Czy Święta tracą swą moc w dzisiejszym świecie? A jeśli tak, to jak ją odzyskać? PREZENTOWNIK na nowe czasy.

Wpis powstał we współpracy z Noteka, Sensum Mare, Wool so Cool, so linen! i Stag Jewels. 

 

  O tym, że w Święta nie chodzi tylko o prezenty zorientowałam się bardzo szybko. Konkretnie było to wtedy, gdy jako kilkuletnia dziewczynka podsłuchałam rozmowę mamy i taty. Właściwie była to regularna kłótnia o to, że mama ogarnęła już wszystkie prezenty, a tata nie potrafił nawet zrealizować listy zakupów na bigos i ogarnąć stojaka na choinkę. „Czyli Święty Mikołaj zna się z mamą!” – pomyślałam w pierwszym momencie, a potem doszło do mnie, że dla moich rodziców gwarancja prezentów wcale nie oznaczała jeszcze, że Święta będą udane. No tak. Nawet uczennica podstawówki czuła gdzieś w środku, że jeśli nie będzie choinki, a zapach bigosu (za którym w sumie nie przepadam) nie wypełni całego mieszkania, to jakoś tak dziwnie będzie te prezenty rozpakowywać.

  Wigilia oczywiście się odbyła, chociaż w popisowym daniu taty brakowało suszonych śliwek, a drzewko stało nieco przekrzywione – jak się pewnie domyślacie te drobne niedociągnięcia zupełnie mi nie przeszkadzały. Liczyło się to, że kluczowe elementy scenariusza zostały zachowane – a to, że nie wyglądały one jak z hollywoodzkich filmów nie miało znaczenia. Przypominam sobie tamte emocje za każdym razem, gdy tylko zaczyna mi się wydawać, że można postawić znak równości między radosnymi i perfekcyjnymi Świętami (właściwie to gonitwa za tym drugim może skutecznie zniszczyć to pierwsze). Ale wyciągnęłam z tego też inną lekcję – nie ma Świąt bez rytuałów, symboli, rodzinnych dziwactw… no i pracy, które je poprzedzają. Tych kilka składowych musi się pojawić, aby ożywić prawdziwego Ducha Świąt. To one sprawiają, że Boże Narodzenie jest czymś wyjątkowym, czymś zupełnie innym niż po prostu kilka dni wolnego.

  Tak się jednak składa, że – chociaż w dzisiejszej rzeczywistości wiele rzeczy ze świątecznej listy jest prostszych do zorganizowania i teoretycznie zajmuje mniej czasu – to coraz częściej gubimy po drodze jakiś istotny pierwiastek magii. A im bardziej go szukamy i im większą choinkę kupujemy, tym bardziej zagubieni się czujemy. Nasi rodzice i dziadkowie nie zgłaszali nigdy podobnych rozterek, a przecież nikt chyba nie pokusi się o stwierdzenie, że było im łatwiej w powojennej rzeczywistości czy w czasach głębokiego PRL-u… W takim razie w czym rzecz?! Dlaczego im więcej mamy, im łatwiej nam jest w codziennym życiu, tym mniej cieszą nas Święta?

  Przy okazji tegorocznego prezentownika, z pomocą antropologów i filozofów, postaram się odpowiedzieć na te pytania, no i znaleźć na nie panaceum. Mam nadzieję, że te kilka akapitów będzie dla Was jak szczypta gwiezdnego pyłu, którego aura zostanie z Wami aż do ostatniego dnia grudnia.  

 

1. Kalendarz Adwentowy na miarę 2023 roku.

   Wszystkie serwisy informacyjne ogłosiły wielką nowinę: ci z nas, którzy wcześniej dekorują na Święta swoje domy są statystycznie rzecz ujmując szczęśliwsi. Co za ulga! Czyli to jednak nie jest wariactwo, że pierwszego grudnia wyciągam z szafki kubki z reniferami, słucham tylko jednej składanki zaczynającej się od „The little drummer boy”, a pani w pasmanterii zamyka drzwi na trzy spusty, gdy tylko widzi, że moja uśmiechnięta i żądna wstążek twarz zagląda przez witrynę. Oczywiście, jak zwykle trochę przesadzam, ale jestem jedną z tych osób, które cały czas muszą brać sobie na wstrzymanie, aby nie odpalić świątecznego nastroju zbyt szybko. Dziś opieranie się przed tym jest trudniejsze, bo odkąd w nasze życie wdarły się najpierw telewizja i galerie handlowe, a teraz media społecznościowe, to od początku listopada właściwie biegniemy przez pole minowe. Każdy próbuje zdetonować w nas świąteczny nastrój.

   „No ale właściwie czemu Kasia tak sama siebie strofujesz? Jeśli masz na to taką ochotę, to po prostu zacznij wcześniej!” – pewnie część z Was chciałaby mi powiedzieć. Aha! Czekałam na tę prowokację! Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, jakie spotkają mnie konsekwencje, jeśli za szybko włączę w swojej głowie tę bożonarodzeniową machinę.

  No to gdzie przechodzi ta cienka granica, która wskaże nam kiedy jesteśmy szczęśliwsi, gdy szybciej zaczynamy przeżywać Święta, a kiedy ten cudowny czas oczekiwania traci swój urok i tuż przed Gwiazdką jest już tak obeschnięty jak gałązki choinki kupionej w połowie listopada?

  Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie powinna zawierać w sobie informację „jak”, a nie „kiedy”. Uczepię się tej choinki, bo to dobry przykład, no i budzi sporo grinczowej kontrowersji. Przystrajanie świątecznego drzewka, gdy za oknem liście jeszcze zielone, jest jak pyszny obiad, który zaczynamy jeść, chociaż jeszcze nie zgłodnieliśmy po śniadaniu, jak sukces, na który wcale nie zasłużyliśmy, jak ślub i dziecko z mężczyzną, który przed chwilą ustąpił nam miejsca w pociągu… Ostatni przykład nieco przejaskrawiony, ale myślę, że przekaz czytelny. Jest wiele rzeczy, które mogą nas odpowiednio nastroić – nie trzeba od razu zaczynać od finałowych atrakcji. Jeśli ubierzemy choinkę w listopadzie, to jakoś mniej radości jej widok przyniesie nam w Wigilię. Mówiąc wprost: podekscytowanie dobrze jest stopniować.

  Jestem pełna wyrozumiałości dla tych, którzy chcą Święta wcześniej. I chyba wiem dlaczego tak bardzo nas to kusi. Szykujemy się do Świąt kilka dobrych tygodni. W naszej kulturze tak naprawdę jeden wieczór, czyli Wigilia, ma nam dostarczyć pełen wachlarz emocji i wrażeń uznawanych za najważniejsze w czasie Bożego Narodzenia. Spotkanie z rodziną, odświętna kolacja, prezenty, pasterka, śpiewanie kolęd… dużo tego. Jeśli kumulujemy całą naszą nadzieję, podekscytowanie i przede wszystkim oczekiwania tylko wokół tego jednego dnia, to presja faktycznie może stać się nieznośna (a na dodatek po Świętach możemy czuć niedosyt). Nie dziwi więc, że chociaż część tego nastroju próbujemy zapewnić sobie wcześniej. No i super. Pamiętajmy tylko, że robiąc to zbyt powierzchownie i bez odpowiedniego porządku te emocje mogą tracić swą moc. Poniekąd, to przecież właśnie ich ulotność sprawia, że tak je doceniamy.

  Aby pomóc Wam – i sobie samej przede wszystkim – tworzę swój własny kalendarz adwentowy. Bez czekoladek (niestety), ale z tą samą ideą: aby dzień po dniu, sprawiając sobie małe świąteczne przyjemności, czekać cierpliwie do 24 grudnia. Do tej pory była to wizyta w „Ogrodzie świateł” w Orłowie i na jarmarku świątecznym w Gdańsku, własnoręczne wycinanie ozdób z dziećmi (niżej znajdziecie więcej szczegółów) czy testowanie najprostszych z możliwych słodkich przepisów. Ważne, aby te rytuały nie były nastawione na efekt, ale na działanie. No i żeby świadomie pozwoliły nam odliczać czas do Świąt.

  Byung-Chul Han, humanista i filozof, w swoim eseju dla grudniowego magazynu Znak pisze że „[…] Rytuały czynią ze świata miejsce pewne. Są w czasie tym, czym w przestrzeni jest mieszkanie. Sprawiają, że czas nadaje się do zamieszkania. Sprawiają, że można się po nim poruszać jak po domu. Porządkują czas, organizują go. […]”. Święta Bożego Narodzenia i te kilka tygodni, które je poprzedzają to największy i najbardziej czytelny w naszej kulturze zbiór rytuałów w roku. A skoro – według uczonych – mają one dla nas działanie wręcz terapeutyczne, to korzystajmy z nich i umeblujmy nimi czas do Świąt.  

Moje kolczyki to model Gulia earrings gold od Stag Jewels, a sweter znalazłam w naszym La Ronde. 

 2. Czym różni się zwykły dzień wolny od świętowania? Wysiłkiem, który wcześniej trzeba wykonać.

  Profesor nauk humanistycznych i antropolog kulturowy, Waldemar Kuligowski, mówi, że „[…] Przede wszystkim nie ma święta bez wysiłku. Każde święto wymaga przygotowania. Jeśli nie poświęcamy czasu, sił, energii, pieniędzy, to nie możemy mówić o święcie. Tak samo było w społeczeństwach plemiennych. Jeżeli chcemy zachować jakiekolwiek rudymenty święta, tak musi być i dziś. To są te drożdże, na których święto może wyrosnąć. W przeciwnym razie mamy do czynienia ze zwykłym dniem wolnym. […] (obecny numer magazynu Znak).

  O nastrój świąteczny trzeba zawalczyć. Nie mam, co do tego wątpliwości. Rewolucja technologiczna, przemiany społeczne i pokoleniowe sprawiły, że nasza codzienność wygląda zupełnie inaczej niż naszych rodziców i dziadków, ale tradycje kochamy te same. Nie widzę nic złego w tym, aby usprawnić pieczenie pierników i ciasto przygotować w termomixie, ale nie przesadzałbym z ekspresowymi rozwiązaniami, bo możemy wpaść w pułapkę. Sto razy bardziej poczujemy magię Świąt ubierając własnoręcznie najbrzydszego iglastego drapaka, niż gdy w naszym salonie stanie czterometrowa, idealnie ubrana choinka, którą zamówiliśmy u profesjonalnej firmy (co ja się tak tej choinki uczepiłam? Chyba z zazdrości, że sama jeszcze nie mam!).

  Skoro w tytule tego artykułu pojawia się słowo „prezentownik” to ciężko nie wspomnieć o tym, co planuję podarować najbliższym. Nie wiem, czy w Waszych rodzinach jest podobnie, ale u nas co roku, ktoś na początku grudnia robi tak zwaną „wrzutkę” i próbuje przekonać resztę, aby w tym roku robić prezenty tylko dzieciom. Kuszące, nie powiem… ale jakoś nikt tematu na dłuższą metę nie podłapuje. Dzielę się więc z Wami moją listą i mam nadzieję, że okaże się dla kogoś z Was przydatna. 

Delikatna biżuteria.

  Na zdjęciu powyżej widzicie kolczyki od Stag Jewels – przyszły w pudełku i właściwie są już gotoweladnym  na prezent. Gorąco polecam też bardziej klasyczne modele: Manon i Nina (albo ten bardziej odświętny, który mam na zdjęciach). Dla moich Czytelniczek mam specjalny świąteczny rabat: – 20% z kodem MLE20XMAS , który będzie aktywny do 26 grudnia. 

Idealne kosmetyki.

A to taki prezent ode mnie dla Was. Na kilka dni przed publikacją tego artykułu zapytałam jeszcze Waszą ulubioną markę – Sensum Mare – czy przed Świętami można liczyć na jakąś zniżkę. Z kodem MLE, otrzymacie 20% zniżki (w tym również na zestawy). 

  Ja zamówiłam pod choinkę zestaw Regeneracja i nawilżenie skóry suchej.  Zawiera on kultową linię ALGORICH oraz ALGOTONIC – odżywczy i nawilżający tonik w mgiełce, który jest bestsellerem marki (wpadł chyba za pudełka, gdy śpieszyłam się z ich ukrywaniem, bo nie widać go na zdjęciu – w gwoli ścisłości w zestawie są trzy produkty). 

Bo ktoś zawsze musi je przecież dostać na Święta!

„Ojej… jak widziałam, że pokazujesz te skarpety w swoim prezentowniku to myślałam, że będą dla mnie…” – usłyszałam od kogoś kilka lat temu, gdy pokazywałam te puchate cuda w jednym z wpisów. No cóż, moja para ma już pięć lat, a nadal trzyma się świetnie – w prezencie dam jednak nowe ;). Jeśli macie w rodzinie kogoś, kto kocha wełniane, dobrej jakości rzeczy, to z całą pewnością zakocha się we wszystkim, co można znaleźć w ofercie marki Wool so Cool. Z kodem MLE otrzymacie 10% zniżki (kod działa do 10.12).

Lniany obrus o idealnych wymiarach. 

Wymarzony prezent, który dostałam wcześniej i czekał w szufladzie na wyjątkowa okazję. Obrus, taki duży i świetnej jakości, to według mnie bardzo symboliczny podarunek o wielkiej wadze. Jest on niejako zapowiedzią życia rodzinnego wypełnionego spotkaniami wokół stołu. Warto mieć chociaż jeden, biały i wystarczająco duży, tak aby nie dać się zaskoczyć, gdy pojawi się okazja. Ten mój uszyła dla mnie polska marka so linen! (jeśli zamówicie obrus do końca weekendu, to macie gwarancję dostawy na Święta, jednakże ważne, aby w notatkach dodać dopisek "obrus na Święta").

Papierowe skarby.

Kartki świąteczne od takich marek jak Cudowianki, All The Ways To Say czy Kartotek Copenhagen to tylko niektóre perełki, które możecie znaleźć w NOTEKA. Mam kogoś, kto co roku marzy o kalendarzu i notatniku i wiem, że mój tegoroczny wybór na pewno sprawi mu radość. Jeśli też szukacie dla kogoś papierniczych produktów najwyższej jakości to kod MLE2023 da Wam -10% na zakupy. Kod jest ważny do końca tygodnia, czyli do 10.12. 

3. Magia przekazywana z pokolenia na pokolenie.

  W ostatnich latach internet huczy od wszystkich tych „lekcji uważności”, o umiejętności bycia „tu i teraz”. Świąteczne rytuały bardzo ułatwiają nam wejście w ten stan. Im jesteśmy starsi, obarczeni mniejszymi lub większymi zmartwieniami, tym coraz trudniej jest nam odnaleźć w sobie tę beztroskę i umiejętność cieszenia się z drobiazgów. Ale w świątecznym czasie jest to naturalne i przychodzi nam bez większego wysiłku. Dajemy sobie przyzwolenie na to, aby zanurzyć się we własnej krainie dzieciństwa i poważne, dorosłe sprawy odłożyć na chwilę na bok.

  Rodzicom jest pewnie trochę łatwiej – przedświąteczny czas to okres, w którym jesteśmy najbliżej z naszymi dziećmi. Nie tylko dlatego, że mamy do wykonania wiele domowych czynności i siłą rzeczy robimy je razem z nimi, ale także dlatego, że chętniej wchodzimy wtedy w ich świat. W świat magii, latających reniferów, marzeń i zimowych krain. Chcemy przekazać im to, co sami czuliśmy, gdy byliśmy mali i to jest dla nas ogromna motywacja do pracy. W wielu rodzinach to właśnie chęć przekazywania tradycji młodszym pokoleniom jest tym, co podtrzymuje tę najsłodszą, wyjątkową atmosferę. A więc, Droga Mamo, Drogi Tato, staram się ze wszystkich sił aby Święta były dla moich dzieci magiczne, bo najpierw to Wy sprawiliście, że były magiczne dla mnie.

Od rodziców nie raz słyszałam, że za dziecka pierwszy świąteczny nastrój udzielał im się zwykle w trakcie lepienia łańcucha z papieru. Ozdoby trzeba było robić samemu, bo innych opcji po prostu nie było. Dziś jest znacznie łatwiej, ale czy lepiej? Na blogu od tygodni pojawiały się pytania o moje papierowe gwiazdy w oknach, a że podobne wszędzie są już wykupione, to wracam do Was z szybką rolką na Instagramie. Wystarczy kilka torebek na kanapki, klej do papieru (ja mam od dawna ten kultowy od Coccoina na bazie skrobii ziemniaczanej, wody i naturalnego migdałowego aromatu), ołówek i nożyczki. Zobaczcie jakie to proste!

  Antropolodzy są zgodni, że to, co wyróżnia święta na tle innych dni w roku, to nie tylko praca, którą wkładamy przed ich nadejściem, nie wystarczą też rytuały, nawet jeśli odegramy je perfekcyjnie. Ostatnie ogniwo nadaje sens całej reszcie. To symbole, idee, wartości. Dla dorosłych to one pełnią funkcję magii. Nawet jeśli dla każdego będzie to oznaczało zupełnie coś innego. Święty Mikołaj i renifery to oczywiście super sprawa i – jeśli do Świąt przygotowujemy się z dziećmi – świetnie spełniają one swoją rolę i napędzają nas do tworzenia odpowiedniej metafizycznej atmosfery. Ale co z resztą? Dla wielu z nas może to być po prostu możliwość spotkania z bliskimi po długim czasie, albo szansa na pojednanie. Przez wieki to religia była – i jest – dla naszej kultury wielkim źródłem duchowego uniesienia, ale równie dobrze może to być niesienie pomocy innym – już Dickens wiedział, że to najlepsze antidotum dla wszystkich Scrooge-ów, którzy w grudniu widzą tylko pędzącą konsumpcję (tu polecam inicjatywę Szlachetnej Paczki, która towarzyszy nam i mi osobiście już kolejny rok).

  Grunt to poszukac tego co na nas działa. Zbiór bożonarodzeniowych symboli nigdy nie został zamknięty. Wręcz przeciwnie. Dzięki temu, że kolejne pokolenia wciąż interpretują je na nowo i dokładają do nich cząstkę siebie Duch Świąt, nawet po dwóch tysiącach i dwudziestu trzech latach, żyje i co roku budzi na świecie anioły. Z każdym grudniowym dniem poczujemy to bardziej. 

No i mam tę swoją choinkę! :) Dziękuję za uwagę i z przyjemnością poczytam o Waszych bożonarodzeniowych dziwactwach, rytuałach i symbolach.

*  *  *

 

 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z marką Krosno, Printimi, Tori, Coloresca, Say Hi oraz wydawnictwem Olesiejuk.

 

  Listopad to perłowe światło o poranku, pierwsze przymrozki, przedwczesne rozmowy o tym, jak spędzimy tegoroczną Wigilię i oczywiście sporo pracy – branża kreatywna ma w tym czasie pełne ręce roboty. Dodałabym do tego kilka atmosferyczno-astrologicznych niespodzianek – halny w Zakopanem, zorza polarna, zamieć śnieżna w Sopocie i dziwna pełnia księżyca, przez którą nie spaliśmy z Portosem całą noc.

  Nim otworzę pierwsze okienko w moim kalendarzu adwentowym, który już od paru dni czeka na regale (o co zakład, że kilka zostało już opróżnionych bez mojej wiedzy?) zaproszę Was jeszcze na małą retrospekcję. Usiądźcie sobie wygodnie i powspominajcie razem ze mną ostatnie tygodnie jesieni.

 

Jedna z najbardziej poruszających kampanii reklamowych ostatnich lat przypomniała mi o tej książce. Zajrzałam, aby przeczytać wiersz "Portret kobiecy" wokół którego marka YES zbudowała całą narrację, ale później już przepadłam. "Metafizyka", "Pochwała złego o sobie mniemania", "Koniec i początek" czy "Kot w pustym mieszkaniu" – to tylko kilka utworów po przeczytaniu których ma się wrażenie, że poezja mogłaby uzdrowić świat, gdyby docierała do każdego.Gorąca herbata, ciepłe miękkie swetry, za oknem halny urywa głowy, a my grzejemy się w środku i czekamy, aż zgłodniejemy. Czy mogłoby być lepiej?

 W pierwszych dniach listopada ruszyliśmy większą grupą w stronę polskich gór (mój mini-przewodnik możecie znaleźć tutaj). Do Zakopanego przywiozłyśmy ze sobą niemal całą najświeższą kolekcję, więc miałyśmy co nosić. Plan był taki, aby zrealizować wszystkie materiały promocyjne dla MLE na najbliższe miesiące i jeszcze do tego skorzystać z uroków okolicy w prywatnym gronie. Cel został osiągnięty! 

W takiej scenerii mogłabym robić sesje zdjęciowe co tydzień! Po prawej koperty do Waszych zamówień – cieszę się, że każdy element naszych przesyłek wygląda (i pachnie!) dokładnie tak jakbym chciała :). Uwierzcie mi na słowo, że ta wieża przetrwała jeszcze trzy kolejki!

Po bardzo intensywnym "Black Friday" (a właściwie to "Black Week") będziemy mieć dla Was kolejne niespodzianki. 

Gdyby nie ta listopadowa szaruga za oknem to na nic zdałyby się te struktury, kolory, ściegi i warkocze. Uwielbiam nosić swetry, projektować je i dbać o nie. 

Podobno teraz już wszystko zasypane. Na Kasprowy tylko z nartami! (Tak naprawdę drżę na samą myśl, gdy przypomnę sobie mój pierwszy – i jedyny – zjazd z Kasprowego. Nogi mi się trzęsły i miałam ochotę zabić mojego chłopaka – a teraz już męża – że naopowiadał mi bzdury o tym, jak prosty jest to stok :D.)

Szyszki i Jenga. Nasze najlepsze zabawki na wyjeździe. 

Powrót do domu i do moich ukochanych rozkminek wnętrzarskich. Odebrałam mój urodzinowy prezent i zaraz będziemy go wieszać! 

– No dobrze. A te powiesisz czy będą podpierać ścianę jak reszta?

– …. być może. To był jeden z tych poniedziałkowych poranków, kiedy wszyscy na instagramie wrzucali relację ze swojej zaśnieżonej okolicy, a w Trójmieście bardziej od sanek przydałaby się kosiarka do trawy… 1. Na Instagramie urządziłam dla Was w tym miesiącu Q&A (znajdziecie je teraz w zapisanych relacjach). Padło pytanie o to, jak udało mi się dopracować każdy kąt w mieszkaniu…Kochane Czytelniczki, pamiętajcie, że Wy na Instagramie widzicie jedno, a ja wchodząc do kuchni widzę to… Ta lampa to jedna z wielu rzeczy, które nadal czekają na to, aż zbiorę się w sobie i ogarnę to, co samo ogarnąć się nie chce. // 2. Wracamy do starych puzzli. Te za którymi ta starsza nie przepadała, z jakiegoś powodu dla tej młodszej są najfajniejsze. Nawet takie drobne rzeczy przypominają mi, że każdy z nas jest inny i warto być wrażliwym na te różnice.  // 

Dzień Niepodległości i nasze nieporadne próby…

Mój mąż upierał się, że jego ładniejszy. Dajcie mi znać w komentarzach czy wolicie prawy czy lewy ;).

ps. wiem, że tradycyjny kotylion powinien być z zewnątrz czerwony a w środku biały, ale wstążkowe braki zdecydowały za nas. 

W listopadzie dotarła do mnie nowa (druga już!) książka Rozkosznego z jego cudownymi przepisami. „Nowe Rozkoszne. Polskie przepisy, które ekscytują” to zbiór przepisów z wyjątkową wizją Michała na współczesną polską kuchnię. Super odświeżenie!

Listopad zostawił mi wiadomość za wycieraczką. 

Liście wciąż trzymają się na drzewach, a ja nawet na długie spacery nie wkładam czapki na głowę. Mamy wrzesień czy listopad?! Sweter to oczywiście nasz Livigno

Jakoś mdło w tym domowym biurze pracującej mamy. Czy jakiś mały elf chciałby to naprawić?

W ruch idzie kolorowanka i farby od Coloresca . Kolorowanki są w formie rolki, więc łatwo można je rozwijać , gdy zobaczymy, że inwencja twórcza w danym miejscu już się wyczerpała ;). W specjalnie skompletowanym Zestawie Malucha znajdziecie farbki i kredki, szablony a także kolorowanki. Jeśli uważacie, że Waszym dzieciom też spodobają się takie przybory to kod MLE15 da Wam 15% rabatu i działa aż do końca przyszłego roku. 

A tutaj lepiej widać jak dzieci mogą wspólnie siedzieć przy stole i malować. Najważniejszą sprawą jest jednak bezpieczeństwo, dlatego farby przebadane są dermatologicznie. Dzięki czemu są bezpieczne dla malucha. Można nimi malować rączkami albo pędzelkiem. Farby są bezzapachowe, a kolory bardzo intensywne i trwałe. Nie przeszkadza to jednak w myciu rączek i praniu ubrań – wystarczy tylko woda i mydło.

Czasami zabawa "przeciąga" się bardziej niż zakładałam ;). 

W dzisiejszych czasach znalezienie odpowiedniego prezentu – nawet dla kogoś kogo prawie nie znamy – jest dużo łatwiejsze. Gdy chcę komuś podziękować albo sprawić przyjemność w przedświątecznym czasie, ale w gruncie rzeczy nie wiem, co obdarowywana osoba lubi, to z pomocą przychodzą wtedy gotowe i zaufane zestawy prezentowe od TORI. Nie wiem czy dobrze widzicie to na zdjęciach, ale paczka przychodzi w kartoniku, na którym narysowana jest świąteczna kamienica – naprawdę wygląda to pięknie. 

Tori to marka eleganckich upominków, które mają budzić skojarzenia z naturą i Polską. Takie prezenty to także super pomysł dla większych firm, więc jeśli macie swoją działalność odsyłam Was również tutaj

W moim prezencie znajduje się syrop z owocami dzikiej róży z Manufaktury Cieleśnica, świąteczna herbata White Christmas od BH&T i pierniczki z Owsianej Manufaktury. Ja bym się ucieszyła! :)

To wcale nie jest Nowy Jork pod mostem Williamsburg :D. To nasza piękna mroźna Warszawa, do której zawitałam w pośpiechu. 

No cóż… jakie łyżwy takie lodowisko!

Śniadania w Baken należą do tych najprzyjemniejszych chwil w stolicy. Tutaj nawet kawa z przelewu mi smakuje!

Nigdy nie przypisuję zbiegów okoliczności jakimś nadprzyrodzonym mocom, ale to faktycznie zabawne, że ostatnim razem byłam tu przy okazji spotkania z Karą Becker, a dosłownie kilka minut wcześniej opublikowałam na blogu artykuł, w którym jest ona jedną z jego bohaterek – zapraszam Was serdecznie do tego wpisu, jeśli jeszcze nie miałyście okazji go przeczytać. 

Muzeum Sztuki Nowoczesnej – czekamy na Ciebie!

Na zewnątrz siarczysty mróz. Prosimy o trzecią dolewkę kawy i ogrzewamy dłonie na ciepłych kubkach. 

Ależ dziwna i jednocześnie wciągająca jest ta książka… Poranek, gdy w miniony wieczór przeczytało się o cztery rozdziały za dużo, zawsze jest jakiś taki powolny…

Spacer po ulicy Mokotowskiej to świetny pomysł na "Black Friday". Tutaj w sklepie Le Petit Trou, ale w sąsiedztwie znajdziecie też wiele innych polskich marek. Zakupy stacjonarne mają jednak swoj urok :). 

Wreszcie i ja trafiłam do tego słynnego baru Rascal! ;)
Ciekawe wnętrze, pyszne śniadanie, chociaż podobno to po zmroku są tutaj największe tłumy. Wszystko do nadrobienia przy kolejnej okazji!

Ależ ta Warszawa się zmienia! 

Spotkanie z CHANEL i planowanie przyszłych publikacji dla Was. Świąteczny makijaż w tegorocznym wydaniu jest piękny!

Właśnie o tym "perłowym świetle" pisałam we wstępie. Wszystko wygląda jak obsypane srebrnym brokatem. // 2. Nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Tuż przed wyjazdem z Warszawy, po ostatnim spotkaniu – czas dla duszy. Wystawa Picasso w Muzeum Narodowym nadal trwa! // 

Szykuję już dla Was kolejny odcinek podcastu – tym razem w świątecznym nastroju. A tym, którzy już wszystko odsłuchali i szukają więcej, polecam „Kroniki paryskie” Kary.

Portos dba o mój „work life balance” i zawsze w zdecydowany sposób pokazuje mi, że już czas kończyć i wyjść na spacer.

1. Wieczór wśród iluminacji świetlnych między Gdynią a Sopotem. // 2. Zmęczeni i zziębnięci rodzice chcieliby obejrzeć wieczorem serial o stulatkach."Kasiu, pokaż co masz dziś w swojej torebce?" No dobra… tak naprawdę zawsze mam jeszcze to. 

"Mała Księga mądrości Kubusia" to złote myśli najsympatyczniejszego niedźwiadka wszech czasów i innych mieszkańców ze Stumilowego Lasu. Ta publikacja sprawdzi się idealnie w przypadku tych osób, które kochają tę bajkę i zawsze uważały, że miś o bardzo małym rozumku tak naprawdę skrywa w sobie głęboką życiową mądrość. Z moim kodem "MLE" dostaniecie 13% rabatu (a dokładniej na 13,42% jeśli chcemy być tak drobiazgowi jak Królik ;)) ale za to łączy się z promocją na stronie ksiazki.pl. Wychodzi niedrogo, a książka jest naprawdę ładnie wydane :). Kod jest ważny tylko do 20 grudnia. 

Ten Puchatek to był mądry gość ;). Zastanawiałyście się kiedyś, dlaczego pierwszy śnieg wywołuje w nas tyle emocji? Czy chodzi o wspomnienia z dzieciństwa? A może  o to, że wystarczy nawet kilka centymetrów białego puchu, aby to, co szare i przygnębiające stało się nagle piękne i magiczne? Taka jestem wdzięczna, że ten przedświąteczny czas wygląda tak, jak za dawnych lat. Trójmiasto mrozów dawno nie widziało – korzystamy ile się da. Moje gwałtownie wybudzone ze snu zmysły otuli ciepła kawa… Wstrząśnięta, nie mieszana. Nic dziwnego, że zawsze wylana, skoro biegam z nią rano po całym mieszkaniu. Ale jeśli chodzi o to serum, to staram się nie uronić nawet kropelki! Markę Say Hi możecie już kojarzyć z moich poprzednich poleceń. Mowa o kremie Bright Vibes w pięknym żółtym kolorze, do którego dołączyło teraz serum Sunrise. Pielęgnacja zrobiona, kawa rozlana i wypita, mogę ruszać do pracy!

Ujędrniająco nawilżające serum Sunrise Serum od Say Hi posiada w swoim składzie najbardziej stabilną i aktywnie działającą formę witaminy C – a to oznacza, że będzie ona naprawdę skuteczna. Serum ma jedwabiste wykończenie po jego użyciu nie mam wrażenia, aby skóra była ściągnięta tylko ładnie nawilżona. Ten kosmetyk ma za zadanie zapobiegać przedwczesnemu starzeniu się skóry oraz zapewnić jej intensywne nawilżenie, sprężystość i blask. A ja mam wrażenie, że to serum jest dla mojej skóry niczym ciepły, delikatny, kaszmirowy sweter :). W krótkie, zimowe dni przydaje się tak porządna dawka przeciwutleniaczy. Do końca grudnia na hasło MLE20 otrzymacie -20% – skorzystajcie jeśli tylko macie ochotę!

I co roku zawsze to samo… spacery, serca na maskach samochodów, pierwsza śnieżka za kołnierzem. Tęskniliśmy za zimą!Micky, Minnie i Pluto. Ale nie mam pojęcia po co ten opis, przecież sami byście się domyślili :D.  Portos i jego śnieżne bombki. Codzienność, czyli plama na nowym dywanie, buty, na które trochę czekałam, czekolada konsumowana w ukryciu przed dziećmi i praca, która ze stołu przeniosła się na podłogę.Adwentowe kalendarze to jedna z tych rzeczy, które sprawiają, że już samo oczekiwanie na Święta ma w sobie magię. Na otwarcie pierwszego okienka czekamy cierpliwie do pierwszego grudnia (chociaż wiem, że będzie to trudne), ale do jednego misia udało im się dorwać!

Ozdoby świąteczne zamawiamy tylko tu! Narcyz w Gdyni wie, że te naturalne są najpiękniejsze. 

Ciocia Monika użala się nad Portosem w chorobie, a on z tego korzysta ile się da.

W naszym mieszkaniu są też takie kąty. Nauczyć dwie dziewczynki porządku to trudne zadanie i w sumie nie wiem, czy wciąż wierzę w osiągnięcie tego celu. Gdy mam wrażenie, że moje metody wychowawcze jakoś średnio działają, staram się sobie przypomnieć, co pojawiało się w mojej głowie, kiedy słyszałam „posprzątaj pokój”. Tego rodzaju instrukcji nie potrafiłam przełożyć na działanie, ale „posprzątanie pokoju najlepiej zacząć od pozbierania z podłogi i komody wszystkich spineczek do pudełka” brzmiało już znacznie lepiej. Z dystansu wydaje się to przecież oczywiste – my, dorośli też potrzebujemy planu, aby zacząć.

 Skoro już mowa o świecie dziewczynek – polecam Wam gorąco magazyn Kosmos. Tak jak przeszukujemy solennie rynek wybierając pierwszy idealny materac czy buty dla naszego dziecka, nie mniej starannie powinniśmy pochylić się nad tematem doboru magazynów do samodzielnego czytania. W „Kosmosie” grupa redaktorek czuwa nad każdym słowem i bierze odpowiedzialność za to, co trafia do Twojego dziecka. Podoba mi się, że w łagodny sposób są tam poruszane tematy trudne dla dzieci, a dla nas – rodziców wychowanych w zupełnie innej rzeczywistości – obce. Jeżeli Twoja córeczka potrzebuje wzmocnienia w relacjach rówieśniczych, w każdym numerze znajdzie dział: poczuj siebie, wytłumaczony prostym językiem. Dowie się na przykład jak zareagować na wykluczenie z grupki whatsuppowej ( bardzo popularny niestety problem). Tutaj link do prenumetary

Ten etap w życiu, kiedy od ciuchów bardziej cieszą nowe świece i szmatki kuchenne :D. 

Robimy przegląd porcelany i szkła przed świętami. Liczymy straty z całego roku – brakuje czterech kieliszków do wina i jednego głębokiego talerza do zupy! Wśród ozdób świątecznych też jakieś manko! gdzie są papierowe gwiazdy? Nasze pierwsze próby odtworzenia ich w domu niestety okazały się nieudane. Ale nie poddajemy się! :)

Planujecie zaprosić gości w któryś dzień Świąt? Jeśli brakuje Wam kieliszków lub szklanek na taką okazję, to spieszę z pomocą. Te od naszej polskiej marki Krosno są niezastąpione. Teraz w ofercie pojawiła się bestsellerowa kolekcja w nowym wydaniu. Kieliszki i szklanki wzbogacone zostały o złoty detal nawiązujący do lat 20. XX wieku. Od samego patrzenia można nabrać ochoty na przyjęcie, prawda?

Jeśli chcecie uzupełnić braki w Waszym kredensie to Kod KASIA20 da Wam 20% zniżki na wszystkie produkty nieprzecenione w sklepie  krosno.com.pl

Takiego kieliszka nie powstydziłby się nawet Wielki Gatsby ;). Polskiej produkcji!Nigdy nie mam czasu, aby zrobić to porządnie, ale skoro teraz jest to takie proste…

… to aż żal nie skorzystać. Dziś przyszła do mnie fotoksiążka od Printimi z wszystkimi naszymi zdjęciami z wakacji. Strony w fotoksiążce są szyte, dzięki temu zużywa się mniej kleju a fotoksiążka jest trwalsza i wygodniejsza w użytkowaniu. Do dyspozycji jest aż 150 stron i różne formaty. Można nawet wybrać kolor tłoczenia napisu na okładce – do wyboru jest złoto, srebro i mosiądz. Fotoksiążkę projektuje się samemu, proces jest bardzo prosty – w pierwszej kolejności projektuje się okładkę a później wgrywamy zdjęcia (ja wgrałam swoje z telefonu) i układamy wedle uznania. Wszystko jest intuicyjne.

Jakość wydruków jest naprawdę świetna. Wybrałam duży format albumu i to była dobra decyzja. Jeśli chciałybyście zamówić podobny album dla siebie albo dla bliskich to tylko teraz z kodem MLE otrzymacie dodatkowe -10% (naliczane w koszyku) na produkty w świątecznej ofercie na stronie Printimi (kod działa do 13.12.2023). 

Ależ fotogeniczne są te okolice Como! 

Portosowi ostatnimi czasy wolno więcej. Właściwie to nie wiem dlaczego tak go wcześniej goniłam z kanapy, skoro termofor z niego idealny!

Witaj grudniu! Mamy wobec Ciebie plany! 

A Wam jak zawsze dziękuję za chwilę uwagi – mam nadzieję, że widzimy się znów lada moment!

*  *  *

 

 

 

Cztery dziewczyny, które zawładną Warszawą

  Typowe polskie miasto ma twarz kobiety. Według głównego Głównego Urzędu Statystycznego w polskich miastach i miasteczkach żyje nas o dwa miliony więcej niż mężczyzn. Czyli moje przeświadczenie, że te wszystkie pozytywne transformacje, to w dużej mierze zasługa naszych dzielnych, twórczych i pracowitych kobiet, mają swoje uzasadnienie w liczbach. Rzucę jako przykład Warszawę – miasto, którego musiałam się nauczyć, aby poczuć się w nim dobrze. Nasza relacja z początku była trudna, ale to chyba nie jego wina – to moje decyzje sprawiły, że nasz pierwszy wspólny czas nie był dla mnie łatwy i te emocje pozostały we mnie na kilka dobrych lat. Dziś widzę w tym mieście mnóstwo możliwości i atmosferę, której nie znajdziemy w żadnym innym miejscu w Europie. Ale przede wszystkim widzę w nim kobiety, moje przyjaciółki, koleżanki, znajome i nieznajome, które działają i nawet nie wiedzą, że dają innym siłę i motywację do działania. Inspirujące, silne i mądre. To głównie dzięki nim inaczej dziś patrzę na życie w wielkich polskich miastach.

   W poprzednim artykule z tego cyklu („Cztery sylwetki współczesnych kobiet. Chciałabym aby to one były wzorem dla moich córek”) pisałam o postaciach znanych, o których wiele z nas słyszało. Dziś chciałabym z kolei skupić się na kobietach, które poznałam osobiście, z którymi miałam okazję pracować i które z dużym zaskoczeniem przyjęły zaproszenie do pojawienia się w tym wpisie. „Nie zawsze trzeba walczyć o uwagę, aby zostać zauważonym” – odpowiedziałam, gdy jedna z nich zapytała, dlaczego wybrałam akurat ją, skoro – w jej ocenie – znam kobiety, które wzbudziłyby na blogu większe zainteresowanie.   Właściwie właśnie taki miałam zamysł. Ze względu na zmiany w medialnym świecie, do głosu dochodzą zwykle ci, którzy najbardziej bezwzględnie o ten głos walczą, a nie ci, którzy powinni być wysłuchani. A Instagram jest już prawdziwym wypaczeniem tego zjawiska, czego konsekwencje coraz częściej widzimy na portalach informacyjnych.

  Ale dzisiejsze bohaterki zupełnie do tego schematu nie pasują. Za ich pięknymi i dopracowanymi profilami kryją się prawdziwe osobowości. Każda z nich jest inna, ale z całą pewnością wiele je łączy – idą przez życie z pasją, a ich kariery to wynik pracy i talentu. Udowodniają, że aby osiągnąć sukces nie trzeba iść do niego po trupach, można znaleźć swoją własną drogę i nie gonić za oczekiwaniami innych. Z przyjemnością oddaję im dziś głos na kilka minut.  

 

1. Kara Becker

Dwadzieścia lat temu powiedziałabym pewnie, że Kara zostanie w przyszłości redaktorką naczelną któregoś z najsłynniejszych magazynów o modzie albo wyda serię bestsellerowych książek. Świat zmienia się jednak tak szybko, że te wymarzone ścieżki kariery zaczynają zbaczać z utartych szlaków, zwłaszcza gdy mowa o tak wszechstronnej osobie. Uwielbiam jej recenzję książkowe czy relacje z podróży. Śledzę jej podcasty, a po otwarciu nowego numeru Vogue'a zawsze zaczynam od artykułów, których jest autorką. W kilku słowach potrafi mnie przekonać do czegoś zupełnie nowego. Ta dziewczyna ma swój styl. I jeśli „Emily w Paryżu” istnieje naprawdę, to ma na imię Kara i mieszka w Warszawie.  

 

Piszesz dla najbardziej szanowanych magazynów o modzie w Polsce, ale prowadzisz też swój własny profil na Instagramie. Jeszcze parę lat temu spora część środowiska dziennikarzy (także tych z modowej branży) patrzyła na ifluencerów z góry. Dziś coraz więcej z nich łączy te dwie profesje – i to z powodzeniem. O czym to świadczy i co według Ciebie wpłynęło na tę zmianę? 

Media tradycyjne długo próbowały być obojętne na rosnącą siłę tych społecznościowych, co w dzisiejszych czasach jest już absolutnie niemożliwe. Te dwa światy coraz bardziej się przenikają, choć nie jest to zupełnie bezproblemowe. Media, czwarta władza, były przecież zmuszone przekazać część swoich wpływów, rosnącym w siłę portalom, które podobnie jak prasa, telewizja czy radio stały się opiniotwórcze. I nie była to łatwa transformacja. Doskonale pamiętam, że gdy zaczynałam pracę w mediach fakt, że prowadziłam bloga wcale nie był specjalnie dobrze widziany. Czułam, że by być traktowaną poważnie, powinnam zawiesić jego działalność. Do dziś mam wątpliwości, czy była to dobra decyzja. Teraz, podobnie jak wielu innym dziennikarzom, podoba mi się możliwość bezpośredniego kontaktu z czytelnikami. Możliwość dyskutowania, zadawania pytań. Internet jest żywą tkanką, więc momentalnie można otrzymać informację zwrotną – czy to, o czym piszę, interesuje ludzi? Czy to ich dotyka, dotyczy? Jestem ogromną fanką prasy drukowanej. Często śmieję się, że wychowywałam się w redakcjach, ponieważ pracę w nich zaczęłam jeszcze jako nastolatka. Uwielbiam współtworzyć czasopisma i świat, do którego zapraszamy czytelników. Nic nie może równać się z szelestem kartek pod palcami i chwilą odpoczynku od wszechobecnych ekranów. To cenne i mam nadzieję, ze te dwa światy będą ze sobą koegzystować. Myślę, że wspomniane nastawienie do influencerów zmieniło się, kiedy świat zaczął rozumieć, jak ciężka jest to naprawdę praca. Prowadząc własny profil na Instagramie i chcąc, by był dla odbiorców wartościowy, trzeba dodać sobie kolejny etat. Ale nie ukrywajmy, coraz więcej pracodawców w branży kreatywnej zwraca na to uwagę. 

Piszesz, prowadzisz swój podcast, właściwie codziennie dodajesz na Instagram relacje z poleceniami miejsc, książek, wydarzeń kulturalnych. Jak dbasz o swój „twórczy napęd"?

Uwielbiam uczyć się nowych rzeczy. Każdy kolejny projekt, artykuł, wywiad i praca nad nimi, sprawiają, że poznaje kolejne elementy świata i kultury, którymi chce się później dalej dzielić. W tym przypadku doskonale sprawdza się Instagram. Na stronach magazynów nie jestem w stanie zmieścić wszystkiego, za to w mediach społecznościowych mogę na bieżąco wrzucać to, co mnie zachwyciło, zaskoczyło, zainspirowało. Z tych samym względów powstał podcast Studio26, który współprowadzę z moją przyjaciółką, także dziennikarką, Mają Chitro. Chciałyśmy stworzyć  przestrzeń, w której będziemy dotykać tematów, które są dla nas istotne i interesujące i przekazać tę pigułkę wiedzy osobom, które w pędzie życia codziennego, nie mają chwili, by samemu sprawdzić co warto czytać, oglądać czy co ważnego wydarzyło się na przestrzeni ostatnich tygodni w świecie kultury i mody. Jedynym minusem tego sposobu pracy, jest to że w zasadzie z niej nie wychodzę. Jak dbam o napęd twórczy? Czytam, oglądam, rozmawiam z ludźmi – a mam szczęście, bo otaczają mnie naprawdę niezwykłe i utalentowane osoby. 

 

 Jak zostać dzisiejszą „it girl”? Czy dziś jest to trudniejsze niż kiedyś? Czy nadal chodzi tu przede wszystkim o wygląd? 

Wygląd, sposób ubierania i noszenia się jest jednym z elementów, który składa się na it–girl. Ciężko rozgryźć dlaczego część osób wzbudza szersze zainteresowane, a inne nie. Mnóstwo jest artykułów próbujących nazwać to nieokreślone „to”, ten faktor „x”.  Moim zdaniem nie chodzi tu wyłącznie o wygląd, ponieważ w mediach społecznościowych jesteśmy zalewani fotografiami przepięknych ludzi. Trzeba mieć w sobie coś interesującego, innego, mieć coś do powiedzenia, dodania w dyskusji. J.W. Anderson, dyrektor kreatywny Loewe (marki która w drugim kwartale 2023 roku, zgodnie z badaniami Lyst Index, została ogłoszona najpopularniejszą marką internetu) mówi, że: „czysty luksus umarł, teraz marki muszą mieć na względzie kulturę”. Tym samym przekształcił trochę Loewe z domu mody, w dom kultury, który zmusza do refleksji. Na wybiegach ukazując kreacje będące na granicy sztuki, porusza widzów. Myślę, że to doskonale obrazuje miejsce, w którym jako społeczeństwo się znajdujemy i czego potrzebujemy. W świecie szybkiej i łatwej rozrywki, szukamy głębi. Myślę, że także wśród „it–girls”. Czy dziś trudniej nią zostać? Myślę, że tak i nie. Z jednej strony nie, ponieważ internet mocno zdemokratyzował te kwestie i każdy może obecnie spróbować swoich sił w sieci. Z drugiej strony ciężej się przebić przez nadmiar, zalewającej nas w mediach społecznościowych, treści. Nie zawsze wartościowej.  

 

Jak tej jesieni ubiera się stylistka i redaktorka? Podałabyś nam swoje 3 ulubione rzeczy/zestawy, które sprawdzają się u Ciebie w dni wypełnione pracą?

Jesienią mam swój sprawdzony uniform – dżinsy, T- Shirt lub sweter, buty typu Mary–Jane albo botki, a do tego koszyk! Uwielbiam koszyki i plecione torby i noszę je cały rok. Mam wrażenie, że dodają do stylizacji czegoś nieoczywistego. W chłodniejsze dni na ramiona zarzucę sztuczne futro sięgające kostek, które dorwałam na targach vintage

 

Na swoim Instagramowym profilu wspomniałaś o tym, że powoli ruszasz z nowym projektem. Zdradzisz coś więcej? 

Niestety nie mogę jeszcze za dużo zdradzać, ponieważ wiąże mnie pod tym względem umowa, ale ruszamy już w październiku! Mogę powiedzieć, że postaram się, by była to przyjemność dla wszystkich, którzy kochają ciekawe opowieści, sztukę, kulturę, modę  i… Paryż.

Aktualizacja: Nowym projektem jest świetny podcast "Kroniki paryskie" przybliżający słuchaczom fascynujące historie z miasta świateł: o ludziach, zjawiskach, miejscach.

 

*  *  *

 

2. Olivia Kijo

Wystarczy przez chwilę poprzeglądać profil Olivii, aby przekonać się o tym, że widzi ona więcej niż inni. Jej niezgoda na bylejakość to cecha, która zwróciła moją uwagę już w trakcie pierwszego spotkania. Perfekcjonistka w każdym calu, pracowita i utalentowana. Robi karierę w Warszawie, chociaż w dalszym ciągu mieszka w swojej ukochanej Łodzi. Dla mody porzuciła karierę architektki. 

 

Jak to się stało, że studentka architektury, zamiast trafić do biura projektowego, postanowiła zostać stylistką?

  Moda była w kręgu moich zainteresowań odkąd pamiętam. Od dziecka marzyłam o pracy projektantki. Jednak zamiast wybrać kierunek projektowania ubioru, postawiłam na bardziej techniczne wykształcenie. Praca w branży mody wydawała mi się w tamtym czasie nieosiągalna, więc swoją pasję realizowałam w formie bloga o modzie, którego założyłam jeszcze w czasach licealnych. Wybór studiów architektonicznych był dla mnie kompromisem pomiędzy artystycznymi zainteresowaniami, a pewnym zawodem.

  Moje wyobrażenie dotyczące przyszłego, zawodowego życia zmieniło się jeszcze w trakcie studiów. Pierwsze projekty związane ze stylizacją traktowałam jako odpoczynek od pracy i studiów. Z czasem zaczęłam coraz więcej czasu spędzać na planie zdjęciowym i zrozumiałam, że właśnie to przynosi mi największą satysfakcję.

Czy uważasz, że w świecie mody warto mieć zawsze zawodową alternatywę? Czujesz się bezpieczniej mając świadomość, że Twoja edukacja nie była oparta stricte o artystyczną dziedzinę? 

   Architektura to dziedzina interdyscyplinarna, która łączy zagadnienia techniczne, inżynierskie z artystycznymi i humanistycznymi. Mimo, że wiele osób kojarzy ten kierunek głównie z naukami ścisłymi, to pozwala on również na rozwój w dziedzinach artystycznych. Moim zdaniem alternatywa zawodowa to indywidualna kwestia. Mimo, że nie planuję powrotu do wyuczonego zawodu, to architektura jest dla mnie ogromnym źródłem inspiracji w pracy stylistki każdego dnia. 

Co łączy architekturę i stylizację, a co je różni? Jak przenikają się te dwie dziedziny?

   Moda i architektura to dziedziny, które koncentują się na człowieku i jego potrzebach, inspirują się ludzkimi proporcjami. To co je różni z perspektywy mojej pracy to czas procesu projektowego i realizacji. W pracy stylistki większość projektów trwa od kilku dni do kilku tygodni. W architekturze wszystko dzieje się wolniej, jeden projekt – od koncepcji do realizacji – może trwać latami. W dzisiejszych czasach bardzo łatwo zaobserwować przenikanie się tych dziedzin. Wzajemne inspiracje są wszechobecne. Najłatwiej zaobserwować je w projektach największych domów mody. 

 

Na Instagramie widać, że masz wyrazisty styl, a jak ubierasz się gdy nikt nie patrzy, masz gorszy dzień albo po prostu siedzisz w domu? Podałabyś swój sposób na to, aby nawet w takim momencie czuć się dobrze w swoim stroju?

  Swobodne kroje i naturalne tkaniny to mój niezawodny sposób na komfortowy styl. W mojej weekendowo-domowej garderobie nie brakuje wełnianych bluz z kapturem, dopasowanych legginsów i bawełnianych tshirtow. Latem stawiam na lniane koszule i bawełniane zestawy składające się z koszul i luźnych spodni. 

 

Podałabyś nam 5 rzeczy na najbliższy sezon, które dodadzą naszemu stylowi nowoczesności?

  Buty sportowe w stylu retro, dżinsowe spódnice maxi, kurtki zapinane na suwak, sukienka z peleryną, szerokie dżinsy.

 

*  *  *

 

3. Polina Gilburd

Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Poliną w nieistniejącej już Zorzy. Świeżo po studiach, na które przyjechała do Warszawy prosto z Białorusi. Bez znajomości, młodziutka, z delikatnym akcentem (którego dziś nawet wprawne ucho już nie wychwyci), ale cholernie zdolna. Z ogromną miłością do fotografii. No i gotowa na ciężką pracę. Wraz z przyjaciółką Yaniną, miały pomysł, aby stworzyć firmę, która będzie prowadzić markom profile na Instagramie i tworzyć dla nich tak zwany „content”. Agencje PR-owe w tamtym czasie nie zdawały sobie jeszcze sprawy, że lada moment zapotrzebowanie na takie usługi będzie gigantyczne. Dziś 2inCreatives to jedna z najlepszych agencji kreatywnych w stolicy. ​

 

Niektórzy twierdzą, że najłatwiej jest być fotografem czy  – szerzej – zajmować się sztukami wizualnymi, jeśli mieszka się w Paryżu albo, ogólnie rzecz ujmując, w miejscu uznawanym powszechnie za piękne. Ty pochodzisz z Białorusi, a swoją karierę rozpoczęłaś w Polsce. Czy ten stereotyp jest według Ciebie prawdziwy?

Zawsze mówię, że można mieszkać w Paryżu i być super nieszczęśliwym człowiekiem, a można w małej miejscowości i czuć niezmierne szczęście i wdzięczność każdego dnia. Uważam, że jest to mocny stereotyp. Lokalizacja geograficzna może wpłynąć na inspirację, ale prawdziwą pasję można znaleźć wszędzie, niezależnie od miejsca urodzenia czy zamieszkania. 

 

Czy Warszawa daje Ci wszystko czego potrzebujesz? 

Myślę, że Warszawa dała i daje mi wiele. Jestem bardzo wdzięczna przede wszystkim za ludzi, których tu spotkałam i którzy nadal są ogromnym wsparciem dla mnie. 

 

Można już nazwać to miasto stolicą mody? 

Warszawa z roku na rok nabiera tempa i staje się coraz bardziej inspirującym miastem. Chociaż nie jest jeszcze uznawana powszechnie za stolicę mody, to na pewno zyskuje na znaczeniu w tej dziedzinie. 

 

Kiedy podjęłaś decyzję, że fotografia stanie się Twoim sposobem na życie? Jak do tego doszło?

Jako dziecko dostałam mały stary rodzinny aparat fotograficzny i od tego momentu patrzyłam przez jego obiektyw, szukając interesujących kadrów. W miarę dorastania nadal fotografowałam wszystko, co mnie otaczało, czy to w podróży czy w życiu codziennym. Po pewnym czasie zapomniałam trochę o fotografii, ale kiedy przyjechałam do Warszawy, spróbowałam dostać się na studia fotograficzne, ponieważ marzyłam o tym od dawna. I udało się – zostałam przyjęta na dzienne studia na Akademii Fotografii. Ten rok był dla mnie niezwykle inspirujący i satysfakcjonujący. Finalnie, po ukończeniu studiów, zdecydowałam, że nie chcę zajmować się fotografią, lecz wolę działać po drugiej stronie produkcji, stopniowo rozwijając się w kreacji pomysłów, tworzeniu scenariuszy i ostatecznie czerpiąc satysfakcję z mojej pracy widząc efekty sesji zdjęciowych. 

Ulubiony fotograf, który Ciebie inspiruje?

Na poszczególnych etapach mojego życia odkryłam różne nazwiska, które miały na mnie większy wpływ. Na pewno do grona moich ulubionych należą tacy artyści jak Irving Penn, Richard Avedon czy Diane Arbus. Nie mogę też nie wspomnieć o Bownik, z którym mam przyjemność pracować od pięciu ostatnich lat. Jego twórczość stanowi dla mnie nieustanne źródło inspiracji – jest nie tylko estetyczna, ale także zwraca uwagę na przemiany zachodzące w kulturze pod wpływem technologii i elektroniki, tworząc unikalny dialog między światem rzeczywistym a wirtualnym.

 

Dziś jesteś kobietą sukcesu, na obczyźnie stworzyłaś wraz z przyjaciółką firmę, którą zna i szanuje cały warszawski świat – jak zachować spokój i wciąż czerpać przyjemność z pracy, gdy presja staje się coraz większa?

Tworzenie tego, co się kocha, jest ogromnie satysfakcjonujące. Praca stanowi ważną część mojego życia, i choć nie zawsze jest spokojnie, doceniam możliwość pracy z Yaniną, z którą jesteśmy dla siebie nieocenionym wsparciem oraz tworzenia w otoczeniu wspaniałych klientów i zgranego teamu. Wyzwania i presja są nieodłącznymi elementami sukcesu, ale to właśnie one pomagają nam się rozwijać i doskonalić naszą działalność. Ważne jest, aby pamiętać o pasji i radości, które płyną z pracy, i starać się utrzymać równowagę między profesjonalizmem a zadowoleniem z tego, co się robi.

 

*  *  *

 

4. Kamila Dudzic 

Kamilę zaczęłam obserwować na Instagramie, bo dodawane przez nią zdjęcia były naprawdę piękne, a poza tym – chociaż nie poznałyśmy się osobiście – wiedziałam, że prowadzi swój profil czysto hobbistycznie, co dodawało jej treściom autentyczności. Uwielbiałam podglądać idealne kadry z jej życia i z dużym zainteresowaniem przyglądałam się wszystkim warszawskim poleceniom, na których zresztą nigdy się nie zawiodłam. W pewnym momencie profil Kamili stał się dla mnie czymś więcej niż tylko jednym z tysiąca perfekcyjnych tablic, które scrollowałam bezrefleksyjnie. „Wasze historie były dla mnie ogromnym wsparciem. Może moja będzie wsparciem dla Was” – po tym wpisie wiedziałam już, że po Kamili można spodziewać się znacznie więcej niż tylko pięknych zdjęć. Po naszym pierwszym spotkaniu wracałam do domu oczarowana – Kamila to jedna z tych osób, które w rzeczywistości robią jeszcze większe wrażenie, niż na instagramowych zdjęciach. Na co dzień pracuje nad wizerunkiem marki Kazar i udowadnia, że branża mody ma też swoje jaśniejsze oblicze.

 

 

 

Od lat pracujesz nad wizerunkiem polskiej marki Kazar. Swoją pracę rozpoczęłaś od ważnej decyzji – koniec z futrami naturalnymi. Opowiedziałabyś o tym, co Tobą kierowało?

Od zawsze miałam w sobie ogromne pokłady czułości do zwierząt, ale nawet bez niej poziom okrucieństwa związany z produkcją futer naturalnych byłby dla mnie nieakceptowalny. Takie traktowanie zwierząt wyłącznie w imię mody jest niedopuszczalne.

 

Czy ta decyzja spotkała się z aprobatą wszystkich Waszych Klientek? Czy ich reakcja Ciebie zaskoczyła?

Niestety hitowe produkty, w których naturalne futra zostały usunięte lub zastąpione kompletnie przestały się sprzedawać, a ja regularnie słyszałam komentarze ze strony klientek negujące tę decyzję. Muszę przyznać, że byłam wstrząśnięta. Liczę, że minęło już wiele lat, świadomość Polek wzrosła i wspólnie możemy tworzyć świat wolny od cierpienia tych małych istot.

 

Rzadko zdarza się, aby marka przedkładała ideały ponad zysk. Czy gdybyś mogła cofnąć czas postąpiłabyś inaczej?

Są pewne nieprzekraczalne granice, kiedy pieniądze tracą znaczenie. Mówimy o naprawdę podstawowym poziomie empatii. Absolutnie nie żałuję tej decyzji i doceniam moich współpracowników, którzy zdecydowali się ją poprzeć. Dziękuję też wszystkim projektantom i twórcom, którzy względy etyczne kładą ponad to okupione cierpieniem przestarzałe już pojęcie luksusu oraz własne korzyści finansowe.

 

Dużo mówi się o tym, że branża mody się zmienia i przechodzi największy w historii kryzys. Jak uważasz, co muszą zrobić marki, aby przetrwać ten czas? Jak powinny się zmieniać?

Pozwól, że odniosę się do naszego rodzimego rynku. Polska moda jest pełna talentów, ale, tak jak moda na całym świecie, w ostatnich latach musi konfrontować się z wyjątkowo niepewną sytuacją. Dawno nie obserwowaliśmy tak świadomego zarządzania biznesami w branży, nawet tymi najmniejszymi. Należy docenić również bardziej intensywne ukierunkowanie na modę zrównoważoną i odpowiedzialną. Moda z polską metką coraz bardziej wychodzi poza rynek lokalny, takie brandy jak Magda Butrym, Misbhv, mniejsze (jak LeBrand), ale też my jesteśmy z każdym rokiem bardziej rozpoznawalni poza granicami kraju. Tak wiele produktów wykonuje się tu z dbałością o jakość, rzemiosło, detale, a stosunek ceny do tej jakości często bywa bardzo korzystny. Myślę, że wszyscy obieramy właściwy kierunek inwestując w swoje najsilniejsze strony.

Twój profil na Instagramie to kwintesencja nowoczesnej elegancji. Jednocześnie widać, że prowadzisz go bardziej dla siebie i nie weszłaś w rolę profesjonalnej „influencerki”. Powiedz, jak jest naprawdę? Te piękne kadry to kreacja czy prawdziwe życie?

Nigdy specjalnie nie starałam się gromadzić na moim profilu licznego grona obserwujących. Jeszcze w ubiegłym roku był on prywatny i chyba do dzisiaj traktuję go trochę jak pamiętnik dla mnie, koleżanek i znajomych. Zapisuję w nim przewodniki po ulubionych miejscach, wspomnienia, myśli, polecajki. Nie z obowiązku, a z najczystszej przyjemności. Moje życie zawodowe toczy się prawie w całości w naszej rodzinnej firmie, to nie dzięki prowadzeniu konta mam za co żyć i cenię sobie ten brak powinności, konieczności częstego zajmowania głowy tym tematem. Potrafię odrywać się na wiele dni, nie dbając o algorytmy. Obserwuję pracę kilku moich koleżanek skupiającą się na Instagramie i wiem jak wiele czasu, zaangażowania i nierzadko stresu się z tym wiąże.

Dbam o estetykę nie tylko mojego profilu, ale wszystkiego co otacza mnie poza Instagramem, bo lubię żyć ładnie i kropka. Natomiast ten obraz życia, który widać na zdjęciach na pewno bywa momentami zakrzywiony, bo na bycie w social mediach zwykle mam czas wtedy, kiedy tego piękna i beztroski wokół mnie jest więcej niż zwykle.

 

Dlaczego to ważne, aby „it girl” pokazywały nam także te nieperfekcyjne momenty?

Otacza mnie wiele mądrych, cudownych kobiet. Zawsze mówimy o tym, co u nas bez lukrowania i nie widzę żadnego powodu, by na Instagramie wyglądało to inaczej. Często czuję, że dziewczyny, które obserwują mój profil są podobne, mają dobre zamiary, chcą się dzielić. Bywa, że bardzo intymnymi, szczerymi opowieściami. W trudnych momentach dostałam od nich ogrom wsparcia, który zaskakiwał mnie i wzruszał już nie raz. Przyznaję, że takie wychylanie się z emocjami nie zawsze jest łatwe, ale jenoczesnie budzi dużo życzliwości, piękna, czułego wirtualnego "tulenia". Liczę, że takimi działaniami i ja dodawałam otuchy innym. Tak mówią. Czasami też budziłam w nich chęć wsparcia tych, którzy go wtedy najbardziej potrzebowali, jak w przypadku pomocy przy granicy uchodźcom z Ukrainy. Nigdy nie czułam większej mocy i nawet pewnej magii takich platform jak Instagram. Wszystkie byłyśmy sobie tak realnie bliskie, a ja byłam z nas taka dumna w tych przykrych okolicznościach.

 

Gdy spotkałam Ciebie po raz pierwszy, od razu pomyślałam: „czyli zdarza się, że instagram kontra rzeczywistość to jedno i to samo”. Powiedz, jak wypracowałaś sobie swój styl i gdzie tkwi sukces Twoich perfekcyjnych stylizacji?

Uwielbiam Twoje komplementy, dziękuję. Inspirują mnie inne kobiety – koleżanki, które podziwiam, nieznajome mijane na ulicy lub podglądane na Instagramie. Moja baza jest stała i dość minimalistyczna, ale w zależności od nastroju ewoluuje. Na przykład teraz, kiedy jestem w ciąży powoli odrzucam ukochaną i tak mi bliską do niedawna czerń. Zwykle noszę polskie marki, wspierając ich zdolne twórczynie oraz inne młode brandy będące powiewem skandynawskiego designu, który kocham. W Skandynawii w ogóle czuję się zawsze tak „u siebie”. W ostatnich latach kupuję mniej, nie zobaczysz mnie z naręczem rzeczy z sieciówek. Jakość tego, co wybieram, cenię sobie ponad wszystko.

 

*  *  *

Zakopane – 4 miejsca, które polecam

  Góry od zawsze były dla mnie miejscem, gdzie czas płynie wolniej, przyjemniej. Gdzie, zamiast myśleć o codziennej gonitwie, zastanawiasz się tylko nad tym jak to możliwe, że jest tutaj tak pięknie. Przez wiele ostatnich lat – jak pewnie część z Was pamięta – każdej zimy z utęsknieniem czekam na powrót do Val di Fiemme (tutaj przeczytacie artykuł na ten temat), ale tym razem, po naprawdę długim czasie, postanowiłam wrócić do miejsca, w którym po raz pierwszy poznałam góry – do Zakopanego. Tak, trochę byliśmy posprzeczani, ale chyba nadszedł już moment, aby poznać się na nowo.

  Przyjechaliśmy tu w większym gronie, w związku z pracą. Postanowiłyśmy skorzystać z okazji i zabrać też nasze rodziny – spróbować połączyć czas prywatny z zawodowym. To oczywiście mocno ograniczyło nasze możliwości zwiedzania, ale z drugiej strony wolny czas był, dzięki towarzystwu najbliższych, jeszcze słodszy. Napięty grafik oznaczał jednak, że nie było mowy o żadnych przypadkowych miejscach – przed podróżą dobrze się przygotowałyśmy, bo – jak pewnie wiele z Was – słyszałyśmy wcześniej to i owo.

  Podejrzewam, że sopocianie mogą rozumieć problemy i wyzwania, przed którymi stoją mieszkańcy Zakopanego, lepiej niż społeczności innych polskich miast i miasteczek. „Monciak” i Krupówki to przecież dwa najsłynniejsze deptaki w Polsce i jednocześnie dwa miejsca, których tutejsi unikają najbardziej. Ale dzisiejszy artykuł nie ma być kolejnym lamentem na temat tego, co się nie podoba, bo byłoby to niedocenienie wysiłków tych, którzy dają z siebie wszystko, aby te negatywne stereotypy odczarować.

  Spędziłam w Zakopanem trzy piękne dni. Mimo deszczu, wiatru i braku śniegu wracałam do domu oczarowana. A może to halny, jak głoszą ludowe legendy, namieszał mi w głowie? Odkrywam dziś z Wami polskie góry na nowo i z przyjemnością dzielę się moimi sprawdzonymi adresami. 

1. LEŚNICZÓWKA Resto Bar – kwintesencja góralskiej gościnności. 

  Leśniczówka znajduje się w samym sercu Kuźnic, tuż przy dolnej stacji kolei na Kasprowy Wierch oraz szlaku na Kalatówki. Sam dom, zbudowany z miejscowych świerków, był przed laty miejscem pracy dla leśników Tatrzańskiego Parku Narodowego. Zjecie tutaj najpyszniejsze knedle ze śliwkami na świecie, babkę ziemniaczaną i wiele innych regionalnych dań. Jeśli nie przeszkadza Wam pierwszy jesienny chłód możecie zjeść obiad na zewnątrz i podziwiać widoki – są one tutaj naprawdę zachwycające. Koniecznie zarezerwujecie stolik – zgłodniali spacerowicze dosłownie szturmują to miejsce w porach obiadu ;). 

Knedle, babka ziemiaczana i maliny z palonym mlekiem. Niebo. Kto idzie zamówić jeszcze raz to samo? 

Placu zabaw nie ma, ale dzieci i tak były zachwycone. 

2. EN HOTEL – magia gór w najpiękniejszej odsłonie. 

  W środku Tatrzańskiego Parku Narodowego znajduje się miejsce, które otuli góralską gościnnością wszystkich, którzy uciekają w głuszę od zgiełku miast, pragnąc bliskości natury i drugiego człowieka. EN Hotel to kameralny ośrodek, w którym mieści się jedynie 15 pokoi, a z okien każdego z nich widać szczyty gór lub konary drzew. Znajduje się na wysokości 1030 m nad poziomem morza, w odległości 100 m na południe od dolnej stacji kolejki linowej z Kuźnic na Kasprowy Wierch. EN Hotel należy do obszaru Natura 2000 – terenu, na którym nic nowego nie może być zbudowane.

  Jeśli poszukujecie miejsca o najwyższym standardzie, a jednocześnie z prawdziwą góralską duszą, to właśnie je znaleźliście.  

To miejsce wyszukała Ola z Przytulnego Zakątka – dziękuję za polecenie!

Gorąca herbata, ciepłe miękkie swetry, za oknem halny urywa głowy, a my grzejemy się w środku i czekamy, aż zgłodniejemy.  No nie powiem. Nie chciało się wychodzić na zewnątrzMyślałam, że to oczywista oczywistość, ale czytając Wasze wiadomości w skrzynce na Instagramie, widzę, że jednak nie. ;) Obydwa nasze zestawy to "total looki" od MLE z znowej kolekcji. To co, teraz czas na Krupówki? 3. Stara Papiernia – kuchnia gór.

  Stara Papiernia to restauracja znajdująca się w En Hotel  na szlaku do Myślenickich Turni. To kuchnia w stylu "neo fine dining"  w przytulnym i nieprzerysowanym wydaniu. Tutaj liczy się przede wszystkim produkt i jego pochodzenie. Karta dań zmienia się w zależności od pór roku. Nad całością czuwa szef kuchni Jakub Celek, który wyczarowuje smakowite pierogi z bryndzą czy pełnego smaku jesiotra. Całość, podobnie jak EN Hotel, w którym znajduje się restauracja, została starannie zaprojektowana z poszanowaniem dla zabytkowego, kamiennego wnętrza dawnego budynku. Mamy tu kamień, stal i drewno. Ten ostatni materiał został wykorzystany przez rzeźbiarza Marcina Rząsy, który stworzył na potrzeby wnętrz kilka prac. Stara Papiernia istnieje dopiero od 2022 a już trafiła na listę 50 najlepszych restauratorów w Polsce.

  Jeśli chcecie odwiedzić to miejsce, a nie macie akurat ochoty na półgodzinny marsz możecie skorzystać z hotelowego transportu.

Po lewej – rzeźba Marcina Rząsy. Po prawej – album poświęcony twórczości jego ojca. 

4. Górski Domek Kościelisko – nasza baza. 

  To tu zatrzymaliśmy się wraz z naszą grupą. Górski Domek pomieści spokojnie dwie pary z dziećmi, jest urządzony w minimalistycznym stylu, a jednocześnie posiada wszystko, czego potrzebujemy w trakcie kilkudniowego wyjazdu w górach. Mamy tu dwie łazienki, dobrze wyposażoną kuchnię, przestronną część dzienną i niesamowity widok na Giewont. Właściciele zadbali o każdy detal – łącznie z książkami i grę memory, dzięki której uczymy się różnych gatunków roślin charakterystycznych dla Tatr. Dobrze nam tu było!

Górski wypad był idealnym momentem, aby przetestować nasze rodzinne swetry w drugiej wersji kolorystycznej. 

  W Zakopanem sporo się zmieniło odkąd byłam tu po raz pierwszy i jako kilkuletnia dziewczynka, z misiem w plecaku, zdobywałam Czerwone Wierchy. Gdy dekadę temu przyjechałam tu jako dorosła kobieta, ciężko było mi odnaleźć ten sam nastrój, dziewiczą magię gór i poczucie, że odkrywa się coś niedostępnego dla reszty świata. Cieszę się, że tym razem wracam do domu z nowymi wrażeniami i – co chyba najważniejsze – z apetytem na więcej. Gorąco zachęcam Was do współtworzenia tego "miniprzewodnika". Jeśli macie w Zakopanem lub jego okolicach Wasze ulubione adresy, to dajcie nam znać w komentarzach – chętnie skorzystam następnym razem!

 

*  *  *

 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z markami Krosno, Muduko, Apimelium, Newbytea i Embryolisse oraz MLE. 

 

  Szalony ten październik. Ile w nim było emocji, spotkań, zwrotów akcji, niespodzianek, kompletnego chaosu, który koniec końców zamieniał się w dobrze wykonane zadanie… Nie zabrakło też dyni (a prawdę powiedziawszy mnóstwa dyń!), tych dni kiedy trzeba nagle rzucić wszystko, zaciągnąć hamulec i zaszyć się w domu z dwójką kaszlących na zmianę dzieci, no i zabawy – na nią też trzeba czasem znaleźć czas. Kawałek gorącego ciasta marchewkowego dla tych z Was, którzy dotrwają do końca dzisiejszego wpisu, bo trochę się tego nazbierało. To co? Zaczynamy?

 

Na początek proza życia, czyli ulubiony kubek w ciągu tygodnia kontra ten ulubiony na weekend – z Bambi ;). Ten po lewej stronie znajdziecie u polskiej marki KLO, ten drugi to pamiątka z Disneylandu.Nowa długość włosów do której szybko się przyzwyczaiłam. Fotografuję tu kolejne piękne projekty z MLE, ale sama wygrzebałam z szafy najstarszy ze swetrów (RobotyRęczne). 1. Zaraz zrobimy placuszki z niczego, czyli czary, które potrafią tylko mamy. // 2. W takie dni doceniam wszystko. Niebieskie niebo i ten wiatr, który urywa nam głowy, a dla ptaków jest chyba jak najpiękniejsza kolejka górska. // 3. Moja pierwsza "Masala Chai" musiała być od Newbytea. Nie wiedziałam, że ten gatunek herbaty jest taki pyszny (chociaż podejrzewam, że to także zasługa marki, która znana jest ze znakomitej selekcji) // 4. Gorąca herbata, domowe ciasteczka, miód, dziewczyny – całkiem fajne to nasze "korporacyjne" spotkanie, nawet jeśli tematy do przedyskutowania naprawdę poważne. // 

Herbata Masala Chai w piramidkach i w saszetkach. Ja uwielbiam w tradycyjnej formie, za to mój mąż mówi, że to najlepszy gatunek do tak zwanej "bawarki" czyli herbaty z mlekiem. Stworzona w oparciu o tradycyjną indyjską recepturę mieszanka czarnej herbaty assam z orientalnymi przyprawami daje esencjonalny, rozgrzewający, aromatyczny napar z wyraźnie wyczuwalną pikantną nutą egzotycznych dodatków. W Indiach masalę tradycyjnie gotuje się i pija z dodatkiem mleka. Jeśli też chcecie jej spróbować (albo po prostu lubicie dobrej jakości herbatę) to zajrzyjcie do sklepu Newbytea. Z kodem KASIA15 otrzymacie 15% rabatu na produkty w sklepie (kod jest ważny do 14 listopada). 

Jeszcze jeden czajnik herbaty, bo wszyscy zawsze mówią, że już nie trzeba, ale później i tak piją ;). 

Otoczenie wpływa na nasz strój, prawda? A może na odwrót? Mój ulubiony golf w paski znajdziecie w dwóch wersjach kolorystycznych tutaj i tutajJak odczarować listopad? Skorzystać z zaproszenia znajomych, którzy potrafią pokazać, że jesień na wsi może być równie piękna, co w samym środku czerwca. 
Gdy po krótkiej wizycie w szklarni dzieci same pytają czy pojedziemy kupić jakieś warzywa na obiad… Czyżby wieś przekonała je nawet do marchewki?Czy jednak nie i znów będziemy się bawić w chowanego, gdy tylko krzyknę, że obiad gotowy? 1. Ostatnie w tym sezonie kwiaty w moim ogrodzie. // 2. Ja i mój mały pomocnik. Uwielbiam ten czas, gdy jesteśmy we dwie i czekamy, aż starsza siostra wróci z przedszkola. // Mapa Stumilowego Lasu. W piekarniku piecze się obiad, a my zabijamy czas czytając.  A może królikowe mądrości przekonają moje dzieci do marchewki? No w każdym razie mama z takiego dania jest zadowolona.  Zaczynamy najbardziej emocjonujący weekend ostatnich lat. Jeszcze nie wiemy czy w niedzielny wieczór będziemy się cieszyć czy smucić. Idziemy głosować! Ależ podniosła była ta atmosfera w lokalach wyborczych! Zagłosowane. Przed nami kilkanaście godzin wielkich nerwów i niepewności. Ale następnego ranka…… dostałam nie tylko urodzinowe bukiety. Wyniki wyborów były naprawdę świetnym prezentem – ktoś to dobrze zaplanował :). 

Ileż niezapowiedzianych odwiedzin! Ciast, ciasteczek, tortów i babeczek! Ja urodzin nie obchodzę, ale moi bliscy z całą pewnością to nadrabiają!

Jednego dnia wcale nie jesteś stara, a następnego masz już swój ulubiony sklep spożywczy… w jednym w październikowych artykułów trochę na wesoło rozprawiłam się z wejściem w nowy etap "kobiety przed czterdziestką". Chociaż w gruncie rzeczy, to raczej wymówka do napisania dla Was kolejnych "umilaczy". Sporo adresów i poleceń, którymi wcale nie chciałam się dzielić – jeśli jeszcze nie czytałyście to zapraszam na "pourodzinowy wpis". 

A teraz mały detoks po tych wszystkich słodkościach. Pieczona dynia, dziki ryż, szpinak, kropla "oleju dla kobiet". 

To zdjęcie uzmysłowiło mi, że zaraz skończę ostatni słoik miodu – w spiżarce nic już nie zostało, a przecież właśnie teraz potrzebuję go najbardziej!Uff! W ostatniej chwili! Listopadowa miodowa paczka od Apimelium to coś, na co zawsze niecierpliwie czekam. Moja ulubiona prenumerata ze wszystkich! Polecam Wam gorąco! Jesień rozgościła się już na dobre więc oficjalnie ogłaszam otwarcie sezonu na herbatę z miodem. Miodowa Paczka Pełna Naturalnej Słodyczy, która ukazuje się co dwa miesiące, uzupełni Waszą spiżarkę. Co znalazłam obecnej edycji? 1. Leśny Szept – miód leśny kremowany – to miód nektarowo-spadziowy, ciemniejszy, esencjonalny, w jego smaku odbija się cała harmonia szumiącego gaju i pełnych kwiatów polanek. 2. Rzepaczek – miód rzepakowy, nektarowy, kremowany – jasny, delikatny, nie zmienia istotnie smaku potraw więc jest świetny do ciastek i pierników, idealny do herbaty, niepozorny, ale bakteriobójczy. 3. Vitalny – miód nektarowy, wielokwiatowy, kremowany z pyłkiem pszczelim – świetny, aby zacząć suplementację pyłkiem pszczelim, który jest niekwestionowanym królem wśród superfoods. I oczywiście pyszne krówki! Chyba widać, które swetry lubimy z Asią najbardziej. Dosyć często zdarza się, że mamy na sobie to samo (lub prawie to samo), ale prawda jest taka, że mając do dyspozycji swetry od MLE, jakoś mniej chętnie nosi się te od innych marek. 

Aura na zewnątrz dość paskudna, ale humor poprawia wizyta Zosi (i te słodkie dynie, które przyniosła ze sobą). Wiedziałyście, że Zosia dopiero co wydała e-book?

Gdybym miała z mojej szafki wyciągnąć kosmetyk, którego używamy w domu najczęściej to pewnie byłaby to tubka, którą widzicie na powyższym zdjęciu po prawej stronie. Krem Odżywczo-Nawilżający od Embryolisse służy mi jako krem do twarzy na noc, gdy jest podrażniona, jako pielęgnacja po opalaniu w lecie, po wyciągnięciu dzieci z kąpieli, po goleniu się męża, lub gdy jakikolwiek fragment mojego ciała potrzebuje natychmiastowego otulenia. Ten kultowy produkt prosto z francuskiej apteki jest odpowiedni dla każdego typu skóry. Kod MLE20 da Wam 20% zniżki na wszystkie produkty w sklepie online poza zestawami i obowiązuje do 12 listopada. Może lepiej wyciągnąć go z łazienkowej szafki i położyć w centralnej części mieszkania, aby był zawsze pod ręką? 1. Piątkowy wieczór. Cisza i spokój w mojej kuchni. Ten tydzień dał nam w kość. // 2. Tak, to jest kij od mopa. //Polska Złota Jesień. Zachwyca co roku.  Inhalacje, syropki, witaminy, błaganie o zjedzenie rosołu czyli kolejny dzień w domu zamiast w przedszkolu. Puzzle, wspólne gotowanie i pieczenie, no i gry to moje ulubione sposoby na to, aby z samego rana nie rozpoczęło się jęczenie o bajkę. Gra "Wielki Straszny Potwór" od MUDUKO ma proste zasady i podobało mi się, że moje dzieci szybko podłapały "dopracowywanie" potwora. Jeśli potwór innego gracza okaże się tak przerażający, że przekroczy skalę Strachomierza to właśnie on wygrywa grę. Z kodem BUUU! otrzymacie 20% rabatu na tę grę. :)  I Ty maluchu też chcesz grać? Gra jest od pięciu lat, ale mniejsze dzieci chętnie podłąpują domalowywanie potworowi kolejnej pary oczu czy strasznych rogów ;).  Nie. To nie jest po prostu infantylne zdjęcie trzydziestopięciolatki. Od kilku dni plaster na nosie stał się na Intagramie pewnym symbolem. Nikt mnie nie prosił o włączenie się do tej akcji, ale to, co robi Katarzyna Zielińska po prostu chwyta za serce i ciężko przejść obok tej historii obojętnie… Może ktoś z Was też zechce wesprzeć Wiktorka? Już bardzo niewiele zostało do uzbierania. A to nic innego jak resztki po omlecie cesarskim (inaczej KAISERSCHMARRN). Była to nagroda za najdłuższą jak do tej pory wycieczkę rowerową.  Rowerkiem na plażę? Tutaj chyba nasza wycieczka się kończy. Łyk gorącej herbaty i zawracamy! Ja lubię te ciemne jesienne poranki, ale na pewno ciężej wtedy wskoczyć na szybsze obroty… 1. Ta lampka bez kabla to nowa odsłona słynnego projektu Flowerpot z 1968 roku. Lampa składa się z dwóch półkolistych mis, a zaprojektował ją Verner Panton. Podobno zainpirowały go przemiany społeczzne ruchu flower-power. Świat designu uznaje Vernera za jednego z najwybitniejszych twórców XX wieku. // 2. A tym zajęłam się po pracy! Pomarańczowa dama zajęła honorowe miejsce w naszym Volvo XC90, które dostałam do testów. Prawda, że piękne to wnętrze i tapicerka? // Portos, który cieszy się na spacer, zawsze jest na zdjęciu rozmazany ;). Konkurs w przedszkolu zobowiązuje. Cały ten "okołodyniowy" czas to idealny przystanek w tej jesiennej szarudze. Rytuały i zwyczaje – oto moje antidotum. Ja wiem. Dzieło sztuki. Na szczęście mogę powiedzieć, że to dzieci zrobiły. 1. Wieczorami rysunki zaczynają się wymykać spod kontroli. // 2. Długo czekałam na ten płaszcz. Jeden jedyny prototyp, które miałyśmy na sesji musiałyśmy później odesłać do szwalni jako wzór. Pogoda na jazz.  Ubieramy się ciepło i ruszamy z Asią gasić kolejne pożary w MLE. Temat na ten tydzień? Odpadające guziki :|.Uwielbiam ten płaszcz za to, że jest inny od wszystkich, nie widać na nim paprochów ani sierści Portosa :). Piątek. Od samego rana latałyśmy z Moniką, Asią i Olą po Trójmieście i załatwiałyśmy wszystkie te sprawy, na które nie miałyśmy czasu przez resztę tygodnia. Szczerze? Blog, media społecznościowe, codzienne problemy mamy – to wszystko jest nic w porównaniu do ogarniania marki odzieżowej. Zaraz pędzimy na spotkanie z naszą dyrektorką produkcji, które potrwa pewnie ze trzy godziny, więc zgarniamy coś pysznego w Buns w Gdyni po drodze (Heh, pod przykrywką tego marudzenia, powiem Wam, że i tak to kocham!)Nawet jeśli Ty i wszystkie Twoje przyjaciółki uwielbiacie MLE, to w tym sezonie nie musicie wyglądać tak samo. ;) Rzeczy, które przywracają mi spokój. Rozmowa o niczym przy filiżance ciepłej herbaty i artystyczne rozkminki.  Gdy jako dziecko kolekcjonujesz misie Barbary Bukowski, a po kilkudziesięciu latach jej syn, który przejął po niej firmę, zupełnie nie wiedząc o mojej dziecięcej pasji, wysyła w imię sympatii do mojego taty paczkę pluszaków. Nadawca tej paczki chyba nie spodziewał się, że zrobi mi taką niespodziankę. Jeszcze tylko kilka kadrów i zabieram się z dziewczynkami do pieczenia domowych ciasteczek z tego starego przepisu. (A ten sweter wchodzi do sprzedaży już w ten piątek.)Czy trzy piętra wystarczą? Chyba tak! Ten szklany pojemnik na ciastka (lub inne słodycze, ale do ciastek nadaje się idealnie) jest z kolekcji Glamour od polskiej marki KROSNO. Uwielbiam funkcjonalne, a jednocześnie piękne rzeczy – te trzy oddzielne pojemniki, z pozoru tworzące całość, mogą być również używano osobno, jako salaterki. Idealnie przejrzyste szkło Crystalline pięknie rozprasza światło, a także daje pewność wyjątkowej trwałości i odporności na matowienie czy uszkodzenia. Z kodem KASIA20 otrzymacie aż 20% zniżki na nieprzecenione artykuły w sklepie KROSNO, a kod ważny jest od dziś do 15 listopada. 

Zmieściły się! 

Kolejny dzień, kolejne zdjęcia produktowe. Tym razem przyszła pora na sweter Laax w dłuższej wersji. Przepis na ciasteczka jest błyskawiczny i to idealnie, bo musimy się jeszcze przygotować do wieczoru…
Ta jedna noc w roku…… kiedy dorośli bawią się jak dzieci. Nieważne jak długi był poprzedni wieczór. Obowiązki z rana i tak zawsze te same ;). Poniedziałkowa atmosfera. Nastrój nadal nas trzyma. Myślicie, że te pająki przejdą płynnie w lampki choinkowe? :DSpotkania przy stole. Szukam już kolejnych okazji, aby je powtórzyć. 

W Trójmieście, pierwszego listopada, mieliśmy dziś słońce. A później, tuż po zachodzie, gdy wracaliśmy do domu spacerem, patrzyłam jak gwiazdy obsypują niebo. Długie te wieczory – to fakt. Ale nie gniewam się na nie, gdy są takie piękne. 

 

*  *  *

 

 

6 prezentów, które sprawiłam sobie sama na trzydzieste szóste urodziny, czyli październikowe umilacze

Wpis powstał we współpracy z markami Veoli Botanica, Sensum Mare, Slaap i Kire Skin. 

 

  Kurz po wielkim świętowaniu jeszcze nie opadł. Nie, nie, nie – zupełnie nie chodzi mi o moje urodziny. Wypadły one dzień po wyborach, więc miałam poczucie, że impreza zaliczona, bo wieczoru wyborczego żadne przyjęcie urodzinowe by nie przebiło. A poza tym, od dawna podchodzę do tej okazji raczej beznamiętnie i nie przeżywam faktu, że robię się coraz starsza. No chyba, że ktoś kto jest pełnoletni mówi mi, że urodził się po tym, jak Polska weszła do Unii  albo że „Przyjaciele” to ulubiony serial jego rodziców… Wtedy robię szybki rachunek w głowie i przestaję śmiać się z żartu, że jeśli znasz odpowiedź na pytanie czym było „5-10-15” to znaczy, że czas umówić się na pierwszą kolonoskopię… 

  Podobno pierwszym objawem starzenia się jest docenianie życia, chociaż ja w tym przypadku zdecydowanie wolę używać słowa „dojrzałość”. To pewnie między innymi z tego mechanizmu wynika fakt, że wraz z wiekiem coraz mniej zależy nam na prezentach. Cieszymy się z tego, co mamy i o więcej nie śmiemy prosić losu. No dobrze, ale ten wpis nie miał być o tym, czego nie chcę, tylko o tym, co naprawdę może sprawić przyjemność kobiecie, która właśnie osiągnęła wiek „przed czterdziestką”. Zaryzykuję stwierdzenie, że zdecydowana większość wymienionych dziś rzeczy, miała mi w jakimś wymiarze przynieść spokój. Spokój o to, że nie zmarnowałam cennego czasu na głupoty, spokój o własne zdrowie, spokój dzięki ulubionej muzyce… albo spokój, gdy zerkam na ścianę, która do tej pory każdego dnia mnie denerwowała ;). Obiecałam sobie, że ten wpis będzie krótki i konkretny jak nigdy. Dajcie mi proszę znać w komentarzach czy wolicie jednak dziesięć minut czytania czy te pięć w zupełności Wam wystarczą :).

 

1. Oprawa grafik, czyli kolejna ściana, która codziennie będzie mnie cieszyć.

  Im jestem starsza tym rzadziej wybieram na prezent ubrania. Pfff… łatwo mi to robić, skoro mam dostęp do nowej kolekcji MLE, a nawet przykaz, aby większość modeli testować – to fakt. Ale faktem jest też to, że doszłam już do tego etapu w życiu, w którym nie mam zamiaru biczować się za to, że wystrój wnętrza jest dla mnie bardzo ważny. Mam zresztą świetne usprawiedliwienie – naprawdę poważne badania naukowe udowadniają, że przestrzeń w której żyjemy ma realny wpływ na poziom naszego szczęścia. Grafiki o sentymentalnej wartości leżące w teczkach zamiast na ścianach, które teraz świecą pustkami, to coś, co wierci mi dziurę w brzuchu niczym nieskończone zadanie domowe z dzieciństwa. 

  Profesjonalna oprawa obrazów (w Trójmieście polecam Pinakotekę na Garnizonie) to nie jest tania sprawa (około 250 złotych za obraz/grafikę), ale różnica, którą doceniamy później każdego dnia jest tego warta. Oczywiście mam w swoim domu wiele opraw z Ikea czy innych „ramek z metra”, ale w niektórych przypadkach postanowiłam zrobić wyjątek. Grafiki, które widzicie na zdjęciu to kopie prac cioci mojego męża, narysowane przez nią kilkadziesiąt lat temu (podobno jedno z jej dzieł znajduje się nawet w zbiorach pewnego weneckiego muzeum). Podoba mi się bardzo ta niezwykle współczesna kreska, ale jeszcze ważniejsza jest dla nas historia, która kryje się za tymi rysunkami. Fajnie, że znalazłam dla nich dobre miejsce. 

sweter – MLE (dłuższa wersja swetra LAAX, która niebawem się pojawi) // spódnica – COS (obecna kolekcja) // taca na stelażu z kółkami – Zara Home

2. Książki, z których wyciągnę coś mądrego.

  Nie wiem co się stało, ale moja młodzieńcza miłość – kryminały – właściwie przestała dla mnie istnieć. Być może dorosłe życie dostarcza po prostu wystarczającą porcję wrażeń i człowiek przestaje mieć ochotę na dokładkę tych fikcyjnych w formie papierowej? A może to brak czasu – waluty cenniejszej od złota – sprawia, że szkoda mi go marnować na coś, co dostarczy mi jedynie chwilowego przyspieszenia serca? Nie ma nic gorszego niż stracić pięć wieczorów na książkę, która nie wnosi niczego nowego do naszego życia. No dobrze, oczywiście jest milion gorszych rzeczy, ale ta jest akurat łatwa do uniknięcia, więc po co w nią brnąć?

Od dołu:

– David Hockney, Martin Gayford "Historia obrazów".

Ta książka przewinęła się tu już kiedyś, ale ponieważ wciąż do niej wracam i znajduję w niej to, czego szukam (a za każdym razem jest to coś innego!), to myślę, że nie obrazicie się za tę powtórkę. To książka o historii obrazów, a nie o historii sztuki. Chociaż dla mnie jest to przede wszystkim pasjonujący wykład o tym, jak człowiek postrzega otaczający go świat i dlaczego każdy robi to inaczej. Hockney udowadnia tutaj, nie po raz pierwszy zresztą, że jest najlepszym na świecie propagatorem kultury i jest w stanie przekonać do niej nawet najbardziej oporne nosorożce.

– "The Monocle Guide to Better Living" To typowy „coffee table book”.

Monocle to czasopismo odnoszące duże sukcesy w ostatnim dziesięcioleciu. Stało się znane ze względu na wyszukaną estetykę, jak i dziennikarską elastyczność i z biegiem czasu stworzyło szereg publikacji, które inspirują światowe czytelnictwo. Znajduję w tej książce wiele inspiracji, zwłaszcza, gdy mam wrażenie, że mój remontowy plan diabły wzięły, kontakty finalnie nie są w tym miejscu, w którym miały być, a termostat zamiast być niewidoczny pięknie ozdabia główną ścianę w mojej kuchni. Przeglądając kartkę po kartce zawsze przypominam sobie, żeby we wnętrzu nie przejmować się tym, co nie wyszło, ale krok po kroku wprowadzać do niego to, co przynosi nam codzienną radość i pozytywnie wpływa na ludzkie interakcje.

– John Steinbeck „Na wschód od Edenu”.

John Steinbeck to słynny noblista, który za życia nie był szanowany przez kolegów po fachu. "Na wschód od Edenu" przeczytałam szybciutko, ale myśli i rozważania zawarte w tej książce chodzą za mną już od tygodni. Ciężej mi niż lżej po tej lekturze, ale polecam ją tak czy siak, bo po pierwsze jest świetna, a po drugie chcę, aby ktoś tam po drugiej stronie ekranu przeżywał te same rozkminki, co ja teraz (żartuję – to po prostu literatura, której potancjału nie można zmarnować). A jeśli uważacie, że powieść o "ranczerach" napisana w latach 60-tych minionego stulecia to coś, co naprawdę ma już swój czas za sobą, to powiem Wam tylko, że co roku sprzedaje się ponad 50 tysięcy egzemplarzy tej książki, a Netflix wlaśnie realizuje na jej podstawie serial. O tym ostatnim fakcie nie miałam jednak zielonego pojęcia – przeczytałam o tym dopiero dziś, pisząc ten artykuł :). 

– Hugo von Hofmannsthal "Księga przyjaciół i szkice wybrane".

Każdą książkę z wydawnictwa Próby oglądam i dotykam (a czasem nawet wącham – powiedzcie, że też tak czasem robicie pliis). Tym razem dotarł do mnie zbiór esejów wielkiego dramatopisarza – Hugo von Hofmannsthala. Być może część z Was kojarzy go jako współautora opery „Elektra”. To z całą pewnością wymagająca lektura (zwłaszcza gdy „bombelki” zamiast grzecznie spać w swoich łóżkach wciskają mi do ręki nowe przygody „Pucia”), ale też zaskakująco współczesna. Wiele z tekstów powstało ponad sto lat temu, ale pytania, które zadawali sobie wtedy mieszkańcy Europy zdawały mi się aż nazbyt znajome. 

 

3. Pielęgnacja moich marzeń. Bez omijania ważnych kroków.

Nie mam zamiaru tłumaczyć się z tego, że pielęgnacja to coś, co nawet po trzydziestu sześciu latach życia na tej planecie przynosi mi przyjemność. Jeśli na głównej stronie portali informacyjnych tyle samo miejsca poświęca się relacji z meczu piłkarskiego drugiej ligi co wojnie na Ukrainie, to przepraszam bardzo, ale nikt nie może mieć pretensji o to, że na blogu lifestylowym będą poruszane  tematy, które są dla kobiet przydatne w codziennym życiu.

Proporcja w wydatkach na kosmetyki pielęgnacyjne kontra te do makijażu zmienia się u mnie wraz z wiekiem. Te pierwsze są dla mnie znacznie ważniejsze, no i wolę jednak nałożyć kilka warstw serum, kremów czy innych substancji, niż podkładu i korektora. Być może naiwnie wierzę, że im więcej nałożę kosmetyków do pielęgnacji, tym mniej będę potrzebować tych do makijażu? A może to tak naprawdę tylko kwestia naszego podejścia, a nie tego jak faktycznie wyglądamy? W każdym razie – z okazji moich urodzin dostałam zniżki nie tylko na moje, ale także na Wasze ulubione kosmetyki. Stworzycie z nich kompletną dzienną pielęgnację, która moim zdaniem jest idealna.  

Moja codzienna pielęgnacja w czterech prostych krokach.

1. Pianka Kire Skin. // 2. Serum peptydowe od Sensum Mare. // 3. Krem pod oczy od Veoli Botanica. // 4. Krem na dzień od Slaap. //

Na wszystkie produkty znajdziecie poniżej kody zniżkowe. 

– Pianka oczyszczająca Pore Minimizer od KIRE SKIN 

Kto nie kocha tej pianki do mycia twarzy? Nie zliczę, które to już moje opakowanie (czwarte na pewno), a mimo to przyjemność stosowania wciąż taka sama, jak za pierwszym razem. Marka Kire Skin szturmem wdarła się na Polski rynek kosmetyczny i chyba nie trzeba jej zachwalać, ale jeśli jakoś przeoczyliście jej kultowy produkt (ja polecam też tę magiczną tubkę) to napiszę tylko, że marka wykorzystuje moc sfermentowanych roślin (na przykład ryżu czy granatu), posiada certyfikat PETA, a jej opakowania staną się ozdobą każdej łazienki.  

Tym bardziej mi miło, że z okazji urodzin marka zgodziła się dać kod także moim Czytelniczkom – wystarczy wpisać w koszyku MLE15, aby uzyskać 15% rabatu (kod ważny do pierwszego grudnia). 

– Dwa nowe produkty od SENSUM MARE.

To będzie prawdziwy hit. Peptydowe serum ALGOPRO testuję od trzech tygodni i uważam, że wybije się ono na nowy bestseller tej marki. Ma niesamowity lekko błękitny kolor i sprawia, że skóra momentalnie wygląda młodziej. W swoim składzie ma potrójny peptyd 4,5% z linii ALGOPRO i według producenta jest to już kosmetyk specjalistyczny stworzony do walki z oznakami starzenia i zmarszczkami. Gdy skończę tę wersję wypróbuję drugą nowość, czyli serum ceramidowe (widoczne na zdjęciu po lewej stronie).

Wiem, że jest tu wiele fanek marki Sensum Mare (zawsze gdy o tym piszę, to myślę o moich kochanych koleżankach, które zawsze wypytują mnie o kod, a ja każę im czekać do publikacji wpisu, bo chcę, żeby nabiły mi odsłony zamiast tylko korzystać ze zniżki XD) więc z pewnością ucieszy Was to, że marka również obchodzi swoje urodziny w październiku i przyszykowała niespodziankę. Z kodem URODZINY dostaniecie zniżkę 26% na wszystkie kosmetyki w tym nowości (poza zestawami). Jest ważny do 31 października (sprawdźcie czy nie kończy Wam się Algotone, bo to dobry moment, aby skorzystać z kodu – do końca roku raczej nie pojawią się nowe zniżki).  

– Liftingujco-naprawcze serum pod oczy 20 SECONDS MAGIC EYE TREATMENT od Veoli Botanica

Mogę tutaj pisać, o tym, że ten kosmetyk w zaledwie 20 sekund serum zmienia swoją postać z wodnej – precyzyjnie dostarczającej mikrocząsteczki substancji aktywnych w głębsze warstwy skóry – na kremową, zatrzymującą wewnątrz najcenniejsze z nich. Albo o tym, że zawiera peptydy, aminokwasy, ferment z czarnej herbaty 3%, potrójny kwas hialuronowy 0,2%, kompleks Beautifeye™ 3% czy proteiny soi (Fision® Instant Lift) 3%), ale podejrzewam, że najbardziej zależy Wam po prostu na szczerej ocenie. To już moja trzecia buteleczka tego serum pod oczy i na pewno nie ostatnia. Ten kosmetyk to złoto – po jego nałożeniu wyglądam na wypoczętą i im dłużej go używam, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że ciężko będzie mi z niego zrezygnować.

Czy to jakiś spisek? :) Veoli Botanica także obchodzi urodziny i chętnie będzie z nami świętować. Z kodem makelifeeasier20 otrzymacie 20% zniżki na cały asortyment.  

– Morning Bloom czyli prebiotyczny krem nawilżający na dzień od SLAAP 

Gdy pierwszy raz weszłam na stronę Slaap chciałam kupić prawie wszystko. Zestaw do masażu twarzy (szkoda, że nie umiem go robić i że brak mi na to czasu), Body Map czyli ujędrniający olejek do ciała (a to pewnie prędzej czy później zamówię!), no i jedwabne poszewki, bo kiedyś jedną miałam i ją uwielbiałam (właściwie to dlaczego oddałam ją dzieciom bez walki?). Skończyło się na prebiotycznym kremie do twarzy na dzień.

Ale dlaczego w ogóle trafiłam na tę stronę? Być może pamiętacie artykuł z poprzedniego miesiąca, w którym dużo pisałam o śnie i jego znaczeniu w naszym codziennym funkcjonowaniu. Założycielka Slaap postanowiła stworzyć markę, która zadba o każdy aspekt naszego ducha i ciała przed snem i tuż po przebudzeniu. Polecam zajrzeć na ciekawie prowadzony profil na Instagramie (gdzieś tam znalazłam nawet specjalną playlistę ułatwiającą zasypianie). Sam krem oceniam bardzo dobrze – bardzo nawilżające działanie, ciekawy, delikatnie rozgrzewające ale nie nazbyt dominujący zapach, świetnie zachowuje się pod makijażem, ma idealną konsystencję na chłodne dni, a jednocześnie nie pozostawia tłustej warstwy, projekt opakowania – śliczny. No i stosunek ceny do jakości też przyzwoity.

Myślę, że w ofercie marki Slaap znajdziecie dla siebie naprawdę wiele prezentów. Dziękuję za możliwość podzielenia się z Wami kodem: MORNING15 da 15% rabatu i działa do 3 listopada. 

 4. Największa fanaberia ostatnich miesięcy: transparentny głośnik.

Tak naprawdę ten głośnik był moim urodzinowym życzeniem już w zeszłym roku, ale że kończyliśmy wtedy remont (ekhm… właściwie ten stan trwa nadal i póki co nie zbliża się do końca), to kupowanie czegokolwiek, co miałoby stać na parapecie, który nie był jeszcze nawet wystrugany, a co dopiero zamontowany, wydawało się nie do końca rozsądne. Minęło sporo czasu, a ja przynajmniej utwierdziłam, się w przekonaniu, że to jest właśnie to. Zapytacie pewnie co szczególnego jest w tym głośniku. No cóż, jest ładny, a to rzadka cecha w przypadku rzeczy, które mają do wykonania konkretną funkcję użytkową. Lodówka, odkurzacz, czy telewizor rzadko kiedy stają się ozdobą naszego mieszkania, prawda?

Ale wyróżnia go też to, że na stronie można dokupić pasujący „streamer”, który pozwala puszczać nasze ulubione playlisty (tu polecam różne moje składanki) z telefonu, nawet jeśli używamy go jednocześnie do czegoś zupełnie innego. Ba! Robi to nawet jeśli nie ma nas w domu! Jednym słowem zaciąga on utwory w ciągu chwili i nie potrzebuje już później telefonu do tego, aby grać na okrągło soundtrack z filmu „Amelia”. Dla mnie brzmi to jak spełnienie marzeń, dla mojego męża z kolei – jak muzyczna apokalipsa. 

5. Najlepszy prezent po cesarskim cięciu? Praca nad postawą.

Ręka w górę ten, kto „siedzenie na sowę” uznaje za najwygodniejszą pozycję na świecie? A ręka w górę ten, kto ma wrażenie, że ta pozycja zrosła się właściwie z kanapą i nie potraficie już siedzieć inaczej?   Nie każda mama ma obowiązek poznania całej anatomii ciała. Ale byłoby cudownie gdyby każda z nas po porodzie (a już z całą pewnością po cesarskim cięciu) trafiła w ręce dobrej fizjoterapeutki (lub fizjoterapeuty – jeśli płeć nie ma dla Was w tym przypadku znaczenia). Jeśli nie przekonują Was kwestie zdrowotne, to pomyślcie o tych wizualnych. Z moją postawą stało się coś bardzo niedobrego po drugiej ciąży – byłam nieustannie zgarbiona i nawet jeśli się prostowałam, to moje plecy nie wyglądały tak jak kiedyś. Zastanawiacie się co ma do tego cesarskie cięcie? Nasze mięśnie ułożone są na naszym szkielecie w podobny sposób jak kostium Borata (niewtajemniczone osoby mogą zobaczyć go tutaj ale ostrzegam, że to nie jest stylizacja w klimacie tutejszych "Look of The Day";)). Jeśli w wyniku, na przykład cesarskiego cięcia, mięśnie te zostaną przecięte to nawet regularny i najintensywniejszy trening z Chodakowską nie poprawi naszej postawy. Wpierw trzeba zaktywizować przecięte mięśnie poprzez fizjoterapię. Jeśli jesteście z okolic Trójmiasta to z bólem serca dzielę się z Wami poleceniem (z bólem, bo i tak trudno się umówić, a po moim poleceniu może to być jeszcze trudniejsze ;)) do pani Oli z Novique

Ja wiem, że ten akapit to coś w stylu tego memowego tekstu: "jednego dnia wcale nie jesteś stara, a następnego dnia masz swój ulubiony sklep spożywczy" (tyle, że druga część powinna w tym przypadku brzmieć "masz swojego fizjoterapeutę"), ale i tak będę Was namawiać do chociaż jednej konsultacji. To nie boli! 

Wszystkie piękne staniki, w których prawie w ogóle nie chodzę, bo wolę wygodniejsze ;). Metki wycięte, bo drapią, ale pamiętam, że ten na samym dole jest od MOYE (a drugi od góry chyba od Undresscode). 

5. Napiszę prosto z mostu: badanie piersi.

 Sutki, miesiączka, podpaski – pamiętam jak za mojej wczesnej młodości te słowa były używane przeze mnie i moje koleżanki tak rzadko i tak cichym szeptem, jak to tylko było możliwe. Pewnie trochę przesadzam pisząc, że jeszcze w liceum najchętniej kupowałabym tampony z kominiarką na głowie, ale podejrzewam, że wiele moich rówieśniczek zna ten stan z przeszłości, w którym boi się, że „wszystkie jej kobiece sprawy wyjdą na jaw”. Poczucie winy będące wynikiem wyłącznie biologii, i to na dodatek biologii, która dotyczy połowy ludzkości, to jakieś najdziwniejsze z zaklęć patriarchatu. Nawet nie wiecie, jak cieszy mnie fakt, że wszystkie te tematy, które za moich szkolnych czasów były wielkim tabu, stają się dziś czymś zupełnie normalnym. Dlaczego? Bo tylko mówiąc głośno o problemach jesteśmy w stanie zacząć nad nimi pracować.

  Październik to nie tylko miesiąc moich urodzin. Od 1985 roku jest to także miesiąc świadomości raka piersi – najczęstszego nowotworu występującego u kobiet. Ale jest to też choroba, która z roku na rok jest coraz lepiej leczona, która wcześnie wykryta przestaje być wyrokiem. Jeśli czytasz teraz ten artykuł to pewnie masz gdzieś pod ręką notes czy kalendarz – zapisz sobie proszę, że masz w tym tygodniu ważny telefon do wykonania i zapisz się na USG. To zajmie mniej czasu niż złożenie życzeń urodzinowych, których – jak wiesz po wstępie – i tak się nie spodziewam ;). 

Tak to wygląda, gdy za długo kusisz spaniela. Świeczka wylądowała na podłodze razem z babeczką, ale na szczęście znam zasadę trzech sekund i zdążyłam ją zgarnąć nim zrobił to Portos. Lata lecą, ale niektórzy nigdy nie dorosną. I czy nie powinien to być cel sam w sobie?

 

*  *  *