Kilka zasad prowadzenia domu, które przydadzą się w czasie dobrowolnej kwarantanny.

   Po kilkudziesięciu latach spokoju, zachodni świat uśpił nieco swoją czujność i zapomniał o tym, że w naturze wciąż drzemią niepoznane przez nas siły. Skupiliśmy się na parciu do przodu, konsumpcji i technologicznym rozwoju, który dawał nam złudne poczucie władzy nad światem. Wydawało się, że możemy już wszystko, że nic nam nie zagraża, ale mały wirus migusiem ustawił nas do pionu. Musieliśmy odwrócić się na pięcie, zamknąć się w czterech ścianach i zacząć w nich funkcjonować na innych zasadach.

    Dom od zawsze był dla mnie centrum wszechświata – to do niego chcę wracać, w nim najchętniej spędzam czas z bliskimi i odnajduję poczucie bezpieczeństwa. Dbam o niego, jak potrafię najlepiej, a jednak w ostatnich kilku tygodniach, w czasie epidemii, zobaczyłam, że są rzeczy, na które przymykałam oko choć nie powinnam – i nie chodzi tu bynajmniej o sierść Portosa w kątach (bo na takie ilości przymykanie oka nic nie da: i tak ją widać).

   Sprzątanie i szeroko pojęta organizacja domowego życia, to tematy, którymi w ostatnich latach trochę nie wypadało się interesować – długo walczyłyśmy o to, aby przestano postrzegać nas jak kury domowe, głupio by było, gdyby epidemia miała to zniweczyć. Od razu więc uprzedzam, że chociaż tradycyjnie wpis kieruję do CzytelniCZEK, to panowie w równym stopniu powinni zadbać teraz o zasady higieny w czterech ścianach. Nie róbmy precedensu i nie wracajmy do starego podziału ról. Tym bardziej, że teraz, gdy wszyscy siedzimy w domu, czarno na białym widać ile czasu zajmuje wykonywanie wszystkich czynności – być może okaże się, że dzięki tej przymusowej izolacji nasi partnerzy będą w końcu mieli wiarygodny obraz tego, jak absorbujące jest prowadzenie domu, a my zyskamy argumenty, aby przekazać im więcej obowiązków.

   Ale przejdźmy do meritum. W dzisiejszych specyficznych okolicznościach okazuje się, że umyta podłoga i dobrze zaplanowane zakupy spożywcze mogą mięć bezpośredni wpływ na zdrowie nasze i naszych bliskich. Wiem, że internet bombarduje nas łopatologicznymi opisami różnych czynności, które należy teraz wykonywać, aby zwiększyć świadomość w zakresie podstaw sanitarno-epidemiologicznych (i bardzo dobrze), więc ja podejdę do tego tematu trochę z innej strony.

1. Kiedyś i dziś – dlaczego układ naszych mieszkań sprzyja wirusom?

   Dziesiątki lat temu ludzie mieli o wiele mniejszą wiedzę na temat rozprzestrzeniania się bakterii i wirusów, a jednak układ ich domów i mieszkań lepiej chronił mieszkańców przed nieczystościami. Jak to możliwe? Przedsionek, czyli małe pomieszczenie oddzielające wejście do domu od reszty pomieszczeń, było kiedyś stałym elementem architektury wynikającym między innymi z troski o odpowiednią higienę. Dziś jest zdecydowanie mniej popularne, bo „kradnie” powierzchnie mieszkalną, która jest dla nas najcenniejsza. Jego brak oznacza jednak, że bakterie i wirusy z zewnątrz nie napotykają żadnej przeszkody i mogą śmiało rozgościć się w naszym salonie. Przedsionek (zwany też gankiem lub wiatrołapem) może wydawać się nam reliktem z czasów „Pana Tadeusza”, ale kolejne pokolenia, również czuły potrzebę pozostawienia „brudu z zewnątrz” poza swoim domostwem. Widok butów wystawionych przed wejściem do mieszkań w blokach stał się jednym z symboli epoki PRL-u i o ile dziś nas bawi, to łatwo znaleźć dla takich zwyczajów logiczne wyjaśnienie.

    Spokojnie, nikogo nie nakłaniam, aby pędził do Castoramy po cegły i rozpoczął budowę ściany w przedpokoju, ale dodatkowe środki bezpieczeństwo należy podjąć od zaraz. Najlepiej ustalić, że wszystkie elementy naszego wierzchniego stroju nie przekraczają granicy przedpokoju, a buty, zaraz po przyjściu do domu lądują w szafce lub garderobie (jeśli nie macie w nich miejsca, to kupcie ładny kosz i w nim trzymajcie buty). Jeszcze lepiej, jeśli płaszcz czy kurtkę ściągniemy jeszcze na klatce, najpóźniej tuż po przekroczeniu progu mieszkania (nigdy nie trzepiemy okryć wierzchnich w domu, jesli już to róbmy to na zewnątrz). Uwagę powinnyśmy też zwrócić na torebkę, bo to ona po wyjściu z domu ma największy kontakt z naszymi dłońmi, nie mówiąc już o rzeczach, które trzymamy w środku – portfel, klucze, telefon, karta kredytowa, to przedmioty, które mają na sobie najwięcej zarazków. Domyślam się, że wiele z tych rzeczy jest dla Was oczywiste (dokładnie tak jak częste mycie dłoni ;)), ale warto wykazać się dziś jeszcze większą czujnością – rzeczy z zewnątrz powinny być odizolowane od tych, z którymi mamy kontakt w środku domu. Pamiętajcie też, że podłogę w przedpokoju powinniśmy myć częściej niż w pozostałych częściach mieszkania.

Moje buty (póki co) mieszczą się w szafkach, ale gdyby coś się w tej materii zmieniło to wykorzystałabym właśnie takie kosze, w których teraz trzymamy zabawki. 

    Instrukcja dla mam małych brzdąców – wiem, że wiele z nas woli trzymać wszystkie rzeczy dziecka w dziecięcym pokoju, na specjalnie przygotowanych słodkich haczykach, albo w środku szafy. Lepiej jednak pozostawić rzeczy „z zewnątrz” w przedpokoju i nie przenosić ich z pokoju do pokoju. W ostateczności można wydzielić zamkniętą szufladę w której ułożymy buciki, kurteczki, czapeczki czy kocyk którego używamy na zewnątrz.

   I jeszcze kilka słów o zwierzętach domowych. Wiele z Was pyta mnie jak Portos stosuje się do odgórnych wytycznych. Jesteśmy szczęściarzami, bo możemy korzystać z ogrodu przynależącego do naszej kamienicy. Rano i wieczorem Portos nie wychodzi więc teraz na regularny spacer tylko korzysta z tego niewielkiego trawnika, a ja mogę mu towarzyszyć w szlafroku (Portos nie bardzo umie spędzać czas w ogrodzie w pojedynkę). Raz dziennie wychodzimy z nim na spacer – okolica, w której mieszkamy pozwala na szczęście zrobić to tak, aby nie minąć w tym czasie nawet jednej osoby. Wracając jednak do głównego tematu tego akapitu – nie kąpie teraz Portosa trzy razy dziennie i bez obawy głaszcze go ile wlezie, ale po powrocie ze spaceru od zawsze czyszczę mu małymi ręczniczkami (zobaczycie je na zdjęciu przedpokoju), które mam naszykowane tuż przy drzwiach wejściowych. Po każdym użyciu ręcznik ląduje w praniu. Co jasne – nie są to ręczniczki, których sami używamy. Na pewno już o tym słyszałyście, ale dla pewności też o tym napiszę – nie udowodniono do tej pory, aby psy czy koty mogły przenieść na człowieka koronawirusa. Wiadomo natomiast od dawna, że jeśli na co dzień przebywamy ze zwierzętami, to pojawia się u nas tak zwana odporność krzyżowa. Istnieją również pierwsze badania mówiące o tym, że właściciele lżej przechodzą zakażenie koronawirusem.

Mój przedpokój. Na kaloryferze widzicie ręczniczki do wycierania łap Portosa.  Na wieszaku wiszą ekologiczne torby, mój płaszcz, smycz Portosa, czapeczka i kurteczka z wełny merino, którą bardzo sobie chwalę (to naprawdę nie jest przereklamowany produkt). Ubranka dla małej mam od polskiego sklepu Bebe Concept, w którym znajdziecie też  specjalnie wyselekcjonowane zabawki na okres kwarantanny.

2. Zakupy, czyli wszystko, co przynosimy do domu.

   Nasza pamięć jest zawodna – bez wkuwania na blachę człowiek szybko zapomni nawet krótką pięciopunktową listę. Zresztą, co Wam będę tłumaczyć – ileż to razy nie chciało nam się zapisać składników na ciasto, z zadowoleniem wrócić do domu z zakupów, wyciągnąć mikser do ciasta, włożyć fartuch i zorientować się, że owszem pamiętałyśmy o świeżych laskach wanilii, bezglutenowym proszku do pieczenia i innych cudach, ale zwykłe jajka już nam niestety wypadły z głowy. Tyle że, o ile wcześniej było to po prostu bardzo irytujące, tak teraz oznaczałoby kolejną bezsensowną wyprawę do sklepu. Takich głupich błędów naprawdę trzeba teraz unikać. Poza tym, w dzisiejszych czasach przyzwyczailiśmy się już do codziennych zakupów, więc nasze planowanie jadłospisu mogło być bardzo spontaniczne. Dzisiejsze ograniczenia sprawiły ze do sklepu wybieram się nie częściej niż raz w tygodniu i muszę wtedy kupić wszystko co będzie mi potrzebne przez najbliższe siedem dni. Ba! Muszę tez kupić to, co może nie jest niezbędne do życia, ale sprawi też trochę przyjemności (Michaszki na przykład – je też trzeba wpisać na listę!). Bez skrupulatnego przygotowania taka operacja nie ma szansy powodzenia. Poświęćcie na to dłuższą chwilę – proponuję przejść się po każdym pokoju i zastanowić się czego brakuje, albo  co niedługo się skończy. W łazience sprawdzić zapasy detergentów, proszków do prania, kosmetyków,  pasty do zębów, papieru toaletowego czy wacików. To samo robimy w pokoju dziecka (na jak długo starczą nam pieluchy i chusteczki) i oczywiście w kuchni.

    Niestety czas epidemii to wielki „comeback” wszelkich jednorazówek. Siateczki, foliowe i silikonowe rękawiczki maseczki – to, z czym próbowaliśmy walczyć w swoim otoczeniu z oczywistych względów staje się teraz jedną z kluczowych broni przeciw koronawirusowi. Czy to koniec idei Zero-Waste? Chwilowo trochę tak, zwłaszcza, że nawet Polskie Stowarzyszenie Zero Waste zaznacza, że obecnie liczy się tylko walka z epidemią. Czy to oznacza, że jesteśmy skazani na produkowanie ton plastiku w naszym domu? W przypadku rękawiczek jednorazowych to plastik i lateks są najlepszym (albo po prostu jedynym) rozwiązaniem. Jeśli jednak chodzi o siatki na zakupy i opakowania to papier w tym przypadku nadal się sprawdzi. Tym bardziej, że, jeśli wierzyć doniesieniom naukowców, karton jest bardziej zabójczy dla koronawirusa niż plastik (informację tą podał m.in. serwis National Geographic). W jakim sensie? Wirus żyje na papierze znacznie krócej (nawet o kilka dni!) niż na plastiku.  Jeśli jednak nie macie dostępu do papierowych toreb, a nie wyobrażacie sobie przynosić do domu kolejny porcji plastiku to używajcie toreb materiałowych (lub takich ze sznurka), które nie maja napisów – trzeba je bowiem prać w wysokich temperaturach, co szybko zniszczy wszelkiego rodzaju pigment.   

Do Jadłosfery zajrzałam po ulubioną pastę z bakłażanu, ale do koszyka trafiło tez kilka innych rzeczy (dokładną listę zakupów znajdziecie poniżej). Jadłosfera to nie tylko miejsce, w którym kupicie podstawowe produkty jak mąka (wiele rodzai) i ocet ale też prawdziwe rarytasy o których pewnie byście nie pomyślały tworząc listę do sklepu. Oto moja przykładowa (właściwie nie „przykładowa” tylko ostatnia) lista zakupów z Jadłosfery: ocet jabłkowy (idealny do mycia szyb, podłóg, łazienki), przyprawy, syrop klonowy (idealny do chałki, placków czy naleśników), miód lipowy truskawkowy, konfitura z róży (wzięłam od razu dwa słoiczki – to jest prawdziwe niebo w gębie), kasza Quinoa (najlepsza do sałatek, ale można nią również faszerować papryki), bio ciasteczka owsiane (czyli idealna alternatywa dla słodyczy, też polecam wziąć więcej niż jedno opakowanie, bo bardzo szybko znikają).

   Też tak macie? Przychodzicie do domu z zakupów, a torby ze sprawunkami stawiacie na blacie kuchennym albo stole? To wygodne, bo bez schylania możemy rozpakować wszystkie torby, ale tuż po rozpakowaniu rzeczy musimy wtedy dokładnie zdezynfekować blat. Jeśli chodzi o rozpakowywanie produktów, to tutaj zdanie  specjalistów jest podzielone – jedni twierdzą, że każdy produkt powinno się przecierać szmatką nasiąkniętą środkiem dezynfekującym i jak najszybciej powkładać do szafek (a po skończeniu obowiązkowo umyć ręce). Inni z kolei mówią, aby tuż po przyjściu do domu zamknąć zakupy na przykład na balkonie, albo  werandzie (czy też zostawić w ogrodzie lub na klatce schodowej jeśli ufamy sąsiadom) i poczekać chociaż dobę nim zaczniemy je rozpakowywać. Jeśli macie jakieś oficjalne rekomendacje w tej sprawie to dajcie znać. Ja póki co wybieram pierwszy sposób, chyba,  że zawartość zakupów faktycznie może spokojnie poczekać na zewnątrz.

   Chociaż patrząc na ulice mojego miasta, trudno nie dostrzec podobieństw do najczarniejszych czasów PRL-u  (ludzie przemykający między domami, kolejki do sklepów, policja patrolująca przechodniów) to nasza sytuacja jest jednak nieporównywalnie lepsza. Możemy przecież korzystać z dobrodziejstw internetu. Nie, nie, nie mam na myśli Netflixa (chociaż on też się teraz przydaje) a sklepy, które mogą nam dziś przywieźć pod drzwi wszystko czego potrzebujemy. Jeśli potrzebujecie pięknego wielkanocnego wieńca, bazi, albo świeżych kwiatów, to moja ukochana kwiaciarnia Narcyz dowiezie Wam takie wspaniałości na terenie całej Polski, firma Legutko dostarczy Wam nasiona warzyw, abyście mogli zacząć własną uprawę, Jadłosfera zadba o przepyszne dodatki od polskich dostawców, Bebe Concept zapewni wszystko, czego potrzebują dzieci, a w Waszych miastach na pewno wiele lokali gastronomicznych wyczekuje zamówień. Nie obraźcie się proszę – nie chodzi o naganianie do zakupów, ale o wsparcie fajnych miejsc, za którymi stoją pracowici i dobrzy ludzie. Rozejrzyjcie się na około czy wydając niewiele (a właściwie tyle samo, ale nie w supermarkecie) pomożecie komuś przetrwać ten cięższy czas. Jeśli zdecydujecie się robić zakupy w internecie pamiętajcie, aby, dokładnie tak samo jak w przypadku wyjściu do sklepu, sprawdzić czego dokładnie potrzebujecie, aby potem już „nie domawiać”. 

Na zdjęciu powyżej widzicie tak naprawdę wszystko, czego potrzebujemy do utrzymania naszego domu w higienicznej czystości. Spirytus wysokoprocentowy, ocet, mydło i sok z cytryny. Czyste ręczniki od zawsze były jednym z moich domowych natręctw – zmieniam je bardzo często, na zdjęciu widzicie te małe do rąk, jak i te większe. Częste (albo raczej "super częste") mycie rąk umila mi naturalne mydło do rąk FRAMA w szklanej butelce. 

3. Akcja dezynfekcja

   Płyny dezynfekujące to pierwsze produkty, które w wyniku epidemii, błyskawicznie zniknęły z półek sklepowych. Teraz powoli wracają do sprzedaży i można je już dostać w większości supermarketów i jeśli będziecie mieli taką możliwość to kupcie chociaż jeden. W internecie wiele jest instrukcji jak wykonać taki płyn, ale wbrew ogólnej opinii nie jest to wcale aż takie proste bo, po pierwsze, różne źródła podają różne proporcje, a po drugie, samo odmierzenie składników może być wyzwaniem. WHO rekomenduje połączenie 165 ml alkoholu etylowego o 95% stężeniu, 8,5 ml wody utlenionej, 3 ml gliceryny i 18 ml wody. Niby wszystko jasne, ale w nie każdym gospodarstwie domowym znajdziemy glicerynę czy precyzyjną miarkę. Ale! Nawet jeśli nie planujecie zrobić własnego płynu, to spirytus i tak wam się przyda – dodajcie do niego odrobinę wody (mniej więcej 1/10 objętości spirytusu) i możecie przetrzeć wacikiem z tym roztworem telefon, klawiaturę komputera czy klamki. Poza tym, idzie Wielkanoc więc zawsze przyda się do ciast ;). 

    To prawda, że większość niebezpieczeństw związanych z wirusem czai się na zewnątrz, ale to nie oznacza, że powinniśmy przestać dbać o czystość w mieszkaniu. Podłogę myjmy roztworem octu i wody, zapewniam Was, że nieprzyjemny zapach ulatnia się w ciągu chwili. Epidemiolodzy coraz częściej zwracają również uwagę na poprawne wietrzenie mieszkania. Nie chodzi bynajmniej o to, aby mieć uchylone jedno okno przez cały dzień. O wiele lepszy efekt uzyskamy jeśli na pięć minut otworzymy na oścież wszystkie okna. Wietrzmy też pościel, poduszki z kanapy czy posłanie psa. Wymieniajmy ręczniki tak często jak tylko pozwala nam ich ilość.  

Wiem, że tego nie widać, ale moja sypialnia jest zawsze dobrze wywietrzona. Bardzo często pytacie mnie o to skąd mam prześcieradła z lambrekinem – faktycznie czasem trzeba się ich naszukać, ale łóżko wygląda dzięki nim dużo lepiej (zwłaszcza jeśli trzymamy pod nim pojemniki na buty (tak jak w moim przypadku). Najszerszy wybór ma zdecydowanie sklep Cellbes. Znajdziecie tam wersje bardziej minimalistyczne, jak i klasyczne i naprawdę wiele rozmiarów do wyboru.   

  Aby odkazić takie przedmioty jak klucze czy maski kilkukrotnego użytku, najlepiej użyć wrzątku. Przedmioty, które chcemy poddać dezynfekcji wkładamy do miski i zalewamy wrzątkiem – po kilku minutach możemy być pewni, że wirusy takiej kąpieli nie przeżyły. Można tak odkazić większość przedmiotów codziennego użytku. 

4. Kuchnia w czasach zarazy.

   Kwarantanna bardzo szybko weryfikuje niektóre nasze złe zwyczaje. Wydawało mi się, że już wcześniej marnowałam naprawdę mało jedzenia, ale teraz widzę jak na dłoni, że moja motywacja musiała być zdecydowanie za słaba, że dopiero gdy faktycznie dociera do nas to, że tego jedzenia może zabraknąć, zaczynamy intensywnie myśleć, jak dobrze je zagospodarować. Został mi w lodówce na wpół zjedzony jogurt? Użyję go do sosu do kotletów. Jedna trzecia chleba zrobiła się trochę czerstwa? No to będą małe grzanki do zupy. Nie jest to oczywiście odkrycie na miarę Newtona – od dawien dawna wiadomo przecież, że wiele popularnych dziś przepisów, powstało nie w wyniku radosnej twórczości wybitnych kucharzy, ale w wyniku różnych kryzysów, które wymuszały na gospodyniach domowych większą kreatywność. Nasze babcie do perfekcji opanowały sztukę przygotowywania smacznych dań z możliwie jak najmniejszej ilości produktów. Wszystko po to, by nawet w ciężkich czasach zapewnić rodzinie radość przy stole. Nic więc dziwnego, że gdy w życie weszły pierwsze restrykcje ograniczające rozprzestrzenianie się wirusa, w wielu polskich domach znów zapachniało racuchami…

   Racuchy, domowe frytki czy placki to naprawdę świetny sposób na udany wieczór, ale po blisko czterech tygodniach siedzenia w domu, powoli zaczyna brakować mi pomysłów na obiady. To też dobitnie pokazało, że, chociaż byłam przekonana, że gotuję całkiem nieźle, mój kulinarny repertuar jest jednak dosyć wąski – potrafię ugotować ledwie kilkanaście obiadowych dań. Aby dodać do naszych posiłków świeżości i nowych smaków skręcam więc w zupełnie inną stronę – przyprawy wschodu będą miłą odmianą po „mielonych” i makaronach. Nie wierzycie? To zróbcie super prostą Szakszukę z dodatkiem kuminu. 

   Poniżej przypominam też najprostszy sposób na czerstwą chałkę, tak aby nie zmarnował się nawet okruszek. Nie wiem czy jest na świecie coś pyszniejszego – a może ktoś z Was wykorzysta ten przepis w czasie Wielkanocy? 

Przepis na najpyszniejsze słodkie tosty na świecie.

Skład: 

1 chałka

3 jajka

łyżka cukru pudru

szklanka mleka

Do podania:

łyżka cukru pudru

syrop klonowy / konfitura

masło

Sposób przygotowania:

W misce roztrzepuję jajka z mlekiem i cukrem. Pokrojone kawałki chałki zamaczam z dwóch stron w masie jajecznej. Rozgrzewam masło z kroplą oliwy na patelni i przekładam na nią pokrojoną i namoczoną chałkę. Czekam aż się zarumieni i odwracam na drugą stronę. Podaję z cukrem pudrem, syropem klonowym lub konfiturą z róży. Cała chałka "powinna" zapełnić brzuchy trzem osobom. 

   W tym momencie stała już za mną cała brygada, a ich ślinka ściekała mi na kark, gdy pochylałam, się aby zrobić zdjęcia. Jestem pewna, że Wasi bliscy też będą szczęśliwi, jeśli zafundujecie im to proste i szybkie śniadanie. Nie wiem jakie macie plany na zbliżające się Święta Wielkanocne, ale nasze będą w tym roku inne niż zwykle. Cieszymy się, że nasi najbliżsi są zdrowi, nawet jeśli porozrzucani po różnych kątach świata. Trzymam się myśli, że następną Wielkanoc na pewno spędzimy wszyscy razem. Póki co, doceniam jak nigdy nasz mały kawałek ziemi, hamak i kilka metrów kwadratowych trawy i przesyłam Wam wszystkim trochę słońca. 

kurteczka i czapeczka z wełny – BebeConcept // biała sukienka – MLE Collection (niebawem w sprzedaży) // płaszcz – Zara (stara kolekcja)

My widzimy się jeszcze przy okazji niedzielnego wpisu, ale już teraz życzę Wam miłych świątecznych przygotowań! Aha. Zapomniałabym. Zostańmy w domu :).

 

*  *  *

 

Last Month

   I always try to share my smile with you, but today it will be more difficult than usually. The blog has never been a space where I would air my grievances. Regardless of the problems and various crisis situations that I’ve faced over the past few years, I never allowed the negative emotions to cloud the content that you could find here. Today, it’s not about my smaller or larger concerns – all of us, without exceptions, are in dire straits and pretending that it doesn’t affect my mood would rather be a sign of ignorance than a sign of strength.

   In the last month’s photos, you can easily notice how our life has changed overnight. In the first half of March, everything was just beginning – the disturbing news from Italy were only starting to reach us, but the threat seemed to be far away. For the last several days, following the top-down guidelines, I’ve stayed home – for years, we’ve been talking about the importance of slowing down, so now everyone has slowed down…

* * *

   Staram się zawsze dzielić z Wami uśmiechem, ale dziś będzie to trudniejsze niż zwykle. Blog nigdy nie był dla mnie miejscem do wylewania swoich żali. Niezależnie od problemów i różnych kryzysów, które spotykały mnie w ostatnich latach, nie pozwalałam sobie na to, aby moje złe emocje przysłoniły treści, które tu znajdowałyście. Dziś nie chodzi jednak tylko o moje mniejsze lub większe troski – wszyscy, bez wyjątku, znaleźliśmy się w trudnej sytuacji i udawanie, że nie odbija się ona na moim nastroju byłoby nie tyle oznaką siły, co przejawem ignorancji.

W relacji z minionego miesiąca łatwo zauważyć, jak nasze życie zmieniło się z dnia na dzień. W pierwszej połowie marca ledwie czuliśmy na karku oddech zbliżającej się epidemii – z Włoch dochodziły niepokojące wieści, ale zagrożenie wydawało się być daleko stąd. Od kilkunastu dni, zgodnie z odgórnymi wytycznymi, siedzę jednak w domu – od lat dużo mówiło się o tym, że trzeba "zwolnić", no więc zwolniliśmy…

1.Warszawska kawiarnia. // 2. Wnętrze Authorrooms, w którym zatrzymaliśmy się na noc. Byliśmy w Warszawie całą rodziną, więc podróż w dwie strony jednego dnia nie wchodził w grę. // 3. Ta sukienka miała być naszą propozycją na Wielkanoc ;). // 4. Co wybierasz? Wszystko! //Plan był taki, aby kampanię letniej kolekcji MLE Collection zrealizować w marcu na Sycylii, ale wirus pokrzyżował nam plany. Dobrze, że w Warszawie też są fajne miejsca. Nad zdjęciami do MLE Collection zawsze pracuję zupełnie inaczej niż w przypadku bloga. Już teraz musiałyśmy fotografować produkty, które wejdą do sprzedaży późną wiosną – zadbałyśmy więc o odpowiedni anturaż i trochę poudawałyśmy, że jest ciepło. … że niby południowa Francja…a tak naprawdę północna Norwegia ;). 

Proszę nie sprzątać, nie dokończyłyśmy jeszcze zawartości słoików. 

Asia w kardiganie Mackay czeka już na śniadanie.Tym razem w Warszawie mieliśmy wyjątkowego pomocnika!Warszawska Wozownia była naszą kolejną lokalizacją. 1. Tyle nieodkrytych miejsc… // 2. I niezjedzonych rogalików… // 3. I świeżych brioszek… // 4. Na zdjęciach zawsze jest też dużo śmiechu! //Ostatnia nasza wizyta na psiej plaży.
1. Kolejni koledzy Portosa poznani na spacerze. Przez kwarantannę Portos musiał ograniczyć spotkania z psimi znajomymi. // 2. Mały kawałek świata. // 3. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem (lub kawą). To cud, że mój laptop jeszcze nie oberwał. // 4. Niebo nad sopockim molo.  // Gdy zobaczyłam tę szafkę nocną, wiedziałam, że po nią wrócę! :) To stary mebelek, ale na pewno można gdzieś upatrzeć coś podobnego. Piątek w domowym biurze. Tutaj wciąż jeszcze myślałam, że nasze plany z MLE Collection uda się zrealizować. Mój wymarzony model. Upinamy i podpinamy. To ostatni moment na poprawianie prototypów.
1. Ten wzór i opalona skóra… // 2. Bałagan. // 3. Stokrotki, niezapominajki, tymianek – czyli zakupy do ogródka w moim ulubionym Narcyzie. // 4. Portos zawsze zaśnie we właściwym miejscu i o właściwym czasie.  //Wizyta w showroomie Iconic w Gdańsku.Super miejsce i piękne rzeczy. Słodkie poranki.W ostatnich tygodniach prezentuję przede wszystkim styl domowo sportowy :). Tę białą kurtkę kupiłam jeszcze nim okazało się, że będę w niej chodzić głównie do ogrodu :).  Model od CARRY jest idealny, ale od razu uprzedzam, że wybrałam większy niż normalnie rozmiar (M) dzięki czemu kurtka jest oversizowa i (przy opuszczonych rękach ;)) sięga za pupę.  1. Tak pięknie kwitła a teraz marznie. Pogoda oszalała. // 2. W mojej garderobie ostatnio więcej bieli. // 3. Mamo wstawaj, wstawaj! Jest już 5:30! // 4. Peeling, który pozwala mi teraz przetrwać bez zabiegu dermapen :). //Naturalny peeling enzymatyczny to nowość od MIYA Cosmetics. Jestem pewna, że wiele z Was zna już tę markę i ceni sobie jej produkty. Pamiętam bardzo dobrze, że pytałyście o kod zniżkowy i w końcu go mam! Jeśli macie ochotę wypróbować peeling, bądź pozostałe kosmetyki od MIYA Cosmetics, to wystarczy, że w koszyku użyjecie kodu mlexmiya20 i od razu otrzymacie 20% rabatu na wszystkie produkty w cenach regularnych (kod jest ważny 7 dni).1. Ostatki z gałązek Magnolii.  // 2. Najlepszy zjadacz kanapek na świecie. // 3. Chyba w końcu zaczniemy doceniać ten nasz malutki ogródek… // 4. Lubię tu siedzieć i patrzeć na wędrujące światło. //Sweter do kostek to jest to!I tu oto znalazły miejsce moje ogródkowe zakupy. Póki co nie ufam pogodzie i nie sadzę ich do ziemi. 1. To jest najpopularniejszy wpis tego miesiąca. Przeczytajcie o zdrowiu psychicznym w czasie kwarantanny. // 2. Trampkowy zespół. // 3. Kto trzyma zabawki w pokoju dziecka? Na pewno nie ja ;). // 4. Tak małe torebki były ostatnio modne, gdy chodziłam do przedszkola, ale cieszę się, że wróciły do łask. On mówi „ja się nimi zajmę, a ty spokojnie sobie popracuj” a ja mówię „to patrz i licz do dziesięciu”.Ten wpis znajdziecie tutaj1. Nietypowa ale niezwykle urokliwa odmiana tulipanów. Nie widać na pierwszy rzut oka, ale wyglądają trochę jak rośliny owadożerne :)  // 2. Przerwa w pracy. // 3. Wiosenny rumianek na naszej ukochanej kołderce. // 4. Zlew nigdy nie zawodzi. Zlew zawsze znajdzie dla ciebie zajęcie. //A tu już rumiankowa kołderka w całej okazałości. Ten piękny wzór stworzyła pani Agata, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych. To już drugi komplet pościeli od Layette który trafił do naszego domu (mam też wersję zimową). Na stronie znajdziecie także między innymi ręczniczki czy prześcieradła z tym motywem, ale również wiele innych akcesoriów.1. Chciałybyśmy pójść na plażę albo do babci :(. // 2. Tę tartę pokazywałam Wam na Instastories i wiele z Was pytało mnie o przepis. Dla tych co przegapili link odsyłam tutaj (chociaż prawda jest taka, że trochę go zmodyfikowałam). // 3. Zostań w domu. Można spędzić miło czas i napić się… soku, albo poćwiczyć jogę jak ta pani na obrazie. // 4. Nasze okno na świat. //Pobudki coraz wcześniejsze. 1. Szukamy ptaszków do pary. // 2. Pobiliśmy w tym miesiącu rekord jeśli chodzi o ilości placków z jabłkami, racuchów i domowych frytek. // 3. No i skończyły nam się drożdże. A więc teraz kruche tarty.  // 4. Efekt uniesienia u nasady do pozazdroszczenia ;).  //

Portos ma już poranną jogę za sobą.Łóżko mnie zjadło i jestem mu za to wdzięczna.Biuro, kawiarnia, restauracja i salon kosmetyczny w jednym. Na długie godziny przed kompem polecam nie tylko pyszne kanapki, ale jakiś kosmetyk pod ręką. Skoro nie można wyjść i podziwiać wiosny, sprowadziłam ją sobie do domu.Ten fotel jest przyczyną niekończących się pytań, dlatego postanowiłam dodać jego zdjęcie w całej okazałości. To kolejny stary mebel, któremu postanowiliśmy dać nowe życie. Fotel ma ponad sto lat i należał do pradziadka mojego męża. I kolejne pytanie, które pojawia się bardzo często – boazeria ścienna, którą mamy w pokoju dziecka to nie jest dzieło stolarza – można ją kupić w sklepie internetowym i zamontować samemu.                              Coraz cięższy ten pakunek. 
Ostatnie zapasy.Polecam tę książeczkę wszystkim mamom, które chcą pomóc dzieciom chociaż trochę zrozumieć dzisiejszą sytuację. Pewnego poranka szkoła dla wilczków zostaje zamknięta. Wielki zły wilk musiał zatem zająć się czternaściorgiem swoich dzieci! Znajoma historia, prawda? W bardzo delikatny sposób są tu ujęte różne rodzinne trudności, którym trzeba umieć zaradzić. Bardzo podoba mi się ta opowieść. Ta książeczka jest super!1. Ulubiona scena z książeczki "Wielki Zły Wilk i czternaście małych wilczków", kiedy wszyscy wspólnie czytają. // 2. Sobotnie śniadanie. // 3. Kawa i praca. // 4. Tak zwane "odkłaczanko". //Ulice Sopotu. 
Mniej więcej rok temu. Dwa tygodnie temu mój kolega Psycholog powiedział mi, że niedługo będę tęsknić nawet za zwykłą jazdą samochodem. Wolałabym żeby się mylił…

Dziś rano świętowaliśmy czyjeś urodziny. Wszystkiego najlepszego Kochanie. Albo raczej: wszystkiego najnormalniejszego! Nam wszystkim!

* * * 

 

Last Month

  Even though February is the shortest month, browsing through the photos on my mobile phone, I’ve got a totally opposite feeling. At the beginning, we went for a 3-day trip to Brussels – we stayed at my parents’ place, we ate lazy breakfasts together, went for long walks around the beloved streets, and had the longest conversations possible. I was still returning with my memory to my first visit in Brussels – who could have thought that it was as long ago as five years ago! Back then, I prepared a long post from the capital of Belgium (you can find it here), which I could, by the way, refresh a bit. Maybe on the occasion of another trip?  

   The following weeks were full of balancing between my job and the role of a mother – and I’m quite good at that – it’s probably due to the immense patience that had been previously unknown to me. I had had no idea that I was capable of it ;).  Check out this unusually long summary of the passing month!

* * * 

   Chociaż luty jest najkrótszym miesiącem w roku, to przeglądając zdjęcia w moim telefonie mam zgoła odmienne wrażenie. Na początek wybraliśmy się w trzydniową podróż do Brukseli – mieszkaliśmy u moich rodziców, jedliśmy wspólne leniwe śniadania, chodziliśmy na długie spacery po ukochanych uliczkach i rozmawialiśmy ile się dało. Ja wciąż wracałam wspomnieniami do mojej pierwszej wizyty w Brukseli – kto by pomyślał, że było to już pięć lat temu! Przygotowałam wtedy dla Was długi artykuł ze stolicy Belgii (znajdziecie go tutaj), który w sumie mogłabym już odświeżyć. Może przy następnej wizycie?

   Kolejne tygodnie upłynęły mi na balansowaniu między pracą a rolą mamy, co chyba wychodzi mi całkiem nieźle – to pewnie przez te nieznane mi wcześniej pokłady cierpliwości o które nigdy siebie nie podejrzewałam ;).  Zapraszam Was na to wyjątkowo długie podsumowanie mijającego miesiąca!

1. Muszą leżeć idealnie na każdej dziewczynie! Nie macie pojęcia jak długi jest proces dopracowywania kroju każdej rzeczy od MLE. Niektóre wzory poprawiam nawet kilkanaście razy i często mija wiele tygodni nim w końcu będę zadowolona  z efektów. // 2. W szary poniedziałek trzeba się jakoś wspomagać. // 3. Znajdź żyrafę! // 4. W marcu (najdalej na początku kwietnia) rozpocznie się w końcu sprzedaż tej asymetrycznej sukienki. Wszystko trwało tak długo bo bardzo zależało mi na tym, aby był to produkt spełniający najbardziej restrykcyjne ekologiczne normy. Przez wszechogarniającą bylejakość supermarketowych produktów coraz częściej robię zakupy w sieci lub w sklepach z mocno wyselekcjonowaną ofertą. Apimania to nie tylko sklep z miodami – to miejsce tworzone z sercem i misją. Każdy słoik miodu ma dokładnie opisaną pasiekę z której pochodzi, a założycielki serwisu nie zajmują się jedynie sprzedażą ale także edukowaniem społeczeństwa o bezcennej roli pszczół. Powyższe miody to zapowiedź miodowego boxa, który będzie ukazywał się w edycji dwumiesięcznej. W takiej paczce pojawią się nie tylko różnorodne miody, ale i niespodzianki "less waste", które zastąpią zwyczajne domowe produkty zdrowszymi, wielorazowymi i ekologicznymi. Ideą słodkiej paczki jest nie tylko stała dostawa smakowitych miodów, ale także budowanie świadomości, że właśnie w drobnych wyborach odzwierciedla się nasza troska o środowisko. W paczkach nie znajdziecie ani grama plastiku. (miód "ale lipa" ze zdjęcia jest genialny). No to fru! Pierwszy lot samolotem w tym roku. Kierunek – Bruksela!Wyznaję zasadę, że podróż z dzieckiem to bułka z masłem, pod warunkiem, że wcześniej dobrze się przygotuję :). Ten podejrzany przedmiot na zdjęciu to butelka idealna – jest lekka, antylkolkowa, można ją myć w zmywarce, podgrzewać w mikrofali, mrozić w nich pokarm, nie da rady jej zbić, a przede wszystkim jest tak skonstruowana, że płyn w środku nie ma żadnej styczności z plastikiem. Znalazłam ją w sklepie Bebe Concept, w którym często robię zakupy dla małej (i dla siebie w sumie też :)). Dobra butelka to jedno, ale w podróży bardzo doceniam fakt, że mój brzdąc pije przede wszystkim samą wodę, bo w najgorszym wypadku jesteśmy mokrzy, a nie klejący ;).  1. Wszyscy na sportowo.  // 2. Typowy przykład "bad hair day". // 3. Oglądamy chmury. // 4. Przesiadka w Kopenhadze. //Niektórzy mają tu dość miejsca. 1. Sklep "Kuro" w Brukseli. Znajdziecie w nim wiele ciekawych marek. // 2. Miś numer jeden. // 3. Miś numer dwa. // 4. Witryna na Luisie. //

Poranne słońce. Sklepy jeszcze zamknięte, ale my już ruszamy na śniadanie. W końcu nie śpimy od szóstej ;). Udajemy rodowitych brukselczyków. Rynki, organizowane każdego dnia w innej dzielnicy miasta to jedna z najpiękniejszych brukselskich tradycji. Mieszkańcy chętnie zabierają na zakupy swoich czworonożnych przyjaciół… Tu na zdjęciu szorstkowłosy wyżeł niemiecki. Kilkanaście sekund później kolejny wyżeł przywędrował na zakupy ;).Taki nietypowy lunch. 
1. Belgia słynie z ostryg. // 2. Wnętrza opuszczonych sklepików. Co ja bym dała za taki parkiet i stolarkę! // 3. Słońce na horyzoncie. // 4. Zaczepianie mamy to najlepsza zabawa. // A tu nasze nowe odkrycie – restauracja "Colonel".  Zachód słońca i psy bawiące się z dziećmi. Taki widok zawsze mnie uspokaja. 
1. Weranda – marzenie! I na dodatek wykonał ją pan z Polski! // 2. Tata zawsze dodaje odwagi. // 3. Wydało się! Tu też byłam w dresie ;). To druga wersja dresu, który pokazywałam Wam ostatnio w "looku". Jest ciemniejszy (i ciut tańszy) i chyba lepiej sprawdza się w mieście. Znajdziecie go tutaj. // 4. Mogłabym się zaopiekować tym krzesełkiem ;). //

Stary park w samym centrum Brukseli. Po trzech dniach odpoczynku… byliśmy trochę zmęczeni ;).1. Strefa wypoczynkowa. // 2. Przepis miesiąca, czyli lany chrust. Mam nadzieję, że Wam się udał!  // 3. Pieczemy! // 4. Hmm… coś mi tu nie pasuje. :D //

Domowe słodkości umilają walkę z przeziębieniem. Jeśli czujecie niedosyt po Tłustym Czwartku to przepis znajdziecie tutaj.1. Nowość od Chanel. Ten pasek mogłyście zobaczyć w tym wpisie. // 2. Nie budzić psa. // 3. Szklany kubek wielorazowy. // 4. Asystent sesji rozkłada statyw, a szef produkcji się przygląda. W taką pogodę chyba wolimy jednak zostać w środku. 

Niby nic specjalnego, a jednak to moje ukochane miejsce w mieszkaniu. Wiele z Was pyta mnie o boazerię ścienną, którą widzicie na dzisiejszych zdjęciach. Można ją znaleźć w sklepie Foge.pl (znajdziecie tam też białe listwy przypodłogowe, które mam w mieszkaniu). Boazeria jest niezwykle łatwa w montażu, a wygląda jak wykonana przez stolarza. 

W lutym polskie wydanie magazynu Vogue obchodziło swoje drugie urodziny. Z tej okazji na marcowej okładce magazynu znalazła się rozchwytywana modelka Jean Campbell, a za obiektywem stanął wybitny polski fotograf – Maciek Kobielski. Pamiętacie pierwszą słynną okładkę polskiego Vogue'a z Pałacem Kultury?Owocowe serum antyoksydacyjne od Szmaragdowych Żuków. Ma bardzo silne działanie i daje mojej skórze właśnie to, czego potrzebuje – używam go na noc pod krem. W komentarzach parę osób pytało o kod rabatowy na kosmetyki tej marki więc szybko śpieszę z informacją, że na stronie SzmaragdoweZuki.pl wystarczy użyć kodu MLE-15 aby otrzymać 15 procent zniżki na wszystkie produkty (z wyjątkiem zestawów).  1. Z żalem opuszczamy ten lokal i idziemy na spacer.  // 2. Złoty detal – pierścionek od YES, znajdziecie w tym wpisie. // 3. Walentynkowa edycja perfum od Jo Malone London.  // 4. Ulubiona fryzura w ostatnim czasie. Gdy wiesz, że On nienawidzi filmów kostiumowych, ale w Walentynki zabiera cię na "Małe kobietki" – to jest prawdziwy dowód miłości!1. U nas w domu wszędzie chowają się myszki. // 2. Kremowy miód lipowy – oj tak! Ten jest mój ulubiony. // 3. Lutowe niebo nad Bałtykiem. // 4. Chcąc schować się przed wiatrem wstąpiliśmy do "Dwóch zmian" na Monciaku. Pod koniec lutego podobno najczęściej zaczynają "odpadać" pierwsze noworoczne postanowienia. Myślę, że ta książka może być dobrą okazją dla tych, którzy chcieliby się konsekwentnie trzymać żywieniowych zmian. Nie od dziś wiadomo, że cukier nie ma dobrego wpływu ani na nasze zdrowie ani na nasz wygląd. "Cukrowy detoks. 40-dniowe wyzwanie" to zbiór trików i przepisów pomagających żyć bez cukru. Wiele z nich bardzo łatwo jest od razu wdrożyć w życie, inne z kolei pozwalają małymi krokami ograniczyć słodycze – bez jęczenia i poczucia straty :). Dzięki tej książce w dosłownie trzy tygodnie nauczyłam się pić kawę bez cukru. Ta słodzona już w ogóle mi nie smakuje i nie mam pojęcia jak wcześniej mogłam ją pić – dziwne, prawda? Z pewnością nie zrezygnuję ze wszystkich słodkich rarytasów, ale wyraźnie widzę, że cukru jemy w domu po prostu mniej. Polecam!

Szykujemy się z Moniką, moją asystentką, na kolejną mejlowo-kurierowo-poniedziałkową batalię. Towarzyszy nam kawa i kwaśne miny. 

Ten strój to mój uniwersalno-roboczy zestaw. Dziękuję MINOU Cashmere z ten czarny szal (a właściwie chustę). Grafitową wersję tego modelu mam już od wielu lat (możecie zobaczyć tutaj i tutaj). Jeśli podoba Wam się ta chusta, to mam dla Was niespodziankę. Możecie użyć mojej zniżki na cały asortyment w sklepie MINOU Cashmere. Wystarczy, że użyjecie kodu MLEZIMA20 a dostaniecie aż 20% zniżki na całą nieprzecenioną kolekcję (kod jest ważny do 4 marca włącznie).Nowe skarby. Półwysep Helski zimą. Było pięknie i pusto. 1. Portos próbuje morsować. // 2. A kuku! // 3. Próbujemy dogonić Portosa. 4. Pierwsze kroki i szok na widok piasku. A to już smycz od Kary, która kiedyś opiekowała się Portosem, gdy trafił do szpitala (tę mrożącą krew w żyłach historię możecie znać z książki mojego taty, ale chyba kiedyś podzielę się nią chyba z Wami i opiszę moją perspektywę ;)). W WILD STORE znajdziecie akcesoria dla psiaków i uwaga: cały dochód ze sprzedaży jest przeznaczany na rozwój projektów związanych z psami oraz promocją odpowiedzialnego kupna/adopcji psów, a wszystkie produkty w sklepie są własnoręcznie wykonywane, nie są barwione i nie mają w składzie sztucznych tworzyw. Ponadto Kara jest autorką bloga Simplywild i opiekunką Wilczaka Czechosłowackiego (mieszanki psa i wilka – zobaczcie koniecznie tego psiaka na jej blogu!).
PS. Na hasło "Portos" w sklepie dostaniecie 10% rabatu! :)

Ostatnie spojrzenie za siebie – żegnamy luty tym pięknym widokiem.

* * *

 

„Stare” nowości w moim mieszkaniu, czyli kilka słów o trendach we wnętrzach + banalny przepis na tłusty czwartek

  We had other plans for this week, but a cold got us. All mothers who read this blog are surely aware that a baby’s infection changes your everyday life routines. Even the most cheerful and well-behaving children need maximum attention and closeness, and they don’t really care about the list with unfinished duties and errands to run ;). During these three days of spending time on the couch, inhalations, getting rid of the cold, and transforming into a kangaroo mother, I couldn’t focus on work, but I was able to catch up on the magazines and I planned some small changes with regard to my flat – when you are closed within four walls for a few days, you casually start noticing things that weren’t a nuisance before, but now are suddenly becoming irksome. Below, you will find a few words about the mistakes that I made during the renovation (maybe you’ll be able to avoid them) and a few zero-waste furniture tricks I won’t be writing that “I’ve bought new pillows to refresh my living room”). Oh! At the end of the post, I dusted off an old, yet really simple, recipe for Fat Thursday.

* * * 

   Na ten tydzień mieliśmy inne plany, ale dorwało nas przeziębienie. Wszystkie mamy, które czytają tego bloga, na pewno świetnie wiedzą, jak infekcja u malucha zmienia codzienne życie. Nawet najbardziej pogodne i bezproblemowe dzieci potrzebują wtedy maksimum uwagi i bliskości i w nosie mają naszą niezrealizowaną listę zadań ;). W czasie tych trzech dni kitłaszenia się na kanapie, inhalacji, odciągania kataru i transformacji w kangurzyce, nie mogłam skupić się na pracy, ale za to nadrobiłam zaległości w makulaturze i zaplanowałam małe zmiany w mieszkaniu – gdy jesteś zamknięta w czterech ścianach przez kilka dni mimowolnie zaczynasz dostrzegać rzeczy, które wcześniej ci nie przeszkadzały, ale teraz zaczynają drażnić. Poniżej znajdziecie więc kilka słów na temat błędów, które popełniłam w trakcie remontu (może Wy dzięki temu ich unikniecie) i trochę meblarskich trików w duchu „zero waste” (nie będę więc pisać o tym, że „kupiłam nowe poduszki aby odświeżyć salon”). Ach! A na koniec wpisu odkurzyłam dla Was stary, ale jakże banalnie prosty przepis na Tłusty Czwartek. 

    As many of you have noticed, the counter of my table has changed its colour. The wooden boards that were used to create it come from the demolition of an old windmill – hence, the charming uneven irregularities and dents (these are truly unique!). After a few years, I got bored with the dark colour of the wood stain covering the boards so we polished the whole surface to emphasise the rawness. Many of you also ask me about the marbled counter on my table – the small pieces are simple scraps that were left when the mason was cutting, for example, a counter from a larger piece. It doesn’t cost that much – three year ago, I paid PLN 80 for this piece.

* * *

   Jak wiele z Was zauważyło, blat mojego stołu zmienił kolor. Deski z których został wykonany pochodzą z rozbiórki starego młynu – stąd te wszystkie urocze nierówności i wgniecenia (nie do podrobienia!). Po kilku latach trochę jednak znudził mi się ciemny kolor bejcy, którą został pokryty, więc wyszlifowaliśmy go do surowości. Wiele z Was pyta też o ten marmurowy blat, który mam na stole – takie małe kawałki to zwykłe odpady, które zostają kamieniarzowi na przykład po wycinaniu blatu z dużej płyty. Nie kosztuje to wiele – trzy lata temu zapłaciłam za ten kawałek 80 złotych. 

   Maybe you still remember the “shell” chair from its previous incarnation (here). For a few months, I was trying to get down to change the tapestry as the old yellow padding wasn’t in a good condition anymore. Why am I writing about it? First of all, it is only now that I’ve found the time and energy to take photos of it and, mostly, I would really like to encourage you to give second life to furniture (and even better third or even fourth). My chair was produced in the 60s at the Furniture Factory in Słupsk. It’s not a priceless antique nor a Danish design for which you have to pay half of the national average salary. Shell chairs that can be renovated are available on OLX or Allegro even for PLN 50. I’m sure that many of you saw these chairs standing alone in front of your neighbour’s house. Don’t be bothered if its previous owners didn’t see the potential of the chair (their loss) as the upholsterer may turn it into a real masterpiece owing to which you’ll gain an original and beautiful piece. And if you want to make the journey shorter, here, here, and here, you’ll buy ready chairs after renovation.

* * *

    Być może pamiętacie krzesło „muszelkę” z jego poprzedniego wcielenia (tutaj). Przez kilka miesięcy zbierałam się do tego, aby zanieść je do obicia, bo stara żółta tapicerka nie była już w najlepszym stanie. Dlaczego o tym piszę? Po pierwsze, dopiero teraz znalazłam czas i ochotę, aby je sfotografować, ale przede wszystkim bardzo chciałabym zachęcić Was do dawania meblom drugiego (a najlepiej jeszcze trzeciego, albo i czwartego) życia. Moje krzesło powstało w latach 60-tych w Słupskich Fabrykach Mebli. Nie jest to żaden drogocenny antyk, ani duński projekt, za który zapłacimy połowę średniej krajowej. Krzesła muszelki do renowacji można wyszukać na olx-ie czy allegro nawet za pięćdziesiąt złotych. Jestem też przekonana, że niejedna z Was widziała je na wystawce przed domem sąsiadów. Nie przejmujcie się, że dotychczasowi właściciele nie widzieli w takim krześle potencjału (ich strata), bo tapicer może zafundować jemu prawdziwą „operację stylówę”, dzięki której zyskacie oryginalny i piękny mebel. A jeśli chcecie skrócić tę drogę to tutaj, tutaj i tutaj kupicie już gotowe krzesła po renowacji.

   Jeśli macie mieszkanie w starym budownictwie i jeszcze nie robiliście w nim remontu dobrze zastanówcie się, czy zamiast kupowac nowe drzwi i listwy przypodłogowe nie lepiej jest jest delikatnie przeszlifować i pomalować. To nie tylko oszczędność – kiedyś stolarka we wnętrzach prezentowała o wiele lepszy styl niż dzisiejsze produkty z masowej produkcji. Od razu zapytacie pewnie czy listwy w moim mieszkaniu są stare. Odpowiedź brzmi – nie. Na szczęście pojawiają się już firmy, które wykonują je perfekcyjnie, trzeba tylko wykonać odrobinę wysiłku aby taką firmę znaleźć. Moje listwy przypodłogowe są od firmy Foge.pl (model LB3, wysokość 12 cm). W ich ofercie znajdziecie też bardzo prostą w montażu boazerię ścienną, którą użyliśmy w pokoju naszej córeczki. Ważny jest też odpowiedni kolor – akurat te listwy są w idealnym odcieniu bieli. 

   I remember times when I was secretly stealing international magazines about interior design from my mother, and then I was drawing my dream room with blue walls and mahogany writing desk by the window. In the past, there were very few interior design magazines and, frankly, they weren't really my cup of tea. Provencal accents and furniture rubbed with white paint that I saw on each page didn’t look good in our latitude where the light is grey and there’s not enough of it almost for half of the year. Today, however, I see that a characteristic Polish style is coming to life – it is slightly a blend of modernism, the 70s, grandmother’s furniture, and industrial starkness. Polish websites about interiors have many topics to write about and many individuals to commend, and the photos of the flats that are embedded in our Polish everyday life struck home with me more than the spectacular apartments in Paris or London. A real treat has just landed on my table – Homebook Design vol. 6 is a comparison of the most beautiful Polish interiors, embellished with the stories of people who created them.

* * *

   Pamiętam czasy, gdy podkradałam mamie zagraniczne czasopisma o wnętrzach, a później rysowałam swoimi pastelami wymarzony pokój z niebieskimi ścianami i mahoniowym sekretarzykiem pod oknem. Kiedyś polskich magazynów o wnętrzach było tyle co kot napłakał i szczerze mówiąc nie bardzo wpisywały się one w mój gust. Prowansalskie akcenty i przecierane na biało meble, które widziałam na każdej stronie, nie wyglądały dobrze na naszej szerokości geograficznej, gdzie światło jest szare, a przez pół roku prawie nie ma go wcale. Dziś widzę jednak, że nareszcie kształtuję się u nas charakterystyczny polski styl – to trochę mieszanina modernizmu, lat 70-tych, mebli od babci i industrialnej surowości. Polskie strony o wnętrzach mają o czym pisać i kogo pochwalić, a zdjęcia mieszkań osadzone w naszej polskiej rzeczywistości, coraz częściej trafiają do mnie bardziej niż spektakularne apartamenty w Paryżu czy Londynie. Na moim stole wylądowała właśnie prawdziwa gratka – Homebook Design vol. 6 to zestawienie najpiękniejszych polskich wnętrz z charakterem, okraszonych historią ludzi, którzy je tworzyli.

Portal Homebook podpowiada, jak krok po kroku stworzyć wymarzony dom. Jest też wydawcą albumu Homebook Design, liczącego już sześć edycji. Nowy album jest dostępny w salonach Empik oraz na stronie sprzedaży homebookdesign.pl od 2 października.

   If I were to organise an evening of honesty and admit all my mistakes that I’ve made when I was furnishing the flat, two things would come as first – black tiles reaching half of the wall height in the bathroom and a dark blue sofa. I thought that most of the things in the flat are light and that the stronger accents will add some boldness, but today I consider it a mistake. Black tiles make the bathroom a lot darker (what a revelation), and the sofa looks like a dark stain in most of the photos. Even though I really like its shape, unfortunately, I made a bad choice and the padding is too dark – maybe it would be great in a glass-panelled apartment in the southern part of Italy, but in my living room located on the eastern side of the flat it just doesn’t fit well. For the last three years, I’ve been trying to turn a blind eye to that (I’m not going to get a new padding, just because the colour is different from the sample), but we’ve just started the renovation of our MLE Collection warehouse which is now supposed to turn into appropriate headquarters of a company and within the subsequent months, my sofa will land right there. The search for a new sofa has been started. 

* * * 

   Jeśli miałabym urządzić sobie wieczór szczerości i przyznać do pomyłek, które popełniłam w trakcie urządzania mieszkania to na pierwsze miejsce wysunęłyby się dwie rzeczy – czarne kafelki do połowy wysokości ścian w łazience i ciemnoniebieska kanapa. Wydawało mi się, że większość rzeczy w mieszkaniu jest jasna i te mocniejsze akcenty dodadzą wyrazistości, ale dziś uważam, że się pomyliłam. Czarne kafelki sprawiają, że łazienka w ogóle jest ciemniejsza (cóż za odkrycie), a kanapa na większości zdjęć wygląda jak czarna  plama. Chociaż sam jej kształt bardzo mi się podoba to niestety wybrałam za ciemne obicie – być może sprawdziłoby się ono w przeszklonym apartamencie na południu Włoch, ale w moim salonie od wschodniej strony świata po prostu nie pasuje. Przez ostatnie trzy lata starałam się po prostu przymykać na to oko (przecież nie będę na nowo obijać kanapy tylko dlatego, że jej kolor wyglądał inaczej na próbniku), ale właśnie zaczęłyśmy remontować magazyn MLE Collection, który ma się teraz stać siedzibą firmy z prawdziwego zdarzenia i nie dalej, jak za trzy miesiące moja kanapa powędruje właśnie tam. Poszukiwania nowej kanapy zostały więc rozpoczęte.  

Na tym zdjęciu wcale ale to wcale nie widać, że wszelkimi siłami próbuję „rozjaśnić” moją kanapę. Wybaczcie ten mały bałagan – tak wygląda nasz domowy szpital.  

     When browsing through the magazines of different brands, I focused mostly on the production process. When I got the list of brands that fulfil ethical standards, I pick what looks really well. A good design is characterised by being discreet, resistant to trends, and durable – I’d like to find something like the previously mentioned shell chair that will last for generations. Searching through this store can really give you a headache  – there are plenty of wonderful designs that you can see here. Showroom Iconic has also a store in Gdańsk – you should really see their armchairs and sofas collection (Iconic and DePadova brands). The collection Pilotis by DePadova that was designed by Philippa Nigro would be a perfect match.

* * * 

  Przeszukując katalogi różnych marek skupiłam się przede wszystkim na procesach produkcji, dopiero spośród oferty firm spełniających etyczne standardy wybieram to, co dobrze wygląda. Dobry projekt ma to do siebie, że jest dyskretny, odporny na modę i przetrwa dziesięciolecia – chciałabym znaleźć coś, co, tak jak wspomniane wcześniej krzesło muszelka, przetrwa całe pokolenia. Od oglądania oferty tego sklepu może naprawdę rozboleć głowa – ileż to pięknych projektów można tu zobaczyć. Showroom Iconic ma też salon stacjonarny w Gdańsku – polecam obejrzeć ich kolekcję kanap i foteli (marka Iconici i DePadova). Kolekcja Pilotis marki DePadova zaprojektowana przez Philippe Nigro pasowałaby idealnie. 

Świeca Bergamota z kolekcji Amber Love od Senses Candle ma intensywny, rześki cytrusowy zapach bergamotki. Jeśli chciałybyście zaopatrzyć się w taką świecę to na stronie Senses Candle możecie zrobić zakupy z 10% rabatem. Wystarczy, że w podsumowaniu zakupów użyjecie kodu MLE10. Oferta jest ważna do 23 lutego.

    In the past, when I wanted to give myself some pleasure, I opened a bar of chocolate, lit a candle, and sat with a book. Unfortunately, at some point of my life it was revealed that chocolate is unhealthy – so I had to resolve to candles and books. According to the latest reports, I should say goodbye to candles as well. Most candles available in stores contain artificial substances that become toxic for humans when they are heated up. I won’t enumerate specific names, but if you lit really fragrant candles in vibrant colours that can’t really boast a natural composition, you surely need to ventilate the room when you blow them out. For me a Friday night (or writing this post) without candle lights and soothing fragrance is slightly deficient when it comes to the mood so I’m searching for those that don’t toxify the air on-line. I recommend those that contain beeswax and soy wax (mine is from Senses Candle, it is hand-made and biodegradable).

* * *

   Kiedyś aby sprawić sobie trochę przyjemności otwierałam tabliczkę czekolady, zapalałam pachnącą świeczkę i zabierałam się za czytanie. Niestety, na jakimś etapie mojego życia wyszło na jaw, że czekolada jest niezdrowa – zostały mi więc świeczki i książki. Według ostatnich doniesień ze świeczkami też powinnam się pożegnać. Większość świeczek dostępnych w sklepach zawiera sztuczne substancje, które po rozgrzaniu są toksyczne dla człowieka. Nie będę wymieniać tutaj konkretnych nazw, ale jeśli palicie w mieszkaniu bardzo pachnące świece w intensywnych kolorach, które nie szczycą się tym, że są naturalne, to z całą pewnością musicie dokładnie wietrzyć mieszkanie po ich zgaszeniu. Dla mnie piątkowy wieczór (albo pisanie tego wpisu) bez światła świec i kojącego zapachu jednak trochę traci klimat, więc wyszukuję w sieci takie, które nie zatruwają powietrza. Polecam te z woskiem pszczelim albo z wosku sojowego ( moja jest od Senses Candle, jest ręcznie tworzona i biodegradowalna).

   To finish off, I’d like to share with you my Fat Thursday recipe in advance. This type of brushwood is a lot faster to prepare than its more traditional counterpart shape-wise. It tastes delicious and goes well with various additions – chocolate sauce, preserve, or honey. If you haven’t heard about this dessert, you’ll surely fall in love with it – as it is really quick to prepare. It is one of the best recipes where what you get is disproportionate to the actual work input – and that’s a positive thing.

Brushwood recipe

Ingredients for 10 sizeable brushwood pieces:

1.5 glasses of wheat cake flour

3 medium-sized eggs

3/4 glass of milk

2 teaspoons of baking powder

2 tablespoon of spirit

1 generous tablespoons of icing sugar

(in a gluten-free version, replace wheat flour with potato flour and buy gluten-free baking powder)

 

Additionally: high-quality frying pan or pot, tongs or sieve with a handle, pastry bag, at least 400 ml of plant oil for frying, paper towel for draining the excess oil, icing sugar for the topping.

Directions:

Place flour, eggs, and milk in a bowl. Mix everything thoroughly. Add two tablespoons of rectified spirit (you can also add strong vodka), icing sugar, and baking powder to finish off.  Mix everything until smooth. In a deep frying pan or a pot, heat up the oil (you need to pour a considerable amount). When the oil is very hot, pour the dough into a pastry bag and squeeze it out creating doodles :). When the dough becomes stiff at the bottom and nicely brownish, turn it to the other side. After a minute, take out the brushwood and place it on the paper towel. Generously sprinkle it with icing sugar and the dessert is ready.

* * *

   A na koniec, z odpowiednim wyprzedzeniem, dzielę się z Wami przepisem na Tłusty Czwartek. Lany chrust przygotowuje się zdecydowanie szybciej niż wersję w tradycyjnym kształcie. Smakuje wybornie i pasuje do najróżniejszych dodatków – czekoladowego sosu, konfitury czy miodu. Jeśli wcześniej nie znałyście tego deseru, to na pewno go pokochacie – ciasto robi się błyskawicznie. To jeden z tych przepisów, w których praca jest niewspółmierna do efektów – i to w dobrym tego słowa znaczeniu. 

Przepis na "lany chrust"

Składniki na 10 sporych chruścików:

1,5 szklanki mąki pszennej tortowej

3 średnie jajka

3/4 szklanki mleka

2 łyżeczki proszku do pieczenia

2 łyżki spirytusu

1 czubata łyżka cukru pudru

(w wersji bezglutenowej zamieniamy mąkę pszenną na ziemniaczaną i kupujemy proszek do pieczenia bez glutenu)

Dodatkowo: dobrej jakości szeroka patelnia lub garnek, szczypce lub sitko z rączką, rękaw cukierniczy, minimum 400 ml oleju roślinnego do smażenia, ręcznik papierowy do odsączenia nadmiaru tłuszczy, cukier puder do posypania chrustu.

Przygotowanie:

Do miski wsypuję mąkę, wbijam jajka i wlewam mleko. Całość dokładnie miksuję. Dodaję dwie łyżki spirytusu rektyfikowanego (może być też mocna wódka), cukier puder, a na koniec proszek do pieczenia. Wszystko miksuję na gładką masę. W głębokiej patelni lub garnku rozgrzewam olej (musi go być dosyć sporo). Gdy olej jest już bardzo dobrze rozgrzany, przelewam ciasto do rękawa i wyciskam na olej tworząc esy floresy :). Gdy ciasto robi się sztywne od spodu i ładnie zarumienione przewracamy je na drugą stronę. Po minucie wyciągamy chrust i przekładamy na papier. Szczodrze posypujemy cukrem pudrem i gotowe. 

My favourite pot – you can use it to bake duck, cook potatoes, prepare ratatouille, or fry brushwood. Cast-iron pots are not that popular in Poland, even though it’s the best possible choice – every chef will tell you that. Cast-iron slowly heats up and also cools down slower. It translates into economical cooking and quality of the prepared meal. Coated cast-iron in comparison to steel and aluminium pots is safer for people prone to allergies as it doesn’t contain sensitising metals. This one is from Vintage Cuisine and, for a cast-iron pot, it’s really affordable. And ideally matches my kitchen.

* * *

Mój ulubiony garnek – można w nim upiec kaczkę, ugotować ziemniaki, zrobić rataouille albo usmażyć chrust. Żeliwne garnki nadal nie cieszą się w Polsce dużą popularnością, chociaż to najlepszy z możliwych wyborów – potwierdzi to każdy kucharz. Żeliwo wolno się nagrzewa, ale jednocześnie dłużej stygnie. Przekłada się to na ekonomiczne gotowanie i jakość przygotowywanej potrawy. Żeliwo z powłoką, względem garnków stalowych czy aluminiowych, jest bezpieczniejsze dla alergików, gdyż nie zawierają uczulających metali. Ten mój jest od Vintage Cuisine i jak na garnek z żeliwa ma naprawdę dobrą cenę. No i idealnie pasuje do mojej kuchni.

Co zrobić, aby zima bez śniegu była bardziej znośna, czyli styczniowe „Umilacze”

   Today’s post was originally supposed to look slightly different – I wanted to show you a more sophisticated recipe, present elegant MLE Collection dresses for the new seasons, and coax you into spending your free time actively – for example, at an ice rink. However, I came to the conclusion that I shouldn’t require more from my readers than I require from myself – I’m not doing pirouettes wearing ice skates at the moment, instead, I’m sitting in a sweatsuit and I can’t really wait to start rolling all over the floor with my baby and Portos while watching TV. Today’s “while-awayers” will be real to the bone and the widely understood reality will be the main topic of the post – no candles around the bathtub, guinea fowls for supper, and easy reads for washing liquids (if you know what I mean ;)). This week, and it’s allegedly the dullest week of the year, my evenings weren’t too sophisticated, and I won’t pretend that it’s different.

1. And since we are already talking about distorting reality – I’d like to share a delicious winter dessert with you and after browsing through a few blogs and culinary magazines, I opted for a tart with apples braised in butter. I chose it because the preparation time was provided at the very beginning of the recipe and was very encouraging – only half an hour.  I went to the shop and got down to kneading the dough afterwards. Only then did I read the description of all the steps (before that, I limited myself only to the list of ingredients – surprise surprise). The second sentence already raised my concerns. “After kneading the dough, cover it with foil and place it in the fridge for half an hour”. Then it followed “braise the apples for fifteen minutes and then wait until they fully cool down” and many other activities, and, of course, the baking as an additional element (twenty minutes). As a result, I spent more than an hour in the kitchen and I was continuously thinking about the hateful comments that would be left under the post if I were to deceive you with such a cheap shot by including a third of the real preparation time intended for this meal. That’s why I’ve decided to start the while-awayers with a different recipe – or rather an “idea” for a winter dessert as it is simple and quick and can be easily remembered without taking it down.

* * * 

   Dzisiejszy tekst pierwotnie miał wyglądać ciutkę inaczej – chciałam zaprezentować trochę bardziej wyszukany przepis, pokazać eleganckie sukienki od MLE Collection na nowy sezon i nakłaniać Was do aktywnego spędzania czasu – na przykład na lodowisku. Doszłam jednak do wniosku, że nie powinnam wymagać od swoich Czytelniczek więcej niż od samej siebie – nie kręcę teraz piruetów w łyżwach na nogach, tylko siedzę w dresie i przebieram nóżkami na myśl o tarzaniu się po podłodze z dzieckiem i Portosem i oglądaniu telewizji. Dzisiejsze „umilacze” będą prawdziwe aż do bólu i to szeroko rozumiana rzeczywistość będzie ich tematem przewodnim – żadnych świeczek wokół wanny, perliczek na kolację i czytadeł dla płynów do płukania (jeśli wiecie co mam na myśli ;)). W tym tygodniu, a jest to podobno najbardziej ponury tydzień w roku, moje wieczory nie należały do tych najbardziej wyrafinowanych i nie będę udawać, że jest inaczej.

1. A skoro już mowa o zakłamywaniu rzeczywistości – chciałam podzielić się z Wami jakimś pysznym zimowym deserem i po przeszukaniu kilku blogów i magazynów kulinarnych postawiłam na tartę z jabłkami duszonymi na maśle. Wybrałam ją dlatego, że czas przygotowania podany na samym początku przepisu był bardzo zachęcający – jedyne pół godziny. Pofatygowałam się więc do sklepu, a po powrocie do domu zabrałam za ugniatanie ciasta. Dopiero wtedy przeczytałam opis wszystkich czynności (wcześniej ograniczyłam się tylko do listy składników – wiadomo ;)). Już drugie zdanie wzbudziło moją konsternację. „Po ugnieceniu ciasta zawiń je w folię i włóż do lodówki na pół godziny”. Potem było jeszcze „duś jabłka przez piętnaście piętnaście minut, a potem zostaw do całkowitego ostygnięcia” i wiele innych czynności, no i oczywiście doszło do tego też samo pieczenie gotowego ciasta (dwadzieścia minut). Summa summarum siedziałam w kuchni ponad godzinę i przez cały czas myślałam o tym, jak nienawistne komentarze zostawiłybyście pod moim wpisem, gdybym postanowiła oszukać Was w tak mało wysublimowany sposób i podać prawie trzykrotnie mniejszy czas przygotowywania danej potrawy. Umilacze rozpoczynam więc od innego przepisu – a właściwie „pomysłu” na zimowy deser, bo jest on tak prosty i szybki, że z łatwością zapamiętacie go bez zapisywania.

  Butter-braised apples with cinnamon and crumble topping

Ingredients:

Dough:

60 g of wheat flour

60 g of butter

40 g of icing sugar 

Gluten-free version:

30 g of potato flour

30 g of almond flour

60 g of butter

40 g of sugar

Apple heaven:

3 large hard and juicy apples

2 teaspoon of ground cinnamon

1 tablespoon of honey (or sugar)

1 vanilla bean

2 tablespoons of butter

Toppings:

handful of almond flakes or favourite nuts

serve with: mascarpone, sour cream, or ice-cream

Directions:

Knead all of the ingredients for the dough until smooth. If the dough is too sticky, add some flour. Cover the dough with a table napkin and place it in the fridge. Peel the apples and get rid of the stones and the applecore. Cut them according to your liking. Melt the butter in a pan. Add cinnamon, vanilla seeds, honey, and apples. Wait a little bit for the sauce to slightly evaporate (it’s better if the apples aren’t too soft). Place the ingredients into a heat-resistant dish and sprinkle them with the crumble topping (I added almond flakes on top). Place everything in an oven pre-heated to 180ºC (without the convection mode on) and you can start the feed after fifteen minutes. Watch out for your tongues because it’s hot!

NOTE: If you want the honey to retain its nutritional values, add it after baking and placing your portion on the plate.

* * *

  Jabłka duszone na maśle z cynamonem i zapieczone pod kruszonką

Skład:

Ciasto:

60 g mąki pszennej

 60 g masła

40 g cukru pudru  

Wersja bezglutenowa:

30 g mąki ziemniaczanej

30 g mąki migdałowej

60 g masła

40 g cukru

 Jabłkowy raj:

3 duże twarde soczyste jabłka

2 łyżeczki mielonego cynamonu

1 łyżka stołowa miodu (lub cukru)

1 laska wanilii

2 łyżki stołowe masła

 Dodatki:

garść płatków migdałowych lub ulubionych orzechów

mascarpone, śmietana lub lody do podania

Sposób przygotowania:

Wszystkie składniki na ciasto energicznie ugniatam, aż stworzą jednolitą masę. Jeśli ciasto jest za lepkie dodaję trochę mąki. Owijam ciasto w szmatkę i odkładam do lodówki. Obieram jabłka i oczyszczam z pestek i gniazda nasiennego i kroję według uznania. Na patelni rozgrzewam masło, dodaję cynamon, nasiona wanilii, miód i jabłka. Czekam, aż sos nieco odparuje (lepiej aby jabłka nie zrobiły się całkiem miękkie). Zawartość patelni przekładam do żaroodpornego naczynia i posypuję kruszonką (na wierzch dodałam też płatki migdałów). Wsadzam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni (bez termoobiegu) i po piętnastu minutach można zaczynać wyżerkę. Nie poparzcie sobie języków!

UWAGA: Jeśli chcecie, aby miód zachował swoje wartości odżywcze dodajcie go dopiero po upieczeniu całości i nałożeniu swojej porcji na talerz. 

Moje ostatnie zakupy od Jadłosfery to: miód lipowymiód faceliowykonfitura poziomkowa z truskawką i kwatem bzukonfitura malinowa z migdałami

2. On numerous occasions, I have mentioned on the blog that I’m a real honey fan – we would really establish a good rapport with Winnie-the-Pooh. I don’t know if there is yet another product in my kitchen that would disappear so fast and I’m glad that I no longer need to travel to the Kashubia to buy real honey. That’s right – honey is also the target of fraud and distortion. However, I’ve got a few on-line sources that I fully trust. One of them is, of course, Jadłosfera – I love that store! I already recommended a Moroccan spread with nuts (ideal for breakfast toasts), home-made preserves, and many other things, and now I’m in love with linden honey. I could eat it by spoonfuls. So what does honey unspoilt by bad treatment hold in store for us? It strengthens the heart. Decreases blood pressure. Helps to inhibit atherosclerosis. Heals liver diseases and bile ducts diseases. Heals stomach ulcers. Soothes shattered nerves. Stimulates the brain. It’s good for a cold.

* * *

2. Nie raz już wspominałam Wam na blogu, że jestem prawdziwym amatorem miodu – Kubuś Puchatek naprawdę dobrze by się ze mną rozumiał. Nie wiem czy w naszej kuchni jest jakikolwiek inny produkt, który kończyłby się tak szybko i bardzo się cieszę, że dziś nie trzeba już jeździć na Kaszuby, aby kupić prawdziwy miód. Tak – miody również padają ofiarą oszustw i przekłamań. Mam jednak kilka internetowych źródeł, do których mam stuprocentowe zaufanie. Jednym z nich jest oczywiście Jadłosfera – kocham ten sklep! Polecałam Wam już marokańską pastę z orzechów (idealna do grzanek na śniadanie), domowe konfitury i wiele innych rzeczy, a teraz zakochałam się w miodzie lipowym. Mogłabym go jeść łyżkami. A co nam oferuje miód nie zepsuty przez złe traktowanie? Wzmacnia serce. Obniża ciśnienie tętnicze krwi. Pomaga hamować miażdżycę. Leczy schorzenia wątroby i dróg żółciowych. Leczy wrzody żołądka. Koi skołatane nerwy. Pobudza mózg. Jest dobry na przeziębienia.

3. Staying close to the topic of “real life”, check out the link below to an article about the great changes that Instagram will be introducing in the future. The app will allegedly delete photos that went through any kind of graphics software. If that would really decrease the number of photos depicting “ideal women” who, in reality, aren’t that close to being perfect, count me as a proponent. In fact – not only are today's photos tampered with (I never touch up my nose, breasts, or other parts of my body), but they are also filter free.

INSTAGRAM on deleting photoshopped photos

4. It seems to me that there are increasingly fewer and fewer blogs where we can find articles that are as interesting as the photos and the other way round – blogs whose owners, apart from preparing a cool article, feel the need to grab a camera and enrich the text with some pertinent images. Those who used to take great photos moved to the realm of Instagram, and those who are skilled in writing great texts don’t do anything else. However, there are beautiful exceptions, such as my favourite Liska from WhitePlate. This time, I recommend you her article “You don’t have to do anything” that really struck home with me, as today we feel pressure in all of the possible planes of life. We just n e e d to be the best, but we also n e e d to be able to let go, we n e e d to work out a quota, but we also n e e d to find some time for ourselves. We need to remember that we are independent, but we also need to sacrifice everything for the child. On all sides, we are bombarded with orders and conditions – if you also feel the same way about life, you should check out this link.

* * *

3. Nie odchodząc za daleko od tematu „real life” wklejam Wam link do artykułu o wielkich zmianach, które podobno szykuje dla nas Instagram. Aplikacja ma podobno usuwać zdjęcia, które zostały przerobione przez programy graficzne. Jeśli faktycznie ograniczyłoby to wrzucanie do sieci „idealnych kobiet” które w rzeczywistości wcale idealne nie są to zaliczam się do zwolenników tej zmiany. Notabene – dzisiejsze zdjęcie nie tylko nie są „przerabiane” (w ogóle nie stosuję retuszu nosa, piersi czy innych części ciała), ale nie posiadają też żadnego filtra. 

INSTAGRAM o usuwaniu retuszowanych zdjęć

4. Mam wrażenie, że coraz mniej jest w sieci blogów, na których znajdziemy teksty równie ciekawe, co zdjęcia, i na odwrót – takie na których komuś poza napisaniem fajnego artykułu w ogóle chce złapać aparat i opatrzyć tekst jakimiś adekwatnymi obrazami. Ci, którzy robili piękne zdjęcia przerzucili się na Instagram, a ci którzy potrafią pisać nie robią nic więcej. Są jednak piękne wyjątki, takie jak moja kochana Liska z WhitePlate. Tym razem polecam Wam jej tekst „Nic nie musisz”, który bardzo do mnie trafił, bo dziś czujemy presję w każdym możliwym wymiarze. M u s i m y  być najlepsi, ale  m u s i m y  też umieć odpuścić,  m u s i m y  wyrabiać normę, ale  m u s i m y  też zawsze znaleźć czas dla siebie. Musimy pamiętać o tym, że jesteśmy niezależne, ale musimy też poświęcać wszystko dla dziecka. Z każdej strony ktoś coś nam każe i narzuca – jeśli też macie czasem takie odczucie, to wejdźcie w ten link

5. It’s time for some confessions. At the beginning of this post, I admitted that this week, I really prefer sitting on the floor with a bowl of apples under a crumble topping and a not that hard jigsaw puzzle ;). I love my job, but December is always the most intense month for all bloggers and influencers, and, in turn, January is a hot month for… clothing brands so as you can easily gather, I don’t have the energy for crazy evening attractions. And even though I’m glad that I can combine all of that with being a full-time mum, I also get overwhelmed by fatigue.  Instead of going out to a restaurant, we prefer watching “Czarno na białym” and focusing on the jigsaw puzzle at the same time. So if you know where we can find interesting, pretty, and not that difficult jigsaw puzzles (it’s best if it has 200 pieces as we like solving them in one evening ;)), I’d appreciate the links. At home, we only have such clichés as the map of Europe ;).

* * *

5. Czas na chwilę zwierzeń. Na początku tego wpisu przyznałam już, że w tym tygodniu naprawdę wolę usiąść na podłodze z miską jabłek pod kruszonką i niezbyt trudnymi puzzlami ;). Kocham swoją pracę, ale grudzień to zawsze najbardziej intensywny miesiąc dla wszystkich blogero-influencerów, a styczeń to z kolei gorący czas dla… marek odzieżowych, więc łatwo można się domyśleć, że wieczorami nie mam już ochoty na szalone atrakcje. I chociaż cieszę się, że to wszystko mogę łączyć z byciem mamą na cały etat to jak każdego z nas dopada mnie zmęczenie. Zamiast wyjść z domu czy iść do restauracji wolimy więc oglądać „Czarno na białym” i przy okazji układać puzzle. Jeśli więc wiecie gdzie znaleźć fajne, ładne i niezbyt trudne puzzle (najlepiej około 200 kawałków, bo lubimy ogarnąć je w jeden wieczór ;)) to będę wdzięczna za linki, bo my mamy u siebie tylko takie banały jak mapa Europy ;).​

6. In the photo above, you see my travel makeup bag with skincare products and a washing gel. These products specifically were the ones that I took with me to Warsaw (for one night ;)) and I took a photo of the makeup bag straight after I took it out of my suitcase – you’ll find there the leftovers of Sensum Mare, face mask, which I already shown you a few times (once a week I put it at night and rinse it off in the morning), sun block, cleansing face foam, body gel and something new in my makeup bag, recommended by a very nice lady from Sephora (who turned out to be my reader – best regards!) – colourless brow gel.

* * *

6. Na zdjęciu powyżej widzicie moją podróżną kosmetyczką z produktami pielęgnacyjnymi do twarzy i żelem do mycia ciała. Dokładnie te rzeczy wzięłam ze sobą w podróż do Warszawy (na jedną noc ;)) a kosmetyczkę sfotografowałam tuż po wyciągnięciu z torby – znajdziecie tam już zupełną resztkę serum od Sensum Mare, maskę, którą pokazywałam już parę razy (raz w tygodniu nakładam ją na noc i zmywam dopiero rano), krem z filtrem, piankę do mycia twarzyżel do ciała i nowość w mojej kosmetyczce, poleconą mi przez przemiłą Panią z Sephory (która okazała się zresztą Czytelniczką bloga – gorąco pozdrawiam!) – bezbarwny żel do układania brwi

Łagodna pianka do mycia twarzy od Clochee jest wegańska i ma w stu procentach recyclingowane opakowanie. Zawiera sok z liści aloesu, ekstrakty z owoców wanilii, kwiatów jaśminu i skrobi kukurydzianej. Marka Clochee od lat pojawia się w mojej łazience – zresztą wiele z Was też ją chwali. Jeśli chciałybyście przetestować jakiś produkt, albo uzupełnić kosmetyczkę to mam dla Was kod rabatowy – przy użyciu kodu MLE25 otrzymacie aż na 25% (!) rabatu na cały nieprzeceniony asortyment w sklepie on-line Clochee.com (kod obowiązuje do końca lutego).

Rzadko kupuję kosmetyki w typowych drogeriach, ale jak widać czasem można znaleźć coś ciekawego. Kosmetyki marki Ayumi nie są testowane na zwierzętach, nie zawierają parabenów, sztucznych barwników, SLS-ów, oleju mineralnego i składników GMO. Żel do mycia ciała z wyciągiem z drzewa sandałowego od Ayumi dostępny jest w Rossmanie i w Aurashop i ma wyjątkowo piękny zapach. (23,99 zł za 250 ml). Kosmetyki tej marki inspirowane są starożytnymi zasadami Ayurvedy (czyli indyjskim sposobem na zachowanie zdrowia i dobrego samopoczucia).

7. This product is a response to all the requests of my beloved readers who have been asking me questions for years about the different songs that can be heard on my Instagram. From now on, I’ll include links to the thematic playlists on my Spotify. Today, I’m sharing something that will make working more pleasant (I’m adding new songs to it once in a while). Maybe in the next while-awayers post, I’ll show you my retro wedding reception playlist? What are your thoughts on it?

* * *

7. A ten podpunkt to odpowiedź na prośby tych wszystkich kochanych Czytelniczek, które od lat zadają mi pytania o różne utwory muzyczne zasłyszane na moim Instagramie. Od dziś, w Umilaczach znajdziecie linki do moich playlist tematycznych na Spotify. Dziś dzielę się z Wami tą do pracy (co jakiś czas dodaję do niej nowe utwory). Może następnym razem podzielę się z Wami moją retro weselną playlistą? Co Wy na to?

Składanka do pracy

8. Magazines that I’ve been reading lately (or that I’ve been just browsing through ;)). The open one is Uncoditional Magazine and it is as old as the world, but I’m glad that I haven’t thrown it away. I sometimes go back to it and I am awe-struck with the photos anew (this photo session is the work of Alexandra Nataf). The other ones are Kukbuk Rodzina and  Kukbuk Zima, which is a culinary magazine for hedonists (they are also available at Jadłosfera). The last one is a lifestyle magazine for mums – Mint.

* * *

8. Magazyny które ostatnio czytam (lub tylko przeglądam ;)). Ten otwarty to Unconditional Magazine i jest stary jak świat, ale cieszę się, że go nie wyrzuciłam. Czasem wracam sobie do niego i na nowo zachwycam się zdjęciami (ta sesja to dzieło Alexandry Nataf). Kolejne magazyny to Kukbuk Rodzina oraz Kukbuk Zima, czyli magazyny dla kulinarnych hedonistów (je również można kupić w Jadłosferze). Ostatni to lifestylowy magazyn dla mam – Mint. 

9. Browsing through the “looks” from the last couple of months, it’s easy to spot that since I became a mother, I’ve started to frequently sneak sports clothes into my outfits. That’s pretty nicely put. It would be easier to say “I’ve been often wearing sweatpants lately”, but it’s difficult to say this out loud. I should be really grateful that my motherhood converged with the great return of sweatsuit to fashion (and I am). My husband and the baby have their sweatsuits from GAP, which isn’t available in Poland, and mine is from a Polish brand HIBOU. It fits ideally, it’s easy to wash, and it was sewn in Poland (after all, the rumour has it that the brand sews their products at the same tailor shop as MLE Collection ;)).

* * *

9. Oglądając „looki” z ostatnich kilku miesięcy łatwo wyłapać to, że odkąd zostałam mamą często przemycam do swojego stroju ubrania sportowe. Ale ładnie to ujęłam! Łatwiej byłoby powiedzieć „ostatnio często chodzę w dresach”, ale jakoś ciężko przechodzi mi przez gardło to zdanie. Powinnam być naprawdę wdzięczna losowi, że moje macierzyństwo zbiegło się z wielkim powrotem dresów do mody (i jestem). Mój mąż i ten mały myszaczek na jego kolanach mają dresy z GAP, którego w Polsce nie ma, za to ja znalazłam swój komplet w ofercie polskiej marki HIBOU. Leży idealnie i świetnie znosi pranie, no i został uszyty w Polsce (plotki zresztą głoszą, że marka ta szyje część swojego asortymentu w tej samej szwalni co MLE Collection ;)). 

mój dress – HIBOU Essentials (bluza i spodnie) // dresy całej reszty ;) – GAP // koc w kratę i ze sztucznego futerka – TKMaxx // grafika za kanapą – TheBirthPoster // talerz – Westwing

 

* * * 

 

 

Last Month

     In my movie rankings, you’ll find plenty of options whose final scene takes place during the Christmas time. This year, like the protagonist of “Bridget Jones's Diary” or “Miracle on 34th Street”, I had the feeling that suddenly everything is in the right place, and that the not so nice trials and tribulations from the last few months sink into oblivion and I don’t remember happier holidays than these. I hope that you’ve spent this time among your nearest and dearest and you smiled all the time. I’d like this month to last as long as possible. That’s why I was pleased to prepare today’s Last Month post – check out the photos from the last couple of weeks filled with the smell of tangerines, Christmas tree, sprinkled with flour for rolling out dough, and with lots of family love.

* * *

   W moich filmowych rankingach znajdziecie sporo pozycji, których końcowa scena rozgrywa się w trakcie Świąt Bożego Narodzenia. W tym roku, niczym bohaterka "Dziennika Bridget Jones" czy "Mikołaja z 34 ulicy" miałam wrażenie, że nagle wszystko znalazło się na właściwym miejscu, że nie zawsze miłe przygody z ostatnich kilku miesięcy odchodzą gdzieś w dal i że nie pamiętam szczęśliwszych Świąt niż te. Mam nadzieję, że ten czas upłynął Wam wśród bliskich, a uśmiech nie schodził z Waszych twarzy. Chciałabym, aby ten miesiąc trwał jak najdłużej, dlatego z przyjemnością przygotowywałm dla Was dzisiejsze zestawienie – zapraszam do zdjęć z ostatnich kilku tygodni wypełnionych zapachem mandarynek, choinki, oprószonych mąką do rozwałkowywania ciasta na pierniki i z mnóstwem rodzinnego ciepła. 

Czyżby to kadr z kulinarnego bloga? Nie! To śniadanie u Zosi, na które uwielbiamy wpadać przed spacerem po Orłowie (ale jajko w koszulce to akurat dzieło jej męża ;)). 
1. Wspomniane wcześniej Orłowo. // 2. Moje ulubione dekoracje świąteczne. // Znacie tę legendę o tym, że to mężczyzna zawsze musi czekać na kobietę? U mnie jest dokładnie na odwrót. // 4. Mój zamrażalnik. W kolejnym odcinku ecostories, który możecie znaleźć na moim Instagramie, mówiłam o tym, w jaki sposób wykorzystać jedzenie, które zostanie nam po Świętach. Andrzejkowy wieczór. 1. Mini Wigilia firmowa. // 2. Ulubione skarpetki miesiąca. Pokazywałam je w tym wpisie. // 3. Szukamy idealnej choinki. // 4. Cekiny. Kiedyś ich nie znosiłam – dziś uwielbiam. //Uwielbiam to zestawienie kolorów. 
Gdy drzemka kończy się szybciej niż planowałam…Chciałam Wam polecić tę książkę, ale podobno jest teraz kompletnie nie do dostania :). Kupujcie jak tylko wróci do księgarni!
Biuro elfa. 1. Przygotowywanie świątecznych wieńców w pracowni florystycznej "Narcyz" to już nasza coroczna tradycja. // 2. Świąteczne artykuły w tym roku rozsadziły system! A raczej serwer :). Dziękuję Wam za ponad pięć milionów odwiedzin! Link do wpisu o świątecznych tradycjach znajdziecie tutaj. // 3. Wyprowadzamy Portosa. // 4. Eskpresowy poczęstunek dla dziewczyn z MLE Collection. Olej z nasion opuncji figowej i owoców róży rdzawej, mleczko pszczele, miód, olej arganowy to tylko kilka z wielu skutecznych i jednocześnie naturalnych substancji pozwalającyh zachować młody wygląd skóry. Marka Bioagadir wykorzystała je do stworzenia serum, które już po tygodniu poprawia wygląd skóry. Serum, mimo zawartości olejów jest niekomodogenny (nie zatyka porów) i sprawdzi się jako baza pod makijaż. To był jeden dzień… Nasza dama już wybrana. 
Biały kolor zimą to mój ulubiony pomysł na strój w stylu "dziewczyny Bonda". Cały wpis znajdziecie tutajOstatnie ustalenia i… właściwie zamykamy MLE Collection na okres Świąt. Ten sezon był dla nas naprawdę pracowity – w którymś momencie z trudem łączyłam już bycie mamą (zawsze na pierwszym miejscu), blogowanie i prowadzenie marki odzieżowej – wsparcie mojej kochanej asystentki Moniki było naprawdę nieocenione! Chwila wytchnienia, gorąca herbata i zdrowe ciasteczka to miłe zakończenie pracy.  Czajnik powyżej jest od marki Russell Hobbs (seria Inspire). Jeśli ktoś planuje zakup czajnika, tostera czy ekspresu do kawy, to kupując go tutaj i rejestrując zakup dowolnego produktu Russell Hobbs z serii Inspire lub Retro można odebrać gratis zestaw dwóch elektrycznych młynków do soli i pieprzu.Domek z piernika w wersji błyskawicznej. 1. Chwila oddechu. // 2, 3 i 4. Święta z dziećmi są najlepsze. //Wielbłąd runął na deskę dwie sekundy po zrobieniu tego zdjęcia. 
Gdy przygotowujesz zdjęcie na Instagram…… a wszyscy próbują pomóc. Świąteczne detale. Nie chcę tego sprzątać i żegnać na cały rok!Ubieramy się na zimowy spacer. A w moich nogach ukochany reniferek Portosa. Czapka od PomPoms towarzyszy mi już kolejny sezon. Jest wyjątkowo ciepła i zawsze dobrze leży. Chociaż Gosi ostatnio na blogu mniej (niebawem wróci do Was z nowym wpisem i się wytłumaczy ;)) to nie ma dnia, aby nie wysłała mi jakiegoś mema, linku do artykułu o skutecznych sposobach na usypianie dzieci czy książki, którą właśnie czyta. Dzielę się wieć z Wami jej ulubioną pozycją z ostatniego miesiąca. "Wszystko zaczyna się w głowie" autorstwa Karoliny Cwaliny-Stępniak (na zdjęciu widoczny jest również ten kalendarz) ma pomóc czytelniczce zrealizować swoje cele, chociaż Karolina od razu uprzedza, że nie zawsze będzie łatwo. Jeśli lubicie poradniki motywacyjne to Gosia melduje, że ten Wam się spodoba. I jeszcze raz! A ile razy Wy dorabiałyście w te Święta pierniczki?Świątecznhy bałagan. Ubieranie choinki zostawiliśmy w tym roku na sam koniec przygotowań, dokładnie tak, jak wtedy gdy byliśmy dziećmi i nie można się było za to zabierać przed Wigilią. Szukamy powoli pierwszej gwiazdki. Zaraz się przebieramy i ruszamy na pierwszą w życiu kolację wigilijną w czwórkę. 
Za kulisami. Karp z rodzynkami. Może nie dostałam najbardziej fotogenicznego kawałka, ale uwierzcie, że był genialny.Każdy chce wziąć na ręce tego małego skrzata. Spotykacie się na "resztkówkę"? To świetny sposób, żeby jedzenie się nie zmarnowało! 

Świąteczny poranek z kawą w ulubionym kubku. Cieszymy się każdą chwilą!

* * *