droga, przy sprzyjających warunkach i z dobrym kierowcą (puszczam oko do męża) trwa około 14 godzin, pod warunkiem, że ruszycie w trasę około czwartej rano (ważne, aby minąć Monachium przed godzinami szczytu, w przeciwnym razie z całą pewnością wpakujemy się w potworny korek). Z noclegiem wypada więc mniej więcej 7 godzin jazdy każdego dnia. Tylko raz wybrałam się na narty samolotem nie jestem więc doświadczona w tym temacie.

  Co do podróży z psem to taki artykuł powstał już rok temu (odsyłam tutaj). Jeśli chodzi o analogiczny tekst dotyczący małego dziecka, to wciąż zastanawiam się, jak w takim artykule wyważyć oczywiste oczywistości dotyczące bezpieczeństwa, odpowiedzialności rodziców czy różnic między dziećmi, tak aby nie zanudzić tych z Was, którzy chcą po prostu przeczytać o moich sposobach na to, aby te kilka godzin w samochodzie było w miarę przyjemne dla wszystkich. Poza tym, przeczytałam kilka artykułów o podróży z dzieckiem na blogach parentingowych i widzę, jak bardzo spostrzeżenia ich autorów różnią się od moich, jak wiele rzeczy zostało pominiętych mimo tego, że artykuły były naprawdę długie i w ogólnej ocenie fajne. Pewnie sama nie byłabym do końca zadowolona ze swojego tekstu, nie mówiąc już o tym, że nie chcę wprowadzać na blogu artykułów skierowanych tylko do rodziców – wybaczycie? Czy jednak nie? :)

First mountains looming on the horizon. We’re reaching Austria.

Pierwsze góry na horyzoncie. Dojeżdżamy do Austrii. Austria, petrol station and McDonald’s in one. One of the many stopover that day. We got out of the car to take a walk, change diapers and feed the baby, and drink a quick coffee. I’m describing both outfits as plenty of questions appeared on Instagram about them. Long black down jacket – NAKD / handbag– Louis Vuitton / white down jacket – Zara (a gift from an older cousin) / winter hat with pompoms – GAP / thick woollen socks – H&M

* * *

Austria, stacja benzynowa połączona z McDonaldem. Jeden z wielu przystanków tego dnia. Wysiedliśmy, aby trochę się przejść, przewinąć i nakarmić szkraba i wypić szybką kawę. Od razu opisuję obydwa stroje, bo na Instagramie pojawiło się mnóstwo pytań w tym temacie. Czarna długa kurtka – NAKD / torebka – Louis Vuitton / biała kurtka – Zara (prezent po starszej kuzynce) / czapka z pomponami – GAP / wełniane grube skarpety – H&M 

2. Favourite routes and mountain chalets.  

   Alpe di Lusia, Alpe Cermis, and Passo Rolle are definitely our favourite skiing resorts. In case of Lusia and Cermis, it comes down to the perfect skiing infrastructure and well-prepared slopes – I can guarantee you, that you won’t be able to cover them in one day. On Lusia, I highly recommend three mountain chalets: the newest addition, Chalet 44 (it is reminiscent of James Bond with its atmosphere – they prepare perfect pastas here), the sun-clad Baita Ciamp dele Strie with casual atmosphere, and the tiny Malgo Pozza, where you can eat the one and only Strauben dessert.   

   Passo Rolle isn’t maybe that attractive when it comes to skiing conditions as there aren’t too many slopes and the cable lifts have seen better days, but the views will make it up to you. The cool thing is that the slopes intertwine here with very easy walking routes – together with my husband, Portos, and the baby, we could take walks and then meet with the rest of the skiing group at the mountain chalet in the evening. The distances are small – you can’t really get lost here.

* * *

2. Ulubione trasy i schroniska.

   Alpe di Lusia, Alpe Cermis i Passo Rolle to zdecydowanie nasze ulubione narciarskie „centra”. W przypadku Lusi i Cermisu chodzi przede wszystkim o świetną narciarską infrastrukturę i dobrze przygotowane stoki – mogę Was zapewnić, że przez cały dzień nie uda Wam się objechać wszystkich. Na Lusi gorąco polecam trzy schroniska: najnowszy Chalet44 (w klimacie Jamesa Bonda – robią genialne makarony), skąpane w słońcu Baita Ciamp dele Strie z niezobowiązującą atmosferą i malutkie Malgo Pozza, w którym zjecie jedyny w swoim rodzaju deser „Strauben”.

    Passo Rolle nie jest może tak atrakcyjne pod względem narciarstwa, bo stoków jest mało, a wyciągi mają już swoje lata, ale widoki wynagradzają wszystko. Fajne jest też to, że stoki przeplatają się tutaj z bardzo łagodnymi trasami dla spacerowiczów – my z mężem, Portosem i córeczką mogliśmy chodzić sobie na spacery, a po południu spotkać się w schronisku z resztą grupy, która jeździła na nartach. Odległości też są nieduże – nie sposób się tu zgubić. 

Chalet44 i chwila (albo raczej kilka godzin) relaksu. Golf – prototyp MLE Collection / okulary – Komono / spodnie narciarskie – Perfect Moment                                  This is a book that I forcefully gave my mother and my sister-in-law for the trip as I read it myself from the very beginning to the very end – even before it was published. The beloved Wydawnictwo Literackie Publishing House sent me a pre-book that I enjoyed so much that I eagerly accepted to write a recommendation for the cover. "Sass, Smarts, and Stilettos: How Italian Women Make the Ordinary, Extraordinary?" by Gabriella Contestabile is not a typical handbook. The author takes us on a journey following the footsteps of the history of Italian tailoring filled with the smell of espresso, the secrets of Florentine streets, and the wisdom handed down by Gabriella’s mother. From Como Lake and Alpine summits, to the sun-clad Naples and elegant Milan, up until the magic Rome – I wouldn’t expect that by turning consecutive pages, all of the images of these places would return to me with such a strength. I highly recommend it!

* * *

Tę książkę wcisnęłam na podróż mojej mamie i bratowej, bo sama przeczytałam ją od deski do deski jeszcze przed jej wydaniem – kochane Wydawnictwo Literackie podesłało mi prebook, który spodobał mi się tak bardzo, że bez wahania zgodziłam się napisać polecającą notkę na okładkę. "Włoszki. Czego mogą nas nauczyć?" Gabrielli Contestabile to nie jest typowy poradnik. Autorka zabiera nas w podróż śladami historii włoskiego krawiectwa wypełnioną zapachem espresso, tajemnicami florenckich uliczek i mądrościami, które przekazywała Gabrielli jej mamma. Od jeziora Como i alpejskich szczytów, przez skąpany w słońcu Neapol i elegancki Mediolan, aż po magiczny Rzym – nie spodziewałam się, że przewracając kolejne kartki książki, obrazy miejsc, które znam, powrócą do mnie z taką siłą. Polecam gorąco!All dogs are welcome at the mountain chalets.

Wszystkie psiaki są w schroniskach mile widziane. 
It could be worse ;).

Mogło być gorzej ;). And here we are at the mountain chalet on Cermis. The mood is always very festive here. If it’s sunny and the weather is pleasant, you can also come across outdoor cooking stalls. According to my nearest and dearest, they serve here the best Diavola pizza in the world.

A tu w schronisku na szczycie Cermis. Panuje tu zawsze bardzo imprezowa atmosfera, jeśli świeci słońce i jest względnie ciepło to można natrafić również na kuchnie na świeżym powietrzu. Według moich bliskich podają tu też najlepszą pizzę Diavolę na świecie. 

3. Clothes and body care.  

   This year, we hadn’t even brushed against real hiking – for our walking trips, we chose trails that we’re almost flat and ideally prepared so we didn't really need any specialised equipment. To be honest, many Tricity routes are characterised by a higher difficulty level. I mostly remembered to avoid being misled by the stunning weather behind the window and always packed winter hats and scarves for everyone. I was wearing my down jacket from Nelly almost throughout the whole trip. It cost less than PLN 300 (it was still out of stock on the weekend when I was showing it in my post, but now I can see that it’s back in stock – check out the link here). I mosty took woollen and cashmere items – they turned out to be perfect. When it comes to skiing, it was my consecutive season in Moncler jacket that I bought in Moena when I went to the wall – I left my jacket from Napapijri on the couch in Sopot. I invested in a new pair of trousers and I’m really glad with the choice (Perfect Moment) and also a helmet (by KASK [helmet in English] :)) and a set of thermal underwear.  

   I packed two cosmetics to the backpack that I took to the slope everyday: a sun block (not any sun block – the one that I chose could be used in the morning as a normal day cream as it was a perfect makeup base, and then it could be used as an additional layer for the nose) and a lip balm (in the photo, you can see a lip balm from the same line as the face cream, but I eagerly recommend this product – it’s the best lip balm I’ve ever had). In the mountains, the skin on our lips becomes quickly dry and if you don’t care for that area, you’ll be sorry on the very first evening. You should also find some space in your suitcase for a good face mask. I was using this, but you can also take a sample that won’t take much space.

* * *

3. Ubiór i pielęgnacja.

   Na tegorocznym wyjeździe nie otarłam się nawet o prawdziwą wspinaczkę – na spacery wybieraliśmy trasy, które były prawie płaskie i idealnie wyratrakowane, więc żaden specjalistyczny sprzęt nie był nam potrzebny. Szczerze mówiąc wiele trójmiejskich szlaków ma wyższy stopień trudności. Pamiętałam więc przede wszystkim o tym, aby nie zwiodła mnie piękna pogoda za oknem i pakowałam do plecaka czapki i szaliki dla wszystkich. Prawie cały wyjazd przechodziłam w białej kurtce z Nelly, która kosztowała niecałe 300 złotych (jeszcze w weekend, gdy pokazywałam ją w "looku", była niedostępna ale widzę, że wróciła – link tutaj). Do walizki zapakowałam przede wszystkiem wełniane i kaszmirowe rzeczy – sprawdziły się super. Jeśli natomiast chodzi o narty, to kolejny sezon jeździłam w kurtce Moncler, którą kupiłam w Moenie będąc trochę pod ścianą – moja kurtka z Napapijri została bowiem na kanapie w Sopocie. Zainwestowałam za to w nowe spodnie i jestem z nich bardzo zadowolona (Perfect Moment) i kask (marki KASK :)) oraz komplet bielizny termicznej.

   Do mojego plecaka, który codziennie zabierałam na stok, zapakowałam dwa kosmetyki: krem z filtrem (nie „byle jaki”- ten który wybrałam można użyć rano jako zwykły krem do twarzy bo dobrze sprawdza się pod makijażem, później można dołożyć warstwę na przykład na nos) i balsam do ust (na zdjęciu widzicie balsam z tej samej serii co krem, ale polecam Wam bardzo gorąco ten produkt – to najlepszy balsam jaki miałam). Skóra ust wysusza się w górach bardzo szybko i jeśli nie będziecie o nią dbać, to już pierwszego wieczoru będziecie tego żałować. Spróbujcie też znaleźć w walizce miejsce na dobrą maskę do twarzy. Ja używałam tej, ale może macie po prostu jakąś próbkę, która nie zajmuje wiele miejsca?

This sun block is a product fulfilling the most demanding standards. Cell Fusion C Laser Sunscreen 100 SPF50+/PA+++ is recommended even after aesthetic medicine treatments, such as microdermabrasion, lasers, or dermapen. This cream offers the highest protection, it doesn’t leave a white film, and you can use it as a makeup base. I have a discount code for you that is valid until Sunday (12/01/2020) to an online store topestetic.pl , you’ll buy Cell Fusion C cosmetics with a 10% discount. It’s enough to use the code KASIA0120 (discounts don’t add up). At topestetic.pl, you can try out a free cosmetologist’s consultation if you’re not sure which product you should choose – it’s really worth checking out the store, as it offers an incredibly wide choice of professional cosmetic brands.

* * *

Ten krem z filtrem to produkt spełniający najwyższe standardy. Cell Fusion C Laser Sunscreen 100 SPF50+/PA+++ jest polecany nawet po zabiegach medycyny estetycznej, takich jak mikrodermabrazja, lasery czy dermapen. Krem ma najwyższą ochronę, nie zostawia białego filmu i można go używać jako kremu na dzień pod makijaż. Mam dla Was rabat i od dzisiaj do niedzieli (12.01.2020r.) w sklepie internetowym topestetic.pl kosmetyki Cell Fusion C kupicie z rabatem -10%. Wystarczy wpisać kod KASIA0120 (promocje nie łączą się). Na topestetic.pl możecie też skorzystać z bezpłatnej porady kosmetologa jeżeli nie jesteście pewni, który produkt wybrać dla siebie – naprawdę warto tam zajrzeć bo mało jaki sklep może poszczycić się takim wyborem profesjonalnych marek kosmetycznych. 

At the mountain chalet on the route leading to Passo Rolle. As you can see, my daughter has two winter hats – we put the lighter one when it was sunny and windless, and when her hands were warm ;).

W schronisku na końcu szlaku dla pieszych na Passo Rolle. Jak widać moja córeczka miała dwie czapki – tę cieńszą zakładałam, gdy było słonecznie i bezwietrznie, a łapki były ciepłe ;). 

4. Additional highlights.   

   When we are travelling to Val di Fiemme, we considerably more often say that we are going for a mountain trip than for a skiing trip. I’ll be honest with you – neither me nor my husband make skiing from 8 am to 4 pm a point of honour. Already before we became parents (and owners of Portos), we took a break from skiing from time to time and embarked on hiking trips. If the weather is good, we like going on walking trips to other mountain towns and searching for new highlights. That’s how we discovered the night sledge in Obereggen. I really recommend this attraction for adults, and I really wouldn’t recommend it for kids as the circuit is really fast (helmets are a must). You’ll also find a toboggan run on the previously mentioned Lusi.   

   In Val di Fiemme, agritourism is very popular. For example, I recommend Agritur El Mas Restaurant in Moena with a real homestead. And if you are planning a really unforgettable night, you should book a table at Chalet 44 for the evening – you’ll be taken to the summit by real snowmobiles and they will eagerly take your pet along (Portos can confirm).   

   In turn, if you get bored with the already mentioned routes, you should definitely go for Marmolada – the highest summit in the Dolomites. When the weather is favourable, you’ll take three gondola lifts to the summit, that is to the altitude of 3343 metres above sea level. Intermediate skiers should easily cover the 12-kilometre route that goes to the very bottom.   

   When purchasing the ski pass for Val di Femme, you should think about purchasing two more “SuperSki” days – owing to that, you can take routes that are located farther away, Marmolada, or the night sledge without any additional costs.

* * *

4. Dodatkowe atrakcje. 

   Coraz częściej, gdy ruszamy do Val di Fiemme, nie mówimy, że jedziemy „na narty” tylko „w góry”. Będę z Wami szczera – ani ja, ani mój mąż nie stawiamy sobie za punkt honoru szusowanie na stoku od ósmej do szesnastej. Jeszcze przed tym, jak zostaliśmy rodzicami (i właścicielami Portosa) robiliśmy sobie od czasu do czasu przerwę od nart i przerzucaliśmy się na szlaki dla „chodziarzy”. Jeśli pogoda nie dopisuje, lubimy też urządzać sobie wycieczki do innych górskich miasteczek i szukać nowych atrakcji. Tak odkryliśmy na przykład nocne sanki w Obereggen. Polecam je dorosłym, z kolei małym dzieciom zdecydowanie odradzam, bo tor jest naprawdę szybki (kaski obowiązkowe). Tor saneczkowy znajdziecie też na wspomnianej już wcześniej Lusi.

    W Val di Fiemme bardzo popularna jest agroturystyka. Polecam na przykład restaurację Agritur El Mas w Moenie połączoną z prawdziwym gospodarstwem. A jeśli chcecie zaplanować naprawdę niezapomniany wieczór, to zróbcie rezerwację w Chalet44 na wieczór – na górę wwiozą Was prawdziwe skutery śnieżne i – uwaga – psa też chętnie wezmą (Portos potwierdza).

    Jeśli z kolei znudzą Wam się już wymienione wcześniej szlaki, to koniecznie wybierzcie się na Marmoladę – najwyższy szczyt w Dolomitach. W odpowiednią pogodę kolejno trzy gondolki wywiozą Was na sam jej szczyt, czyli na wysokość 3343 metrów nad poziomem morza. Już średnio zaawansowani narciarze powinni bez problemu pokonać 12 kilometrową trasę, która prowadzi na sam dół góry. 

   Kupując skipas na Val di Fiemme pomyślcie o dokupieniu dwóch dni "SuperSki" – dzięki temu będziecie mogli skorzystać z dalszych tras, Marmolady czy nocnych sanek bez dodatkowych opłat. 

We’re entering a gondola that will take us to the altitude of more than 3,000 metres.

Wchodzimy do wagonika, który wyniesie nas na wysokość ponad 3000 metrów. Your knees turn to jelly ;).

Nogi miękną :). 
A view from the very top. It may seem that the moon is closed than Earth.

Widok z samej góry. Można odnieść wrażenie, że księżyc jest bliżej niż Ziemia. Home-made pastries are available at each mountain chalet.

Domowe ciasta w każdym schronisku. 

And this is a view known from “The Italian Job”.

A to widok znany nam z filmu "Włoska robota". 

5. A few words about travelling to the mountains with a toddler.   

   I didn’t want this post to be dominated by topics connected with children so I’ll try to squeeze the most important information into one paragraph. In case of an infant, it’s worth considering if you are ready for the fact that a stay in the mountains will look different than what you have experienced in the past long before you even start the trip. From eight skiing days – thanks to grandparents’ courtesy – we put on the skis three times – we spent the remaining time together with our daughter and Portos on walks – we didn’t want to ski taking turns. For us, it was a great pleasure as we took the trip to spend some time in our beloved place. However, if you can’t imagine travelling to the mountains without spending whole days on skiing…. you need to think on what to do to avoid turning the trip into a source of frustration. In case of older children, the situation is considerably simpler – each skiing centre offers schools or trainers already for children who are four years old. There are also specially prepared mini hills and cable lifts. I know that on Lusi, there is also a kindergarten for the youngest children.  If you, just like us, can easily give up skiing and spend time on walks, you can take sledge with you. Remember about a handle for steering. They are steered more easily in comparison to a regular stroller. For short strolls, I recommend a shawl (or an appropriate carrier). In most mountain chalets, special child seats are available.   

   In Italy, all food allergies are treated very seriously. Additionally, at almost all restaurants and mountain chalets, you’ll find menu dedicated to the youngest guests. However, I need to warn you that there is a really poor choice of meals for children at the shopping malls. I had already noticed that during our holidays in Monterosso, but at that time I was mostly feeding the baby naturally and preparing one meal a day was not that big of a problem – now, the situation was more difficult. That’s why I recommend taking food from home or just preparing yourselves that you’ll have to go to great lengths during the trip. And there’s another piece of advice – both in case of a dog and in case of a baby, the mountain hotels are not really the best choice. An apartment with access to kitchen and a little more space on the floor to play is an invaluable thing. The more so if you can travel with someone who also has small children – I’m telling you that’s a great solution.

* * *

5. Kilka słów o wyjeździe w góry z małym dzieckiem. 

   Nie chciałam aby ten artykuł zdominowały tematy dziecięce, dlatego postaram się najważniejsze informacje zawrzeć w jednym akapicie. W przypadku niemowlęcia warto zadać sobie pytanie na długo przed wyjazdem, czy jesteśmy gotowi na to, że pobyt w górach będzie wyglądał inaczej niż wcześniej. Z ośmiu dni narciarskich – dzięki uprzejmości dziadków – trzy razy włożyliśmy narty na nogi – pozostały czas spędzaliśmy razem z córeczką i Portosem, przede wszystkim spacerując – nie chcieliśmy jeździć na nartach na zmianę. Dla nas była to ogromna przyjemność, bo wyjechaliśmy po to, aby być razem w naszym ukochanym miejscu. Jeśli jednak nie wyobrażacie sobie pojechać w góry i nie szusować od rana do nocy, to… sami musicie się zastanowić, co zrobić, aby taki wyjazd nie był dla Was źródłem frustracji. W przypadku starszych dzieci sprawa jest znacznie prostsza – każde centrum narciarskie oferuje szkółki lub indywidualnego instruktora już od czwartego roku życia dziecka oraz specjalnie przygotowane mini-pagórki i wyciągi. Wiem, że na Lusi jest także przedszkole dla młodszych dzieci.  Jeśli, tak jak my, uznacie, że bez problemu zrezygnujecie z nart i będziecie urządzać sobie piesze wycieczki, to do bagażnika zapakujcie sanki, koniecznie z „pchaczem”. Prowadzi się je znacznie łatwiej niż wózek. Na krótsze spacery polecam chustę (lub odpowiednie nosidełko). W większości schronisk są dostępne specjalne krzesełka dla niemowląt.

    We Włoszech wszelkie alergie żywieniowe są traktowane bardzo poważnie, dodatkowo właściwie w każdej restauracji czy schronisku znajdziecie menu dla maluchów. Uprzedzam jednak, że w supermarketach jest bardzo słaby wybór posiłków dla dzieci. Zwróciłam na to uwagę już w trakcie naszych wakacji w Monterosso, ale wtedy karmiłam córkę prawie wyłącznie naturalnie i przygotowanie jednego posiłku dziennie nie stanowiło problemu – teraz sprawa była już bardziej skomplikowana. Proponuję więc wziąć sporo jedzenia z domu i przygotować się na to, że będzie trzeba na wyjeździe trochę się natrudzić. Tu od razu nasuwa mi się kolejna rada – zarówno w przypadku psa jak i dziecka, hotele w górach nie do końca się sprawdzają. Apartament, w którym mamy dostęp do kuchni i trochę więcej miejsca na podłodze to rzeczy naprawdę nieocenione. Tym bardziej jeśli możemy pojechać z kimś kto także ma małe dzieci – mówię Wam, że to super rozwiązanie. 

The popular Strauber at Lusi mountain chalet. It is served only after 2:30 pm.

Słynny Strauben w schronisku na Lusi. Podawany dopiero po godzinie 14.30. Pet sitter.

Psia niania. Regional specialties. Our car trunk was tearing at the seams on our way back.

Regionalne specjały. Nasz bagażnik w drodze powrotnej pękał w szwach. Dining in the open air on the top of Alpe Cermis.

Kuchnia na świeżym powietrzu na szczycie Alpe Cermis. Diavola. They say it’s the best in the world.

Diavola. Podobno najlepsza na świecie.  The Valley of Harmony. Val di Fiemme received this charming name owing to the red spruces. This tree species became the beloved trees of luthiers, including Stradivari.

"Dolina Harmonii". Tę urocza nazwę Val di Fiemme zawdzięcza czerwonym świerkom. Ten gatunek drzewa wyjątkowo umiłowali sobie lutnicy, w tym słynny Stradivari.
Dogs at every corner. The Italians love their pet friends and treat them appropriately.

Psiaki na każdym kroku. Włosi kochają swoich czworonożnych przyjaciół i traktują ich tak jak należy. czapka i rękawiczki – H&M / okulary – Komono / kurtka – Woolrich / spodnie – NAKD / chusta – Bebespace / 

How is it possible that I’m already missing this view? See you my dear Passo Rolle!

Jak to możliwe, że już tęsknie za tym widokiem? Do zobaczenia drogie Passo Rolle!

*  *  *

 

 

Look of the Day – Family Trip on Passo Rolle

Ugg shoes / buty Ugg on eobuwie.pl

cashmere sweater, gloves & cap / kaszmirowy sweter, rękawiczki i czapka – H&M Premium

high waisted washed jeans / grafitowe dżinsy z wysokim stanem – Nakd

white jacket / biała kurtka – Nelly 

   A few days after Christmas, together with my whole family, I departed for the Italian mountains. Last year, I missed this pleasure – since I was pregnant, we stayed with my husband in Tricity and we could admire Dolomites only thanks to the hundreds of photos that were sent by my mother and sister-in-law. This year, we were even happier for this opportunity as, first of all, we really misted our beloved Val Di Fiemme and, secondly, we couldn’t wait to show this place to the new family member. A spell of relaxation in the mountains with a small baby (and a crazy Springer Spaniel) is characterised by its own rights so we focused on trails that we can do on foot. Only thanks to the grandparents’ courtesy were we able to ski. But already on the second day of the trip we knew that trips with the baby and the dog bring the greatest pleasure, even if crazy snow rallies need to wait for another time.   

   Covering Passo Rolle trail on the first day of the new year is already a family tradition. It wasn’t different this time. Equipped with sledge (found under the Christmas tree), we departed through the pass that is overlooked by Pale Di San Martino creating probably the most scenic view in the whole Dolomites. At the end of the trail, you’ll find a mountain chalet that is available for walkers – skiers won’t get here. Those who enjoy Tyrolean kitchen will surely be pleased with the local menu – you’ll find here, among others, Canederli with sage (something like potato dumplings) or the famous strudel. The walk, because it certainly wasn’t a hiking trip, lasts around an hour, even if you take into account the multiple stops for taking photos. I should already get used to the hospitality of Italians towards dogs, but I’m still surprised by the thoughtfulness with which they approach our pet friends. Even in the “dining room”, the hosts see no problem if the pets want to warm up and take pleasure in spending time by their owners. There was a German Shepherd lying under another table, Neapolitan Mastiff two tables away, and our Portos was silently waiting under a children’s chair (here, he could get the largest number of treats). Outside, there was a black Cocker Spaniel basking in the sun, a Golden Retriever, a white dog named Arizona, and one sweet mongrel that reached the summit under his owner’s down jacket.  

   What can I tell you about my outfit? My white down jacket was great, even though I wasn’t expecting that this seemingly light and pleasant walk will warm us up to such an extent. Under the down jacket, I had a thin cashmere turtleneck with a cotton undershirt. In the backpack, I had winter hats (when the sun starts to set, it quickly become cold), and I put on the only shoes that are ideal in a winter town and during such winter trips (it’s the first time I’ve had Uggs in brown and I’m really happy with this choice).  

   If any of you dream about a trip to Val di Fiemme, I’ll be pleased to write a separate post about why this region is so exceptional in my opinion. And since on Instagram, numerous questions appeared concerning a trip with a dog, you can check out the most popular post in the history of this blog – "Travelling with a dog around Europe".

* * *

   Kilka dni po Świętach Bożego Narodzenia, wraz z całą moją ferajną, wyruszyłam we włoskie góry. W zeszłym roku ominęła mnie ta przyjemność – ze względu na ciążę zostaliśmy z mężem w Trójmieście i Dolomity mogliśmy podziwiać tylko dzięki setkom zdjęć wysyłanych przez moją mamę i bratową. W tym roku cieszyliśmy się więc podwójnie na ten wyjazd, bo, po pierwsze, jak nigdy byliśmy stęsknieni za naszą ukochaną doliną Val Di Fiemme, a po drugie, nie mogliśmy się doczekać, aby pokazać to miejsce nowemu członkowi rodziny. Wypoczynek w górach z małym dzieckiem (i szalonym spanielem) rządzi się oczywiście swoimi prawami, więc skupiliśmy się na szlakach, które można pokonać pieszo. Na narty wybraliśmy się tylko dzięki uprzejmości dziadków, ale już drugiego dnia wyjazdu wiedzieliśmy, że wycieczki w czwórkę dają nam najwięcej radości, nawet jeśli szalone zjazdy muszą przez to zostać odłożone na kiedy indziej.

    Rodzinną tradycją jest już pokonanie szlaku na Passo Rolle w pierwszy dzień nowego roku. Nie inaczej było tym razem. Uzbrojeni w sanki (znalezione pod choinką) ruszyliśmy przełęczą, nad którą królują szczyty Pale Di San Martino tworząc chyba najbardziej malowniczy widok w całych Dolomitach. Na końcu szlaku znajdziemy schronisko, dostępne tylko dla pieszych turystów – narciarze tutaj nie dotrą. Ten kto ceni sobie tyrolską kuchnię z pewnością ucieszy się z tutejszego menu – znajdziemy w nim między innymi Canederli z szałwią (coś w rodzaju pyz) czy słynnego Strudla. Spacer, bo wspinaczką nazwać tego nie można, trwa około godziny, nawet jeśli zakładamy liczne przystanki na zdjęcia. Powinnam być już przyzwyczajona do gościnności Włochów wobec psów, ale wciąż zaskakuje mnie to, z jak niezwykłą troskliwością są tutaj traktowani czworonożni przyjaciele. Nawet w „sali restauracyjnej” gospodarze nie widzą problemu aby psiaki mogły się ogrzać i cieszyć obecnością swoich właścicieli. Przy stoliku obok warował więc owczarek niemiecki, dwa stoliki obok mastif neapolitański, a nasz Portos czekał grzecznie pod dziecięcym krzesełkiem (w tym miejscu spada z nieba najwięcej). Na zewnątrz w słońcu wygrzewał się jeszcze czarny cocker spaniel, golden retriver, biały pies o imieniu Arizona oraz jeden słodki kundelek, który na górę dotarł pod kurtką swojej pani.

   Co mogę napisać Wam o stroju? Moja biała kurtka sprawdziła się super, chociaż nie spodziewałam się, że ten pozornie lekki spacerek aż tak nas rozgrzeje. Pod kurtką miałam cieniutki kaszmirowy golf i bawełnianą podkoszulkę. W plecaku na powrót naszykowałam czapki (gdy słońce zaczyna chylić się ku zachodowi bardzo szybko robi się zimno), a na nogi włożyłam chyba jedyne buty, które świetnie sprawdzają się w zimowym miasteczku i w trakcie takich właśnie eskapad (po raz pierwszy mam Ugg'i w kolorze brązowym i jestem z nich bardzo zadowolona).

   Jeśli ktoś z Was marzy o wyjeździe do doliny Val di Fiemme to chętnie napiszę dla Was osobny artykuł o tym, dlaczego ten region jest w moim przekonaniu taki wyjątkowy. A ponieważ już teraz na Instagramie pojawiło się mnóstwo pytań o organizację wyjazdu z psem, to odsyłam do najpopularniejszego wpisu w historii bloga "Z psem przed Europę". 

*  *  *

 

Last Month

     In my movie rankings, you’ll find plenty of options whose final scene takes place during the Christmas time. This year, like the protagonist of “Bridget Jones's Diary” or “Miracle on 34th Street”, I had the feeling that suddenly everything is in the right place, and that the not so nice trials and tribulations from the last few months sink into oblivion and I don’t remember happier holidays than these. I hope that you’ve spent this time among your nearest and dearest and you smiled all the time. I’d like this month to last as long as possible. That’s why I was pleased to prepare today’s Last Month post – check out the photos from the last couple of weeks filled with the smell of tangerines, Christmas tree, sprinkled with flour for rolling out dough, and with lots of family love.

* * *

   W moich filmowych rankingach znajdziecie sporo pozycji, których końcowa scena rozgrywa się w trakcie Świąt Bożego Narodzenia. W tym roku, niczym bohaterka "Dziennika Bridget Jones" czy "Mikołaja z 34 ulicy" miałam wrażenie, że nagle wszystko znalazło się na właściwym miejscu, że nie zawsze miłe przygody z ostatnich kilku miesięcy odchodzą gdzieś w dal i że nie pamiętam szczęśliwszych Świąt niż te. Mam nadzieję, że ten czas upłynął Wam wśród bliskich, a uśmiech nie schodził z Waszych twarzy. Chciałabym, aby ten miesiąc trwał jak najdłużej, dlatego z przyjemnością przygotowywałm dla Was dzisiejsze zestawienie – zapraszam do zdjęć z ostatnich kilku tygodni wypełnionych zapachem mandarynek, choinki, oprószonych mąką do rozwałkowywania ciasta na pierniki i z mnóstwem rodzinnego ciepła. 

Czyżby to kadr z kulinarnego bloga? Nie! To śniadanie u Zosi, na które uwielbiamy wpadać przed spacerem po Orłowie (ale jajko w koszulce to akurat dzieło jej męża ;)). 
1. Wspomniane wcześniej Orłowo. // 2. Moje ulubione dekoracje świąteczne. // Znacie tę legendę o tym, że to mężczyzna zawsze musi czekać na kobietę? U mnie jest dokładnie na odwrót. // 4. Mój zamrażalnik. W kolejnym odcinku ecostories, który możecie znaleźć na moim Instagramie, mówiłam o tym, w jaki sposób wykorzystać jedzenie, które zostanie nam po Świętach. Andrzejkowy wieczór. 1. Mini Wigilia firmowa. // 2. Ulubione skarpetki miesiąca. Pokazywałam je w tym wpisie. // 3. Szukamy idealnej choinki. // 4. Cekiny. Kiedyś ich nie znosiłam – dziś uwielbiam. //Uwielbiam to zestawienie kolorów. 
Gdy drzemka kończy się szybciej niż planowałam…Chciałam Wam polecić tę książkę, ale podobno jest teraz kompletnie nie do dostania :). Kupujcie jak tylko wróci do księgarni!
Biuro elfa. 1. Przygotowywanie świątecznych wieńców w pracowni florystycznej "Narcyz" to już nasza coroczna tradycja. // 2. Świąteczne artykuły w tym roku rozsadziły system! A raczej serwer :). Dziękuję Wam za ponad pięć milionów odwiedzin! Link do wpisu o świątecznych tradycjach znajdziecie tutaj. // 3. Wyprowadzamy Portosa. // 4. Eskpresowy poczęstunek dla dziewczyn z MLE Collection. Olej z nasion opuncji figowej i owoców róży rdzawej, mleczko pszczele, miód, olej arganowy to tylko kilka z wielu skutecznych i jednocześnie naturalnych substancji pozwalającyh zachować młody wygląd skóry. Marka Bioagadir wykorzystała je do stworzenia serum, które już po tygodniu poprawia wygląd skóry. Serum, mimo zawartości olejów jest niekomodogenny (nie zatyka porów) i sprawdzi się jako baza pod makijaż. To był jeden dzień… Nasza dama już wybrana. 
Biały kolor zimą to mój ulubiony pomysł na strój w stylu "dziewczyny Bonda". Cały wpis znajdziecie tutajOstatnie ustalenia i… właściwie zamykamy MLE Collection na okres Świąt. Ten sezon był dla nas naprawdę pracowity – w którymś momencie z trudem łączyłam już bycie mamą (zawsze na pierwszym miejscu), blogowanie i prowadzenie marki odzieżowej – wsparcie mojej kochanej asystentki Moniki było naprawdę nieocenione! Chwila wytchnienia, gorąca herbata i zdrowe ciasteczka to miłe zakończenie pracy.  Czajnik powyżej jest od marki Russell Hobbs (seria Inspire). Jeśli ktoś planuje zakup czajnika, tostera czy ekspresu do kawy, to kupując go tutaj i rejestrując zakup dowolnego produktu Russell Hobbs z serii Inspire lub Retro można odebrać gratis zestaw dwóch elektrycznych młynków do soli i pieprzu.Domek z piernika w wersji błyskawicznej. 1. Chwila oddechu. // 2, 3 i 4. Święta z dziećmi są najlepsze. //Wielbłąd runął na deskę dwie sekundy po zrobieniu tego zdjęcia. 
Gdy przygotowujesz zdjęcie na Instagram…… a wszyscy próbują pomóc. Świąteczne detale. Nie chcę tego sprzątać i żegnać na cały rok!Ubieramy się na zimowy spacer. A w moich nogach ukochany reniferek Portosa. Czapka od PomPoms towarzyszy mi już kolejny sezon. Jest wyjątkowo ciepła i zawsze dobrze leży. Chociaż Gosi ostatnio na blogu mniej (niebawem wróci do Was z nowym wpisem i się wytłumaczy ;)) to nie ma dnia, aby nie wysłała mi jakiegoś mema, linku do artykułu o skutecznych sposobach na usypianie dzieci czy książki, którą właśnie czyta. Dzielę się wieć z Wami jej ulubioną pozycją z ostatniego miesiąca. "Wszystko zaczyna się w głowie" autorstwa Karoliny Cwaliny-Stępniak (na zdjęciu widoczny jest również ten kalendarz) ma pomóc czytelniczce zrealizować swoje cele, chociaż Karolina od razu uprzedza, że nie zawsze będzie łatwo. Jeśli lubicie poradniki motywacyjne to Gosia melduje, że ten Wam się spodoba. I jeszcze raz! A ile razy Wy dorabiałyście w te Święta pierniczki?Świątecznhy bałagan. Ubieranie choinki zostawiliśmy w tym roku na sam koniec przygotowań, dokładnie tak, jak wtedy gdy byliśmy dziećmi i nie można się było za to zabierać przed Wigilią. Szukamy powoli pierwszej gwiazdki. Zaraz się przebieramy i ruszamy na pierwszą w życiu kolację wigilijną w czwórkę. 
Za kulisami. Karp z rodzynkami. Może nie dostałam najbardziej fotogenicznego kawałka, ale uwierzcie, że był genialny.Każdy chce wziąć na ręce tego małego skrzata. Spotykacie się na "resztkówkę"? To świetny sposób, żeby jedzenie się nie zmarnowało! 

Świąteczny poranek z kawą w ulubionym kubku. Cieszymy się każdą chwilą!

* * *

 

Dzień Świętej Łucji i przedostatnia niedziela Adwentu czyli jak wprowadzić świąteczny nastrój w domu.

   This year, our holidays will look different in comparison to previous years. That’s why I’m preparing with meticulousness previously unknown to me. First and foremost, already in November, I made it a point of honour to finish all professional matters until the second Sunday of Advent. It’s clear as daylight that the pre-Christmas period is very fruitful for clothing companies, but we at MLE Collection have already packed all the packages and gave up on promotional activities at the last moment in order to give you and ourselves some rest. Advertisers who wanted to purchase ads on the blog and Instagram two weeks before Christmas Eve were also sent away empty-handed. I won’t compensate the lost time to myself and my nearest and dearest even with the most expensive gift.   

   It’s not that the holiday fever, the never-ending “Last Christmas”, and even the increased movement on the streets don’t evoke a sort of excitement in me – the tension, like the one during rehearsals before a grand show, is an inseparable element of Christmas. We are all preparing for something exceptional, and the slight stage fright is even desirable. This year, the greatest magic happens at my house – far from the urban hustle and bustle and queues at the shopping malls – so this is what I’m focusing on the most. I want the real Christmas Spirit to be felt by all my nearest and dearest.

* * *

   W tym roku nasze Święta będą wyglądać inaczej niż wcześniej. Przygotowuję się więc do nich z nieznaną mi przedtem skrupulatnością. Przede wszystkim, już w listopadzie za punkt honoru postawiłam sobie zakończenie wszystkich zawodowych spraw do drugiej niedzieli Adwentu. To jasne jak słońce, że okres przedświąteczny jest dla firm odzieżowych bardzo owocny, ale my w MLE Collection spakowałyśmy już wszystkie paczki i zrezygnowałyśmy z działań promocyjnych „na ostatnią chwilę”, aby dać wytchnąć sobie i Wam. Reklamodawców, którzy chcieli wykupić reklamy na blogu i Instagramie na dwa dni przed Wigilią też odesłałam z kwitkiem. Nawet najdroższym prezentem nie wynagrodzę przecież sobie i innym straconego czasu.

    Nie jest tak, że świąteczna gorączka, niekończące się „Last Christmas”, a nawet wzmożony ruch na ulicach nie wzbudzają we mnie pewnego rodzaju podekscytowania – to napięcie, jak w czasie prób przed wielkim przedstawieniem, jest nieodłącznym elementem Bożego Narodzenia. Wszyscy szykujemy się przecież na coś wyjątkowego, lekka trema jest więc jak najbardziej pożądana. W tym roku największa magia dzieje się jednak w moim domu – daleko od miejskiego zgiełku i kolejek w galeriach – więc to na nim skupiam się najbardziej. Chcę, aby to tutaj, jak nigdzie indziej, moi bliscy czuli prawdziwego Ducha Świąt.

    In order to evoke the exceptional atmosphere from my childhood and pass it on to the new generation in the least modified form, I study articles and books about Christmas in the past and old Christmas traditions. I’ve got the feeling that the disappearance of this special aura over the last decade is a result of neglecting the seemingly unimportant rituals. In order for them to have appropriate power, they should be executed with appropriate timing (listening to Christmas songs already in November is cool, but it’s true that they lose their exceptionality already in mid-December) and order – as if we were crossing consecutive lines.   

   We wanted to wait until 6 December with the Christmas tree; however, when the day came, I thought that it’s too early. First, I will prepare the whole home, I’ll go through the Christmas tree balls and decorations, and send and “receive” all letters to Santa Claus, and clean the most cluttered corners of my flat – you need to leave the least pleasant for last. The distorted order wouldn’t allow me to build appropriate tension – if you know what I mean.

* * *

   Aby przywołać ten niezwykły nastrój z mojego dzieciństwa i nauczyć go nowego pokolenia w jak najmniej zmodyfikowanej formie, studiuję artykuły i książki o starych świątecznych i około świątecznych tradycjach. Mam bowiem wrażenie, że ulatnianie się tej wyjątkowej aury w ostatnim dziesięcioleciu wynika głównie z pominięcia pozornie nieważnych rytuałów. Aby miały one odpowiednią moc powinny być wykonywane w odpowiednim czasie (słuchanie świątecznych piosenek od listopada jest super, ale faktem jest, że przez to w połowie grudnia tracą już swoją wyjątkowość) i kolejności – jakbyśmy przekraczali następne kręgi wtajemniczenia.

    Z choinką mieliśmy poczekać do szóstego grudnia, gdy jednak nadeszły mikołajki stwierdziłam, że to jednak za wcześnie. Wpierw przygotuję całe mieszkanie, przejrzę stare bombki i ozdoby, wyślę i "odbiorę" wszystkie listy do Mikołaja i zrobię porządki w najbardziej zagraconych kątach mieszkania – najprzyjemniejsze trzeba przecież zostawić na koniec. Zaburzona kolejność nie pozwoliłaby zbudować odpowiedniego napięcia – jeśli wiecie co mam na myśli.

    Decorating the house is not only highlighting the value of the upcoming holidays. It’s mostly medicine for the grey aura behind the window. The closer the Christmas, the darker it becomes. The days are shorter, and night is becoming infinitely longer. With such a dark aura, on 13 November, Saint Lucia heralds that there are only eleven days until Christmas Eve. This date is not coincidental – for centuries, it was believed that it’s the darkest and the most dull days of the year. In the past in Poland, there was a custom to start all Christmas preparations on that day as lighting candles and decorating houses brought hope for lighter days. According to folklore beliefs, non-compliance to this date could lead to discord in the family. That’s why I undusted the old tradition and meticulously decorated the flat during the last weekend. Thus, I’ll get to the crux of this article (I usually create Christmas articles of considerable length, and introductions are infinitely long) and I’ll briefly tell you about my favourite ways for Christmas decorations.

* * *

   Przyozdobienie domu nie tylko podkreśla wagę zbliżających się Świąt. To przede wszystkim lekarstwo na szarą aurę za oknem. Im bliżej Bożego Narodzenia, tym ciemniej. Dni są coraz krótsze, a noc zdaje się wydłużać w nieskończoność. W tę ciemność, 13 grudnia, wkracza święta Łucja zwiastując, że od Wigilii dzieli nas już tylko jedenaście dni. Ta data nie jest przypadkowa – przez wieki wierzono, że to najciemniejszy i najbardziej ponury dzień w roku. W dawnej Polsce zwyczajowo rozpoczynano tego dnia przygotowania do Świąt, bo zapalanie świec i przyozdabianie mieszkań przynosiło nadzieję na jaśniejszy czas. Według wierzeń ludowych, nieprzestrzeganie tego terminu mogłoby wywołać niezgodę w rodzinie, więc odkurzyłam tę starą tradycję i w miniony weekend skrupulatnie przyozdobiłam mieszkanie. Przejdę więc do sedna tego artykuły (teksty o Bożym Narodzeniu zwykle wychodzą mi wyjątkowo długie, a wstępy ciągną się w nieskończoność) i pokrótce opowiem Wam o moich ulubionych sposobach na świąteczne ozdoby.

Składane gwiazdy z papieru. Można je z łatwością złożyć i przechowywać. Moje są dosyć proste, ale w Skandynawii, w której te ozdoby są bardzo popularne, można kupić prawdziwe ażurowe dzieła sztuki. 

Uwielbiam ten moment, gdy otwieram nowy notatnik lub kalendarz. Zawsze obiecuję sobie (tak jak to miało miejsce w podstawówce w przypadku zeszytu od polskiego), że teraz będę go prowadzić bardzo starannie i pisać w nim tylko piórem. No cóż… niestety zbyt intensywnie z nich korzystam, aby takie postanowienie miało szanse powodzenia. Mój „pamiętnik na 5 lat” który pełni u mnie rolę notatnika jest piękny – zresztą jak wszystkie produkty ze sklepu Escribo. Jeśli szukacie wysmakowanego i jednocześnie użytecznego prezentu to koniecznie skorzystajcie z mojego kodu MLE2019 aby uzyskać 10% zniżki. Jest ważny do 10 stycznia :).

      In many countries all over the world, St. Lucia’s Day is a day that celebrates lights (the name Lucia comes from the Latin word “lux” which means light). In Sweden, the date is celebrated in a special way – a procession of “maids” in white clothes, wearing wreaths, and holding candles in their hands is marching along the main streets of the city. However, in our Polish culture, there are plenty of references to the magic of light – we’ve got Rorate Masses, when the delicate light of candles that we light before the dawn is the only that we can find in the church. Light is a symbol that accompanies us from the beginning until the end of Christmas preparations. From the candle lit on the first Sunday of Advent to Christmas tree lights. We also shouldn’t forget about the first falling star, without which you can’t start the Christmas Eve supper. Following that lead, it’s easy to conclude that the longed-for atmosphere at our house can be attained through appropriate use of light. At my house, warm lights on a transparent cable that are located above the bed (hanging by the window handles) and on the photos (those that haven’t been hung yet ;)). I was able to find models that turn off automatically after eight hours.

* * *

   W wielu krajach na całym świecie Dzień Świętej Łucji to inaczej Dzień Światła (imię Łucja pochodzi od łacińskiego słowa "lux" – światło). W Szwecji obchodzi się tę datę szczególnie – orszak „panienek” w białych strojach, wiankach na głowach i ze świecami w dłoniach maszeruje głównymi ulicami miast. Ale w naszej polskiej kulturze odniesień do magii światła też nie brakuje – mamy przecież roraty, kiedy to delikatne światło świec, które zapalamy przed świtem jest jedynym jakie znajdziemy w kościele. Światło to symbol, który towarzyszy nam zresztą od początku do końca świątecznych przygotowań. Od świeczki zapalanej w pierwszą niedzielę adwentową aż po lampki wieszane na choince. Nie wspominając już o pierwszej gwiazdce, bez której kolacja wigilijna nie może się rozpocząć. Idąc tym tropem łatwo wywnioskować, że upragnioną atmosferę w naszym domu uzyskamy właśnie dzięki odpowiedniemu wykorzystaniu światła. U mnie sprawdzają się lampki o ciepłej barwie na przezroczystym kablu, które mam nad łóżkiem (zaczepione o klamki okienne) i na obrazach (tych niepowieszonych ;)). Udało mi się znaleźć takie modele, które wyłączają się automatycznie po ośmiu godzinach.

Tak bardzo się cieszę, gdy polecane przeze mnie rzeczy dobrze się u Was sprawują. Nie dalej, jak wczoraj czytałam wiadomość od jednej z Was, która ze sklepu Mongolian kupiła rękawiczki (pokazane przeze mnie prawie rok temu) i jest nimi zachwycona. Ja z kolei dopiero co odpakowałam parę tych długich pięknych skarpet z wełny owiec mongolskich. Zajrzyjcie do tego sklepu – na pewno znajdziecie coś dla siebie lub bliskich.  

    Another decorative element that I use is paper stars that can hung in windows. Now, you can get them anywhere (Leroy Merlin, OBI, IKEA), but I recommend only those that can be folded flat as they are later easy to store. And now I’ll fluently go into another digression and, at the same time, my rule number one – at home, I’ve got only decoration that can be useful for at least a few years or are fully natural, like holly sprigs or pine sprigs. Everything that is plastic and disposable doesn’t catch my attention in the slightest. It’s not only about ecology or appearance, it is about the practicality of reusable adornments. The whole action of taking a dusted box out of the storage place and going through the Christmas tree balls, adornments, cards, and other knick-knacks that are hidden inside is, in my opinion, the most atmospheric December moment. 

   That’s probably some symptom of being old as in the past, I wanted my Christmas tree to be minimalist and in one colour palette, and now, I want it to be full of memories. That’s why I’ve got Christmas tree balls in the shape of stars that my mum remembers from her childhood, a souvenir from New York in the form of a dinosaur from the Natural Museum History, a plush mouse from my first visit in Brussels, and many other items that would appear a shiny disarray to another person. For me, these create a small history of my life. 

* * *

   Innym elementem wystroju, który wykorzystuję, są papierowe gwiazdy do powieszenia w oknach. Teraz można je dostać wszędzie (Leroy Merlin, Obi, IKEA), ale ja polecam tylko takie, które można złożyć na płasko, bo łatwo je potem przechować. I tu płynnie przechodzę do kolejnej dygresji i jednocześnie mojej zasady numer jeden – mam w domu tylko takie ozdoby, które mogą służyć mi co najmniej kilka lat, albo są całkowicie naturalne, jak gałązki ostrokrzewu czy sosny. Wszystko to, co plastikowe i jednorazowe nie zwraca mojej najmniejszej uwagi. Nie chodzi zresztą tylko o ekologię czy wygląd i użyteczność wielorazowych ozdób. Cały proceder wyciągania z pawlacza przykurzonego kartonu i oglądanie ukrytych w nim bombek, ozdób, kartek i innych drobiazgów, które tak dobrze pamiętam z poprzednich lat, uważam za jeden z najbardziej nastrojowych grudniowych momentów.

  To pewnie jakiś objaw starości, bo kiedyś chciałam, aby moja choinka była minimalistyczna i w jednej tonacji kolorystycznej, za to dziś chcę aby była pełna wspomnień. Są więc bombki-gwiazdy, które moja mama pamięta jeszcze ze swojego dzieciństwa, pamiątka z Nowego Jorku w postaci dinozaura z Muzeum Historii Naturalnej, pluszowa myszka z pierwszej wizyty w Brukseli i wiele innych przedmiotów, które komu innemu wydałyby się błyszczącym bałaganem, a dla mnie są jak mała historia życia. 

 

* * *

dziecięcy sweter z reniferem – ZARA // jasny golf i spódnica w groszki – MLE Collection

 

 

Święty Mikołaj, Dziadek Mróz, Aniołek czy Gwiazdor? O grudniowych tradycjach i idealnych prezentach.

    Lapland in Northern Finland. Eight kilometres from Rovaniemi, slightly north of the Arctic Circle. Nine reindeers with full bellies are happily tapping their hooves on the snow – they are ready for the journey. Before they reach the first stopover, they’ll surely become hungry, but in homes around the world, children left carrots for them so they shouldn’t be worried. Their guide and friend will take his place behind the reins. Before he gives the signal, he will look at the starry night and make sure that the aurora is fully passable. It will be a long night…  

   It’s difficult to clearly determine if Santa Claus comes to us on the 6th of December, or maybe on Christmas Eve. The legends and family rumours continue to change. Besides, in the times of the previous generations, it wasn't really a bulky man wearing red clothes with a beard. My father was visited by the Angel on Christmas Eve, my grandmother was visited by Gwiazdor (in Kashubia, Kuyavia, and in Lubusz Province), and many of us heard about Ded Moroz and the Christkind (in Silesia, Austria, and Germany). In turn, in Sweden, Norway, Spain, and the USA, Santa Claus day is literally non-existent. Citizens of those countries need to wait until Christmas to receive their presents. It seems that, as Poles, we are very lucky that Santa Claus visits us as many as two times.

* * *

   Laponia w północnej Finlandii. Osiem kilometrów od miasta Rovaniemi, zaraz za kołem podbiegunowym. Dziewięć najedzonych po uszy reniferów z zadowolenia ryje kopytami o śnieg – są gotowe do wyprawy. Nim dotrą do pierwszego przystanku na pewno zgłodnieją, ale w domach na całym świecie dzieci zostawią im marchewki, więc nie ma powodów do obaw. Do sań zaraz wsiądzie ich przewodnik i przyjaciel. Nim da sygnał do startu spojrzy jeszcze w gwiaździste niebo  i upewni się, że zorza polarna jest w pełni przejezdna. To będzie długa noc…

   Ciężko jednoznacznie ustalić, czy Święty Mikołaj przybywa do nas bardziej szóstego grudnia, czy jednak w Wigilię Bożego Narodzenia – legendy i rodzinne doniesienia wciąż ulegają w tej kwestii zmianom. Zresztą w poprzednim pokoleniu w większości przypadków to wcale nie był postawny pan z brodą w czerwonym kubraku. Do mojego taty w Wigilię przychodził Anioł, według babci Gwiazdor (na Kaszubach, Kujawach i w Lubuskiem) a nie jedna z nas słyszała pewnie o Dziadku Mrozie i Dzieciątku (na Śląsku, w Austrii i Niemczech). Z kolei w Szwecji, Norwegii, Hiszpanii czy w Stanach Zjednoczonych w ogóle nie obchodzi się Dnia Świętego Mikołaja. Na prezenty trzeba czekać do Świąt Bożego Narodzenia. Wygląda na to, że w Polsce jesteśmy szczęściarzami skoro Święty Mikołaj odwiedza nas, aż dwa razy.

    We won’t find one answer for the following question: where will Santa Claus leave our presents tomorrow morning? For me, these were shoes. They were supposed to be squeaky clean and placed by the bed (if they were dirty, he’d leave a piece of coal or a potato). In other countries, the gifts are left in socks, under the pillow, or by the door. Even though tomorrow’s date, especially for children, is something special, the whole Advent period is full of various cultural traditions and family customs without which the Holy Spirit won’t visit our houses.   

   Maybe some of you know Bunter Teller – the colourful plate with sweet treats? Since childhood, I’ve been hearing whole stories about the ceremony of dividing oranges, nuts, and sweets on every Advent Sunday. To my surprise, I saw that there is no single Polish article online which would describe this ceremony. In fact, I don’t know why we aren’t following this tradition. With great pleasure, we would take over the custom of preparing some refreshments for Santa Claus and his reindeers. In accordance with the common opinion, this ritual came from the USA, but before that, it was practiced in Germany and Belgium, where the refreshments were combined with placing hay and potatoes in front of houses (those delicacies were destined for horses, as reindeer don’t reach Belgium). When children run into the kitchen in the morning and see that the glass of milk is empty, that there are only crumbles left of the cookies, and that there are no carrots lying in front of the house, they have a proof that Santa Claus spent some time standing by the kitchen counter.

* * *

   Nie znajdziemy też konkretnej odpowiedzi na pytanie, gdzie Święty Mikołaj zostawi nam jutro prezenty. U mnie od zawsze były to buty. Musiały być wyczyszczone na błysk i ustawione obok łóżka (gdyby były brudne, to zostawiłby mi co najwyżej kawałek węgla lub ziemniaka). W innych krajach woli jednak pakować podarki do skarpet, pod poduszkę lub na progu domu. Chociaż jutrzejsza data, zwłaszcza dla dzieci, jest czymś szczególnym, to cały okres adwentu obfituje w różne kulturowe tradycje i rodzinne zwyczaje bez których prawdziwy Duch Świąt nigdy nie zawita do naszych domów.

    Ktoś z Was zna na przykład Bunter Teller – kolorowy talerz ze smakołykami? Od dziecka słyszałam historie o całej ceremonii rozdzielania pomarańczy, orzechów i słodyczy w każdą niedzielę adwentową. Ze zdziwieniem zobaczyłam jednak, że w całym przepastnym Internecie nie ma nawet jednego tekstu po polsku, który opisywałby ten zwyczaj. Właściwie nie wiem dlaczego dziś nie robimy czegoś podobnego. Z miłą chęcią przejęliśmy za to obyczaj przygotowywania  poczęstunku dla Świętego Mikołaja i jego reniferów. Według powszechnej opinii ten rytuał przywędrował ze Stanów, ale wcześniej praktykowano go w Niemczech i w Belgii, gdzie dodatkowo rozkłada się siano i ziemniaki przed domem (te pyszności są w tym przypadku dla konia, renifery akurat do Belgii nie docierają). Gdy rano dzieci wbiegają do kuchni i widzą, że szklanka mleka jest już pusta, po ciastkach zostały tylko okruszki, a po marchewkach zupełnie nic, mamy niezbity dowód na to, Mikołaj był i przez chwilę stał sobie nawet przy naszym blacie w kuchni.

    The magic of the pre-Christmas period cannot be limited to the 6th of December! The more effort we put into the preparations, the greater the happiness when finally the Christmas Eve comes. For centuries, the most reliable way to strengthen the atmosphere has been, of course, Advent calendars. In the past, the small doors were hiding images and quotes from the Bible, only later were they replaced with something sweet. Today, such a calendar is supposed to make the period before Christmas pleasant for those who are impatient. This tradition, however, has its roots in the process of marking the first day of December on the door and then placing a new line with every day until Christmas in order to know when the times has come to celebrate the birth of Jesus in times when most people were illiterate and had no access to calendars.   

   Today’s post was supposed to be mostly a review of gift options, but what would gifts be without the exceptional magic atmosphere of Christmas? The ideas that you can find below are mostly things that I already have, and since they were very practical, I can easily recommend them to you as well.

* * *

   Magia przedświątecznego czasu nie może jednak ograniczać się tylko do szóstego grudnia! Im bardziej przyłożymy się do przygotowań, tym większa będzie radość gdy w końcu nadejdzie Wigilia. Od wieków najbardziej niezawodnym sposobem na wzmocnienie atmosfery są oczywiście kalendarze adwentowe. Kiedyś za drzwiczkami kalendarza kryły się święte obrazki i cytaty z Biblii, dopiero później do małych skrytek zaczęto dokładać coś słodkiego. Dziś taki kalendarz ma umilić niecierpliwym oczekiwanie do Świąt, wywodzi się jednak od zwyczaju oznaczania kredą dnia pierwszego grudnia na drzwiach i kontynuowania dodawania kresek aż do Bożego Narodzenia, aby wiedzieć, kiedy nadszedł dzień świętowania narodzin Jezusa, w czasach, gdy większość ludzi była niepiśmienna i nie miała dostępu do kalendarzy.

    Dzisiejszy wpis miał być głównie przeglądem moich prezentowych propozycji, ale czym byłyby prezenty bez tej jedynej w swoim rodzaju magicznej świątecznej atmosfery? Pomysły, które znajdziecie poniżej, to w większości rzeczy, które już mam i bardzo się u mnie sprawdziły więc z czystym sumieniem je Wam polecam. 

„Niesamowite budowle” to pięknie zilustrowana i pełna intrygujących faktów książka Michała Gaszyńskiego, współtwórcy bestsellerowego "Atlasu odkrywców". Autor tym razem prezentuje konstrukcje zajmujące szczególne miejsce w historii ludzkości. 

 

    We’re lucky that our nephews love books – we can buy them the same books that we’d like to read as it wouldn't look good, because of our age, if we bought them for ourselves. I know that the oldest one will be happy with “Niesamowite Budowle” [“Incredible Structures”] by Michał Gaszyński and "Astrophysics for People in a Hurry", for the already adult fan of "Top Gear" (of course, with the previous anchors ;)), I’ve got a new book by Clarkson. In turn, the open book is “The Atlas of Happiness: The Global Secrets of how to be Happy”.

* * *

   Mamy szczęście, że moi bratankowie kochają książki – możemy bez oporów kupować im te, które sami chcielibyśmy przeczytać, ale z uwagi na wiek nie wypada, abyśmy kupowali je sobie sami. Wiem, że najstarszy ucieszy się bardzo z "Niesamowitych Budowli" autorstwa Michała Gaszyńskiego i "Astrofizyki dla młodych zabieganych", dla dorosłego już fana programu "Top Gear" (oczywiście tylko ze starymi prowadzącymi ;)) mam nową pozycję od Clarksona. Z kolei ta otwarta książka to "Atlas szczęścia". 

od góry: mała lalka Afrykanka // kultowa pidżamka z napisem Milk z bawełny ekologicznej // myszka z mięciutkiej ekologicznej bawełny pluszowej wypełniona owczą wełną z Eifel // spodenki w paski z certyfikatem "Better Cotton Initiative" // ręcznie wykonane kapcie z owczej wełny // kapcie dziecięce z wełny //

 

    It’s the first and last time when we can buy our daughter something that we would buy ourselves. Next year, there will be first concrete wishes. In the photo above, you can see a few high-quality items that will surely be ideal for a baby (as a starter kit or as a Christmas tree gift). At Bebe Space, you’ll also find interesting things for mums. When I’m thinking about gifts for my family, I’m trying to keep my eyes and ears wide open. For example, if I hear “I saw those slippers by Roboty Ręczne on your blog – they are great!”, I know that I’ve got one problem less (the left side of the photo).

* * *

   To pewnie pierwszy i ostatni raz kiedy możemy kupić naszej córeczce to, na co sami mamy ochotę. W przyszłym roku pojawią się już pewnie jakieś konkretne życzenia. Na zdjęciu powyżej widzicie kilka rzeczy super jakości, które na pewno sprawdzą się jako prezenty dla malucha (do wyprawki albo pod choinkę). W sklepie Bebe Space znajdziecie też fajne rzeczy dla mamy. Gdy myślę o prezentach dla bliskich to staram się mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Jeśli usłyszę na przykład "och widziałam u ciebie na blogu te kapcie od Robót Ręcznych – ale są super!" to wiem, że jeden problem mam już z głowy (lewa strona zdjęcia). 

Zachęcam Was do skorzystania z kodu rabatowego dającego 10% na wszystko w sklepie Femi! Wystarczy użyć kodu prezentownikMLE19 (ważny do 20 grudnia).

 

      If I were to statistically analyse all of the letters to Santa Claus that I’ve received from my nearest and dearest, I’d quickly come to a conclusion that cosmetics of all sorts are well-tried (and welcome) gifts for most people. I very frequently see that the brands overlap with the ones that I show on my  blog (my most faithful and most beloved audience!), that’s why they will find a few cosmetics by  Femi under the Christmas tree. I myself wanted to get perfumes – if my wish comes true, I will surely show you the gift in the December Last Month.

* * *

   Gdybym miała poddać statystycznej analizie wszystkie listy do Świętego Mikołaja, które dostałam od bliskich, to szybko wysnułabym wniosek, że kosmetyki różnego rodzaju są sprawdzonym (i chcianym) prezentem dla zdecydowanej większości osób. Często widzę też, że marki, które widnieją na prezentowych listach pokrywają się z tymi, które pokazuję na blogu (już wiem kto jest moją najwierniejszą i najukochańszą widownią!), dlatego pod choinką na pewno wyląduje kilka kosmetyków od marki Femi. Ja sama poprosiłam pod choinkę flakonik perfum – jeśli moje życzenie się spełni, to z przyjemnością pokażę Wam ten prezent w grudniowym Last Month.

Taką fotoksiążkę można szybko zaprojektować na specjalnie stworzonej stronie – jej obsługa naprawdę nie wymaga wielkich umiejętności :). Bez wywoływania zdjęć i mozolnego wklejania. 

 

   Every year, I’ve got a tradition, or even a duty, to prepare family photo albums. My nearest and dearest have already got used to the situation. Considering all the Christmas Eve emotions, it’s really difficult to stand out with your gift, but these are always thoroughly scrutinised by the family members. Each year, my father receives an “update” of a gigantic twelve-page photo album and proudly brings it to the dinner on the second day of Christmas. Of course, we need to see all the photos from the very beginning and leave the new ones only as a finishing treat. I’m really glad that my gifts hit the mark, but I won’t lie that developing photos, pasting them in a photo album in a chronological order, and meticulous captioning are very time-consuming activities. However, I can guarantee that such a gift is really valuable. A great option is using a specially prepared website that allows you to design your own photo album. In case my father’s album, the case is lost, as he wants to have all the photos in one place; however, on Colorland, I created such a photo album for my husband presenting the first year of our baby’s life (of course, every other photo also depicts our Portos ;)). If you have an idea for such a thematic photo album (or you just don’t have seven hours to create a traditional photo album), I eagerly recommend this website. The code: MAKELIFE29 entitles you to a 50% discount for a 40-page A4 photo book, and you’ll buy it for PLN 29 (instead of PLN 58). The code can be used multiple times and it’s valid until 20 January 2020. It’s worth trying out!

* * *

   Coroczną tradycją, do której moi bliscy już przywykli i uznali ją wręcz za obowiązek, jest przygotowywanie przeze mnie rodzinnych albumów. W natłoku wigilijnych emocji ciężko jest się przebić ze swoim prezentem, ale akurat te zawsze są pieczołowicie przeglądane. Mój tata co roku dostaje ode mnie „aktualizację" wielkiego dwustu-stronicowego albumu i dumnie przynosi go także na Bożonarodzeniowy obiad. Oczywiście, musimy obejrzeć wszystkie zdjęcia od początku, a te nowe zostawić na sam koniec . Bardzo cieszy mnie to, że moje prezenty są tak trafione, ale nie będę ukrywać, że wywoływanie zdjęć, wklejanie ich do albumu w porządku chronologicznym i skrupulatne opisywanie jest bardzo czasochłonne. Zapewniam Was jednak, że taki prezent ma później naprawdę nieocenioną wartość. Dużym ułatwieniem jest korzystanie ze specjalnie przygotowanej do tego strony internetowej, która pozwala na zaprojektowanie takiego albumu. W przypadku albumu mojego taty sprawa jest już przegrana, bo on chce mieć wszystko w jednym miejscu, ale ja na Colorland stworzyłam album dla męża przedstawiający pierwszy rok życia naszego maleństwa (na co drugim zdjęciu oczywiście jest też Portos ;)). Jeśli macie pomysł na taki tematyczny album (albo po prostu nie macie siedmiu godzin na wyklejanie takiego tradycyjnego) to gorąco polecam tę stronę. Na kod MAKELIFE29 dostaniecie zniżkę 50% na fotoksiążkę A4 pion 40 stron i kupicie ją za 29 zł (zamiast 58). Kod można używać wiele razy i jest ważny do 20 stycznia 2020 roku. Warto skorzystać!

Jeśli macie ochotę sprawić bliskiej osobie prezent w postaci idealnego kaszmirowego szalu, to mam dla Was kod rabatowy dający 20% zniżki w sklepie MINOU Cashmere. Aby z niego skorzystać użyjcie w podsumowaniu zakupów kodu: "MLEprezent". Jest on ważny na całą kolekcję (poza przecenionymi produktami) i jest ważny do 11 grudnia.

 

   I’ve no idea why buying scarves for Christmas is seen as an infamous act – I think that it’s one of the few pieces of clothes that you can buy sight unseen. A classic top-quality shawl in a neutral colour that matches your complexion is something that every woman needs. I recommend cashmere shawls from MINOU Cashmere. They are made of top-quality yarn. Such a shawl is very light and, at the same time, warm. It can be easily worn under a down jacket (just like here) or worn on top with an unzipped biker jacket. The model from the photo can be seen in  this post, but I also have a pewter version – you can see it here. MINOU Cashmere shawls are produces in compliance with the CSR (corporate social responsibility) rules – the process supports professional development of women, precludes children’s work, and cares for environment.

* * *

   Nie mam pojęcia dlaczego kupowanie szalików na święta okryte jest złą sławą – uważam, że to jedna z niewielu części garderoby, którą łatwo wybrać dla kogoś "w ciemno". Klasyczny szal w neutralnym twarzowym kolorze i w dobrej jakości to coś czego potrzebuje każda z nas. Ja polecam kaszmirowe chusty od MINOU Cashmere wykonane z najwyższej jakości przędzy. Taki szal jest lekki i jednocześnie bardzo ciepły. Można go bez problemu wcisnąć pod puchową kurtkę (tak jak tutaj) albo wyeksponować i nosić na przykład z rozpiętą ramoneską. Model ze zdjęcia miałam na sobie w tym wpisie, ale posiadam też wersję grafitową – możecie ją zobaczyć tutaj. Szale MINOU Cashmere są produkowane z zachowaniem zasad CSR (społeczny rozwój biznesu) – proces ten wspomaga rozwój zawodowy kobiet, wyklucza pracę dzieci oraz dba o ochronę środowiska. 

  With men it’s slightly easier, from what I’ve noticed, as they like receiving the same things once in a while – under the condition that they are useful. Perfumes, T-shirts, thermal underwear, or gloves are items which men use and wear down in next to no time. If you already know the size from a certain brand (it’s best to head for the wardrobe and check the tags), the problem is already solved. There are always too few of white suit shirts in a men’s wardrobe when the time comes to actually wear them. If you share my opinion,  I just need to tell you that there’s a -50% sale on all non-discounted products at Wólczanka online store and in the brand’s boutiques so Santa Claus hurry up!

* * *

   Z mężczyznami jest o tyle łatwo, że lubią dostawać, co jakiś czas te same rzeczy – oczywiście pod warunkiem, że są one użyteczne. Perfumy, t-shirty, bielizna termiczna czy rękawiczki to rzeczy, które mężczyźni zużywają lub niszczą w tempie ekspresowym. Jeśli znam już rozmiar ubrania od konkretnej marki (najlepiej wybrać się do szafy i posprawdzać metki), to problem prezentu mam z głowy. Biała garniturowa koszula, to coś czego w męskiej szafie jest zawsze o jedną sztukę za mało. Jeśli też tak uważacie, szepnę tylko słowo o tym, że w sklepie internetowym i w butikach Wólczanki trwa akurat promocja -50% na wszystkie nieprzecenione produkty, więc Mikołaju śpiesz się! 

   I’ll tell you the truth: I love preparing Christmas posts for you. There’s no better pretext to decorate the house, listen to songs about reindeers, and read about Advent traditions at night. It’ll be a pleasure for me to inform you that it’s not the last Christmas-themed post. However, before I open another Word file and grab the camera, I’ll be eager to read about your exceptional family Christmas traditions. Don’t forget to clean your shoes! :)

* * *

   Powiem Wam prawdę: uwielbiam przygotowywać dla Was świąteczne wpisy. Nie ma lepszego pretekstu, aby przyozdobić mieszkanie, puszczać piosenki o reniferach i czytać po nocach książki o adwentowych tradycjach. Z przyjemnością napiszę Wam więc, że nie jest to ostatni artykuł w tym klimacie. Nim jednak otworzę kolejny plik w Wordzie i sięgnę po aparat, to z chęcią poczytam o Waszych rodzinnych, wyjątkowych świątecznych tradycjach. Nie zapomnijcie wyczyścić butów! :)

* * *