LOOK OF THE DAY

Wpis zawiera lokowanie marki własnej.

 

długi płaszcz – MLE

sweter – MLE model Laax

skórzana torebka – Demmelier

dżinsy – & Other stories

zamszowe buty – Ryłko

 

  Już zdążyłam zapomnieć o tym, w jakim pośpiechu minął mi ten piątek. Od rana latałyśmy po Trójmieście z Moniką, Olą i Asią i nadrabiałyśmy zaległości związane z ostatnimi produktami tegorocznej kolekcji. Miałam wtedy na sobie właśnie ten zestaw – idealny, aby zakończyć tydzień. I żeby rozpocząć chyba też ;). (Te piękne cynamonki dorwałyśmy w Buns – malutkiej piekarence gdzie poza świeżo-upieczonymi słodkościami można też napić się kawy).

 

6 prezentów, które sprawiłam sobie sama na trzydzieste szóste urodziny, czyli październikowe umilacze

Wpis powstał we współpracy z markami Veoli Botanica, Sensum Mare, Slaap i Kire Skin. 

 

  Kurz po wielkim świętowaniu jeszcze nie opadł. Nie, nie, nie – zupełnie nie chodzi mi o moje urodziny. Wypadły one dzień po wyborach, więc miałam poczucie, że impreza zaliczona, bo wieczoru wyborczego żadne przyjęcie urodzinowe by nie przebiło. A poza tym, od dawna podchodzę do tej okazji raczej beznamiętnie i nie przeżywam faktu, że robię się coraz starsza. No chyba, że ktoś kto jest pełnoletni mówi mi, że urodził się po tym, jak Polska weszła do Unii  albo że „Przyjaciele” to ulubiony serial jego rodziców… Wtedy robię szybki rachunek w głowie i przestaję śmiać się z żartu, że jeśli znasz odpowiedź na pytanie czym było „5-10-15” to znaczy, że czas umówić się na pierwszą kolonoskopię… 

  Podobno pierwszym objawem starzenia się jest docenianie życia, chociaż ja w tym przypadku zdecydowanie wolę używać słowa „dojrzałość”. To pewnie między innymi z tego mechanizmu wynika fakt, że wraz z wiekiem coraz mniej zależy nam na prezentach. Cieszymy się z tego, co mamy i o więcej nie śmiemy prosić losu. No dobrze, ale ten wpis nie miał być o tym, czego nie chcę, tylko o tym, co naprawdę może sprawić przyjemność kobiecie, która właśnie osiągnęła wiek „przed czterdziestką”. Zaryzykuję stwierdzenie, że zdecydowana większość wymienionych dziś rzeczy, miała mi w jakimś wymiarze przynieść spokój. Spokój o to, że nie zmarnowałam cennego czasu na głupoty, spokój o własne zdrowie, spokój dzięki ulubionej muzyce… albo spokój, gdy zerkam na ścianę, która do tej pory każdego dnia mnie denerwowała ;). Obiecałam sobie, że ten wpis będzie krótki i konkretny jak nigdy. Dajcie mi proszę znać w komentarzach czy wolicie jednak dziesięć minut czytania czy te pięć w zupełności Wam wystarczą :).

 

1. Oprawa grafik, czyli kolejna ściana, która codziennie będzie mnie cieszyć.

  Im jestem starsza tym rzadziej wybieram na prezent ubrania. Pfff… łatwo mi to robić, skoro mam dostęp do nowej kolekcji MLE, a nawet przykaz, aby większość modeli testować – to fakt. Ale faktem jest też to, że doszłam już do tego etapu w życiu, w którym nie mam zamiaru biczować się za to, że wystrój wnętrza jest dla mnie bardzo ważny. Mam zresztą świetne usprawiedliwienie – naprawdę poważne badania naukowe udowadniają, że przestrzeń w której żyjemy ma realny wpływ na poziom naszego szczęścia. Grafiki o sentymentalnej wartości leżące w teczkach zamiast na ścianach, które teraz świecą pustkami, to coś, co wierci mi dziurę w brzuchu niczym nieskończone zadanie domowe z dzieciństwa. 

  Profesjonalna oprawa obrazów (w Trójmieście polecam Pinakotekę na Garnizonie) to nie jest tania sprawa (około 250 złotych za obraz/grafikę), ale różnica, którą doceniamy później każdego dnia jest tego warta. Oczywiście mam w swoim domu wiele opraw z Ikea czy innych „ramek z metra”, ale w niektórych przypadkach postanowiłam zrobić wyjątek. Grafiki, które widzicie na zdjęciu to kopie prac cioci mojego męża, narysowane przez nią kilkadziesiąt lat temu (podobno jedno z jej dzieł znajduje się nawet w zbiorach pewnego weneckiego muzeum). Podoba mi się bardzo ta niezwykle współczesna kreska, ale jeszcze ważniejsza jest dla nas historia, która kryje się za tymi rysunkami. Fajnie, że znalazłam dla nich dobre miejsce. 

sweter – MLE (dłuższa wersja swetra LAAX, która niebawem się pojawi) // spódnica – COS (obecna kolekcja) // taca na stelażu z kółkami – Zara Home

2. Książki, z których wyciągnę coś mądrego.

  Nie wiem co się stało, ale moja młodzieńcza miłość – kryminały – właściwie przestała dla mnie istnieć. Być może dorosłe życie dostarcza po prostu wystarczającą porcję wrażeń i człowiek przestaje mieć ochotę na dokładkę tych fikcyjnych w formie papierowej? A może to brak czasu – waluty cenniejszej od złota – sprawia, że szkoda mi go marnować na coś, co dostarczy mi jedynie chwilowego przyspieszenia serca? Nie ma nic gorszego niż stracić pięć wieczorów na książkę, która nie wnosi niczego nowego do naszego życia. No dobrze, oczywiście jest milion gorszych rzeczy, ale ta jest akurat łatwa do uniknięcia, więc po co w nią brnąć?

Od dołu:

– David Hockney, Martin Gayford "Historia obrazów".

Ta książka przewinęła się tu już kiedyś, ale ponieważ wciąż do niej wracam i znajduję w niej to, czego szukam (a za każdym razem jest to coś innego!), to myślę, że nie obrazicie się za tę powtórkę. To książka o historii obrazów, a nie o historii sztuki. Chociaż dla mnie jest to przede wszystkim pasjonujący wykład o tym, jak człowiek postrzega otaczający go świat i dlaczego każdy robi to inaczej. Hockney udowadnia tutaj, nie po raz pierwszy zresztą, że jest najlepszym na świecie propagatorem kultury i jest w stanie przekonać do niej nawet najbardziej oporne nosorożce.

– "The Monocle Guide to Better Living" To typowy „coffee table book”.

Monocle to czasopismo odnoszące duże sukcesy w ostatnim dziesięcioleciu. Stało się znane ze względu na wyszukaną estetykę, jak i dziennikarską elastyczność i z biegiem czasu stworzyło szereg publikacji, które inspirują światowe czytelnictwo. Znajduję w tej książce wiele inspiracji, zwłaszcza, gdy mam wrażenie, że mój remontowy plan diabły wzięły, kontakty finalnie nie są w tym miejscu, w którym miały być, a termostat zamiast być niewidoczny pięknie ozdabia główną ścianę w mojej kuchni. Przeglądając kartkę po kartce zawsze przypominam sobie, żeby we wnętrzu nie przejmować się tym, co nie wyszło, ale krok po kroku wprowadzać do niego to, co przynosi nam codzienną radość i pozytywnie wpływa na ludzkie interakcje.

– John Steinbeck „Na wschód od Edenu”.

John Steinbeck to słynny noblista, który za życia nie był szanowany przez kolegów po fachu. "Na wschód od Edenu" przeczytałam szybciutko, ale myśli i rozważania zawarte w tej książce chodzą za mną już od tygodni. Ciężej mi niż lżej po tej lekturze, ale polecam ją tak czy siak, bo po pierwsze jest świetna, a po drugie chcę, aby ktoś tam po drugiej stronie ekranu przeżywał te same rozkminki, co ja teraz (żartuję – to po prostu literatura, której potancjału nie można zmarnować). A jeśli uważacie, że powieść o "ranczerach" napisana w latach 60-tych minionego stulecia to coś, co naprawdę ma już swój czas za sobą, to powiem Wam tylko, że co roku sprzedaje się ponad 50 tysięcy egzemplarzy tej książki, a Netflix wlaśnie realizuje na jej podstawie serial. O tym ostatnim fakcie nie miałam jednak zielonego pojęcia – przeczytałam o tym dopiero dziś, pisząc ten artykuł :). 

– Hugo von Hofmannsthal "Księga przyjaciół i szkice wybrane".

Każdą książkę z wydawnictwa Próby oglądam i dotykam (a czasem nawet wącham – powiedzcie, że też tak czasem robicie pliis). Tym razem dotarł do mnie zbiór esejów wielkiego dramatopisarza – Hugo von Hofmannsthala. Być może część z Was kojarzy go jako współautora opery „Elektra”. To z całą pewnością wymagająca lektura (zwłaszcza gdy „bombelki” zamiast grzecznie spać w swoich łóżkach wciskają mi do ręki nowe przygody „Pucia”), ale też zaskakująco współczesna. Wiele z tekstów powstało ponad sto lat temu, ale pytania, które zadawali sobie wtedy mieszkańcy Europy zdawały mi się aż nazbyt znajome. 

 

3. Pielęgnacja moich marzeń. Bez omijania ważnych kroków.

Nie mam zamiaru tłumaczyć się z tego, że pielęgnacja to coś, co nawet po trzydziestu sześciu latach życia na tej planecie przynosi mi przyjemność. Jeśli na głównej stronie portali informacyjnych tyle samo miejsca poświęca się relacji z meczu piłkarskiego drugiej ligi co wojnie na Ukrainie, to przepraszam bardzo, ale nikt nie może mieć pretensji o to, że na blogu lifestylowym będą poruszane  tematy, które są dla kobiet przydatne w codziennym życiu.

Proporcja w wydatkach na kosmetyki pielęgnacyjne kontra te do makijażu zmienia się u mnie wraz z wiekiem. Te pierwsze są dla mnie znacznie ważniejsze, no i wolę jednak nałożyć kilka warstw serum, kremów czy innych substancji, niż podkładu i korektora. Być może naiwnie wierzę, że im więcej nałożę kosmetyków do pielęgnacji, tym mniej będę potrzebować tych do makijażu? A może to tak naprawdę tylko kwestia naszego podejścia, a nie tego jak faktycznie wyglądamy? W każdym razie – z okazji moich urodzin dostałam zniżki nie tylko na moje, ale także na Wasze ulubione kosmetyki. Stworzycie z nich kompletną dzienną pielęgnację, która moim zdaniem jest idealna.  

Moja codzienna pielęgnacja w czterech prostych krokach.

1. Pianka Kire Skin. // 2. Serum peptydowe od Sensum Mare. // 3. Krem pod oczy od Veoli Botanica. // 4. Krem na dzień od Slaap. //

Na wszystkie produkty znajdziecie poniżej kody zniżkowe. 

– Pianka oczyszczająca Pore Minimizer od KIRE SKIN 

Kto nie kocha tej pianki do mycia twarzy? Nie zliczę, które to już moje opakowanie (czwarte na pewno), a mimo to przyjemność stosowania wciąż taka sama, jak za pierwszym razem. Marka Kire Skin szturmem wdarła się na Polski rynek kosmetyczny i chyba nie trzeba jej zachwalać, ale jeśli jakoś przeoczyliście jej kultowy produkt (ja polecam też tę magiczną tubkę) to napiszę tylko, że marka wykorzystuje moc sfermentowanych roślin (na przykład ryżu czy granatu), posiada certyfikat PETA, a jej opakowania staną się ozdobą każdej łazienki.  

Tym bardziej mi miło, że z okazji urodzin marka zgodziła się dać kod także moim Czytelniczkom – wystarczy wpisać w koszyku MLE15, aby uzyskać 15% rabatu (kod ważny do pierwszego grudnia). 

– Dwa nowe produkty od SENSUM MARE.

To będzie prawdziwy hit. Peptydowe serum ALGOPRO testuję od trzech tygodni i uważam, że wybije się ono na nowy bestseller tej marki. Ma niesamowity lekko błękitny kolor i sprawia, że skóra momentalnie wygląda młodziej. W swoim składzie ma potrójny peptyd 4,5% z linii ALGOPRO i według producenta jest to już kosmetyk specjalistyczny stworzony do walki z oznakami starzenia i zmarszczkami. Gdy skończę tę wersję wypróbuję drugą nowość, czyli serum ceramidowe (widoczne na zdjęciu po lewej stronie).

Wiem, że jest tu wiele fanek marki Sensum Mare (zawsze gdy o tym piszę, to myślę o moich kochanych koleżankach, które zawsze wypytują mnie o kod, a ja każę im czekać do publikacji wpisu, bo chcę, żeby nabiły mi odsłony zamiast tylko korzystać ze zniżki XD) więc z pewnością ucieszy Was to, że marka również obchodzi swoje urodziny w październiku i przyszykowała niespodziankę. Z kodem URODZINY dostaniecie zniżkę 26% na wszystkie kosmetyki w tym nowości (poza zestawami). Jest ważny do 31 października (sprawdźcie czy nie kończy Wam się Algotone, bo to dobry moment, aby skorzystać z kodu – do końca roku raczej nie pojawią się nowe zniżki).  

– Liftingujco-naprawcze serum pod oczy 20 SECONDS MAGIC EYE TREATMENT od Veoli Botanica

Mogę tutaj pisać, o tym, że ten kosmetyk w zaledwie 20 sekund serum zmienia swoją postać z wodnej – precyzyjnie dostarczającej mikrocząsteczki substancji aktywnych w głębsze warstwy skóry – na kremową, zatrzymującą wewnątrz najcenniejsze z nich. Albo o tym, że zawiera peptydy, aminokwasy, ferment z czarnej herbaty 3%, potrójny kwas hialuronowy 0,2%, kompleks Beautifeye™ 3% czy proteiny soi (Fision® Instant Lift) 3%), ale podejrzewam, że najbardziej zależy Wam po prostu na szczerej ocenie. To już moja trzecia buteleczka tego serum pod oczy i na pewno nie ostatnia. Ten kosmetyk to złoto – po jego nałożeniu wyglądam na wypoczętą i im dłużej go używam, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że ciężko będzie mi z niego zrezygnować.

Czy to jakiś spisek? :) Veoli Botanica także obchodzi urodziny i chętnie będzie z nami świętować. Z kodem makelifeeasier20 otrzymacie 20% zniżki na cały asortyment.  

– Morning Bloom czyli prebiotyczny krem nawilżający na dzień od SLAAP 

Gdy pierwszy raz weszłam na stronę Slaap chciałam kupić prawie wszystko. Zestaw do masażu twarzy (szkoda, że nie umiem go robić i że brak mi na to czasu), Body Map czyli ujędrniający olejek do ciała (a to pewnie prędzej czy później zamówię!), no i jedwabne poszewki, bo kiedyś jedną miałam i ją uwielbiałam (właściwie to dlaczego oddałam ją dzieciom bez walki?). Skończyło się na prebiotycznym kremie do twarzy na dzień.

Ale dlaczego w ogóle trafiłam na tę stronę? Być może pamiętacie artykuł z poprzedniego miesiąca, w którym dużo pisałam o śnie i jego znaczeniu w naszym codziennym funkcjonowaniu. Założycielka Slaap postanowiła stworzyć markę, która zadba o każdy aspekt naszego ducha i ciała przed snem i tuż po przebudzeniu. Polecam zajrzeć na ciekawie prowadzony profil na Instagramie (gdzieś tam znalazłam nawet specjalną playlistę ułatwiającą zasypianie). Sam krem oceniam bardzo dobrze – bardzo nawilżające działanie, ciekawy, delikatnie rozgrzewające ale nie nazbyt dominujący zapach, świetnie zachowuje się pod makijażem, ma idealną konsystencję na chłodne dni, a jednocześnie nie pozostawia tłustej warstwy, projekt opakowania – śliczny. No i stosunek ceny do jakości też przyzwoity.

Myślę, że w ofercie marki Slaap znajdziecie dla siebie naprawdę wiele prezentów. Dziękuję za możliwość podzielenia się z Wami kodem: MORNING15 da 15% rabatu i działa do 3 listopada. 

 4. Największa fanaberia ostatnich miesięcy: transparentny głośnik.

Tak naprawdę ten głośnik był moim urodzinowym życzeniem już w zeszłym roku, ale że kończyliśmy wtedy remont (ekhm… właściwie ten stan trwa nadal i póki co nie zbliża się do końca), to kupowanie czegokolwiek, co miałoby stać na parapecie, który nie był jeszcze nawet wystrugany, a co dopiero zamontowany, wydawało się nie do końca rozsądne. Minęło sporo czasu, a ja przynajmniej utwierdziłam, się w przekonaniu, że to jest właśnie to. Zapytacie pewnie co szczególnego jest w tym głośniku. No cóż, jest ładny, a to rzadka cecha w przypadku rzeczy, które mają do wykonania konkretną funkcję użytkową. Lodówka, odkurzacz, czy telewizor rzadko kiedy stają się ozdobą naszego mieszkania, prawda?

Ale wyróżnia go też to, że na stronie można dokupić pasujący „streamer”, który pozwala puszczać nasze ulubione playlisty (tu polecam różne moje składanki) z telefonu, nawet jeśli używamy go jednocześnie do czegoś zupełnie innego. Ba! Robi to nawet jeśli nie ma nas w domu! Jednym słowem zaciąga on utwory w ciągu chwili i nie potrzebuje już później telefonu do tego, aby grać na okrągło soundtrack z filmu „Amelia”. Dla mnie brzmi to jak spełnienie marzeń, dla mojego męża z kolei – jak muzyczna apokalipsa. 

5. Najlepszy prezent po cesarskim cięciu? Praca nad postawą.

Ręka w górę ten, kto „siedzenie na sowę” uznaje za najwygodniejszą pozycję na świecie? A ręka w górę ten, kto ma wrażenie, że ta pozycja zrosła się właściwie z kanapą i nie potraficie już siedzieć inaczej?   Nie każda mama ma obowiązek poznania całej anatomii ciała. Ale byłoby cudownie gdyby każda z nas po porodzie (a już z całą pewnością po cesarskim cięciu) trafiła w ręce dobrej fizjoterapeutki (lub fizjoterapeuty – jeśli płeć nie ma dla Was w tym przypadku znaczenia). Jeśli nie przekonują Was kwestie zdrowotne, to pomyślcie o tych wizualnych. Z moją postawą stało się coś bardzo niedobrego po drugiej ciąży – byłam nieustannie zgarbiona i nawet jeśli się prostowałam, to moje plecy nie wyglądały tak jak kiedyś. Zastanawiacie się co ma do tego cesarskie cięcie? Nasze mięśnie ułożone są na naszym szkielecie w podobny sposób jak kostium Borata (niewtajemniczone osoby mogą zobaczyć go tutaj ale ostrzegam, że to nie jest stylizacja w klimacie tutejszych "Look of The Day";)). Jeśli w wyniku, na przykład cesarskiego cięcia, mięśnie te zostaną przecięte to nawet regularny i najintensywniejszy trening z Chodakowską nie poprawi naszej postawy. Wpierw trzeba zaktywizować przecięte mięśnie poprzez fizjoterapię. Jeśli jesteście z okolic Trójmiasta to z bólem serca dzielę się z Wami poleceniem (z bólem, bo i tak trudno się umówić, a po moim poleceniu może to być jeszcze trudniejsze ;)) do pani Oli z Novique

Ja wiem, że ten akapit to coś w stylu tego memowego tekstu: "jednego dnia wcale nie jesteś stara, a następnego dnia masz swój ulubiony sklep spożywczy" (tyle, że druga część powinna w tym przypadku brzmieć "masz swojego fizjoterapeutę"), ale i tak będę Was namawiać do chociaż jednej konsultacji. To nie boli! 

Wszystkie piękne staniki, w których prawie w ogóle nie chodzę, bo wolę wygodniejsze ;). Metki wycięte, bo drapią, ale pamiętam, że ten na samym dole jest od MOYE (a drugi od góry chyba od Undresscode). 

5. Napiszę prosto z mostu: badanie piersi.

 Sutki, miesiączka, podpaski – pamiętam jak za mojej wczesnej młodości te słowa były używane przeze mnie i moje koleżanki tak rzadko i tak cichym szeptem, jak to tylko było możliwe. Pewnie trochę przesadzam pisząc, że jeszcze w liceum najchętniej kupowałabym tampony z kominiarką na głowie, ale podejrzewam, że wiele moich rówieśniczek zna ten stan z przeszłości, w którym boi się, że „wszystkie jej kobiece sprawy wyjdą na jaw”. Poczucie winy będące wynikiem wyłącznie biologii, i to na dodatek biologii, która dotyczy połowy ludzkości, to jakieś najdziwniejsze z zaklęć patriarchatu. Nawet nie wiecie, jak cieszy mnie fakt, że wszystkie te tematy, które za moich szkolnych czasów były wielkim tabu, stają się dziś czymś zupełnie normalnym. Dlaczego? Bo tylko mówiąc głośno o problemach jesteśmy w stanie zacząć nad nimi pracować.

  Październik to nie tylko miesiąc moich urodzin. Od 1985 roku jest to także miesiąc świadomości raka piersi – najczęstszego nowotworu występującego u kobiet. Ale jest to też choroba, która z roku na rok jest coraz lepiej leczona, która wcześnie wykryta przestaje być wyrokiem. Jeśli czytasz teraz ten artykuł to pewnie masz gdzieś pod ręką notes czy kalendarz – zapisz sobie proszę, że masz w tym tygodniu ważny telefon do wykonania i zapisz się na USG. To zajmie mniej czasu niż złożenie życzeń urodzinowych, których – jak wiesz po wstępie – i tak się nie spodziewam ;). 

Tak to wygląda, gdy za długo kusisz spaniela. Świeczka wylądowała na podłodze razem z babeczką, ale na szczęście znam zasadę trzech sekund i zdążyłam ją zgarnąć nim zrobił to Portos. Lata lecą, ale niektórzy nigdy nie dorosną. I czy nie powinien to być cel sam w sobie?

 

*  *  *

 

TAKIEJ ZUPY Z ŁOSOSIA JESZCZE NIE ZNACIE

Takiej zupy z łososia z pewnością jeszcze nie jedliście. Coraz chłodniejsze dni to idealny czas na rozgrzewającą, kremową zupę z łososia. Delikatna konsystencja i bogaty smak ryby w połączeniu z wędzonym boczkiem, porem i kukurydzą to mój smak tej jesieni. Tylko bardzo Was proszę, odtwarzając ten przepis w swoich kuchniach nie pomijacie żadnego składnika – tu wszystko ma znaczący wpływ na jej smak.

Skład:  

(przepis na 4 osoby)  

ok. 400 g świeżego łososia  

100 wędzonego boczku  

1 mały por  

1 cebula  

3-4 ząbki czosnku  

1 kolba kukurydzy

 1/2 pęczka szczypiorku  

ok. 500 ml wody  

2 ziemniaki  

ok. 200 ml śmietanki 30 %

 skórka starta z 1 cytryny + sok z 1/2 cytryny  

sól morska i świeżo mielony pieprz  

do smażenia:

2-3 łyżki oliwy z oliwek  

do podania: garść świeżych liści oregano

A oto jak to zrobić: 

 

  1. W żeliwnym naczyniu podsmżamy plastry wędzonego boczku. Gdy tłuszcz się uwolni dodajemy posiekany czosnek i szczypiorek, drobne kawałki cebuli, plastry pora, obrane i pokrojone kawałki ziemniaków i obraną kukurydzę. Całość smażymy na małym ogniu przez 5 minut i zalewamy wodą. Doprowadzamy do wrzenia i gotujemy, do momentu aż ziemniaki będą al dente. Na końcu dolewamy śmietankę i dorzucamy kawałki łososia. Całość trzymamy na małym ogniu przez kilka minut, aż łosoś będzie gotowy.
  2. Zupę doprawiamy solą morską, świeżo zmielonym pieprzem, tartą skórką i sokiem z cytryny. Podajemy ze świeżymi listkami oregano.

 

LOOK OF THE DAY – CISZA

Artykuł zawiera lokowanie marki własnej. 

 

wełniana bomberka – MLE (model z wygładzoną linią ramion dostępny w listopadzie)

puszysty sweter z superkid moher – MLE (model Laax)

buty na niskim obcasie – Gianvito Rossi

torebka – Saint Laurent

spodnie – Zara

 

Zdjęcie dla Was zrobione w pośpiechu, bo z samego rana wyszykowaliśmy się i ruszyliśmy w stronę lokali wyborczych. I to by było na tyle – więcej nic nie napiszę, aby nie zakłócić nam ciszy wyborczej :). 

Last Month

Wpis powstał we współprcy z Wydawnictwem Insignis, HandyLab, Mongolian, Retro Bebe, Wild Hill Coffee i Szkołą językową Akcent. 

 

  We wrześniu dni pędziły jak szalone, ale może to nieodłączny element poczucia spełnienia? Jak inaczej cieszyć się uśmiechami losu, jeśli nie korzystając z nich na całego właśnie? W ostatnich tygodniach nie marnowałam ani chwili (a jeśli nawet to też "po coś"!) i dziś, we wtorkowy wieczór, z trudem doliczyłam się zdjęć, które postanowiłam dodać do tego wpisu. 

  Ostrzegam więc, że wpadniecie w mój jesienny wir na dłuższą chwilę – wiem, że to ciągle to samo: morze, codzienne rozterki, dzieci i ich magiczny świat, moje dumania o remoncie i sto trzydziesty czwarty kadr kubka z kawą, ale mam nadzieję, że w tym wszystkim znajdziecie właśnie to, czego szukałyście. Zapraszam!

 

Dzień dobry! Zastosujmy dziś „prawo Parkinsona”! Mając mało czasu, pracujemy wydajniej. Jeśli zadzwonią twoi teściowie i powiedzą, że będą za kwadrans, to zdążysz przed ich przyjściem sprzątnąć całe mieszkanie. Według Cyrila Northcote'a Parkinsona, brytyjskiego historyka i pisarza, "praca się rozciąga i wypełnia czas, który mamy na jej wykonanie". Albo inaczej: zaplanuj, kiedy zaczniesz coś robić, i kiedy skończysz." – rada przeczytana w książce „Lykke”, którą wzięłam sobie ostatnio do serca.  Zabieramy je wszystkie! Dziś jest ich dzień!Zaraz ruszamy na plan zdjęciowy naszej nowej kampanii. Niektórzy mówią, że za każdym silnym mężczyzną stoi mądra kobieta. A ja powiedziałabym, że za każdą silną kobietą stoi wiele mądrych kobiet. A już na pewno stoją one za sukcesem MLE , którego skala, nawet po 8 latach prowadzenia własnej marki, dalej mnie zaskakuje.   // 2. Nigdy nie jest zbyt wcześnie, aby otworzyć sezon na uggi/emu. Już wiemy, że warunki pogodowe na sesji nie będą lekkie i układanie włosów można sobie było darować. // Miało być tak jakby światowo, ale bez zadęcia, więc ekipa wpadła na pomysł, abym jeździła na koniu bez siodła. Do tego mega wichura, więc na zdjęciu wszystko wygląda bardzo dynamicznie. Łukasz Ziętek – nasz fotograf – mówi, że jeszcze tylko siedem rundek wzdłuż brzegu i będę mogła trochę przyspieszyć… ha… ha…ha.Kariera kobiety jest trochę jak szachy – to ciągłe podejmowanie trudnych decyzji, zastanawianie się nad tym, co możesz stracić, aby osiągnąć cel. Zaczynając tę rozgrywkę wiesz już na starcie, że trzeba będzie coś poświęcić, aby wygrać. Wiem, że na blogu niewiele piszę o MLE (to znaczy, Wam może się wydawać, że piszę bardzo często, ale ja patrząc na kadry tutaj widzę wyraźnie, że proporcje są nieco zaburzone). Nie widać tutaj wszystkich tych momentów, gdy oglądałam się za siebie, gdy po bolesnych lekcjach musiałam stać się mniej naiwna, a bardziej asertywna, gdy życie pokazało mi, że wcale nie mam nad wszystkim kontroli. Nie widać tu nieprzespanych nocy i strachu, że wieloletnia praca pójdzie na marne, gdy macierzyństwo okazało się piękniejsze i jednocześnie o wiele bardziej angażujące niż to sobie wyobrażałam (a przecież o ileż miałam łatwiej niż niektóre z Was…). Chyba klimat zbliżającego się Halloween za bardzo mi się udziela, bo widzę tu Czarnego Jeźdźca z "Władcy Pierścienia". 
Dlaczego to właśnie w MLE Collection znajdziecie najlepsze swetry na świecie? Bo rodowite Pomorzanki naprawdę wiedzą jak przetrwać chłód i wiatr. Miało być dwiadzieścia stopni i słońce, ale jednak robimy co tylko możemy, aby zdążyć przed burzą i do tego czasu nie zamarznąć. Chwilami było bardzo zimno… ale na szczęście zawsze można było się do kogoś przytulić. Bomberka Preston tutaj w wersji eleganckiej. Ale częściej noszę ją z legginsami i dresami, gdy muszę szybko wyskoczyć z domu ;). Jest uszyta z wysokiej jakości, wełnianej tkaniny. Posiada dwie boczne, skośne kieszenie i wykończona jest elastycznym ściągaczem. Zapinana na zatrzaski. Ramiona usztywnione poduszkami, które nadają kurtce nowoczesnego charakteru. Jest cieplejsza niż wygląda! Ekipa uważnie czuwała nad detalami każdej stylizacji. Za każdy strój odpowiedzialna była niezawodna i niezwykle profesjonalna Olivia Kijo.O czym marzyłam w drodze powrotnej? O herbacie i kocu. Ten od Mongolian wykonany jest w 100% z wełny alpaki. Jest tak miękki, ciepły i zaskakująco lekki, że naprawdę nie lubię się nim dzielić. Wełna z alpaki uznawana jest za jedną z najbardziej luksusowych włókien naturalnych. Jest niemal tak cenna i delikatna jak kaszmir, chodź przewyższa go właściwościami termicznymi. Do tego jest bardzo trwała, naturalnie antyalergiczna, w wełnie alpaki nie rozwijają się roztocza, nie pochłania ona kurzu ani bakterii. Do produkcji i konserwacji włóczki z alpaki nie używa się żadnych środków chemicznych. W Peru bardzo popularne jest używanie naturalnych składników do koloryzacji wełny.  Do koloryzacji wełny w Peru używa się między innymi fioletowej kukurydzy, kwiatu rośliny qolle, chilki oraz tak zwanych kwiatów Inków.No dobrze, tak naprawdę to najbardziej cieszyłam się na wspólny czas w tegorocznej wersji naszej bazy z koców (jednak się podzieliłam). Musiałam też cierpliwie wysłuchać plotek z przedszkola i pochwalić nowy sweterek. Dzianinowy kardigan w róże to nasz ulubiony model w tym sezonie. Widać w nim dbałość o nawet najmniejsze detale. A ten komplet występuje też w wersji dla dorosłych? Marka Retro Bebe ma w swojej ofercie tak piękne ubranka dla dzieci, że czasem ciężko mi uwierzyć, że istnieją naprawdę. A jednak! I na żywo wyglądają jeszcze lepiej! Sprawdźcie same: kod rabatowy MLE20 da -20% rabatu. Kod będzie obowiązywał do 31 października na wszystkie produkty w regularnej cenie (nie zaliczają się do nich ubranka z działu "outlet" w mocno obniżonych cenach).1. Jednym z zastosowań kocyka od Mongolian jest dach. Polecam. // 2. Dzianinowy kardigan z różami i kardigan z tiulowym kołnierzem – duet idealny! //Ktoś: Dżizys, Kasia. Nie mów, że już teraz czytasz świąteczne książki dla dzieci.

Ja: …
1. Pożegnanie z ekipą nim wszyscy rozjadą się po Polsce. Czekamy na jedzenie i bardzo doceniamy ten moment. Wieczór jest ciepły. Gdańsk jest piękny. A my mamy za sobą ekscytujący dzień. // 2. Jeśli szukacie azjatyckiego jedzenia w fajnej, nowocześnie zaaranżowanej przestrzeni to Haos Wam się spodoba. Jest też dużo opcji wegetariańskich i to ciekawszych niż brokuły zalane sosem sojowym… // To co? Zamawiamy wszystkie przystawki i się dzielimy?Noc jeszcze młoda, ale my już nie :D. Wracamy do domu!
Bez nudnej książki na dobranoc i liczeniu owiec się tego dnia nie obeszło. Emocje i sen rzadko chodzą w parze. 1. Prezenty od Topestetic. // 2. W tym stroju przechodzę całą jesień! // Gdy wpadasz na pomysł aby zrobić z dziećmi ludziki z kasztanów, ale wychodzą Wam kosmici z "Wojny światów".  Praca w piątek. Pierwsze jesienne dni. Uwielbiam to delikatne rozmyte światło tańczące na wietrze. Nasz czas. "Mamo, spóźnimy się! Nie mamy czasu do stracenia"

A ja bym chciała, żeby czasem ten czas stanął w miejscu. 

I nagle przenoszę się do miejsca, które znałam do tej pory tylko w słonecznej, wakacyjnej odsłonie. Witryny sklepowe miasteczka Saint-Paul-de-Vence. A ja myślałam, że to w Sopocie czuć jesień… Na osłodę po deszczowym spacerze: Calissons. Przysmak Prowansji, czyli połączenie migdałów i… melona.

Takich pikników na wyjeździe z Chanel chyba nikt się nie spodziewał :). 

1. I wtedy wchodzę ja – cała w MLE ;). // 2. Wróciłam w środku nocy i od razu uśmiechnęłam się po przebudzeniu. //  … I od razu zabrałam się za pisanie artykułu na bloga z relacją z podróży. Po więcej informacji zapraszam tutaj Kontakt z roślinami czy pielęgnacja? Co przynosi więcej ukojenia po szalonym dniu?Na zdjęciu powyżej widzicie rytuał domowego SPA do rąk White Moon od Handy Lab. To coś w rodzaju miesięcznego pakietu na pielęgnację dłoni. W skład zestawu wchodzi świeczka sojowa o zapachu białej herbaty, całoroczny krem do rąk z filtrem SPF30 oraz 4 maski (2 maski Extreme Retinol dla silniejszej regeneracji i 2 maski Extreme Hyaluron).  Przed i po! 

Została mi jeszcze jedna maska z poprzedniego zestawu i dziś mam zamiar ją wykorzystać tuż po tym, jak skończę dla Was ten wpis :). Jeśli jeszcze nie próbowałyście masek na dłonie w formie rękawic to polecam spróbować. Aktualizacja: marka Handy Lab postanowiła podzielić się z Wami kodem rabatowym "makelife15", który daje -15% rabatu ma wszystko w sklepie. Kod jest do wykorzystania od dziś do poniedziałku (9 października). 

1. Kto pierwszy krzyknie "czas posprzątać ze stołu"? // 2. Czy gotowanie na co dzień musi być oryginalne? Jak dla mnie makaron z pesto wystarczy (byle nie częściej niż 5 razy w tygodniu ;)).Nie omijamy przy dzieciach trudnych tematów i podobnie jest w przypadku polityki (o której ostatnio rozmawiamy jeszcze częściej). Jeśli czasem nie wiecie jak w przystępny sposób wytłumaczyć dzieciom czym są wybory, demokracja i dlaczego to wszystko wzbudza u rodziców tyle emocji, to polecam książkę "I kto tu rządzi" autorstwa Richa Knighta. Myślę, że to super pozycja też dla tej młodzieży, która ma już w szkole "Historię i teraźniejszość" a chciałaby poznać zasady działania państwa i jego problemy w nieco lżejszej formie. Czy trudno być przywódcą? Czym są zmiany klimatyczne i nierówności społeczne? Czy ten młody człowiek ma już jakieś poglądy? Coś czuję, że w najbliższy weekend moimi bratankowie będą chcieli przegadać ze mną tę książkę – i to kartka po kartce. … mam wrażenie, że niektórych dorośli też powinni ją przeczytać. Zwłaszcza rozdział o prawach człowieka! Może taka przystępna wersja bardziej do nich dotrze?Chwila oddechu od wszystkich spraw, które nie wyszły mi tak, jak planowałam.  1. Paleta barw na październik. // 2. Remont prawie skończony (czy to już drugi rok?). Przymiarki do wymarzonego (i naprawdę dużego) "common table" wciąż trwają. // 

Wiosna, lato, jesień, zima. Biel i czerń ciągle mi gdzieś miga. 

1. Moja mała ogrodniczka. Lekcje pani Ewy z Narcyza nie poszły na marne. // 2. Te dosięga tylko mama i proszę, co się z nimi dzieje… :D // 

Jesień pełną parą. Ubrane w nasze ciepłe swetry omawiamy z Asią ostatnie modele na zimę. A następnego dnia, niespodziewanie….Wróciło lato! Darowany upalny weekend w samym środku września. Ruszamy w stronę Lubiatowa, kąpiemy się w morzu, budujemy zamki z piasku. A po morskich szaleństwach czekamy pokornie na stolik w "Ewa zaprasza". Zamawiam, na przekór, rybę z jeziora – i nie żałuję!1. Na okładce wrześniowego Vogue widnieje tytuł "power dressing" czyli styl, który ma wpływać na naszą osobowość. To coś jak samospełniająca się przepowiednia. Ubieram się tak, jakbym miała władzę, więc ludzie (i ja sama) zaczynają mnie tak postrzegać. // 2. Tyle wspomnień i tyle radości. Lubiatowo! Miłości moja! Czy za rok będziesz tu na nas czekać? Jak bardzo się zmienisz? Dlaczego nie doceniono Twojej wartości? Najpiękniejsza plaża jaką widziałam. Obyśmy w kolejne lato mogli się jeszcze nacieszyć tym miejscem!
1.  Monika, która jak nikt rozumie główne założenie w naszym biurze. "NO COFFEE NO WORKEE". // 2. Dziękuję Topestetic, że już przez 10 lat dbasz o to, aby dać mojej skórze to co najlepsze, nawet w zaciszu własnego domu. //Jakiego pytania mamy najbardziej boją się przed urodzinami swoich dzieci?

"Mamusiuuu, ale tort robimy same, prawda?"

Wiadomo, że tak! Doskonałości są nudne i powtarzalne, nieprawdaż?

A Wasze zakładki w książkach jak wyglądają i komu je ukradłyście?

Gdy obiecujesz sobie, że dziś rano to naprawdę wszystko pójdzie super sprawnie i szybko. W przedszkolu będziecie skoro świt i nic Ciebie nie zaskoczy. A potem okazuje się, że do 10.00 zbierasz kasztany. 

No i spóźniasz się do własnego domu, gdzie czeka już na Ciebie prawa ręka, gotowa na długi dzień. To od czego zaczynamy? Mejle? Zdjęcia produktowe dla MLE? Wojna z informatykami? Packshoty? Porządki z paczkami czy plan podcastów?

Kiedyś w przerwach od pracy (gdy nikt nie patrzył oczywiście) wchodziłam na ten portal na "P" ;).  Teraz faszeruję się zdjęciami idealnych jadalni na Pintereście i próbuję dokończyć projekt stołu. Tylko pięć minut i wracam do mejli! Za to gdy ja nie patrzę, to Portosowi trafia się darmowy masaż od Moniki.  "Musisz znaleźć czas dla siebie!", "nie zapomnij o własnym rozwoju", "zwolnij" – czasem te życzliwe rady wywołują u mnie więcej irytacji niż konstruktywnych przemyśleń. Życie funduje nam różne etapy i nie zawsze udaje się uniknąć wszystkich negatywnych emocji związanych z rolami, które pełnimy. Ja staram się na swój sposób. I też nie zawsze mi wychodzi.Pierwsze zajęcia dodatkowe czterolatki. Dla jednych to koszmar dojazdów, dla innych po prostu strata czasu. A dla niektórych to idealny moment, aby zrobić coś w skupieniu, gdy ona ćwiczy piruety.

A gdy zostaje mi jeszcze 15 minut, to zaglądam do mojego kursu. Angielski to taka rzeczy, o której przypominam sobie zwykle wtedy, gdy uświadamiam sobie jak wiele zapominam przez to, że nie używałam tego języka regularnie. Jeśli tez nie bardzo macie czas, aby chodzić "na prawdziwe zajęcia to polecam platformę edukacyjną do nauki języka angielskiego "Szkoła językowa Akcent". W październiku pojawią się dodatkowe kursy na poziomie C1/C2 dla najbardziej zaawansowanych! Z kodem MLEnglish otrzymacie 15% rabatu (nie dotyczy kursów Premium i działa do Dnia Nauczyciela czyli do 14 października), więc to dobry moment, aby zacząć! Więcej informacji o platformie edukacyjnej "Akcent" znajdziecie również tutaj

Ten śliwkowy przepis podsunął mi nie kto inny jak Rozkoszny! Jego przepis na Clafoutis jest wręcz wyborny. Trencz jako mata na huśtawkę? Dlaczego nie? Wyszło bardzo dobre! Do tego łyżka śmietany i po pięciu minutach trzeba robić kolejny deser!Tak. Naprawdę bardzo lubię tę piżamę (dostępna na początku grudnia).  Omlety odgrywały rolę w kuchni każdej kultury kulinarnej na świecie. Starożytni Rzymianie, Persowie, Japończycy i Aztekowie odkryli, że jajka i ciepło, w połączeniu z prawie każdym innym składnikiem, tworzą doskonały posiłek. Podobno gospodarz pewnego zajazdu podał niegdyś omlet Napoleonowi Bonaparte, który był tak zachwycony, że rozkazał wykorzystać wszystkie jaja w mieście, aby stworzyć ogromny omlet dla swojej armii następnego dnia. Ja też regularnie podaję go mojej armii :). Przepis na idealną wersję znajdziecie w tym wpisie. Przepis na idealny omlet znajdziecie w moim artykule tutaj. Pochodzi z książki "Recipes for Murder: 66 Dishes That Celebrate the Mysteries of Agata Christie" i krok po kroku, minuta po minucie, tłumaczy jak zrobić idealny egzemplarz. I voila! Wystarczy posypać odrobioną ulubionych ziół i gotowe. 
1. Sałatka w kolorze jesiennych liści. // 2. Ależ ja kocham ten zestaw. //"Martynka i przyjaciele." Ten egzemplarz ma ponad 30 lat i teraz cieszy kolejne pokolenie. Damy radę z tym przepisem ;). 1. Podsmażana cukinia, to jeden z moich ulubionych dodatków do obiadów. // 2. To zachodzące słońce oznacza, że musimy już ruszyć w drogę. Widzimy się na marszu, prawda? //  Wolność. Kocham i rozumiem… :D  Dziękuję marce YES, za piękną przypinkę na marsz i na 15.10. Ja, co jakiś czas dostaję wiadomości, że za dużo tu u mnie polityki ostatnio, ale niestety, mam wrażenie, że to mnie tylko prowokuje do mocniejszych przekazów :D. Dziewczyny! Wasze prawa to nie polityka. To Wasze życie! Nie dajcie sobie wmówić, że to sprawy, które Was nie dotyczą! Ten moment gdy o poranku idziesz Warszawą i wszyscy przechodnie zmierzają w jednym kierunku. Tata w dzieciństwie był fanem Winnetou, ale myślę, że ten plakat i tak mu się spodoba ;). 
W ostatnią niedzielę ponad milion serc biło w Warszawie w rytm nadziei. Dziękujemy za wszystkie przybite piątki i pozdrowienia! A oto co nas spotkało nad ranem w naszym Trójmieście! Portos na szczęście może czuć się bezpiecznie. 

On parzy. Ja piję. On jest skowronkiem, a ja sową, więc ten podział ról wydaje się dosyć logiczny :). W każdym razie – kawa tuż po przebudzeniu smakuje cudownie. 

A najlepiej, gdy jest to kawa pochodząca z ekologicznych upraw bez pestycydów, z najwyższej jakości ziaren. Jak wiecie od dłuższego czasu wybieram tę od Wild Hill Coffee. Teraz w ich ofercie pojawia się także poczta kawowa – mechanizm jest bardzo prosty: wybierasz na ich stronie w zakładce POCZTA KAWOWA kartkę z życzeniami, dodajesz produkty do koszyka, a na końcu wpisujesz w uwagach swoje imię, a w polu adresata adres bliskiej osoby i gotowe. W mojej przesyłce znalazła się moja ulubiona kawa "Sen o La Jacoba" oraz "Wzgórze Gayo o zmierzchu". Według badaczy z Harvard Medical School w październiku śpimy średnio o ponad 2 godziny dłużej niż w innych miesiącach – to taka ciekawostka dla tych, którzy uważają, że natura nie ma już na nas zbyt dużego wpływu. Podpis pod tymi zdjęciami powinien brzmieć "cudowny czas na plaży". Ale zdecydowanie lepiej pasuje "gdy bierzesz na plażę dzieci i ciasto pamiątej, że pod koniec to Ty będziesz miała piasek między zębami".Dziękuję Wam za takie cudowne przyjęcie tej naszej rodzinnej kolekcji. A damskie swetry, które wyprzedały się w mig, wrócą niebawem!

Dziękujemy Ci wrześniu za tyle wspaniałych chwil. Ale tym z Was, które dotarły do najdłuższego "Last Month" w historii też należą się podziękowania :*. 

 

*  *  *

 

 

Jaśmin z Grasse – historia najcenniejszego składnika Chanel No 5

Wpis powstał dzięki zaproszeniu marki CHANEL. 

 

  Jaśmin, nazywany przez perfumiarzy „białym złotem”, uprawiany jest w wielu zakątkach świata. Jednak kwiaty z Indii czy Tunezji, mimo że należą do jednej botanicznej rodziny, nie posiadają tych samych walorów zapachowych, co te pochodzące z pewnego magicznego regionu we Francji (przekonałam się o tym zresztą osobiście, gdy porównywałam ekstrakty z różnych krajów). Położony w głębi lądu od Francuskiej Riwiery, Grasse cieszy się mikroklimatem, który sprawia, że rosnące tu kwiaty pachną inaczej. To dokładnie tak, jak przy produkcji wina – wiemy przecież doskonale, że te same szczepy winorośli dają inny smak w zależności od miejsca ich uprawy.

  A co jeśli właśnie ten jeden gatunek kwiatu, rosnący dokładnie w tym miejscu, jest niezbędnym składnikiem najsłynniejszych perfum na świecie? Czy nie staje się on wówczas prawdziwym skarbem?

  Sama znalazłam odpowiedź na to pytanie. Gdy pojawiło się zaproszenie od marki CHANEL, aby zobaczyć pola jaśminu i napisać na ten temat artykuł, nie trzeba było mnie namawiać. Zapakowałam walizkę i ruszyłam w drogę. Przywitał mnie deszcz i ziąb, więc oczywiście czułam się jak w domu :). Myślałam, że nad Lazurowe Wybrzeże jesienna nostalgia nie dociera, a okazuje się, że ma się ona tutaj świetnie. I stwierdzam bez wątpienia, że jej sopocka odsłona jest mi zdecydowanie bliższa – niby mniej u nas słońca, dzień krótszy, ale atmosfera jednak radośniejsza. Nie przyjechałam tam jednak, aby kontemplować na leżaku o pogodzie – miałam za zadanie spisać i uwiecznić magiczny proces powstawania CHANEL No5, a plan wyjazdu był napięty. Wczesnym rankiem, tuż po wschodzie słońca, byliśmy już na polach jaśminu. W strugach deszczu poznawaliśmy tajniki jego uprawy. Uzbrojeni w kalosze, peleryny przeciwdeszczowe i koszyki mieliśmy za zadanie zebrać jak najwięcej kwiatów, które miały być później zważone, a potem czym prędzej wykorzystane do stworzenia „absolutu”.

  Fabryka, w której jest wytwarzany, znajduje się w pobliżu. Produkcja absolutu to prawdziwy wyścig z czasem, ponieważ zapachy występujące w naturze, zwłaszcza kwiatowe, są niezwykle ulotne. Aby je uchwycić i wydłużyć ich trwałość, niezbędny jest proces destylacji. Świeże kwiaty umieszczane są w specjalnym zbiorniku destylującym. Po kilku godzinach powstaje czysta esencja o bardzo intensywnej woni. Proporcje w jakich łączone są później wszystkie składniki (między innymi ekstrakt z kwiatów jaśminu) należą do najbardziej strzeżonych tajemnic marki – podobno dokładną recepturę zapachu znają jedynie trzy osoby na świecie. Jedną z nich jest Oliver Polge – słynny nos CHANEL, którego miałam okazję spotkać tuż po wizycie w fabryce. Mówił nam nie tylko o tym, jak wygląda cykl życia zapachu, jak skomplikowanym procesem jest jego uchwycenie, ale także o tym, przed jakim wyzwaniem musiał stanąć perfumiarz starej szkoły, by móc uchronić swoje dziedzictwo przed zapomnieniem.

   Jaśmin z Grasse to jedna z wielu ofiar dzisiejszego świata. W drugiej połowie XX wieku wraz ze zmianą charakterystyki regionu, wyprzedawania ziemi rolnej pod nieruchomości i odchodzenia od lokalnej produkcji, wielowiekowa kultura perfumiarstwa była bliska całkowitej zapaści. Większość producentów zapachów postanowiło ułatwić sobie zadanie i zaczęło stosować znacznie tańsze syntetyczne zamienniki, bo naturalne ekstrakty kwiatowe to od zawsze najdroższy składnik perfum. Obszar pól na których uprawiany był jaśmin kurczył się więc z roku na rok.

  W 1987 roku marka CHANEL postanowiła wejść w bezprecedensową umowę z rodziną Mul, która od pięciu pokoleń zajmowała się uprawą kwiatów w Grasse. Marka zadeklarowała, że będzie ona skupować cały zbiór jaśminu z ich ziem. Każdy kwiat, który tam wyrósł, od Pegomas do La Roquette-sur-Siagne, zostanie wykorzystany do stworzenia perfum słynnego domu mody. W zamian za to, rodzina Mul miała kontynuować swoją pracę i dbać o utrzymanie wysokiej jakości kwiatów. I tak jest do dzisiaj. Na 30 hektarowych ziemiach uprawiane są jaśmin, tuberoza i róża stulistna. Kwiaty zbiera się tam tak, jak przed wiekami – ręcznie i bardzo ostrożnie. Marka CHANEL, mimo trudności z tym związanych, postanowiła przede wszystkim pozostać oryginalna. Głęboko wierzy, że podobny do gwiazdy drobny kwiat pomoże jej spełnić to marzenie.

*  *  *

  Ostatni rzut oka na pola jaśminu. Olivier Polge stoi przy bramie i czeka na skrzynie wypełnione białym złotem. Uśmiecham się pod nosem, gdy jego pomocnik dorzuca do jednej ze skrzynek mój skromny zbiór. Jeśli więc zdarzy Wam się w przyszłości kupić flakon CHANEL No5 to istnieje szansa, że znajdzie się w nim esencja z kwiatów jaśminu zerwanych przeze mnie. 

Joseph Mul od pokoleń zajmuje się uprawą kwiatów. Wyruszamy na pola CHANEL, aby na własne oczy zobaczyć proces powstawania najważniejszych esencji zapachowych ich słynnych perfum.Kto by się spodziewał, że to na Lazurowym Wybrzeżu ogarnie mnie silny jesienny nastrój? Od rana padał deszcz, ale marka CHANEL pomyślała o wszystkim. 
Minęliśmy już pola róży stulistnej i tuberozy. Jeszcze kilkaset metrów i dojedziemy do pola z niezebranymi kwiatami. 
Polna droga na francuskiej prowincji i ja pędząca na rowerze. W powietrzu czuć zapach mokrej ziemi i kwiatów. Zapamiętuję tę chwilę jako mój osobisty "Juliette Binoche moment".Deszcz to ostatnio nieodłączny element moich wyjazdów prasowych :). Jestem dumna ze swojego zbioru! Jeszcze tylko 1000 kwiatów i będę mogła skończyć ;). Monsieur Mul, którego rodzina od pokoleń uprawiała kwiaty na tych polach, pokazał nam jak poprawnie je zrywać. Musimy się spieszyć, bo kwiaty jeszcze dziś muszą trafić do wielkich kadzi, które wyciągną z nich esencję zapachu.Jaśmin w Grasse uprawiany jest według zrównoważonych wytycznych, tak aby w jak najmniejszym stopniu wpływać na ekosystem. 
Ten egzemplarz trafi między kartki mojego zeszytu. Jedziemy dalej!Tak nie pachną żadne inne kwiaty tego gatunku. Aby powstał ekstrakt, kwiaty muszą przejść przez proces destylacji​. Tuberoza, Geranium, Irys, Róża stulistna i Jaśmin z Grasse. A do porównania – jaśmin egzotyczny, który pachniał zupełnie inaczej.  W pośpiechu zapisuję liczby. "Aby uzyskać 1 kg absolutu jaśminu potrzebnych jest 350kg kwiatów".Olivier Polge. Zbiory to dla niego najważniejszy okres w roku. 

Po zaledwie 28 godzinach w Grasse byłam już w drodze powrotnej, ale zapach jaśminu przywędrował za mną do domu. 

 

*  *  *