Last Month

Rutyna dnia codziennego to coraz trudniejszy temat do fotografowania – tygodnie mijają, a nasze otoczenie nie bardzo się zmienia. Czasem zastanawiam się, czy te moje urywki codzienności będą ciekawe dla obserwatora z zewnątrz, który głodny jest teraz podróży i innych niedostępnych przez epidemię atrakcji. Wierzę jednak, że odnalezienie szczęścia w prostych czynnościach, to klucz do udanego życia, a kiedy się tego nauczyć jak nie teraz? 

Dzisiejszy wpis to także kolejna okazja do polecenia kilku polskich firm, które zasługują na nasze wsparcie. Chociaż od lat starałam się zachęcać Was do patriotycznej konsumpcji, to w obecnej sytuacji jest to jeszcze ważniejsze.

Żegnamy więc kwiecień i witamy maj, a z wiosny uczymy się korzystać inaczej niż kiedykolwiek wcześniej.  

Nasze ogrodowe poczynania, czyli obdrapane kolana, hamak i szum liści. Mogłabym mieszkać w Bullerbyn.1. Widok który budzi mnie każdego poranka. Z dnia na dzień coraz więcej zieleni. // 2.  Portos pozuje do portretu. // 3. Efekt mojej pisankowej współpracy z Portosem. // 4. Zostań w domu, zostań w łóżku. //

Nasi goście. To nie były typowe Święta Wielkanocne, ale na szczęście w dobie internetu mogliśmy wirtualnie spędzić wspólnie czas przy stole.Gdy nie zamkniesz na noc drzwi do ogrodu i rano orientujesz się, że po mieszkaniu kica jakiś słodki gryzoń.

To była ciężka noc ;).

Jestem pewna, że znajdą się jakieś okazje aby włożyć każdą z tych pięknych sukienek. Polska marka Little Vintage tworzy ubrania dla dzieci jak z bajki. Jeśli w dzieciństwie kochałyście książki o Martynce, "Tajemniczy Ogród" czy "Anię z Zielonego Wzgórza" to zakochacie się w tych rzeczach. Na dodatek, to ten typ dziecięcych ubranek, które są nie do zdarcia i śmiało można je przekazywać kolejnym pociechom. 1. Pierwsze wiosenne spacery – nigdy tak nie doceniałam wiosny jak podczas tych krótkich wyjść. Tu jeszcze przed wprowadzeniem nakazu noszenia maseczek. // 2. To chyba mój ulubiony model, chociaż ciężko mi się zdecydować (uprzedzę Wasze pytania – to model Grace) // 3. A to już model Hope. // 4. Biurowo-domowy zamęt. //

A oto dowód zbrodni. Z uwagi na epidemię nie oddaję rzeczy do pralni. Chciałam wyprać w pralce mój ukochany sweter z MLE Collection sprzed dwóch sezonów, bo  już raz uszło mi to na sucho. Niestety, bęben zafarbował sweter na niebiesko. Mimo wielu prób plamy nie udało się wywabić. Jakieś pomysły?Tak. Znów leżę w łóżku. 1. Cały ten "look" zobaczycie tutaj. // 2. Zostajemy w domu. // 3. Mój ulubiony (nie tylko domowy) towarzysz czyli ten sweter z szylkretowymi guzikami. // 4. Pierwsze piwonie od kochanego Narcyza w Gdyni. //Nie takie ładne i popularne jak bakłażany i egzotyczne awokado. Warzywa korzeniowe. Ostatnio podstawa naszej diety, bo staramy się jeść to, co rośnie lokalnie. 
Najpiękniejsza kreacja na domową randkę jaką miałam. Dziękuję Lovli Silk za tę cudną jedwabną sukienkę (kolejna polska marka w tym wpisie!) 1. Sukienka z poprzedniego zdjęcia z innego ujęcia. Jeśli ktoś z Was ma zacięcie krawieckie na pewno bardzo doceni fakt, że sukienka szyta jest ze skosu. Dzięki temu ubranie zawsze lepiej leży, taki sposób szycia oznacza jednak większe zużycie materiału, w tym przypadku nie byle jakiego (jedwab mulberry). // 2. Kawa, duża – poproszę! // 3. To był zdecydowanie najpyszniejszy (i chyba najbardziej tłusty) przepis miesiąca! Kto już go wypróbował? // 4. Z maskami nie rozstaniemy się pewnie jeszcze bardzo długo… //

A gdy projektowaliśmy ten stół myślałam, że będzie za duży :D.

Słońce wyszło i atakuje zakurzone półki. Mamy dobrą wymówkę aby odpuścić sobie w tym roku wiosenne porządki, ale z niej nie skorzystamy. Chyba.Jestem za utrzymaniem obowiązującego kompromisu. Sweter, w którym uwielbiam chodzić po domu (i bardzo podoba się też mężowi) i w którym mogłam też pójść na imprezę (w czasach gdy było to dozwolone :D). Zostało nam kilkanaście sztuk tej tuniki – jeśli szukacie czegoś na letnie wieczory, to będziecie żałować, że go nie macie ;). Krem od Kire Skin Sfermentowany Granat & Kwas Salicylowy dla skóry wrażliwej i ze skłonnością do trądziku. Ta marka zakłada, że podstawą odpowiedniej pielęgnacji jest wyrównanie pH skóry i usunięcie zanieczyszczeń. Marka bardzo podkreśla, że jej produkty są wegańskie i nietestowane na zwierzętach. Zerknijcie też na pozostałe produkty – mi bardzo przypadł do gustu wygląda opakowań. Weekendowe leniuchowanie. Wichura za oknem. Wiosna na stole. Gdy na zewnątrz jest brzydko trochę łatwiej udawać, że wcale nie chce nam się wychodzić.1. Czekamy, aby można w nich wychodzić!  // 2. Lampa z listami do nieba. Ostatnio sporo na nią patrzę. Mieszkanie nie musi być nafaszerowane „dizajnerskimi” przedmiotami – wystarczy czasem jeden gadżet, aby wszystko wyglądało o klasę lepiej. Jeśli szukacie miejsca, gdzie można znaleźć prawdziwie ikony wzornictwa to polecam Mesmetric. W salonie w Gdyni spotkacie dziewczyny, które nie gryzą i chętnie pomogą coś dobrać według zaplanowanego budżetu (tutaj też możecie pytać o ceny konkretnych produktów).  // 3. i 4. Jest i nasz bestseller! Tutaj możecie zobaczyć więcej zdjęć. 

Gdy brzdąc dorwie się do aparatu w twoim telefonie…

I gdy łapiesz się na tym, że zaczynasz jeść to samo co piętnastomiesięczny człowiek. W trudnych czasach na ratunek przyszło nam Capuccino Cafe, które swoje ciasta oferuje nie tylko na wynos, ale i na dowóz! :) To kolejna polska firma, której koronawirus bardzo skomplikował pracę. Do tej pory odwiedzaliśmy Capuccino Cafe aby zjeść coś słodkiego na świeżym powietrzu. Teraz od czasu do czasu zafundujemy sobie domowe lody lub ciasta. Ta tarta cytrynowa jest naprawdę przepyszna!Herbata. Do tej pory piłam ją głównie z mamą, która jest jej wielką amatorką. Teraz nasze spotkania wyglądają inaczej. Albo wpadam do mamy do ogrodu, ona otwiera okno i tak sobie rozmawiamy, albo wybieramy się na spacer w maseczkach. Tęsknie za czasem, kiedy spędzałyśmy u mnie długie godziny, wspólnie cieszyłyśmy się z postępów jej wnuczki i nadrabiałyśmy tematy, które nagromadziły się w czasie jej nieobecności (moja mama spędzała większość czasu z tatą w Brukseli). Ze zdziwieniem widzę jednak, że chociaż mama mnie nie odwiedza, to ulubionej herbaty w puszce wciąż ubywa. Chyba jednak geny to potęga ;). To nie przypadek, że polecę Wam teraz herbatę od NewByTea (Almond Calm). Pani Barbara napisała do mnie dawno temu, a  ponieważ nigdy wcześniej nie piłam pyszniejszych herbat (na dodatek woreczki nie posiadają żadnych plastikowych domieszek) to w tym trudnym czasie chciałam wesprzeć jej projekt. Puszka inspirowana jest twórczością Van Gogh'a i będzie z pewnością miłym prezentem dla miłośników sztuki… a zbliża się Dzień Mamy. ;)Nowości z MLE ciąg dalszy. A to mała zapowiedź słodkiej paczki od Apimanii o której kiedyś Wam już wspominałam (polska firma numer 1432211 ;)). W zeszłym miesiącu, poza najlepszymi miodami na świecie, dostałam też drewniane szczoteczki do mycia naczyń i woreczki na owoce i warzywa. Tym razem w ekologicznym kartoniku czekały na mnie też pięknie pachnące świeczki z pszczelego wosku i siatka sznurkowa, która bardzo mi się przyda. 
Słodką paczkę można kupić w promocyjnej cenie 149 zł (promocja jest ważna do 3 maja, od 4 maja cena będzie wynosić 159 zł). Idea paczki to cykliczna dostawa zdrowych i słodkich produktów – idealnych na obecne klimaty. Słodka paczka ukazuje się co dwa miesiące.I oczywiście w paczkach z Apimanii nie ma grama plastiku.Powrót na Kaszuby. Doceniamy teraz nasz letniskowy domek na odludziu jak nigdy wcześniej. 
1. Pierwsze promienie słońca na bladych nogach. // 2. Pomelo. Najstarszy cytrus na świecie. // 3. Kumkanie żab. // 4. Wiatr we włosach. //

Portos umorusany błotem jest w swoim żywiole. Nie wiem czy pamiętacie tego pana – to Dres. Sędziwy kocur, który w walce z lisem stracił tylną nóżkę. Dzielny weteran. Nadchodzący czas ma być podobno rozkwitem mikroturystuki, czyli podróży nie dalszych niż 100 kilometrów od domu. Dla nas żaden problem – od zawsze kochamy kaszubskie pustkowia.

Takie widoki działają jak antidotum. Naturo! Przepraszamy za wszystko i dziękujemy!

*  *  *

 

LOOK OF THE DAY

leather shoes / skórzane buty – Ryłko

white jeans / białe spodnie – Mango (stara kolekcja, przerabiane u krawcowej)

oversize jacket / oversizowa marynarka – CalvinKlein (z outletu)

top / bluzka bez rękawów – Edited

   Z tegorocznej wiosny korzystamy bardzo ostrożnie, więc miło jest poczuć zapach zieleni i powiew ciepłego wiatru po otwarciu okna – od razu jakoś milej siedzi się przed ekranem komputera. Ostatnie kilka dni to czas trudnych decyzji w MLE Collection – z części projektów musiałyśmy zrezygnować, bo opóźnienia w produkcji byłyby tak duże, że część letnich sukienek weszłaby do sprzedaży w październiku. Dokładamy jednak wszelkich starań, aby mimo tych zmian w każdy piątek wchodziło do sklepu coś nowego. Za to z blogiem na szczęście nie mam problemów – po dziewięciu latach jest Was wciąż więcej i więcej, a w kwietniu i w marcu zostawiłyście tutaj rekordową liczbę komentarzy. Dziś, trochę z braku inspiracji, zajrzałam na kilka blogów, które kiedyś śledziłam i zrobiło mi się ciut smutno, że u zdecydowanej większości poczytnych niegdyś blogerek pojawiają się maksymalnie dwa wpisy w miesiącu, a u niektórych nie pojawiło się nic od początku roku. Swoje działania dziewczyny przeniosły na Instagram, medium typowo obrazkowego. Gdyby nie Wy, myślałabym, że era dłuższych tekstów odchodzi do lamusa, a ja jestem jedną z ostatnich osób mojego pokolenia, które wykupiły internetową prenumeratę Polityki i regularnie zamawia książki w internecie. Od kilku tygodni mam jednak wrażenie, że szala przechyla się na drugą stronę – okazuje się, że nieznośnie długie siedzenie w domu wymusza na nas poszukiwania przyjemności bardziej angażujących niż bezrefleksyjne przewijanie zdjęć w telefonie. A skoro już wspominam o czytaniu – zgodnie z życzeniem Czytelniczek wpis o moich książkowych poleceniach pojawi się tu lada dzień. 

Czy branża kosmetyczna zmieni się po koronawirusie? Plus 4 moje ulubione kremy do twarzy, które możecie zamówić przez internet.

   Bez wątpienia pielęgnacja skóry nie jest teraz naszym największym zmartwieniem, ale skoro mężczyźni bez skrępowania narzekają na to, że odwołano im rozgrywki ekstraklasy, to my nie powinnyśmy mieć wyrzutów sumienia, jeśli przez chwilę porozmawiamy o kremach do twarzy.

    Tym bardziej, że branża kosmetyczna w ciągu kilku tygodni zmieniła się o 180 stopni. To nie tylko osobista tragedia właścicieli salonów kosmetycznych (trzymam kciuki za cały zespół sopockiej Baloli!) ale także gruntowne zmiany dla gospodarki.

   Internet jest pełen prognoz (choć może trzeba użyć słowa „wróżb”) dotyczących przyszłości branży kosmetycznej. Na pewno firmy, które w swoim portfolio miały produkty czysto higieniczne mogą liczyć na spore wzrosty. Powiedzmy jednak uczciwie – to jest mała i do tego ta „mniej przyjemna” część omawianego segmentu gospodarki. Odkładając na bok mydła i płyny dezynfekujące, wnioski dla producentów nie są zbyt optymistyczne. Przepytywani w branżowych mediach przedstawiciele największych firm mówią wprost – zwiększony popyt na artykuły higieniczne utrzyma się przez wiele lat, ale na całą resztę spadnie. Zmieni się również sposób dotarcia do potencjalnych klientek. Przyczyn dla których do tych transformacji dojdzie jest co najmniej kilka.

    Po pierwsze, wywołany światową kwarantanną kryzys gospodarczy, to mniej pieniędzy w naszych portfelach. Kosmetyki pielęgnacyjne nie są produktem pierwszej potrzeby. Abstrahując od wspomnianych mydeł, dezodorantów czy szamponów, które traktujemy praktycznie na równi z jedzeniem, bardziej wyszukane produkty kosmetyczne (i przede wszystkim droższe) nie znajdą tylu nabywców co dotychczas.

   Po drugie, nie wiadomo jak zmniejszenie liczby kontaktów społecznych wpłynie na naszą pielęgnację. Nawet jeśli dla własnego zdrowia psychicznego zachęcałam Was do podtrzymania rutyny codziennych przygotowań (nie siedzimy w pidżamie przez cały dzień, nie przestawajmy układać włosów, robić makijażu i nosić ładnych ubrań, jeśli robiłyśmy to do tej pory) to przecież w dużym stopniu chcemy być piękne, pachnące i czarujące nie tylko dla siebie, ale także dla innych ludzi. Od miesiąca w życiu dużej części kobiet na całym świecie nie ma po prostu okazji, by skorzystać z aż tylu kosmetyków czy zrobić perfekcyjny makijaż. Do tej pory wiele z nas podejmowało różne pielęgnacyjne działania w oparciu o cel lub wielkie wydarzenie – wyjazd na wakacje, wesele, perspektywa odsłonięcia ciała na plaży i tak dalej. Nie będę tu wnikać czy jest to słuszne czy nie – tak po prostu większość z nas ma, a ponieważ nasze plany na najbliższe miesiące uległy zmianie, to motywacja miała prawo osłabnąć.

    Po trzecie – duża część produkcji przemysłu kosmetycznego jest przeznaczona dla odbiorców profesjonalnych.  Co jednak istotniejsze, w wyniku odgórnych restrykcji, od kilku tygodni salony kosmetyczne przestały funkcjonować. Mniejszy popyt na ich usługi to mniejszy popyt na profesjonalne produkty przez nie używane.  

   Na szczęście każda opinia, którą znalazłam na ten temat, zawiera bezpieczniki w stylu słowa „nieprzewidywalne”. Tak naprawdę nie wiemy, czy nadchodząca rzeczywistość okaże się gorsza czy lepsza niż przedstawiają to teraz różne prognozy (które swoją drogą różnią się od siebie). A co z drugą stroną medalu czyli odbiorczyniami wszystkich mazideł? Perfumerie zostały zamknięte, a umówmy się – znalezienie naprawdę dobrego kremu w typowej drogerii nie jest takie proste. Wąski asortyment to zresztą nie jedyny problem – teraz w ogóle niechętnie robimy zakupy w sklepach stacjonarnych. W kosmetyki zaopatrujemy się więc w internecie. W naszym koszyku lądują przede wszystkim produkty, które już znamy i do których mamy zaufanie. Zakupów dokonujemy rozsądniej, nie chcemy więc ryzykować, że wydamy pieniądze na coś, co się nie sprawdzi.

    Krem do twarzy to (przynajmniej według mnie) najważniejszy kosmetyk w mojej szafce. Domyślam się, że dla większości z Was stanowi on taką podstawę pielęgnacji jak pasta do zębów czy balsam od ust. Przygotowałam więc recenzję czterech moich ulubionych produktów, które z powodzeniem kupicie w internecie. Każdy z nich działa nieco inaczej, dlatego warto doczytać opisy do końca, aby wybrać ten, który faktycznie się u Was sprawdzi.

1. Krem do twarzy ALGOLIGHT od Sensum Mare

   Dobrze by było, gdybyśmy przy okazji zakupów postarali się wybierać też takie produkty, które nie należą do oferty gigantycznych koncernów kosmetycznych. Jeszcze lepiej, jeśli będzą one z oferty polskiej firmy, na dodatek traktującej swoją pracę odpowiedzialnie. Nie skłamię chyba jeśli napiszę, że markę Sensum Mare poznałam tuż po jej powstaniu, gdy jeszcze mało kto o niej słyszał. Na początku używałam serum, o którym pisałam tutaj (i tutaj też), a ponieważ zużyłam je do ostatniej kropli to przy kolejnych zakupach zamówiłam też krem. W międzyczasie, trochę przypadkiem, dowiedziałam się że właściciele marki to w ogóle fajni ludzie, którzy chętnie pomagają innym nie licząc w związku z tym na żadne profity. Ale nie o ludziach jest ta recenzja, a o kremie. Jeśli więc szukacie takiego, który spełnia właściwie wszystkie wymagania, to jest: dobrze nawilża, nie zapycha porów ani trochę, nadaje się pod makijaż, ma niedrażniący przyjemny zapach, ładne opakowanie i (bardzo) odpowiedni stosunek ceny do jakości, to na pewno będziecie z niego zadowolone. Możecie skorzystać z mojej zniżki -15% na hasło MLE na cały asortyment w sklepie (puszczam w tym momencie oko do wszystkich Czytelniczek, które o ten kod prosiło ;)). 

2. Intensywny krem anti-aging marki Biologique Recherche

   Paznokcie, a nawet rozjaśnienie włosów w domu nie stanowią dla mnie najmniejszego problemu, ale niektórych zabiegów kosmetycznych nie wykonam sama. Nawet gdybym wydała wór pieniędzy i kupiła specjalistyczne narzędzia. „Zaffiro” czy „Dermapen” to usługa zarezerwowana dla profesjonalnych gabinetów kosmetycznych. Na szczęście możemy chociaż zaopatrzyć się w kosmetyki o takim silnym działaniu, jak te stosowane w trakcie zabiegów. Kluczem do sukcesu jest dopasowanie produktu odpowiednio do potrzeb i kondycji naszej skóry. Zawsze korzystałam z uprzejmości pani kosmetolog w moim ulubionym gabinecie kosmetycznym i podpytywałam, które kosmetyki dopasowałaby do mojej skóry. Tak odkryłam markę Biologique Recherche. Profesjonalne produkty działają mocniej, ale jednocześnie trzeba używać ich z rozwagą, zgodnie z zaleceniami. Jeśli obawiacie się zainwestować w kosmetyk profesjonalny to wcześniej zasięgnijcie porady. Nie wiecie gdzie? W sklepie internetowym topestetic.pl możecie skorzystać z bezpłatnej porady kosmetologa, który pomoże Wam dobrać odpowiedni kosmetyk dla siebie lub pomoże uporządkować aktualną pielęgnację, aby osiągnąć porządane efekty. Ja wielokrotnie korzystałam już z takiej konsultacji.

   Tym razem szukałam produktu, który będzie działał jak domowy zabieg przeciwzmarszczkowy. Pani kosmetolog z topestetic poleciła mi krem marki Biologique Recherche Creme ADN (wcześniej stosowałam już m.in. ich kultowy Lotion P50W). Jest to Intensywny krem anti-aging z aktywnym DNA o działaniu odmładzającym i poprawiającym jędrność i elastyczność skóry. Stosuję go jako intensywną kurację, czyli zużywam jedno opakowanie i koniec (kobiety z cerą dojrzałą mogą stosować go częściej). Krem nakładam dosyć grubą warstwą na twarz, szyję i dekolt.

3. Serum MyPowerElixir od Miya Cosmetics

   Ten produkt pokazywałam i polecałam Wam już wiele razy. Nie powinno go więc zabraknąć w tym zestawieniu. I chociaż producent zakwalifikował go do kategorii serum, to dla mnie spełnia on wiele innych ról.  Małe opakowanie mam zawsze w samochodzie – służy mi jako balsam do ust i krem do rąk w kryzysowych sytuacjach. Duży słoik leży sobie w szafce w łazience i służy mi jako odżywczy i mocno nawilżający krem na noc. Świetnie sprawdził się u mnie także w lecie po opalaniu i w zimie jako krem ochronny. Na zdjęciu krem wydaje się być tłusty ale po zetknięciu ze skórą zmienia się w lekki, jedwabisty olejek. Zawiera kompozycję jedenastu skoncentrowanych, składników – kwasów Omega 3+6, olejki ze skórki słodkiej pomarańczy, słodkich migdałów, masło mango, olejki chia, jojoba, kokosowy, ryżowy oraz witaminy E i F. Tylko ze względu na zawartość wosku pszczelego (który ma zbawienne działanie dla podrażnionej skóry) kosmetyk nie jest wegański. Jeśli chciałybyście przetestować ten produkt (lub kupić go jeszcze raz, bo wiem, że wiele z Was już go miało) to mam dla Was kod rabatowy dający aż 25% rabatu na zakupy w sklepie Miya Cosmetics. Wystarczy, że w koszyku wpiszecie kod MLExMIYA25 (kod ważny jest do końca kwietnia).

4. Krem z serii "Black Rose" od Sisley Paris

   Krem do twarzy Black Rose widzicie na poniższym zdjęciu w lewym dolnym rogu. Pisałam już o nim w tym artykule i być może jest to psychologiczny efekt świeżości, ale z wielką przyjemnością używam tego kremu – na pewno spełnia on kryteria luksusowego kosmetyku. 

 (od góry) Intensywny krem anti-aging z aktywnym DNA Biologique Recherche // krem do twarzy ALGOLIGHT Sensum Mare // serum MyPowerElixir od Miya Cosmetics // krem Sisley Paris

   Portale dla kobiet pękają w szwach od artykułów pod tytułem „Jak zadbać o paznokcie w domu”, „Zabiegi odmładzające w czterech ścianach”, „Perfekcyjny pedicure we własnej łazience”, „Najlepsze treningi online”, „Zanurz się w relaksie w domowym zaciszu” (cokolwiek ma to oznaczać) i tym podobne. Wysyp takich rad oznacza przede wszystkim to, że wiele z nas kupuje kosmetyki, bo są one częścią różnych kobiecych rytuałów. I to się w czasach zarazy na pewno nie zmieni. Epidemia pokazała nam, że potrafimy się zmobilizować do zrobienia czegoś, czego wcześniej nie potrafiłyśmy – na przykład do strzyżenia męża we własnej łazience (zaliczone!), ale wcale nie musi oznaczać całkowitej rezygnacji z przyjemności. 

*  *  *

Nie taka zwykła ta granola, czyli jak ją przygotować, żeby smakowała pozostałym domownikom

*    *    *

  Jeżeli często sięgacie po płatki śniadaniowe (niekoniecznie na śniadanie – ja ostatnio łapię się na tym, że lubię je z ciepłym mlekiem do wieczornego filmu, wówczas mam mniejsze wyrzuty sumienia niż po litrze lodów :P) to ten wpis dedykowany jest dla Was. O zaletach domowej granoli nic nie wspomnę, bo wszyscy wiemy, że jest zdrowa. Bardziej interesuje mnie zachęcenie Was do wspólnego wypróbowania tego przepisu. Z moich domowych obserwacji mogę polecić Wam, że jeżeli zaangażujemy swoje dzieci do pomocy, to jest większe prawdopodobieństwo, że chętniej ją zjedzą. Co więcej, są szanse, że może zapomną o popularnych płatkach śniadaniowych, które kuszą kolorowymi bohaterami z kreskówek, odwracając uwagę rodzica od składu :)

Skład:

(przepis na 2 słoiki o pojemności ok. 1 litr)

ok. 500 g płatków owsianych (użyłam bezglutenowych)

ok. 150 g orzechów laskowych

ok. 150 g orzechów nerkowca

150 g suszonych daktyli

4 czubate łyżki komosy ekspandowanej

ok. 80 ml syropu z agawy / miodu / syropu z malin / syropu z czarnego bzu / syrop klonowy

garść świeżych winogron

4 czubate łyżki nasion chia lub siemienia lnianego

2-3 łyżki wiórków kokosowych

1 czubata łyżka mielonego cynamonu

* bakalie

A oto jak to zrobić:

1. W szerokim naczyniu albo na blasze rozkładamy wszystkie suche składniki i łączymy z syropem z agawy (lub inną konsystencją, która sklei masę, patrz poniżej). Na końcu dodajemy posiekane daktyle oraz winogrona. Tu na zdjęciu specjalnie rozkładamy poszczególne składniki granoli, tak żeby ukazać Wam skład – polecam jednak wcześniej wszystko dokładnie wymieszać w półmisku i dopiero wtedy wyłożyć na blachę.

2. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni C. Blachę z wymieszaną granolą umieszczamy do piekarnika, zmniejszamy temperaturę do 150 stopnic C i pieczemy ok. 30 minut, do tzw. zezłocenia granoli. Mieszamy co 15 minut, by uniknąć przypalenia. Po wyjęciu z piekarnika pozostawiamy do ostygnięcia i przekładamy do słoika.

Kilka moich wskazówek:

– aby granola pod wpływem ciepła mogła odpowiednio się ,,skleić” użyjmy miodu / syropu z malin / syropu z czarnego bzu / syropu klonowego / syropu z agawy / syropu z daktyli / wyciśniętego soku z pomarańczy lub granatu / startego jabłka lub gruszki,

– jeżeli ktoś z domowników jest bezglutenowy, polecam płatki owsiane bez glutenu, np. tenasiona chia to odpowiednik naszego siemienia lnianego,

– dodatki w postaci pokruszonej czekolady lub owoców liofilizowanych polecam dodać na końcu, po upieczeniu granoli,

– wiórki kokosowe lub sezam możemy wcześniej uprażyć na suchej patelni i dodać do granoli tuż po upieczeniu,

– jeżeli chcecie skomponować granolę z masłem orzechowym, to polecam nieco zmniejszyć temperaturę pieczenia i wydłużyć czas

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni C. Blachę z wymieszaną granolą umieszczamy do piekarnika, zmniejszamy temperaturę do 150 stopnic C i pieczemy ok. 30 minut, do tzw. zezłocenia granoli. Mieszamy co 15 minut, by uniknąć przypalenia.

Po wyjęciu z piekarnika, granolę pozostawiamy do ostygnięcia i przekładamy do słoika.

Look of The Day – gdy pójście po mleko staje się wyzwaniem.

t-shirt / biała koszulka – MLE Collection (w tym momencie dostępny w kolorze czarnym)

earrings / kolczyki – YES  (z kodem wiosna2020 otrzymacie 20% rabatu na drugą i każdą kolejną sztukę biżuterii)

trench coat & jeans / trencz i dżinsy – Zara (stara kolekcja)

sneakers / trampki – Converse

   Koronawirus wpłynął na świat mody i nasz styl bardziej niż jakiekolwiek inne zjawisko ostatnich kilkudziesięciu lat, więc mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko, że od kilku tygodni, pod przykrywką niedzielnych wpisów, podkładam Wam pod nos nieco dłuższe teksty. Ciężko byłoby mi omijać tutaj temat epidemii – nawet jeśli szukamy na blogach i Instagramie modowych inspiracji, to powinny mieć one jakieś odzwierciedlenie w tej nowej, dziwacznej rzeczywistości. Chociaż udało nam się już nieco przyzwyczaić do nowej sytuacji, to wytyczne zmieniają się jak w kalejdoskopie, więc dziś, na podstawie kilku rzetelnych źródeł postaram się w telegraficznym skrócie opisać najważniejsze zasady „ubioru”, w którym wybieramy się po zakupy.

   Zacznę od tego, że nie moją rolą jest ocena tego, czy maseczki działają. Codziennie wypowiadają się na ten temat eksperci z tytułami naukowymi i, pewnie tak jak część z Was, również zauważyłam, że czasem przeczą sobie nawzajem. Zakrywanie ust i nosa od tego tygodnia jest jednak obowiązkowe, więc jakąkolwiek polemikę uważam w tym momencie za zbyteczną. Kończąc ten asekuracyjny wstęp wspomnę tylko o George’u Gao, szefie chińskiego Centrum Kontroli i Prewencji Chorób, który w wywiadzie dla renomowanego „Science” brak wymogu noszenia maseczek wskazał jako główny błąd popełniamy w Europie w walce z wirusowym kryzysem.

   Wróćmy na nasze podwórko, do pytania, jak bezpiecznie wyjść na zakupy. Wiem, że pewnie podniosą się tutaj głosy, że opisane przeze mnie zasady, nie zabezpieczają nas w stu procentach i bez kombinezonu, przyłbicy, podwójnej maski i kaloszy nie powinnyśmy wychodzić z domu, ale każdy z nas powinien dziś umieć znaleźć złoty środek między tym, co jest dostępne, a co w największym stopniu zmniejsza ryzyko zakażenia. Trzeba również pamiętać o tym, że profesjonalne zabezpieczenia powinniśmy zostawić dla lekarzy, pielęgniarek i ratowników, i dopiero gdy zaopatrzenie naszego państwa na to pozwoli, samemu z nich korzystać. I jest jeszcze trzeci, psychologiczny aspekt. W swoim słynnym dziele – „Dzienniku roku zarazy” – Daniela Defoe zdaje relację z epidemii Dżumy, która nawiedziła Londyn w 1665 roku. W książce opisał przypadek mężczyzny, który, gdy tylko dowiedział się, że w mieście pojawiły się pierwsze przypadki zarażenia, zabarykadował się w domu i nie wychodził z niego przez wiele miesięcy. W pewnym momencie nie wytrzymał – w samym szczycie epidemii wyszedł z mieszkania nie zachowując żadnych środków bezpieczeństwa. Po co przytaczam tutaj ten przykład? Bo im bardziej złożone i żmudne mechanizmy ochrony sobie narzucimy, tym bardziej będzie nas w którymś momencie kusiło, żeby z nich zrezygnować na przykład podczas krótkiego wypadu do bankomatu. Dzisiejsze instrukcję będą więc dotyczyć zabezpieczeń dostępnych dla każdego z nas. Tym bardziej, że istotniejsza wydaje się być nie jakość narzędzi, a procedura ich używania.

    Zacznijmy od tego w co zapakujemy zakupy. Ja biorę ze sobą moją sznurkową torbę – po każdym powrocie do domu ląduje ona w praniu (w temperaturze minimum 60 stopni). Gdybym wybierała się na zakupy codziennie ta procedura odkażania mogłaby być męcząca, ale w tym momencie nie mam takich problemów – staram się nie chodzić do sklepu częściej niż raz, maksymalnie dwa razy w tygodniu. Torba jest więc zawsze gotowa do użytku. Do sznurkowej torby pakuję drugą płócienną torbę, bo zwykle nie mieszczę zakupów w jednej.

    Co zabezpieczam? Tu nie ma wielkiej zagadki – w kółko słyszymy, że najbardziej narażone są ręce (bo nimi dotykamy skażonych powierzchni) i twarz, przede wszystkim usta i nos (bo tędy najłatwiej się zarażamy) i w mniejszym stopniu oczy. Ogromnym problemem jest mimowolne dotykanie twarzy, co każdy z nas ponoć robi setki razy dziennie. Drapiemy się, poprawiamy włosy, niektórzy podobno czasem nawet dłubią w nosie. Najważniejszymi atrybutami w walce z wirusem będą więc maseczki i rękawiczki.  Zaczynając od rąk – idealnie byłoby, gdybyśmy mieli rękawiczki lateksowe. Są najwygodniejsze, najłatwiej w nich używać wszelkich przedmiotów, ręka poci się w nich mniej niż w rękawiczkach foliowych i są dosyć wytrzymałe. Jeśli nie mamy dostępu do rękawiczek lateksowych, łatwo dostępne są rękawiczki foliowe – takie, jakimi w marketach chwytamy (albo przynajmniej powinniśmy chwytać) pieczywo. Wychodząc na zakupy biorę ze sobą cztery rękawiczki – czemu aż tyle? Aby dojść do samochodu muszę otworzyć dłonią drzwi na klatce schodowej i furtkę – z których korzystają też inni sąsiedzi. Samochód traktuję jako strefę „czystą” więc ściągam rękawiczkę gdy do niego wsiadam (podział na strefy „czyste” i „brudne” jest niezwykle istotny i trzeba być w tej kwestii zdyscyplinowanym). Tuż przed wejściem do sklepu wkładam rękawiczki. Pamiętajmy, że w noszeniu rękawiczek nie chodzi tylko o nasze zdrowie – nie przenośmy więc na nich nieczystości z naszych mieszkań. No i kluczowa kwestia – najlepiej jest założyć, która ręka jest tą „brudną” (praktycznie jest, by była to nasza „podstawowa” ręką, czyli u praworęcznych prawa, u leworęcznych – lewa). I tylko tą ręką dotykać przedmiotów poza domem, czy własnym samochodem. Ja nakładam rękawiczki na obydwie ręce, ale prawą ręką trzymam telefon z listą zakupów, a lewą zbieram rzeczy do torby (jestem leworęczna). Jeśli zdarzy się, że jakaś czynność wymaga użycia obydwu rąk, to zmieniam później rękawiczkę na prawej ręce (tak aby wciąż pozostała tą czystą ręką). Przy kasie wyciągam z torebki kartę kredytową prawą (czystą) ręką, a pin wystukuję lewą (brudną) ręką. Tuż po wyjściu ze sklepu ściągam obydwie rękawiczki – nie wchodzę w nich do samochodu. Zdejmuje rękawiczki łapiąc je „od wewnątrz” i szybkim ruchem ściągam je z dłoni wywijając na lewą stronę, od razu nad pojemnikiem na odpady.

   Przejdźmy do nieszczęsnych maseczek. Teoretycznie ciężko jest je kupić, ale w praktyce każdy może je zrobić sam. Nowe wytyczne nie precyzują czy powinna to być maseczka chirurgiczna, kosmetyczna, przeciwpyłowa, budowlana, czy zwykła chustka zawiązana z tyłu głowy. Ja zaopatrzyłam się na serwisie aukcyjnym w kilkanaście masek kilkurazowych. Domowych sposobów uzdatniania ich do ponownego wykorzystania jest kilka – wyparzanie we wrzątku, kąpiel w płynie dezynfekującym, prasowanie żelazkiem czy pranie w pralce w temperaturze powyżej 60 stopni. Domyślam się, że większość z Was też korzysta właśnie z takich kilkurazowych masek wykonanych z fizeliny i naturalnej tkaniny, bo ich dostępność jest teraz największa. Pamiętajcie jednak proszę, że ich nieumiejętne używanie może przynieść więcej szkody niż pożytku – po każdym (K A Ż D Y M) użyciu maski trzeba ją zdezynfekować. Maskę zawsze ściągamy chwytając za gumki za uszami, te jednorazowe od razu wyrzucamy, te wielorazowe wywijamy na wewnętrzną stronę (tę która dotykała ust) i najlepiej od razu wkładamy do wrzątku (ewentualnie, jeśli jesteśmy na zewnątrz, do foliowego woreczka). Nie można dopuścić do sytuacji, w której czyste maski mieszają się z tymi, które „nałożyliśmy tylko na chwilę”. Najlepiej już teraz przygotować w przedpokoju pudełko z czystymi maskami, a koło zlewu na przykład słoik, w którym będziemy zalewać wrzątkiem brudne maski po powrocie do domu.

    Co jednak w przypadku, gdy maseczek nie mamy? Z odpowiedzą przychodzi Internet. Youtube jest pełen czytelnie przygotowanych filmów instruktażowych jak zrobić maskę zakrywającą twarz (oprócz oczu oczywiście) z bokserek, t-shirów, czy nawet stringów (ta ostatnia wersja wygląda dosyć zabawnie). Niektórzy wzmacniają takie domowe rozwiązania wyciętymi wkładkami z worków lub filtrów do odkurzaczy. Dla sceptyków powtórzę to, o czym słyszymy od ekspertów – chronimy siebie i innych nie przed samymi wirusami, ale przed zawierającymi je kroplami śliny. Bokserki na głowie być może nie będą miały skuteczności maski FFP2, ale nadal znacznie zmniejszą ryzyko przeniesienia się zakażenia z nas lub na nas.  

Czarna róża i polskie korzenie Sisley Paris

   Na blogu dominowały ostatnio przygnębiające tematy, ale wiem, że wiele z Was szuka w tym trudnym czasie jakiejś odskoczni, czegoś co przywróci nam, chociaż w drobnym stopniu, poczucie stabilności. Wpisy planuję zawsze z dużym wyprzedzeniem, ale, co pewnie nie uszło Waszej uwadze, na bieżąco zmieniam ich formułę w taki sposób, abyście znalazły tu więcej do poczytania i chociaż na chwilę przekierowały swoje myśli na inne tory. Wracam dziś więc do Was z wpisem, który miał być klasyczną recenzją kosmetyków, ale pomyślałam, że kilka zdań przenoszących nas do przeszłości, będzie tutaj miłą odmianą.

    Często, gdy myślimy o najbardziej ekskluzywnych światowych markach odzieżowych lub kosmetycznych, siłą rzeczy pojawia się u nas w głowie to poczucie bycia na uboczu. Choć ostatnie lata to odważny pochód (albo nawet szturm!) niektórych polskich producentów na światowe salony, ciężko zaprzeczyć temu, że stolice mody to wciąż Paryż i Mediolan. Wielu z nas nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo świat luksusu przeplata się z Polską. Najlepszym przykładem są kosmetyki marki Sisley Paris. Ta ekskluzywna, francuska marka od 1976 roku znana jest z filozofii opartej na synergii natury i nauki. Jej kremy, perfumy i kosmetyki do makijażu to dla wielu osób „top topów”, ale równocześnie mało kto wie, że Sisley Paris założyło małżeństwo Polki i Francuza w Polsce urodzonego, których drogi zbiegły się dopiero we Francji.

    Założycielem marki Sisley Paris był Hubert d’Ornano, syn przedwojennego francuskiego konsula w Warszawie Guillaume’a d’Ornano i Polki, Elżbiety Michalskiej. Hubert urodził się w 1926 r., o dziwo nie w Warszawie, jak przystałoby – jak się wydaje – na syna konsula najważniejszego polskiego sojusznika tamtych czasów, ale w podlubelskiej wsi Mełgiew – tak przynajmniej twierdzą skąpe internetowe źródła. Miejsce urodzenia może dziwić, ale wyjaśnienie tej zagadki jest proste – w pobliżu Mełgwi, w miejscowości Trawniki znajdował się w okresie międzywojennym pałac rodziny Michalskich. O dziecięcych latach spędzanych w pałacowym parku założyciel marki Sisley Paris wielokrotnie z resztą wspominał w wywiadach prasowych: – Tam był mój świat. Piękny sad. Babka miała bardzo ładny majątek w Trawnikach i mimo że była wdową, to świetnie sobie radziła z jego zarządzaniem – mówił w 2008 roku w wywiadzie dla „Pani” (1/2008).

    Rodzina d’Ornano już w latach 30-tych zaangażowała się w branżę kosmetyczną. Hubert d’Ornano tworzył najpierw wspólne projekty z ojcem i bratem – stworzyli kilka udanych marek kosmetycznych okresu powojennego. W 1963 ożenił się z Izabelą Potocką, wypełniając rodzinny zwyczaj wiązania się z Polką. Trzynaście lat później, w 1976 razem założyli markę, która miała stać się synonimem luksusu wśród kosmetyków. Idea stojąca za nowym projektem była ambitna – wykorzystać osiągnięcia nauki i technologii do stworzenia kosmetyków opartych na roślinach i olejkach eterycznych. Wprowadzenie nowej linii produktów poprzedzają wieloletnie badania naukowe. Kluczowym elementem firmy jest nowoczesne laboratorium badawcze pod Paryżem.

    I choć nauka i technika to dwa koła zamachowe Sisley Paris, pozostała ona nadal firmą rodzinną. Hubert d’Ornano zmarł w 2015 r. Firmę nadzoruje Izabela, bieżącym zarządzaniem zajmują się dzieci założycieli – Philippe i Christine. 

  Moje dotychczasowe doświadczenia z Sisley Paris były dosyć skąpe i opierały się głównie na opiniach zasłyszanych od innych osób. Moja bratowa na przykład od dekady używa podkładu tylko tej marki i twierdzi, że inne nawet się nie umywają. Pamiętam też z jakim pietyzmem moja mama traktowała krem, który wiele lat temu tata przywiózł jej z pierwszej służbowej wyprawy do Paryża.  

  Na dzisiejszych zdjęciach widzicie produkty do pielęgnacji twarzy z kolekcji „Black Rose” przeznaczonej dla kobiet od 25 do 40 roku życia. Głównym składnikiem sukcesu pielęgnacji Black Rose jest ekstrakt z Czarnej Róży Baccara – rzadkiej odmiany, która ma około 40 płatków o ekstremalnej miękkości, a jej głęboki czerwony kolor przypomina czarny aksamit. Wymaga ona specjalnych warunków uprawy, a jej zbiory zawsze odbywają się o poranku, w momencie rozwkitu roślin. Ekstrakt z Czarnej Róży Baccara natychmiast pobudza skórę, zapewniając jej gładkość i elastyczność. W skład kolekcji "Black Rose"  wchodzi krem, olejek, emulsja do okolic oczu i maska.

   Testowanie rozpoczęłam od kremu. Najpierw zaskoczył mnie jego zapach – różany, a jednocześnie bardzo świeży – nie miał nic wspólnego z różanymi perfumami babci. Po nałożeniu kremu na twarz wydawało mi się, że tak lekki krem na pewno nie nawilży dobrze mojej suchej skóry, ale po dłuższym stosowaniu zmieniam zdanie – krem wcale nie musi być tłusty, aby dobrze nawilżyć skórę. Sprawdza się też dobrze pod makijaż. Olejek i emulsja do okolic oczu to miłe uzupełnienie kremu – te produkty nie obciążają skóry i wchłaniają się błyskawicznie. Emulsja pod oczy ma wygodny aplikator w formie chłodzącej końcówki ceramicznej, który ułatwia precyzyjne dozowanie i umożliwia wykonanie masażu okolic oczu – przydaje się zwłaszcza po nieprzespanej nocy, których mam ostatnio pod dostatkiem ;). 

   Ostatnim produktem z gamy jest maska, która szturmem zdobyła francuski rynek kosmetyczny (nr 1 wśród maseczek do twarzy na francuskim rynku kosmetyków selektywnych, źródło NPD 2013). Używałam ją przed snem i delikatnie zmywałam nasączonym wodą wacikiem, tak aby na twarzy pozostał minimalny film. Rano skóra wygląda na mocno odżywioną (jakbym wróciła z długiego spaceru), jest nawilżona i właściwie nie wymaga nałożenia kremu. 

Produkty marki Sisley Paris znajdziecie w autoryzowanych perfumeriach internetowych Douglas.pl oraz Sephora.pl.