Wakacje w Prowansji – czy dyscyplina może wzbogacić Twój styl?

Jeśli wolałabyś posłuchać tej opowieści, zamiast czytać artykuł to zapraszam do mojego podcastu na Spotify i na iTunes

 

  Lądujemy w Marsylii i wypożyczonym samochodem ruszamy w drogę. Na drogowskazach szukamy Saint-Rémy-de-Provence – naszego ukochanego miasteczka. Zbliżając się do celu naszej podróży trudno nie zauważyć, że nie tylko architektura staje się wyjątkowo spójna. Mijamy starszą panią z niedużym koszem wiklinowym w ręce, w białej lnianej sukience wiązanej na szyi i delikatnych skórzanych sandałach. Towarzyszy jej pan w jasnobłękitnej koszuli, z kapeluszem fedora na głowie i mokasynami na nogach. Od razu sobie myślę „jesteśmy już blisko”. Przez całą dalszą drogę widzę już prawie wyłącznie osoby ubrane w tym samym stylu. I bynajmniej nie jestem zdziwiona – przecież sama zapakowałam do swojej walizki podobne rzeczy. Nikt mi oczywiście nie kazał tego zrobić i – szczerze mówiąc – zbyt wiele o tym nawet nie myślałam. Po prostu jakoś tak wyszło. Moja podświadomość zupełnie nie miała zamiaru przeciwstawiać się temu prowansalskiemu konformizmowi. Właściwie to wpadła w niego jak śliwka w kompot. Ale o to w sumie przecież chodzi, aby na wakacjach zanurzyć się w czymś po uszy. Prawda?

  Prawda – żadne to odkrycie. Mam jednak wrażenie, że w Prowansji to przeistoczenie się dotyka wielu aspektów naszego „ja”. Tu nie chodzi tylko o to, aby tam przyjechać, odpocząć i wrócić. Ten kto przyjeżdża do Prowansji szybko zaczyna się czuć tak, jakby był elementem pewnego spektaklu. Z początku pojawia się w nas podejrzliwość. Sprawdzamy czy gdzieś za kolejną fasadą kamienicy nie kończy się już inscenizacja. Że i owszem na głównym rynku w miasteczku jest przepiękny targ, ale to nie może być tak idealne i naturalne jednocześnie. Przechodząc przez wąskie uliczki wśród straganów i targowego gwaru mam wrażenie, że zaraz reżyser krzyknie „cięcie” a zza rogu wyskoczy kostiumografka, która poprawi panu przede mną kołnierzyk koszuli. Jednak nic takiego się nie dzieje. To mieszkańcy i o dziwo turyści są tymi reżyserami, scenografami i kostiumografami w jednym. Każdy dokłada swoją małą cegiełkę do końcowego efektu, który składa się na krajobraz jak z filmów.

Po kilku latach los pozwolił nam znów odwiedzić Prowansję. Zastanawiałam się czy po przyjeździe będę mieć wrażenie, że "jakoś fajniej zapamiętałam to miejsce" jak często zdarza się, gdy wracamy gdzieś po dłuższym czasie. Ale nie – Prowansja nie straciła nic ze swojego uroku.

 

  Nie byłabym jednak z Wami do końca szczera, gdybym powiedziała, że urok Prowansji i jej spójność to efekt tylko spontanicznego wyczucia turystów. To także, a może przede wszystkim, zasługa surowej polityki władz regionu, która ma za zadanie pilnie strzec prowansalskiego klimatu i kreować Prowansję na kształt raju utraconego dla Europejczyków. A gdy otacza cię piękna, niezakłócona banerami i samowolką budowlaną architektura, ciągnące się po horyzont winnice, drogi obsadzone cyprysami i pola lawendy, to sam zaczynasz myśleć o tym, aby tego pejzażu nie burzyć. Miło jest się poczuć elementem tej pięknej układanki, a jeśli umiejętności językowe zupełnie nam na to nie pozwalają, to może chociaż strój sprawi, że wtopimy się w ten obraz? I nikt nie zorientuje się, że my tutaj tylko na chwilę (dopóki się nie odezwiemy ;))?

  Prowansja wymaga dostosowania – dla niektórych jest to nie do przyjęcia, bo chcą spędzać wakacje po swojemu, a innym podoba się ten delikatny reżim. Są tacy, którzy czują się urażeni tym, że pani ekspedientka patrzy się na ciebie krzywo, niczym nauczycielka matematyki w podstawówce, jeśli chociaż nie spróbujesz poprosić po francusku o dwa melony. Inni traktują to jako miłe wyzwanie. Ja rozumiem i akceptuję to, że mieszkańcy pilnują abyśmy nie popsuli im przedstawienia.

  Spotkałam się z opiniami, że Prowansja to raczej makieta, a nie prawdziwa kraina, że z drzew oliwnych nie zbiera się nawet oliwek, bo mają one służyć tylko jako element krajobrazu ku uciesze turystów – no cóż, na własne oczy widziałam oliwy z dumnym napisem „Made in Provence”, ale podejrzewam, że w tej plotce jakieś źdźbło prawdy może się znaleźć. Fakt jest taki, że Prowansja ma w sobie coś, co sprawia, że ludzie z całej Europy przyjeżdżają tu i posłusznie, jak jeden mąż, chodzą w wiklinowych kapeluszach i espadrylach. Czyli zaklęcie działa.

W miasteczku Gordes udało nam się znaleźć stolik w restauracji specjalizującej się w tutejszych oliwach. A więc część tych oliwek musi być zbierana ;). 

 

  Chciałabym być czasem bardziej naiwna, ale zdaję sobie sprawę, że moje ukochane Saint Remy i jego okolice z pięknymi chateau to trochę taki prowansalski Disneyland. I tak, jak dzieci wkładają uszy myszki Micky na głowę przekraczając bramę słynnego parku, tak my rozpoczynając wakacje w tym francuskim skąpanym w słońcu mikroraju chcemy włożyć nasze przebrania. Ale jednak – nie jest to do końca to samo. Disneyland to atrapa pełną gębą. Postacie z bajek, które tam spotykamy, kończą pracę po ośmiu godzinach i możemy być pewni, że wszystkie te śpiące królewny i Śnieżki nie żywią żadnych uczuć do księcia. Zresztą pewnie tych kopciuszków i książąt park zatrudnia na pęczki by obstawić wszystkie możliwe eventy 365 dni w roku. W Prowansji stroje, architektura i niektóre zachowania mogą się wydawać mocno na pokaz, ale kryje się za nimi prawdziwe społeczeństwo, ze swoją gospodarką i kulturą. A co do tych, którzy disneyowski park odwiedzają: z uszami myszki Micky na głowie nie bardzo chcę spędzić później reszty lata w moim mieście, za to zapożyczenia z prowansalskiego stylu trwają przy mojej letniej garderobie od lat i z całą pewnością jak przebranie nie wyglądają.

Nazbyt eleganckie i delikatne kreacje nie sprawdzą się w trakcie odkrywania Prowansji. Od jedwabnej koszuli lepsza będzie ta bawełniana (ta ze zdjęcia jest już dostępna)

 

  Mogłabym jeszcze długo mówić o oszałamiającym wrażeniu tego regionu, o tym, dlaczego motyw odnajdywania szczęścia na tak zwanej prowincji jest tak umiłowany przez pisarzy i czemu to właśnie Prowansja uchodzi za wymarzony cel  umęczonego człowieka kapitalizmu, ale obiecałam Wam (i sobie) że ten artykuł będzie krótki i znajdą się w nim przede wszystkim konkretne tipy. Poniższe rady możecie zastosować nie tylko wtedy, gdy wybieracie się na południe Francji – myślę, że świetnie sprawdzą się także na Mazurach, czy na – rozgrzanych sierpniowym słońcem – ulicach polskich miast. Chodzi bardziej o uchwycenie tego nastroju, lekkości i estetyki. Czy trzeba coś kupować? Jeśli Wasza garderoba jest dobrze skompletowana, to będzie to raczej kwestia sprytnego łączenia ubrań, które już macie. No to zaczynamy mini szkolenie.

  Kilkanaście lat temu Ridley Scott postanowił zekranizować słynną powieść Petera Mayle’a „Dobry rok”. Historia ta jest stara jak świat – ambitny i cyniczny rekin finansjery dziedziczy stare chateau wraz z winnicą, co gwałtownie i mimo woli wyrywa go z jego świata i przenosi prosto do serca Prowansji. W którymś momencie poznaje dziewczynę pracującą w restauracji w Gordes – małym urokliwym miasteczku. Maks, czyli główny bohater, ma z początku protekcjonalny stosunek do prowincjalnego życia i los da mu za to małą nauczkę. Za to Fanny Chenal grana przez Marion Cottiliard sprawia, że „prowincjonalny styl” staje się na równi pożądany co ten paryski.

  Oglądałam ten film trzy razy: prawie 20 lat temu, kiedy wszedł do kin, jakieś pięć lat temu gdy byłam już dorosłą kobietą, no i teraz, tuż przed napisaniem tego tekstu. Za każdym razem miałam wrażenie że Fanny Chenal wygląda po prostu świetnie. Być może nie super modnie (w pierwszej scenie w której się pojawia, spódnica mogłaby być do kostek, a nie przed kolano, patrząc z perspektywy trendów w 2023 roku), ale to naprawdę subtelności, bo pierwsze wrażenie i tak, za każdym razem, było oszałamiające. To co ona miała w tej swojej szafie? W pierwszej scenie widzimy ją w espadrylach, białym t-shircie i delikatnej zwiewnej spódnicy w kolorze oliwki. Za drugim razem ma prostą czarną sukienkę z dżerseju, ponownie espadryle, dżinsową kurtkę i wiklinowy kosz na skórzanych rzemykach zawieszony na ramieniu (mam taki sam!). Gdzieś tam pojawiają się jeszcze dżinsy i biała bokserka. Kolejny dowód na to, że siła tkwi w prostocie… no i w naturalnych, dobrych gatunkowo materiałach.

Zdjęcie sprzed paru lat. Nadal podoba mi się ten zestaw. Nie pamiętam już czy wtedy też pakowałam walizkę pod wpływem filmu "Dobry rok" ale inspirację stylem Fanny Chenal widać gołym okiem.

 

  A skoro już mowa o materiałach – wcale nie ma tu za dużo jedwabiu, chociaż wydawać by się mogło, że powinien być naszym pierwszym wyborem. To przecież elegancki i jednocześnie idealny materiał na lato. Ale! Jest on jednocześnie bardzo delikatny i trudny do wyczyszczenia, a od dziesięcioleci w literaturze i w filmie Prowansja jawi się jako miejsce, w którym kontakt z naturą jest bardzo bliski, a czasem bliższy niż byśmy chcieli. I za tym idzie też styl, który musi się sprawdzić w takim a nie innym środowisku. Nie raz i nie dwa razy trzeba się przejść po winnicy i wrócić umorusanym wapiennym pyłem. Wąskie dróżki, mało asfaltu, wszystko porośnięte i haczące o ubranie. Nie. Jedwab z całą pewnością nie zdaje egzaminu, jeśli chcemy to miejsce poczuć, a nie tylko zobaczyć.

  Mała dygresja – oczywiście kolejność była odwrotna. To nie filmy i literatura stworzyły ten charakterystyczny dla mieszkańców i turystów styl ubierania się. One go tylko uwypukliły. „Prosty wytrzymały ubiór, wystrój domów, wreszcie potrawy nie były efektem wyboru podyktowanego świadomością że do szczęścia więcej nie potrzeba, jak sprzedają to amerykańskie superprodukcje, ale wyrazem niedostatku” – tak opisuje to Helena Łygas w swoim artykule sprzed lat. Prostota i życie „jak przed wiekami”, którymi zachwycają się miliony turystów to wynik trudnej codzienności na prowincji, który z czasem stał się zaletą i cechą charakterystyczną regionu.

  Wracając do materiałów – w Prowansji to przede wszystkim len i bawełna. Pojawiają się też wiskozy, ale nie te w wersji połyskujących tylko bardziej przypominające cupro. Właściwie nie widać tu poliestru, ani mocno dopasowanych ubrań. Jeśli już natrafimy na kwiecistą sukienkę to będzie to raczej wzór łączki w delikatnych kolorach, a nie seledynowa kreacja rodem z „Seksu w wielkim mieście”. A jeśli mowa o kolorach to dziewczyna z obrazów francuskiej wsi spędza dużo czasu na świeżym powietrzu, więc jej ubrania szybko blakną na słońcu. Do ich barwienia używa się naturalnych składników, więc o neonach z egzotycznych puszczy raczej nie pomyśli. Strój wpisuje się w otoczenie i to ono jest największą inspiracją. Paleta barw jest dosyć szeroka, bo mamy tutaj oczywiście biel czyli podstawę garderoby, czerń, brązy, odcienie oliwkowe, ale też akcenty świeżej pomarańczy, które przypominają mi od razu o soczystym wnętrzu melonów, na cześć których odbywa się w Prowansji osobny festiwal. Wszystkie te barwy ułożone są jednak w takie zestawy, że ma się wrażenie, jakby każdy z nich wyszedł spod ręki tego samego projektanta. Dzięki naturalnym kolorom wszystko wygląda niezobowiązująco, a jednocześnie bardzo schludnie.

  Dodatki wykonane są z materiałów, z których od setek lat tworzyło się rzeczy codziennego użytku – naturalnego sznurka,, wikliny, skóry i zamszu. Espadryle, kapelusz i kosz to trio, które sprawi, że nasza biurowa sukienka nada się nawet na kolację w gaju oliwnym. Wracając do troski z jaką mieszkańcy dbają o to, aby ich region zachował swój charakter mimo milionów turystów – w sklepikach i straganach znajdziecie właściwie wyłącznie regionalne produkty i są one – sprawdziłam na własnej skórze – naprawdę świetnej jakości. Wszyscy pracują tutaj na to, aby na miejskich targach sprzedawane było tylko to, co wykonano z miłością i wielką starannością. A kupicie tu nie tylko kosmetyki, sery czy przyprawy, ale także ubrania, buty i akcesoria. Jeśli zbłąkany turysta zgubi na lotnisku bagaż, albo uzna, że jego fioletowy t-shirt z napisem Balenciaga przestał mu się podobać wraz z ujrzeniem cyprysów na horyzoncie, to w mig uzupełni swoją wakacyjną garderoby o klasyki. Jeśli więc jesteście skazani ubrać się w to, co znajdziecie na miejscu, to mimo woli wpiszecie się w prowansalski stereotyp i dołączycie do grona statystów. Brzmi strasznie? Być może, ale biała lniana koszula, która kupiliśmy mężowi 5 lat temu w miejscowości Lacoste jest od tego czasu jego ulubioną. I sprawdziła się zarówno na polach lawendy, jak i na gdyńskim Openerze.

  Brzmi to wszystko jak mocno osadzony w ramach styl, który nie znosi wyjątków, ale myślę, że to kwestia naszej interpretacji. Len daje przecież mnóstwo możliwości – także nowoczesne marki proponują wzory z tego materiału: komplety składające się z szortów i topów, wycięte sukienki, spodnie palazzo – nie trzeba decydować się na tunikę mnicha. Właściwie to w ogóle nie trzeba się do tego „dresscode'u” dostosowywać – mało prawdopodobne, aby ktoś robił nam przytyki na ulicach Arles czy Aix-en-Provence. Taka podróż to jednak fajna możliwość na to, aby przy odrobinie wysiłku znaleźć w swojej letniej garderobie więcej opcji i odkryć na nowo swobodną elegancję. 

Na targu w Saint-Rémy nie znajdziemy prowansalskich pamiątek wyprodukowanych gdzieś na przedmieściach Shenzen. Ma to mnóstwo zalet, ale też jedną wadę – znacznie trudniej jest się powstrzymać.

Temat projektu stołu bynajmniej nie ucichł na wakacjach ;). Numer telefonu i adres mejlowy do pana mam zapisany (strony internetowej niestety nie posiada). 

Robi też takie piękne krzesła! 

W trakcie jednodniowej wycieczki do L'isle-sur-la-Sorgue – prowansalskiej stolicy antyków. Rzeczy faktycznie piękne, ale w porównaniu do Jarmarku Dominikańskiego mocno wygórowane ;). 

 

  A co ja zapakowałam do walizki na te piękne 4 dni? Białe sukienki, jedną parę szortów, koszule w kolorze jasnego błękitu, oczywiście kosz i wiązane skórzane sandały. Jedną czarną sukienkę na wieczór i stare espadryle od Castanera. Duch nowoczesności objawił się w moim bagażu pod postacią kremu z filtrem.  Niektóre zdjęcia w tym wpisie mają już parę lat, ale zestaw który widzicie na pierwszym zdjęciu (sweter w paski i sztruksowa spódnica) nadal mi się podoba. Styl prowansalski jest nieczuły na upływ czasu i zmieniające się trendy z jednego prostego powodu – wynika z funkcji. Proste zestawy i naturalne kolory idealnie komponują się w otoczenie i sprawdzają zarówno wtedy, gdy mieszkamy w Prowansji, jak i wtedy, gdy przyjechaliśmy tu po to, aby pozwiedzać wybudowane na wzgórzach stare miasteczka. Podejrzewam, że po paru tygodniach może to wszystko się nam trochę znudzić, ale zapewniam, że za rok te utarte schematy sprawią, że szybciej odnajdziemy się w modzie letniej.

  Prowansja ma nam przypomnieć o tym, jak wspaniałe i ważne są proste przyjemności. To oczywiście naiwność sądzić, że po kilku dniach napawania się śpiewem cykad, zapachem rozgrzanych od skwaru platanów i dotykiem przyjemnie chłodnych wapiennych ścian jakiegoś starego chateau wrócimy do domu z czymś, co zmieni na plus też tę naszą nieprowansalską codzienność. A może jednak? Niech to będzie kilka chwil przy śniadaniu, kiedy patrzymy za okno na szumiące liście… buków powiedzmy, równie pięknych jak cyprysy. A w szafie może to być lniana prosta sukienka, która przywoła wakacyjne doznania. Być może ten wystudiowany strój to kolejna klisza, w którą wpadamy. Być może trzeba będzie przez chwilę przemyśleć to, co pakujemy do walizki. Ale czy przez to, że musimy się trochę bardziej postarać, nauczyć czegoś nowego i spojrzeć z pokorą na otoczenie, to nasza wyprawa staje się mniej urzekająca? To już pozostawiam Waszej ocenie.

LAST MONTH

Wpis powstał we współpracy z marką Senelle, NewbyTea i wydawnictwem Insignis. 

 

  Po kilku latach znów jestem w stajni i stoję koło boksu. Wpatruję się w izabelowatego konia, który czeka, aby go osiodłać. „Podciągnij popręg, ale nie za mocno, strzemiona poprawię sobie na padoku, czy umiem jeszcze włożyć wędzidło?” – w głowie przerabiam to, co jeszcze pamiętam i staram się pomóc na tyle, na ile potrafię, bo wiem dobrze, że w świecie koniarzy mijanie się od przygotowywania rumaka jest zawsze źle widziane. Wychodzę z moim kopytnym kolegą i macham do życzliwej widowni, która przyjmuje już zakłady czy uda mi się wsiąść w siodło bez pomocy. Jest ciepły lipcowy poranek, a moja głowa w końcu skupia się tylko na jednym – aby trzymać pięty w dole.

  Tego było mi trzeba, bo w ostatnich tygodniach co chwilę zabierałam się za coś nowego, nie kończąc wcześniej tego, co już zaczęłam. To trochę rozbija. Wrażenie, że coś nas przerasta towarzyszy pewnie co jakiś czas każdemu z nas – grunt, aby nie weszło nam w krew :). Patrząc jednak na to dzisiejsze zestawienie mam wrażenie, że w lipcu pisałam więcej niż przez ostatnie pół roku, przeczytałam dzieciom małą bibliotekę, pokonałam wiele technologicznych przeszkód, odwiedziłam miejsca za którymi tak bardzo tęskniłam i potrafiłam się cieszyć z małych rzeczy – nawet w poniedziałki :). A co jeszcze u mnie słychać? Zapraszam do długiej fotorelacji!

 

Lipiec powinien kojarzyć się z zabawą na świeżym powietrzu, ale my rozpoczęliśmy go przedszkolnym wirusowym mutantem i umilaliśmy sobie czas choroby w domu…

1. … a to pozwoliło nam nadrobić kilka remontowych spraw. Szczera rada ode mnie – zastanówcie się trzy razy nim uznacie, że same będziecie malować drewniane żaluzje (można je kupić w marketach budowlanych, ale tylko w surowym drewnie). 2. W czasie choroby nasze mieszkanie zamienia się w jedną wielką czytelnię (czynną całą dobę). 

Ten miesiąc był zdominowany przez podcasty. Moje, cudze, nagrywane w szafie i w profesjonalnym studio. Nowa przygoda w końcu nabiera rozpędu. 
Mój kanał dostępny jest do odsłuchania na iTunes i na Spotify – w tym miesiącu pojawił się tam nowy odcinek i lada dzień dodam kolejny. 

Chorowanie w upale? Nie polecam. Chociaż w sumie… Było segregowanie starych zdjęć w przerwach między herbatami z miodem i cytryną, nadrabianie bajek Disney'a, które – szczerze przyznam – sama też oglądałam z przyjemnością. Znalazła się nawet wolna chwila na polskiego Vogue'a i pisanie. Gdyby nie nerwy spowodowane trudną do zbicia gorączką mogłabym nawet polubić taki czas.

Ja wiem, że to ciągłe gadanie o tym, że "mama ma wychodne" może być nudne. Brzmi to co najmniej tak, jakby kobiety, które mają dzieci były na co dzień trzymane w jakimś karcerze, ale część z Was zgodzi się pewnie ze mną, że nasz macierzyński umysł trochę tak funkcjonuje. Najtrudniejsze w tym wszystkim to otrzymanie zgody od samej siebie, aby na chwilę wyjść z roli mamy i bez wyrzutów sumienia tańczyć pod sceną do "świecisz jak miliony monet". Niby to wszystko wiem, a jednak każdy wieczór "bez bombelków" wciąż jest dla mnie w jakimś sensie trudny.

– Halo?

– Nie mogę rozmawiać, jestem na Openerze.

– Ale to ty do mnie dzwonisz!

– Pa!

(czyli jak się kończy oglądanie zbyt wielu storisków od Make Life harder)

Zabawa całą noc przy blasku księżyca… i chrabąszczach we włosach. Wakacje. Jesteśmy nad polskim morzem. Z nieba leje się żar. Dzieci grzebią w piasku i odliczają minuty, aby wrócić do wody, bo usta nadal sine (ale nie od jagodzianek). Parawany rosną wokół nas i co chwilę ktoś krzyczy, że sprzedaje ciepły popcorn. Lubimy się podśmiewywać z tych naszych narodowych dziwactw plażowych, ale mnie one jakoś nie drażnią. W takie dni jestem najszczęśliwsza na świecie. Ciasto na plaży!? Właściwie, czemu nie? Ja zabieram jako prowiant wszystko, co mam w lodówce, a za moment może się zmarnować. Wiem, że na plaży zjemy ze smakiem nawet to, na co w domu niekoniecznie miałabym ochotę.  Basen wybudowany dla świnki Peppy i jej przyjaciół z innych bajek. 1. Fajnie, że wzięłam gazetę i jednej strony nie przeczytałam. Naiwny rodzic, który na plażę przynosi leżak i lekturę… 2. Piękne to nasze wybrzeże, tylko czemu te upalne weekendy zdarzają się tak rzadko?A potem i tak wszystko wrzucam do torby!Słoneczny poranek w Warszawie! Zaczynam długi pełen wyzwań dzień! Wiele z Was pytało mnie na Instagramie o ten zestaw, a przecież ze statystyki wynika, że 99% u mnie to oczywiście MLE. :) Natomiast jedwabny top jest od Moye, a torba to Polene. Restauracja Oliva. Odkryta dzięki pani Dominice (pozdrawiam! :)). Na pewno tu wrócę!1. Risotto z kurkami. Żałuję, że też nie zamówiłam! //  2. Co robi Kasia w restauracji? Fotografuje zlewy – wiadomo. Nagrywamy razem z YES. Przy okazji przypominam Wam o ostatnich dniach kampanii YES. Zarówno online jak i w butikach stacjonarnych znajdziecie wyselekcjonowaną przeze mnie biżuterią. Spacer po warszawskich Łazienkach zaliczyłam nie jeden, ale za każdym razem odkrywam coś nowego. Idziemy na wystawę Fridy. Podobno przechodzi teraz prawdziwy szturm!Gdy wkładasz bluzkę i od razu masz ochotę wykorzystać ten wieczór (koszula pochodzi od Seprov). 1. Wystawę dzieł Fridy Kahlo w Łazienkach możecie obejrzeć do 3 września. // 2. Sto lat! W uroczej restauracji Chianti w Sopocie świętowaliśmy kolejną "czterdziestkę". // 3. Co by tu jeszcze zmienić, aby lepiej wykorzystać ogród? Długie rozmowy z kochaną panią Ewą z Narcyza – uwielbiam to miejsce, uwielbiam panie, które tam pracują i uwielbiam te wszystkie piękne kwiaty, które tam znajduję. // 4. Zielono na talerzu – groszek, szparagi, koperek, liście szpinaku i mięta. // Co dodaje blasku mojej skórze? Uśmiech i spokój. A sukienka to oczywiście MLE :).Mrożony napar parzony sposobem "cold brew" to moja lipcowa miłość. Polecam wykorzystać do niej dobry gatunkowo rooibos, bo to napar, którą bez ograniczeń mogą pić też dzieci. 

Rooibos czyli czerwonokrzew afrykański rośnie jedynie w RPA w obszarze gór Cederberg, na północ od Kapsztadu. Susz z rooibosa produkuje się podobnie, jak susz herbaciany. W efekcie powstaje wonna mieszanka drobnych jak igiełki listków w kolorze miodu. Mój numer jeden to Rooibos Orange od NewbyTea. Wiem, że wiele z Was ma już swoje ulubione produkty z tego sklepu, więc dzielę się kodem: z KASIA15 otrzymacie w Newbytea 15% zniżki na wszystkie produkty (możecie z niego korzystać do 15 sierpnia). 

Każda z 15 piramid Rooibos Orange jest pakowana oddzielnie w torebkę z trójwarstwowej folii aluminiowej w celu zagwarantowania najwyższej jakości i świeżości. Wrzucam dwie do dzbanka i zalewam letnią wodą. Czekam godzinę (dzięki zimnemu parzeniu napar jest delikatniejszy w smaku), dodaję miód, gałązki lawendy lub rozmarynu i dużo pokrojonych owoców brzoskwini. Prawie 30 stopni? W takim razie mrożona herbata będzie smakować jeszcze lepiej.1. Lipcowe słońce – wróć do nas! // 2. Dziękuję za zaproszenie! Jeśli coś może mnie zmusić do myślenia o deszczowej jesiennej pogodzie w samym środku lipca to będzie to CHANEL  i pokaz jesienno-zimowej kolekcji. Gdy przyjaciółki są najlepszymi ambasadorkami twojej marki. W MLE pojawiają się już nowości z kolekcji "resort".
Tak zwane słodkie nic nierobienie w domu. Przynajmniej w teorii. Czy dobrze urządzone mieszkania może nam dać trochę szczęścia? Tutaj zapraszam do kolejnego odcinka (będę bardzo wdzięczna za subskrypcję i pozytywne oceny – to jedyna nagroda za tę pracę :)). 1. "Kopciuszek". // 2. Moja najlepsza wymówka, aby zrobić sobie przerwę. Praca w domu w towarzystwie dzieci nie zawsze wygląda słodko, ale jestem wdzięczna za tę możliwość. // 

Ktoś tam kiedyś pisał w swoich artykułach, że trzeba unikać niebieskiego światła pod wieczór. Ekhm… a to ja idąca do łóżka z laptopem pod ręką. Wieczory to czasem jedyny moment w ciągu dnia, kiedy mogę skupić się w ciszy. Tak bywa, tak pewnie będzie i nie biczuję się za to. Chyba.A tu na zdjęciu widzicie serum marki Senelle – jedno z najmocniej nawilżających, jakie kiedykolwiek miałam. Wieczorem wcieram je w twarz (wystarczy kilka kropelek) i nad ranem skóra wciąż jest mocno nawilżona. Posiada w swoim składzie ultra stabilną formą witaminy C (4%), Stoechiolem (1%) (naturalny lifting) oraz Oléoactif. Rewitalizujące serum z witaminą C od Senelle wraz z innymi kosmetykami tej marki możecie znaleźć stacjonarnie (oraz online) w drogeriach Super-Pharm, gdzie zapewnione są testery dla każdego produktu. To świetna informacja dla osób chcących zobaczyć na żywo zapach/konsystencję i skorzystać z promocji, która notabene również na -20% jest tam dostępna.
Z kodem MLE otrzymacie natomiast 20% zniżki w sklepie Senelle i możecie z niego korzystać do końca sierpnia. 

Efekt "glow" w kroplach. Jeśli będziecie chciały skorzystać z kodu rabatowego to polecam również przy zakupach krem pod oczy tej marki, który świetnie radzi sobie z porannymi obrzękami.Rodzice idą na "Barbie". Tylko jak tu przekonać młodsze towarzystwo, że zostaje? Może jagodzianki załagodzą kryzys…1. Tulasy, które wyłudzam, kiedy tylko się da. // 2. i 3. Dla mnie też coś zostało! // 4. Lista zakupów. Każdy taką robi, prawda?Człowiek – stopa społeczna. Tfu! ISTOTA społeczna! A tak serio "Człowiek – istota społeczna" Elliota Aronsona to jedna z moich ulubionych książek z czasów studenckich. Polecam każdemu. Pierwsze odwiedziny w Montowni w Gdańsku – klimatyczne miejsce w pobliżu stoczni z pysznym jedzeniem. // O podróży do Prowansji opowiem Wam jeszcze trochę w innym artykule (w ten piątek to już na pewno wejdzie ta koszula ;)). Zobaczymy jak długo wytrzyma na kolanach u taty. Niezbyt długo. 

U moich rodziców jest jak w dobrym antykwariacie. "Eichmann w Jerozolimie" autorstwa Hannah Arendt (ta sama książka funkcjonuję też pod tytułem "Rzecz o banalności zła") to dzieje procesu zbrodniarza wojennego, ale też próba zdefiniowania różnych obliczy zła. Obojętność, brak charakteru, spolegliwość i zachłanność – to w ich cieniu rośnie największe zagrożenie. Projektowanie swetrów to zdecydowanie moja ulubiona działka w MLE. Wiem, że nasze modele nie mają sobie równych, ale i tak każdego roku staram się zawieszać tę poprzeczkę coraz wyżej. I chociaż mamy środek lata, to widzę już siebie w tym swetrze po lewej – przy kominku, tuż po bitwie na śnieżki. Powroty oznaczają jedno: zapach proszku do prania w całym mieszkaniu. Każda z nas jest inna, ale jedno nas łączy – potrafimy przyznać się do naszych słabości i porażek i nie oceniać nawzajem. W takim gronie "najgorsza wersja mnie" czuje się naprawdę dobrze ;).  Takie spotkania po latach lubię najbardziej. Szykuję dla Was małą niespodziankę związaną z MakePhotographyEasier, ale wszystko w swoim czasie. ;) 1. Kolor nieba, który lubię najbardziej. // 2. Toteme – marka założona przez koleżankę po fachu. // 3. Mój ulubiony posiłek – zrobiony z resztek. // 4. Udało mi się przekonać Asię, aby zrobić dla Was na Gwiazdkę piżamy! Czekamy jeszcze na ostatnie poprawki, ale już jestem zakochana – w materiale, lamówce i jakości wykończenia. // 

Czy moja babcia spodziewa się tych kwiatów? Ani trochę!1. Niewiele tu widać, ale jesteśmy w Pokusie w Gdyni – naszym ulubionym kawiarnianym biurze. // 2. Zwykle nie jadam słodkich śniadań, ale dla takiej owsianki można zrobić wyjątek. // Podróże, te dalekie i te duże. Godzina od Trójmiasta i jestem w niebie. 

Konie, drzewa, rodzina, przyjaciele. Pałac Ciekocinko to takie miejsce, do którego uwielbiam wracać.

 Prowansja? 
Galopowanie pod drzewami i leczenie zakwasów z lekką książką. Piszę się na to!Szybko, bo spóźnię się na lekcję!A do obiadu usiądziemy… z dziadkami! Jak miło, że ktoś znalazł chwilę między kampanijną zawieruchą.Ciepła, zabawna i wciągająca książka. W sam raz na weekend. To jedna z tych opowieści (a mówiąc wprost: romansów), które zostawiają nas z zadowoloną miną. Główna bohaterka zostaje opuszczona przez męża, ale radzi sobie w nowej sytuacji lepiej niż by się tego spodziewała. Być może to ten cudowny klimat domu Nory, być może jej charakter i życiowe doświadczenia, być może po prostu potrzebowałam czegoś, co wyrwie mnie z czytelniczego zastoju. W każdym razie polecam "Nora, tego nie ma w scenariuszu!"
Dziecięce menu dla wszystkich urlopowiczów!W starym pałacu z początku XX wieku powinnam chyba czytać Herkulesa Poirot, ale tym razem posłuchałam poleceń Gosi i zaczęłam "Nora, tego nie ma w scenariuszu". Na szczęście nie czytałam jej do góry nogami, jak na tym zdjęciu, bo wiele bym straciła ;). Korzystam z wizyty dziadków i pędzę na kolejną jazdę. 
Jeszcze z 38 lekcji i wszystko sobie przypomnę.
Płatki na śniadanie? A nie mieli parówek?
Ten kto tu przyjedzie na pewno będzie chciał wrócić. Widoki jak z "Pana Tadeusza" – moja stara dusza czuje się tu najlepiej.  Pierwszy sierpniowy poranek to idealny moment na rozpoczęcie nowego rozdziału. Napiszemy go razem?

 

 

LOOK OF THE DAY – KILKA ROCZNIKÓW PÓŹNIEJ

Artykuł zawiera lokowanie marki własnej. 

 

  Niektóre powroty smakują szczególnie słodko – i ten z pewnością się do takich zaliczał. Mam nadzieję, że nie obrazicie się na mnie za małą modyfikację niedzielnego cyklu – tym razem dzielę się z Wami kilkoma zdjęciami z dnia, który spędziłam w Prowansji. 

  Ale do rzeczy! Tuż pod zdjęciami naszego śniadania w bajkowym Chateau des Alpilles (gorąco pozdrawiam napotkaną parę z Polski, która trafiła tu dzięki mojemu poleceniu i teraz regularnie odwiedza chateau) zobaczycie kilka ujęć naszego największego odkrycia. Dwa lata temu pisałam o tym miejscu przy okazji pokazu kolekcji CHANEL. Zapisałam je sobie, aby powrócić do niego, jeśli los pozwoli mi znów odwiedzić Prowansję. Stare kamieniołomy Carrières des Lumières mieszczą się nieopodal miasteczka Les Baux-de-Provence. Od 1935 roku kamieniołomy były zamknięte, ale w latach 60-tych odkrył je na nowo Jean Cocteau. To niezwykłe miejsce posłużyło mu nawet jako element scenografii w filmie „Testament Orfeusza”. Tutaj możecie zobaczyć relację z pokazu. Nie widać jednak na niej kompletnie tego, co skrywają wnętrza starego kamieniołomu. W ciemnościach na kamiennych ścianach, wysokich chyba na 10 metrów, wyświetlane są iluminacje, a właściwie coś w rodzaju spektaklów, w których główną rolę grają prace największych malarzy w historii. My trafiliśmy akurat na Van Gogha i Vermeera – cudowne widowisko.

   Do kolacji usiedliśmy wśród znajomych twarzy (w tym sensie, że znajomym też Wam;)) i wspominaliśmy wszystkie przygody, które przeżyliśmy przed laty dokładnie w tym samym miejscu. Co to za radość odświeżyć te wspomnienia i dodać kilka nowych!

 

koszula – MLE (dostępna już za parę dni)

dżinsowe szorty – właśnie się piorą i nie mogę sprawdzić, jutro dopiszę!

sandały – Ancient Greek Sandals

kosz – 303 Avenue

 

błękitna dziecięca sukienka – Pepa & Company (stara kolekcje po siostrze)

sukienka dziecięca w paski – Zara (udało się znaleźć coś z bawełny ;))

dziecięce sandały – Bobux

dziecięcy kapelusz – Zara

 

"mała czarna" z wycięciem – MLE (nadal dostępna na wyprzedaży)

sukienka Zosi – Mango

 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z markami Effiki, Farmina, Nature Science.

 

  Wracam do domu spacerem. W jednej ręce trzymam kilka gałązek pachnącego jaśminu z ogrodu mojej mamy, w drugiej – hulajnogę, która mniej więcej pięć minut po wyjściu z domu została porzucona przez swoją czteroletnią właścicielkę. Jest ciepło i wszyscy już rozmawiamy o lemoniadzie, którą zrobimy po powrocie. W przedpokoju wciąż leży kilka rzeczy z czerwcowych wyjazdów, których nie mam czasu odłożyć na miejsce – cóż za cudowne kontrasty miał dla mnie ten miesiąc. Od powolnej rutyny mamy dwóch małych dziewczynek, przez historyczne pełne podniosłości wydarzenia, wymarzoną podróż do Francji, aż po słodkie powroty pachnące ciastem z truskawkami i mokrą po burzy trawą. Jak dobrze, że zarówno te wszystkie ważne i zupełnie zwyczajne chwile przetrwają na zdjęciach. Zapraszam na czerwcową relację!

Czerwiec rozpoczęłam z przytupem i w pięknym towarzystwie. Jednego dnia ze wszystkich stron Polski zjechało się do Warszawy wiele moich przyjaciół. Delegacja z Trójmiasta też nie zawiodła! Datę 4 czerwca zapamiętamy na długo.

Wycieczka do Zoo ;). 

Być może usłyszycie w jakichś mediach, że to był marsz polityków, działaczy, samorządowców, artystów i sław. Ale każdy kto szedł tego dnia z nami widział tłum zwykłych/niezwykłych ludzi, którzy porzucili swoje codzienne obowiązki i ruszyli w imię najcenniejszych wartości. I to im jestem wdzięczna najbardziej. Bo pod koniec to wszystko od Was zależy.

1. Pierwsze zdjęcie to zapowiedź pewnej niespodzianki, którą szykujemy w MLE na jutro… // 2. Dziękuję za tę przesyłkę – to jeden z fajniejszych albumów o podróży jakie widziałam. 

Puk puk… czy przypadkiem od miesiąca kurier nie zostawia u Pana moich paczek?

… a w tych paczkach mnóstwo ciekawych tekstów do poczytania. Jak miło, że sezon plażowy już rozpoczęty! Sukienka to oczywiście MLE

Fryzjerskie popisy mamy, które na nic się zdają. Co rano gonię ze szczotką i słyszę, że panna nie ma czasu, bo musi z tatą robić kawę dla mamy. No to odpuszczam… i dogonię, gdy już wypiję tę kawę.

1. Pakujemy walizkę do Paryża! Im mniej tym lepiej – to moja dewiza skoro muszę wygospodarować miejsce dla dwóch innych kobiet(ek). // 2. W stronę kortów imienia Rolanda Garrosa. 

Ten widok zawsze koi moją duszę. 

To będę emocje. Walka o zwycięstwo w finałowym meczu. Iga Świątek kontra Karolina Muchova. 

Mecz był piękny i pełen emocji. Co za szczęście, że już drugi raz mogłam na żywo oglądać triumf Polki na tym słynnym korcie!

Każdego roku inny artysta odpowiedzialny jest za zaprojektowanie logo turnieju. Niektóre z nich są jak małe dzieła sztuki – każde zawiera ukryte przesłanie. Mój komplet w kolorze khaki znajdziecie jeszcze w MLE. 

Restauracja tuż koło ukochanego Jardin du Palais Royal. Wyglądała bardzo zachęcająco, ale tym razem odpuściliśmy obiad w tak eleganckiu miejscu, bo z dwójką rozbrykanych dziewczynek prędzej czy później i tak by nas wyprosili ;). 

Ten krem to odkrycie! Skóra sucha po samolotowym locie i paryskim słońcu, podrażniona i odwodniona, a cienka warstwa tego kosmetyku po prostu zmieniła ją nie do poznania. BAK probiotyczny krem Healthy Aging od Nature Science jest oczywiście wegański. Jego skład jest w 100 procentach naturalny (!!!), ale mnie najbardziej zaskoczyły jego właściwości – o zbawiennym działaniu probiotyków na nasz organizm wiemy od dawna, teraz przekonałam się do nich także w kwestii pielęgnacji. 

BAK Healthy Aging Moisture Boost  jest przebadanym klinicznie produktem, przeznaczonym dla każdego rodzaju skóry. 

Do kompletu mamy też płyn do mycia twarzy. Polecam wszystkim wrażliwcom.

Centra handlowe to miejsce, które na wyjazdach omijam szerokim łukiem, jednak tym razem bardzo chciałam coś sprawdzić w galerii Lafayette. I nie chodziło o zakupy! Na trzecim piętrze już od jakiegoś czasu znajduje się sektor z ubraniam z drugiej ręki – byłam ciekawa jak ten projekt rozwinął się przez ostatni rok. Najpierw wpadłam jednak do butiku słynnej francuskiej marki Rouje – jakie było moje zdziwienie, gdy wśród wieszaków znalazłam bluzkę, którą mamy obecnie w La Ronde. Moda z drugiej ręki jest nie tylko tańsza i bardziej przyjazna dla środowiska, ale – jak widać – może być też mega na czasie!

Słynny The Frankie Shop też ma tutaj swoje miejsce. 

No dobrze… to cudownie, że Crush On się rozwija i zajmuje w galerii Lafayette już ponad pół piętra (a przypomnijmy, że to podobno najbardziej luksusowa galeria handlowa na świecie), bo odzież używana to przyszłość. Przyznam jednak, że selekcja w La Ronde jest… zdecydowanie bardziej rygorystyczna ;). 

Mogłabym tu zostać na całą resztę dnia. 

1. Słynna kawiarnia Kitsune w Jardin du Palais Royal. // 2. i 3. Dwie dziewczyny, dwie skrajności, ten sam zawód. // 4. Ten "Karol" nie jest może tak elegancki, ale na pewno niezawodny. Uwielbiamy wracać do tego paryskiego bistro (mowa o "Cafe Charlot" na Rue de Bretagne). 

We francuskich magazynach o wnętrzach można znaleźć takie przykładowe palety barw – ta mi pasuje!

Idziemy zwiedzać muzeum Rodin. I dzięki marce Jacadi ta okazja jest wyjątkowo elegancka. 

Wokół muzeum rozpościera się piękny ogród, który oczaruje i dorosłych i dzieci. Minęło sporo czasu nim udało się te dwie małe królewny nakłonić do wejścia do środka. 

W takich miejscach czas płynie szybciej, mimo tego, że cofamy się w odległą przeszłość.

Muzeum Rodin to prawdziwa perła Paryża. Jeśli spodobało Wam się muzeum Picassa, które już tutaj parę razy polecałam, to koniecznie zajrzyjcie też tutaj. Na pewno lepiej nadaje się dla tych, którzy chcą tą sztuką podzielić się z najmłodszymi. 

Fotografuję wszystko – od genialnych (i zaskakująco demonicznych) rzeźb, przez detale wnętrz, frezy na ścianach, stolarkę okienną aż po wzory na parkietach… 

Po lewej dłoń, która ma około 150 lat, po prawej młodsza wersja – zaledwie 36 lat. 

A na tej fotografii mogą Państwo dostrzec dwie perfekcyjne kopie dwóch starszy eksponatów. Czteroletnią i prawie dwuletnią. 

Sopot? ;)

Mamo, a gdzie w muzeum sprzedaje się lody? 

Na terenie muzeum, w nowo powstałym budynku znajduje się mini wersja dla najmłodszych. Można tu zobaczyć wszystkie materiały, z których tworzone są rzeźby, pozjeżdżać ze zjeżdżalni i samemu coś ulepić. 

Talent. Jak do odkryć i pielęgnować?

Wrócimy tu na pewno!

Jeśli mam zrobić wyjątek to niech faktycznie będzie wyjątkowy! Mięso jem coraz rzadziej, ale w tym przypadku postanowiłam na chwilę się złamać. Jesteśmy w słynnym Au Pied de Cochon założonym w 1947 roku. 

Paryż, Paryż i jeszcze trochę Paryża. Włóczymy się bez końca.

Przypomnij mi Kochanie co zamówiliśmy jej na obiad?

Czas podzielony sprawiedliwie – jeden dzień dla rodziców, trzy dla dzieci. 

Ten widok na Luwr zostanie już ze mną. Wieczór w Cafe Marly to idealne miejsce dla fanów Kodu Leonarda da Vinci. Po kolacji poszliśmy szukać Linii Róży ;). 

Powroty. Pranie na kaloryferach i domowa kuchnia. Świeże zioła to u nas zasługa pani Ewy z Narcyza. 

Jest sobota i jest pogoda! Jak wiemy taka konfiguracja nie zdarza się za często, zmieniamy więc plany i otwieramy sezon plażowy. 

Pędzę nim pogoda zmieni zdanie!

1. Pakujemy do kosza mnóstwo rzeczy. Ciekawe czy te moje też się zmieszczą? // 2. i 4. No tak. Jeszcze kostium. // 3. Ten sweter to lenie wybawienie. Znajdziecie go w CARRY (a jeśli rozmiary już wyprzedane to w sklepach stacjonarnych podobno jest ich pod dostatkiem, ja wybrałam rozmiar L). 

Każdego roku jeden pasiak staję moim numerem jeden. W 2023 roku jest to on

Coś dla mnie. Po remoncie zawsze przychodzi taki moment, kiedy połowa rzeczy chciałoby się poprawić. Tytuł tej książki to "Jak przestałem kochać design".

Szukamy nowego miejsca na karmę Portosa. Dotychczasowe miejsce się nie sprawdziło – Portos, gdy tylko miał wolną chwilę, stał sobie przy szafce i wył minimum kwadrans w nadziei na to, że jej drzwi się otworzą, a karma wysypie wprost do jego paszczy. Pozostaje nam chyba piwnica. 

Wiem, że u wielu z Was nasza karma też się sprawdziła. Ja polecam Farminę wszystkim właścicielom wymagających psiaków. Jeśli jeszcze jej nie testowaliście to zachęcam Was do skorzystania z pomocy profesjonalnej konsultantki żywieniowej, która nawet jeśli pies/kot nie ma problemów jak alergia, biegunki, drapanie itp. to będzie mogła obliczyć indywidualnie dawkowanie wybranej karmy pod konkretne zapotrzebowanie pupila: LINK TUTAJ. O Farminie pisałam jeszcze na długo przed tym, nim marka odezwała się do mnie, aby nawiązać współpracę – z wielu źródeł polecali mi ją specjaliści, bo jej skład nie budzi żadnych zastrzeżeń. Tradycyjnie mam dla Was kod – ja sama z niego skorzystam i kupię karmę na zapas. Kod PL3438AZHHZMHG daje aż -25% i jest ważny do końca września 2023 na stronie Farmina.

Ciekawostka – marka stworzyła aplikację FarminaGenius w której jest nieograniczona i bezpłatna pomoc dietetyków zwierzęcych, a także kontrola parametrów zdrowia zwierzaka. 

Lato – we wspomnieniach z mojego dzieciństwa wydaje się bardziej beztroskie, spokojniejsze. Staram się takie same wrażenia zaszczepić moim dzieciom – cały czas mam nadzieję, że to po prostu punkt widzenia się zmienia wraz z wiekiem, a nie nasz świat. Operacja pod kryptonimem "buty w szufladzie, a nie powpychane do kartonów". Jeśli te segregatory się sprawdzą to w kolejnym Last Month zobaczycie efekty!… ale najpierw trzeba coś zrobić z zawartością tej szuflady, która uświadomiła mi, że chyba za bardzo kocham Boże Narodzenie, bo asortyment ozdób wystarczyłby mi na to, aby obchodzić je conajmniej 10 razy w roku. Stare grafiki zawisły z powrotem na swoim miejscu. Ale zamiast łóżka postawię tu teraz biurko! Szukam wymarzonego, ale nic co znalazłam nawet nie stało blisko niego. Miłość to wydłubywanie pestek z czereśni. 

Uczymy się (zupełnie bezskutecznie) porannego ścielenia łóżek. 

Na instagramie pojawił się zaledwie fragment tych pięknych pościeli, ale mimo to wywołał niemałe poruszenie. Zupełnie się nie dziwię, bo są naprawdę piękne i do tego świetnie wykonane. Znajdziecie je w sklepie Effiki (w różnych rozmiarach, z wypełnieniem lub bez). Dziesięć lat temu na polskim rynku wyrobów włókienniczych dla niemowląt dominowały tkaniny intensywnie barwione, o niskiej jakości i przypadkowym wzornictwie – to na szczęście się zmieniło i dziś można już znaleźć kolorowe i jednocześnie delikatne tekstylia do dziecięcych pokoi. Pluszowy królik, który ostatnio chodzi z nami wszędzie, to także dzieło założycielki marki Effiki – mamy trójki maluchów. Próbuj! Ale byłam zdziwiona gdy na drugi dzień jedno z łóżek było (prawie) idealnie pościelone. Wiem, że dziewczynki patrzą na mnie i na to co robię. Nie chcę, aby miały wrażenie, że biorę na siebie wszystkie obowiązki – wiem, że powielałyby ten schemat w przyszłości. 
Na plażę już nie zdążymy, ale ręcznik na trawie i kawa w dłoni to równie idealny plan na piątkowe popołudnie. 
Z okazji Dnia Taty, który obchodziłeś w czerwcu, życzyłabym Ci aby ten czas był łatwiejszy. Abyś chociaż od czasu do czasu mógł zrobić coś dla siebie, a nie dla innych.  Abyś Ty nie musiał się martwić o nas i żebyśmy my nie musieli się martwić o Ciebie.  I nawet jeśli czasem trudno zaakceptować wszystkie konsekwencje, to jestem dziś najdumniejszą córką na świecieCzy to Ty porwałeś z naszego ogrodu ostatni kawałek ciasta morelowego?!

Dotarliście do końca,a więc widok morza w nagrodę. Odpocznijmy teraz od ekranów – dziękuję Wam za uwagę :*,

 

*  *  *

 

 

Last Month

Artykuł zawiera lokowanie marek Say Hi, Balagan, Bobux i Wydawnictwa Znak. 

 

  Od rana brzmi mi w głowie piosenka zasłyszana w radio. "To był maj, pachniała Saska Kępa szalonym, zielonym bzem…". Co prawda ten, który teraz prawie wchodzi mi przez otwarte okno do mieszkania jest soczyście fioletowy, a nie zielony, ale jego zapach faktycznie potrafi zbałamucić. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że maj to taki miesiąc, w którym najmilej się zakochać, bo dla natury to także czas pierwszej miłości. Wszystko jest nowe, świeże i jeszcze nie wiadomo, co się wydarzy. A dziś już wiem, że w maju wydarzyło się aż nadto. Liczba zdjęć chyba to potwierdzi! Zapraszam Was do długiej fotorelacji ze zwykłej/niezwykłej codzienności. 

Aby rozpocząć majowe historie według chronologii, cofam się wspomnieniami do Hiszpanii. To właśnie w pięknej i tajemniczej Andaluzji spędziłam tegoroczną majówkę. Są takie filmy, które wywołują we mnie jakąś dziwną mieszankę emocji – coś jak połączenie tęsknoty za czymś czego się nigdy nie poznało, wzruszenia i jednocześnie ekscytacji, że życie może być tak zaskakujące. No i że tak głęboko w środku każdy z nas marzy o tym samym, aby mimo wszelkim przeciwnościom móc być blisko osób, które kochamy najbardziej. Te filmy to przede wszystkim „Dom dusz”, „Angielski pacjent” i „Pożegnanie z Afryką”. Czy to przypadek, że wszystkie te historie dzieją się w krainach spalonych słońcem, na pustkowiach, gdzie łatwiej jest dostrzec to co najważniejsze? Pewnie nie. Andaluzja to miejsce, które świetnie wpisałoby się jako tło do kolejnej wielkiej epopei. Przez chwilę czułam się tu tak, jakbym sama stała się jej bohaterką. Ale tyczyło się to – na szczęście – tylko widoków i tej magicznej południowej atmosfery. Chciałabym, aby tak zostało jak najdłużej. 1. Dmuchane koła w kształcie koników, tęczowe okularki basenowe i pieluchy do kąpieli – wszystko to wraz z właścicielkami poszło się pluskać do wody. Mogę przez chwilę udawać na tym leżaku bezdzietną pannę ;). Uprzedzając pytania – klapki to Hermes, kosz jest z 303 Avenue, czarna kamizelka to oczywiście MLE, a okulary to Le Specs. // 2. Bujne drzewa oliwkowe, z których powstaje potem pyszna i intensywna w smaku Oliwa. // 

Gdy w kuchni szykuje się paella. 

Manipulacje w postaci buziaków dla mamy, podjudzanie młodszej siostry i symulowanie ucieczki z hotelowego pokoju – a wszystko po to, aby szybciej zaciągnąć rodziców na plażę. Udało się!Ciekawe czy klimat tego wnętrza udałoby się przenieść do mojej sypialni? Może czas na pościel w żywszym kolorze? A może trzeba się po prostu pogodzić z tym, że południowe światło współgra z żywymi kolorami inaczej?1. Moja wymarzona! W piątek wchodzi do sprzedaży, a ja mogę się tylko cieszyć, że już od miesiąca mam ją w szafie! // 2. Śpią! Obydwie! Ale… gdzie jest tata? Czyżby sam padł w trakcie usypiania? Czyżby czekała mnie godzina samotności na tarasie? Uwielbiam być mamą – to najpiękniejsza rola mojego życia ale… niezmienie też uwielbiam ten moment jak moje dzieci śpią ;). // 

Gdy ich torebki są fajniejsze niż moje…

1. Zapach wakacyjnej magii. // 2. Como estas? Estoy bien. Zwłaszcza gdy mam w ręku gorącego churrosa! / 3. Ach te drobne frezy! To surowe, niezabejcowane drewno! Ten kamień w formie progu! Mosiężna kołatka! Wspominałam już, że drzwi kamienic w starych miastach to moja mała obsesja? // 4. Zbieranie muszli to w pewnym sensie wakacyjna medytacja. // Małe waleczne stopy potrzebują dobrego wsparcia. Taki sam model kupiłam też dla naszego przedszkolaka. To już dla nas kolejny sezon z marką BOBUX.  W linku znajdziecie stronę, która pomoże Wam dopasować rozmiar.   1. A ta jest dla Ciebie! // 2. Walka o skarpetki przegrana. Skąd one już wiedzę, że do sandałów się ich nie nosi?! // 

Gdy stół do śniadania jest tak pięknie nakryty, to aż żal coś zamawiać.

1. Gdybym umiała pisać powieści, to moi bohaterowie mieszkaliby właśnie tutaj. // 2. Kolejny rok, kolejny dzień – ten sam kosz (303 avenue). // 

Hola!

Ulubiona forma zwiedzania z dziećmi? Włóczenie się! :)

Ten smak! Chciałabym odtworzyć, ale wiem, że to nie takie proste.

 Obiecałam sobie, że na tym wyjeździe zapomnę o pracy, a jeśli będę robić zdjęcia to tylko z wewnętrznej potrzeby. Tak więc, drugiego dnia skończyło mi się miejsce na karcie w aparacie, a trzeciego icloud w telefonie powiedział, że ma dosyć i chce podwyżkę. Ale to tylko potwierdzenie tego, co wiemy od zawsze. Ekspresja i twórczość potrzebują przestrzeni. 1. Zmiana perspektywy. // 2. Gdy wstaniesz na chwilę od stołu i zostawisz przy nim dzieci. // 3. Dobry filtr na twarz nałożony! // 4. Mam nadzieję, że za ten plasterek łososia przyniesiesz nam szczęście! // 

Gdy właściwie nawet nie podjęłaś takiej decyzji, ale krok po kroku jesteś coraz bliżej wegetarianizmu. 

No i powrót do domu, a w nim masa rzeczy do zrobienia. Zaczynamy od naprawy naszej ogrodowej huśtawki. 

1. Królowa zadowolona. // 2. Wiosna w rozkwicie – wersja słodka. // 3. Wyciągam z szafy ulubione letnie sukienki. Ta przetrwała próbę czasu. // 4. Prace ogrodowe. Zaraz, zaraz, czy ja dobrze widzę? Kto podlał magnolię płynem do robienia baniek?! // I znowu Bobux – z tymi sandałkami się teraz nie rozstajemy. Jeśli zastanawiacie się nad ich zakupem to z kodem 20MLE otrzymacie 20% rabatu na buciki ze sklepu Bobux a z kodu możecie korzystać do 4 czerwca (do końca dnia). Jaki cudowny próbnik kolorystyczny na nasze jesienno-zimowe swetry! A gdzie są próbki szarości, czerni i bieli? ;)Wieczór. Ten czas po kolacji, ale jeszcze przed kąpięlą. Krzątamy się po domu, w dobrych humorach, bo zaraz przyjdzie czas odpoczynku. I już rano! Dziś na sportowo? A może skorzystam z pogody i wskoczę w szorty? Dylematy, na które właściwie nie mam czasu.Następne pytanie! Na zielono czy żółto? Warzywa czy owoce? Ten kto mnie zna wie, że śniadanie dla mnie jest po lewej. Kolejny pojedynek zieleń vs. żółć. Albo raczej: mat vs. błysk. Dziś wybieram to pierwsze, bo dzień jest upalny i zależy mi, aby makijaż wytrzymał do wieczora. Te dwa kremy to produkty od marki SAY HI. Ten żółty daje piękny efekt nawilżenia i nie uczula nawet bardzo wrażliwej skóry (używałam go razem z mężem zimą i z przyjemnością do niego wrócę). Od kilku dni mamy w Sopocie prawdziwe lato i uznałam, że to dobra okazja aby zacząć testować zawartość tego zielonego słoiczka – ma bardzo odświeżający zapach i po jego nałożeniu skóra jest ładnie zmatowiona (ale nie daje uczucia ściągnięcia). Co ważne – substancje w kosmetykach są naturalne i wegańskie, kosmetyki nie są testowane na zwierzętach. Marka nie używa folii przy wysyłce ani żadnego plastiku. Przekazuję Wam kod na zakupy, gdybyście same chciały przetestować te produkty. Wpiszcie MLE20 przy dokonywaniu zakupów, a dostaniecie 20% zniżki (kod jest ważny do końca czerwca).

Naprawdę nie spodziewałam się, że ten model będzie wyglądał na żywo aż tak ładnie! Ja wybrałam rozmiar 37 i jest idealny. Buty są też zaskakująco wygodne – skórka jest delikatna, a obcas dobrze wyprofilowany. Żadnych obtarć przy pierwszym noszeniu. To oczywiście polska marka BALAGAN.

Portos próbuje zasugerować, że chce nagrać swój własny tutorial pod tytułem "make up no make up".
Czerń i granat. Tak czy nie? A co do tych butów, marka BALAGAN przygotowała ponownie kod -20% na cały nieprzeceniony asortyment. Wystarczy podać kod MLE20 (kod ważny do 14 czerwca).Jeśli spytalibyście naszą rodzinę, kto najchętniej wyszukuje książek do czytania na dobranoc, to z całą pewnością wszyscy wskazaliby na mnie. Uwielbiam wracać do tych z mojego dzieciństwa, a jeśli kupuję coś nowego, to bardzo krytycznie się przyglądam. Czy ma ilustracje? Czy jest mądra? Czy dobrze napisana? Czy zaciekawi małe dzieci? Czy jest ładnie wydana? W przypadku tej książki wszystkie odpowiedzi brzmią: TAK.
Być może obiła Wam się już informacja o książce dla dzieci, której autorką jest nie kto inny a Natalie Portman. W jej wydaniu klasyczne historie mają nie tylko ponadczasowe przesłanie, ale też mnóstwo odwołań do współczesności:  zając przechwala się modnym dresem, jedna ze świnek je chińszczyznę zamówioną na wynos, podczas gdy druga dba o planetę, a mysz domowa próbuje wyciągnąć mysz polną na imprezę. Do tego błyskotliwy przekład Michała Rusinka, który już nie raz udowodnił mi, że słowo czytane na głos rządzi się innymi prawami i wymaga specjalnego traktowania. Często mam wrażenie, że niektóre bajki powinni czytać także dorośli. 1. "Noc muzeów" to nasza tradycja. Dziś już trochę robimy miejsca młodszym i po Muzeum Narodowym w Gdańsku uciekamy na randkę. To właśnie tutaj można zobaczyć na żywo słynne dzieło Memlinga "Sąd ostateczny".Prześwitujące body z organzy wygrało plebiscyt na ulubiony strój wieczorowy (jest marki Undresscode, możecie je też znaleźć na Modivo).  1. "Pobożni i cnotliwi" to tytuł wystawy tymczasowej w Muzeum Narodowym w Gdańsku. // 2 i 3. Restauracja "Mielżyński" na terenach starej stoczni gdańskiej. Lubimy tu przychodzić. // 4. "Jak kradniesz mi ten makaron, to chociaż nie ubrudź sobie rękawa!"  // Szparagi. Moja domowa wersja z jajkiem wygląda zdecydowanie mniej szykownie. Miejsce dla gdańszczan szczególne.A tu kulisy pracy, które rzadko pokazuję, bo nie mam wtedy zwykle czasu aby sięgać za telefon. MLE i La Ronde jak każde przedsięwzięcie potrzebują zaangażowania – mamy cudowny zespół i to także dzięki niemu z miesiąca na miesiąc jestem z tych marek coraz bardziej dumna. Sesja produktowa – ubrania potrzebują odpowiednich dodatków, o które dbają nasze stylistki. 
Godziny spędzone w studiu to w naszej pracy standard. (Sukienka Asi po prawej to Arras, a buty są z Zary.)A to sukienka, którą noszę bardzo często (nawet w tym wpisie pojawia się kilkukrotnie). To nasz absolutny bestseller, a ponieważ od zadowolonych Klientek otrzymujemy wiele pozytywnych recenzji to postanowiłyśmy doszyć więcej sztuk. Tutaj możecie się zapisywać. Mała retrospekcja z Warszawy! Cudowny, szalony dzień w super towarzystwie!
Nowa torebka? Nie tym razem ;). W środku znalazłam piękny album o historii najsłynniejszych zapachów. 
 Źródła każdej niemal legendy skrywają jakąś tajemnicę, a miejsca ich narodzin są zazwyczaj trudno dostępne, trochę zagadkowe, owiane swoistą aurą mistycyzmu i zapachem natury i przeszłości. Wiem, że nie zawsze to łatwa sprawa, że nie każda mama może, nie każda chce. Gdy przyszłe mamy pytają mnie o karmienie piersią to szczerze odpowiadam – warto próbować. Od dawna wiemy, że naturalny pokarm jest dla dziecka najzdrowszy, ale czy wiedziałyście, że naturalne karmienie to także wymierne korzyści zdrowotne dla kobiet? Tutaj znajdziecie naukowe potwierdzenieMorele. Nie każdemu smakują, ale ja je uwielbiam. Przypominają mi trochę owocowe wersje pączków – to pewnie dlatego. W tej szklanej wazie wyglądają jak dzieło sztuki – zresztą ta waza (czy może raczej patera?) to naczynie, w którym wszystko wygląda ładnie. Proste linie, gładkie zatopione obrzeże i wysokiej jakości przejrzyste szkło pasuje zarówno do nowoczesnej, jak i klasycznej zastawy.To tylko kilka kadrów z wielu w moim telefonie, które powstały przy okazji pieczenia słynnego morelowego ciasta. Gdy po raz pierwszy dzieliłam się z Wami tym przepisem tutaj, to żadne małe rączki jeszcze mi nie pomagały więc czas przygotowania był szybszy :D. Pomoc to sprawa drugorzędna – mamy tu kolejkę do oblizywania łyżki wymazanej w roztopionej białej czekoladzie…… dokładnie tej tabliczki.

BANALNE CIASTO JOGURTOWE Z MORELAMI

(lub innymi owocami, jak kto lubi)

Skład:

(forma o wymiarach 20 na 30 cm, można użyć okrągłej)

3 jajka

200 g mąki pszennej

150 g cukru pudru

120 ml oleju roślinnego

1 mały jogurt naturalny

1 tabliczka białej czekolady

1/2 kg moreli

skórka z 1 cytryny

1 łyżeczka proszku do pieczenia

1 łyżeczka naturalnego aromatu z wanilii 

A oto jak to zrobić: 

1. Morele dokładnie myjemy, kroimy w połówki i usuwamy pestki. 2. Jajka z cukrem pudrem ubijamy na puszystą masę. 3. Do małego rondelka dodajemy łyżkę oleju i na małym gazie rozpuszczamy białą czekoladę (nie chce mi się tego robić w kąpieli wodnej, więc garnuszek trzymam na ogniu dosłownie kilkanaście sekund, potem stawiam obok – delikatne ciepło sprawi, że czekolada się rozpuści ale nie przypali).
4. Do jajek i cukru dodaję jogurt, aromat waniliowy, skórkę z cytryny i pozostały olej, dokładnie mieszam. Wsypuję powoli mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia. Dodaję rozpouszczoną czekoladę. Po połączeniu wszystkich składników, włączam piekarnik na 180 stopni. Formę wykładam papierem do pieczenia. Lubię gdy w cieście jest dużo owoców, więc wykładam nimi najpierw spód blachy (tak aby się nie stykały), zalewam ciastem i dodaję resztę (zawsze przekrojoną częścią moreli do góry, w przeciwnym razie w trakcie pieczenia sok pójdzie w dół i może za bardzo rozwodnić ciasto). Pieczemy ok. 40-45 minut (do momentu, aż pośrodku będzie lekko ścięte). Jeśli zobaczycie, że ciasto za bardzo przypieka się od góry, to zmniejszcie temperaturę to 150 stopni. Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem.

Zarówno waza z wcześniejszego zdjęcia z morelami, jak i szklana patera z kloszem są z kolekcji Glamour KROSNO. Zostały wykonane z dbałością o każdy detal przez najbardziej doświadczonych hutników. Nasze ciasto nie jest może zbyt zjawiskowe ani eleganckie, ale przy takim anturażu nawet ono przezentuje się dostojnie. Bardzo się cieszę, że w Polsce produkowane są tak świetnie gatunkowo rzeczy i z przyjemmnością polecam produkty od KROSNO. Z kodem KASIA 20 dostaniecie rabat na zakupy w sklepie krosno.com.pl (jest aktywny do 10 czerwca).Pierwsze plażowanie za nami. Musimy znaleźć jakiś sposób, aby częściej móc tu przychodzić. Biała lniana koszula i dżinsy. Ale jestem nudna. Znam doskonale wszystkie te wymówki pod tytułem „nie mam kiedy czytać”. Ba! Sama dopisuję do tej długiej listy nowe pozycje. A jednocześnie wiem doskonale, że jeśli trafię na coś genialnego, to zyskam nagle magiczne moce (a może po prostu odpowiedni stopień motywacji) i niespostrzeżenie, to tu, to tam, jakoś tak wyjdzie, że 250 stron pyknę w jeden wieczór. Czy następnego dnia zasypiam na stojąco robiąc poranny makijaż? Być może. Ale czasem warto zarwać noc, aby dać się porwać epopei noblisty. „Noce zarazy” opowiada o dwoistości ludzkiej natury, o tym, do czego doprowadza utracona wolność, o tym jak groźne jest nadużywanie władzy i ograniczanie praw, o propagandzie i strachu, który ją karmi. I chociaż „Noce zarazy” można by po prostu uznać za świetny kryminał o fikcyjnej wyspie Imperium Osmańskiego, na której wybucha epidemia dżumy, to ciężko nie dostrzec, że literacki świat Orhana Pamuka stawia przede mną aż nazbyt aktualne pytania i każe sądzić, że to tak naprawdę współczesna powieść o nas samych.
Sprawdzony sposób na to, aby namówić dzieci na spacer? Wystarczy powiedzieć, że to jest ten moment, kiedy trzeba posprzątać pokój…… i oporny przedszkolak sam rzuca się do ucieczki.Biuro marzeń! Co prawda tylko przez krótki czas, ale i tak było miło! W maju MLE przeniosło się do niesamowitej przestrzeni stworzonej przy udziale @comune.obj czyli @thegoodliving.co i @lexavala. Wrzeszczańska Willa Putkamerów zyskała świeżego ducha, bo w mieszkaniu na parterze, stworzono pop-up z meblami marki @thegoodliving.co oraz z pracami zaprzyjaźnionych artystów. The Good Living&Co powstała w Chojnicach a Lexavala w Nowym Sączu. O ich działałności napisał nawet Vogue Living! "Właściciele marek są jednocześnie głównymi projektantami a ich wspólną cechą jest między innymi zamiłowanie do tworzenia w metalu, przywiązanie do perfekcjonizmu oraz funkcjonalizm. Flagowym modelem marki Lexavala jest lampa Oblivion w kształcie prostopadłościanu, w której zastosowana technologia pozwala. 98% odwzorować naturalne światło. Marka The Good Living natomiast bardzo lubuje się w metalu – z czarnej polerowanej stali uzyskują srebrne komody i krzesła, z falujących prętów – kute parawany. Zimny metal chętnie łączą z tapicerowanymi walcami. Meble projektantki – Moniki Szyca-Thomas to abstrakcyjne obiekty, geometryczne formy zmieniające wnętrze w plastyczną kompozycję."Dostawa świeżego bzu i biurko "marzenie". No i sukienka Alken od MLE.A tu przestrzeń zespołu MLE od kuchni. Tworzenie treści i zdjęć na bloga i mój Instagram to zwykle praca z domu, w pojedynkę, z aparatem w dłoni, albo z dziećmi biegającymi wokół nóg. Ale gdy chodzi o MLE i La Ronde to czasem mam wrażenie, że w 10 minut z kury domowej muszę zmienić się w bohaterkę filmu "Diabeł ubiera się u Prady". I chyba lubię te kontrasty. Co robią koleżanki z pracy, gdy masz zły humor? Traktują to jako wymówkę, aby kupować słodycze! Z najbliższymi chcemy się dzielić tylko tym, co najlepsze. Jeśli chciałabyś pokazać mamie coś nowego, albo jeśli Twoja córka poszukuje swojego stylu i chcesz jej w tym pomóc, to dziś jest najlepsza okazja, aby powiedzieć najbliższym kobietom o MLE. Uczciłyśmy hucznie Dzień Mamy i z tej okazji po raz pierwszy ruszamy z promocją dla tych z Was, które do tej pory do nas nie zaglądały. Dla wszystkich nowych użytkowniczek mamy kod „MLEMAMA” na -25%. Dla mam, córek i każdej kobiety, która wierzy w to, że idealne ubrania naprawdę istnieją. Z kodu możecie korzystać jeszcze dzisiaj (1 czerwca) do końca dnia. A tuż obok biura – sala balowa! Stary Wrzeszcz kryje w sobie piękne tajemnice. 
Nie wiem czy ze mną jest coś nie tak (to znaczy „coś nie tak” jest na pewno, ale czy w tej kwestii to „nie tak” jest dużo silniejsze niż u innych?) ale Dzień Mamy to dla mnie od dawna huśtawka emocji i to nie zawsze tych łatwych. Mam ogromne szczęście, że wychowywała mnie (i chyba nadal trochę wychowuje gdy trzeba) najkochańsza mama na świecie, a i moja relacja z córkami jest taka o jakiej zawsze marzyłam (nawet jeśli nie zawsze jest idealna). A mimo tego wszystkie wzruszenia na przedszkolnych przesłodkich przedstawieniach podszyte są jakimś niewypowiedzianym żalem, że czas ucieka tak szybko. Że przed chwilą to ja robiłam laurki dla mamy, a dziś to ja je dostaje. Za to moja mama musi czekać na Dzień Babci aby dostać swoje. Że tak niepostrzeżenie to wszystko płynie, a to co wydaje się niezmienne jest w gruncie rzeczy tak kruche. Zalatana ale szczęśliwa!A tu już moje cztery kąty – wciąż w fazie remontu, ale już coraz bliżej końca. Jak to mawiają fachowcy "nie obiecuję, ale do Wigilii powinniśmy skończyć".  

Zaległe prace domowe to mój stary sposób na to, aby chociaż na chwilę odzyskać spokój. Mieliśmy zostawić to piłowanie i wiercenie na weekend, ale zmieniono nam plany. Wiem, że nie zaglądacie tutaj po to, aby czytać o cudzych problemach, a ja szukam wsparcia wśród najbliższych – nie w internecie. Dlatego zamiast użalać się nad sobą powiem tylko, że bardzo dziękuję za Wasze życzliwe słowa – gdy ma się wrażenie, że cały aparat państwa próbuje zniszczyć ukochaną ci osobę docenia się każde wsparcie. Mam nadzieję, że w niedzielę w Warszawie spotkam wiele z Was, a tymczasem cieszę się, że mogłyśmy spędzić tutaj razem kilka miłych chwil. Niech ten nadchodzący czerwiec będzie dla Was dobry!

 

 

LOOK OF THE DAY

[W artykule pojawia się promocja własnej marki.]

 

Zestaw 1

biała sukienka z czarną lamówką – MLE (dostępna pod koniec maja)

 sandały – Ancient Greek Sandals (kupione w zeszłym roku ale nadal dostępne)

kosz – 303 Avenue (także zakup z zeszłego roku)

okulary – The Specs

 

Zestaw 2

komplet szorty i kamizelka – MLE (dostępny w maju)

bawełniany top na ramiączkach – MLE (stara kolekcja)

skórzane klapki – Hermes

 pasek – Toteme

 

Zestaw 3

sukienka z plisami na dekolcie – MLE (dostępna pod koniec maja)

torebka – Kazar (z poprzedniej kolekcji, ale być może jeszcze gdzieś dostępna)

buty na płaskiej podeszwie – Chanel

 

  Od wielu lat około-majówkowy czas spędzałam w Trójmieście i jego okolicach, ale w tym roku postanowiliśmy zmienić tę tradycję i przenieść się na chwilę do skąpanej w słońcu Andaluzji. Mój pierwszy pobyt w ojczyźnie flamenco i churrosow był spokojny (o ile z dziećmi wyjazdy mogą w ogóle takie być) w otoczeniu skalistych i wypalonych od słońca gór. Magia hiszpańskiego pustkowia przemówiła do mnie trochę bardziej niż gwarne deptaki i cieszę się, że cel naszej podróży znajdował się nieco na uboczu. Na zdjęciach widzicie jedno ze słynnych „patios” czyli typową dla hiszpańskiej architektury część domu – projektowano je z myślą o panujących tu upałach, ale ja doceniam je za piękne górne światło, które wpada do wnętrza (tak z polskiego to po prostu "patio", ale wczułam się już w te wdzięczne "s" na końcówkach wyrazów ;)). To tędy przechodziliśmy każdego ranka, popołudnia i wieczora, aby odkrywać kolejne zakątki Hiszpanii – stworzyłam więc dzisiejszy wpis kompletując zdjęcia z tego miejsca z dwóch dni (bo jedną z opcji wybrałam na wieczór).

  Idealne ubranie sprawdzi się zarówno podczas zagranicznych wakacji, jak i lata w mieście. Powinno być proste w stylizowaniu i w zależności od dodatków pasujące do charakteru poranka, popołudnia czy nocy. Mam poczucie, że właśnie takie rzeczy spakowałam do walizki. W pierwszym zestawie główną rolę gra oczywiście biała sukienka na ramiączkach wykończona czarną lamówką. W tym roku chciałam pomóc tym wiecznie niezdecydowanym, dlatego w MLE pojawi się niedługo właśnie ta bardziej plażowa wersja, ale już teraz znajdziecie w sprzedaży nieco dłuższy i bardziej zabudowany model, tak aby spokojnie można było włożyć stanik pod spód. Druga opcja to szorty i kamizelka do kompletu – świetnie wpisuje się w obecne trendy, a jednocześnie jest bardzo wygodny. No i koz do ręki, bo w ciągu dnia potrzebowałam czegoś pojemnego na kapelusiki, pieluchy, kremy z filtrem, dmuchane koniki, ubranka na zmianę i tak dalej.

  No i coś, co wybiega poza schemat pudełkowych sukienek. Ostatnia opcja na wiązanych ramiączkach, która jest dla mnie urzeczywistnieniem idealnej sukienki na niezobowiązującą letnią kolację. Taką przy świecach, ale z planem na spacer po deptaku, gdy restauracja zacznie już wypraszać ostatnich gości.