
Wpis zawiera lokowanie marki własnej.
sukienka z czerwoną lamówką – MLE (premiera w maju)
skórzane klapki – Hermes
„Zostanę malarzem południa” – stwierdził kiedyś w liście do brata Vincent van Gogh, kiedy z zachmurzonej i szarej północno-zachodniej Europy przeniósł się na przepełnione słońcem południe Francji. Niektórzy znawcy malarstwa twierdzą, że zmiana otoczenia, a tym samym światła, stała się główną przyczyną ewolucji jego stylu.
Nie wiemy czy w związku z tym zaczął też ubierać się inaczej, ale jeśli podróż na południe ma tak potężny wpływ na twórczość najzdolniejszych ludzi naszej ery, to chyba można założyć, że rzutuje też na estetyczne wyczucie zwykłych śmiertelników. Zresztą sama po sobie widzę, że szerokość geograficzna i wakacyjna atmosfera wpływa na mój styl, na to, jak czuję się w konkretnych ubraniach, jakie kolory i kroje chcę nosić i co chcę nimi przekazać (chociaż akurat ten ostatni aspekt pewnie w dużym stopniu pozostaje w mojej nieświadomości). Co więcej, psychologowie twierdzą, że mechanizm ten działa także w drugą stronę. Ojciec psychologii – William James – pisał kiedyś w swoim „The Sartorial Self”, że to, co nosisz na sobie determinuje Twoje zachowanie. Tym samym tworzy jakieś nawyki, które w dłuższej perspektywie kształtują codzienne życie. Przejaskrawionym przykładem byłyby pewnie wysokie szpilki – jeśli nosimy je codziennie, to wymuszają one na nas konkretne zachowania czy chociażby środki transportu (bo na rowerze raczej nigdzie nie dojedziemy). James żył na przełomie XIX i XX wieku, ale sto dwadzieścia lat po jego śmierci te przemyślenia są nadal aktualne i – co najważniejsze – potwierdzone badaniami.
Chcecie dowodów? Proszę bardzo – w raporcie opublikowanym w 2015 roku w czasopiśmie „Social Psychological and Personality Science” naukowcy z Columbia University i California State University przeprowadzili serię pięciu testów, aby sprawdzić, czy noszenie formalnych ubrań (takich jak garnitury) pomaga lub utrudnia abstrakcyjne myślenie. We wszystkich przypadkach okazało się, że noszenie formalnych ubrań sprawiało, że badani byli statystycznie rzecz ujmując bardziej twórczy niż grupa kontrolna. W innym badaniu sprawdzano także różnice w samopoczuciu. Strój biznesowy zmieniał sposób w jaki badani myśleli o swoich kompetencjach i cechach charakteru.
Temat formalnych strojów i ich wpływie na człowieka został przez badaczy wnikliwie przeanalizowany, bo wyniki były później wykorzystywane przez korporacje, aby jak najlepiej zarządzać potencjałem pracowników. Tak to bywa, że nauka często musi wchodzić w relacje z biznesem, bo badania są kosztowne i muszą przekładać się w dłuższej perspektywie na zysk. Pewnie dlatego mało kto zajmuje się profesjonalnymi analizami na temat naszej letniej garderoby (w tym miejscu widzę pole do popisu dla marek odzieżowych – może MLE opracuje kiedyś idealną, terapeutyczną garderobę wakacyjną ;)?). W tym temacie pozostają mi więc dywagacje i wyciąganie wniosków z własnego doświadczenia. A na to drugie naprawdę nie mogę narzekać.
Myślę, że popełniłam w swoim życiu większość błędów, które można popełnić w trakcie pakowania wakacyjnej walizki – od zapomnienia szczoteczki do zębów, przez pomylenie moich skarpetek i t-shirtów ze skarpetkami i t-shirtami męża, aż po typowe i nielogiczne decyzje, które sprawiały, że właściwie przez cały wyjazd nie bardzo miałam się w co ubrać, chociaż po powrocie połowa moich rzeczy była nietknięta. O zostawieniu walizki z wszystkimi butami i bielizną na środku przedpokoju nie wspominając…
Z perspektywy dorosłej już kobiety, która do wyjazdowych przygotowań podchodzi dziś beznamiętnie, widzę, że większość moich błędów wynikała z wielorakich emocji, które towarzyszyły mi na przestrzeni różnych etapów życia (no i moja pamięć na miarę złotej rybki też nie była bez znaczenia). Nadzieje, lęki, słabości, pragnienia – to wszystko wpływa na to jak się ubieramy. Pakując walizkę niektóre z tych uczuć możemy na chwilę zostawić za sobą, a innym dać w końcu dojść do głosu. Ale jak we wszystkim – tu też trzeba znaleźć balans. Szukanie go trochę mi zajęło.
Na początku – tak jak w mitologii greckiej – był po prostu chaos. Nie potrafię nawet przypomnieć sobie czy w ogóle miałam jakieś „patenty” na wakacyjną garderobę. Pamiętam za to rozczarowanie, gdy byłam zmuszona wkładać to, co sama sobie wybrałam i wcale nie czułam się w tym dobrze. Z zazdrością patrzyłam na koleżanki, które spakowały chociaż jeden biały t-shirt, dżinsy i skórzane płaskie sandały. Albo czarną długa zwiewną sukienkę, którą mogły włożyć i na plażę (z klapkami i wiklinowym koszem) i na wieczór z innymi dodatkami. Brałam za dużo eleganckich butów, a za mało takich, które nadawały się na długie spacery w upale i po brukowanych uliczkach. I prawie zawsze w którymś momencie było mi zimno, bo brałam za mało ciepłych rzeczy, albo kompletnie nie pasowały one do tych pozostałych. Miałam w głowie jakieś wyobrażenie wakacyjnej mody, ale zupełnie nie podejmowałam wysiłku, aby ta wizja przystawała do rzeczywistości.
Na wakacje brałam to w czym myślałam, że wyglądam dobrze i niewiele analizowałam. Wraz z wiekiem – nie tylko w przypadku ubrań – zrozumiałam że ilość nie przechodzi w jakość, a doskonały styl w zdecydowanej większości przypadków jest efektem wykonanej pracy, a nie daru od Boga. Przestałam się też oszukiwać, że we wszystkim wyglądam dobrze. Nastała u mnie wtedy era pragmatyzmu. Na wakacje pakowałam się z taką samą sumiennością jak na służbowe wyjazdy. Przymierzałam wszystko po kolei, dzięki czemu wiedziałam, że muszę spakować taki, a nie inny stanik, aby nie wystawał spod ramiączek sukienki, analizowałam wszystkie sytuacje, w których mogę się znaleźć na wyjeździe, sprawdzałam czy jakiegoś elementu stroju nie można zostawić w domu, bo jego funkcja dubluje się z innym, już spakowanym. Zawsze zabierałam dodatkowy biały t-shirt. Nigdy nie robiłam „spontanicznych” zakupów na dzień przed wyjazdem. Robiłam dokładną listę i sprawdzałam ją dwukrotnie przed zamknięciem walizki. I chyba na jakimś etapie stałam się niewolnicą tego funkcjonalizmu. Był to też taki czas w życiu, w którym chciałam (a może nawet nie potrafiłam inaczej?) mieć wszystko pod kontrolą.
I chociaż dziś trochę współczuję tamtej Kasi, to wiem, że praca, którą wtedy nad sobą wykonałam (i nie mówię tu tylko o umiejętnościach organizacyjnych) przydała mi się w nowej roli. Gdy zostałam mamą, na pakowanie moich ubrań miały wpływ właściwie tylko dwie rzeczy: pogoda i charakterystyka miejsca (wieś, atrakcje na łonie natury, miasteczka itd.). Nie bardzo miałam wtedy ochotę na eksponowanie ciała, bo po pierwsze, po ciąży nie wyglądało tak jak chciałam, a po drugie, byłam tak skupiona na pieluchach, turystycznych przewijakach i milionie innych bobasowych rzeczy, które trzeba było spakować, że najchętniej wzięłabym dla siebie to, co akurat wyciągnęłam z pralki. Kapsułowa garderoba, którą stworzyłam sobie wcześniej, świetnie zdała egzamin. Do perfekcji nauczyłam się oszczędzać miejsce (słoiki z potrawką z cielęciny i komplet pieluch na cały tydzień właściwie uniemożliwiają modowe szaleństwa na wakacjach) i przede wszystkim nie traktować własnego stylu zbyt ambicjonalnie.
I właściwie wszystko było już OK, bo zawsze miałam ze sobą poprawny strój. Tylko jak czerpać przyjemność ze swojego stylu, gdy wszystko co związane z modą i ubraniami schodzi na drugi (a może raczej dwudziesty czwarty) plan? Może przydałoby się trochę szaleństwa i luzu? W końcu urlopy są o tym, by odreagować. By każdy aspekt naszej wakacyjnej codzienności przyniósł nam inną radość życia. Niech pierwsza rzuci kamieniem ta z nas, której nigdy nie kusiło, aby na wakacjach pokazać swoje alter-ego. Wpakować do bagażu wszystkie te sukienki, których z różnych powodów nie chcemy nosić w naszych rodzinnych stronach, postawić na mocny kolor albo śmigać przez cały dzień w kreacji z odkrytymi plecami. Pokazać się w innej odsłonie, nawet jeśli naszą widownią będą tylko krowy na pastwisko albo jaszczurka przy basenie.
Rutyna dnia codziennego dla większości z nas oznacza wpisywanie w wiele różnych ról, a my musimy znaleźć jeden strój, który będzie pasował do nich wszystkich – od rana do wieczora. Na wakacjach jest o niebo prościej. Mamy wtedy przypisaną tylko jedną rolę – kobiety, która ma przede wszystkim miło spędzić czas. Wakacje dają nam przyzwolenie zarówno na wariactwo jak i spokój, wygodę i ekstrawagancję. No i utratę kontroli – nie tylko nad włosami, których nie możemy ułożyć tak jak zwykle, bo w apartamencie jednak nie ma suszarki. Piszę to ze świadomością, że sama mam z tym problem. A więc odnotowuję tutaj przy Was, że wychodzenie ze schematów to cel na najbliższą podróż.
A na koniec zapraszam Was na kilka kadrów z miejsca, gdzie nie potrzeba nic więcej poza kilkoma wakacyjnymi sukienkami i jednym swetrem. Zwłaszcza, gdy współtowarzyszkami są inne świetnie ubrane kobiety.


sukienka z żakardowej tkaniny – MLE (premiera w maju)
dwukolorowa torebka – Polene
okulary – Celine

satynowy komplet Asi – MLE (premiera w maju)

wszystkie ubrania – MLE
brązowa pleciona torebka – Dragon diffusion
czarna torebka – Bottega Veneta
czarne klapki – Hermes
moje sandały – Ancient Greek Sandals


sweter z bawełny i wełny merynosowej – MLE (premiera w maju)

Wpis powstał dzięki zaproszeniu marki CHANEL.
Słynne TGV (czyli "teżewe" ;)) przewiozło mnie pędem z Paryża do Biarritz (we Francji krótkodystansowe loty są mocno ograniczone, ale przy świetnie rozwiniętej kolei nie jest to uciążliwe).
Następnego dnia o tej samej godzinie cały ten notes był już w moich gryzmołach. // Dotarliśmy!
Widok na latarnię w Biarritz bije na głowę nawet szczyty wieżowców w Nowym Jorku (chyba).
Niech mnie ktoś uszczypnie!
CHANEL potrafi ugościć jak mało kto. Hotel w którym spałam został wybudowany dla cesarzowej Eugenii i jest jedną z pierwszych budowli żelbetowych we Francji. Minęło wiele lat nim willę przerobiono na słynny Hôtel du Palais.
Walizka rozpakowana.
Zamykam drzwi do pokoju i ruszam do miasteczka nim zajdzie słońce.
W pierwszej chwili widząc tę parę pomyślałam o tym, że miłość na którą pracuje się całe życie jest najpiękniejsza… a potem naszła mnie myśl: co jeśli oni tak naprawdę poznali się miesiąc temu? ;)
Odcienie bękitów w Biarritz. Fale, niebo, cynkowe dachy.
No jakbym mogłabym nie wejść?
Pierwsza randka?
W poszanowaniu dla pewnej stałej bywalczyni Biarritz, która ponad sto lat temu wylansowała czarne lamówki.
Czy Sopot na emeryturze też będzie taki magiczny? Jestem tego prawie pewna.
Kolaże o niczym. 
To chyba oznacza, że czas wracać do hotelu. Jutro długi dzień przede mną!
Dzień dobry! Najbardziej zdeterminowani plażowicze pojawili się tutaj jeszcze nim się obudziłam. Taki widok jest lepszy niż kawa.
A o mój blask zadbała tego dnia linia Hydra Beauty z wyciągiem z białej kamelii. Potrzebuję jeszcze pięciu minut i możemy ruszać!
Witajcie w Gaujacq na południowym zachodzie Francji. To tutaj odkryłam tajemnice domu CHANEL. Kamelia, która tu rośnie, to nie tylko piękny kwiat, ale także prawdziwy botaniczny skarb, którego właściwości są kluczowe dla pielęgnacyjnej linii marki.
Nim rozpoczniemy naszą przygodę na farmie i w laboratorium musimy zmienić buty na kalosze. Czeka nas długi spacer po ogrodzie i polach.
Chateau de Gaujacq wzniosione w XVII wieku.
Ruszamy zaraz w stronę tajemniczego ogrodu na lekcję z botaniki. 
Jean Thoby we własnej osobie.
Wypożyczalnia kaloszy. 
Dziewczyny jak z filmu.
1. Ale tak szczerze… gdyby ktoś powiedział mi, że zdjęcie po lewej to Kaszuby w kwietniu z pewnością bym uwierzyła. // 2. Jeszcze czyściutkie.

Kwiatów kamelii się nie zrywa tylko delikatnie wykręca. Trafiliśmy akurat na ostatnie dni zbiorów, bo kamelia to jeden z niewielu gatunków kwiatów, które kwitną zimą.
Prosto z ogrodu do laboratorium. To tutaj poznajemy technologię, która pozwala wykorzystać właściwości kamelii. Zespół naukowców wykorzystuje nawet łupinki nasion. Nie mają one właściwości pielęgnacyjnych, więc użyto je do… produkcji pokrywek. 
W Chateau porcelana jest ręcznie malowana i nie trudno zgadnąć jakie kwiaty ją zdobią.
Rzadka odmiana kamelii, która pachnie i wyglądem przypomina nasz jaśminowiec.
Gdy niespodziewanie wracasz na lekcję chemii…
Ciekawe czy to tylko zbieg okoliczności, że ulubiony kwiat i jednocześnie symbol dziedzictwa Gabrielle Chanel ma w sobie tyle magicznych (a jednak udowodnionych naukowo) właściwości? Czy Coco chodziła kiedyś tymi dróżkami i odwiedzała Chateau w weekendy, gdy chciała na chwilę odetchnąć od pracy w swoim pierwszym butiku w Biarritz? Tego już się nigdy nie dowiemy, ale nie trudno byłoby mi w to uwierzyć. 

"Jak wydaje się Wam, że wygląda Trójmiasto w lutym” kontra „Jak najczęściej wygląda Trójmiasto w lutym” ;). Moim zdaniem mieszkam w najpiękniejszym miejscu na świecie, ale to nie oznacza, że każdy dzień tutaj jest idealny.
Gdy Twój strój świetnie wpisuje się w szaro-błotniste otoczenie.
Dla lutowej równowagi. Aromatyczna zupa warzywna i wizyta w Baloli. To pierwsze jest dla mnie codziennością, na to drugie chciałabym częściej mieć czas.
Jedziemy z tym poniedziałkiem! Jestem już po dwóch spotkaniach i teraz siedzę nad ważnym dla mnie tekstem. A ten magazyn o podróżach znalazł się tutaj całkowicie przypadkiem…
Ostatnie dni przed kampanią. Dopinamy najdrobniejsze szczegóły – od harmonogramu wejść poszczególnych produktów przez potwierdzenie ostatnich zleceń na szycie, aż po poprawki wykończenia dziurek na guziki. Zwracamy uwagę na najmniejsze detale, abyś Ty już nie musiała ;).
No i nasza odsłona "Never ending story" czyli współpraca branży kreatywnej z informatyczną.
My tu o letniej kolekcji, sukienkach i szortach, a tak naprawdę wszystkie już jesteśmy myślami w kolejnym sezonie…
Tłusty czwartek i test pączków! Ta
Błękit, szarość i biel, czyli próba wywołania wymarzonej pogody.
Idealne Walentynki w domu nie istnie…. a czekaj! Ten wieczór może nie był spektakularny, ale na ostatnią chwilę nie wymyśliłabym nic lepszego (tego dnia jakoś nikt nie kwapił się do opieki nad naszymi dziećmi ;)). Chwila dla nas, odrobina słodyczy z własnego piekarnika i kanapa.
Ten chlebek migdałowy wyszedł super! Tak jak obiecałam na Instagramie dzielę się z Wami przepisem na pyszny migdałowo-cynamonowy chlebek: 

Jutrzejszy dzień będzie długi. Robimy wiosenno-letnią kampanię dla MLE. Ten moment to zawsze zwieńczenie wielomiesięcznej pracy. Jeśli gdzieś popełniłyśmy błąd, to teraz jest już zbyt późno, żeby go naprawić ;).
Alain de Botton ze swoją "Architekturą szczęścia" i Katarzyna Zajączkawska z "Odpowiedzialną modą". No i witamina C, bo chyba coś mnie bierze.
Warszawo! Jesteś dziś dla nas łaskawa z tym słońcem. Mamy wynajęte studio, ale naturalne światło zawsze jest w cenie.
Za każdym razem, gdy zaczynamy myśleć o kolejnej kampanii, zaczyna się dyskusja na temat tego, czy pokazać nasze projekty na profesjonalnej modelce (moje stanowisko), czy jednak na mnie (stanowisko zespołu). Jak dla mnie sesja wizerunkowa MLE wypadłaby lepiej, bardziej profesjonalnie, gdyby przed obiektywem stała dziewczyna, która wie co robi i ma do pozowania większe predyspozycje. Może Wy pomożecie mi przekonać Asię, aby nie ciągać już na zdjęcia 37-letniej matki dwójki dzieci i postawić na młodszą (i wyższą) gwardię?
Zastanawiałyście się kiedyś ile trwa taka sesja zdjęciowa? Zaczęłyśmy punkt ósma, skończymy po szesnastej. Czyli typowy dzień w pracy tylko nerwy większe.
Czternaście stylizacji, białe tło i dwa krzesła. Ten pierwszy na górze to własność Asi, ten na dole z taboretem wypożyczyłyśmy z
Oto nasza wspaniała grupa! 
Koniec! Jeśli zaraz czegoś nie zjemy to atmosfera się zagęści. ;) Wybrałyśmy się do
1. "Zamówmy kilka rzeczy, aby móc spróbować wszystkiego i po prostu się podzielmy". // 2. Tak. Znalazł się. // 3. Marchew i mielony. Polecam z czystym sumieniem. // 4. Bardzo dopracowany koncept. Kuchnia polska z nowoczesnym akcentem, nienachalny minimalistyczny wystrój i polskie klasyki filmowe z lat 90-tych. Bardzo podoba mi się to miejsce! //
Super miejsce to Eatery. Czekam, aż ktoś zdolny zrobi coś podobnego w Trójmieście.
A teraz teleportujemy się do mojego ukochanego miejsca. Jakiś czas temu napisałam długi artykuł o dolinie Val Di Fiemme. Tutaj macie
Miejsce, który nigdy mi nie spowszednieje. Czuję się w tu jak u siebie.
Moje Passo Rolle. Nie ma tu najnowocześniejszych wyciągów i setek tras narciarskich, ale ja i tak kocham to miejsce. Szczytu nie zdobędziemy, ale mamy tu nasz ulubiony szlak, który kończy się u podnóży tej skały. Kiedyś we dwoje, później z sankami i niemowlakiem, a teraz w czwórkę. Z roku na rok coraz ciężej. Ale także weselej.
Ile czasu można spędzić z dziećmi przy zamarzniętym źródełku? Zaskakująco dużo!
… aż tak dużo, że gdy dochodzimy do schroniska ktoś nieoczekiwanie ucina sobie drzemkę.
Najlepsze ocieplane legginsy na świecie. Nie spadają i nie rozciągają się. Niestety z sieciówki, ale chyba można dla nich zrobić wyjątek. Znajdziecie je
W które wycelować śnieżką? :D
1. Cortina d'Ampezzo. Kilkadziesiąt lat temu odbywały się tu zimowe igrzyska olimpijskie… i niebawem szykuje się powtórka! // 2. Ten sweter ma chyba z dziesięć lat i zawsze jedzie ze mną w góry (jest z RobotyRęczne). Za to ta kurtka… w przyszłym sezonie same się przekonacie!
No dobrze. Teraz widzę, że artykuł na blogu sprzed 4 lat wymaga odświeżenia, bo część polecanych miejsc zdążyła się zamknąć, a pojawiło się wiele nowych. Ale ogólne przesłanie chyba się nie zmieniło – trzeba chronić i szanować naturę. Solidarnie i z rozmysłem. Przy takim podejściu my także zyskujemy, bo nadal możemy cieszyć się jej pięknem.
1. Gdy tym razem to Ty możesz krzyczeć "Mamo! Pomóż!" ;). Wyjazdy z rodziną – tą dalszą i bliższą – to dla mnie najcudowniejszy czas w roku. // 2. Czy to jedno zdjęcie może być "mini-zamiennikiem" dla "Look of The Day"? ;). Żartuję! W tę niedzielę zapraszam Was na nowy cykl, czyli "Zapiski o modzie i stylu". Jestem bardzo ciekawa Waszego odbioru.
"El Brite De Larieto" to moja ulubiona restauracją w Cortinie. Przynależy do agroturystycznego gospodarstwa, a jedzenie mają tam wyborne.
1. Kluski w sosie grzybowym. To jest zbyt dobre! // 2. Słońce! Sama nie wiem czym się tu najadam bardziej – pysznym jedzeniem czy ciepłymi promieniami. //
Tam, gdzie chmury tańczą wokół gór…
Wracamy w stronę Val di Fiemme i wspinamy się (a raczej pchamy przed sobą naprawde dobrze obciążone sanki) na wysokość 2084 metrów nad poziomem morza. Po takiej eskapadzie najprostsze dania smakują wybornie.
Koniec Karnawału obchodzi się też tutaj! I to hucznie!
Przy mojej całej miłości do Włoch… nasze pączki są lepsze.
Tylko oglądam, przysięgam! Mam własne w bardziej zakopiańskim stylu i też są super! Pamiętacie jak pisałam o słynnych butach z Cortiny
Tydzień w górach, dwie godziny na nartach. Ale nadrobimy jeszcze to szusowanie!
1. Mój górski niezbędnik. Okulary to Celine, balsam to prezent od marki Chanel. // 2. Dostałam na Instagramie mnóstwo pytań o kurtkę. Mam ją chyba ze sto lat (a dokładniej sześć, bo kupiłam ją będąc w pierwszej ciąży) i prawdę mówiąc jej jakość jest słabiusieńka. Ale kolor ma piękny. ;) Wychodzę z założenia, że jeśli już coś mam, to albo noszę, albo przekazuję dalej. W jej przypadku wybieram nadal to pierwsze, bo jakoś ciężko mi się z nią rozstać. Jest z NA-KD.
Wszędzie dobrze, ale w naszym domowym królestwie najlepiej! Księżniczki dobrze o tym wiedzą!
Mamy słońce w Sopocie, więc ten dzień już zaczął się dobrze! I jeszcze dotarła do mnie paczka, na którą czekałam! W lutym rozpoczęłam testowanie kremu od Lierac w pięknym opakowaniu w nowoczesnym stylu. No i z wymiennym wkładem, tak aby szklany słoiczek mógł być użyty wielokrotnie.
Testuję od trzech tygodni i polecam!
Mamy młynek! To gwiazdkowy prezent ode mnie dla męża, bo do niedawna tylko on w domu robił kawę. Tym razem zamówiłam więc
Chociaż mówi się o tym coraz więcej, to naprawdę niewiele osób zdaję sobie sprawę z wpływu kawy na planetę. Nasza część świata wyrządziła ogromną krzywdę ludziom i przyrodzie, a zamiłowanie do picia kawy ma w tym swój niechlubny udział. To geopolitycznie i społecznie złożony problem, który mieści w sobie całe spektrum odcieni szarości, dlatego tym bardziej doceniam marki, które w imię własnych wartości zachowują prawdziwą transparentność. Wild Hill Coffee potrafi wskazać dokładnie skąd pochodzi ziarno (jest to kawa single origin pochodząca z jednego, konkretnego regionu). Kawowce są uprawiane bez pestycydów. I to jest bardzo ważna informacja ponieważ kawy dostępne powszechnie w sklepach mogą zawierać śladowe ilości pestycydów (wątek zdrowotny jest istotny, ale to także kwestia etyki – uprawa bez pestycydów nie naraża zdrowia ludzi pracujących na plantacji). Są też inne korzyści. Założycielka marki mówi: „Z dumą mogę napisać, że zbadałyśmy potencjał antyoksydacyjny wszystkich kaw, które od nas otrzymasz i choć kawa wyjściowo jest bogatym źródłem antyoksydantów, to Wild Hill Coffee może pochwalić się naprawdę wysokimi wartościami. I tak Ogniste zbocza Turrialba to aż 94,63% zdolności antyoksydacyjnej, Sen o La Jacoba 95,48%, a Gwiaździsta noc w Cajamarce 94,15%.”
Kawowe obrazy. 
A teraz kontrowersyjny temat! Czy tylko ja słodzę kawę miodem? ;P
W lutym pozamykałam kilka tematów, które mi ciążyły i sama jestem zdziwiona jak wiele nowej energii i sił mi to dało. Po raz kolejny przekonałam się, że działanie to dla mnie najlepsze antidotum na gorszy nastrój. No i praca w grupie. A że doczekaliśmy się w końcu większego stołu, to coraz częściej, nawet te liczniejsze spotkania, odbywają się u mnie. Tylko z robieniem kaw w kawiarce się nie wyrabiam ;).
Pssst! Czy to nie wygląda jak pierwsze ślady wios… ?
Ileż to ja się nasłuchałam o Pasiece Rodziny Sadowskich! A potem przeczytałam rozbrajający opis początków tej pasieki… „Historia Pasieki Rodziny Sadowskich nie sięga dalekich pokoleń. W 2009 roku zaraz po maturze będąc nastoletnim mieszczuchem zacząłem swoją przygodę z pszczelarstwem. Szukając sezonowej pracy na najdłuższe wakacje życia (między maturą a studiami) postanowiłem pomagać w lokalnym gospodarstwie pszczelarskim. Od samego początku życie tych niezwykłych owadów mnie zafascynowało i wiedziałem, że chcę się zaopiekować własnymi ulami… wpadłem i nie było odwrotu.” Na zdjęciu widzicie miód z pyłkiem i propolisem od 
Kasia w swoim naturalnym środowisku :). 

1. Muzeum Motoryzacji i Mody. 


2. Spacer wzdłuż skąpanego w słońcu portu.
Po całym dniu chodzenia! Wygodne 
Tutaj taka refleksja, skoro mam akurat na sobie buty od Sept i mówimy o długich spacerach. Marka, która od kilku lat działała na polskim rynku, sprzedawała rzeczy super jakości i miała grono zadowolonych klientek zamyka się z końcem miesiąca. Na profilu marki widać ogromny zawód tych, którzy doceniają szeroko pojęte wysokie standardy. Pomyślmy o tym, gdy następnym razem będziemy robić sobie zakupy w sieciówkach – ceny są w nich coraz wyższe, coraz częściej płacimy tyle samo za buty (czy jakiekolwiek inne elementy garderoby) co w polskich sklepach. Dokonujmy mądrych wyborów i wspierajmy polskie biznesy. Jeśli chcecie skorzystać z ostatniej szansy, aby kupić buty w 
3. Restauracja Trocadero.
Paella z moich snów!
I nawet ten kolonialny wystrój, za którym nigdy nie przepadałam, tutaj jakoś mi się podoba. 

Flamingi obfotografowane z każdej strony!

Jeśli za mało Wam słodyczy to polecam jeszcze tę kultową cukiernię Cafetería Lepanto C. Marqués de Larios, 7, Distrito Centro, 29015). A przy tej wystawie sukien ślubnych dłużej się zatrzymałyśmy. Ta po lewej naprawdę może namieszać w głowie!
A tu kilka roczników z Antigue Case de Guardia.
Czekamy na swoją kolej i obserwujemy ten krajobraz po bitwie. ;)
A tak wyglądał nasz stolik. Bez rezerwacji! ;)





Nasza nowa kolekcja MLE sprawdziła się idealnie w czasie hiszpańskiej zimy. Ciekawa, kiedy pogoda w Polsce pozwoli nam założyć te same rzeczy. Celuję w kwiecień.
8. Tak zwana „chrupkownia”.




Ewa Juszkiewicz. Najdroższa współczesna polska artystka, która właśnie nawiązała współpracę z domem mody Louis Vuitton. Oby moda jak najczęściej czerpała ze sztuki. 






1. LEŚNICZÓWKA Resto Bar – kwintesencja góralskiej gościnności.
Knedle, babka ziemiaczana i maliny z palonym mlekiem. Niebo.
Kto idzie zamówić jeszcze raz to samo? 


Gorąca herbata, ciepłe miękkie swetry, za oknem halny urywa głowy, a my grzejemy się w środku i czekamy, aż zgłodniejemy.
No nie powiem. Nie chciało się wychodzić na zewnątrz
Myślałam, że to oczywista oczywistość, ale czytając Wasze wiadomości w skrzynce na Instagramie, widzę, że jednak nie. ;) Obydwa nasze zestawy to "total looki" od 
To co, teraz czas na Krupówki?
3. Stara Papiernia – kuchnia gór.






Górski wypad był idealnym momentem, aby przetestować nasze rodzinne swetry w drugiej wersji kolorystycznej. 