Evening with HR

Od kilku dni z utęsknieniem czekam na wieczór lub chwilę spokoju, aby móc zanurzyć się w kolejnym rozdziale książki, którą teraz czytam: "Helena Rubinstein. Kobieta, która wymyśliła piękno". W swojej kolekcji kosmetyków mam kilka pozycji (które bardzo sobie chwalę) marki HR. Nie przywiązując zbytnio uwagi do etykiety, postanowiłam zaufać radom eksepdientki z Sephory i zaopatrzyć się w polecane produkty (potrzebowałam akurat podkładu i cieni do wieczorowego makijażu). Nie bardzo wiedziałam, kim była założycielka tego gigantycznego konsorcjum, aż do momentu gdy nie sprezentowano mi jej biografii. 

Po przeczytaniu pierwszej strony, z której dowiedziałam się między innymi, że bohaterka urodziła się w Krakowie i spędziła w nim pierwsze lata swojego życia, wiedziałam już, że z przyjemnością przeczytam tę biografię do końca. W tej niezwykłej książce, autorka Michèle Fitoussi najwięcej miejsca poświęca śledzeniu kariery zawodowej Heleny Rubinstein, pisze również o życiu osobistym swej bohaterki i stara się obiektywnie odmalować charakter Madame (tak zwykło się Helenę Rubinstein nazywać). Historia Rubinstein została przedstawiona na tle historii całej kosmetyki – znajdziemy w niej ogrom ciekawostek – o pierwszym tuszu do rzęs, do którego trzeba było pluć, o pierwszym tuszu w tubce, nakładanym szczoteczką, ewolucji makijażu i demokratyzacji kosmetyki, o początkach chirurgii plastycznej i o tym, jaki wpływ na jej rozwój miała wojna. Ta fascynująca biografia to znakomity pomysł na prezent dla koleżanki, siostry, ale także dla naszej mamy, czy babci, czyli dla każdej kobiety, która kocha piękno.

Dla Wszystkich zainteresowanych spotkaniem z autorką książki mam ważną informację: Już 26 listopada w warszawskiej klubokawiarni MITO (ul. Ludwika Waryńskiego 28) o godzinie 18.00 będzie można spoktać Michele Fitoussi we własnej osobie:).

 

Pewnego dnia…

W ostatnim czasie mało miałam czasu na czytanie. Postanowiłam chociaż trochę nadrobić zaległości i wykorzystać 11 godzin w samolocie na zapoznanie się z nową powieścią Emily Giffin, której książki już nie raz Wam polecałam. Tak jak się spodziewałam, od pierwszej strony zostałam wciągnięta w perfekcyjnie opisany kobiecy świat przeżyć dwóch głównych bohaterek. Ta amerykańska pisarka znowu pokazała, że nikt nie rozumie kobiet tak dobrze jak ona.

Czego możemy się spodziewać sięgając po tę pozycję? Oczywiście wciągającej historii miłosnej oraz nieodkrytych tajemnic sprzed lat. Akcja rozpoczyna się w momencie, gdy do apartamentu trzydziestopięcioletniej producentki filmowej puka nastolatka, która okazuje się jej córką. Smaku całej powieści dodaje fakt, że akcja rozgrywa się w moim ukochanym Nowym Jorku. Nie chcę Wam zdradzać zbyt wielu szczegółów, więc ograniczę się do polecenia tej powieści:). Tym z Was, które jeszcze nie miały styczności z książkami Emily Giffin odrobinę zazdroszczę – po pochłonięciu "Pewnego dnia" będziecie mogły po raz pierwszy przeczytać "Coś pożyczonego", "100 dni po ślubie" i całą resztę jej wspaniałych książek:).

 

Truman Capote – od niego wszystko się zaczęło…

Nim zabrałam się za napisanie dla Was pierwszego postu z obecngo cyklu, obejrzałam (nie wiem który już raz) najsławniejszy film naszej bohaterki. Swoim pomysłem na "tydzień z Audrey" podzieliłam się też z mamą, która w mgnieniu oka odnalazła swój stary (mówiąc "stary" mam na myśli naprawdę stary:)) egzemplarz krótkiej powieści, napisanej przez Trumana Capote. Obdrapana i zażółcona okładka mnie nie zniechęciła – książkę przeczytałam jednego wieczoru.

Czy była wybitna? Chyba nie mnie to oceniać, nie jestem bowiem krytykiem literackim, ale czytałam ją z ogromną przyjemnością. Była to poza tym ostatnia książka na świecie, związana z Audrey Hepburn, która nie została przeze mnie pochłonięta (i to kilkakrotnie), a zabierając się za serie postów o tej niezwykłej osobie wypadałoby zebrać odpowiednią ilość materiału:).

Polecam ją przede wszystkim tym, którzy obejrzeli, przeczytali i usłyszeli już wszystko o Audrey Hepburn, a wciąż im mało:).

Follow my blog with bloglovin!

Make reading easier

Nie zawsze byłam molem książkowym. Powiem więcej, do czasu "Kamieni na szaniec", przeczytanych w czwartej klasie szkoły podstawowej, nie lubiłam czytać. Przebrnięcie przez "Janka muzykanta" było traumatycznym przeżyciem (chociaż pewnie pouczającym, ale nie skłaniającym do dalszych odkryć literackich), a "Krzyżacy" ułatwiali zasypianie szybciej niż szklanka ciepłego mleka. Całe szczęście, zaraz po wzruszającej książce Aleksandra Kamińskiego, mama zmusiła mnie do przeczytania Harry'ego Pottera, co przekonało mnie, że "gruba książka nie znaczy nudna książka". Lektury w liceum też zaczęły być bardziej znośne, a niektóre z nich, jak na przykład "Granica" Zofii Nałkowskiej, pomogły w obraniu dalszej drogi kształcenia. 

Mimo to powiem otwarcie – za mało czytam! I to nie z powodu braku doskonałych pozycji na rynku. Gdyby nie heroiczne wysiłki moich kochanych rodziców, to pewnie nie zaczęłabym  wielu wspaniałych książek, do których często wracam i z czystym sumieniem polecam Wam lub znajomym. 

Prawda jest taka, że do czytania często brakuje mi czasu lub motywacji. Jeśli jednak zacznę już coś czytać, to z całą pewnością to skończę, ale proces decyzyjny dotyczący otworzenia książki po raz pierwszy trwa niemiłosiernie długo. Wiem, że nie tylko ja mam taki problem. Według badania przeprowadzonego przez Bibliotekę Narodową w 2010 roku przeciętny Polak czyta pół książki rocznie.

Zamiast jednak straszyć Was resztą zatrważających statystyk, skupię się na powodach, dla których warto czytać i co zrobić, aby do dobrej książki zabierać się jeszcze chętniej niż do dobrego filmu. 

Dlaczego czytanie jest dobre?

Abstrahując od wymiernych wartości wynikających z czytania, takich jak szlifowanie języka, łatwiejsze formułowanie myśli, zwięźlejsze wysławianie się czy poprawienie gramatyki i ortografii (zwłaszcza u osób z dysgrafią i dysleksją, czyli między innymi u mnie:D) to nie ma lepszego sposobu na wyłączenie się z codziennych problemów niż wciągająca powieść. Dobra literatura potrafi oderwać naszą uwagę od przyziemnych spraw na długie godziny.

Każda przeczytana książka poszerza nasz zakres odczuwanych emocji i zwiększa naszą wiedzę o świecie. Kanadyjski psycholog Keith Otley twierdzi nawet, że czytanie rozwija nasze kompetencje społeczne. Dzięku literaturze jesteśmy bardziej empatyczni, bo utożsamianie się z bohaterami powieści ułatwia nam zrozumienie świata przeżyć innych osób. Dla niektórych z nas literaccy bohaterowie mogą stać się swoistego rodzaju wsparciem, utwierdzić nas w przekonaniu, że można wpaść w poważne tarapaty, ale także się z nich później wydostać. Sami przyznacie, że każdego z nas podnosi na duchu fakt, że czarodziej uczący się w Hogwarcie przeżywa w gruncie rzeczy podobne problemy i rozterki do naszych. 

Co zrobić, aby polubić czytanie?

Każdy musi trafić na "swoją" książkę. Nie ma tutaj uniwersalnej powieści lub algorytmu przypisującego konkretnej osobie pasujące dzieło. Zapewniam Was jednak, że gdy raz dacie się wciągnąć w świat Waszej wyobraźni, za każdym razem będzie Wam łatwiej zanurzyć się w kolejnej lekturze.

Mam swoje dwa "wabiki literackie", które nigdy mnie nie zawiodły. Każdemu panu zrażonemu do czytania przez "Lalkę" Bolesława Prusa  (według mnie jest to oczywiście rewelacyjna powieść, byłam nawet zafascynowana portretem psychologicznym Wokulskiego, ale doskonale rozumiem, że dla 18-letniego chłopaka mogła to być trauma nie do przejścia) polecam "Nie mów nikomu" Harlena Cobena. Mój chłopak także przeszedł przez "cobenowską" terapię i ku zdziwieniu wszystkich okazało się, że nie tylko lubi czytać, ale jest w stanie robić to bardzo szybko, jesli tylko dana pozycja będzie mu się wydawać interesująca. Ten kryminał jest po prostu piekielnie wciągający.

Nieprzekonane czytelniczki zachęcam z kolei do sięgnięcia po powieści Emily Giffin. Moja ulubiona książka jej autorstwa to "Coś pożyczonego". To naprawdę lekka, przyjemna i wcale niegłupia historia dwóch kobiet, z którymi każda z nas może się utożsamić. Warte polecenia są także inne jej pozycje; teraz zaczynam "Sto dni po ślubie" i jestem przekonana że się nie zawiodę.

Jeśli w żadnym wypadku nie ciągnie Was do powieści, proponuję przygodę z czytaniem rozpocząć od literatury popularno-naukowej lub stricte poradnikowej. Pamiętajcie: każda książka jest dobra!

Co robić, jeśli lubisz czytać, ale robisz to za rzadko ?:)

Mogę śmiało zaliczyć siebie do tej grupy. Uwielbiam czytać, a robię to tak rzadko. Być może w dzisiejszych czasach tempo życia i ilość zajęć powodują, że coraz trudniej znaleźć miejsce i czas na czytanie. W domu, zawaleni codziennymi obowiązkami, wolimy odprężyć się przed telewizorem, przy którym dodatkowo jesteśmy w stanie prasować i pomagać dziecku odrabiać lekcje. A do czytania potrzebujemy skupienia.

Pozostają nam więc te sytuacje, w których nie mamy do roboty nic innego : dojazd do pracy w autobusie i kolejce, wakacje czy okienka między zajęciami. Logistycznie jest to jednak dość skomplikowane. Niełatwo jest bowiem wozić ze sobą całą bibliotekę. Waga książek jest może trywialną wadą, ale wyczuwalną i to dosłownie. Zwłaszcza w damskiej torebce, w której od pewnego czasu poza portfelem noszę jeszcze laptopa, aparat, statyw i obiektyw na zmianę. Nic więc dziwnego, że w takim przypadku nawet chusteczki wydają mi się zbędnym balastem, nie mówiąć już o jakimś porządnym "tomidle". 

Postanowiłam więc pójść z duchem czasu i zaopatrzyć się w swój pierwszy  e-czytnik. Do tej pory spełnił swoje zadanie w 100% procentach. Po pierwsze mogę w nim mieć kilka książek jednocześnie (co w dobie tanich linii lotniczych jest istotną kwestią: nie trzeba będzie rezygnować z lektury ze względu na pojemność walizki), a po drugie waży tyle co nic, mogę go więc spokojnie nosić przy sobie przez cały dzień. Nie wiedziałam, czy będzie to udana inwestycja, w związku z tym, wybrałam najtańszy z dostępnych na rynku, do kupienia w Empiku:

http://www.empik.com/e-czytnik-trekstor-3-0,p1046129199,multimedia-p

Efekt jest całkiem wymierny: rozpoczęłam czytanie kolejnej książki ("Stulatek, który wyszkoczył przez okno i zniknął"). Za wcześnie jeszcze na stwierdzenie, że e-book radykalnie wpłynie na czytelnictwo książek (moje i Wasze), ale pierwsze doświadczenie jest naprawdę bardzo obiecujące!

 

IKEA, magazyn idea:)

Przychodzi taki moment w roku, w którym przyjaźni wobec siebie sąsiedzi zamieniają się we wrogo nastawionych przeciwników. Przyczyną tego zjawiska jest to, co pojawia się w niektórych skrzynkach pocztowych. Zdarzało mi się nawet słyszeć o wykradaniu katalogów Ikea ze skrzynek sąsiadów, jeśli listonosz nie był łaskawy zostawić wystarczającej ilości egzemplarzy. Katalog IKEA to często jedyny magazyn dotyczący wnętrz, jaki pojawia się w naszych domach – nic w tym złego bo jest po prostu świetny. Mnóstwo zaczerpniętych tam pomysłów można szybko i tanio wykorzystać we własnym mieszkaniu. Dla mnie świeżo dostarczony katalog jest powodem do burzliwych dyskusji z Zosią – przy wspólnym przeglądaniu zdjęć, zaczynamy w wyobraźni zmieniać wystrój w domu, przemieszczać meble i zmieniać kolory ścian. 

Przeglądając swój katalog IKEA znalazłam wiele pomysłów na mądre zagospodarowanie małej przestrzeni.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Po obejrzeniu całego magazynu i zrobieniu porządków w pokoju zastanowię się, jak małym kosztem odświeżyć wystrój. Jeśli wybiorę się do IKEA, z pewnością dam Wam znać jak taką zmianę uzyskać:)

 

Ulubione miejsca i wydarzenia w moim mieście – Kino letnie

 

Jest parę takich rzeczy, po których wiem, że właśnie zaczął się najpiękniejszy okres wakacji. Pierwszym sygnałem jest otwarcie mojej ulubionej budki z lodami na gdyńskim bulwarze, w połowie czerwca. W lipcu zawsze czekam na zaproszenie mojej przyjaciółki na półwysep helski, gdzie co roku wyprawia swoje urodziny (jak zwykle nie musiałam czekać długo:)). Jednak prawdziwy, wakacyjny nastrój pojawia się u mnie wtedy, kiedy usłyszę przez przypadek o repertuarze kina letniego, na sopockim molo. Bo gdzie, jak nie na leżaku, przy szumie morskich fal, oglądając kultowe filmy możemy poczuć się jak na wymarzonych wczasach? A często jest to dopiero zapowiedź magicznego wieczoru.

Jeśli więc pojawicie się w Sopocie (lub na zakopiańskich Krupówkach) postarajcie się poświęcić chociaż jeden wieczór na „pójście do kina”:). Uwaga! Bilet to tylko 5,50 zł:).

Ja wybrałam się na kino letnie już parę razy. „Poznasz przystojnego bruneta”, „Autor Widmo” oraz „Księżna” to filmy, które obejrzałam do tej pory. Jestem przekonana, że w repertuarze każdy znajdzie coś dla siebie.

 

Pamiętajcie o tym aby ciepło się ubrać. Wieczorem na molo można naprawdę zmarznąć, więc nawet jeśli uznacie, że jesteście dobrze przygotowani, to weźcie coś jeszcze – niezastąpiony jest koc!

Oglądając te zdjęcia znowu zapragnęłam znaleźć się w tym miejscu. Dziś grają film "Wielki Mike", kto się wybiera?:)