Zapach Róży – Izia i noc w ogrodzie.

   Każde wielkie perfumy muszą być jak opowieść. Sam zapach, nawet najpiękniejszy, nie wystarczy, abyśmy mogły odnaleźć w nim siebie. Dzieje rodziny d'Ornano – założycieli marki Sisley Paris – zdają się być idealnym tłem do nakreślenia magii luksusowych perfum.

    Izabela d'Ornano, z domu Potocka, od początku swojej drogi wyprzedzała czasy, w których żyła. Gdy świat zdominowany był przez mężczyzn, a o równouprawnieniu jeszcze nikt nie marzył, ona zakłada swoją firmę, otwarcie mówi o tym, że w wieku siedemnastu lat sama zarabiała na życie (co w przypadku wysoko urodzonej panienki nie do końca mogło być powodem do dumy) i odnosi wielkie biznesowe sukcesy. O Sisley Paris piszę tym chętniej (i to już nie po raz pierwszy, tutaj możecie przeczytać inny mój artykuł), że nie sposób opowiadać o perfumach marki nie zagłębiając się jednocześnie w jej polskie korzenie – miło przeczytać, że dla założycielki jednego z najbardziej luksusowych potentatów kosmetycznych na świecie czas spędzony w Polsce, wciąż jest źrodłem inspiracji. Bo chociaż Izabela po wybuchu wojny zmuszona była opuścić swój kraj i resztę życia spędzić jako obywatelka świata (mieszkała w Hiszpanii, Londynie, aby w końcu osiąść na stałe w Paryżu, mimo tego płynnie mówi w ojczystym języku) to najsłynniejszy zapach jej marki jest aż nasiąknięty polskimi wpływami. Zaczynając od samej nazwy (Izia to polskie zdrobnienie jej imienia), a na najważniejszym składniku esencji kończąc. Izia la Nuit miała bowiem odzwierciedlać woń jej ukochanego ogrodu w Łańcucie, w którym przed laty rosły niezwykłe róże. To właśnie one stanowią bazę i najbardziej wyróżniający się element zapachu. Nawet projekt flakonu został powierzony Polakowi. Zaprojektował go uznany rzeźbiarz Bronisław Krzysztof, który z marką Sisley Paris współpracuje od lat.

    Wracając jednak do samego zapachu – jeśli miałyście okazję zapoznać się z pierwszą wersją Izi, która miała swoją premierę w 2017 roku, to gdybym chciała porównać je w jednym zdaniu powiedziałabym, że Izia la Nuit zasługuje na miano tej dojrzalszej. Chociaż nazwa nowej wersji bezpośrednio nawiązuje do wieczorowej pory, ja nie przywiązywałabym się do tego założenia zbyt mocno – według mnie sprawdzi się również jako zapach na dzień, o ile lubimy nieco cięższe akcenty.     Tutaj możecie zobaczyć film reklamowy perfum, chociaż ja bardziej polecam Wam ten materiał, w którym hrabina Isabelle d'Ornano opowiada o pracy nad nową odsłoną Izi – widać, że dla tej niezwykłej kobiety tworzenie perfum jest prawdziwą pasją.

Nuty głowy: Czarna porzeczka, Mandarynka, Kardamon

Nuty serca: Róża d'Ornano, Frezja, Magnolia

Nuty bazy: Ambrox, Paczula, Wanilia.

LOOK OF THE DAY – 100% my style

earrings / kolczyki – Biżuteria Yes (dokładny link do moich kolczyków)

jacket & scarf with wool / krótki płaszcz i pasujący szal – Stylein

leather shoes / skórzane kozaki – Gianvito Rossi 

silk face mask / jedwabna maseczka – Moye

trousers / spodnie – Topshop (model Joni)

leather bag / skórzana torebka – Arket 

gloves / rękawiczki – Cos

   Mróz i śnieg nie odpuszczają, a my w wolnym czasie wciąż korzystamy z tych wyjątkowych okoliczności przyrody. Nie wiem jednak czy kogokolwiek interesują zestawy typu dresy, uggi, czapka i oczywiście rajstopy pod spodem (czego na szczęście zdjęcie nie uchwyci ;)). Gdy przymierzałam się do sfotografowania „polarnego looku” w trakcie zimowego spaceru, to po pierwszym opuszczeniu migawki  powiedziałam mężowi, że wyśmiejecie mój zestaw i niech lepiej zacznie robić zdjęcia Portosowi ;). Zmieniłam więc koncepcję i postanowiłam pokazać Wam zestaw, który towarzyszy mi ostatnio bardzo często. To mój styl w stu procentach i przy drobnych wariacjach planuję nosić go latami. A że ostatni tydzień obfitował u mnie w zaskakująco dużą, jak na koronawirusową sytuację, liczbę bardziej formalnych sytuacji, to w końcu miałam powód by nosić coś innego niż puchówkę. 

MLE COLLECTION Resort 2021 – miękko jak w chmurach.

   Przede wszystkim dziękujemy Wam za cierpliwość – trochę zwlekałyśmy z zaprezentowaniem Wam produktów z kolekcji Resort 2021, ale miałyśmy sporo dobrych wymówek. Przede wszystkim, inaczej niż wcześniej, chciałyśmy pokazać Wam całą kolekcję – do tej pory zwykle było tak, że przygotowywałyśmy zdjęcia, gdy miałyśmy "cokolwiek", mimo tego, że czekałyśmy jeszcze na ostateczne prototypy innych modeli, które mogły wskoczyć do sprzedaży w między czasie (wiem, że trochę Was to denerwowało, bo ciężej było zaplanować zakupy). Produkty, które dziś pokazuję zamykają nowości do połowy marca – poza nimi pojawią się tylko "basici", które znacie już z przeszłości. Tylko na trencz i spodnie z rozcięciem będziecie musiały poczekać trochę dłużej.

   Długo też szukałyśmy przestrzeni do zdjęć, która byłaby bezpieczna i nie znajdowała się na zewnątrz, bo – umówmy się – stanie przez kilka godzin na mrozie w poniższych zestawach, bez możliwości ogrzania się, mogłoby nie skończyć się najlepiej. Udało się tylko dzięki uprzejmości właścicielom restauracji Treinta Y Tres i Arco w Olivia Star. Restauracje, z oczywistych powodów są teraz zamknięte, a my nie śmiałybyśmy się tam wpychać z naszym bałaganem. Okazało się jednak, że piętro wyżej do dyspozycji jest też całkiem osobna przestrzeń, którą idealnie nadawała się do zdjęć. Mam nadzieję, że następnym razem, gdy odwiedzę to miejsce będzie znów tętniło życiem. 

   Ten komplet dresowy jest naszym hitem i w ogóle mnie to nie dziwi. Dzianina to 100% wełny merynosowej, która w ogóle nie gryzie. Bluzę i spodnie można kupic osobno, ale według mnie najlepiej prezentują sie właśnie w takim zestawie. Teraz nosze je pod długi płaszcz (karmelowy lub brązowy), no i oczywiście jako ulubioną domową stylizację. Cieszę się bardzo, że tak wiele z Was chwali ten projekt – mam nadzieję, że późną wiosną będziecie go nosić do dżinsowej kurtki i trampek i po prostu nie będziecie chciały go ściągać.    Od góry do dołu – wszystko jest od MLE. Sweter pojawi się już w ten piątek (a jeśli zainteresowanie będzie bardzo duże, to go domówimy). Tutaj połączyłam go ze spodniami z rozcięciem i trenczem, ale teraz noszę go do kozaków, uggów, spodni rurek czy spódnicy – jest bardzo uniwersalny. 
   Tę sukienkę możecie już znaleźć w sklepie w wersji beżowej i czarnej. Chciałyśmy aby ten model był tak naprawde całoroczny, bo w lecie fajnie będzie wyglądał z trampkami, wiązanymi sandałami czy skórzanymi klapkami. Ja uwielbiam nosić ją teraz… zamiast dresów. 

Bo na kanapie też można wyglądać kobieco ;). Tylko grubych skarpet brakuje!

Wełniany dres, tak jak już wcześniej zapowiadałyśmy, pojawi się też w wersji czekoladowej i beżowej. 

Która z nowości podoba się Wam najbardziej? A może macie już coś u siebie w szafie? 

 

Last Month

  Styczeń to dla wszystkich branż, z którymi mam styczność trochę martwy sezon. Po świętach firmy marketingowe muszą odetchnąć i zrobić nowe plany, marki odzieżowe z kolei są już po szaleństwie wyprzedaży i to jedyny moment w roku, w którym wszyscy mogą spokojnie pójść na urlop, a sporo szwalni w ogóle zamyka się na ten czas. Moje dwie firmy mogły więc spokojnie przejść w stan zimowej hibernacji, ale jakoś się to nie udało ;). Czytelniczki czekają przecież na artykuły, a w MLE nowości pojawiają się co tydzień i samo wprowadzenie produktu, obfotografowanie go i promocja zajmują nieco czasu. Mimo wszystko mogę jednak śmiało powiedzieć, że mam za sobą bardzo spokojny miesiąc. Był czas na powolną kawę przed pracą, na spacery, sporo wieczornego gotowania i dużo czasu z najbliższymi. I pewnie bez trudu wyłapiecie to na zdjęciach!

1. Amarylis. Najpiękniejszy zimowy kwiat. Babcia powiedziała mi, żeby nie dawać mu za dużo wody. „W bulwie ma wszystko, czego potrzebuje, sam zakwitnie”. Właśnie tak – wygląda pięknie, bo nie pamiętałam, aby go podlewać. Idealna roślina dla mnie. 2. // Nietrudno zgadnąć, które wybrałam chociaż podobały mi się wszystkie. // 3. Tak wyglądał nasz sylwester. Do północy dotrwaliśmy wszyscy, ale ja ledwo, ledwo ;).. // 4. Autoportret. //Nigdy nie należy się śmiać z diety mamy pracującej ;). Gdy jest ten dzień, kiedy to tata ogarnia jedzenie dla siebie i córki, ja żywię takimi o to rarytasami ;). 
Miejmy nadzieję, że za kilka miesięcy prace zaczną postępować nieco szybciej… (ciekawe czy ta istotka będzie już wyższa o głowę)."Mamo, czy to nasz nowy stół?"1. Morsowanie w śniegu już zaliczyliśmy. Kilka sekund po zrobieniu tego zdjęcia wbiegłam boso na śnieg i raz na zawsze przekonałam się, że to chyba jednak nie dla mnie. // 2. Wspólne kąpiele stały się wieczorną rutyną (chyba moją ulubioną!). //. 3. Tyle śniegu w Trójmieście nie było od lat. Nigdy wcześniej nie zjeżdżałam z Monciak na sankach! // 4. Mleczko do demakijażu, o przyjemnej gęstej konsystencji. Można go nałożyć w tradycyjny sposób na wacik, ale też delikatnie wsmarować w twarz i dopiero poźniej zetrzeć wacikiem. Dla druga opcja jest dla mnie znacznie wygodniejsza. 

A to wcześniej wspomniane mleczko do demakijażu Laponie Of Scandinavia od Hedone. Jeśli macie już trochę dość oklepanych kosmetyków, a jednocześnie lubicie ekologiczne i naturalne marki to zajrzyjcie tutaj. Ja znalazłam tam właśnie produkty Laponie of Scandinavia, ale również znane już Wam pewnie Mokosh czy Hagi. 1. Hiacynty. O wiośnie jeszcze nie myślimy, ale kwiaty chętnie przyjmuję. // 2. Gdy tuż po świcie wita się pierwszy śnieg. // 3. Rośnie mi kolejna blogerka kulinarna. // 4. Weekendowe plany. //Komuś tu bardzo posmakował miodek lipowy. Nie sądziłam, że wpis o moich ulubieńcach Instagramowych będzie się cieszył tak ogromnym zainteresowaniem!Najpiękniejsza pora roku. Domyślam się, że jestem w mniejszości, ale dla mnie zima mogłaby trwać jak najdłużej. 1. Ten look miał być "zimową opcją" dopóki nie przyszła prawdziwa zima :D. // 2. Portos strzeże dresowych nowości MLE Collection. Cieszę się, że tak wiele z Was chwali sobie zakup tych dresów. Wiedziałam, że nie będzie inaczej, bo sama je uwielbiam, ale miło mi, że doceniacie ich dopracowanie. // 3. Morze wciąż wzburzone. // 4. Podkład Estee Lauder Double Wear (kolor Sand) wymieszany z kremem BB od Sisley to teraz podstawa mojego makijażu. "Jak być silną i wysoce wrażliwą. Kiedy kobieta czuje za mocno" – Harke Sylvia. Ta książka miała premierę 13 stycznia, a dwie moje koleżanki już zdążyły ją przeczytać i mi polecić. Ja nie jestem fanką poradników, ale Sylvia Harke wtrąca do książki sporo psychologicznej wiedzy, więc nawet taka pragmatyczka jak ja nie ma poczucia zmarnowanego czasu. Sama treść też dobrze do mnie trafia, bo od czasu ciąży (być może niektóre z Was mają podobnie) mam wrażenie, że wiele rzeczy dotyka mnie za bardzo, że chciałabym czasem nałożyć sobie filtr na niektóre moje emocje i nie przejmować się aż tak bardzo. 1. Babka migdałowa rozeszła się migusiem. Tak to jest, gdy na co dzień nie je się słodyczy, a potem coś niespodziewanie pojawia się na blacie w kuchni. // 2. Zwłaszcza ostatnie tygodnie pokazały mi, że bardzo przeżywam niektóre tematy. Chciałabym czasem móc spojrzeć na nie z dystansem, a z drugiej strony nie stać się kimś, kto ma wszystko w nosie.  // 3. Najlepsze prezenty na drugie urodziny. Po wsmarowaniu tortu czekoladowego w pościel przyszedł czas na budowanie kawiarni z duplo. // 4. Moja ulubiona pora w ciągu dnia. Zgadniecie, która to może być godzina? //Prawie jak w Wieżycy, a to przecież Gdańsk :)Każdy z innej parafii, ale nie wyobrażam sobie bez nich mojej kuchni. Wszystkie to używane starocie wyszukiwane na allegro albo pchlich targach. 1. Te sanki stały w piwnicy ostatnie 4 lata, braliśmy je tylko na wyjazdy w góry, natomiast tej zimy służą nam intensywnie niemal każdego dnia. // 2. Ranking najlepszych maseczek do twarzy to jeden z najpopularniejszych wpisów tego miesiąca. Miałyście okazję już zapoznać się z tym wpisem? // 3. Białych t-shirtów nigdy dość – nawet zimą. // 4. Uśmiech! W końcu będzie lepiej. //

A wracając do białych t-shirtów noszonych zimą – bardzo lubię tę subtelna bawełnianą biel wystającą spod bluz i swetrów. mam wrażenie, że każdy zestaw wygląda dzięki temu świeżej. Ważne aby t-shirt miał dekolt pod szyję i nie był zbyt obszerny, bo będzie się fałdował pod cieńszymi swetrami. Moja koszulka jest od polskiej marki Fraternity. W ofercie marki znajdziecie sporo ubrań dobrej jakości. Ten t-shirt jest idealny – miękki, wystarczająco sztywny i ma super krój. 1. Powiało luksusem i elegancją. Pokaz Chanel oglądałam "on-line" na kanapie. Ciekawe czy tradycyjne pokazy mody z widownią jeszcze kiedykolwiek wrócą. // 2. Kolejna sobota, czyli kolejne godziny na sankach. // 3. Widok na orłowskie molo – spacer trwał bardzo krótko, bo tego dnia było minus dziesięć stopni! // 4. Tradycyjne styczniowe śniadanie – bezglutenowe płatki owsiane, banan, ekologiczny jogurt, płatki migdałów i łyżka malinowej konfitury. // Gdyby w każdy poniedziałek budził mnie taki widok…Najbardziej wzruszająca niedziela w całym styczniu! Do Nicoli, która zebrała dla WOŚP ponad pięć milionów nam daleko, ale w MLE też postanowiłyśmy coś zrobić w tej sprawie. Najpierw chciałyśmy przekazać na WOSP zysk z zakupów w MLE, ale tym razem stwierdziłyśmy, że jest sporo podobnych akcji (które popieramy) i pewnie sporo z Was bierze w nich udział opróżniając tym samym swoje skarbonki. Nie chcemy też przyczyniać się do chaosu w Waszych szafach i zachęcać do nieplanowanych zakupów (zwłaszcza, że wciąż trzymamy Was w niepewności na temat tego, jak będę wyglądały kolejne produkty). Pandemia zniweczyła nie jedną, a trzy kampanie reklamowe, które zawsze były dla nas sporym kosztem – to strata wizerunkowa, ale też więcej oszczędności. A ponieważ Wy nie opuściłyście nas nawet wtedy, gdy nie mogłyśmy zaprezentować Wam nowych kolekcji w toskańskim słońcu, ani na paryskich ulicach, to my w taki oto sposób spłacamy ten dług – do wospowej skarbonki wrzucamy 29 tysięcy złotych na 29 finał. Wiem, że takimi rzeczami nie powinniśmy się chwalić, ale myślę, że w tym przypadku możemy zrobić wyjątek – niech każdy przekrzykuje się w tym, ile cegiełek udało mu się dołożyć – rywalizacja tego jednego dnia, to coś za co naprawdę kocham Polaków.

Sukienka Atlanta w pięknym karmelowym odcieniu jest już dostępna!

1. Netflix i lody czekoladowe. Jak żyć? // 2. Widok z najwyższego budynku w Gdańsku, czyli poszukiwania dobrej lokalizacji na sesję. // 3. Nasz pierwszy śnieżny bałwan (marchewkę chwilę później porwał Portos). // 4. Takie mdłe kolory właśnie lubię.  //Koncert w wykonaniu gąski. Dziękuję Bebe Planet za tego pluszaka. Moja kosmetyczka, a w niej kosmetyki do dziennego makijażu. 
Chanel puder Les Beiges N30, paleta cieni Les Beiges Chanel – warm, puder Studio MAC FIX – NC30, róż do policzków Bobbi Brown (niestety numer mi się zdrapał, ale w środku są dwa odcienie różu), podkład Lingerie De Peau z filtrem SPF 20 od Guerlain – kolor 02W (nie jestem fanką tego podkładu, kupiłam z polecenia pani w drogerii ale żałuję), żel do brwi Clear Brow Gel od Anastasia Beverly Hills, pomadka Chanel Rouge Coco Flash – kolor 53. Gdy raz na miesiąc wybierzesz się do empiku i na wejściu od razu atakuje cię tata. Niczym pocztówka sprzed wielu lat. Sopot wieczorową porą w drodze na Łysą. 
Kończąc dla Was dzisiejszy wpis znów miałam za oknem syberyjskie widoki. Zamykam już laptopa, pędzę ubierać małą (co zajmuje teraz jakieś 23 minuty), bierzemy Portosa, bo on z nas wszystkich najbardziej kocha śnieg, i pędzimy zaliczyć chociaż jeden zjazd przed obiadem. Trzymajcie się ciepło!

*  *  *

 

Look of The Day – bo po sankach też trzeba odpocząć.

gold earring / złote kolczyki – BiżuteriaYES

sweater with wool / sweter z wełną – Edited

leggings & bra / legginsy i stanik sportowy – Oysho

   W Trójmieście znów spadło mnóstwo śniegu, więc weekend minął nam pod znakiem sanek i bałwanów. Poza tym – nudy. No może poza całą falą wzruszeń, którą od rana funduje mi finał WOŚP (w tym roku nie udało mi się wystawić wymarzonej aukcji, więc postanowiłam wesprzeć zbiórkę w ten sposób). Mieliśmy ambitne treningowe plany, ale póki co skończyło się tylko na odpowiednim stroju. Mój komplet wykonany jest z miłego, miękkiego materiału i naprawdę nie chcę się go ściągać. 

   Mam dobrą wiadomość dotyczącą kolczyków – bardzo często pytacie o dokładny link do biżuterii, którą noszę i tym razem go sobie zapisałam, aby nie musieć go potem szukać spośród tysięcy modeli. Kolczyki znajdziecie tutaj.

Odzyskałam wannę, czyli parę słów o wieczornej, intensywnej (i skutecznej) pielęgnacji.

   Skąd przyszedł mi do głowy ten dziwny tytuł? Na szczęście nikt nie okupował do tej pory mojej wanny, ale ja także nie wskakiwałam do niej zbyt często – właściwie, to od czasu przeprowadzki zażyłam kąpieli mniej więcej (mogę się pomylić o jakieś dwa razy) czterokrotnie. Brzmi to jak typowy problem „pierwszego świata”, ale przytaczam ten fakt, nie dlatego, że planuję Wam teraz marudzić o tym, jak mam ciężko, bo nie mam czasu na kąpiel („nieee, no co Ty Kasia, żadna z nas nie ma większych problemów…”), ale dlatego, że ten drobiazg miał – jak się teraz okazuje – spory wpływ na pielęgnację mojej skóry.

    Chociaż na etapie projektowania łazienki byłam pewna, że zarówno z prysznica, jak i z wanny będziemy korzystać regularnie, to gdy w końcu zamieszkaliśmy w naszym wymarzonym mieszkaniu, ja miałam już nieco inne podejście do tematu (remont trwał prawie trzy lata, więc miałam czas na przemyślenia). Przede wszystkim uznałam, że regularne korzystanie z wanny w obliczu katastrofy klimatycznej jest jednak za dużą fanaberią, z której powinnam zrezygnować i ograniczyć do absolutnego minimum (czyli do tych pamiętnych czterech razów, o których pisałam w pierwszym akapicie). Później, gdy w naszym życiu pojawiło się dziecko, wizja spędzenia czterdziestu minut na taplaniu się w wodzie z maską na twarzy, jawiła się jako największa strata czasu na świecie. I piszę to bez żalu – jeśli mam do wyboru dbanie o swój wygląd lub czas z dzieckiem to zawsze wybieram to drugie (wiem, że takie podejście jest trochę niemodne, ale ja feminizm postrzegam przede wszystkim jako wolny wybór i akceptację decyzji kobiety w każdym aspekcie jej życia, a nie piętnowanie jej za to, że lubi być mamą – jeśli nie chce mieć dzieci, to nic nam do tego, jeśli przedkłada dziecko nad wszystko inne, to także ma do tego prawo).

    Już wcześniej próbowałam połączyć przyjemne z pożytecznym i kąpać się razem córką, ale spotykało się to z dużym niezadowoleniem. Dopiero kilka tygodni temu, mała w końcu zaakceptowała łazienkową wannę, bo wcześniej kąpaliśmy ją – jak dziwnie to nie zabrzmi – w kuchennym zlewie ("pff… w zlewie? Może lepiej od razu wsadzać ją do zmywarki?!" – pewnie któraś z Was pomyśli, ale nasz zlew w kuchni jest naprawdę duży, a na takiej wysokości znacznie łatwiej jest asystować dziecku ;)). Ta mała zmiana miejsca kąpieli spowodowała, że świat wieczornej pielęgnacji stanął przede mną otworem, a ja każdego wieczoru (albo chociaż co drugiego) mam jakieś pół godziny na wklepywanie i wmasowywanie kosmetyków, na które do tej pory nie miałam czasu. Oczywiście z długimi przerwami na skoki do wody ludzików Duplo i udawanie dźwięków foki (ten pokaz cieszy się szczególnym uznaniem dwulatki).

    Wszystkie orędowniczki „operacji denko” do których sama czuję przynależność, pewnie złapałyby się teraz za głowę i gdyby tylko mogły, wywaliły ze swojego klubu z hukiem, ale nic nie poradzę na to, że oszołomiona nowymi możliwościami zaczęłam używać (a tym samym otwierać) naprawdę sporo kosmetyków czekających na „ten wieczór gdy będę mieć czas i ochotę”, który nie nadchodził od bardzo dawna. W ruch poszedł więc „rytuał na włosy” od Sisley, peeling na twarz od Paula's Choice, no i oczywiście maski, których to surową recenzję mam zamiar dziś przedstawić. No dobrze, nie aż tak surową, bo tych które mi nie podpasowały nie będę wymieniać. Poza tym, że wybrałam tylko te, które działają (miło z mojej strony, prawda?;)), to chciałam też, aby każda z nich różniła się nieco działaniem, aby każda z Was mogła znaleźć taką, której akurat teraz najbardziej potrzebuje.

   Uwaga! Na pierwszy rzut może się wydawać, że ten wpis to jakaś dziwna kombinacja artykułu o planowaniu łazienki i (nie)skutecznym zarządzaniu czasem, ale ten wpis wcale nie jest skierowany tylko do mam – kosmetyki, które wybrałam nie są dedykowane wyłącznie kobietom kąpiącym się z dziećmi w wannie ;). 

1. Maska na noc 72H Black Tea & Watermelon od Kire Skin.

   Kiedy byłam młodsza, maski na twarz kojarzyły mi się przede wszystkim z zieloną papką, która w jakiś nieodgadniony sposób zostawała potem na meblach, ręczniku, szlafroku, włosach i ubraniu, nawet jeśli po jej nałożeniu stałam bez ruchu do czasu jej zmycia. Dziś maski są nie tylko przyjemniejsze w użyciu, ale też skuteczniejsze, no i często nie trzeba ich nawet zmywać, tylko spokojnie można po ich nałożeniu położyć się spać. Maskę od Kire Skin testuję już dosyć długo i chyba używam jej najcześciej, bo ma lekką formułę i już kilka minut po jej nałożeniu mogę przytulić twarz do poduszki. Właściwie mogłaby spokojnie zastąpić mój krem na noc. A teraz parę faktów o tej masce: w 99% jest ze składników naturalnych, wyciąg z czarnej herbaty ma działanie silnie antyoksydacyjne, a skóra po jej użyciu pozostaję bardzo długo nawilżona (według producenta nawet do 72 godzin). Maska ma bardzo świeży zapach i ładne, minimalistyczne opakowanie. 

2. Maska Bioxidea Miracle 48h Excellence Diamond – kojąco-nawilżająca maska na twarz

   Ta opcja jest idealna dla kobiet, które chcą zobaczyć efekt od razu. I ma to być efekt „łał”. W opakowaniu Bioxidea znajdziecie 3 szt. dwuczęściowej maski w płacie. Przed jej nałożeniem dobrze jest zrobić peeling (ja mam ten), spłukać go i wysuszyć twarz. Po użyciu maski nie zmywamy jej ze skóry, w razie potrzeby możemy użyć ulubionego kremu pielęgnacyjnego. Nadmiar tej esencji w opakowaniu maski warto użyć na skórę szyi, dekoltu, albo chociaż wmasować w dłonie. Parę razy wspominałam Wam, że nie jestem fanką masek w płacie, bo to kolejna porcja śmieci, której można by uniknąć, ale ta maska Bioxidea wykonana jest z żelowego płatu, który rozpuszcza się w wodzie (samo opakowanie również jest biodegradowalne, więc nasze wyrzuty sumienia powinny nieco ucichnąć). Maskę można więc po użyciu na twarzy rozpuścić w wannie i tym samym podarować trochę jej właściwości reszcie naszego ciała. Kosmetyki Bioxidea polecane są szczególnie dla osób, które w szybki sposób chcą wygładzić skórę, zmniejszyć widoczność zmarszczek, poprawić napięcie skóry oraz ją nawilżyć. A jeśli macie wątpliwości czy działa, to sprawdźcie opinie użytkowniczek na tej stronie. To naprawdę super produkt.

Filozofią marki Bioxidea jest działanie w pełni w zgodzie z naturą, bazując na bogactwie naturalnych ekstraktów. Dodatkowo wyeliminowane zostały z formuł sztuczne zapachy i syntetyczne barwniki. Jej produkty możecie kupić w moim ulubionym sklepie z profesjonalnymi kosmetykami – Topestetic. Ten sklep internetowy posiada naprawdę bogaty zbiór najlepszych światowych i polskich marek, rekomendowanych przez lekarzy medycyny estetycznej i dermatologów. Zawsze możecie tez liczyć na poradę specjalisty, jeśli nie jesteście pewne czy dany kosmetyk jest dla Was.

3. ALGOMASK Hydrostabilizująco regeneracyjna maska nocna od Sensum Mare

   Ta polska marka zawładnęła moją kosmetyczką już jakiś czas temu, a że jej produkty są naprawdę najwyższej jakości i zawsze spełniały moje oczekiwania, to chętnie zaczęłam testować ich nowość, czyli regeneracyjną maskę na noc. Po dokładnym zmyciu makijażu, nakładam ją w trakcie kąpieli w wannie i tyle. Spłukuję ją dopiero następnego dnia rano. Poniżej zdjęcia samego produktu, zobaczycie jak moja skóra wygląda po jej użyciu. Tak, moja skóra bez makijażu i w zbliżeniu nie jest idealna (blizny po wcale nie takim młodzieńczym trądziku wciąż są minimalnie widoczne, a podkrążone oczy bez podkładu nie są już takie wypoczęte ;)), ale maska bardzo skutecznie ją nawilża, napina i dodaje naturalnego blasku (powiedziałabym, że jest też bardziej „gęsta” ale nie wiem, czy takie określenie jest czytelne). W składzie mamy aż 20 składników aktywnych, w tym nisko-cząsteczkowy kwas hialuronowy, hiperferment z aloesu, bioferment z wodorostów morskich, algę perłową czy oliwę z oliwek. Kosmetyk jest wegański – wiem, że dla wielu z Was to ważna informacja. 

Pytania o zniżki na kosmetyki od Sensum Mare dostaję od Was regularnie, więc śpieszę z informacją, że marka zgodziła się dać kod dla Czytelniczek bloga. Wystarczy, że wpiszecie MLE w trakcie dokonywania zakupów, a otrzymacie 15% zniżki. Ja ze swojej strony gorąco polecam również to serum (pisałam o nim tutaj) i ten krem do twarzy. Stosunek ceny do jakości tych produktów jest naprawdę dobry. Sensum Mare jest idealne dla osób poszukujących kuracji przywracającej jędrność i zdrowy wygląd skóry, oraz po zabiegach kosmetycznych. Zniwelujemy dzięki nim wpływ negatywnych czynników atmosferycznych na naszą skórę takich jak nadmierna ekspozycja słoneczna czy niskie temperatury.

4. Dodatki "około-wannowe". 

   Na koniec jeszcze kilka słów o produktach, które nie są maskami, ale też towarzyszą mi w wieczornej pielęgnacji. Na początku wspomniałam już o „rytuale na włosy” od Sisley (coś w rodzaju gęstego oleju na długie włosy), ale jeśli chodzi o kosmetyki do włosów, to w tym momencie moim faworytem jest marka Gisou (co ciekawe, założona przez influncerkę). Jeśli akurat maski na twarz nie nałożę (co po odzyskaniu wanny zdarza się dosyć rzadko), to używam kremu na noc od CHANEL, który widzicie na zdjęciu powyżej. Na blacie stoi u mnie jeszcze peeling, żel do mycia ciała od Hermes (to tak naprawdę żel mojego męża, ale został chwilowo zaanektowany), no i słynny już rossmanowy niebieski szampon od Joanny (który przelewam, do innej butelki, bo jego opakowanie tak nie do końca mi pasuje ;). 

   I pomyśleć, że do tej pory ten skrawek mieszkania świecił pustkami, a teraz stał się miejscem największej wieczornej atrakcji. Teraz już tylko ulubione dresy, które w zimie służą mi też jako pidżama (dziękuję Hibou za wszystkie Wasze bawełniane skarby! Kolejny raz warto było czekać na dostawę), lody czekoladowe w dłoń (wiadomo, że jemy je po zmroku w ukryciu przed małym łasuchem) i odpalamy Lupina na Netflixie. 

bawełniany komplet dresowy – Hibou // pościel – Jotex (w lutym być może będę mieć dla Was jakiś kod)

 

*  *  *