LOOK OF THE DAY – BABY IT’S REAAAAALLLY COLD OUTSIDE

shoes / buty – Ugg on Eobuwie.pl

wool sweater & cap / wełniany sweter i czapka – MLE

puffer jacket / puchowa kurtka – Moncler (możecie ją pamiętać z poprzednich sezonów)

blue jeans / niebieskie dżinsy – Arket

wool scarf / wełniany szal – Acne

tights / rajstopy – Calzedonia

Kto by się spodziewał takiej zimy jeszcze przed świętami? Nawet w Sopocie mamy prawie tyle śniegu co na Wieżycy ;). Z tej okazji jak co roku pojawiają się w komentarzach pytania o najlepsze zimowe buty. Które wybrać na stok narciarski? Które będą dobrze wyglądać w mieście, a które są najtrwalsze? I najwygodniejsze? W telegraficznym skrócie ocenię wady i zalety moich trzech ulubionych modeli.

  1. Ugg Pytacie mnie dlaczego wybieram Uggi a nie Emu. Wydaje mi się, że te pierwsze dłużej zachowują fason i według mnie są ciut cieplejsze dzięki grubszej podeszwie. Zaletami Uggów są niewątpliwie wygoda (w noszeniu, zakładaniu i ściąganiu ;)), można już chyba powiedzieć, że ponadczasowy wygląd (mają wzloty i upadki, ale nosimy je już od blisko 20 lat, więc chyba coś muszą w sobie mieć). Specjalnie pokazuję Wam dziś na zdjęciach, jak wyglądają po spacerze w śniegu – te ciemne plamy (o ile śnieg jest w miarę czysty) to przez wilgoć, ale po pół godzinie nie ma już po nich śladu. Uggi dobrze sprawdzą na mrozy i świeży śnieg. Chlapy nie lubią. Średnio komponują się z bardziej eleganckimi zestawami ;). Para którą widzicie ma już trzy lata i pewnie zostanie ze mną kolejny rok. Noszę je średnio 2 razy w tygodniu od listopada do marca – wspominam o tym, abyście same mogły ocenić ich trwałość).

  2. Inuikii  Swoją parę pokazywałam Wam dwa tygodnie temu. Te buty również mam już któryś sezon z rzędu i właściwie wyglądają jak nowe (użytkowane średnio raz,dwa razy  tygodniu od listopada do marca). Są dosyć ciepłe i nieźle sprawdzają się w śnieżnej brei i czasie odwilży. Nie mają aż tak weekendowego charakteru jak Uggi i są trochę mniej wygodne (no i trzeba je wiązać).  

3. Moon Boots  Niezastąpione buty na wielkie mrozy i zaspy śnieżne. Niestety w każdej innej sytuacji wyglądają trochę dziwnie. Nie przemakają i są na tyle wysokie, że śnieg nie wsypuje się do środka. Ciężko ocenić ich wygodę, bo to trochę jakby astronauta miał ocenić swój skafander – to nie jest obuwie do codziennych spacerów, ale jeśli jest bardzo, bardzo zimno to adidasów i tak nie włożymy ;). Okazji do ich używania jest niewiele: w Sopocie w ciągu roku pewnie włożyłam je z cztery razy, ale na wyjazdach narciarskich są nieocenione.  

Wszystkie wymienione rodzaje butów znajdziecie na tej stronie. 

LOOK OF THE DAY – pierwsze sanki

puffer jacket / puchowa kurtka – Nelly

sweater / sweter – COS (pamiętacie go z tego wpisu sprzed sześciu lat?)

beige trousers / beżowe spodnie – H&M

gloves / rękawiczki – no name 

shoes / buty – UGG

   Nie myślałam o tym, gdy szykowałam się do wyjścia na pierwsze w tym roku sanki, ale gdy po powrocie zerknęłam na siebie w lustrze, to – poza tym, że w oczy rzucał się mój czerwony nos – zwróciłam uwagę na jedną rzecz. A mianowicie – wszystkie elementy dzisiejszego stroju mam swojej szafie od dobrych kilku lat. Rzecz jasna słusznie zauważycie, że to żaden wyczyn (nawet jeśli wśród influencerk rzadko spotykany), ale zastanowiło mnie dlaczego niektóre zakupy są czasem tak udane, że zostają z nami mimo zmieniających się trendów czy życiowych ról, a inne zupełnie przeciwnie. Bynajmniej nie chodzi tu przecież o markę czy cenę (NAKD i H&M to raczej nie jest "high fashion"). Gdy tylko uda mi się wychwycić regułę, kktóra za tym stoi, to migiem się nią z Wami podzielę :). 

Last Month

   Jest po dziewiętnastej, usiadłam w końcu z laptopem na kanapie w salonie, aby dokończyć ten wpis. Przede mną mąż z młodszą na rękach uczy starszą walca przy akompaniamencie "The Twelve Days Of Christmas". To piosenka, która z przymrużeniem oka opowiada o średnio udanych gwiazdkowych prezentach. Każdy kolejny jej wers śpiewa się, wymieniając wszystkie poprzednie, co według niektórych jest dosyć irytujące, ale nam ta wyliczanka (już w drugiej zwrotce przyprawiająca o bezdech) bardzo się podoba. Chciałabym już całkiem zanurzyć się w tej wyjątkowej atmosferze, ale dopóki nie pożegnam listopada z odpowiednimi laurami, muszę się powstrzymać. A więc Drogi Jedenasty Miesiącu w roku – wcale nie byłeś najbrzydszy i najsmutniejszy, to prawda, że wszyscy kochają Twojego młodszego brata, ale Ty też jesteś całkiem niezły. Zresztą sam zobacz :). 

1. Tu gdzieś powinna być wieża Eiffla. Listopad w Paryżu jest chyba najpiękniejszy. // 2. Zaczęliśmy zdrowo… potem było już gorzej. // 3. Pierwsze próby tłumaczenia, że muzeum to nie plac zabaw. // 4. Paryż o wschodzie słońca. Pokój na poddaszu, prawie jak w naszym ukochanym filmie o… szczurku. // 

Ja podziwiam. Ona wypatruje stoiska z ciasteczkami. Muzeum Picassa w Paryżu to miejsce, do którego bardzo lubię wracać. 

1. Może to nie jest tak ładne zdjęcie, jak reszta podobnych na Instagramie, ale ja przynajmniej naprawdę kogoś odwiedzałam ;). // 2. Kto mnie odklei od witryny? // 3. Gdy przychodzisz do restauracji z wcześniej zrobioną rezerwacją i dowiadujesz się, że paryska wersja stolika dla rodziny z dwójką dzieci wygląda właśnie tak :D.// 4. Czy to ukryte wejście do fabryki czekolady? // Przenieśmy te parę stolików do Trójmiasta!
1. Szalony umysł. // 2. Zupa cebulowa w Cafe de Flore. Miejsce trochę przereklamowane, ale i tak chciałabym tam wrócić. // 3. "Mamo, to babcia czy dziadek?" // 4. Taką pogodę to ja rozumiem! // Dziesięć tysięcy kroków za nami. Ten "look" możecie zobaczyć w pełnej krasie tutaj1. Tutaj psiaki też piją z kieliszków! // 2. Drogi Mikołaju, wybierz cokolwiek z tego sklepu. // 3. Przypadkowa paryska ulica. // 4. Bocianie nóżki. // W Cafe Charlot koniecznie trzeba spróbować ślimaków. I awokado z sosem balsamicznym… i burgerów! Tuż obok moich ukochanych Jardin du Palais Royal…1. Jeden dzień i niekończąca się liczba wspomnień. Disneyland. // 2. "Mamo nie kradnij mojego wózka. Masz swój!" // 3. Biegniemy na kolejną wystawę! // 4. Bo z Paryża jest tylko godzina drogi pociągiem do Brukseli! Z moją ukochaną mamą na wystawie Hockney'a. // Plac Sablon. Jak dobrze tu wrócić po tak długim czasie…1. Pamiątka. Wykupiliśmy dwa przejazdy na karuzeli w Ogrodach Tuleryjskich. "Przy dwóch przejazdach trzeci jest gratis!" – usłyszeliśmy. Nie mieliśmy już jednak czasu, aby go wykorzystać, więc w ramach rekompensaty nasza córeczka dostała od kasjera ten żeton. Do wykorzystania w przyszłości! // 2. Ten fotel z Iconic Design! Aż żałuję, że nie mam biura! // 3. Stoisko staroci. Dajcie mi się rozejrzeć… // 4. Powroty do domowej rutyny… Po takich podróżach ta codzienność wydaje się być taka prosta i słodka :). // Kalendarz elfów. Zapisuję najważniejsze grudniowe daty. Skreślam, podkreślam i dopisuję. Ten minimalistyczny kalendarz jest od Kal Store. Z kodem mle15 otrzymacie na niego 15% zniżki. Ułatwia planowanie i dobrze wpływa na organizację życia rodzinnego, bo (w przeciwieństwie do kalendarza w telefonie) widzą go też inni domownicy :). 1. Z goździkami, cytryną, miodem lipowym, gwiazdką anyżu… czy czegoś brakuje tej herbacie? // 2. Świecznik od mamy na imieniny. // 3. A czego Wy używacie jako zakładki do książki? :) // 4. Za oknem zaraz spadnie pierwszy śnieg, a w domku tak ciepło… // Słynna Mary Poppins i kawałek disney'owskiej historii. To fragment nietypowego poradnika, których z założenia nie lubię, ale czasem warto zrobić wyjątek……w przypadku poradników stosuję ważne kryterium – każda rada musi być poparta twardymi danymi, a nie być jedynie wynikiem beztroskich rozważań autora. Na liście listopadowych książek do przeczytania znalazła się więc pozycja pod tytułem "Jak zmieniać". Jej autorka, Katy Milkman, poświęciła się badaniu zmian behawioralnych, które pomagają nam osiągać zamierzony cel i pracować nad tym, aby nasze życie było łatwiejsze (ale że "make life easier"? :D).  Książka nie porusza tylko tematu trudnych życiowych decyzji, dowiemy się też jak zmienić wiele z pozoru prozaicznych niedoskonałości dotyczących domowych prac czy organizowania rutyny dnia. Ciekawe i skłaniające do pracy nad sobą. 

I ten smutniejszy czas… chciałabym, aby żadna z nas nie musiała się bać. Ani jednej więcej…

1. Kątem oka zerkam co to za cisza w sypialni. Wchodzę i nie wierzę – obydwie zasnęły! // 2. Moje liceum… Tu się poznaliśmy i kradliśmy sobie zeszyty z plecaków ;). // 3. "Mamo, usiądź na ławce. Mamo, zejdź z ławki. Nie, mamo usiądź, ale nie tak. Mamo, nic nie rozumiesz. Gdzie jest tata?" // 4. Zapiski artystów. // Kto się skusi na słodziutką gałkę oczną? 1. Pierniczki z żyrafą i krokodylem, czyli jak opowiadać dzieciom o Świętach… // 2. Najszczęśliwsza mama na świecie. // 3. Nie taka szara i ponura ta jesień… // 4. Ciuch ciuch! Jedzie pociąg z daleka… // Szykuję się małe zmiany, ale pozytywne!1. W czasie wyprzedaży przez nasz magazyn przeszedł istny huragan… Ale! Na pewno sporo rozmiarów wróci, więc kolejny raz przypominam o opcji "powiadom o dostępności" :). Znajdziecie ją na stronie każdego produktu. // 2. Wstawanie z łóżka nie jest takie proste, gdy dwa łobuziaki nie pomagają… // 3. Śnieżka w przybliżeniu. // 4. Ten krem lubię tak bardzo, że… chętnie go komuś podaruję, bo wiem, że będzie to udany prezent. // Na pewno znacie kogoś kto lubi dostawać kosmetyki. Ja znam nawet kogoś kto lubi dostawać konkretnie te od Sensum Mare ;). W tym roku wybrałam jeden z zestawów (numer 9), które przychodzą od razu w takim ładnym woreczku. Przy okazji możecie skorzystać z kodu rabatowego dającego, aż 20% zniżki. Wystarczy, że użyjecie hasła MLE. Myślę, że niemal każda mama, siostra, przyjaciółka – ucieszy się z takiego prezentu.A może jednak sobie zostawię? :DWarszawa i jej niespodzianka. Pierwszy śnieg z samego rana. 1. Pierwsze śniadanie w ukochanej Charlottcie na Placu Zbawiciela w nowym składzie. Mogło być gorzej :). // 2. Obiecuję, że będę nosić co najmniej do siedemdziesiątki :). // 3. Skończyły się instagramowe poukładane zdjęcia… // 4. Puk puk… // To będzie ciężki poniedziałek… Cynamonowa herbata dla wszystkich!Gdyby ktoś potrzebował trochę sianka pod obrus, to w Pałacu Ciekocinko coś się znajdzie ;). "Mamoooo, tata idzie!"
… a mama tak się starała, żeby było fajnie, a i tak z tatą nie ma żadnych szans. Lektura dla najmłodszych na grudzień, czyli "Krokodyl i Żyrafa czekają na Boże Narodzenie". Jedną jej stronę (pieczenie pierników) widzieliście już na początku tego wpisu. Mama żyrafa i tata krokodyl mają przed świętami ręce pełne roboty, za to ich dzieciaki są odmiennego zdania. Baaardzo podoba mi się ta książka o pieczeniu pierników, kupowaniu choinki i lepieniu bałwana. Choinka póki co papierowa. Więcej takich ozdób znajdziecie we wpisie "Kroniki (przed)Świąteczne"Kiedy mój mąż zobaczył pudełko od Tori w domu, był oburzony, że nie może jej od razu opróżnić. A potem sam złapał się na tym, że chciałby sprawić taki prezent paru osobom. Do wyboru jest wiele konfiguracji, ale łączy je jedno – wszystkie ukryte w nich produkty pochodzą od wyselekcjonowanych polskich manufaktur. Tutaj znajdziecie więcej przykładów tej prezentowej rewolucji. 1. O kilka naleśników za dużo. A może jednak za mało? // 2. Nowa wersja zdjęcia, które rok temu pożyczyła ode mnie Zara ;). // 3. Do naleśników, do tostów, do owsianki… miała być w prezencie, ale nie mogłyśmy się oprzeć. // 4. Gdy trochę za często oglądasz z dziećmi jeden film…// Naleśniki z mascarpone, czekoladą i konfiturą z pomarańczy. Mniam! Ale jak go zbierzesz to przepis nam nie wyjdzie! Każdy kto oglądał "Ratatuj" wie doskonale o co chodzi :D. 

Ja i mój szef kuchni przesyłamy Wam gorące pozdrowienia w ten śnieżny wieczór i zaczynamy planować świąteczne wypieki! Bądźcie zdrowi!

*  *  *

 

 

Look of The Day – Pierwszy śnieg, który wymaga wyobraźni i Łazienki Królewskie

winter shoes / zimowe buty – INUIKII on Eobuwie.pl 

wool coat & sweater / wełniany płaszcz i sweter – MLE Collection (obecna kolekcja)

leather trousers / skórzane spodnie – Tallinder

leathe bag / skórzana torebka – CHANEL

wool gloves / wełniane ręawiczki – COS

strój dziecięcy – kurtka Zara, czapka Bambolina, buty UGG

   Musicie mi uwierzyć na słowo, że przekraczając bramę Łazienek mieliśmy przed oczami zimowy krajobraz. W nocy spadł w stolicy pierwszy śnieg, ale zniknął błyskawicznie. Ulepiliśmy jedną śnieżkę, kwadrans spacerowaliśmy i nim się zorientowałam było już po wszystkim. Na osłodę pojawił się biały paw i dreptał sobie dumnie wokół Pałacu na Wyspie. Wyglądał jakby urwał się z którejś z baśni o zamarzniętej krainie. Sama zresztą nie mogłam się zdecydować, czy widoki przypominały mi bardziej Narnię, scenografię do Jeziora Łabędziego czy kultowe sceny z filmu "Kevin sam w Nowym Jorku", gdzie tytułowy bohater uciekał przed rabusiami po Central Parku ;). 

   Miało być mi ciepło i wygodnie więc wybrałam najgrubszy płaszcz MLE i niezawodne buty Inuikii, które noszę już trzeci sezon. Podoba mi się przełamanie czerni grafitem – jakiś czas temu pewnie bym nie zestwiłabym tych kolorów w ten sposób, ale dziś wydaje mi się, że wygląda to całkiem schludnie i jednocześnie mniej ponuro niż w przypadku monochromatycznego zestawu. 

LOOK OF THE DAY – POWRÓT DO BAZY

wool and alpaca sweater / sweter z wełny i alpaki – MLE Collection

cotton trench / bawełniany trencz – MLE Collection (poprzednia kolekcja)

shoes / botki – Ryłko (zeszłoroczna kolekcja)

leather bag / skórzana torebka – CHANEL

blues jeans / niebieskie dżinsy – Arket

   Po powrocie przywitał mnie listopad w pełnej krasie. Z dużym zaangażowaniem próbuję przekonać siebie i innych, że ten moment w roku też ma sporo zalet, ale dopóki nie wyciągnę z pawlacza sznura lampek i nie odpalę na Netflxie czegoś w klimacie "Ekspresu Polarnego" to chyba cel nie zostanie osiągnięty.

   Paryska garderoba właśnie wiruje w pralce. Reszta moich ciuchów zaraz padnie ofiarą przedremontowych porządków. Dobrze, że mam pod ręką dżinsy i ten piękny puszysty sweter. Reszta wydaje się niepotrzebna. 

Je viendrai avec deux enfants – czyli Paryż oczami mamy.

   „Ruszam z maluchami na parę dni do Paryża. Dasz nam jakieś wskazówki?” – na dzień przed wylotem zapytałam moją koleżankę-redaktorkę, która prawie całe wakacje spędziła ze swoim małym synkiem w stolicy Francji. „Tak. Jedną i to bardzo ważną. Nie rób tego.” – usłyszałam. Cudownie, właśnie takiej odpowiedzi oczekiwałam.

   Być może znacie ten dysonans poznawczy, który pojawia się w głowie tuż przed wyczekiwanym od dawna wyjazdem: najpierw przez wiele tygodni marzysz o tym, aby w końcu ruszyć w podróż, a gdy nadchodzi ten upragniony moment, to najchętniej zawinęłabyś się w dywan i wyrzuciła walizkę przez okno. Gdy zostajesz mamą ten rodzaj emocji dopada ciebie ze zdwojoną siłą.

   W lipcu, gdy byłam jeszcze w ciąży, jakoś łatwiej nam było podjąć decyzję o listopadowej podróży z dwulatką i niemowlęciem. Bilety lotnicze kupuje się w parę minut, zwłaszcza jeśli kosztują pięćdziesiąt złotych – gorzej z pakowaniem i planowaniem. Być może, gdyby nie zawodowe sprawy, które przez zupełny przypadek ściągały mnie do Paryża dokładnie w tym samym czasie, odpuścilibyśmy cały ten wyjazd.

    Dlaczego? Przede wszystkim, na tyle na ile znałam Paryż, wiedziałam, że – jakby to delikatnie ująć w słowa – nie jest to miasto skoncentrowane na małych dzieciach. W czasach moich panieńskich wyjazdów nad Sekwanę częściej widziałam w restauracjach psa siedzącego dumnie na własnym krześle, niż niemowlę w wózku. Nie przypominałam sobie również, aby w którymś z centralnych parków znajdował się plac zabaw z prawdziwego zdarzenia (których w Sopocie jest pełno), do tego pokój hotelowy, w którym trudno odgrzać jedzenie ze słoików przywiezionych z Polski, brak ukochanej kołderki w łóżeczku i daleko do drogerii z pieluchami i jeszcze… STOP! Myśląc tym tropem już zawsze bylibyśmy skazani na wyjazdy do Valamaru. Poza tym – jak powszechnie wiadomo – praktyka czyni mistrza, a my mieliśmy już całkiem spore doświadczenie w podróżowaniu z jednym dzieckiem (no i psem, a podróżowanie z psem takim, jak Portos naprawdę uczy pokory i cierpliwości).

    O czym właściwie miałby być ten dzisiejszy artykuł? Czy czuję się na tyle kompetentna, aby stworzyć poradnik dla podróżujących z dziećmi do stolicy Francji? Nie. Zdecydowanie nie. Byliśmy w Paryżu za krótko (niecałe cztery dni), musiałam też znaleźć w tym wszystkim parę godzin dla marki Chanel (niestety nie mogę jeszcze zdradzić w jakim charakterze), chcieliśmy wrócić z mężem do paru ulubionych miejsc, do których czujemy wielką nostalgię, ale dla Was nie miałyby raczej większego znaczenia (podobnie jak dla naszych dzieci ;)), zaplanowaliśmy spotkanie ze znajomymi, no i nie wychodziliśmy z założenia, że ma to być wyjazd wyłącznie „dla bombelków”. Mieliśmy odpocząć  w s z y s c y , pobyć razem i nauczyć się funkcjonować w nowych okolicznościach, a nie bawić od rana do wieczora (chociaż i na to był czas, a właściwie osobny dzień). O „poradnikowaniu” nie ma więc mowy. Napiszę więc raczej o tym, jak sam Paryż gości dzieci (i to w moim subiektywnym odczuciu), a nie jak my do takiego wyjazdu powinniśmy się przygotować.

   Teraz przyszedł czas na asekuracyjny akapit, który musi pojawić się w każdym artykule dotyczącym dzieci, jaki znaleźć można w internecie. Jeśli nie chce Wam się czytać po raz setny, że wychowywanie nowego pokolenia to indywidualna kwestia każdego z nas i tyle modeli macierzyństwa, co dzieci, to przejdźcie dalej ;). A wracając do meritum – dla niektórych z Was taki wyjazd nie byłby pewnie nawet najmniejszym wyzwaniem, z kolei po komentarzach na blogu widzę, że dla wielu mam podróże i zwykła rutyna życia bywają czasem trudne (niech pierwsza rzuci kamieniem ta, która z roztargnienia nigdy nie wyszła z ręcznikiem na głowie do warzywniaka :D). Najchętniej uciekłabym tutaj do bezpiecznego sformułowania o „znalezieniu złotego środka”, tylko że dla każdej z nas ten złoty środek leży gdzie indziej. Jedna z nas powie, że „taki wyjazd to pikuś – ja miesiąc po porodzie pojechałam z dzieckiem w podróż dookoła świata i nurkowałam w karaibskich morzach, kiedy mój syn bawił się z orangutanami” a inna mama będzie szła w zupełnie inną stronę, czyli „dziecko przed ukończeniem siódmego roku życia nie powinno oddalać się od domu, a wszystkie przygody poczekają na nie do osiągnięcia pełnoletności”. I tyle. Nie ma co dywagować o tym, kto robi dobrze, a kto źle, bo ludzie różnią się od siebie na każdej możliwej płaszczyźnie i chyba nikt nie chciałby abyśmy wszyscy byli tacy sami. Nie ma więc co oczekiwać, że w przypadku macierzyństwa będzie inaczej. Nie będzie.

    No dobrze. Dzień pierwszy. Po rozpakowaniu się w hotelu idziemy do restauracji, która jest nieco oddalona od centrum, więc dla bezpieczeństwa robimy w niej rezerwację (spontaniczny wybór lokalu gastronomicznego zostawiamy sobie na kiedy indziej, po podróży jesteśmy głodni, zmęczeni i nie chcemy odbić się od drzwi). Świeci słońce, jest ciepło, a po obiedzie dzieci będą już zbyt zmęczone na jakiekolwiek zwiedzanie, więc po drodze odhaczamy Wieżę Eiffla i spacer u jej podnóży. Na miejscu okazuje się, że paryska wersja stolika dla rodziny z dwójką dzieci wygląda tak. W pierwszej sekundzie trochę śmiejemy się pod nosem, ale w gruncie rzeczy niczego nam tam przecież nie brakowało. Taboret dla wiercącej się dwulatki – jest, miejsce na wózek z bobasem – jest, widok dla rodziców na paryską ulicę – jest. Kelnerzy, których wątpliwa renoma znana jest na całym świecie, ku naszemu zdziwieniu, uśmiechnięci od ucha do ucha i z przejęciem odgrywają scenę podawania burgera dla misia („Ah oui monsieur. Peut-être du poivre frais?”). Właśnie tak to sobie wyobrażałam! No może poza tym, że misia trzeba było uprać po kąpieli w ketchupie. I kolejny raz zapomnieliśmy, że przekrojenie burgera na pół to dla niektórych koniec świata.

    Jeśli chcecie spytać mnie o knajpę, w której dzieci są szczególnie traktowane, to niestety nie mam dla Was takiego adresu. Krzesełka są rzadkością, specjalne menu również, o kąciku z kredkami można zapomnieć. Ale ani razu nie mieliśmy wrażenia, aby ktoś z obsługi był „zawiedziony” czy „zdziwiony”, że do ich lokalu trafiła taka wesoła ferajna. Rada którą mam dla Was – w ciągu dnia francuskie bistra i restauracje są zatłoczone i gwarne. Dzięki temu na rozrabiające czy grymaszące dzieci mało kto zwraca szczególną uwagę, nie ma się więc poczucia, że zaburza się czyjś spokój (co dla mnie osobiście jest ważne), kelnerzy są życzliwi, pomocni i z ogromnym wyczuciem odpowiadają na pytania, czy jest jakieś miejsce gdzie można nakarmić maleństwo („où vous voulez, Madame”). My z kolei staraliśmy się nie doprowadzać do sytuacji, w której dzieci byłyby nie do opanowania i dawały się otoczeniu mocno we znaki. Trochę inaczej sytuacja wygląda wieczorami – co naturalne, dzieci szczególnie lubią rutynę przed snem, w restauracjach nie ma już tak swobodnej atmosfery, dlatego niedużą kolację jedliśmy w pokoju (w towarzystwie szczurka z filmu „Ratatuj” aby pozostać w paryskim klimacie). Pewnie, że byłoby miło zjeść posiłek przy świecach na Montmartre, ale coś trzeba przecież zostawić na inną okazję.

    Ponieważ jedzenie to taki temat, który mamom chyba najbardziej spędza sen z powiek, to poświęcę mu jeszcze parę linijek. Jeśli na wyjazdach potrafimy trochę odpuścić zdrową zbilansowaną dietę i zależny nam po prostu na tym, aby dziecko „coś zjadło”, to w Paryżu nie będzie z tym problemu. Właściwie w każdym bistro znajdziemy sporo dań, które dzieci uwielbiają. Pyszne puree, tosty z szynką, wszystko z dużą porcją dodatkowego sera, najpiękniejsze wyroby cukiernicze świata i wyborne pieczywo na każdym rogu to istny raj dla małego podniebienia. Jeśli natomiast liczymy na coś zdrowego, coś co przypominałoby domową dietę, w której jest pełno warzyw i witamin, to radzę zabrać jedzenie z Polski. W przypadku śniadań wyjątkiem jest Season w Trzeciej Dzielnicy (rodzicom też na pewno się tam spodoba ;)).

    Przed wyjazdem (a raczej na lotnisku w oczekiwaniu na boarding) czytałam artykuły o tym, że francuska stolica ma bogatą ofertę atrakcji dla najmłodszych, ale moim zdaniem to trochę teoria, bo w praktyce są one skierowane dla dzieci w wieku szkolnym. Jest oczywiście La Villette (paryska wersja Centrum Nauki Kopernika) i jego „mini filia” Palais de la Découverte w samym centrum Paryża, ale dla dwulatki, to średnia atrakcja. Poza tym, wydaje mi się, że będąc tylko parę dni w tak pięknym mieście jakoś żal zamknąć się na parę godzin w budynku. Powodzenie naszego wyjazdu wynikało chyba z tego, że cała nasza czwórka jest przyzwyczajona do naprawdę długich spacerów. Żałuję jedynie, że przed wyjazdem nie zaopatrzyłam naszego turystycznego wózka w podstawkę dla starszaka. Plecy mojego męża też bardzo tego żałują.

    Beztroskie błąkanie się po najpiękniejszych ogrodach w Europie przyniosło mi chyba najwięcej przyjemności i ukojenia. W końcu miałam czas, aby usiąść na zielonych stalowych krzesełkach nie tylko po to, aby zrobić zdjęcie i pędzić dalej (z drugiej strony na robienie zdjęć nie miałam czasu w ogóle :D). Teoretycznie dzieci powinny nas w zwiedzaniu ograniczać, a ja miałam poczucie, że dzięki tym wszystkim nieplanowanym pauzom na oglądanie łódek w Ogrodach Luksemburskich, karmienie przy piramidzie Luwru czy gonitwę za bańkami w Jardin du Palais Royal zapamiętałam więcej obrazów niż ze wszystkich poprzednich wizyt. To zresztą jedna z najfajniejszych rzeczy w podróżowaniu z naszymi dziećmi, które poniekąd zmuszają nas do tego aby w końcu zwolnić, rozejrzeć się na około i przeżywać razem z nimi drobiazgi, na które wcześniej nie zwracaliśmy uwagi, albo wydawały się nam niezbyt ekscytujące. Takie właśnie miałam odczucia, gdy natykaliśmy się po kolei na różne paryskie symbole uznawane powszechnie za „clichee”, które na nas – skamieniałych dorosłych – od dawna nie robiły już wrażenia. Karuzela z konikami w Jardin des Tuileries wywołała taką ekstazę radości u naszej starszej córki, że udzieliły nam się jej emocje i sami zaczęliśmy się kłócić kto wejdzie na karuzelę razem z nią. Od witryny sklepowej słynnego Laduree nie mogliśmy się odkleić przez kwadrans, a w hotelu rozpakowywaliśmy każdego makaronika jak największy skarb, przy obowiązkowym akompaniamencie „łał” i „mniam mniam”. Niby to wszystko oczywiste, ale przez to wcale nie mniej magiczne.

    Przez trzy dni wyjazdu staraliśmy się znaleźć balans między potrzebami naszych pociech, a tym co my sami chceliśmy zrobić, ale na sam koniec zostawiliśmy coś ekstra. Powrót do Disneylandu, tym razem jako rodzice, było spełnieniem naszych marzeń, ale nie będę Was tutaj zamęczać moimi wrażeniami. Odsyłam do artykułu sprzed trzech lat, w którym podaję wszystkie niezbędne informacje na temat takiej wycieczki. Dodam tylko, że naprawdę warto ściągnąć na telefon aplikację, gdy już jest się na miejscu. Zupełnie nie zaliczam się do grona osób, które uważają, że ten park rozrywki jest przereklamowany. Ja mogłabym tam wracać co miesiąc.

   Podobno Francuzi wychodzą z założenia, że to dziecko ma przystosować się do stylu życia rodziców, a nie na odwrót (tak przynajmniej przeczytałam kiedyś w książce „W Paryżu dzieci nie grymaszą”). Napiszę lakonicznie, że sama się z takim podejściem nie utożsamiam, ale odwiedzając ich stolicę starałam się szanować reguły gry. Zaryzykowałabym tezę, że dzieci w Paryżu są jak najbardziej mile widziane, ale to twój (czyli w tym przypadku: mój) problem, aby nikomu nie przeszkadzały. Trochę jak z turystami – „wcale Was nie zapraszaliśmy więc nie liczcie na szczególne względy!”. No cóż. Życie płynie, role się zmieniają, ale Paryż nie ma zamiaru się zmieniać. I może to i dobrze.

dżinsy – Levi's vintage (model 501) // marynarka – Zara // t-shirt – MLE Collection // buty i torebka – Chanel // wózek – yoyo po starszej siostrze