Wpis powstał dzięki zaproszeniu marki CHANEL.
Był rok 1998 kiedy Jean Thoby, ogrodnik od pięciu pokoleń, postanowił nawiązać współpracę z domem mody CHANEL, bo zaczynało być dla niego jasne, że bez wsparcia nie uda mu się uchronić przed wyginięciem niektórych gatunków kamelii. Miał szczęście, bo przed laty dział badawczy CHANEL próbował już nakłonić do współpracy rodziców Jean'a (bezskutecznie). Słynny dom mody wciąż doskonale pamiętał o niezwykłym potencjale jaki kryją w sobie te trudne w uprawie rośliny i bez wahania postanowił wykorzystać tę szansę.
To mógłby być początek sagi o francuskich dynastiach, wielkich wpływach i skarbach ukrytych wśród pędów pnącego bluszczu… i ten nastrój nie opuszczał mnie także wtedy, gdy sama znalazłam się w samym centrum wydarzeń. Moja przygoda zaczęła się na dworcu kolejowym w Biarritz, gdy po kilkugodzinnej podróży wysiadłam z pociągu i wraz z resztą zaproszonych przez CHANEL osób ruszyłam w stronę hotelu. Można by pomyśleć, że na dziewczynie, która od urodzenia mieszka nad morzem, widok plaży i fal nie zrobi większego wrażenia, a jednak wybrzeże w Biarritz zasługuje na odnotowanie. Po wejściu do pokoju przez dobrych kilka minut wpatrywałam się w potężne wody Oceanu Atlantyckiego, piaszczysty brzeg, bloki skalne wysokie na kilkanaście metrów i dumną latarnię morską na horyzoncie, która uratowała pewnie niejednego zbłądzonego marynarza. Mówiąc w skrócie – widok zapierał dech w piersi.
A samo Biarritz jest jak sen o idealnym francuskim nadmorskim miasteczku. Takim, w którym pan w berecie krzyczy co rano przez okno „Bonjour” do każdego przechodnia, pani na rowerze jedzie do pracy wioząc w koszyku pięć bagietek, a turyści udają mieszkańców i za wszelką cenę nie chcą dać po sobie poznać, że nie znają tutejszych zwyczajów. Życie toczy się wolnym rytmem wśród nieskończonych odcieni błękitu – od szafirowych fal oceanu przez zgaszone „lapis lazuli” ocynkowanych dachów. Po powrocie z długiego spaceru i nawdychaniu się morskiej bryzy zasnęłam tak głęboko, że gdyby nie skrzecząca na parapecie mewa z całą pewnością zaspałabym na zbiórkę.
Po błyskawicznym śniadaniu wyruszyliśmy w stronę maleńkiej wioski Gaujacq. To właśnie tam, pomiędzy zielonymi wzgórzami Béarn i Adour, CHANEL prowadzi projekt na wyjątkową skalę, a wszystko kręci się wokół symbolicznego kwiatu Mademoiselle Chanel, o którym wspomniałam już wcześniej – kamelii. Po dotarciu na miejsce poznałam mojego przewodnika – Jean'a Thoby we własnej osobie. Przyszedł po nas w swoim roboczym stroju, tak jakby dosłownie kilka minut wcześniej sadził jeszcze cebulki kwiatów czy pielił chwasty. Moje zamszowe sztyblety z całą pewnością nie przetrwałyby tego, co zaplanował dla nas maestro ogrodnictwa, więc pokornie, wraz z pozostałymi osobami, zmieniłam własne buty na kalosze i ruszyłam za nim w stronę ogrodu.
„Cierpliwość. To jeden z tych sekretnych składników, których ludziom ostatnio bardzo brakuje, a bez niej natura nie da nam tego, czego tutaj potrzebujemy.” – usłyszałam od niego, gdy wspólnie przemierzaliśmy dróżki wzdłuż grządek i zarośli. On z gracją przechadzał się między krzewami i chaszczami, tak jakby doskonale wiedział, skąd wyrasta każda gałąź i gdzie leży każdy konar, a ja dreptałam za nim w pośpiechu, próbując jednocześnie notować, robić zdjęcia i nie wpaść twarzą w błoto. „Kraina w la Chalosse znana jest z regularnych opadów przez cztery pory roku, prawie niewystępujących wiatrów, głębokich gleb i licznych źródeł. Jest to mikroklimat zbliżony do tego, który kamelia pamięta z krajów swojego pochodzenia – Chin, Korei i Japonii.” Ale poza specyficznym klimatem kamelia potrzebuje też specjalnego traktowania i nie nadaje się do masowej uprawy. Aby dobrze rosnąć, kamelie muszą być otoczone pasmem drzew, krzewów i roślin okrywowych aby zapewnić jej naturalne ocienienie. Jakiekolwiek zanieczyszczenie gleby ma na nią zgubny wpływ, a jej kwiaty muszą być zbierane wyłącznie ręcznie. Brzmi jak prawdziwy koszmar przesiębiorcy, który nie ma czasu ani ochoty bawić się w takie ceregiele. Nic więc dziwnego, że kilkanaście lat temu wiele gatunków kamelii było bliskich wyginięciu. „Dzięki wsparciu domu CHANEL ochroniono tu 75 gatunków kamelii botanicznych” – podsumował Thoby i zaprosił nas na spotkanie z kolejnym pasjonatem kamelii – Philippem Grandry.
„Nie ma skutku bez przyczyny. Jeśli nawozisz ziemię chemią nie licz, że spotkasz w niej dżdżownicę. Jeśli używasz pestycydów nie oczekuj, że pszczoły będą zapylać Twoje kwiaty. Jeśli nie pozwolisz naturze robić tego, co umie odkąd powstał świat, nie zdziw się jeśli nie przetrwa.” – zaczął Grandry i po chwili przeszedł do wymieniania licznych osiągnięć jego laboratorium. „Podejście agroekologiczne doprowadziło nas nie tylko do stosowania bezpiecznych, naturalnych produktów i zakazu stosowania pestycydów, herbicydów i nawozów chemicznych, ale także do uzyskania dla tego gospodarstwa certyfikatu HEV na poziomie trzeciem (High Environmental Value). Mamy tu sztab naukowców, który od lat pracuje tylko nad roślinami znajdującymi się w naszym gospodarstwie. Efekty ich pracy są fascynujące”. I nie dłużej niż pięć minut później, ubrana w kitel, ochraniacze na buty i po porządnej dezynfekcji byłam już w rzeczonym laboratorium, gdzie przedstawiono mi wyniki najnowszych badań nad kamelią i jej zastosowaniem. Olej kameliowy, zwany „tsubaki”, to jeden z najcenniejszych składników przeciwstarzeniowych. Nawilża, silnie regeneruje i ujędrnia skórę. Jest bogaty w antyoksydanty i zawiera aż 80 procent nienasyconych kwasów tłuszczowych Omega-9. W laboratorium w Gaujacq udało się pozyskać kilka innych cennych składników z legendarnego kwiatu, na przykład ekstrakt czy wodę kameliową. Wszystko to, co ma właściwości pielęgnacyjne jest wykorzystywane w tworzeniu kosmetyków. Ale nawet te części rośliny jak liście, łupiny nasion i miękkie torebki na szypułkach, w których dojrzewają owoce kamelii zostały wnikliwie zbadane przez tutejszych naukowców. Z łupin nasion wykonuje się nakrętki do opakowań produktów pielęgnacyjnych CHANEL, a torebka która otula owoc ma być w przyszłości wykorzystana jako budulec… tkanin.
Chwilę po tym, gdy ostatnia rozkwitnięta kamelia została przeze mnie delikatnie zebrana i włożona do specjalnego koszyka, reszta zespołu pracującego w ogrodach Gaujacq także skończyła pracę na ten dzień. Nie było już więcej pretekstów, aby zostać w tym niezwykłym, pełnym harmonii miejscu. Podziękowałam wszystkim za udzielone lekcje, oddałam kalosze i ruszyłam w długą drogę powrotną. Miałam więc trochę czasu, aby spisać wspomnienia, fakty i przebrać zdjęcia z miejsca, w którym na własne oczy można zobaczyć, że natura jest źródłem największego piękna.
Słynne TGV (czyli "teżewe" ;)) przewiozło mnie pędem z Paryża do Biarritz (we Francji krótkodystansowe loty są mocno ograniczone, ale przy świetnie rozwiniętej kolei nie jest to uciążliwe).
Następnego dnia o tej samej godzinie cały ten notes był już w moich gryzmołach. // Dotarliśmy!
Widok na latarnię w Biarritz bije na głowę nawet szczyty wieżowców w Nowym Jorku (chyba).
Niech mnie ktoś uszczypnie!
CHANEL potrafi ugościć jak mało kto. Hotel w którym spałam został wybudowany dla cesarzowej Eugenii i jest jedną z pierwszych budowli żelbetowych we Francji. Minęło wiele lat nim willę przerobiono na słynny Hôtel du Palais.
Walizka rozpakowana.
Zamykam drzwi do pokoju i ruszam do miasteczka nim zajdzie słońce.
W pierwszej chwili widząc tę parę pomyślałam o tym, że miłość na którą pracuje się całe życie jest najpiękniejsza… a potem naszła mnie myśl: co jeśli oni tak naprawdę poznali się miesiąc temu? ;)
Odcienie bękitów w Biarritz. Fale, niebo, cynkowe dachy.
No jakbym mogłabym nie wejść?
Pierwsza randka?
W poszanowaniu dla pewnej stałej bywalczyni Biarritz, która ponad sto lat temu wylansowała czarne lamówki.
Czy Sopot na emeryturze też będzie taki magiczny? Jestem tego prawie pewna.
Kolaże o niczym. 
To chyba oznacza, że czas wracać do hotelu. Jutro długi dzień przede mną!
Dzień dobry! Najbardziej zdeterminowani plażowicze pojawili się tutaj jeszcze nim się obudziłam. Taki widok jest lepszy niż kawa.
A o mój blask zadbała tego dnia linia Hydra Beauty z wyciągiem z białej kamelii. Potrzebuję jeszcze pięciu minut i możemy ruszać!
Witajcie w Gaujacq na południowym zachodzie Francji. To tutaj odkryłam tajemnice domu CHANEL. Kamelia, która tu rośnie, to nie tylko piękny kwiat, ale także prawdziwy botaniczny skarb, którego właściwości są kluczowe dla pielęgnacyjnej linii marki.
Nim rozpoczniemy naszą przygodę na farmie i w laboratorium musimy zmienić buty na kalosze. Czeka nas długi spacer po ogrodzie i polach.
Chateau de Gaujacq wzniosione w XVII wieku.
Ruszamy zaraz w stronę tajemniczego ogrodu na lekcję z botaniki. 
Jean Thoby we własnej osobie.
Wypożyczalnia kaloszy. 
I już jestem gotowa!
Dziewczyny jak z filmu.
1. Ale tak szczerze… gdyby ktoś powiedział mi, że zdjęcie po lewej to Kaszuby w kwietniu z pewnością bym uwierzyła. // 2. Jeszcze czyściutkie.

Kamelia przybyła do Europy z Azji Szlakiem Herbacianym w XVII wieku i już wtedy była tam znana ze swoich właściwości pielęgnacyjnych.
Kwiatów kamelii się nie zrywa tylko delikatnie wykręca. Trafiliśmy akurat na ostatnie dni zbiorów, bo kamelia to jeden z niewielu gatunków kwiatów, które kwitną zimą.
Prosto z ogrodu do laboratorium. To tutaj poznajemy technologię, która pozwala wykorzystać właściwości kamelii. Zespół naukowców wykorzystuje nawet łupinki nasion. Nie mają one właściwości pielęgnacyjnych, więc użyto je do… produkcji pokrywek. 
W Chateau porcelana jest ręcznie malowana i nie trudno zgadnąć jakie kwiaty ją zdobią.
Rzadka odmiana kamelii, która pachnie i wyglądem przypomina nasz jaśminowiec.
Gdy niespodziewanie wracasz na lekcję chemii…
Ciekawe czy to tylko zbieg okoliczności, że ulubiony kwiat i jednocześnie symbol dziedzictwa Gabrielle Chanel ma w sobie tyle magicznych (a jednak udowodnionych naukowo) właściwości? Czy Coco chodziła kiedyś tymi dróżkami i odwiedzała Chateau w weekendy, gdy chciała na chwilę odetchnąć od pracy w swoim pierwszym butiku w Biarritz? Tego już się nigdy nie dowiemy, ale nie trudno byłoby mi w to uwierzyć.
* * *



Skład: 






kurtka –
trencz – Arket // sweter – 
"Jak wydaje się Wam, że wygląda Trójmiasto w lutym” kontra „Jak najczęściej wygląda Trójmiasto w lutym” ;). Moim zdaniem mieszkam w najpiękniejszym miejscu na świecie, ale to nie oznacza, że każdy dzień tutaj jest idealny.
Gdy Twój strój świetnie wpisuje się w szaro-błotniste otoczenie.
Dla lutowej równowagi. Aromatyczna zupa warzywna i wizyta w Baloli. To pierwsze jest dla mnie codziennością, na to drugie chciałabym częściej mieć czas.
Jedziemy z tym poniedziałkiem! Jestem już po dwóch spotkaniach i teraz siedzę nad ważnym dla mnie tekstem. A ten magazyn o podróżach znalazł się tutaj całkowicie przypadkiem…
Ostatnie dni przed kampanią. Dopinamy najdrobniejsze szczegóły – od harmonogramu wejść poszczególnych produktów przez potwierdzenie ostatnich zleceń na szycie, aż po poprawki wykończenia dziurek na guziki. Zwracamy uwagę na najmniejsze detale, abyś Ty już nie musiała ;).
No i nasza odsłona "Never ending story" czyli współpraca branży kreatywnej z informatyczną.
My tu o letniej kolekcji, sukienkach i szortach, a tak naprawdę wszystkie już jesteśmy myślami w kolejnym sezonie…
Tłusty czwartek i test pączków! Ta
Błękit, szarość i biel, czyli próba wywołania wymarzonej pogody.
Idealne Walentynki w domu nie istnie…. a czekaj! Ten wieczór może nie był spektakularny, ale na ostatnią chwilę nie wymyśliłabym nic lepszego (tego dnia jakoś nikt nie kwapił się do opieki nad naszymi dziećmi ;)). Chwila dla nas, odrobina słodyczy z własnego piekarnika i kanapa.
Ten chlebek migdałowy wyszedł super! Tak jak obiecałam na Instagramie dzielę się z Wami przepisem na pyszny migdałowo-cynamonowy chlebek: 

Jutrzejszy dzień będzie długi. Robimy wiosenno-letnią kampanię dla MLE. Ten moment to zawsze zwieńczenie wielomiesięcznej pracy. Jeśli gdzieś popełniłyśmy błąd, to teraz jest już zbyt późno, żeby go naprawić ;).
Alain de Botton ze swoją "Architekturą szczęścia" i Katarzyna Zajączkawska z "Odpowiedzialną modą". No i witamina C, bo chyba coś mnie bierze.
Warszawo! Jesteś dziś dla nas łaskawa z tym słońcem. Mamy wynajęte studio, ale naturalne światło zawsze jest w cenie.
Za każdym razem, gdy zaczynamy myśleć o kolejnej kampanii, zaczyna się dyskusja na temat tego, czy pokazać nasze projekty na profesjonalnej modelce (moje stanowisko), czy jednak na mnie (stanowisko zespołu). Jak dla mnie sesja wizerunkowa MLE wypadłaby lepiej, bardziej profesjonalnie, gdyby przed obiektywem stała dziewczyna, która wie co robi i ma do pozowania większe predyspozycje. Może Wy pomożecie mi przekonać Asię, aby nie ciągać już na zdjęcia 37-letniej matki dwójki dzieci i postawić na młodszą (i wyższą) gwardię?
Zastanawiałyście się kiedyś ile trwa taka sesja zdjęciowa? Zaczęłyśmy punkt ósma, skończymy po szesnastej. Czyli typowy dzień w pracy tylko nerwy większe.
Czternaście stylizacji, białe tło i dwa krzesła. Ten pierwszy na górze to własność Asi, ten na dole z taboretem wypożyczyłyśmy z
Oto nasza wspaniała grupa! 
Koniec! Jeśli zaraz czegoś nie zjemy to atmosfera się zagęści. ;) Wybrałyśmy się do
1. "Zamówmy kilka rzeczy, aby móc spróbować wszystkiego i po prostu się podzielmy". // 2. Tak. Znalazł się. // 3. Marchew i mielony. Polecam z czystym sumieniem. // 4. Bardzo dopracowany koncept. Kuchnia polska z nowoczesnym akcentem, nienachalny minimalistyczny wystrój i polskie klasyki filmowe z lat 90-tych. Bardzo podoba mi się to miejsce! //
Super miejsce to Eatery. Czekam, aż ktoś zdolny zrobi coś podobnego w Trójmieście.
A teraz teleportujemy się do mojego ukochanego miejsca. Jakiś czas temu napisałam długi artykuł o dolinie Val Di Fiemme. Tutaj macie
Miejsce, który nigdy mi nie spowszednieje. Czuję się w tu jak u siebie.
Moje Passo Rolle. Nie ma tu najnowocześniejszych wyciągów i setek tras narciarskich, ale ja i tak kocham to miejsce. Szczytu nie zdobędziemy, ale mamy tu nasz ulubiony szlak, który kończy się u podnóży tej skały. Kiedyś we dwoje, później z sankami i niemowlakiem, a teraz w czwórkę. Z roku na rok coraz ciężej. Ale także weselej.
Ile czasu można spędzić z dziećmi przy zamarzniętym źródełku? Zaskakująco dużo!
… aż tak dużo, że gdy dochodzimy do schroniska ktoś nieoczekiwanie ucina sobie drzemkę.
Najlepsze ocieplane legginsy na świecie. Nie spadają i nie rozciągają się. Niestety z sieciówki, ale chyba można dla nich zrobić wyjątek. Znajdziecie je
W które wycelować śnieżką? :D
1. Cortina d'Ampezzo. Kilkadziesiąt lat temu odbywały się tu zimowe igrzyska olimpijskie… i niebawem szykuje się powtórka! // 2. Ten sweter ma chyba z dziesięć lat i zawsze jedzie ze mną w góry (jest z RobotyRęczne). Za to ta kurtka… w przyszłym sezonie same się przekonacie!
No dobrze. Teraz widzę, że artykuł na blogu sprzed 4 lat wymaga odświeżenia, bo część polecanych miejsc zdążyła się zamknąć, a pojawiło się wiele nowych. Ale ogólne przesłanie chyba się nie zmieniło – trzeba chronić i szanować naturę. Solidarnie i z rozmysłem. Przy takim podejściu my także zyskujemy, bo nadal możemy cieszyć się jej pięknem.
1. Gdy tym razem to Ty możesz krzyczeć "Mamo! Pomóż!" ;). Wyjazdy z rodziną – tą dalszą i bliższą – to dla mnie najcudowniejszy czas w roku. // 2. Czy to jedno zdjęcie może być "mini-zamiennikiem" dla "Look of The Day"? ;). Żartuję! W tę niedzielę zapraszam Was na nowy cykl, czyli "Zapiski o modzie i stylu". Jestem bardzo ciekawa Waszego odbioru.
"El Brite De Larieto" to moja ulubiona restauracją w Cortinie. Przynależy do agroturystycznego gospodarstwa, a jedzenie mają tam wyborne.
1. Kluski w sosie grzybowym. To jest zbyt dobre! // 2. Słońce! Sama nie wiem czym się tu najadam bardziej – pysznym jedzeniem czy ciepłymi promieniami. //
Tam, gdzie chmury tańczą wokół gór…
Wracamy w stronę Val di Fiemme i wspinamy się (a raczej pchamy przed sobą naprawde dobrze obciążone sanki) na wysokość 2084 metrów nad poziomem morza. Po takiej eskapadzie najprostsze dania smakują wybornie.
Koniec Karnawału obchodzi się też tutaj! I to hucznie!
Przy mojej całej miłości do Włoch… nasze pączki są lepsze.
Tylko oglądam, przysięgam! Mam własne w bardziej zakopiańskim stylu i też są super! Pamiętacie jak pisałam o słynnych butach z Cortiny
Tydzień w górach, dwie godziny na nartach. Ale nadrobimy jeszcze to szusowanie!
1. Mój górski niezbędnik. Okulary to Celine, balsam to prezent od marki Chanel. // 2. Dostałam na Instagramie mnóstwo pytań o kurtkę. Mam ją chyba ze sto lat (a dokładniej sześć, bo kupiłam ją będąc w pierwszej ciąży) i prawdę mówiąc jej jakość jest słabiusieńka. Ale kolor ma piękny. ;) Wychodzę z założenia, że jeśli już coś mam, to albo noszę, albo przekazuję dalej. W jej przypadku wybieram nadal to pierwsze, bo jakoś ciężko mi się z nią rozstać. Jest z NA-KD.
Wszędzie dobrze, ale w naszym domowym królestwie najlepiej! Księżniczki dobrze o tym wiedzą!
Mamy słońce w Sopocie, więc ten dzień już zaczął się dobrze! I jeszcze dotarła do mnie paczka, na którą czekałam! W lutym rozpoczęłam testowanie kremu od Lierac w pięknym opakowaniu w nowoczesnym stylu. No i z wymiennym wkładem, tak aby szklany słoiczek mógł być użyty wielokrotnie.
Testuję od trzech tygodni i polecam!
Mamy młynek! To gwiazdkowy prezent ode mnie dla męża, bo do niedawna tylko on w domu robił kawę. Tym razem zamówiłam więc
Chociaż mówi się o tym coraz więcej, to naprawdę niewiele osób zdaję sobie sprawę z wpływu kawy na planetę. Nasza część świata wyrządziła ogromną krzywdę ludziom i przyrodzie, a zamiłowanie do picia kawy ma w tym swój niechlubny udział. To geopolitycznie i społecznie złożony problem, który mieści w sobie całe spektrum odcieni szarości, dlatego tym bardziej doceniam marki, które w imię własnych wartości zachowują prawdziwą transparentność. Wild Hill Coffee potrafi wskazać dokładnie skąd pochodzi ziarno (jest to kawa single origin pochodząca z jednego, konkretnego regionu). Kawowce są uprawiane bez pestycydów. I to jest bardzo ważna informacja ponieważ kawy dostępne powszechnie w sklepach mogą zawierać śladowe ilości pestycydów (wątek zdrowotny jest istotny, ale to także kwestia etyki – uprawa bez pestycydów nie naraża zdrowia ludzi pracujących na plantacji). Są też inne korzyści. Założycielka marki mówi: „Z dumą mogę napisać, że zbadałyśmy potencjał antyoksydacyjny wszystkich kaw, które od nas otrzymasz i choć kawa wyjściowo jest bogatym źródłem antyoksydantów, to Wild Hill Coffee może pochwalić się naprawdę wysokimi wartościami. I tak Ogniste zbocza Turrialba to aż 94,63% zdolności antyoksydacyjnej, Sen o La Jacoba 95,48%, a Gwiaździsta noc w Cajamarce 94,15%.”
Kawowe obrazy. 
A teraz kontrowersyjny temat! Czy tylko ja słodzę kawę miodem? ;P
W lutym pozamykałam kilka tematów, które mi ciążyły i sama jestem zdziwiona jak wiele nowej energii i sił mi to dało. Po raz kolejny przekonałam się, że działanie to dla mnie najlepsze antidotum na gorszy nastrój. No i praca w grupie. A że doczekaliśmy się w końcu większego stołu, to coraz częściej, nawet te liczniejsze spotkania, odbywają się u mnie. Tylko z robieniem kaw w kawiarce się nie wyrabiam ;).
Pssst! Czy to nie wygląda jak pierwsze ślady wios… ?
Ileż to ja się nasłuchałam o Pasiece Rodziny Sadowskich! A potem przeczytałam rozbrajający opis początków tej pasieki… „Historia Pasieki Rodziny Sadowskich nie sięga dalekich pokoleń. W 2009 roku zaraz po maturze będąc nastoletnim mieszczuchem zacząłem swoją przygodę z pszczelarstwem. Szukając sezonowej pracy na najdłuższe wakacje życia (między maturą a studiami) postanowiłem pomagać w lokalnym gospodarstwie pszczelarskim. Od samego początku życie tych niezwykłych owadów mnie zafascynowało i wiedziałem, że chcę się zaopiekować własnymi ulami… wpadłem i nie było odwrotu.” Na zdjęciu widzicie miód z pyłkiem i propolisem od 
Kasia w swoim naturalnym środowisku :). 












Sukienka wiązana – początek czerwca. 








