Poniedziałek już prawie za nami! Ciężko było mi wrócić do cotygodniowych obowiązków po tak wyczerpującym weekendzie. Mam nadzieję, że już niedługo pokażę Wam parę zdjęć z wydarzenia, w którym brałam udział. Niestety nie miałam przy sobie aparatu, tylko telefon, więc zanim poradzę sobie ze zgraniem zdjęć minie pewnie trochę czasu;)). Za to jutro będziecie mogli obejrzeć zdjęcia przedstawiające sukienkę, która wygrywa u mnie w plebiscycie na ukochaną letnią kreację.
Oto kilka zdjęć z mojego bardzo krótkiego wypadu za miasto. Ponieważ z każdej wycieczki staram się czerpać jak najwięcej, to zawsze pamiętam o tym, aby znaleźć chociaż pół godziny na spacer po łące i zrywanie kwiatów (wiem, brzmi co najmniej infantylnie, ale w taki sposób najłatwiej jest mi się zrelaksować). Polne kwiaty mają to do siebie, że bardzo szybko więdną, ale ja mam na to sposoby! Po pierwsze wybieram te gatunki, które mają grube łodygi (nie ma szansy aby maki i tym podobne kwiaty przetrwały godzinną jazdę samochodem). Moim faworytem jest łubin, pięknie wygląda i naprawdę długo się trzyma. Jeśli do wazonu dodacie dwie łyżki cukru i trochę wody mineralnej, będzie się wspaniale prezentować tak samo długo, jak kwiaty kupione w kwiaciarni.
Długi weekend dobiegł końca, ale dla niektórych to dopiero początek wakacji:). Mam to szczęście (lub nieszczęście – zależy od punktu widzenia), że mieszkam w turystycznym mieście, lato odczuwam więc wyjątkowo mocno. Kiedy tylko mogę udaję zwykłego turystę, robię zdjęcia, spaceruję, jem lody i staram się jak najczęściej być na plaży, dzięki tym małym przyjemnościom, nawet nie mając wolnego czuję się jakbym wyjechała na dwugodzinne wczasy:). Zapraszam na jutrzejszą letnią stylizację:)
Czerwiec powoli się kończy, a tym samym sezon na truskawki, do których, jak wiecie mam wielką słabość. Jeśli więc nie udało Wam się skorzystać z żadnych przepisów podanych na stronie, macie ostatnią szanse aby zasmakować w dobrodziejstwach moich ulubionych owoców sezonowych. Przepis, który przedstawiam poniżej jest banalnie prosty, a smak jest nie do opisania. Moim zdaniem nie ma chyba lepszego deseru dla rodziny w upalne dni. Galaretka z truskawkami i bitą śmietaną to coś, czemu od dziecka nie mogłam się oprzeć.
Do wykonania tego przepisu będzie Wam potrzebnych naprawdę niewiele rzeczy:
1.Truskawki (nie zgadlibyście co?:))
2. śmietana – im tłustsza tym lepiej, ja używam 36 procentowej
3. dwie saszetki galaretki truskawkowej
4. trochę cukru
Najpierw układamy truskawki w misce. Ja lubię robić galaretkę w szklanych naczyniach, ale w gruncie rzeczy to nie ma znaczenia:)
Gdy całą miskę zapełnimy już truskawkami, zabierzmy się za przygotowanie galaretki. Na opakowaniu jest bardzo dokładna instrukcja jak należy ją przyrządzić. Polecam dodać trochę mniej wody, niż to jest podane na opakowaniu, galaretka szybciej stężeje (cierpliwość w gotowaniu nie jest moją mocną stroną:))
Czekamy aż galaretka trochę ostygnie i zalewamy nią truskawki.
Kiedy miska wyląduje w lodówce czas zabrać się za bitą śmietanę. Nie muszę Wam chyba mówić, że bita śmietana ze spray'u, to jedna z najbardziej chemicznych rzeczy jakie można znaleźć na sklepowych półkach. Śmietana ubita w domu jest po pierwsze smaczniejsza (w tej kwestii nawet nie ma czego porównywać!) a po drugie zdrowsza. Pamiętajcie aby przed ubiciem bardzo mocno ją schłodzić (możecie ją nawet wstawić na kilkanaście minut do zamrażalnika), dzięki temu łatwiej się ją ubije. Ja dodaję do niej 4 małe łyżeczki cukru.
Ja, bardzo ambitnie i z uśmiechem na ustach, chciałam ubić śmietanę ręcznie, ale po 10 minutach skapitulowałam…
Mikser, nawet taki przedpotopowy, jest lepszym rozwiązaniem:)
Po chwili śmietana była gotowa.
Po około dwóch godzinach galaretka była gotowa.
Jestem w niebie!
No i gotowe! Na początku wiosny zejście do ogrodu prezentowało się… no powiedzmy nieciekawie:). Teraz wygląda zupełnie inaczej. Uwielbiam siadać na schodach w otoczeniu kwiatów i łapać słońce, uczyć się, malować paznokcie, czytać książkę czy pisać nowe aktualizacje na stronę:). Najlepsze w tym wszystkim to, że efekt jest naprawdę imponujący, a wcale nie zajęło mi to aż tyle czasu:).
Tak jak obiecałam, przedstawiam Wam relację z Fashion Days w Sopocie. Przez cały weekend mogliśmy oglądać (za darmo!) pokazy mody młodych (i nie tylko) projektantów. Razem z Zosią byłyśmy zachwycone, do tego całe wydarzenie odbywało się przy wejściu na molo, a to jedno z moich ulubionych miejsc w mieście.