Wpis powstał we współpracy z marką Sensum Mare, G.M. Collin i Basic Lab i lokuje markę własną.
„Że jak?!” – zapytałam, wylewając na mój wełniany golf trochę pumpkin spice latte z wrażenia. Koleżanka, która odkąd pamiętam śmiała się z moich „jesiennych rytuałów”, spacerów w deszczu, kupowania świec o zapachu cynamonu i niepokojąco dużej liczby swetrów, właśnie wygłosiła laudację na cześć listopada. Że teraz to jej ulubiony miesiąc, że jest tak pięknie, że właśnie tego od zawsze potrzebowała. „Oho… moda na romantyzowanie jesieni weszła na całego” – pomyślałam sobie i zaczęłam zastanawiać się, jak do tego doszło.
Jesień stała się emocjonalnym projektem sezonowym. Od jakiegoś czasu, nietrudno było w świecie mediów społecznościowych wyłapać coś, co można by nazwać „marketingiem czułości”. Zaczęło się niewinnie i nawet z jakimś sensem – od książek o „hygge” i celebracji małych rzeczy w długie wieczory. Dziś to już jedna wielka machina, pod którą można podczepić właściwie wszystko: od schabu w promocyjnej cenie, po szybkie pożyczki.
Nikt nie powinien być zdziwiony. Przecież od zawsze wiadomo, że jeśli jakieś wydarzenia czy emocje mogą nam coś sprzedać, to zostaną one przemielone do granic możliwości, tak jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Ale mnie drażni jeszcze jedna rzecz: jesień to był dla mnie zawsze czas odpuszczenia. Mimo że spraw na głowie było mnóstwo, to jednak z tyłu głowy miałam poczucie, że jeśli po długim męczącym dniu, będę miała ochotę schować się pod kołdrą z miską makaronu i odpalić serial, to nikt nie będzie tego źle oceniał (mam tu konkretnie na myśli samą siebie oczywiście – moją najbardziej srogą hejterkę). Jesień była sezonem nicnierobienia. Czasem, w którym nikt nie wymagał nadprogramowej produktywności, więc nawet najmniejsza inicjatywa, czy drobne przyjemności były w naszym dopaminowym układzie punktowane razy sto.

Dziś zewsząd atakują mnie obrazy jesieni, która jest wyzwaniem. Masz być na grzybach i znaleźć kilo borowików, a nie jakichś tam nędznych maślaków. Musisz upiec siedem różnych ciast i tylko spróbuj podać je w miseczce razem z gałką kupnych lodów, a zostaniesz wykluczona z jesiennej społeczności „homemade”. Gdy do tego dochodzą zdjęcia wygenerowane przez AI – te idealne, złociste lasy i kubki herbaty parujące w sposób, w jaki fizyka nigdy nie pozwalała – zaczynam się zastanawiać: kto ukradł mi moją brzydką, posępną, goblinową porę roku? Tę z błotem na butach i światłem, które gaśnie za szybko?
Nie chodzi już o to, żeby czuć. Chodzi o to, żeby wyglądało, jakbyśmy czuli. Chcemy melancholii, ale tylko takiej, którą da się zresetować jednym kliknięciem. Oczywiście, nie mam najmniejszego prawa do uzurpowania sobie jesieni i miłości do niej, ale w ostatnich kilku latach zaczynam czuć się trochę jak Shrek na swoim bagienku, gdy nagle wszystkie inne postacie z bajek również postanowiły na nim zamieszkać. I przy okazji poprzestawiać wszystko po swojemu.
Od lat piszę o tym, że jesień naprawdę da się lubić. Że jest piękna, jeśli tylko spróbujemy spojrzeć na nią inaczej. Może po prostu denerwuję się, że nie mam już kogo do tego przekonywać? A jednak, skoro pojawiłyście się dziś na blogu, to znak, że potrzebujecie jeszcze odrobiny magicznego pyłu o zapachu cynamonu i w kolorze złota, który pomaga czarować szarą rzeczywistość. Dajcie mi więc odrobinę tej satysfakcji i pozwólcie podzielić się moimi prawdziwymi listopadowymi umilaczami.

Sweter to MLE, dżinsy z Zary, kapcie z Soft Goat.
1. A propos Shreka i jego bagna: świat mody odkrył, że błoto może być luksusowe.
Wybaczcie mi na wstępie ten ironiczny ton, ale inaczej się nie da. Wiejski styl, znany od wieków, właśnie został ogłoszony największym trendem sezonu. Cotswolds to serce angielskiej prowincji – pagórkowaty region rozciągający się przez sześć hrabstw, gdzie krajobraz wygląda tak, jakby ktoś projektował go pod niedzielne spacery z tuzinem psów myśliwskich przy nodze. Przez stulecia był to teren zamożnych handlarzy wełną, którzy budowali majątki z lokalnego piaskowca o ciepłym, miodowym odcieniu. Ten „golden limestone” nadał miasteczkom ich charakterystyczny, spójny wygląd i stworzył idealną scenografię do filmu o tęsknocie za prostszym (ale jednocześnie bardzo estetycznym) życiem.
Z biegiem lat Cotswolds stało się symbolem wiejskiej elegancji – miejsca, gdzie praktyczność spotyka się z gracją. Klasyczne tweedy, kalosze, kaszmirowe swetry i zamszowe dodatki to spadek po arystokratycznym pragmatyzmie. Koronowane głowy musiały mieć przecież stroje dopasowane do życia w rytmie natury. Ubrania projektowane z myślą o chłodzie i błocie łączyły praktyczność z nienachalnym luksusem.
Modowe redaktorki na całym świecie twierdzą, że to właśnie stamtąd pochodzi styl, który podbija teraz Instagram i Tiktoka. A co ja myślę na ten temat? Cieszę się, że moje dziesięcioletnie huntery są dziś bardziej modne, niż szpilki na koturnie. Jestem pewna, że w Waszych szafach znajdziecie mnóstwo rzeczy, które nawiązują do tego stylu i to jest jego duży plus. Przygotowałam dla Was tablicę na Pintereście z inspiracjami – może się przyda. Tęsknotę za angielską wsią podchwyciły też marki wnętrzarskie. Zara Home stworzyła kolekcję inspirowaną innym regionem Wielkiej Brytanii – Walią. Nie trzeba nic kupować, ale zwiastun promujący kolekcję można obejrzeć dla wczucia się w klimat :).
2. Sztuka dzisiaj.
Listopad to ten moment w roku, kiedy człowiek desperacko szuka koloru, czegoś, co pobudzi go do życia. Właśnie w taki typowy, ponury, jesienny poranek bez słońca (za to z dużą dozą frustracji na śniadanie) przyszedł do mnie mejl, który sprawił, że miałam ochotę rzucić wszystko, czym właśnie planowałam się zająć. Desa Unicum zaprosiła mnie do pełnienia roli kuratora w ich grudniowej aukcji. I chociaż ta współpraca miała być kompletnie bezpłatna i oznaczała dla mnie wiele godzin pracy plus kilka podróży, to po kilkusekundowej analizie zgodziłam się bez wahania.
To zadanie było jedną z największych przyjemności ostatnich miesięcy. Możliwość wypromowania młodych, utalentowanych twórców to jedna z tych rzeczy, dla których warto było przez lata gromadzić tutaj publiczność z estetyczną świadomością – czyli Was :). Pod tym linkiem możecie zobaczyć już część prac oraz wszystkie informacje o aukcji.
Jeśli macie coś w rodzaju zaufania do moich wyborów, to gorąco zapraszam Was do wizyty w Desa Unicum w Warszawie oraz do udziału w licytacji, która odbędzie się 2 grudnia, o godzinie 19:00 w Domu Aukcyjnym DESA Unicum na ulicy Pięknej 1A w Warszawie. Na licytację dzieł może przyjść każdy, kto ma ochotę. :)
Wśród moich wyborów znajdziecie między innymi pracę świetnego Nikodema Szpunara, a nawet przechowywaną gdzieś w przepastnych archiwach Desy, pracę Magdaleny Abakanowicz, do której mam szczególny sentyment, bo w młodości mieszkała i kształciła się w moim Trójmieście.
Z przyjemnością przejrzałam ponad 300 obrazów i rzeźb, aby znaleźć te, które będą mogły pojawić się na licytacji. Na zdjęciu znajdują się prace następujących artystów: Nikodem Szpunar, Justyna Adamczyk, Tycjan Knut, Mat Dubaj, Marcin Jasik, Basia Banda.
3. „Dziś nie dam rady, bo oglądam serial”.
Jeśli ktoś mówi, że jesienią nie lubi oglądać filmów i seriali, od razu zaczynam być podejrzliwa. Może po prostu nikt nie polecił tej osobie czegoś ciekawego? Albo – o zgrozo – ma w sobie tyle dyscypliny i samozaparcia, aby nawet w listopadzie robić wieczorami coś ambitnego? W każdym razie, jeśli chcecie odejść od oczywistego listopadowego trio, czyli „kubek + kocyk + Meg Ryan”, to mam dla Was moje trzy wybory. Dajcie znać czy oglądacie, bo nic tak nie ożywia, jak dyskusja, o tym, że polecony serial okazał się być totalnym dnem.
„Kulawe konie” (Slow Horses, Apple TV+). Ostatni raz wkręciłam się tak w serial w 2011 roku, kiedy obejrzałam pierwszy sezon Homeland. Chociaż w tym przypadku jest znacznie weselej. Tytułowe „kulawe konie” to zespół średnio rozgarniętych agentów w londyńskim biurze MI5. Główni bohaterowie ratują Wielką Brytanię z gracją ludzi, którzy zgubili w Starbucksie pendrive’a z największą tajemnicą państwową. Do tego Gary Oldman w roli szefa, który jest jak połączenie Churchilla, Bonda i zblazowanego woźnego. Jeśli wyrobię się z tym wpisem do wieczora, to już wiecie, co będę oglądać.
„Nabrani” („A True Story About Fake Art”, Netflix). Dokument o tym, jak jeden z najbardziej prestiżowych domów aukcyjnych w Nowym Jorku sprzedał światu marzenie o nowym Rothko — tyle że to marzenie namalowane zostało w garażu w Queens. Kapitalna opowieść o chciwości, snobizmie i o tym, że sztuka dosłownie odbiera ludziom racjonalne myślenie.
„Victoria Beckham” (Netflix). Z pozoru to opowieść o byłej „Posh Spice”, która zamieniła mikrofon na manekiny — ale w środku kryje się wojna z własną perfekcją. Victoria nie pozuje na „girlboss” – ona nią jest, choć najwyraźniej kosztem kilku nieprzespanych dekad. Po obejrzeniu tego dokumentu być może nie będziemy mądrzejsze, ale przynajmniej utwierdzimy się w przekonaniu, że sława i bogactwo nie zawsze idą w parze ze szczęściem.
4. Burak, jaszczurka i ja — historia jesiennej pielęgnacji.
Wraz z końcem wakacji od zawsze wchodziłam w fazę „szczura mieszkającego w mieście, w którym żaden kanał się nie otwiera” czyli legginsy, sweter, związane włosy i brak makijażu. Czas zaoszczędzony rano wykorzystywałam na porządną pielęgnację wieczorami. To właśnie o tej porze roku robię wszystkie zabiegi, które sprawiają, że przez kilka dni wyglądam jak burak, albo łuszczę się, jak jaszczurka.
Tymczasem, Instagram i Tiktok próbują mnie przekonać, że listopad, to tylko kolejny wybieg dla modelek i powód, aby starać się za bardzo. No way. Na początku roku ustaliłam zasadę: każdego dnia 10-15 minut poświęcę na pielęgnację. Jeśli tego nie zrobię, to następnego dnia podwajam czas. Tylko jesienią mogę nadrobić zaległości, dlatego gdy dziś nałożę maskę na twarz, to powinnam zmyć ją w okolicy grudnia.
A tak serio – od ostatnich kodów zniżkowych na blogu minęły chyba trzy miesiące i wiele z Was dawało mi znać, że Wasze kosmetyczne spiżarki świecą pustkami. Mam więc dla Was moje najlepsze jesienne polecajki, a Wy same wybierzecie to, czego Wam teraz brakuje.

Moje jesienne odkrycie – marka G.M. Collin. Czym wyróżnia się na tle innych? Przede wszystkim od ponad trzech dekad dba o skórę gwiazd przed galami Oscarów i Złotych Globów. Wywodzi się ona z medycyny regeneracyjnej, łącząc przyjemność pielęgnacji ze skutecznością potwierdzoną naukowo. Jako jedna z pierwszych opracowała profesjonalne terapie kolagenowe, stając się pionierem w dziedzinie odbudowy i regeneracji skóry. Opiera się na filozofii „slow care”, w której regeneracja i czas są sprzymierzeńcami naturalnego piękna.
Pokazuję Wam te produkty, które zużyłam do końca i postanowiłam zamówić po raz drugi – to chyba najlepsza rekomendacja. Na początek dokładne oczyszczanie. Emulgujący olejek do mycia twarzy Phytoderm (pierwszy etap) i żel do mycia twarzy. Ale absolutnym hitem jest dla mnie ten krem pod oczy, który widzicie na zdjęciu. Utwierdził mnie on w przekonaniu, że dobra pielęgnacja może w kilka minut poprawić nasz wygląd bardziej niż makijaż (koniecznie użyjcie tego zimnego aplikatora!). Sekretem tego kosmetyku są składniki aktywne: między innymi, aż cztery formy kwasu hialuronowego o działaniu wypełniającym, transportowane dzięki technologii Cosmetic DroneTM.
W ciągu dwóch minut wmasowywania kremu tym aplikatorem wszystko się wchłonie, a okolica oka będzie wyglądała na wypoczętą i napiętą. Z kodem MLE15 otrzymacie 15% rabatu na zakupy w sklepie gmcollin.pl.
Emulgujący olejek do mycia twarzy Phytoderm (jest to pierwszy etap oczyszczania twarzy), żel do mycia twarzy Puractive oraz krem pod oczy z kwasem hialuronowym. Dzięki metalowej końcówce nakładanie kremu zapewnia natychmiastowe nawilżenie i uczucie chłodzenia. Krem niweluje drobne zmarszczki mimiczne w okolicach oczu a także skutecznie niweluje obrzęki pod oczami i oznaki zmęczenia. Sekretem tego kosmetyku są składniki aktywne: między innymi, aż cztery formy kwasu hialuronowego o działaniu wypełniającym, transportowane dzięki technologii Cosmetic DroneTM.
Na zdjęciu od lewej: szampon głęboko oczyszczający, odżywka nawilżająca i odżywka w spray'u ułatwiająca rozczesywanie od Basic Lab.
A jeśli chodzi o włosy, to jesienią idealnie sprawdza się u mnie to trio od Basic Lab. Szampon oczyszczający to podstawa, jeśli używacie produktów do stylizacji, ten mój pięknie pachnie i nie ma wad. Odżywka też świetnie się sprawdza – nie obciąża włosów, ale widocznie je nawilża. Ale jesiennym top of the top jest spray ułatwiający rozczesywanie. Dzięki niemu moje włosy nie tylko mniej się plączą (i to także po ich wysuszeniu), ale mniej się elektryzują (dla fanek wełnianych golfów to chyba istotna informacja?). Z kodem MLE otrzymacie 20% rabatu (nie łączy się z innymi promocjami).
Czy wygładzenie bez Dysona jest możliwe? Najwyraźniej tak ;).
Czy jestem kosmetyczną wiewiórką, która zbiera jesienią zapasy na zimę? Być może. Ale jeśli kosmetyki, których regularnie używam, są w niższej cenie ze względu na Black Friday, to czemu nie skorzystać? Nie wiem ile z Was jest tutaj stałymi Klientkami marki Sensum Mare, ale sądząc po liczbie zapytań o zniżkę w ostatnim czasie, jest Was niemało. Daję więc znać, że Wasza ukochana marka właśnie rozpoczęła promocję i rabaty sięgają nawet 40% (rabaty są tak duże także dlatego, że marka obchodzi już swoje 8 urodziny).

Na zdjęciu widzicie serię ALGOPRO, w której zastosowano (pierwszy raz na polskim rynku) wegański PDRN (polinukleotydy), który cechuje się wyższą skutecznością działania oraz lepszymi właściwościami nawilżającymi od tego pozyskiwanego z łososia Produkty zawierające PDRN pochodzenia rybiego są niezgodne z filozofią wegan i wegetarian, którzy ze względów etycznych rezygnują z ich stosowania. Dodatkowo, kwestie takie jak warunki hodowli ryb, nadmierny odłów oraz negatywny wpływ na środowisko budzą coraz więcej wątpliwości, co sprawia, że osoby świadome ekologicznie i etycznie wybierają kosmetyki z PDRN pochodzenia roślinnego. Na zdjęciu widzicie: liftingujące serum, rewitalizująco-naprawczy krem, rozjaśniająco-wygładzający krem pod oczy.

5. Terapeutyczna sesja przed szafą, która kończy się na Vinted.
Podobno istnieją dwa rodzaje ludzi – minimaliści, którzy potrafią żyć tylko z najpotrzebniejszymi rzeczami, oraz zbieracze, którym ciężko rozstać się z czymkolwiek. Ja jestem dowodem na to, że można być gdzieś pomiędzy. Właściwie na okrągło chodzę w ubraniach, które zmieściłyby się w dwóch szufladach, ale z dużym trudem oddaję sztuczne futro, którego nie nosiłam od siedmiu lat. W każdym razie, listopad to mój ulubiony czas na porządki (prawdziwe jesieniary nie czekają do wiosny) i właśnie dlatego wrzucam Wam tutaj mój profil na Vinted. Z kilkoma rzeczami ciężko jest mi się pożegnać z emocjonalnych przyczyn, ale wiem, że danie im drugiego życia, to najlepsze, co mogę zrobić. Trzymanie przy sobie balastu jeszcze nigdy nikogo nie przybliżyło do wyznaczonych celów, prawda?

Być może jesień nie została mi ukradziona – może po prostu przeszła rebranding. Jej wykreowany obraz jest jak lustro, w którym widzimy własne próby poradzenia sobie ze światem: trochę chaotyczne, trochę niekonsekwentne, często nieszczere. Ale jeśli w tym wszystkim potrafimy jeszcze znaleźć motywację i ciepło, chociażby w formie koca i herbaty – to znaczy, że jednak wygrałyśmy ten sezon.
Ależ to był dla mnie stres wrócić do Was po tak długim czasie z „umilaczami”. Jeśli bardzo Was zawiodłam – proszę, nie bądźcie dla mnie zbyt surowe w komentarzach! :)
* * *



Zestaw z cyklu "włożyłam na szybko, bo musiałam podwieźć dzieci do przedszkola i tak już zostało do wieczora". Chodziłam tak cały wrzesień.
To tylko wizualizacje, ale już wiem, że będzie OK! Kochany Zespół architektów ze
Jeśli miałyście do tej pory złe doświadczenia z architektami wnętrz, to ja gorąco polecam ekipę ze studia LOUD. Zrobiliśmy już wspólnie dwa remonty mojego mieszkania i teraz też urządzamy coś wspólnie, ale tym razem dla kogoś innego. I za każdym razem ta współpraca jest super :).
Tymczasem schodzimy na ziemię i z wielkich, pięknych remontów i wizualizacji, przechodzimy płynnie do mniejszych zmian we wnętrzu – prania dywanu. Wiecie, jaka jest jedna z rzeczy, za które kocham mojego psa? Gdy wydaje mi się, że poniedziałek będzie ciężki, ale Portos pokazuje mi inną perspektywę i już parę minut po tym, gdy wytarza się w jasnym dywanie i czymś, co ukradkiem przywlókł ze spaceru, wiem, że ten poniedziałek sprzed kilku chwil nie był wcale taki zły. To taka lekcja "carpe diem" w psim wydaniu (a może raczej "carpet diem"?). //
Czy kampania nad polskim wybrzeżem może okazać się kompletną klapą? Jak wiele rzeczy może się nie udać? Ja i reszta Zespołu MLE znamy już odpowiedzi na te pytania…
Nasza fura już podjechała! Razem z Asią, Oliwią i Kasią Korszlą czekamy na resztę ekipy.
To był jeden z najpiękniejszych świtów w moim życiu. Miks emocji, który mi wtedy towarzyszył, miał pewnie na to swój wpływ i podkolorował rzeczywistość.
1. Ale wracając do meritum: przeszkody zaczęły się od tego, gdy w nocy dowiedziałyśmy się, że jednak nie będziemy miały fryzjera, więc włosy pomogła mi zrobić
Grupka dziewczyn robi projekt na zaliczenie plastyki. A nie… to my i nasza wielkoformatowa kampania. Chaos i dezorganizacja to nieodłączny element procesu twórczego. Prawda?
1. Dziewczyny, wiem, że to tło to był mój pomysł, ale teraz czarno to widzę. // 2. Jak chmurka (chociaż tych na niebie tego dnia brakowało). Ten wyjątkowy model znajdziecie
A to jest dla mnie stylizacja w stylu "gdyby Jackie Kennedy przyjechała jesienią nad polskie morze". Czy nie?
1. Co myślicie o tym modelu z łezką? // 2. Ponieważ mamy za mało atrakcji, na plan przyjechały właśnie trzy konie. // 3 i 4. Wiele projektów jest już dostępnych na naszej stronie. //
"Na kozie kopyto, wełna lata w powietrzu, tło się przewraca na człowieków. Gdybyś Ty Portos wiedział, co tu się odwala".
Wiecie, że ten sweter w ostatecznej wersji zobaczyłam dopiero tego dnia rano? Do sprzedaży wchodzi już w ten piątek.
1. Przez całe lato pogoda była jak w październiku, ale w dniu jesienno-zimowej kampanii akurat był upał. Także bardzo mi miło w tych moherowych kapturkach z szalikiem, czapkach i puchowych kurtkach. Swoją drogą – te dodatki to nowość i wiem, że je pokochacie. // 2. Nasze puchowe kurtki i płaszcze uzyskały certyfikat RDS. Zapewnia on, że puch i pierze pochodzą od kaczek i gęsi, którym zapewniono odpowiednie warunki przez cały okres hodowli. Certyfikat ten zyskał uznanie niezależnych organizacji prozwierzęcych, jednak trudność w jego pozyskaniu (i związane z tym wyższe koszty produkcji) sprawiają, że wciąż bardzo niewiele polskich marek może się nim poszczycić. Puchowe produkty marki MLE otrzymały oficjalny numer licencji (CU 1456815), dzięki któremu można sprawdzić, czy faktycznie mamy prawo posługiwać się tym certyfikatem (bo przecież wiemy, jak nieprzejrzysty jest rynek odzieżowy). // 
Kalendarz wejść modeli z kampanii, no i przede wszystkim zdjęcia, znajdziecie w
A tu dalszy ciąg pracy. Może mniej widowiskowy, ale równie ważny co wielkie kampanie.
Morze, wiatr i sól zrobiły ze mnie wersję "before". Czas na etap "after".
Wybrzeże Półwyspu Helskiego jest mi bardzo bliskie. Wiąże się z nim wiele rodzinnych historii. Tych dobrych. Ale od zawsze uważałam, że poza sezonem to miejsce idealnie sprawdziłoby się jako plener do dobrego kryminału. Takiego z rodzinnymi tajemnicami, jakimś morderstwem i atmosferą małego miasteczka, w którym wszyscy wszystko wiedzą, jednak nikt niczego nie mówi wprost.
1. Wiem, że musiałyście długo czekać na
Mokry pies, niczym żółte liście, nieodłączny wrześniowy element.
Zatwierdzanie projektów, ustalanie warunków, nadrabianie mejli – czyli wszystko to, co możesz zrobić w piżamie. 
Jeśli jest w Polsce miejsce, w którym nawet najgorsza pogoda staje się idealnym plenerem dla nowej kolekcji MLE, to wiadomo, że może być to tylko i wyłącznie Pałac Ciekocinko.
Czy mamy zaledwie pięć minut, aby zamienić salon w pałacu w wymarzony jesienny showroom MLE? Być może.
Gdy okazuje się, że Twoja jesienna tablica na Pintereście istnieje naprawdę.
Czy stresuję się tym, że lada moment wpadnie tu grupa przedstawicielek polskiej prasy, aby ocenić naszą kolekcję? Pomidor.
Zgadniecie, który ze swetrów spodobał się najbardziej?
Asia powtarza te dwa zdania, które musimy powiedzieć na forum. Ja nie powtarzam, bo wiem, że i tak nic nie zapamiętam.
Bardzo (baaaaardzo) rzadko wychodzimy z Asią z naszej skorupki. Przez okrągły rok staramy się skupiać w stu procentach na tym, aby nasze produkty były idealne i pod koniec zapominamy niestety o tym, aby pochwalić się efektami pracy. A jednak zdarzają się takie okazje, jak ta. I chociaż obydwie się stresujemy, to potem jest nam tak miło, gdy widzimy Wasze pozytywne reakcje. To trochę tak, jakby nauczyciel chwalił Wasze dziecko :D.
Nie wdając się w szczegóły, to co dziewczyny z
Co mam powiedzieć o tych dziewczynach? Mogę powiedzieć, że wszystkie, bez wyjątku, są cudowne. Które z nich znacie?
W drodze na warsztaty zerkam jeszcze do stajni. Czyżby temu rumakowi wydawało się, że zgapiłam melanżowy wzór z jego sierści?
Warsztaty w stajni.
Chciałabym Wam teraz pokazać perfekcyjnie wykonany ścieg, ale moja robótka wygląda raczej jak kłak wypluty przez kota. Za to u Poli wygląda to rewelacyjnie.
Jesteśmy marką produkującą najróżniejsze swetry, więc mamy z przędzą – wspaniałą, ale nierzadko zaskakującą materią – kontakt na co dzień. I chociaż nie da się porównać pracy, jaką trzeba włożyć w sweter zrobiony ręcznie, do tego wykonanego w zakładzie dziewiarskim, to pewnie niewiele z Was wie, że wyprodukowanie jednego naszego swetra trwa nawet sześć godzin.
No powiedzcie, czy może być lepsze rozpoczęcie jesieni?
Tak. Gorąca herbata się przyda.
Aj tam. Dziewczyny, trochę kropi. Jak dla mnie to idealna pogoda na plażę.
1. "Jenyyy Kasia, gdzie Ty ciągniesz te influ w taką pogodę?" // 2. "Pro tip" dla Was od mieszkanki znad morza: aby mieć całą plażę dla siebie, idź na nią w czasie deszczu. Nie dziękujcie. //
O tutaj.
1. No i wyszło słońce. // 2. W tej kolekcji nawet elegancki wełniany żakiet może ulec transformacji i stać się idealną opcją na sztorm. //
Pogoda na opalanie trochę średnia, ale można przycupnąć i popatrzeć na sztorm.
Kto słucha Karoliny?
Pola w naszym total looku. Odpowiadając zbiórczo na pytania, o to, czy te wszystkie kapturki, czapki i chustki są od nas: tak. Pierwszy kolor jest już w sprzedaży. Tu możecie zerknąć na wszystkie
Powiedzmy, że to, co dzieje się w Pałacu Ciekocinko, zostaje w Pałacu Ciekocinko.
Ja, pies, laptop i dziewięć kubków herbaty. Ta środa to dla mnie ciąg dalszy wyłażenia z nory o wdzięcznej nazwie "Premiera kolekcji w MLE". Przez ostatnie kilka dni praca nad nową kolekcją odbywała się w takim tempie, że ciężko było mi nawet na spokojnie ocenić efekty. To nie tylko ostatnie etapy projektowania czy produkcji, ale też masa niezliczonych drobiazgów, takich jak opisy produktów na stronie, przygotowywanie prasówki, planowanie publikacji na mediach społecznościowych, spinanie premier z kalendarzem produkcji czy najnudniejsze z najnudniejszych – umowy, formalności, analiza danych. Wszystko na już, a najlepiej na wczoraj. Po całym tym pięknym kreatywnym procesie trzeba się też upewnić, czy na końcu komukolwiek się to opłacało.
"Your email found me here."
Kubek rumianku i intensywnie rozjaśniające serum na przebarwienia od
Kolejne pomysły Oli na nasze media społecznościowe. Na szczęście obydwie pracujemy i konsultujemy się zdalnie w szlafrokach.
A był taki czas, że przestałam lubić golfy…
Gdy cieszyłaś się, że przetrwałaś wrześniowe poranki, ale pierwszego października orientujesz się, że w tym miesiącu będziesz robić dokładnie to samo. TYLE ŻE PO CIEMKU. Bez dobrej kawy ani rusz! U mnie to już od lat "
Kawa od
Poranne rytuały w kolorze brązowym.
Ojeeej… chyba jestem bardzo niewyspana skoro widzę tu ziarna kawy. Przyznać się, Drogie Mamy – która musiała zbierać kasztany na piętnaście minut przed zajęciami w szkole/przedszkolu, bo Wasza pociecha zapomniała Wam powiedzieć?
Brąz to podobno kolor sezonu, ale według mnie to od zawsze po prostu kolor jesieni. A w tej pidżamie czuję się trochę jak Winston Churchill. Myślę, że spodobałby mu się
Zamiast rosołu – rozgrzewająca zupa dyniowa. Komu słoik?
No i nadszedł ten dzień, gdy jednak nie moge chodzić po domu w pidżamach i szlafrokach. Zdjęcia produktowe do MLE czas zacząć.
I jak tu nie kochać tego swetra? To nasz absolutny bestseller sezonu. 
1. Czy to Paulinie jest we wszystkim dobrze, czy to rzeczy MLE są takie super? // 2. Pierwszy dzień w puchówce już za mną. //
Monika! Mam miód do herbaty! Możemy wyłączyć piekarnik i farelkę i wyjść spod koców!
Paczki zebrane, kasztany i jesienne liście na zajęcia z plastyki też. No i jak zawsze te miodowe krówki, które kuszą przy otwieraniu przesyłki…
Czary mary, hokus pokus, były cztery krówki miodowe, a są tylko trzy. 



Nie wszyscy jesteśmy gotowi na to, aby zwolnić. Ale jeśli pojawia się w Was taka myśl, to w Folwarku Jackowo pomogą Wam ją przekuć w czyn. 
W minioną niedzielę był pierwszy, od dziesięcioleci, galop bez nadzoru. Czy przede mną też wielki powrót do jazdy w terenie? :)















































Pustki. 
Noc w Arcachon. 



Sztuka Matisse’a, jak chyba żadna inna, pokazała niesamowitą moc koloru kobaltowego. 






Najlepsza terapia relaksacyjna, jaką pamiętam z dzieciństwa. I pierwsze oznaki prokrastynacji, kiedy nie można było zacząć się uczyć dopóki nie zrobiło się idealnego porządku w piórniku :D. 







Jedne drzwi się zamykają, inne otwierają. Dla Was pewnie wygląda to jak zwykły, pusty lokal, ale dla MLE to trochę jak lot na księżyc.
1 i 4. Willa z secesyjną drewnianą werandą tuż obok minimalistycznej architektury modernizmu, złoty zegarek obok lnianego kimono, frytki z truflami serwowane w papierowej torebce. Jeśli jeszcze nie czytałyście, to gorąco zapraszam
Minie pewnie kilka lat nim znów zdecyduję się na melanżowe swetry w MLE, bo praca nad nimi to jazda bez trzymanki. Za to efekt? Ach, będę się o ten sweter bić razem z Wami ;).
Wszystkim rodowitym gdańszczanom serce bije trochę szybciej, gdy widzą te słynne żurawie portowe… To nowe modne miejsce na mapie Trójmiasta, do którego musiałam zajrzeć, aby nadążyć za kulinarnymi poleceniami od moich znajomych…
Zero Zero – musicie zobaczyć to miejsce!
Mój wegański makaron, którego pięć minut później już nie było.
1. Czy my – mieszkańcy Sopotu – codziennie jemy smażoną rybę z frytkami i zawsze mamy pod ubraniem bikini? Jak myślicie? // 2. Robimy obiad i dodamy do niego to, co znalazłyśmy w naszym ziołowym kąciku. //
Przerwa na Igę Świątek u Gosi. Księżna Kate, Wimbledon, mecz, w którym nasza rodaczka wygrywa bez trudności – czyli idealny weekendowy dzień.
Ja nie chodzę na festiwale, ale podobno mój sobowtór był na Openerze, bawił się świetnie i nawet spotkał kilka Czytelniczek bloga.
Zabawa do północy to coś, co nie zdarza się u mnie zbyt często, ale gdy najfajniejszy festiwal przyjeżdża w Twoje okolice, to aż żal nie skorzystać. Do zobaczenia za rok!
Poniedziałek i absolutnie zerowa motywacja do pracy. Co zresztą świetnie widać po minie Portosa.
Jak myślicie, która z nas była na Ibizie, a która w deszczowym Sopocie? Monika to jedna z tych koleżanek, z którą nigdy (NIGDY) nie należy porównywać swojej opalenizny.
Deszczowy wieczór w Sopocie, który i tak zapowiada się magicznie!
A teraz pędzimy na najbardziej wyczekiwane spotkanie. I to w naszym Gdańsku!
Maja opowiada o sztuce w taki sposób, że – mimo wykupienia pięciu webinarów i obejrzeniu ich od deski do deski – nadal nie mam dosyć.
Mam mój upragniony
Wieczorny Gdańsk. Turystów przez pogodę mniej, ale sentyment niezmienny.
Co za szczęście, że z powodu kataru i gorączki mogłam odwołać wszystkie ciekawsze i ważniejsze rzeczy, aby móc dokończyć coś, czego nie chciało mi się robić od miesiąca (mowa
Co prawda przywiezione z restauracji (Familia Marco Polo w Sopocie), a nie zrobione samodzielnie, ale i tak doceniam te małe gesty, gdy jestem chora.
Gdy patrzysz za okno i ni w pięć, ni w dziesięć, nie możesz zgadnąć czy siąpi deszcz, jest upalnie, zimno, sucho czy wilgotno. I nie ma to w sumie większego znaczenia, bo jak się nie ubierzesz, to w ciągu godziny i tak wszystko może się zmienić o 180 stopni. Witamy w Sopocie!
Przepisu chyba nie muszę Wam zdradzać, prawda? To tylko dobra feta, jeżyny, kilka kropel octu balsamicznego i trochę najlepszego na świecie
Nasza wersja szachów po trzydziestce (lub przed czterdziestką – jak kto woli).
1. Tym wznosimy toast w piątek ;). Mam na myśli olej, o którym pisałam powyżej – jeśli trochę czytałyście o tym, jak powinna wyglądać odpowiednia proporcja kwasów omega 3 i 6, to będziecie nim zachwycone. Kod MLE daje 12% zniżki do
Bo każdy moment jest dobry, aby porozmawiać o pracy. A piątkowy wieczór to już w ogóle jest najlepszy.
Można się też zawsze poprzebierać w jakieś prototypy, które mamy pod ręką!
Kto z Was pamięta z dzieciństwa tę kultową serię? Gdy wracam do chwil, kiedy pełna różnych życiowych rozterek, pomyślałam, że mimo wszystko zostawiam te swoje stare książki, bo może kiedyś się przydadzą, to zalewa mnie fala wdzięczności za wszystko to, co mam.
Szykują się nam ogrodowe warsztaty malarskie. Ten miesiąc zdecydowanie jest inspirowany sztuką!
Rodzic w muzeum to kurator, przewodnik, ochroniarz i animator. I na dodatek sam musi sobie kupić bilet. Za to w domu, przy odrobinie pracy, dużo łatwiej jest modelować tę dziecięcą ekspresję.
Nie wnikam.
Która z mam nie zna tych rozterek? Zostawić? Oprawić? Wyrzucić, jak nikt nie widzi? :D
Dostaję wiele propozycji współpracy w przypadku kosmetyków, ale jak wiele z Was już zauważyło – od dłuższego czasu pokazuję produkty od kilku marek, bo naprawdę z oporem dodaję coś do mojej pielęgnacji. Gdy dawno temu usłyszałam o Oio Lab, moją uwagę, w pierwszej chwili, zwróciła identyfikacja wizualna i świetne projekty graficzne opakowań. Dopiero potem poznałam kosmetyki i nie zawiodłam się na nich.
Obraz który widzicie to "Spacer po plaży" Michaela Anchera z 1896 roku. Nie muszę Wam pewnie tłumaczyć dlaczego właśnie pejzaż spokojnej plaży zwrócił moją uwagę. Obraz aktualnie znajduje się w muzeum Skagens w Danii.
Dzięki Maju! Cieszę się, że niebawem lepiej się poznamy!
Polecam!
Zwykle w wakacje cieszyłam się, gdy wieczorami Sopot znów robił się pusty, ale tym razem tak mało było tego lata u nas, że puste ulice raczej mnie nie cieszą. Nie zdążyłam jeszcze naładować baterii tą letnią energią.
W Paryżu i w Warszawie. Ten żakiet zawsze daje mi poczucie, że jestem dobrze ubrana.
Rothko przyciąga uwagę nawet w hotelowym lobby. Puro otworzyło w Warszawie nową lokalizację. Dobrze się składa, bo połowa zespołu MLE musiała wczoraj zawitać w stolicy. I to nie z byle powodu!
1. Ale nim zdradzę szczegóły, to powiem Wam tylko, że ulica Mokotowska i jej okolice to świetne miejsce, aby wybrać się na zakupy. // 2. Z wizytą w butiku pewnej marki, u której od lat robię zamówienia online. A mowa o…
HIBOU! Uwielbiam ich ubrania, a że zdarzało nam się szyć w tych samych szwalniach to wiem, że jakość ich produktów i podejście do detali jest na bardzo wysokim poziomie.
Zajrzyjcie, jeśli będziecie w Warszawie. Mokotowska 45!
Ten
Człowiek prawie zapomniał jaka to przyjemność wejść do sklepu, przymierzyć coś i kupić, zamiast gonić kuriera, odsyłać niepasujące rozmiary i składać kartony przy śmietniku, gdy pada deszcz.
A jeśli chcecie zobaczyć, co ja kupiłam, to wejdźcie
1. Słynna warszawska Dyspensa, w której jadłam pierwszy raz w życiu. // 2. Jeśli zbrzydły Wam już jagodzianki to znaczy, że przyszedł czas na kurki. Smaki może nieco inne, ale sezon równie krótki! // 3 i 4. Wreszcie zawitałam do Monday Artwork. Znałyście już tę polską markę? //
Złota zasada brzmi: nie czekaj, aż zbije Ci się kubek od kawy aby kupić kolejny.
Ostatni rzut oka i wracamy do Trójmiasta. 


Na zdjęciu są oczyszczający krem
Najdalsza moja podróż od siedmiu lat. Ale jeśli marka CHANEL mówi "jedziesz", to po prostu jedziesz. Często wracam do znanych mi miejsc i nie lubię oddalać się od Polski. Uważam, że dobrze jest doceniać i odkrywać to, co jest blisko. Za szybko – wręcz kompulsywnie – szukamy nowych miejsc i wrażeń. Miejsca, do którego lecę, chyba nigdy sama nie wybrałabym jako cel podróży. Ale z marką CHANEL chętnie je poznam. Lądujemy!
Użyję, gdy tylko skończą się turbulencje.
Gotowa do lądowania.
Ibiza. Dla jednych – wyspa euforii. Dla innych – miejsce, gdzie wszystko zwalnia. Ta druga odsłona – zbudowana z bieli wapiennych ścian, nierównych tynków i miękkiego światła – stała się tłem dla CHANEL Summer Club.
Szukając czegoś pomiędzy strojem na kilkugodzinną podróż, a zestawem na gorącą Ibizę. Moje sandały to
@
OK. Faktycznie CIEPŁO na tej Ibizie. (Koszula to Seaside Tones, spódnico-szorty to MLE, japonki – Ancient Greek Sandals, torebka od CHANEL.)
Jako dziewczyna znad morza, pierwsze co zawsze robię w podróży, to ruszam w stronę wody. Czy ktoś mi tutaj powie, co to jest? I czemu jest tego aż tyle?! Edit: Jedna z moich Obserwatorek odpowiedziała mi, że jest to, tak zwana, trawa Neptuna zbita w kulki, która świetnie wyłapuje zanieczyszczenia z morza, w tym mikroplastik. No, ale wygląda nieciekawie, same przyznajcie. :D
Wszystko pyszne, ale affogato na chodniku we Florencji jednak nie do pobicia. @
Za moment zjawią się tu twórczynie z całego świata. Ciekawe, ile osób rozpoznam!
1. Zaraz wieczór, czas się wyszykować. // 2. Marka CHANEL zaprosiła nas, aby pokazać swoją koncepcję makijaży. Dostałam też zadanie do wykonania: zrobić, według instrukcji obsługi, jeden z tych dwóch "looków". Nie wiem, czy marka wie, ale ja ledwo róż umiem nałożyć. :D //
Od lewej:
Ten makijaż nazywa się Golden Hour i faktycznie, w czasie golden hour wygląda całkiem nieźle, nawet gdy robi go taka amatorka, jak ja.
1. "No naprawdę Kasia. Z tym kolorem to poszłaś na całość" – to najbardziej "cool" i "ibizowy" strój jaki potrafię stworzyć (bluzka – LeBrand, spódnica – MLE A/W2025). // 2. Jeśli szukasz inspiracji kolorystycznych, najlepiej zerknij w stronę wody. // 3 i 4. Impreza na dachu. Gabrielle Chanel mówiła o pięknie jako „akcie wolności”. A Ibiza – w swojej pierwotnej formie – od wieków przyciągała tych, którzy szukali właśnie tego. Próbuję poczuć ten klimat, nawet jeśli wcześniej wcale za nim nie tęskniłam, zaczynam rozumieć, co tak przyciąga ludzi do tej wyspy.
Zachody słońca trwają tu długo i gdy wracam do hotelowego pokoju nie mogę uwierzyć, która jest godzina! A z samego rana…
…Pobudka! Czy ja śnię? Kto mnie uszczypnie? Ale za kilka godzin, bo teraz jeszcze nie chcę się budzić, jeśli to jest tylko sen!
Miałyśmy zjawić się w CHANEL Summer Club bez makijażu, bo dziś kolejne lekcje.
Ibiza sprawia, że nawet ja zaczynam myśleć o kolorach innych niż zwykle.
Lakier czy książkę? Co wybiorę?
Zaczynamy spotkanie z głównymi makijażystkami CHANEL.
Chanel postawiło pytanie: czym jest światło na twarzy? Jak wygląda blask, który nie błyszczy na siłę? Uczyliśmy się makijażu, który nie maskuje, ale wydobywa. Tworzy nie tyle efekt, co nastrój. Rozświetlacz stał się punktem wyjścia do rozmowy o proporcjach, o odbiciu, o stylu, który chcemy podkreślać.
1. Biel i czerń to mój niezawodny duet. Zawsze i wszędzie // 2. Gdy CHANEL wyskakuje z lodówki.
Robię zdjęcie i obejrzę je za tydzień, gdy w Sopocie znów będzie 15 stopni i ulewa.
Przed i po!
Zwykły poranek. Tylko ja, leżaki, słońce i dyskretne dwumetrowe logo.
Cztery makijaże na cztery różne okazje.
Kompan mojej podróży – Jess, która nigdy nie zwalnia obrotów. Z Polski marka zaprosiła dwie osoby.
Losuję makijaż, który mam zrobić na wieczór.
Za nami 24 godziny na Ibizie. Lecę na ostatnią pożegnalną kolację…
Nocny flesz. Taka była nazwa makijażu, który wylosowałam na wieczór.
Czy ktoś poznaje tę panią? To architektka ze Stanów Zjednoczonych –
Na pewno nie wrócę z suchą skórą. Kolekcja Hydra Beauty dba o nawilżenie nawet w najbardziej wymagających warunkach.
1. Jakie szczęście, że zostawiłam trochę miejsca w walizce! Odkrycie wyjazdu to kredka do oczu w niebieskim kolorze. Na ostatnim zdjęciu zobaczycie, jaki dała efekt. // Kolejna próba wpisania się w styl Ibizy, ale nie robiąc nowych zakupów.
Bluzka to 303 sprzed kilku sezonów, a spódnica to stary prototyp MLE.












