Look of The Day – at the end of the autumn rainbow

leather shoes / skórzane kozaki – Kazar

jacket & sweater / żakiet i sweter – Zara (marynarka z obecnej kolekcji)

cream jeans / dżinsy w kremowym kolorze – Massimo Dutti

leather bag / skórzana torebka – Balagan

cap / czapka – Ralph Lauren 

   To podobno ostatni taki piękny tydzień tej jesieni. Trzeba to było wykorzystać – błyskawicznie zebrałyśmy się z dziewczynami do Ciekocinka, aby w ostatnich ciepłych promieniach słońca sfotografować wszystkie produkty MLE, które jeszcze wejdą do sprzedaży w tym sezonie. Później mieliśmy już czas dla siebie…

   Dzisiejszy zestaw to dosyć dosłownie potraktowany temat mody jeździeckiej, ale spędziliśmy dzień w stadninie koni, więc chyba można mi to wybaczyć ;). Każdy element z osobna jest jednak niezwykle uniwersalny i sprawdza się równie dobrze w centrum miasta. Kilka słów na temat kozaków – cieszę się, że mogę Wam dziś pokazać model, który bardzo przypomina ten od Khaite, ale jest od niego zdecydowanie wygodniejszy – no i dużo tańszy. W tych butach można przechodzić całą jesień. 

Last Month

   Zapach ciasta z jabłkami, szukanie największych liści klonu w parku, pierwszy uśmiech i sporo spacerów po salonie o trzeciej nad ranem. Korekty tekstów gdy już wszyscy smacznie śpią, dobieranie materiałów do wzorów letnich sukienek i oczekiwanie na dostawę wełnianych swetrów. Karmienie, zdjęcia, długie spacery i spontaniczne podróże. Moja codzienność wiruje jak w kalejdoskopie – wydawać by się mogło, że zaraz wszystko rozsypie się na kawałki, a jednak układa się w zaskakująco harmonijną całość.

   Niedowierzanie – tak jednym słowem mogłabym określić moją reakcję, gdy zorientowałam się, że muszę zabierać się za kolejny wpis z cyklu "Last Month". Jestem w tym przypadku dosyć monotematyczna – właściwie za każdym razem wspominam o tym, że czas galopuje jak rozszalały rumak, a ja wolałabym żeby był jak leniwa alpaka. A skoro już o alpakach mowa…

Kochana Gosia pokazała nam to bajkowe miejsce. Słyszałyście kiedyś może o alpakoterapii? Te piękne zwierzęta, tak jak konie i psy, wykorzystuje się do terapii z dziećmi i dorosłymi. Na pomorzu mamy przepiękne miejsce, gdzie można poznać tych puchatych terapeutów i spędzić z nimi trochę czasu (Barwikowe Alpaki). Każdy może tu przyjść (po wcześniejszym umówieniu się), ale trzeba uzbroić się w cierpliwość. Alpaki mogą mieć gości maksymalnie trzy razy dziennie. Wcześniej trzeba poznać ich imiona i charaktery. W tym miejscu to alpaki i ich komfort są najważniejsze. 
Dzieci są jak najbardziej mile widziane!1. Podobno warstwy i różne faktury są teraz w modzie ;). Uprzedzając pytania – sweterek to Mille Baby. // 2. Niektórzy ściskają piłki antystresowe, ale zapewniam Was, że zanurzanie dłoni w takiej futrzanej gęstwinie jest dużo lepsze! // 3. Terapeutki. // 4. Tiramisu mojej kochanej bratowej. Dostałam też trochę na wynos! //O tę kurtkę miałam od Was rekordową ilość zapytań na stories, a to taki niepozorny zwyklak od Carry. Wybrałam rozmiar M.
Kawa z syropem dyniowym świetnie komponuje się z taką oto ciepłą bułeczką cynamonową. Najczęściej piję kawę w domu, ale te sezonowe kawy w starbuniu bardzo kuszą ;). 1. Wymowne spojrzenie. // 2. Do wyboru, do koloru. // 3. Każda z nich ma imię, swoją historię i niepowtarzalny charakter. // 4. Niby wyszły już dawno z mody, ale są po prostu niezastąpione. // 

Podobno znów ma się zrobić cieplej – jeśli tak, to od razu wracam do tego zestawu!

Parę lagunów na śniadanie. 1. Kartka z Muzeum Emigracji w Gdyni. Genialne miejsce, które trzeba odwiedzić będąc w Trójmieście. // 2. Teraz już wiem, że takie dwa laguny to zdecydowanie za mało dla naszej gromadki. W weekend naprawimy ten błąd, a do tego czasu na śniadanie jemy jogurt z otrębami ;P. // 3. Gdy przy dwójce maluchów sformułowanie "nieprzespana noc" zaczyna nabierać nowych kolorów to czas kupić większy kubek ;). // 4. Poranna burza mózgów w mojej firmie. //
Ktoś mnie jednak zaciągnął do swojego pokoju. Żegnaj praco, witaj świecie Duplo. 
Wiem, że się powtarzam, ale muszę mieć pewność, że nie przeoczycie tego faktu. Każdy przepis, który publikuję testuję kilkakrotnie, aby mieć absolutną pewność, że jest warty polecenia. To ciasto (recepturą i sposób przygotowania znajdziecie tutaj) wygrało w naszym domu plebiscyt na najlepszy (i najczęściej odtwarzany) październikowy wypiek. Gdy zabrakło mi już konfitury z płatków róży, to zamieniłam ją na krem nugatowy i też wyszło super! :)
1. Czytelnia. // 2. To już ten etap, gdy każde ciasto musi się dorobić swojej miniatury. // 3. Wdech i wydech (ten look znajdziecie tutaj). // 4. Rachunek poproszę! //Gdy miałam zostać mamą po raz pierwszy szukałam artykułów pod tytułem "wszystko, co musisz kupić dla dziecka". Tym razem bardziej interesowały mnie tematy w stylu "czego nie musisz kupować dla dziecka", albo "wyprawka w wersji minimalistycznej", czy "tych rzeczy wcale nie będziesz potrzebować". Wszystkie ubranka, pieluszki i akcesoria chciałam zmieścić w tej szafce i o dziwo udało się to bez problemu. 1. Pierwsze ubranko w nowym rozmiarze. Nie minęły trzy miesiące od narodzin, a już połowa rzeczy za mała. // 2. To jest efekt "po".  // 3. A to efekt "przed". // 4. Gdy po wizycie w Aquaparku trzeba przez tydzień rysować baseny :D. // Dziś wiem, że zapięcia z tyłu, zbyt cienka bawełna, fikuśne ozdoby to coś, co u małego niemowlaka zupełnie się nie sprawdzi. Lepiej mieć mniej ubranek, ale dobrze wyselekcjonowanych. No i rampersy. Duuuużo rampersów. Ten ze zdjęcia pochodzi od polskiej marki Cotton Mill z ubrankami w minimalistycznym stylu. Produkty szyte są w Polsce. Na stronie znajdziecie zarówno śpioszki, jak i dresiki, bluzy, czapeczki i inne komplety. Ważna informacja – dobrze spiera się z nich mleczne plamy ;). 1. Rośnie nam kolejne pokolenie miłośniczek kolei. // 2. Zestaw na całodniową podróż. // 3. Centrum Kopernika. Było cudownie! // 4. Z taką brygadą i na koniec świata można iść!Osiem tygodni po porodzie, z dwójką małych dzieci i pracą na głowie miałam lepsze pomysły na spędzanie niedzieli, niż telepanie się 365 km do Warszawy. Ale cały czas chodziło mi po głowie pytanie: jeśli mi nie będzie się chciało iść na ten marsz, to jak mogę oczekiwać, aby ktoś inny zrobił to za mnie? Polska nie może zostać sama. Nie chcę, aby moje dzieci dorastały poza Europą. Nie wysłałeś mi Tatulku osobistego zaproszenia, ale nie obrażamy się, bo nie przyjechaliśmy tutaj dla Ciebie – nie myśl sobie. ;) Byliśmy tu dla Twoich wnuków, bo to o przyszłość nowych pokoleń chodzi. Z wizytą w Łazienkach Królewskich. Kocham Trójmiasto, ale tego miejsca zazdroszczę warszawiakom z całego serca. 1. Balans. Nie było łatwo, ale chyba go znalazłam. // 2. Uwielbiam jesień. Jej spokój, kolory i lekko senną atmosferę. // 3. Naprawdę pięknie… // 4. Smacznego! I dziękuję bardzo. // Noc. Na peronie w Sopocie już pusto. Rodzice padnięci, a dzieci najchętniej pojechałyby dalej. 1. Pościel, czyli nowa kreacja dla mojej sypialni. // 2. Kto skoczy najwyżej? // 3. // 4. Siostry kontra rodzice czyli "Ja Cię kocham, a Ty wcale nie śpisz". // Uwielbiamy odwiedzać Park Oliwski i karmić kaczki (ale tylko specjalną karmą!!!).
1. Przygaszone światło, szum liści za oknem, blask ulubionej świecy – kocham październik! // 2. Skrzydlate głodomory. // 3. Moje miejsce na ziemi. // 4. "Chyba nadal mnie kochają skoro mogę leżeć na kanapie, a to małe nie". Powiem Ci w sekrecie mamo, że wyciągnęłam z twojej torebki kartę kredytową i włożyłam ją do butów taty! 1. Lubię bardzo tę pelerynę z szalem. // 2. "Mamo, bierzemy je wszystkie do domu. Podjedź tu z wózkiem i pomóż je pakować." // 3. Czy biedny Łatek odnajdzie swój dom? // 4. Pałac na wodzie. // Książeczka o Łatku, który szuka domu, to bestseller według New York Times'a. Dla mnie ważniejsze od pozycji w rankingach sprzedaży jest to, że w łagodny sposób oswaja dzieci, z tym że świat ma różne oblicza. Taka zresztą powinna być rola bajek. Mamy tu bezdomnego psiaka, który pisze listy do osób w okolicy przekonując w nich, że mógłby być wspaniałym towarzyszem. Nie od razu jednak udaje mu się znaleźć prawdziwy dom. "Czy mógłbym zostać Twoim psem?" to zabawna i wzruszająca opowieść dla najmłodszych, ale i dla rodziców.  1. Trzydzieści cztery lata. // 2. Mogłabym przystroić nimi całe mieszkanie. // 3. Porti, chyba niedługo zamienimy te spacery na ostry jogging, co Ty na to? // 4. Podziękowania za bilety kierujemy w stronę najlepszego męskiego krawca w mieście. //Świętowanie moich urodzin miało wiele obliczy. 1. Najlepsze "przyjęcie niespodzianka" na świecie! Nie mam pojęcia czym sobie zasłużyłam na takie cudowne przyjaciółki! // 2. Dekonstrukcja urodzinowego tortu. // 3. To co dziś robimy? // 4. Z "dobieranego" muszę się jeszcze podszkolić. // 

Ponad 5000 Klientek zapisało się do opcji "powiadom o dostępności" po wyprzedaniu się tej wełnianej kurtki. Uwielbiamy spełniać Wasze życzenia, więc zrobiłyśmy specjalny pre-order na styczeń. UWAGA! To nie oznacza, że nasz "baranek" wraca do regularnej sprzedaży. Wyprodukujemy tylko tyle sztuk ile teraz zamówicie. Aby utrzymać dla Was cenę (inflacja atakuje) to do jutra musimy zaklepać materiał, więc macie czas tylko do jutra. 1. Taki wdzięczny jest ten len. // 2. Zdjęcie pod tytułem "Tortury Portosa".  // 3. Takie proste, a takie piękne. // 4. Ten artykuł w Vogue to najdłuższa rzecz jaką przeczytałam w ostatnich kilku tygodniach… // Nasz mały dzielny pacjent. Z Portosem jest już lepiej!Ostatni raz jadłam ostrygi na rynku w Brukseli. Był 2020 rok i rozmawialiśmy o tym, że w Chinach szaleje jakiś nowy wirus…
Suszenie włosów. W sumie nie muszę mieć idealnej fryzury, ale czasem jednak miło. Nawet jeśli po paru minutach zostaje kompletnie zdewastowana. Pomidorowa TYLKO z ryżem. 

Dwudzionkowe historie. Czy czas mógłby na chwilę stanąć w miejscu?

Look of The Day – Jesień w natarciu.

leather bag / skórzana torebka – Balagan

wool jacket / wełniana krótka kurtka – MaxMara

leather boots / skórzane sztyblety – Massimo Dutti (możecie je pamiętać z dawnych wpisów)

blue jeans & wool sweater / niebieskie dżinsy i wełniany sweter – ZARA 

   Przyszła jesień! To ten moment, w którym wciskamy podkoszulki w spodnie i podciągamy skarpety! Skoro nadeszły pierwsze prawdziwe wichury, to pożegnałam się z baletkami i wygrzebałam z szafy moje stare sztyblety (ha! czułam, że jeszcze wrócę do brązu). Wybrałam torebkę w tym samym kolorze, ale jednak o zupełnie innej fakturze – to nowy model jednej z Waszych ulubionych polskich marek. Postawiłam też na modne w ostatnim czasie proporcje, czyli oversizowa ale "krótka" góra i spodnie z rozszerzanymi nogawkami nad kostkę. 

   Przypominam Wam jeszcze o kodzie rabatowym MLE10, który upoważnia do 10% zniżki w sklepie Balagan. Wspominałam Wam o nim już wcześniej na stories, ale wiem, że nie wszystkie śledzicie Instagram – kod działa do końca października. Udanego wieczoru!

Mój jesienny makijaż z CHANEL

   Z roku na rok, nawet na blogowych zdjęciach, widzę jak zmienia się moje podejście do makijażu. Nigdy nie byłam fanką jego bardziej wyrazistych wersji, a i tak mam wrażenie, że maluję się dziś dużo delikatniej niż jeszcze trzy czy cztery lata temu. Czas, którego na makijaż mam coraz mniej, oraz moda na naturalność sprawiły, że kolorowych kosmetyków używam oszczędniej. Te od CHANEL słyną z tego, że nie można z nimi przesadzić – nawet tak niewprawna ręka jak moja nie zrobi sobie nimi estetycznej krzywdy ;). Na ten sezon wybrałam kilka produktów w innej niż zwykle palecie barw – zgaszonego złota i ciepłej czerwieni. 

   Podkład zastąpił mi produkt o którym pisałam więcej w tym wpisie. Poza nim nałożyłam cień w płynie, jedwabisty jak krem róż w kompakcie (kolor 608 OMBRE), pomadkę (75 Mode), którą tylko delikatnie wklepałam palcem (dzięki czemu efekt jest bardzo delikatny). Linię rzęs podkreśliłam tym produktem, a paznokcie pomalowałam lakierem La Vernis. Na koniec na całą twarz nałożyłam mój stary rozświetlacz z CHANEL (Eclat Du Desert). Jesień rozgościła sie u nas na dobre i jestem już na nią w pełni gotowa. 

bluzka i marynarka – MANGO (obecna kolekcja) // dżinsy – Zara (stary model)

O zakwasie buraczanym, dlaczego warto go samemu przygotować i co możemy z niego ugotować

 

*   *   *

Chcemy tego, co sezonowe! – to jeden z komentarzy Czytelnika, który utkwił mi w pamięci i sprawił, że postanowiłam przygotować to, co o tej porze roku najczęściej stoi w słoiku na naszym kuchennym parapecie. Zakwas buraczany nieraz ratował moją kondycję, szczególnie będąc w ciąży, kiedy niedobory żelaza potrafiły dać mi w kość. Pomyślałam sobie, że może przy okazji jesiennych rozgrzewających potraw, warto pokazać jak wykonać go samemu i do czego wykorzystać. Buraki są dość nietypowymi warzywami – wyraźnie kryjące w sobie niezwykłe połączenie słodyczy i ziemistości. Myślę, że to jedno z tych tradycyjnych, staromodnych warzyw, które zasługuje na naszą uwagę.

Przepis na domowy zakwas buraczany z dodatkiem czosnku i imbiru

Skład:

1 kg buraków

1 litr wody

1 czubata łyżka soli

kawałek (ok. 3-4 cm) świeżego imbiru, pokrojony na cienkie plastry

4-5 ząbków czosnku

2 liście laurowe

3-4 ziarenka ziela angielskiego

A oto jak to zrobić:

  1. Umyte i obrane buraki kroimy na grubsze plastry i układamy warstwami w słoiku, przekładając je czosnkiem, cienko pokrojonymi plastrami imbiru i przyprawami. Ostatnią warstwą powinny być buraki. W przegotowanej i ostudzonej wodzie rozpuszczamy sól i zalewamy warzywa roztworem tak, aby całe były nim przykryte. Naczynie przykrywamy lnianą serwetą i odstawiamy w ciepłe miejsce na 5-7 dni.
  2. Po upływie czasu, zakwas przecedzamy, przelewając do wyparzonych butelek. Trzymamy w lodówce lub wykorzystujemy do barszczu ukraińskiego lub hummusu – poniżej propozycje przepisów.

Wskazówka: Dobrze jest docisnąć czymś składniki zakwasu, aby żaden składnik nie wystawał ponad powierzchnię – np. małym wyparzonym talerzykiem. Zapobiega to pojawieniu się pleśni.

Umyte i obrane buraki kroimy na grubsze plastry.

Pokrojone plastry buraków układamy warstwami w słoiku, przekładając je czosnkiem, cienko pokrojonymi plastrami imbiru i przyprawami. Ostatnią warstwą powinny być buraki. W przegotowanej i ostudzonej wodzie rozpuszczamy sól i zalewamy warzywa roztworem, tak, aby całe były nim przykryte.

Naczynie przykrywamy lnianą serwetą i odstawiamy w ciepłe miejsce na 5-7 dni.

 

 

Przepis na hummus z dodatkiem kiszonych buraków

Skład:

1 puszka ciecierzycy

2 czubate łyżki pasty tahini

1 łyżeczka mielonego kuminu (może być więcej)

2-3 ząbki czosnku

ok. 60 ml oliwy z oliwek

1 duży kiszony burak lub kilka plastrów (możemy wyjąć z naszego domowego zakwasu)

kilka łyżek domowego zakwasu z buraków (przepis powyżej)

do podania: szczypta czarnuszki / prawdziwki w occie / posiekana pietruszka / cienki plastry czosnku

A oto jak to zrobić:

  1. Wszystkie składniki na hummus umieszczamy do kielicha blendera. Całość dokładnie miksujemy na gładką konsystencję. Jeżeli uznamy, że hummus jest za rzadki, to dolejmy kilka łyżek lodowatej wody. Cieciorka absorbuje dużo soli, więc na końcu doprawmy dodatkową porcją soli.

Moja wersja przepisu na barszcz ukraiński z wykorzystaniem domowego zakwasu

Skład:

ok. 1 litr wody

1 pęczek włoszczyzny

kawałek wędzonego boczku

1 cebula

3-4 ząbki czosnku

2 duże ziemniaki

4 liście laurowe + 6 ziarenek ziela angielskiego

1 szklanka zakwasu buraczanego (powyżej przepis)

1 puszka ugotowanej czerwonej fasoli

1 łyżka suszonego oregano lub lubczyku

garść posiekanej pietruszki

świeżo zmielony pieprz i sól morska

A oto jak to zrobić:

  1. W żeliwnym garnku podsmażamy na maśle posiekaną w kostkę cebulę, obrane i pokrojone ziemniaki, wyciśnięty czosnek i wędzonkę. Dodajemy suszone zioła i smażymy parę minut. Następnie dodajemy obraną i pokrojoną włoszczyznę, ziele angielskie i liście laurowe. Całość zlewamy wodą. Doprowadzamy do wrzenia, zmniejszamy ogień i pozostawiamy na min. 30 minut, aż warzywa zmiękną. W trakcie gotowania możemy dolać nieco wody.
  2. Gdy uznamy, że warzywa są miękkie, a zupa powoli staje się aromatyczna, dodajemy odcedzoną czerwoną fasolę z puszki i posiekaną pietruszkę. Całość doprawiamy świeżo zmielonym pieprzem i solą. Na końcy, gdy zupa ostygnie dolewamy zakwas z buraków. Mieszamy i podajemy na ciepło (uwaga, nie podgrzewamy zbyt mocno, bo zakwas przy wysokich temperaturach traci swoje wartości odżywcze). Zupę możemy podać z kwaśną śmietaną i dodatkową porcją pietruszki.

Jak moda żegna się z ubraniami i zastawia pułapkę gdzieś indziej…

   We wrześniu,  po osiemnastu miesiącach pandemii, tygodnie mody pierwszy raz wróciły na stare tory. Na wybiegach znowu chodziły modelki, fotografowie polowali na najlepsze stylizacje przed pokazami, w knajpkach influencerzy, styliści i tak zwani „zakupowcy” z całego świata jak gdyby nigdy nic zażerali croissanty i pili siedemnastą tego dnia kawę. Niby wszystko po staremu, ale podobno tym razem ich dyskusje były głośniejsze i żywsze, uściski na pożegnanie mocniejsze, a pamięć w telefonach wypełniona po korek – tak jakby branża przeczuwała, że podobnych okazji nie będzie w przyszłości zbyt wiele. Coraz głośniej i częściej mówi się o tym, że ostatni czas pokazał nam wszystkim, jak wiele w branży mody powinno się zmienić. Czujemy pod skórą, że w obecnej rzeczywistości nie ma już powrotu do tego, co kiedyś.

    Dlaczego? Bo odejście od „szybkiej mody” to zjawisko, którego już nie sposób bagatelizować. Coraz więcej z nas bardzo roztropnie podchodzi do trendów – wybiera tylko to, co będzie można nosić w miarę długo (najgorętszy trend, na który ostatnio poleciałam to legginsy ze strzemieniem, ale jak same widzicie fascynacja nim nie minęła po jednym sezonie) albo kupuje sprawdzone klasyki, które służą przez wiele lat. Wyszliśmy z otumanienia i zmieniliśmy podejście do nabywania. Żegnamy zjawisko maksymalizmu (kupować jak najwięcej byle czego i byle gdzie)i rozpoczynamy erę „świadomej konsumpcji”. Cieszymy się z tego my, planeta, aktywiści… ale nie marki odzieżowe. One doskonale zdają sobie sprawę, że przy takich przemianach nie wcisną nam już siedmiu bluzek, czterech torebek i pięciu płaszczy w sezonie. Przede wszystkim, te z poprzednich lat, które kupiliśmy po wnikliwej analizie „za i przeciw” wciąż dobrze wyglądają. Poza tym, rynek z drugiej ręki oferuje coraz szerszy wybór. No i najważniejsze – kupujemy mniej, ale wybieramy rzeczy lepszej jakości – to kosztuje, a budżet nie jest z gumy. Szkoda nam pieniędzy na top, który po tygodniu będzie wyglądał jak ścierka.

   W ostatnim numerze Vogue przeczytałam, że wszystko co się nam sprzedaje ma wypełnić jakąś lukę. Zakupy dają przyjemność, a skoro stajemy się coraz bardziej oporni na modę i coraz rzadziej nabywamy ubrania (bo ile białych koszul czy ponadczasowych warkoczowych swetrów możemy kupić? ) to szukamy innych źródeł tych samych emocji.

    Pamiętam bardzo dobrze ten moment: wchodzę po raz pierwszy do sklepu Arket w Brukseli – połączenia odzieżowej sieciówki z rzeczami do wnętrz, zabawkami i ubrankami dla dzieci, książkami, kosmetykami, a nawet… kawiarnią. Najpierw kieruję się w stronę wieszaków z dżinsami, przymierzam kaszmirowy golf i białe t-shirty. Do kasy dochodzę jednak z myszką Maileg dla córeczki i kremem do rąk. Chcemy już wychodzić z mamą, ale widzimy, że się rozpadało więc siadamy w kawiarnianym kąciku i zamawiamy herbatę z gorącą owsianą bułeczką cynamonową – podaną, jakżeby inaczej, na porcelanie, którą mogę od razu kupić i odtworzyć później tę same chwilę we własnym domu. Ach! Jak miło było zanurzyć się w tej spójnej i łatwo dostępnej iluzji! Wychodząc już ze sklepu bardziej żałowałam, że nie kupiłam koca w kratę i notesu niż idealnego szarego swetra. "Wierzymy, że dzisiejszy klient potrzebuje różnych rzeczy pod jednym dachem – po to by dokonać właściwego wyboru i ze względu na wygodę", powiedziała Ulrika Bernhardtz, dyrektor kreatywna Arket. Trudno się nie zgodzić.

    Smak, zapach, dotyk, muzyka – to nośnik wspomnień i emocji lepszy niż ubrania. Zamiast tradycyjnych sklepów odzieżowych coraz częściej proponuje nam się atmosferę, przedmioty codziennego użytku, w końcu jedzenie i miejsce do rozmowy z przyjacielem. Moda wie, że nie może nas już tylko ubierać, aby przetrwać – musi być także obietnicą lepszej codzienności, zaoferować nam przedmioty, które bedą nas podnosić na duchu, pozwolą doświadczyć czegoś przyjemnego. Pewnie większość z Was uzna, że to diabelskie poczynania – domy mody i sieciówki znów próbują nas przechytrzyć. Ciężko jednak rozstrzygnąć co w tym związku jest przyczyną, a co skutkiem. Prawdopodobnie moda szuka sposobu na przetrwanie, ale równie dobrze może być tak, że to człowiek nie potrafi żyć bez szukania wzorów do naśladowania. Skoro ubrania nie są już źródłem wyznaczania statusu, bo klasyka wygrywa z sezonowością, to szukamy innych pól, które pomogą nam być na czasie, albo pozwolą pokazać światu, że znamy się na trendach.

    Jeśli spojrzeć do statystyk to wyraźnie zobaczymy, że na „modę” w jej klasycznym rozumieniu wydajemy dziś mniej. Za to coraz większą część swojego budżetu przeznaczamy na wnętrze, jedzenie, różnego rodzaju atrakcje w czasie wolnym i kosmetyki. Czy będzie to tak samo zgubne jak „fast fashion”? A może to jednak krok ku lepszemu? Nie musimy wpadać w tę samą pułapkę, bo mechanizmy obronne mamy już wypracowane. Ale czy naprawdę można być w modzie, jeśli nie można tego pokazać ubraniem?

 

Poduszka, świeczka i koc zamiast płaszcza i czapki.

   Sieciówki i wielkie domy mody coraz częściej skupiają działania właśnie na produktach związanych z wyposażeniem wnętrz. Zapewne zdają sobie sprawę, że muszą poszerzyć repertuar, skoro samych ubrań będziemy kupować mniej. My z kolei chcemy tę zakupową lukę czymś wypełnić – to już wiemy. A może to pandemia sprawiła, że moda w przypadku ubrań przestała mieć aż takie znaczenie? W końcu, przez prawie rok wiele z nas nie miało dla kogo się stroić i pochwalić udaną stylizacją, a kupować nową marynarkę tylko po to, aby docenił ją nasz kot, to jednak strata wysiłku i pieniędzy. Na dodatek, zamiast spotkań na mieście, wszyscy przerzuciliśmy się na teamsa i wideorozmowy, w trakcie których lepiej było widać nasz salon niż to, czy siedzimy przy stole w pięknie skrojonych wełnianych spodniach. Jaki z tego wniosek? Ważniejsze dla naszego „wizerunku” było to, czy na blacie w kuchni za naszymi plecami jest porządek, a na parapecie stoją świeże kwiaty, niż to, czy nie zapomniałyśmy przebrać dołu od piżamy przed rozmową z szefem.

    Pamiętam zresztą jak oglądając tvn24, w którym spora część dziennikarzy prowadziła programy siedząc we własnych czterech ścianach, zaczęłam przypatrywać się temu, jak mieszkają. Niektóre wnętrza były prawie puste („pewnie dużo pracuje i mało czasu spędza w domu, no i nie ma dzieci”), w innych widać było dużo pamiątek i zdjęć („dla tego prezentera na pewno ważne są relacje międzyludzkie”), a u kogoś zobaczyłam swój wymarzony fotel („nie wiedziałam, że ma taki dobry gust!”). Nasz mózg zawsze dąży do pewnego uporządkowania „zdania o kimś” i aby to zrobić stara się wykorzystać wszystkie informacje, które do niego docierają. Im bardziej są one charakterystyczne tym lepiej. Skoro coraz trudniej to zrobić patrząc jedynie na czyjś ubiór, to szukamy innych wskazówek. Najlepsze w tym jest to, że osoba, która jest oceniania też podświadomie zdaje sobie z tego sprawę – to stąd mieliśmy wysyp memów, w których wszyscy politycy ustawiali swoje kamerki naprzeciwko mniej lub bardziej okazałych regałów z książkami. Po prostu wiedzieli, że na tle Tołstoja będą wyglądać bardziej kompetentnie, niż gdyby usadowili się wśród góry pluszaków w pokoju dziecka.

    Pandemia sprawiła, że dom przestał być miejscem, w którym zdejmowaliśmy nasze społeczne maski, kryjówką do której nikt spoza najbliższego kręgu nie miał dostępu. Zaczął być z kolei źródłem wielu informacji i obiektem oceny. To skłoniło niektórych z nas aby lepiej mu się przyjrzeć i zadbać o niego. No dobrze, ale nawet gdyby pandemia nigdy się nie pojawiła, to nasze mieszkania i tak miały już szansę zabłysnąć w towarzystwie. Media społecznościowe to wielki akcelerator mody – na pierwszy rzut oka może się wydawać, że tej związanej ze strojem, ale ona miała  już wiele innych pól do popisu. Nasz ubiór od wielu lat mógł być oceniany w szkole, na studiach, w pracy, na spotkaniach z przyjaciółkami, w klubie, na koncercie i całej reszcie miejsc, w których się pojawiałyśmy – motywacji aby dobrze dobrze wyglądać miałyśmy wiele. Z mieszkaniem było inaczej. Dopiero media społecznościowe, w tym przede wszystkim Instagram, wystawiły nasze wnętrza na ocenę wirtualnych obserwatorów.

Uprzedzając pytania: właściwie wszystkie rzeczy na powyższym zdjęciu są od marki JOTEX. Jeśli rozważacie zakup, któregoś z foteli lub innych rzeczy z tego sklepu, to zerknijcie na opisy zdjęć poniżej – podaję tam bardzo duży kod zniżkowy!

    Kupujemy więcej rzeczy do domu, bo dostrzegliśmy że to, co nas otacza jest równie ważne dla naszego dobrostanu psychicznego co to, w czym chodzimy. Dziś mamy na to niezbite dowody. "Google, we współpracy z naukowcami z Uniwersytetu Johna Hopkinsa w USA i firmą Muuto, przygotowało przestrzeń zaprojektowaną w oparciu o zasady neuroestetyki, dziedziny, która bada, w jaki sposób estetyka może wpływać na nasz mózg i fizjologię. Zwiedzający mogli tam zobaczyć trzy pokoje – każdy charakteryzował się inną kolorystyką, fakturami, meblami, dodatkami, dźwiękami i zapachami. Chętni nosili w tym czasie specjalnie zaprojektowane czujniki, które badały ich tętno, temperaturę ciała oraz oddech. Po zwiedzeniu wystawy można było sprawdzić, jak zachowywało się ciało i umysł w każdej przestrzeni" (tutaj możecie przeczytać cały artykuł Cezarego Aszkielowicza na ten temat). Wyniki jasno pokazały, że odpowiedni wystrój wnętrza to nie dyrdymały i snobizm, ale sposób na relaks, złagodzenie stresu, a nawet niższe ciśnienie. Neuroestetyka i neuroarchitektura potwierdzają to, co od wieków intuicyjnie czuli artyści oraz projektanci. Moda na harmonijny szczęśliwy dom trwa od zawsze, ale to fakt, że dziś łatwiej niż kiedyś wpaść w pułapkę kompulsywnych zakupów do domu. Moda ma w tym swój udział, ale my nie musimy poddawać się tym, co nam dyktuje. Długo uczyłyśmy się tego, jak skompletować garderobę i nie kupować zbyt wiele i teraz wystarczy to zastosować w naszych domach. Tam też powinnyśmy zacząć od bazy. W przypadku ubrań były to na przykład dżinsy, biały t-shirt czy czarna marynarka. W mieszkaniu będzie to stolarka, podłoga, detale wykończeniowe, kolory ścian – w tych przypadkach warto postawić na jakość i klasykę. Stroje, które wybieramy powinny pasować od naszego stylu życia (wysokie obcasy i eleganckie sukienki raczej nie spełnią się jako codzienny strój trenerki fitness), a zbyt dosłowne zapożyczenia z paryskich apartamentów nie będą dobrze wyglądać w mieszkaniu na nowoczesnym osiedlu. I dokładnie tak, jak w przypadku używanych ubrań – jeśli coś się nam już nie podoba, dbajmy o to, aby znalazło nowego właściciela.

    Naszą narodową cechą jest masowe uleganie tymczasowym trendom, co zawsze w dość w krótkim czasie prowadzi do wypaczeń. Tak było ze stylem prowansalskim (bielone meble w połączeniu z lawendowym kolorem wyglądają dobrze w południowym słońcu, za to średnio w zestawieniu z plazmowym telewizorem, trzema dekoderami i sofą z IKEA), skandynawskim (podróbkę krzesła DSW znajdziemy w co drugim domu) czy wcześniej już wspomnianym – nadsekwańskim, którego symbolem w Polsce jest gipsowa atrapa kominka z epoki Ludwika XIV.  Klasyka, ale idąca z duchem czasu – to takich rzeczy szukam najczęściej do mojego mieszkania. Nigdy nie zanurzam się całkiem w jednym stylu i bardzo zależy mi na osobistym charakterze wnętrza. Nie traktuję tej przestrzeni jak dekoracji, tła do zdjęcia na Instagramie, ale raczej jak coś, co będzie kształtowało naszą codzienność. 

dywan, pufa, fotel, poduszka – Jotex (poniżej znajdziecie kod zniżkowy na 30%) // lawendowy sweter – MLE Collection // na pytania o ubranka maluszków odpowiadam w komentarzach :)

Przez żołądek do mody.

    Zastanawiacie się pewnie co ma wspólnego jedzenie z przemysłem modowym. Nie. Nie chodzi o bawełnę z ziemniaka. We wstępie wspomniałam, że „fast fashion” to wynik także tego, że zakupy dają nam przyjemność i dlatego oparcie się im wymaga od nas pewnej dozy dyscypliny. Podobnie jak powstrzymywanie się od słodyczy. Ale te dwie dziedziny łączy coś więcej. Podobnie jak światem mody, także kuchnią rządzą długofalowe trendy i chwilowe tendencje – widać wyraźnie, że obecna sytuacja na świecie  wpływa na nie w równym stopniu.

    Uczymy się kupować mniej ubrań, ale lepszej jakości, denerwuje nas, gdy słyszymy, jak sieciówki pozbywają się niesprzedanych ciuchów, zwracamy się w stronę małych polskich marek. A jak jest z jedzeniem? Dokładnie tak samo. Wolimy jeść mniejsze porcje, ale dania muszą być pyszne i zdrowe, uczymy się prowadzić gospodarstwo domowe zgodnie z ideą „zero waste”, szukamy lokalnych dostawców. Nie bardzo potrafię znaleźć argument, aby tej modzie nie ulegać – w końcu logiczniej jest inwestować w to, co na talerzu, niż w to, co na siebie wkładamy, bo w pierwszym przypadku na szali jest nie tylko dobro planety, ale także nasze zdrowie.

    Co więcej, odżywianie zgodne z najnowszymi trendami, to coś, co dla wielu może okazać się substytutem cotygodniowych wyprzedaży w Zarze. O ile kupowanie codziennie czegoś nowego do ubrania jest dziś „w złym tonie” (i z założenia jest po prostu niefajne), o tyle jeść możemy za każdym razem coś innego. Wczoraj wybrałam zupę pho, dziś wolę kaszę pęczak z warzywami, a wieczorem kilka kromek chleba na zakwasie z pobliskiej piekarni. Ba! Możemy to też sfotografować i pochwalić się światu swoim modnym posiłkiem, dokładnie tak samo jak stylizacją. Nieważne, że uwielbiamy minimalistyczny styl, a w szafie króluje czerń – w restauracji, czy we własnej kuchni możemy dać zaszaleć naszemu ekscentrycznemu alter ego.

    Wracając jednak do meritum – kiedyś, gdy poznawaliśmy nową osobę, pytaliśmy jakiej muzyki słucha, dziś pytamy co i gdzie lubi jeść. Bywanie na targach śniadaniowych to dziś lepszy sposób aby być na czasie, niż zakup torebki od Loewe. Z kolei domowe gotowanie stało się elementem wielkomiejskiej mody. Nawet „comfort food” nie ma być już tylko pyszne. Skoro już grzeszymy objadając się tłustymi i kalorycznymi frykasami, to jednak wykonujemy wysiłek i przyrządzamy je same, mając dzięki temu pełną kontrolę nad jakością składników i ich świeżością. U moich ulubionych influencerek widzę pewną spójność w codziennej diecie. Dziś jedzenie ma być wyrazem troski o zdrowie i samego siebie. Potrawy, które wybieramy i którymi chwalimy się w sieci nie mają być tylko piękne – to co jemy (i to czego NIE jemy) coraz częściej definiuje to, kim jesteśmy. Bardziej niż ubiór.

 PRZEPIS NA JESIENNE CIASTO, KTÓRE NIGDY NIE WYJDZIE Z MODY 

   Jak wiecie dzielę się z Wami przepisami tylko wtedy jeśli po ich  wielokrotnym przetestowaniu mam pewność, że są warte grzechu. Z takiej ilości składników wystarczy Wam ciasta  na dwa hmm… placki? Tarty? Gigantyczne „drożdżówki”? Sama nie wiem jak to nazwać, ale masy wychodzi sporo i naprawdę warto wszystko wykorzystać, bo ten deser znika błyskawicznie, a domownicy na pewno zażądają więcej. 

skład na ciasto:

400 g mąki + garść do podsypania

150 ml ciepłego mleka

30 g świeżych drożdży

50 ml oleju roślinnego

2 jajka

60 g cukru

100 g masła

skład na słodki farsz (na dwa ciasta):

5 jabłek pokrojonych w pół księżyce

konfitura z płatków róż (nie mylić z owocami)

laska wanilii

50 ml rumu

masło

płatki migdałów

Sos do polania na gotowe ciasto:

tabliczka białej czekolady

3 łyżki gęstej śmietany

Sposób przygotowania:

1. Świeże drożdże rozpuszczamy w ciepłym mleku z łyżką cukru i 2 łyżkami mąki. Zaczyn odstawiamy w ciepłe miejsce (najlepiej przykrywając lnianą serwetą). Po 15 minutach powinien podrosnąć. Do oddzielnej miski przesiewamy pozostałą mąkę, cukier i jajka. Dodajemy wyrośnięty zaczyn i jednocześnie mieszamy. Następnie dodajmy rozpuszczone i ostudzone (nie gorące!) masło i wyrabiamy ciasto (wyrabiam mechanicznie za pomocą haka, ale rękoma też da radę). Po kilku minutach wyrabiania ciasta dolewamy cienkim strumieniem olej i ponownie ugniatamy ciasto. W efekcie końcowym ciasto nie powinno kleić się do rąk. Odstawiamy ciast na minimum 45 minut.

2. W dużej patelni na małym ogniu rozpuszczamy masło i dodajemy umyte jabłka pokrojone w półksiężyce (pestki oczywiście wycinamy), dodajemy nasiona ze środka laski wanilii (samą laskę też można wrzucić – a co tam!), dolewamy rum i czekamy aż jabłka delikatnie zmiękną. 

3. Dzielimy ciasto na dwie części i rozwałkowujemy na dwa placki (proporcje w przepisie powinny wystarczyć na dwie sztuki ciasta). Na środku rozsmarowujemy pokaźną porcję konfitury z płatków róż i układamy jabłka. Delikatnie zaciągamy brzegi ciasta, aby uzyskać formę jak na zdjęciu. Posypujemy ciasto płatkami migdałów i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na około 15-20 minut (ciasto powinno być zarumienione). 

4. Do małego garnuszka wlewamy parę łyżek gęstej śmietany i stawiamy na bardzo małym ogniu. Dodajemy białą czekoladę i mieszamy aż do jej całkowitego roztopienia. Wyciągamy ciasto z piekarnika i polewamy jej tą pyszną miksturą. Dajcie znać czy Wam wyszło!

Podobno od czasu pandemii panuje moda na meble przypominające kokony. Pff! Ja ten trend uwielbiam od zawsze ;). Podaję obiecaną zniżkę do Jotexu – od dłuższego czasu znajduję tam ponadczasowe rzeczy do domu, które dobrze radzą sobie ze zmianą trendów. Jeśli w trakcie dokonywania zakupów wpiszecie kod KASIAOCT30 otrzymacie aż 30% rabatu na całe zamówienie plus 5% dodatkowego rabatu dla cen na czerwono (jednorazowa promocja dla każdego Klienta do 30.11.2021). Tutaj znajdziecie fotel, a tutaj lampę

Tik tak, tik tak.

    Sklep Oysho, należący do największego dziś koncernu odzieżowego Inditex, ruszył parę tygodni temu ze sprzedażą gier, w które pewnie wiele z Was grało w dzieciństwie, gdy padał deszcz. Oczywiście wszystko się wyprzedało nim zdążyłam powiedzieć „bingo”. Dlaczego marka sprzedająca na co dzień staniki i szlafroki postanowiła dodać do swojej oferty bierki?

    To kolejny dowód na to, że moda zaczyna wybrzmiewać w mniej materialnych aspektach naszego życia. Gdy ma się już dostęp do wszystkiego zaczynamy w końcu widzieć to, czego naprawdę pragniemy. Współprzeżywanie, szczęśliwe beztroskie chwile, rozwój duchowy to największe luksusy dzisiejszego świata. I nie chodzi wcale o to, aby urządzać wysublimowane pięcio-daniowe kolacje dla znajomych (wiem co mówię – jestem na tym etapie, w którym powstrzymuję się przed tym, aby zrobić sobie vifona na obiad byleby zyskać parę minut na układanie puzzli ze starszą córeczką), ale żeby dni nie uciekały nam przez palce niezauważone. Zabawne, że dziś  nawet czas wchodzi w romans z modą…

Modę na piękne książeczki dla dzieci akurat kocham i nie chcę, aby kiedykolwiek przeminęła. Żałuję, że nie mogę tu wrzucić tych wszystkich nagrań z mojego telefonu, na których razem udajemy odgłosy zwierząt (Wy za to raczej nie musicie żałować ;)). Książeczka "Agugu", której autorką jest Anna Trawka (pedagog i logopeda) to perfekcja w każdym calu. Obrazki są piękne, co ważne podobają się nie tylko dorosłym, ale i dzieciom, na długo potrafią skupić ich uwagę i motywują do pierwszych wypowiadania słów. Książka ze zdjęcia jest sprzedawana w potrójnej serii, tak aby wprowadzić kolejne wyzwania, gdy pierwsze sylaby zostaną już opanowane ( "Akuku" i "Gadu gadu"). Dziękuję autorce za ten piękny, wesoły (i głośny) czas przy czytaniu i za to, że chciało jej się wykonać tyle pracy, aby stworzyć coś wartościowego. 

   Na prezentacjach topowych marek, gdzie influencerzy mają okazję się pokazać, nikt raczej nie powie, że w ostatni weekend spędził pięć godzin na scrollowaniu instagrama, a potem siedział na kanapie. I o ile w wielu przypadkach opowiadanie o swoich przemyśleniach po obejrzeniu dzieł Fangora jest czystym snobizmem, to i tak cieszę się, że wpływowe osoby próbują przekonać szerszą widownie do tego, aby chociaż wyjść na spacer i upiec ciasto. Lepsze to, niż otworzyć paczkę czipsów do kolejnego „serialu wydmuszki” na Netflixie.

    To paradoks, że z jednej strony wiele z nas chwali się w sieci tym, jak spędza wolny czas (wygląda na to, że w ostatni weekend połowa Polek, które obserwuję była w Elektrowni Powiśle na wyprzedażach ubrań celebrytek) z drugiej – to właśnie media społecznościowe kradną go najwięcej. I to wcale nie jest „modne”. Na czasie są teraz z kolei wieczory z planszówkami, bywanie na wystawach, przedziwne odmiany jogi, tematyczne spotkania z przyjaciółmi – czyli wszystko to, co w jakiś sposób wzbogaci naszą duszę i umysł, ale nie pozostanie po tym żadna namacalna rzecz (no chyba, że ktoś ukradnie sobie pionka na pamiątkę).  

Każda chwila może być wartościowa. U nas zmiana pościeli to, jak wizyta Jump City. Już dawno zauważyłam, że taka niepozorna czynność, to jeden z najfajniejszych plenerów na rodzinne zdjęcia. Śmieję się pod nosem, bo nawet tu wkrada się moda – lniane pościele zawojowały Instagram. Ja wybieram te od polskich marek

Pościel od So Linen! nie ma żadnych guzików ani plastikowych elementów, co jest bardzo istotne, jeśli oddajecie pościel do magla. Podoba mi się, że idea marki jest to, aby ich produkty można było przekazywać z pokolenia na pokolenie, bo są tak trwałe. W ofercie tej marki są też piękne obrusy (mam jeden i jego jakość zachwyca). 

   Zakupy to szereg wyborów jakich dokonujemy na poczet komfortu naszego życia. Dzięki nim możemy jeść, mieszkać i żyć coraz piękniej. Tylko od nas zależy, czy skupimy się na tym, aby kupować, czy będziemy korzystać z tego, co już kupiłyśmy. Nieważne czy mowa o płaszczu, fotelu, perfumach czy robocie kuchennym.

    Zbliżają się moje urodziny – gdy mąż zadał mi pytanie, co bym chciała dostać od niego w prezencie, to wyciągnęłam długą listę i zaczęłam czytać. Ha, ha, ha – nieeee, nie zrobiłam tak, ale kilka rzeczy od razu przyszło mi do głowy. Spacer z alpakami z całą rodziną za Przodkowem? Przyjęcie w ulubionej restauracji? Dwa dni tylko z nim i córeczkami za miastem? Albo wymarzony kurs gotowania z Mimi Thorisson? Ma w czym wybierać. W każdym razie, przez myśl mi nie przeszło, aby prezentem była nowa torebka. A to niby blog o modzie, prawda?

*  *  *