Last Month

 Wpis powstał we współpracy z marką Say Hi, Wild Hill Coffee, Momenty i Stag Warsaw. 

 

 Jutro ostatni dzień października. Usiadłam do tego wpisu przekonana, że prawie cały dzień jeszcze przede mną, ale nim się obejrzałam, w mojej kuchni zapadł zmrok. Wiem, że nikt nie pytał, ale gdybym miała wymienić jedną rzecz, którą w sobie lubię, to powiedziałabym pewnie, że jest to umiejętność podnoszenia samej siebie na duchu. W tych najgorszych momentach, które czasem wciąż wracają do mnie w snach, ale też w tych całkiem zwyczajnych, codziennych, bez większego znaczenia. Może dlatego tak bardzo lubię jesień? Bo każdego dnia mogę pielęgnować w sobie te zdolności?

  Ach! Jak bardzo chciałabym rzucić na Was piękny czar i Wam też poprawiać humor, gdy przychodzi gorszy czas. Czy nie byłoby cudownie gdybyśmy mogły się tym zarażać, tak samo szybko jak jesiennym przeziębieniem?  

  Mam nadzieję, że zostaniecie tu ze mną na chwilę – z kubkiem naparu czy herbaty. Zapraszam Was gorąco na tę fotorelację z minionych tygodni. 

 

 

Jak tu mieć zły humor skoro w końcu można zamienić letnie sukienki na takie miękkie zestawy? Moda jesienno-zimowa jest zdecydowanie bliższa mojemu sercu. 

Śliwki, masło, cynamon. Jedna z tych rzeczy, które są zdrowe i pyszne jednocześnie. 

Pierwsze poranki bez słońca. Ale z takim śniadaniem jakoś damy radę. 

Ostatnie gałązki świeżych ziół z mojego ogródka. Za tym akurat będę tęsknić przez zimę.  Hej Warszawo, ja tylko na chwilę. Kawa do ręki i pędzimy. Bardzo rzadko biorę udział w większych wydarzeniach, bo MLE i życie rodzinne pochłania mnie bez reszty. A więc, kiedy pod ramię z przyjaciółką idę zrobić relację z eventu, to mam wrażenie jakbyśmy tylko udawały, że jesteśmy prawdziwymi influencerkami.1. A to podobno najlepsze podkłady na świecie. Możecie przetestować w nowym butiku Chanel w centrum handlowym Westfield Arkadia. // 2. A co wybrała sobie Cajmel? // 3 i 4. Każdy detal (jak zwykle u tej marki) dopracowany do perfekcji. I jedno zdjęcie z super dziewczynami też się znalazło. Poznajecie je wszystkie?Dwanaście godzin w Warszawie. Ten hummus z kurkami w "Być może" to było naprawdę coś!
Jak ta Warszawa się pięknie zmienia!
Trochę zazdroszczę warszawiakom tego nowego miejsca :). Park Cafe na Mokotowie już otwarte!A tak właśnie się kończy wsiadanie do nie swojego ubera… Na zdjęciu widzicie odjeżdżające Pendolino do Sopotu. Niestety, beze mnie w środku. 
1.  Po prostu szczęście na zdjęciu. Przez chwilę mam Was wszystkich! // 2. Cynamon i jabłka w wersji deserowej. O przepis trzeba pytać moją mamę! // 3. Gdyby jesień miała swój magazyn wnętrzarski… // 4. Bo "work life balance" oznacza, że jednego dnia czujesz się jak dziewczyna Chanel, a drugiego dnia gonią Cię terminy i zamiast robić makijaż, szukasz kapci, które zjadł twój pies.//  Sztuka czasem budzi sprzeciw, chociaż częściej sama bywa narzędziem sprzeciwu. Ten obraz Goi miał zwrócić uwagę na społeczne nierówności. Domyśliłybyście się?

1. Kolejna odsłona naszych śniadań. Jogurt, płatki owsiane, trochę banana, mielone migłay, prażone orzechy laskowe i gorące jabłuszka z cynamonem i masłem. Żadne "cini minis" nie mogą się z tym równać. // 2. Sztuka jest narzędziem, które pomaga nam zrozumieć świat. Idzie to nam dużo sprawniej, jeśli tę sztukę umiemy odczytać, interpretować na własny sposób, osadzić w kontekście. Jeśli czujesz, że nie potrafisz uporządkować wiedzy, którą już posiadasz albo masz wrażenie, że to, co czytałaś wcześniej jest podane w przestarzałej, niezrozumiałej wersji, to zakochasz się w pięknie wydanej książce pod tytułem „Leonardo, Frida i przyjaciele” autorstwa Camille Jouneaux.

Pierwszy – elegancki i według schematu. Drugi – rozczochrany i z rozpiętym kołnierzykiem. 

Robimy selekcję, z której jak zwykle nic nie wynika. Wszystkie książeczki, które w trójkę zdecydowałyśmy się oddać, wróciły w magiczny sposób z powrotem na półkę.Pałac Ciekocinko zawsze wie jak o sobie przypomnieć. A październik to idealne miejsce na odwiedziny. No to w drogę!
…ale niezbyt długą. Mamy z Trójmiasta nową drogę i w godzinę jesteśmy na miejscu. Nawet kawa nie zdążyła wystygnąć!Taki to weekend był – słoneczny, chociaż chłodny. Wśród wesołych przyjaciół, ale daleko od zgiełku. No i z koszykiem, w którym po 4 godzinach chodzenia po lesie wciąż było więcej kanapek niż grzybów. 
A więc to tak mrówki widzą jesień.
W takich okolicznościach przyrody jakoś łatwiej wymyślać mi bajki o nowych przygodach Elsy i Anny (a mój sweter to ten model).  1. Gdy jest zimniej niż zapowiadali, a Ty masz w torbie tylko jeden sweter, więc wkładasz go nawet na grzybobranie. // 2. Gotowi na grzyby (których nie ma)? // A to krótki poradnik o tym czego NIE zbieramy na grzybach.     Ten okaz wyglądał tak kosmicznie, że przyglądaliśmy mu się dłuższą chwilę. Ktoś znajdzie w atlasie grzybów jego nazwę?
1. Patrzę w górę… // 2. I patrzę w dół. Jesień jest wszędzie. // Po co nam te wszystkie wykwintne desery, skoro i tak wszyscy marzymy o owocach pod kruszonką? 
A w Folwarku Jackowo załapaliśmy się nawet na jazdy dla całej rodziny. Im bardziej poznaję te rejony, tym mocniej się zakochuję. Polska jest piękna. Trzymam się myśli, że damy radę wrócić tu jeszcze w tym roku. Ciekawe jak będzie się tu prezentował pierwszy śnieg?Chyba nikogo nie dziwi fakt, że krajobrazy są najlepszą inspiracją. Marzą mi się w przyszłym sezonie kolorowe melanże w MLE. Co Wy na to? 1. Normalny dzień na "home-offisie". Za godzinę po pracowni dziewiarskiej nie będzie śladu. Wjedzie obiad, a potem przedszkolne zadania domowe. // 2. Mój nowy ulubiony zapach od marki Momenty . Już wiem, że ciężko będzie mi się przerzucić na sieciówkowe zapachy, gdy ten od Momentów się skończy. // 
Pomarańcza, gardenia, wanilia. To teraz tło dla mojej codzienności. Momenty to marka, która tworzy zapachy do domu – ich urocza założycielka od razu zrobiła na mnie dobre wrażenie. A jej produkty to teraz stały element w moim domu. Polecam!
Na zdjęciu tego nie widać, ale to był dla mnie wyjątkowy dzień. Zupełnie nie przywiązuję wagi do urodzin, ale to jak świętują je moje przyjaciółki i koleżanki, to dla mnie zawsze wielkie zaskoczenie i przyczyna wielkich wzruszeń :). 
Bo w Twoim domowym biurze masz od rana służbowe spotkania, ale dzień wcześniej gotowałaś na kolację kalafiora :D. Ten zapach jest trochę cytrusowy, a trochę w klimacie hygge. Świetna, nieprzytłaczająca mieszanka.  
1. Październik to miesiąc dzianin. Zresztą tak samo jak listopad, grudzień, styczeń, luty i marzec. // 2. Mamy w domu trzy początkujące baletnice. Jedna ma 37 lat ;). // Amarylisy i Modigliani. Monika i Asia, które czytają mi właśnie na głos wszystkie sprawy do omówienia. Zacznijmy od kawy!Odpowiadając na Wasze pytania: październikowe światło to najlepszy (i jedyny) filtr jaki nakładam na zdjęcia. Nas czeka wielogodzinna burza mózgów – to będzie kreatywny dzień! Nic mnie tak nie inspiruje jak praca w grupie. Mam wrażenie, że czasem wystarczy tylko wymienić się myślami, aby sprawy poszły w dobrym kierunku. Zazwyczaj pracuję w samotności, więc bardzo cenię sobie każde spotkanie w zespole. Robimy plan marketingowy do końca roku i dalej rozkmniianiamy tiktoka (ale idzie to bardzo opornie ;)).  Ten zestaw mogłyście zobaczyć tutajWitamy nową jesieniarę na pokładzie! Monika powiedziała mi ostatnio największy komplement: "dzięki Tobie polubiłam jesień". Jej pamięć w telefonie nie podziela tej opinii ;). – Co najbardziej lubisz nosić jesienią? 
– Dynię.Ten moment, gdy ktoś podchodzi do Twojej koleżanki, aby zapytać o to skąd ma sweter, a ten sweter jest z Twojej marki. 
Fikka. Na pokrzepienie. Świetne miejsce w samym sercu Gdańska. 
Poza tostem z awokado polecam Wam brukselkę na puree dyniowym… przepyszne, ale zanim zdążyłam zrobić zdjęcie do tego wpisu – wszystko zjadłam!1. Ten poranek, gdy zaczynasz dzień od… zapalenia światła. // 2. Południowy wiatr Araponga idealnie budzi każdego ranka – zwłaszcza gdy na zewnątrz wciąż egipskie ciemności. Jeśli lubicie bezkofeinową to polecam  kawę.  // Wild Hill Coffee to kawa, którą wybieram już od wielu, wielu miesięcy. Oczywiście mam swój ulubiony gatunek i bardzo mi smakuje. Ale jestem jej wierna też z innego powodu. Kawy od Wild Hill Coffe są organiczne, uprawiane bez pestycydów, z poszanowaniem ekosystemu oraz zdrowia ludzi pracujących na plantacjach. Do jej produkcji wybierane są wyłącznie ziarna, które spełniają najwyższe standardy, a ich jakość potwierdza tytuł "specialty". Ziarna palone są w średnim stopniu w rzemieślniczej palarni w Warszawie. Ziarna z tej marki są regularnie poddawane badaniom na obecność szkodliwych substancji. Dla dociekliwych podaję wyniki badań laboratoryjnych: Ochratoksyna A: Poniżej granicy wykrywalności (<0,5 μg/kg) we wszystkich badanych próbkach. Zgodnie z przepisami Unii Europejskiej, również obowiązującymi w Polsce, maksymalna dopuszczalna ilość ochratoksyny A (OTA) w kawie różni się w zależności od jej rodzaju. Dla kawy ziarnistej i mielonej limit ten wynosi 5 μg/kg, natomiast dla kawy rozpuszczalnej jest dwukrotnie wyższy i wynosi 10 μg/kg. Akryloamid: Średnia zawartość akryloamidu w badanych próbkach wyniosła 245 μg/kg, co stanowi wartość znacznie poniżej dopuszczalnych norm (dla kaw ziarnistych i mielonych jest to 400 μg/kg, a dla kaw rozpuszczalnych do 850 µgkg/. A także 500 µg/kg dla substytutów kaw ze zbóż i aż 4000 µg/kg dla substytutów kaw wytworzonych z prażonej cykorii.). Najważniejszym powodem, dla którego powinnaś kupować kawę "specialty" nie jest smak, a ochrona Twojego zdrowia.   1. Raz, dwa, trzy… dzisiaj kawa na wynos. // 2. Te najdłuższe minuty w ciągu dnia. Czekam na parzącą się w kawiarce kawę. // "Południowy Wiatr Araponga" ma nuty czekolady, prażonych orzechów laskowych. To 100% Arabika z ekologicznej plantacji rodzinnej rozciągającej się na malowniczych wzgórzach niedaleko Araponga w regionie Minas Gerais. Z kodem MLE1024 dostaniecie 10% rabatu na wszystkie kawy (ważny do 24 listopada). Jesienią żaden Paryż mi niepotrzebny. Sopot jest teraz równie oszałamiający. Naprawdę w to wierzę! (ta torebka jest naprawdę pięknie wykonana – to polska marka Stag Warsaw). 
I kolczyki od tej samej marki. Mam je od lat! A jeśli torebka lub kolczyki Wam się spodobały, to łapcie kod rabatowy od marki – hasło MLE15 daje 15% rabatu na wszystkie kolekcje, będzie ważny do 10 listopada.
Sopot i Państwowa Galeria Sztuki. Nasz ulubiony cel spacerów. "Chcemy całego życia". Ta wystawa bardzo mnie poruszyła. Po wyjściu ogarnęło mnie niestety uczucie, że idą na nią ci, którzy w gruncie rzeczy nie muszą, bo wszystko to widzą i czują. Za to ci, którzy powinni na nią pójść, aby coś zrozumieć, nigdy tego nie zrobią. 
"Malarki to żony dla malarzy". Sztuka feministyczna może przybierać różne formy. Wiecie co to "prace niewidzialne"?Niby się śpieszymy, ale jak można omijać te widoki i nie zatrzymać się na chwilę. Ja nie żartuję, gdy mówię, że polskie marki są naprawdę najlepsze. Płaszcz mam od lat. To 303 avenue. Torebka, jak już wcześniej pisałam, jest od Stag Warsaw. Botki to Kazar. A sweter, wiadomo – MLE Collection. 
Tyle tu liści co turystów w lecie ;). 
Już nie pamiętam czy to zdjęcie zrobiłam o szóstej rano, czy o osiemnastej wieczorem.  – Puk, puk, kochanie, co Ty tak długo robisz w łazience? Urodzinowe ostatki. Nowe seriale o kowbojach, to nie tylko inne podejście do kobiecych ról… to także odpowiedź na tęsknotę za prostym życiem… A przy okazji inspiracja dla świata mody i reanimacja stylu, który lata świetności miał już za sobą. Premiera nowego sezonu Yellowstone już niedługo, a póki co odsyłam Was do artykułu na ten tematKolejny raz łóżko pełniło rolę mojego osobistego stylisty. Uwielbiam te zaginione paczki. Podobno numer listopadowy już jest dostępny, ale ja z przyjemnością zajrzę wpierw do tego październikowego. Jestem trochę chora, ale nadal łatwo mnie rozśmieszyć. Wystarczy jeden mem o matkach przedszkolaków, które zapomniały kasztanów i gotowe. Coś dla skóry, coś dla ciała i coś dla umysłu. Dopadło mnie mocne przeziębienie, a to oznacza zero makijażu przez kilka dni. Efekt? Skóra od razu wygląda lepiej :D. A może to jednak zasługa serum od Say Hi? Glazed Skin to mleczne serum wzmacniające barierę z peptydem i ceramidami. To produkt wielozadaniowy: serum do twarzy, emulsyjny tonik, esencja nawilżająca oraz rozświetlające serum pod oczy. Skóra po jego użyciu nabiera mega blasku (trochę jak po tych maskach pokazywanych teraz na Instagramie – cera mieni się jak tafla szkła). Używam je w duecie z kremem Bright Vibes, który wiele razy Wam już pokazywałam.  Super produkt na miarę nowych czasów. Jeśli chciałybyście go wypróbować to z kodem MLE20 otrzymacie 20% rabatu na wszystkie produkty poza zestawami (będzie aktywny od 30.10 przez cały listopad).Chciałam pokazać Wam ten słynny "glow" który daje serum od Say Hi, ale jest już tak ciemno, że nic nie widać. Musicie same sprawdzić ;).  Kolejny poniedziałek. Kolejne ciasto marchewkowe. Korzystam z tego przepisu Zosi (ale zawsze daję połowę podanej ilości cukru). Połowę zjemy teraz. Druga połowę zjem ja gdy wszyscy pójdą spać :). Ulica Świętego Ducha. Spacery po niej, razem z tatą, to jedno z moich najwcześniejszych wspomnień. Wiecie, że z urodzenia jestem gdańszczanką i w gruncie rzeczy ciężko mi zdecydować czy bardziej jestem z Sopotu czy z Gdańska? Motyla noga! A myślałam, że został mi jeszcze jeden łyk!
 Liściopad nadchodzi. Czas na miesiąc szarości, chłodnych błękitów i perłowego światła. Słońce będzie coraz niżej, ale poradzimy sobie z tym. Dziękuję za Waszą uwagę i zapraszam w każdy ponury dzień, który Was spotka. I w te pozostałe także!

 

*  *  *

 

 

Look of The Day – październikowy uniform

Wpis powstał we współpracy z marką Ryłko. 

 

zamszowe buty – RYŁKO 

marynarka – MLE (model Everett) 

skórzana torebka – Studio Amelia

spodnie – MLE (stara kolekcja)

grafitowy golf – Soft Goat

 

  Wczoraj jedna z moich obserwatorek na Instagramie napisała mi, że powinnam więcej wysiłku wkładać w prowadzenie moich kanałów w mediach społecznościowych. Że nie rozumie, dlaczego dodaję tak mało treści i że moim obowiązkiem jest, aby zadbać o ciekawe relacjonowanie życia. Podsumowując – mam przestać się obijać. Cóż, dziwny ten nasz świat, w którym uważa się, że jeśli ktoś nie publikuje w internecie wszystkiego co robi, to dowód na to, że nie robi właściwie nic. Pomyślałam o tych wszystkich osobach, które w ogóle niczego nie dodają. Na Instagramie czy w innych mediach społecznościowych wybrały rolę widza, a nie aktywnego twórcy. Czy to oznacza, że w ich życiu nie dzieje się nic wartego publikacji? Przecież doskonale wiemy, że tak nie jest.

 Ta wiadomość, wysłana do mnie o godzinie 22:14, jest chyba po prostu kolejnym impulsem aby wciąż przypominać o tym, że internetowy świat jest jedynie niewielkim fragmentem rzeczywistości. Zdecydowana większość osób zagląda do sieci i publikuje treści właśnie wtedy, gdy ma czas i ochotę, a nie wtedy gdy zawalona jest obowiązkami, walczy z terminami, albo najnormalniej w świecie skupiona jest na prawdziwym życiu. A więc! Ja mam dziś właśnie taki luźniejszy dzień – ubrałam się trochę ładniej niż zwykle, odprowadziłam dzieci do przedszkola nieco później i idę na spotkanie z zespołem MLE. Przez dobrych kilka godzin będziemy robić burzę mózgów i planować działania marketingowe na najbliższe tygodnie. No i z radością i spokojem mogłam na chwilę wrócić do blogowania. Z biegiem lat obowiązki stają się przyjemnością – albo to ja uczę się inaczej patrzeć na zadania, które powinnam wykonać. Potraktowałam dzisiejszy wpis trochę jak notatkę w pamiętniczku – czy to dla Was OK? 

  Ten model sztybletów możecie kojarzyć z tego, tego i tego wpisu. Ja noszę te buty do szerokich i długich dżinsów, krótszych cygaretek, a czasem nawet do sukienek. Wybierajcie – jeśli macie taką możliwość – produkty od polskich marek. 

 

Gray MLE sweaters for gray autumn

sweter – MLE // album o designie "Bauhaus" – Westwing // baleriny – ARKET // koc – ARKET // spodnie – Mango //

 

 

sweter – MLE // spódniczka – Mango // torebka – COS // kozaki – Toteme // kolczyki – YES // 

 

 

komplet szary – MLE // kurtka – ARKET // rękawiczki – COS // śniegowce – UGG // czapka – ARKET // 
 
 
 
Wpis zawiera lokowanie marki własnej i linki afiliacyjne. 

Październikowe umilacze dla zagubionej jesieniary

Wpis powstał we współpracy z marką Health Labs Care, Awesome Cosmetics, Topestetic, Olinii i AMZ.  

 

Widziałam wczoraj takiego mema na Instagramie: na tle pięknego jesiennego obrazka, z czerwieniącymi się na drzewach liśćmi, widnieje napis „My favorite season is when all the mosquitos are dead”. Trochę uśmiechnęłam się pod nosem, bo oczywiście też nie przepadam za komarami, ale coś w środku mnie zakłuło. Miłość do jesieni stała się czymś, z czego coraz częściej się naśmiewamy. Cynizm dopadł nawet jesieniary – te niepoprawne optymistki, które potrafiły docenić krótkie deszczowe dni, spadek energii, niedobór witaminy D, stanie w niekończących się korkach, wkładanie na siebie kilkunastu warstw ubrań, mokre psie łapy po każdym spacerze, za słodki syrop dyniowy w kawie, który składem przypomina proszek do prania czy ciągłe narzekanie innych, że przed nami kilka miesięcy Mordoru.

  Ha! Idę o zakład, że większość z Was po przeczytaniu tego akapitu pomyślała sobie: „a ja i tak lubię jesień”! I bardzo dobrze! Być może niektóre jesienne banały, które podnosiły nas na duchu w ostatnich latach, potrzebują małych przeformułowań i uaktualnień, ale w głębi duszy wiemy przecież, że nie ma nic fajniejszego niż „hygge” i „sweater weather”.

  W dzisiejszych umilaczach znajdziecie sporo moich osobistych poleceń – niektóre z nich są o tym czego nie oglądać i czego nie robić, ale większość to po prostu praktyczne sposoby na to, aby ta pora roku była jeszcze odrobinę fajniejsza.

Gdy chcesz zrobić remanent w szafie, ale wszystkie Twoje swetry cały czas świetnie się trzymają więc żadnego się jednak nie pozbywasz… (na sobie mam ten sweter i te spodnie)

 

Co warto obejrzeć w deszczowy jesienny wieczór?

  Pytacie mnie często czy obejrzałam „Emily w Paryżu” (ok, tak naprawdę zapytała mnie jedna osoba i to dawno temu, ale jednak temat gorący, więc skorzystam z okazji aby się wypowiedzieć) i niestety oglądałam, oglądam i pewnie będę oglądać dalej, jeśli pojawi się nowy sezon. Nie wiem dlaczego i nie wiem po co – to samo pytanie zadaję sobie wtedy, gdy z jakiegoś powodu wejdę na Tiktoka. I podejrzewam, że odpowiedzi byłyby w obydwu przypadkach podobne. Przy całym przebodźcowaniu dzisiejszego świata, nasze mózgi chyba po prostu szukają czegoś, co pozwoli im się na chwilę wyłączyć. Jeśli więc macie dziś ochotę nie myśleć, to ze wszystkich streamingowych nowości Emily z pewnością Was nie zawiedzie.  

 

Bulion i inne namiętności.

  Ale jeśli chciałybyście obejrzeć coś, co nie będzie jedynie kompulsywną przyjemnością, to polecam Wam gorąco „Bulion i inne namiętności” z genialną Juliette Binoche. Oglądając ten film czujesz się trochę tak, jakbyś cofnęła się do dziecięcych lat, gdy mama gotowała w domu obiad, a Ty trochę jej pomagałaś, trochę obserwowałaś, trochę myślałaś o własnych sprawach, ale przede wszystkim czułaś spokój. No i zaostrzał Ci się apetyt.  Każda scena jest w tym filmie jak starannie przygotowane danie, które rozpływa się w ustach i pozostawia głęboki ślad w pamięci. Ale za pięknymi obrazami kryje się też (a jakżeby inaczej…) przesłanie – warto dbać o to, aby każdy dzień był ważny, aby pojawiały się w nim przyjemności, aby pracować na lepsze jutro. Nawet jeśli nie mamy pewności czy nadejdzie. Polecam każdemu, kto uwielbiał „Makłowicza w podróży”, „Francuskie wędrówki Julie” czy film „Czekolada”.  

 

Nie bagatela ta bagietka.

  A skoro już mowa o Francji i francuskim jedzeniu –  Marka Moschino postanowiła zadrwić z poważnych projektantów i wypuściła do sprzedaży torebkę łudząco przypominającą bagietkę. Oczywiście model ten stał się natychmiast wiralem na TikToku. Cena takiego wypieku z tkaniny to 1035 euro. Ja jednak wybieram tańszą i jadalną wersję ;).

 

Jak prać wełniane swetry w domu?

  Dla wszystkich tych którym hashtag „sweater weather” odbija się już czkawką – wiem, że nowoczesne pralki posiadają tryb prania wełny, ale nie mam do tego wynalazku zaufania. Jakieś pranie na kilkanaście razy zawsze kończyło się katastrofą. Dlatego jeśli sweter ma w składzie ponad 50% naturalnej wełny to szukam innych rozwiązań. Pewnie doskonale wiecie, że wełna nie łapie brudu ani zapachu dlatego można ją czyścić o wiele rzadziej niż na przykład swetry z bawełny (o tych z akrylu nie wspominając – one niestety podkreślają wszystkie „naturalne”zapachy). Co jakiś czas jednak trzeba je przecież wyczyścić, a nie każda z nas chce regularnie korzystać z pralni chemicznej. Przedstawiam Wam więc mini poradnik z moimi wypracowanymi patentami na pranie wełnianych swetrów w domu. 

1. Wspominałam już, że najlepiej jest prać swetry jak najrzadziej? Dobrze, już dobrze, chciałam się tylko upewnić, że jesteście zdecydowane!  

2. Napuszczamy wody, najlepiej do wanny (z doświadczenia wiem, że nawet największa miska jest w trakcie płukania za mała). Temperatura wody nie powinna być cieplejsza niż naszego ciała – 25 stopni całkowicie wystarczy.  

3. Nalewamy odrobinę płynu do prania wełny, ale jeśli zapomniałyśmy go kupić, to równie dobrze sprawdzi się… nasz szampon, o ile ma w miarę delikatny zapach.  

4. Wkładamy swetry i delikatnie je namaczamy, trochę więcej uwagi możemy poświęcić przybrudzonym rękawom lub golfom, ale dobrze jest sobie wyobrazić, że kąpiemy kotka ;).  Naturalna przędza jest delikatna – nie męczymy jej!

5. Płuczemy swetry w wodzie o podobnej temperaturze, w której były prane (zbyt duże różnice będą szokiem dla przędzy ;)).

6. Swetry wyciągamy z wody w formie kulki, pod żadnym pozorem ich nie wykręcamy ani nie wyżymamy. Taką swetrową kulkę ściskamy delikatnie, aby odsączyć nadmiar wody (powinno to wyglądać trochę jak odsączanie twarogu). Taką kulkę odkładamy na kilka minut w miejsce gdzie nadmiar wody może spokojnie ściec. Najważniejsze aby sweter po zetknięciu z wodą w żadnym momencie nie został rozciągnięty. W przeciwnym razie obciążone wodą włókna pod wpływem grawitacji rozciągną się i stracą pierwotną formę.  

7. Następnie rozkładamy swetry na ręczniku (jeśli macie ogrzewanie podłogowe w jakiejkolwiek części mieszkania, to można na niej rozłożyć pranie. Zostawiam swetry na ręczniku przez noc, a potem rozkładam na płasko na suszarce.

8. Gdy wyschną funduję im jeszcze fryzjera takim grzebieniem – te z MLE wyglądają po takim SPA jak nowe.

Gdy nasza skóra czuje się niewyraźnie.

  Witamina C to nasz pierwszy wybór, gdy chcemy zadbać o odporność jesienią. Od kilku lat wiemy też, że nasza skóra potrzebuje jej tak samo mocno. Z początku rynek kosmetyczny musiał się mocno natrudzić, aby zamknąć wszystkie jej właściwości w słoiku, ale dziś pojawiają się już produkty, które potrafią  wykorzystać jej potencjał. Serum TetraVIT C od Health Labs Care zawiera stabilną formą witaminy C o dużej „biodostępności”. Dzięki lipofilowemu charakterowi łatwiej przenika przez barierę naskórkową, niż czysta witamina C. Wyrównuje koloryt skóry, działa antyoksydacyjnie. Produkt zawiera też octan zingeronu – ten mało znany, a bardzo silny antyoksydant to innowacyjny składnik chroniący melanocyty przed mutacjami DNA wywołanymi przez działanie pUVA. Wykazuje większy potencjał antyoksydacyjny niż witamina E i resweratrol. Produkt jest świetnie opisany na tej stronie (są tam też podane wyniki badań potwierdzające skuteczność). Jeśli do tej pory nie włączyłyście do codziennej pielęgnacji serum z witaminą C to naprawdę warto to zrobić! 

 Z kodem MLE10 dostaniecie 10% rabatu na wszystkie produkty dostępne na stronie healthlabs.care (link ma już wgraną zniżkę i nie ma konieczności wpisywania kodu. A w dłoni trzymam mgiełkę odświeżająco nawilżającą – świetna gdy w połowie dnia marzysz o dodatkowym nawilżeniu). 

 

Cud na(uki)tury.

  Naukowcy od kilku lat przecierają oczy ze zdumienia – prozdrowotne właściwości oleju z czarnuszki znane są od wieków, ale wyniki rzetelnych badań i tak zaskakują. Odsyłam do artykułu Pana Tabletki i dodam tylko, że kolejne badania są w toku. Jestem ogromną zwolenniczką zasady „zdrowa żywność zamiast suplementów” i dlatego – zachęcona przez kilka autorytetów, postanowiłam rozpocząć picie jednej stołowej łyżki oleju z czarnuszki. Mój romans z czarnuszką trwa już czwarty tydzień i z każdym tygodniem idzie mi lepiej. O czym mowa? Podejrzewam, że większość z nas nie od razu rozkocha się w jej smaku, ale z czasem jej ostry smak staje się zdecydowanie mniej drażniący. Zamówiłam sobie też olej z lnu złocistego – piłam go kiedyś latami i żałuję, że przestałam (akurat ten produkt świetnie nadaje się do sałatek i tym podobnych). Polecam zajrzeć na stronę Olini aby poczytac o ich właściwościach (to według mnie najlepszy sklep do zamawiania olei – widać, że marka zna się na rzeczy i dba o to, aby w procesie obróbki nasion zachować jak najwięcej wartości odżywczych).  

Przy okazji mam dla Was kod MLE, dający 12% zniżki do końca października (ważna informacja – kody łączą się z promocjami na stronie Olini, więc korzystajcie). 

Moje wymarzone drugie śniadanie na odporność: kasza jaglana na mleku, śliwki duszone z cynamonem, łyżka miodu, trochę mielonych migdałów i podprażone orzechy laskowe (trzymam je w słoiku oczywiście – nie chciałoby mi się na śniadanie prażyć orzechów), jogurt. 

 

Z tej strony mówi 37-letnia Kasia.

 Sklep Topestetic (na pewno kojarzycie to miejsce, w którym kosmetolog jest dostępny bezpłatnie dla każdego i pomaga nam dobrać idealną pielęgnację) z okazji swoich jedenastych urodzin stworzył nową kampanię i zaprosił mnie do wzięcia udziału w szybkiej akcji. Mam odpowiedzieć na pytanie co powiedziałabym samej sobie sprzed lat. W pierwszym odruchu pomyślałam, że pewnie zaczęłabym od słów: „uspokój się i zatrzymaj przez chwilę!”, ale po chwili całkowicie zmieniłam zdanie. W modzie jest teraz zachęcanie wszystkich (z samą sobą włącznie) aby zwolnić, nie brać wszystkiego zbyt poważnie, odpuścić. Ale łatwo to mówić z perspektywy osoby, która przeżyła wiele przygód, miała okazje popełniać błędy i je naprawiać, a dziś z dumą patrzy na efekty swojego zaangażowania i wytrwałości z przeszłości (nawet jeśli przede mną wciąż wiele pracy). Tej młodszej Kasi powiedziałabym więc: goń za swoimi marzeniami, póki masz zdrowie i chęci po prostu chwytaj życie i pracuj bez wytchnienia nad tym, co dla Ciebie ważne. Nadejdzie przecież taki dzień, w którym już nie będzie Ci się tak chciało, Twoje życie się zmieni, a codzienne obowiązki zmienią nie do poznania. Im mocniej będzie się teraz starać, tym łatwiej zrozumiesz potem, że ważne są dla Ciebie też inne rzeczy, a czerpanie przyjemności ze zwykłej codzienności będzie banalnie proste. Tutaj możecie obejrzeć film z ambasadorką marki Magdaleną Różczką, a tu z Melą Koteluk i tu z Martą Wojtal – one także jako przyjaciółki Topestetic wzięły udział w tej kampanii. A Ty? Co chciałabyś powiedzieć samej sobie sprzed lat? Jestem bardzo ciekawa Twojej perspektywy. 

W mojej łazienkowej szafce zawsze znajdzie się jakiś produkt od Topestetic. Na ten moment będzie to ten żel do oczyszczania z witaminą C i DMAE. Jest bardzo wydajny, rewelacyjnie radzi sobie z makijażem i pięknie pachnie (kosmetyki Jan Marini już nie raz polecałam Wam we wcześniejszych wpisach na moim blogu). Oraz ten krem przeciwzmarszczkowy z kwasem mlekowym od duńskiej marki Beaute Pacifique – ta marka słynie też z najlepszych kosmetyków z retinoidami. Na kosmetyki Beaute Pacifique mam dla Was 20% rabatu – kod: BP20 ważny jest do 20.10.2024r. (promocje nie łączą się). Topestetic to miejsce w sieci, które przez lata nauczyło mnie, jak powinna wyglądać dobra pielęgnacja kobiety po trzydziestce.

 

Jesień i dobra muzyka są jak pistacje i biała czekolada: para idealna!

  Człowiek może wychodzić ze strefy komfortu, uczyć się montować nagrania, nieudolnie ćwiczyć dykcję, aby wyjść naprzeciw oczekiwaniom współczesności i móc zaproponować obserwatorkom artykuły w formie podcastów… a potem okazuje się, że więcej obserwujących na Spotify'u mają moje składanki :D. No więc, wspomnę tylko, że pojawiła się nowa playlista, którą przygotowałam specjalnie na nasz PR-owy wyjazd z MLE. Myślałam, że wśród modnych i nowoczesnych kobiet moja stara dusza nie znajdzie sprzymierzeńców, a jednak – co rusz, ktoś pytał o to gdzie można znaleźć playlistę, która leciała w trakcie kolacji. Pomyślałam, że może Wam tez umili jesienne popołudnia czy pracę przed laptopem. Enjoy!

Mikro… co?

  W sumie to żadne zaskoczenie, że nasza skóra potrzebuje podobnego odżywiania co nasze ciało. Było już o witaminice C i oleju z czarnuszki, więc przyszedł teraz czas na kolejne hasło, które od kilku lat rozgrzewa naukowców do czerwoności – mikrobiom. To biliony mikroorganizmów, które żyją na naszej skórze i wnikają aż do warstwy podskórnej. To bakterie, grzyby, wirusy, roztocza. Każdy człowiek ma inny mikrobiom skóry, ponieważ jest on zależny od indywidualnych czynników, takich jak m.in. pH, grubość skóry czy ilość i jakość owłosienia. Dlaczego jest ważny? Bo tworzy warstwę nazywaną mikrobiotą naskórkową. Jeśli jest prawidłowa, czyli zachowuje równowagę, skóra nie jest narażona na stany zapalne, zaskórniki, podrażnienia. Równowaga mikrobiomu to też równowaga hydrolipidowa – ważna dla nawilżenia i nawodnienia, a w konsekwencji dla spowolnienia procesów starzenia się skóry. W tej równowadze pomaga odpowiednia, codzienna i regularna pielęgnacja, wykorzystująca certyfikowane pod kątem mikrobiomu skóry kosmetyki. Polska marka Awesome Cosmetics posiada certyfikowaną przez akredytowane laboratorium badawcze kolekcję Mikrobiom. To teraz mój krem na dzień. Kod KASIA30 da Wam 30% rabatu na wszystko z wyłączeniem zestawów (ważny do 20 października). 

 

Jedni chcą go zablokować, inni korzystają w najlepsze.

  Temat, który chyba wszystkich rodziców rozgrzewa do czerwoności – czy w szkołach (chociaż podstawowych) powinien pojawić się zakaz korzystania z telefonów? Czy dzieci powinny mieć dostęp do popularnych aplikacji przed ukończeniem pełnoletności? A jeśli tak, to w jakim wymiarze? Jesteście za czy przeciw?

  To trudne pytanie, na które coraz więcej państw próbuje znaleźć odpowiedź. Pod lupę wzięliśmy przede wszystkim Tiktoka. Problem stanowią przede wszystkim dwie rzeczy – pochodzenie aplikacji i treści, które są tam publikowane. USA podjęło w tym temacie drastyczne – w porównaniu do reszty kroki. Właścicielem tej najbardziej wpływowej sieci społecznościowej na świecie jest chińska korporacja ByteDance, którą służby amerykańskie oskarżają o współpracę z chińskim rządem. We wrześniu kongres przedstawił właścicielowi dwie opcje – albo sprzedaje Tiktoka amerykańskiej firmie (tak aby mogła sprawować nad nią kontrolę i między innymi dbac o dane użytkowników) ale aplikacja zostanie w Stanach Zjednoczonych całkowicie usunięta. Z kolei na początku tego roku Komisja Europejska nakazała usunięcie TikToka ze służbowych urządzeń wszystkim swoim pracownikom. Co będzie dalej? Zobaczymy.

 Nie czekając na odgórnie narzucone zmiany sama wprowadziłam do swojej rutyny regulacje. Nie dotyczą one natomiast tylko Tiktoka, bo akurat rezygnacja z tej aplikacji nie jest dla mnie żadnym problemem – algorytm wciąż nie potrafi wyłapać treści, które by mnie zaciekawiły. Postanowiłam – zgodnie z zaleceniami zastępów internetowych specjalistów – całkowicie zrezygnować z ekranów po godzinie 18.00. Wyjątki robię bardzo rzadko (na przykład dziś, aby móc dokończyć dla Was ten wpis :*). W każdym razie – ten mini odwyk naprawdę działa! Gorąco polecam spróbować wszystkim nocnym markom, które mają dość liczenia owiec.  

Ja wybrałam kołdrę AMZ z kolekcji Merino, tkóra wykonana jest w całości z surowców i materiałów pochodzenia naturalnego. Wypełnione zostały wełną alpejskich merynosów, dzięki czemu jest niezwykle gęsta i sprężysta. lekka i ciepła. Wełna MERINO hamuje rozwój bakterii, jest antystatyczna i odporna na pochłanianie zapachów. Ja wybrałam kołdrę całoroczną. 

 

Jesienią wieczory i noce są dłuższe…

  Czy dobra pościel może poprawić jakość snu? Wydaje się, że nie, ale jak w takim razie wytłumaczyć fakt, że ta źle dopasowana, sztuczna, szeleszcząca czy za lekka potrafi ten sen znacznie pogorszyć? Wiem, że czasem łatwiej jest wejść do multibrandowego sklepu i po prostu wybrać pierwszy lepszy produkt. Ale od czego macie influencerki, które wertują różne możliwości i pokazują Wam to, co według nich jest najlepsze? A jeśli chodzi o pościele, to Polska jest tu prawdziwym wymiataczem. Marka AMZ robi najlepsze pościele na świecie, ale swoje produkty szyje u nas. Jeśli szukacie kołdry czy poduszek, uwierzcie mi – lepszych nie znajdziecie nawet na księżycu.   

Jesień jest trochę jak nasza najlepsza przyjaciółka. Trudno zaprzeczyć, że ma wady, czasem bywa denerwująca, ale to właśnie w jej towarzystwie najbardziej lubimy siedzieć w dresach i cieszyć się ze zwykłych rzeczy. Myślę, że z takim podejściem nawet te trochę zagubione jesieniary znów przypomną wspólne, fajne chwile. Dziękuję, że dotrwałyście do końca wpisu – poruszam tu kilka tematów i czekam na Wasze opinie w komentarzach! 

*  *  *

Zapiski o modzie i stylu – Cowboycore: co mówi o naszych potrzebach ? I dlaczego miłośniczki klasyki nie powinny się od niego odwracać?

Wpis powstał we współpracy z marką YES. 

 

okrągłe kolczyki – YES 

legginsy – Oysho (model comfortlux)

sweter – MLE (rozmiar M)

kozaki kowbojki – Vanda Novak

apaszka – Le Brand

torebka – CHANEL

 

  Zdaję sobie sprawę, że „to nie jest Texas”, jak śpiewa Beyonce w swoim niedawnym hicie („This ain't Texas” z albumu Cowboy Carter), ale spróbuję Was przekonać, aby na chwilę przenieść się myślami na bezkresną prerię. A to dlatego że, jeśli chce się na poważnie przeanalizować trendy na ten sezon, ciężko będzie omijać temat Dzikiego Zachodu. Tylko w tym roku hasło „westernfashion” uzyskało 1,5 miliarda (!!!) wyświetleń na TikToku. Od błotnistych terenów festiwalowych, przez butiki polskich marek na Mokotowskiej, aż po paryskie wybiegi – odwołania do tego trendu znajdziemy dosłownie wszędzie. A poza tym, sama uważam – nawet jeśli zupełnie nie pasuję Wam do frędzli i pasków z wizerunkiem konia na klamrze – że „cowboycore” może być tym brakującym elementem, który ożywi garderobę bazującą na klasyce. Wyczuwam w Was brak entuzjazmu, ale może zmienicie zdanie?

  Styl kojarzony z kowbojami miał w swojej historii wzloty i upadki. Do głównego nurtu wdarł się dzięki popularności westernów w połowie XX wieku, które sprzedały widzom wyidealizowany portret samotnego jeźdźca z rewolwerem w dłoni (ten kto pamięta opowieści rodziców o oglądaniu w weekendy „Bonanzy” na czarno-białym telewizorze ręka w górę!). Amerykanie traktowali kowbojskie motywy jako swoje dobro narodowe – przez dziesięciolecia marki, takie jak Ralph Lauren, konsekwentnie czerpały inspirację z tego stylu, szczególnie w latach 80-tych i 90-tych XX wieku. W kolekcjach często pojawiały się motywy, takie jak frędzle, dżins i skóra, zaprojektowane pod kątem nowoczesnej garderoby. Zresztą sam założyciel Ralpha Laurena nie raz dał się sfotografować z kowbojskim kapeluszem na głowie i sporą część roku do dziś spędza na własnym rancho. Można westernowego stylu nie lubić, ale ta marka udowadnia, że jego ponadczasowa wersja naprawdę istnieje.

  Bądźmy jednak ze sobą szczere – równolegle, przez wiele lat, styl kowbojski uznawany był za symbol amerykańskiego kiczu i dziwaczny wyraz tęsknoty za czasami świetności Elvisa Presley'a i Las Vegas. W 2009 roku, kiedy swoją chwilę chwały przeżywała Hannah Montana (grana przez młodziutką Miley Cyrus) zarówno nastolatki, jak i dorosłe Amerykanki ogarnęło szaleństwo „kowbojskiego glamu” z cekinami i białymi butami w roli głównej. Do tego dochodziły dwuznaczne, ale mocno wpisane w popkulturę obrazy z kobietą ujeżdżającą byka na rodeo (nierzadko w samej bieliźnie).

  Dodam do tego jeszcze fakt, że mężczyzna w stroju kowboja w pewnym momencie przestał się już kojarzyć z bohaterskim Clintem Eastwoodem, bo zastąpił go obraz typowego białego maczo o niezbyt postępowych poglądach, który interesuje się głównie kuflem piwa i serwuje napotkanym kobietom mało subtelne komplementy. Na początku drugiej dekady lat dwutysięcznych ten kanon estetyki dotarł do kresu, stał się groteską, w Europie budził złe skojarzenia i powoli umierał gdzieś w przydrożnych amerykańskich barach ze striptizem.

Do wszystkich moich zestawów w stylu "cowboycore" wybrałam jeden model kolczyków od YES.

 

  Ale moda zawsze w takich momentach robi psikusa. Coś musi zniknąć, aby móc narodzić się na nowo. Obecna fascynacja topowych marek czy kina nie tyczy się jednak wyłącznie kwestii wizualnych. Chociaż większość z nas nie chce zostać prawdziwymi, pracującymi kowbojami czy kowbojkami, to nostalgia za możliwością życia na własnych warunkach, blisko natury, z dala od pędu i cywilizacji pojawia się w nas coraz częściej. Kowboj – nawet jeśli trochę nieokrzesany i nie zażywający codziennych kąpieli – jest prawdziwą ikoną wolności i niezależności. Magdalena Kacalak pisze w swoim felietonie (więcej w Wysokich Obcasach), że: „owszem, jest to świat niepozbawiony zagrożeń [świat kowbojów] – ale z lękami, które są sprecyzowane i realne, w odróżnieniu od czyhających dziś nieznanych chorób, zmian klimatycznych i technologii inwigilującej nasze życie. Mnogość bodźców, wyzwań i atrakcji powoduje w nas coraz częściej chęć ucieczki, odcięcia się, wyzerowania mózgu. Pociąga nas proste życie, skupione wokół ziemi i natury, nic więc dziwnego, że „domek na prerii" staje się niedościgłym marzeniem.”  

  No właśnie, kto nie narzekał, że nasza kultura jest zbyt skoncentrowana na konsumpcjonizmie? Że jesteśmy przyklejeni do telefonów, gdy świat płonie? Że nie potrafimy czerpać przyjemności z codziennych obowiązków? Tę tęsknotę dobrze wyczuli producenci streamingowych i kinowych hitów. Przerobiłam prawie wszystkie i oczywiście wpadłam po uszy. Wystarczy powiedzieć, że moja koleżanka, po spędzeniu ze mną kilku dni na wyjeździe we Włoszech, zadzwoniła do męża i powiedziała: „Słuchaj, nie wiem do końca o co chodzi z tym „Yellowstone”, ale Kasia po jego obejrzeniu biega w kapeluszu kowbojskim po gaju oliwnym. A uwierz mi – daleko jej do dziewczyny ranczera. Aż nabrałam ochoty aby to obejrzeć.” Tak. Mnie również oczarował Kevin Costner i jego królestwo, czyli wielohektarowa posiadłość w stanie Montana, którą główny bohater „chce uchronić przed tym, co nowe” za wszelką cenę. Oglądając pierwszy sezon ciężko jest zrozumieć desperację Johna Duttona (Kevin Costner), ale wraz z odkrywaniem życia jakie wiedzie on i jego ludzie na farmie, samemu ma się ochotę wsiąść na konia i pogonić nowoczesność tam, gdzie pieprz rośnie. Do tego dochodzą jeszcze dwa prequele: „1923” i „1883”, które cofają nas daleko w przeszłość. To nie tak, że do tych produkcji podchodzę bezkrytycznie – we wszystkich tych serialach nazbierałoby się sporo nieścisłości, a nawet niedorzeczności, ale niewątpliwie dobrze widać w nich jedną rzecz – kowboje to ludzie, którym wolność wynagradzała wszelkie niedogodności i poczucie ciągłego zagrożenia.

marynarka – MLE (stara kolekcja) // sweter – MLE (obecna kolekcja) // dżinsy – Zara // kowbojki – Isabel Marant (kupione dawno temu, ale ten model chyba jest w stałej ofercie)

 

  Nowe produkcje różnią się od starych westernów tym, że do gromady zahartowanych mężczyzn z ostrogami dołączyły kobiety. I tym razem nie są to „słodkie dziewczyny”, które tylko pożyczyły od swoich odważnych chłopaków ich kapelusze z wygiętym rondem. Świat kowbojów od zawsze był światem mężczyzn z bardzo patriarchalnym podziałem ról. I nowe seriale nie twierdzą, że było inaczej, ale pokazują, że życie kobiet w tamtych czasach nie ograniczało się do zaplatania warkoczy i pieczenia szarlotki. Było trudne, a one musiały być niemniej silne i twarde, co mężczyźni. No i że te wszystkie męskie porachunki i gonitwy na koniach na nic by się zdały, gdyby kobiety nie stąpały twardo po ziemi, a czasem – poza tupnięciem nóżką – nie chwyciły też za strzelbę.

  Zmianę widać też w ich strojach, zwłaszcza w przypadku głównej bohaterki „1883”, która po kilku tygodniach kowbojskiego życia stwierdza, że jej jasna sukienka z usztywnianym gorsetem do niczego się nie nadaje i lepiej zastąpić ją spodniami. Gdy w minionym wieku kowbojski styl po raz pierwszy opanował glob, kobiety występujące w westernach ubrane były albo jak „damy”, albo jak seksowna przybudówka do męskiego bohatera. Ale dzisiejszy trend „cowboycore” w ogóle nie jest nastawiony na podkreślanie kobiecej seksualności. Nie chodzi tu już o ultraobcisłe dżinsy czy krótkie zwiewne spódnice. Buty kowbojki nie są na szpilce, a na szerokim wygodnym obcasie – właściwie nie różniącym się niczym od tego, który jest w męskich modelach.

  Ta nowa miłość do kowbojskiego stylu i jednocześnie poddanie go estetycznemu odświeżeniu wiąże się z falą, która od kilku lat każe nam znów patrzeć na ubrania, jak na użyteczną w życiu codziennym rzecz, a niekoniecznie kreację, która ma wyrażać więcej niż tysiąc słów (pisałam o tym trochę tutaj). Brutalna rzeczywistość Dzikiego Zachodu, surowe warunki, praca na świeżym powietrzu wymagały od ludzi trwałych, solidnych ubrań. Dżins, zamszowe kurtki, solidne całoroczne skórzane buty czy kożuchy to przykładowe rzeczy z szafy kowboja, które cechuje trwałość. A nawet jeśli są już lekko nadniszczone wciąż prezentują się fajnie.

kurtka – Pull&Bear (kolekcja męska) // sweter – MLE (obecna kolekcja) // spódnica – MLE (stara kolekcja) // kozaki – &Otherstories // torebka – Studio Amelia

 

  Trzeba tu jednak rozróżnić dwie rzeczy: czym innym jest „styl kowbojski”, a czym innym „cowboycore” – w tym drugim odniesienia do Dzikiego Zachodu są naprawdę subtelne. Na tyle subtelne, że spokojnie znajdą swoje miłośniczki także w miejskich twierdzach. Te detale mają być takim pierwiastkiem nieokrzesania, wyrazem tęsknoty za przygodą. To może być apaszka zawiązana jak u Johna Wayne'a, ale w minimalistycznej wersji, albo zamszowe kozaki dodane do codziennego stroju. Kurtka w stylu ranczera ze skórzanym albo sztruksowym kołnierzykiem też dobrze przełamie zachowawczy zestaw. Nie mówiąc już o dżinsowej koszuli czy kurtce – jeśli postawimy tylko na jeden delikatny element, na pewno nie przesadzimy. Dla mnie to fajny sposób na ożywienie starych sprawdzonych zestawów, które już trochę mi się znudziły.

  Dzięki Lanie Del Rey, Taylor Swift i streamingowym hitom, kowbojski styl jest dziś bardziej popularny niż kiedykolwiek i wykracza daleko poza Amerykę. Beyonce dodatkowo pokazała, że każdy może czerpać z tego stylu, czym wywołała oburzenie wśród Republikanów. Kobieta, i to na dodatek czarna, jest według większości z nich za mało kowbojska, aby móc „przywłaszczać” sobie ten styl. Tarcia, które sięgają politycznego szczebla mówią chyba znacznie więcej niż frędzle przy torebkach na pokazach w Paryżu: rośnie w nas zmęczenie dzisiejszym światem. Tą refleksją żegnam się z Wami i spinam swojego wyimaginowanego konia do galopu – w stronę zachodzącego słońca! :)  

 

*  *  *

 

Pokaz CHANEL „Ready to wear” na sezon wiosna/lato 2025 – moje ulubione sylwetki.

  We wnętrzu Grand Palais odbył się wczoraj pokaz CHANEL na sezon wiosna/lato 2025. "Ready to wear" oznacza, że zaprojektowane kreacje powinny spełniać funkcję także codziennych strojów, ale od wielu dekad tego rodzaju pokazy są raczej wyznacznikiem tendencji w przyszłości, niż kapsułową garderobą, którą nosiłybyśmy od poniedziałku do piątku. W każdym razie – pokaz był piękny. Bardzo przypadły mi do gustu motywy kokardy, peleryny i delikatne żorżety, wystające spod spódnic czy żakietów. Zapraszam do fotorelacji poniżej.