Look of The Day – pierwszy wrześniowy tydzień za mną!

Wpis powstał we współpracy z marką YES. 

 

kolczyki – YES 

zamszowa kurtka – Nour Hammour

koszula w kratę – MLE (obecnie dostępna)

baleriny i torebka – CHANEL 

legginsy – Oysho

t-shirt – MLE 

 

  Czy to był szalony tydzień? Być może. Przez ostatnie kilka dni praca nad nową kolekcją odbywała się w takim tempie, że ciężko było mi nawet na spokojnie przysiąść i ocenić efekty pracy. Przyjdzie na to czas lada moment, a wtedy wrócę do Was z kalendarzem wejść naszych projektów. Chyba nic dziwnego, że w tym całym zamęcie, stawiam raczej na coś, w czym dobrze siedzieć przed komputerem 10 godzin, niż na szykowne kreacje. Biały t-shirt, legginsy, płaskie buty i kolczyki, które dodają ten pierwiastek elegancji, gdy wszystko inne, co noszę, jest od niej dalekie ;). Udanego poniedziałku!

Last Month

Wpis powstał we współpracy z marką Veoli Botanica, platformą do nauki angielskiego Akcent oraz zawiera lokowanie marki własnej. 

 

  Koniec wakacji. Dzieci w domu ze mną, przez okrągły miesiąc. Narzuciły zmianę rutyny, do której ledwo zdążyłam się przyzwyczaić. Z tyłu głowy wciąż pojawiają się myśli, że jeśli dobrze wykorzystam te ostatnie dni wakacji i przygotuję się ze wszystkim, jak na perfekcjonistkę przystało, to wrzesień zacznie się gładko, jak dotyk piasku na sopockiej plaży.  

  Sierpień to ambiwalencja w rozkwicie. Radość i smutek jednocześnie. Pełna mobilizacja przed nowym sezonem i totalne rozbestwienie, bo przecież trzeba korzystać, póki można. Prawdziwa niedziela wśród miesięcy. Pisząc to z perspektywy pierwszych wrześniowych dni, beztroskie kadry z wakacyjnej podróży wydają się wyjątkowo odległe. Ale od czego mam ten album tutaj? Zaparzcie sobie herbaty i wejdźmy spokojnie w tę jesień, nim rozpędzi się na całego. 

 

Sierpień stał pod znakiem obrazów. Jeden zawitał do naszego domu, niezliczone ilości naprodukowały moje dzieci (przyznajcie się, przechowujecie twórczość swoich pociech? Czy może jednak recykling? :)), ja z kolei przeszukałam internet, aby znaleźć chociaż kilka dzieł, które mnie poruszą i zainspirują do tworzenia kierunku dla MLE na kolejny sezon. 

O ten plakat miałam mnóstwo pytań, więc zdradzę, że to marka Desenio, a plakat jest autorstwa Merel Takken (powstał w ramach "Art for a Cause", akcji Desenio i The Art Therapy Project, czyli nowojorskiej organizacji non-profit, która zapewnia bezpłatną grupową terapię przez sztukę w bezpiecznym środowisku). 

"Kasia, Ty jako mieszkanka Sopotu, pewnie codziennie byłaś w sierpniu na plaży, prawda?"

"W sierpniu raczej nie, ale we wrześniu: kto wie?"

Ale gdy już się na tej plaży pojawiłam, to raczej nie w kostiumie kąpielowym ;). Ten zestaw znajdziecie tutaj

Jeden rzut oka na to zdjęcie i pewnie wiecie, gdzie mnie wywiało… Prowansja!

1. Odcisk muszelki, który znaleźliśmy w ruinach domu Juliusza Cezara. // 2. Wakacje, na których nauczyłaś się pływać i zaczynałaś dzień od wspinaczki na drzewo. // 3. Zielone frytki for life. // 4. Moja toaletka, przy której robiłam makijaż. // 

Gordes i szybsze bicie serca, gdy stoję na wprost restauracji z ukochanego filmu. Zgadniecie jaki ma tytuł?

1. Typowy prowansalski garaż ;). // 2. Niepopularna opinia: nie wierzę w horoskopy, układy Merkurego, wróżki. Ale gdy widzę spadającą gwiazdę, to zawsze mnie to rusza. Dwa lata temu jedną widziałam, i życzenie póki co się spełnia. A w sierpniu znów mieliśmy noc Perseidów – moment, w którym najłatwiej dostrzec spadające gwiazdy. Jeśli macie jakieś życzenia, patrzcie w górę, gdy zajdzie słońce. // 

Oby do następnego (dobrego) roku!

​1. Wzgórza przy Gordes. // 2. Plakat opisujący tradycyjne i opatentowane prowansalskie wzory tkanin. // ​

Dotarliśmy na szczyt góry, świetnie znanej wszystkim fanom kolarstwa i Tour de France – Mont Ventoux. Dzieci wypatrują przez lunetę naszego przyjaciela, który postanowił wbiec na górę o własnych nogach. I udało mu się!

1. Stoisko z regionalną kiełbasą na szczycie góry? To musi być Prowansja. // 2. Podobno to Mistral sprawił, że Mont Ventoux jest taka łysa ;). // 

Następnym razem może spróbuję wjechać na rowerze (elektrycznym :D).

Miejsce, które pewnie już kiedyś na blogu widziałyście. Jaskinia Świateł, nieopodal Baux de Provence. Tym razem głównym bohaterem był Monet. 

1. Ciężko wytłumaczyć dlaczego świetlne iluminacje obrazów robią w tych jaskiniach takie wrażenie, ale uwierzcie mi na słowo, że ludzie zaczynają tam płakać i spontanicznie klaskać pod koniec pokazów. // 2. W powszechnym rozumieniu Prowansja nie jest miejscem, gdzie moda gra pierwsze skrzypce. A jednak, to właśnie tu można nauczyć się o wakacyjnym stylu najwięcej. Zapewniam Was! A dlaczego tak jest? Odpowiedź znajdziecie w tym artykule. // 

Chciałoby się tu zostać do białego rana…

Mówisz, masz! A w tle dźwięk, który przywołuje u mnie najpiękniejsze wspomnienia. Cykady. Wiecie, że posiadają one na bokach ciałka membrany, zwane timbalami? Wprowadzają je w wibracje za pomocą mięśni, a dźwięki wzmacniane są przez specjalne poduszki powietrzne. Dzięki takiej budowie ich cykanie jest słyszalne nawet z odległości kilometra.

1. Kolejny poranek. Kolejna wspinaczka. // 2. A tym zdjęciem, z prowansalskim studiem pilatesu, próbowałam nakłonić Zosię do przyjazdu w te strony. // 3. i 4. Co mogę powiedzieć? Czy w prostocie nie kryje się najwięcej szlachetności?// 

Bonjour, proszę Pana, a Pan to chyba z Polski przyjechał. 

A no tak. Mam na imię Nenuś i lubię tu wracać. 

1. "Drogie dzieci, dziś też idziemy zwiedzać starożytne ruiny Cesarstwa Rzymskiego." // 2. "Ooo nie! Uciekamyyyy!// 

A to mój stały towarzysz posiłków. Nosimy go ze sobą wszędzie i w ten sposób odsuwamy w bliżej nieznaną przyszłość temat prawdziwego kota. 

A tu duże rozczarowanie. Bilety do domu Cezanne'a kupiliśmy na miesiąc wprzód, a ja dosłownie zagoniłam wszystkich towarzyszy podróży, abyśmy tu przyjechali. Niestety, dom został przerobiony przez późniejszych właścicieli, ogród dosyć zaniedbany, a obsługa… Zawsze znajdowałam w tej francuskiej obcesowości jakiś urok, ale tym razem… szkoda gadać. 

Podobno pracownia Cezanne'a, mieszcząca się nieopodal (Aix-en-Provence) jest warta odwiedzenia.

Kolory lata bez obróbki. 

Moja kochana mama i najlepsza reprezentantka MLE w Prowansji w jednym :). 

A tu już wybrzeże w nieco innej części Francji. 

Ciekawe, o czym rozmawia ta dwójka? Czy może być lepsze miejsce na randkę?

Gdy liczysz na ciepły wieczór, ale jesteś znad morza, więc wiesz, jak będzie. Im więcej swetrów weźmiesz ze sobą, tym lepiej.

Właśnie to miałam na myśli ;).

​Gdy wciąż mamy lato, ale myślami już przy jesieni. Ostatnie sztuki tej delikatnie prześwitującej spódnicy znajdziecie tutaj (ale zapisujcie się na swój rozmiar, bo wróci!). 

Piknik na plaży w wersji francuskiej. 

Młoda para to gatunek występujący na plażach niezależnie od szerokości geograficznej. 

Gdy chciałaś zrobić widok, ale miałaś włączoną przednią kamerkę ;). 

Problemy nie znikają na wakacjach, ale wiem, że gdy spojrzę na to zdjęcie w listopadzie, to i tak pomyślę sobie: "ale to był beztroski czas". 

Poszła szukać muszelek. 

Piękne Château de Monbazillac w tej części Francji, do której "turyści z lazurowego" już nie docierają :D. Zarządzane z taką perfekcją, że z łatwością można sobie wyobrazić, jak wyglądało tu życie tuż przed rewolucją francuską.

W sumie, po tym wydarzeniu życie nie zmieniło się tutaj aż tak bardzo, bo ówczesny właściciel zamku, François Hilaire de Bacalan, sprzyjał rewolucjonistom i jako jeden z niewielu arystokratów został oszczędzony i nie trafił na szafot.

Mogłyśmy się tu poczuć jak prawdziwe księżniczki ;). 

A te winogrona to nie jest żadna atrapa dla turystów!

"Mamo, ale co autor miał na myśli?"

Ach, te podziały w oknach! W Sopocie pewnie by nie pasowały, ale popatrzeć można. 

Muszelkowe bierki i kosz, w którym zawsze wszystko się znajdzie (ma już kilka lat, jest z 303 Avenue).

Gdy przez wiele dni pracujesz nad głęboką, równomierną opalenizną, ale w ogóle nie przejmujesz się, że Ci nie wychodzi, bo…

I tak wzięłaś ze sobą brązującą nowość od Veoli Botanica…

 Wygładzająco-brązujący balsam do ciała z wegańskim DHA, ekstraktem kawowym, sokiem z aloesu i pantenolem HERE COMES THE SUN . Moja gwarancja, że z Wakacji wrócę opalona. Balsamy brązujące to według mnie najlepsza opcja, gdy nie mamy czasu (ani ochoty) na taki "pełny seans z samoopalaczem". Po użyciu tego produktu kolor skóry jest delikatnie karmelowy. Bardzo łatwo go rozsmarować i chociaż używałam go na wyjeździe co drugi dzień, to nie dopatrzyłam się żadnej smugi.  
 
Z kodem: makelifeeasier20 dostaniecie -20% na wszystko od Veoli :).
"O" jak ostrygi. Jedząc je, zawsze czuję się jak prawdziwa ryzykantka. Pustki. 
Złociste zachody słońca. Ścigam się z nimi, ale one coś za szybko przechodzą w noc. Noc w Arcachon. 

To i moment, w którym nikt nie mówi: „mogę od Ciebie spróbować?”

Po wizycie w magazynie. Wzięłam sobie ostatnie sztuki z wyprzedaży, no i sweter, który mogłam już testować rok temu. Widziałyście już pierwsze jesienne nowości?

​Znacie historię koloru RAL 2902035?  Mowa o kobalcie oczywiście, gdyby ktoś nie poznał po numerze ;). 

Wiecie, że Matisse zaczął tworzyć swoje najsłynniejsze dzieła, zwane „wycinankami”, bo podupadł na zdrowiu i nie był już w stanie malować obrazów w tradycyjny sposób? Dla wszystkich, którzy czują się niedoskonali, mają gorszy czas w życiu albo poczucie, że ich sprawność przeminęła – sztuka nie raz udowodniła, że to nasza słabość może kiedyś stać się tym jednym czynnikiem, dzięki któremu będziemy mogli pokazać światu to, co w nas najwspanialszego. 

Sztuka Matisse’a, jak chyba żadna inna, pokazała niesamowitą moc koloru kobaltowego.  

Jak wygląda kuchnia po 7 sekundach od rozpoczęcia gotowania prostego makaronu?  

PRZEPIS NA PROSTY MAKARON
 
Skład:

makaron pappardelle  

cukinia  

zielona fasolka szparagowa  

świeża pietruszka

 Garść rukoli i ziół, które akurat masz (ja wzięłam tymianek i miętę)

czosnek

orzechy pini  

oliwa  

sól i pieprz 

parmezan 

A oto jak to zrobić: 

1. Na patelni prażę orzeszki piniowe (wiem, że wszystkim leniuszkom chce się pominąć ten krok, ale naprawdę to jest klucz do sukcesu). Gotuję makaron i fasolkę. Zdejmuję podprażone orzechy z patelni i wrzucam do osobnej miseczki. Będą mi potrzebne już na sam koniec.
2. Na gorącą wciąż patelnię dodaję oliwę i wrzucam czosnek przeciśnięty przez praskę. Po chwili smażenia dodaję cukinię i smażę około 2-3 minuty. W tym czasie odcedzam podgotowaną fasolkę (daję jej maks 3 minuty gotowania, żeby nadal była chrupiąca) i dodaję na patelnie. Gdy makaron się ugotuje i jest już idealny, odcedzam go i dodaję na patelnię. Zmniejszam gaz i dodaję pietruszkę, rukolę, resztę ziół, sól, pieprz i orzechy piniowe.    

​To wspaniałe, że ten makaron zjada cała moja rodzina. To znaczy… ja zjadam tę część tego dania… 

​A moje dzieci tę. I wszyscy zadowoleni. 

Rzeczy, które tej jesieni uważam za szczególnie eleganckie:  

Prześwitujące zwiewne ubrania połączone z ciepłymi swetrami.  

Rozmowy rodziców z dziećmi o tym, że nie jest fajnie śmiać się z tego, że ktoś wygląda inaczej, nie ma Labubu czy jest mniej sprawny. Tak na dobre rozpoczęcie roku szkolnego.  

Melanże (mowa oczywiście o splocie przędzy, a nie długich imprezach ;)).  

Pieczenie domowych ciast, których nie zobaczy instagram.  

Nienarzekanie na pogodę, na którą i tak nie mamy wpływu.

Nie wiem, ile z Was robiło dziś jesienne zakupy w sklepach, ale mi atmosfera przygotowań do rozpoczęcia roku faktycznie się udzieliła. Mejl o obowiązkowych strojach galowych wyrwał mnie z objęć miękkich, wygodnych ubrań, których nie trzeba prasować. O takich jak powyżej :D.

"My favorite season is when all mosquitos are dead." 

Najlepsza terapia relaksacyjna, jaką pamiętam z dzieciństwa. I pierwsze oznaki prokrastynacji, kiedy nie można było zacząć się uczyć dopóki nie zrobiło się idealnego porządku w piórniku :D. 

Zrobione!

A skoro już mowa o odwlekaniu nauki! Po wakacjach przyszedł czas, aby powrócić do platformy Akcent. To jedyne lekcje angielskiego, na jakie mogę sobie pozwolić w mojej codzienności. 

Wiem, że z początku to może wydawać się dziwne. Nauka języka angielskiego przez ekran komputera to coś, co jeszcze 10 lat temu byłoby nie do pomyślenia. Ale ci, którzy spróbowali, nie żałują. Dla wielu z nas to właściwie jedyna opcja, aby w ogóle tego języka móc się uczyć, bo możemy to robić wszędzie i kiedy tylko chcemy. Platforma Akcent łączy nowoczesną technologię ze sprawdzoną metodyką nauczania. Możemy ćwiczyć samemu w naturalnym środowisku lub z profesjonalnym lektorem, jeśli wybierzemy wersję Premium (wymiar czasowy lekcji można dowolnie dopasować po skontaktowaniu się z biurem). Po dobraniu właściwego poziomu, nauka nie przytłacza, dobieramy sobie własne tempo pracy. Możecie też liczyć na pełne wsparcie zespołu szkoły, zarówno w sprawach merytorycznych, jak i technicznych. Do kursów na platformie na wszystkich poziomach, od A1 do C1/C2 można dokupić przejrzyste książki. To taka platforma internetowa, ale z ludzką twarzą :). 

Na dobry początek nowego roku szkolnego mam rabat dla Czytelniczek i Czytelników -15% z kodem MLEnglish do 15.09.2025. Kod obowiązuje na wszystkie kursy i na książki. 

W weekend udało się nam zrobić wielkie porządki. Ale dziś nie ma już po nich śladu :D.

A to mój portret po pierwszym września :D.

A moją trójmiejską Prowansję znajdziecie tutaj. W Orłowie przy molo. 

Jeśli jesteście tu ze mną teraz, to znak, że jakoś udało się Wam przetrwać ten pierwszy wrześniowy poniedziałek. Gratulacje! Teraz będzie już z górki. Powiedzcie, że będzie? ;)

 

*  *  *

 

 

 

MLE w Warszawie, czyli krok naprzód, z którym tak długo się wstrzymywałam

Wpis zawiera lokowanie marki własnej.

 

  Blisko dziesięć lat temu założyłyśmy z Asią markę odzieżową. Bez zewnętrznego inwestora, znajomości w branży, z wieloma znakami zapytania, ale z jednym postanowieniem, którego trzymamy się do dziś – tworzymy tylko takie rzeczy, które same chciałybyśmy nosić. Zaczęłyśmy od t-shirtów i nie miałyśmy zielonego pojęcia czy nie będzie to nasz pierwszy i ostatni produkt.  

  Każdą decyzję o rozwoju marki podejmowałyśmy z dużą ostrożnością i bez żadnej drogi na skróty. Minęło kilka lat nim zdecydowałyśmy się zwiększyć liczbę modeli w kolekcji, aby móc zaproponować Wam większy wybór. Materiał po materiale, konstrukcja po konstrukcji, prototyp po prototypie – nieważne czy mówimy o piżamie, swetrze z warkoczowym splotem czy puchową kurtką – każdy produkt MLE musi przejść tą samą żmudną drogę, aby pod koniec zasłużyć na to, aby znaleźć na stronie sklepu.  

  Być może, właśnie dlatego, że z taką drobiazgowością podchodzimy do tematu projektowania i produkcji, no i wciąż szyjemy niewiele sztuk, poszerzanie kanałów dystrybucji nigdy nie było naszym priorytetem.  Wiemy jednak, jak wielką przyjemność daje Wam możliwość obejrzenia na żywo, przymierzenia i kupienia naszych rzeczy stacjonarnie. W Trójmieście już od jakiegoś czasu możecie znaleźć rzeczy MLE w dwóch miejscach – MoodStore na Garnizonie w Gdańsku oraz w Sopocie w Iconic Design. Teraz przyszedł czas na Warszawę.  

  To żadna tajemnica, że właśnie na ulicy Mokotowskiej można zrobić najlepsze zakupy od polskich marek. Z początkiem sierpnia do tego grona dołączyło też MLE. Dzięki uprzejmości Lui Store (Mokotowska 26) każda z Was, która odwiedza lub mieszka w stolicy może teraz kupić nasze rzeczy stacjonarnie.  

  Jeśli którejś z Was uda się tam zajrzeć, to dajcie mi koniecznie znać czy zaskoczyły Was nasze rzeczy, gdy zobaczyłyście je na żywo. Czy coś Wam się spodobało, ale jak widziałyście to tylko w internecie, to nie byłyście przekonane? Który model od MLE najbardziej zyskuje w rzeczywistości? Wiemy przecież doskonale, że zdjęcia nie zawsze są w stanie oddać wygląd ubrania. Jestem taka ciekawa Waszych reakcji! 

 

Look Of The Day

Wpis powstał we współpracy z marką YES. 

 

 

bransoletka na kostkę – YES 

sukienka na guziki – MLE (dostępna pod koniec sierpnia)

torebka – Moodstore Gdańsk (dostępna stacjonarnie)

okulary – Le Specs

 

 

  Francuskie komedie, te nieco szalone i frywolne, mogłyby właściwie zawsze zaczynać się tak samo: sceną upalnego lata, z odgłosem cykad w tle i bohaterami chodzącymi na bosaka po nieco zapuszczonym ogrodzie. Niby nie dzieje się nic szczególnego, ale wiemy, że za rogiem już czai się przygoda.

  Chciałabym być kiedyś chociaż asystentką kostiumografa w takiej produkcji! Szperać w starych albumach o gwiazdach kina i szukać tych detali, które oddałyby charakter wakacyjnej mody z Prowansji czy Lazurowego Wybrzeża. A jeśli Wy też pragniecie poczuć ten nastrój, to odsyłam Was do tekstu sprzed roku, który bardzo Wam się spodobał („Wakacje w Prowansji – czy dyscyplina może wzbogacić Twój styl?”), a sama spojrzę na siebie z większym przymrużeniem oka.

  Na mojej kostce znów widzicie biżuterię, która do banalnych zestawów ma dodać mi odrobinę „Je ne sais quoi”. Na stronie YES wciąż trwają promocje i wiele modeli biżuterii jest przecenionych (w tym moja bransoletka).

Look of The Day – lista ulubionych rzeczy tego lata

Wpis powstał we współpracy z polską marką L37.

 

pleciona torebka ze skóry – L37 

grafitowy kardigan – 303 Avenue

plisowane spodnie i top – MLE

japonki – Ancient Greek Sandals

 

  Dziś oglądacie moją próbę połączenia dwóch pór roku w jedną. Sweter – nawet kardigan – pewnie nie pasuje za bardzo do tytułu tego wpisu, ale cytując już klasyka: "taki mamy klimat". Co innego krótki top, pleciona torebka i japonki – te elementy mogą sprawiać wrażenie, że z tegorocznym latem w Trójmieście jest wszystko w porządku. Mam wrażenie, że wszystko, co powinnam wiedzieć o nowych trendach w tym sezonie, możnaby zamknąć w krótkim poradniku pod tytułem: "Jak wprowadzić wakacyjny nastrój do zestawów, które równie dobrze mogłabym nosić pod koniec kwietnia". 

  Torebka, którą widzicie na zdjęciach, ma regulowane uchwyty – mogą być długie, albo naprawdę krótkie, tak aby nosić torebkę do ręki. Jest skórzana, od polskiej marki L37, która w ostatnich tygodniach podbija warszawskie ulice. Kod MLE20 daje -20% na nieprzecenione buty i torebki i dodatkowe 10% na przecenione buty i torebki (kod ważny do 10 sierpnia). 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z markami Olini, Oio Lab i HIBOU, a także zawiera lokowanie marki własnej. 

 

  Czy to możliwe, że doszliśmy już do półmetku wakacji? Czy to lato w ogóle się zaczęło? Chyba tak, bo mam przecież kilka fotograficznych dowodów. Skoki przez fale z tego jednego wyjścia na plażę. Jajko sadzone ze szparagami, na które sezon już się skończył. Grupowa fotografia na tle molo, w najcieplejszy lipcowy wieczór (czyli jedyny, który pozwalał, aby po godzinie dziewiętnastej mieć na sobie samą sukienkę).  

  Pod wieloma względami ten miesiąc nie różnił się jednak od pozostałych, a sporą część swojej energii poświęciłam na coś, czego efekty zobaczę dopiero jesienią. Mówię sobie, że wszystko jest przecież do nadrobienia, ale wiem doskonale, że reguły rządzące tym światem udowadniają coś zupełnie odwrotnego.

  Skończ, Kasia, marudzić i weź się w garść. Lato nigdy nie jest takie, jakie planowaliśmy. Zawsze trochę za krótkie, trochę za kapryśne, trochę wymykające się z rąk. Dobrze jest się czasem pogodzić z tym, że nigdy nie nadrobimy wszystkiego, ale zawsze możemy zatrzymać się na chwilę i stwierdzić: „Dobra, to wystarczy”. 

Wiecie, o czym będzie ten wpis, więc zapraszam i nie przedłużam. Mam nadzieję, że ta lipcowa relacja trochę rozchmurzy Wam myśli :*.

Jedne drzwi się zamykają, inne otwierają. Dla Was pewnie wygląda to jak zwykły, pusty lokal, ale dla MLE to trochę jak lot na księżyc. 1 i 4. Willa z secesyjną drewnianą werandą tuż obok minimalistycznej architektury modernizmu, złoty zegarek obok lnianego kimono, frytki z truflami serwowane w papierowej torebce. Jeśli jeszcze nie czytałyście, to gorąco zapraszam tutaj na wpis o "Sopotcore". // 2. Poszukiwanie stalowych guzików może oznaczać tylko jedno – dżinsy w MLE! // 3. Teoretycznie to tylko mały skrawek próbki przędzy. Ale w praktyce prawie podskoczyłam z radości, gdy po niezliczonych próbach, w końcu przyszło to, co sobie wymarzyłam. //Minie pewnie kilka lat nim znów zdecyduję się na melanżowe swetry w MLE, bo praca nad nimi to jazda bez trzymanki. Za to efekt? Ach, będę się o ten sweter bić razem z Wami ;).Wszystkim rodowitym gdańszczanom serce bije trochę szybciej, gdy widzą te słynne żurawie portowe… To nowe modne miejsce na mapie Trójmiasta, do którego musiałam zajrzeć, aby nadążyć za kulinarnymi poleceniami od moich znajomych…Zero Zero – musicie zobaczyć to miejsce!Mój wegański makaron, którego pięć minut później już nie było. 1. Czy my – mieszkańcy Sopotu – codziennie jemy smażoną rybę z frytkami i zawsze mamy pod ubraniem bikini? Jak myślicie?  // 2. Robimy obiad i dodamy do niego to, co znalazłyśmy w naszym ziołowym kąciku. // Przerwa na Igę Świątek u Gosi. Księżna Kate, Wimbledon, mecz, w którym nasza rodaczka wygrywa bez trudności – czyli idealny weekendowy dzień. Ja nie chodzę na festiwale, ale podobno mój sobowtór był na Openerze, bawił się świetnie i nawet spotkał kilka Czytelniczek bloga.Zabawa do północy to coś, co nie zdarza się u mnie zbyt często, ale gdy najfajniejszy festiwal przyjeżdża w Twoje okolice, to aż żal nie skorzystać. Do zobaczenia za rok!Poniedziałek i absolutnie zerowa motywacja do pracy. Co zresztą świetnie widać po minie Portosa.Jak myślicie, która z nas była na Ibizie, a która w deszczowym Sopocie? Monika to jedna z tych koleżanek, z którą nigdy (NIGDY) nie należy porównywać  swojej opalenizny.Deszczowy wieczór w Sopocie, który i tak zapowiada się magicznie! A teraz pędzimy na najbardziej wyczekiwane spotkanie. I to w naszym Gdańsku! Maja opowiada o sztuce w taki sposób, że – mimo wykupienia pięciu webinarów i obejrzeniu ich od deski do deski – nadal nie mam dosyć. Mam mój upragniony album "Poza Ramami". Wieczorny Gdańsk. Turystów przez pogodę mniej, ale sentyment niezmienny.Co za szczęście, że z powodu kataru i gorączki mogłam odwołać wszystkie ciekawsze i ważniejsze rzeczy, aby móc dokończyć coś, czego nie chciało mi się robić od miesiąca (mowa o tym wpisie z Paryża). A jak wygląda Wasz idealny lipcowy wtorek?  Co prawda przywiezione z restauracji (Familia Marco Polo w Sopocie), a nie zrobione samodzielnie, ale i tak doceniam te małe gesty, gdy jestem chora.Gdy patrzysz za okno i ni w pięć, ni w dziesięć, nie możesz zgadnąć czy siąpi deszcz, jest upalnie, zimno, sucho czy wilgotno. I nie ma to w sumie większego znaczenia, bo jak się nie ubierzesz, to w ciągu godziny i tak wszystko może się zmienić o 180 stopni. Witamy w Sopocie!Przepisu chyba nie muszę Wam zdradzać, prawda? To tylko dobra feta, jeżyny, kilka kropel octu balsamicznego i trochę najlepszego na świecie Oleju dla kobiet od Olini, który w naszym damskim gronie sprawdził się idealnie. Zawiera wszystko, co jest niezbędne dla zdrowia każdej z nas – trzy tłuszcze: olej z wiesiołka i olej lniany oraz oliwę z oliwek, a także omega-3 i omega-6. Do tego jest naprawdę pyszny i świetnie pasuje do moich codziennych dań.Nasza wersja szachów po trzydziestce (lub przed czterdziestką – jak kto woli).  1. Tym wznosimy toast w piątek ;). Mam na myśli olej, o którym pisałam powyżej – jeśli trochę czytałyście o tym, jak powinna wyglądać odpowiednia proporcja kwasów omega 3 i 6, to będziecie nim zachwycone. Kod MLE daje 12% zniżki do Olini . Uzupełnijcie zapasy dobrych oliw i olejów, bo wakacje są za krótkie na niezdrowe jedzenie.Bo każdy moment jest dobry, aby porozmawiać o pracy. A piątkowy wieczór to już w ogóle jest najlepszy.  Można się też zawsze poprzebierać w jakieś prototypy, które mamy pod ręką! Ten sweter o splocie, za który zakład dziewiarski chciał nas wystrzelić w kosmos, wszedł dziś do sprzedaży. Cieszę się, że się Wam spodobał, bo namęczyłyśmy się nad nim strasznie (to nasz pierwszy kardigan od…. 3 lat?) Kto z Was pamięta z dzieciństwa tę kultową serię? Gdy wracam do chwil, kiedy pełna różnych życiowych rozterek, pomyślałam, że mimo wszystko zostawiam te swoje stare książki, bo może kiedyś się przydadzą, to zalewa mnie fala wdzięczności za wszystko to, co mam. Szykują się nam ogrodowe warsztaty malarskie. Ten miesiąc zdecydowanie jest inspirowany sztuką!  Rodzic w muzeum to kurator, przewodnik, ochroniarz i animator. I na dodatek sam musi sobie kupić bilet. Za to w domu, przy odrobinie pracy, dużo łatwiej jest modelować tę dziecięcą ekspresję. Nie wnikam. Która z mam nie zna tych rozterek? Zostawić? Oprawić? Wyrzucić, jak nikt nie widzi? :DDostaję wiele propozycji współpracy w przypadku kosmetyków, ale jak wiele z Was już zauważyło – od dłuższego czasu pokazuję produkty od kilku marek, bo naprawdę z oporem dodaję coś do mojej pielęgnacji. Gdy dawno temu usłyszałam o Oio Lab, moją uwagę, w pierwszej chwili, zwróciła identyfikacja wizualna i świetne projekty graficzne opakowań. Dopiero potem poznałam kosmetyki i nie zawiodłam się na nich.

Serum Intercellular to nowość od Oio Lab. Według badań przeprowadzonych przez markę już po miesiącu stosowania serum, skóra zwiększa swoją gęstość i jędrność o 22% oraz zmniejsza głębokość zmarszczek o 9%. Jeśli podejście inteligentnego starzenia się oraz długowieczności skóry nie są Wam obce, to ten kosmetyk idealnie trafi w Wasze upodobania. Jest to nowa formuła (3 lata pracy laboratorium marki w oparciu o najnowsze osiągnięcia nauki). Kosmetyk jest bezzapachowy, już po tygodniu używania wyraźnie napina skórę, rozświetla ją i odżywia. Formuła zawiera komórki macierzyste z granatu, które rozświetlają i wyrównują koloryt, ozonowane estry kwasów omega 3–6–9 o działaniu odżywczym oraz wegański kompleks kolagenowy bogaty w spermidynę, wspierający elastyczność i sprężystość skóry. 

Ja stosuję je w duecie na przemian z serum pod oczy. Kod MLE20 da Wam -20% na całe zamówienie na stronie Oio Lab, ważny przez tydzień od dzisiaj  (nie łączy się z innymi promocjami).Obraz który widzicie to "Spacer po plaży" Michaela Anchera z 1896 roku. Nie muszę Wam pewnie tłumaczyć dlaczego właśnie pejzaż spokojnej plaży zwrócił moją uwagę. Obraz aktualnie znajduje się w muzeum Skagens w Danii.  Dzięki Maju! Cieszę się, że niebawem lepiej się poznamy! Polecam!Zwykle w wakacje cieszyłam się, gdy wieczorami Sopot znów robił się pusty, ale tym razem tak mało było tego lata u nas, że puste ulice raczej mnie nie cieszą. Nie zdążyłam jeszcze naładować baterii tą letnią energią. W Paryżu i w Warszawie. Ten żakiet zawsze daje mi poczucie, że jestem dobrze ubrana. Rothko przyciąga uwagę nawet w hotelowym lobby. Puro otworzyło w Warszawie nową lokalizację. Dobrze się składa, bo połowa zespołu MLE musiała wczoraj zawitać w stolicy. I to nie z byle powodu!1. Ale nim zdradzę szczegóły, to powiem Wam tylko, że ulica Mokotowska i jej okolice to świetne miejsce, aby wybrać się na zakupy. // 2. Z wizytą w butiku pewnej marki, u której od lat robię zamówienia online. A mowa o…HIBOU! Uwielbiam ich ubrania, a że zdarzało nam się szyć w tych samych szwalniach to wiem, że jakość ich produktów i podejście do detali jest na bardzo wysokim poziomie.Zajrzyjcie, jeśli będziecie w Warszawie. Mokotowska 45!Ten top od razu wpadł mi w oko! Człowiek prawie zapomniał jaka to przyjemność wejść do sklepu, przymierzyć coś i kupić, zamiast gonić kuriera, odsyłać niepasujące rozmiary i składać kartony przy śmietniku, gdy pada deszcz.  A jeśli chcecie zobaczyć, co ja kupiłam, to wejdźcie tutaj 1. Słynna warszawska Dyspensa, w której jadłam pierwszy raz w życiu. // 2. Jeśli zbrzydły Wam już jagodzianki to znaczy, że przyszedł czas na kurki. Smaki może nieco inne, ale sezon równie krótki! // 3 i 4. Wreszcie zawitałam do Monday Artwork. Znałyście już tę polską markę? // Złota zasada brzmi: nie czekaj, aż zbije Ci się kubek od kawy aby kupić kolejny.Ostatni rzut oka i wracamy do Trójmiasta. 

Wakacje to czas odkrywania, szukania nieznanych dotąd miejsc i emocji. A wszystko po to, aby pod koniec zobaczyć na horyzoncie zbliżający się znany obraz – nasz dom, który po nowych przygodach, zdaje się być najszczęśliwszym miejscem na świecie. Aby to zrozumieć nie muszę na szczęście czekać do końca lata. Dziękuję Wam gorąco za uwagę i zapraszam na blog ponownie – lada moment! W najbliższych dniach będzie się tu działo!

 

*  *  *