Last Month

Ostatnie tygodnie uciekły mi sama nie wiem gdzie. Lato przelatuje przez palce z taką prędkością, że nim zdążyłam się zorientować mamy już koniec lipca. Jak zwykle potwierdza się u mnie zasada, że im więcej się dzieje, tym szybciej mija czas. A w ostatnich tygodniach działo się sporo, o czym same się zaraz przekonacie. Manewrowanie między pracą, a czasem dla siebie i najbliższych nie było ostatnio łatwe i czasem wymagało naginania godzin w dobie, ale chyba "jako tako" się to udało… Pierwszy upalny wieczór w tym roku wykorzystaliśmy w stu procentach. Były zdjęcia dla MLE, piknik na plaży i oglądanie zachodu słońca z kieliszkiem wina w dłoni. Miałyśmy z Asią okazję do świętowania. Zakończyłyśmy sezon wiosenno-letni z całkiem niezłym wynikiem. Czas zakasać rękawy i ruszyć z kolekcją jesienno-zimową (w której pojawi się też kardigan z powyższych zdjęć).Adelaide i Sorrento – nie są to nasze nowe imiona nadane po tym szalonym wieczorze, a nazwy sukienek, które mamy na sobie. Obie są aktualnie przecenione i (jeszcze) dostępne w pojedynczych rozmiarach.1. Szpilki od Jimmy Choo, których od dawna nie nosiłam… // 2. Barwy lata. Farby akrylowe. // 3. Pierwszy widok po przebudzeniu. // 4. Trochę łąki w kubku z moją ulubioną letnią herbatą. //Herbata, która nie tylko smakuje, ale również cieszy oko. To zielona herbata z płatkami kwiatów Oriental Sencha od NewByTea. Ma słodki, kwiatowy smak i na upalne sprawdzi się lepiej niż czarna odmiana. Czasem podaję ją też na zimno, w dużym dzbanku, z odrobiną miodu, jako napój do obiadu. Analizy badań przeprowadzone przez naukowców z Kings College w Londynie potwierdzają, że wypijanie trzech filiżanek zielonej herbaty dziennie daje organizmowi tyleż korzyści, co obfite picie wody. Zawarte w herbacie flawonoidy chronią przed zawałem serca oraz nowotworami. Może zatem po tym wpisie zaparzycie sobie filiżankę herbaty?1. Po zakupach w Narcyzie. // 2. Tak wygląda opakowanie herbaty, o której pisałam powyżej. // 3. Ta dwójka zawsze szturmuje furtki do cudzych ogrodów w poszukiwaniu kiciusiów (ubranko małej jest z H&M). // 4. Magiczne miejsca na mapie Sopotu. Księgarnia Ambelucja. //Daleko od Trójmiasta. W tym wpisie zobaczycie więcej zdjęć z tego wieczoru. Jednodniowe wakacje na Kaszubach to w nowej rzeczywistości prawdziwa bajka. 1. Mój nowy jedwabny ulubieniec. // 2. // 3. Pierwsze zdjęcia z Iconic Design. To tu obejrzycie teraz rzeczy MLE na żywo. // 4. Na posterunku z samego rana! // 4. Na zdjęciu widzicie jedwabne kimono od White Rvbbit wykończone piękną koronką. //Otwieram puszkę Pandory: rozpoczęłam przygodę z olejowaniem włosów i po wnikliwym wywiadzie postanowiłam wybrać olej z czarnuszki. Niestety, nie do końca jeszcze ogarniam cały proces płukanek, zmieniania PH włosów i tak dalej, ale i tak wydaje mi się, że efekty są bardzo widoczne. A Wy macie jakieś doświadczenia w tym temacie?Jedwabne kimono, od polskiej marki White Rvbbit, które pokazywałam na poprzednich zdjęciach. Jeśli chciałybyście sobie sprawić podobne, to mam dla Was kod rabatowy – MLE20, który obniża ceny o 20% i działa na wszystkie kategorie (kod jest ważny tydzień, czyli do 5 sierpnia).1 i 2. Plażujemy. // 3. Po takim zestawie łatwiej się zasypia. Pytałyście o tacę – to H&M Home. / 4. Borówki – zaczynamy sezon! Do lodów, do jogurtu, do płatków owsianych… ale można je też zjadać garściami bez dodatków. //Myszka lądująca w kawie, twarde negocjacje w sprawie włożenia spineczki i puzzle, które nareszcie się znalazły… w lodówce. Bez tych bobasów musiało być strasznie nudno.1. Rowerowe wyprawy po Trójmieście. // 2. Włosy po zaolejowaniu. // 3. Gdzie jest Wally? // 4. Już za chwilę przyjdą goście. //Hauptons, czyli strój w charakterystyczny stylu słynnego amerykańskiego kurortu i szalony spaniel u boku. Dostaję wiele zapytań o tę smycz – wyszukałam ją dawno temu w internecie i niestety już nie pamiętam gdzie dokładnie :\. Bluza to nieśmiertelne Petit Bateau (mam ją chyba z osiem lat), a szorty są z NAKD.Zmęczona ale zadowolona! Mam ogromną przyjemność ogłosić, że od dzisiaj do końca wakacji możecie obejrzeć i kupić nasze rzeczy w Gdańsku. Iconic Design – fajnie, że możemy robić to razem!
Na bieżąco uzupełniamy rozmiarówkę (bo pierwszego dnia dosłownie wymiotłyście większość rzeczy) i dzisiejszy asortyment wygląda już nieco inaczej (do showroomu zawsze trafiają wszystkie nowości). Ale! Nawet jeśli nie jesteście zainteresowane ubraniami to Iconic Design i tak warto odwiedzić i nacieszyć oczy przepięknym wzornictwem. Tak to właśnie wygląda, gdy ekipa MLE wtarabani się do pięknego showroomu i zacznie robić zdjęcia. Iconic Design posłużyło nam jako tło sesji nowych produktów, które zobaczycie już za tydzień. 1. Mama w pracy i mała modelka. Nasza rodzina to trochę taka fotograficzna gąsiennica – mąż robi zdjęcia mi, a ja naszej córeczce. W efekcie, mimo miliona zdjęć, tych na których jesteśmy w trójkę jest jak na lekarstwo (czyli w przybliżeniu jakieś pół tysiąca :D). // 2. Tę sukienkę mogłyście zobaczyć już w tym wpisie, ale uprzedzając Wasze pytania – to Louisse.  // 3. Kapelusz na osłonę przed słońcem. // 4. Kiedy „instagram vs. rzeczywistość” spotyka się w jednym punkcie. //Ogrodowe historie z pamiętnika mamy.Kolejne zdjęcia z ostatniego artykułu, które nie przeszło selekcji. A cały wpis możecie przeczytać tutaj

 Plażujemy. Koniecznie z filtrem przeciwsłonecznym, parasolem i mnóstwem zabawek do piasku.

Codzienne przyjemności. Spacer z Portosem i małą to chyba mój ulubiony moment w ciągu dnia. 
Nareszcie udało nam się całą rodziną odwiedzić ZOO w Gdańsku. Nim skrytykujecie ideę Zoo samą w sobie musicie dowiedzieć się co nieco akurat o tym miejscu – nie ma tu zwierząt, które żyły kiedyś na wolności. Wszyscy podopieczni gdańskiego Zoo to zwierzęta, które albo urodziły się na terenie Zoo, albo zostały odebrane cyrkom i innym podobnym miejscom. Często są to zwierzęta, dla których Zoo jest jedynym ratunkiem, bo są schorowane, niezdolne do życia na wolności i potrzebują stałej opieki. Parki Zoologiczne są różne i różne jest ich podejście do zwierząt, ale w tym przypadku Zoo zostało zaprojektowane tak, aby człowiek pełnił rolę co najwyżej dyskretnego obserwatora. Na jego terenie znajdują się zwierzęta ze wszystkich kontynentów świata, a są wśród nich takie, których populacje na wolności już właściwie nie istnieją. Już tylko tutaj spotkać można antylopy bongo, oryksy szablorogie, hipopotamy karłowate czy też wspaniałe, padlinożerne kondory wielkie. W zawrotnym tempie rozwija się nielegalny handel dzikimi zwierzętami i los ich zależeć będzie w dużym stopniu od takich placówek jak gdańskie Zoo. A na koniec napiszę otwarcie – to nie jest reklama. Szukamy hipopotamów. Portos jedzie na wycieczkę.Ta sukienka pojawiła się dzisiaj w MLE Collection i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Jej prototyp powstał już zimą (mogłyście go zobaczyć w tym wpisie) i miałam o niego sporo pytań! Zdecydowałyśmy się jednak na mniej zobowiązujący kolor, który będzie nadawał się na więcej uroczystości.Małe nóżki odkrywają Orłowo.

Moja przyjaciółka zwana Mamą. 

1. Odpowiadając na Wasze pytania: krzesło pochodzi od marki TON.  // 2. Wszyscy razem. // 3. Przepis na śniadanie w wersji numer 23567433. // 4. Moja malarska interpretacja brzegu morza. //

Claude Monet właśnie spada z krzesła ;).Błękit królewski? Biel perłowa? Soczysta zieleń? Którą tubkę wybrać?Ten Instagram czasami nie jest taki zły. To właśnie tam, dzięki Wam, dowiedziałam się o pięknych grafikach od Minimalline, które tworzy zdolna i dzielna mama Zuzi. Do wyboru jest wiele rysunków i opcji. Najważniejsze w tym wszystkim jednak nie jest to, że zyskujemy piękną ozdobę do domu, ale fakt, że cały projekt powstał po to, aby zebrać pieniądze na kosztowną operację uszka Zuzi. Grafiki są autorstwa mamy Zuzi, a ich głównym tematem (jakże mogło być inaczej) – macierzyństwo. Istnieje możliwość ich personalizacji, sprawdźcie. Dochód ze sprzedaży zostaje w 100% przekazany na operację uszka Zuzi.Mama w drodze! Po długim namyśle zdecydowaliśmy się w końcu na fotelik rowerowy zamiast przyczepki (podobno dobry fotelik jest bezpieczniejszy). Zamówiony na tej stronie.1. Gdy próbujesz zrobić „fancy” zdjęcie z biżuterią, ale w kadr cały czas wchodzi ci pranie na kaloryferze. // 2. Mama i córka na rowerze. // 3. Temu modelowi mówimy już "papa". Wyprzedany! // 4. Wieczorne wspinaczki. //

Ten piękny rompers vintage to małe dzieło sztuki i pochodzi ze sklepu Bimbobimba. To miejsce z ubrankami i akcesoriami "z drugiej ręki", jednak starannie wyselekcjonowane – najlepsze jakościowo, w idealnym stanie, zadbane, estetyczne i piękne. Postanowiłam napisać tutaj o tym miejscu, bo uważam, że takie sklepy są przyszłością rynku odzieżowego (oby!). Jeśli nie przepadacie za typowymi biografiami, to powinnyście zwrócić uwagę na książkę Mademoiselle Coco. Dlaczego? Bo to beletryzowana historia życia słynnej projektantki. To znaczy, że czyta się ją jak wciągającą powieść, a nie zbiór suchych informacji. Beletryzowane biografie często poddane są krytyce, zarzuca im się, że na potrzeby fabuły autorzy zbyt często podkręcają fakty, ale w przypadku Coco Chanel z pewnością nie trzeba tego robić. Jej życie obfitowało w tyle niesamowitych zdarzeń, że spokojnie starczyłoby tego nawet na kilka powieści. Książkę czyta się świetnie, zwłaszcza gdy tak bardzo tęskni się za innymi miastami Europy. 

A to ulubiona pora dnia Portosa. Masaże po grzbiecie są zawsze mile widziane, nieważne czym i jak.

Tym widokiem żegnam się z Wami! Spokojnego wieczoru!

*  *  * 

 

Look of The Day – jedwabna bieliźniana sukienka w wersji miejskiej. Jak ją nosić?

shoes / buty – RYŁKO

beige jacket / beżowy żakiet – MLE Collection

silk dress / jedwabna sukienka – Intimissimi

sunglasses / okulary – Meller 

basket / koszyk – Cellbes 

   Stroje z wykorzystaniem jedwabnych bieliźnianych sukienek w wersji dziennej podpatrywałam u innych już od jakiegoś czasu. Z czym je zestawić, aby wyglądać modnie i jednocześnie niezbyt wyzywająco? Buduarowy charakter takiej sukienki dobrze jest przełamać nieco topornymi butami na płaskiej podeszwie (tak! Nadają się nie tylko do wyrzucania śmieci!) i dłuższą oversizową marynarką (bez problemu znajdziecie podobne w sklepach vintage). Polecam też wstrzemięźliwość kolorystyczną – musi być minimalistycznie, żeby nie było przaśnie.  

Trzy książki do poduszki, trzy książki dla dzieci i kilka innych lipcowych umilaczy

   Jak wygląda mój wymarzony lipcowy wieczór? Pół godziny bujania na hamaku i czytanie historii Eli i jej psa. A później, gdy trzeba będzie już wracać do domu i powoli myśleć o łóżku, talerz jeszcze ciepłych jagodzianek, szklanka mleka, świeża „zimna” pościel i chociaż kilka stron prawdziwej, poważniejszej literatury, gdy brzdącowi śnią się już bajkowe stwory.

   Lipcowe „umilacze” to idealna okazja do zrecenzowania kilku książek – dla dzieci i dla nas. Pozwólcie, że zacznę od tych dla dorosłych (tak aby nie zniechęcić Czytelniczek, które nie mogą już słuchać o dzieciach ;)), a między wierszami podzielę się z Wami wartymi uwagi linkami – idealną, „nie-sieciówkową” pościelą i ulubionymi białymi sukienkami dla mnie i dla małej. Ach, no i dwoma sprawdzonymi przepisami na jagodzianki!

1. „Sapiens. Od zwierząt do bogów” Yuval Harari.

    W maju polecałam Wam książkę „21 lekcji na XXI wiek” Yuvala Harariego – traktującą o wyzwaniach współczesności w kontekście historycznych doświadczeń ludzkości. W praktyce mówiąc językiem filmowym, niczym George Lucas z Gwiezdnymi Wojnami, zaczęłam od końca – bo ta pozycja to ostatnia z trzech głośnych książek tego autora. Od razu się usprawiedliwię – kolejność ich czytania nie ma żadnego znaczenia. „Sapiens. Od Zwierząt do Bogów” różni się od „21 lekcji” tym, że jest to książka historyczna, opowiadająca o rozwoju ludzkości od czasu pojawienia się gatunku Homo Sapiens na ziemi do czasów dzisiejszych (i według mnie jest chyba lepsza niż tytuł, który polecałam Wam ostatnio). Na tym różnice się kończą. „Sapiens”, podobnie jak „21 lekcji” czyta się jednym tchem, hipotezy autora są pociągające, choć często obrazoburcze (ale sprawiedliwe, bo Harari w równym stopniu dezawuuje religie, systemy gospodarcze czy liberalne dogmaty). Tutaj muszę zrobić pewne zastrzeżenie – pozycję tę należy traktować jako zachętę do otwartego myślenia, stawiania mądrych pytań i zbiór bardzo ciekawych, ale ciągle hipotez. Wiele zaproponowanych przez Harariego rozwiązań problemów historycznych budzi kontrowersje wśród jego kolegów historyków, antropologów czy kulturoznawców, choć wszystkie opierają się na uznanej bibliografii czy badaniach archeologicznych. Sam autor zresztą zastrzega wielokrotnie w tekście, że przy skąpych materiałach źródłowych, na przykład dotyczących czasów przed starożytnych, skazani jesteśmy na spekulacje i snucie domysłów.

2. "Wyzwanie Stoika" William B.Irvine.

   Kontynuując klimat filozoficznych rozważań proponuję – z kolejną książką – skierować uwagę na nas samych. Filozofia to nie tylko rozważania teoretyczne o pochodzeniu i przyszłości ludzkości, ale także źródło całkiem praktycznych rozwiązań codziennych problemów. Nie przepadam za książkami „samodoskonalącymi” więc z początku byłam sceptyczna, ale ta pozycja nie jest typowym coach-owo-motywującym laniem wody. Myślę, że będziecie nią bardzo mile zaskoczone. Wyzwanie Stoika Williama Irvine’a to poradnik radzenia sobie z codziennymi przeciwnościami, a w zasadzie z będącą ich efektem złością. Wszystko to za pomocą metod opracowanych w starożytności m.in. przez Senekę, Marka Aureliusza czy Chryzypa – czyli współtwórców ruchu filozoficznego znanego pod nazwą Stoicyzmu. Ich przemyślenia, połączone z osiągnięciami nowoczesnej psychologii, składają się razem na spójną i łatwą do wprowadzenia (przynajmniej w założeniu) metodę radzenia sobie z własnym gniewem, złością i smutkiem. Książka tą polecam wszystkim tym, którzy po uderzeniu małym palcem w mebel nie mogą się powstrzymać i muszą mu „oddać”, potrafią zwyzywać w samotności kierownictwo sieci komórkowej po piątym przerwanym połączeniu, a przejazd samochodem przez miasto łączą zawsze z tyradami przekleństw na innych kierowców.  Trochę jednak infantylizuję, bo ta książka w żadnym wypadku nie sprawia wrażenia trywialnej. Profesor Irvine w wyjątkowy sposób łączy naukę z prawdziwym życiem, a książkę czyta się jednym tchem. 

„Musisz ją przeczytać! I musi ją przeczytać Twój brat! I tata! W ogóle wszyscy powinni ją przeczytać” ta wypowiedź to wyjątkowo wyczerpująca recenzja mojej bratowej na temat książki "Wyzwanie Stoika", którą zafundowała mi, gdy zapytałam ją o opinię na jej temat, i z którą (już po wykonaniu rozkazu Ani) jak najbardziej się zgadzam. A tak na poważnie – to krzepiąca, mądra i wciągająca pozycja, którą gorąco polecam. (muszę tu wspomnieć o perfekcyjnie wykonanej pracy edytorskiej – oczywiście, że najważniejszą robotę zawsze wykonuje autor, ale format tej książki, czcionka, jej rozmiar, rozplanowanie na stronie jeszcze bardziej uprzyjemniło mi tę lekturę).  

3. „Historia piękna” Umberto Eco.

   Obie powyższe książki czyta się łatwo i szybko. Ale czy łatwość czytania musi być warunkiem dobrej lektury? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, warto sięgnąć po „Historię Piękna” Umberto Eco. Autora nie muszę chyba przedstawiać. Włoski filozof i pisarz, autor światowego bestselleru „Imię Róży” (kto nie czytał ten gapa) ma na swoim koncie kilkadziesiąt prac naukowych i esejów. Jednym z nich jest „Historia Piękna” – książka o encyklopedycznym charakterze, w szczegółowy, ale jednocześnie finezyjny sposób odnosząca się do rozwoju zmian idei piękna, ilustrowana setkami grafik, obrazów i fotografii. Według mnie, pozycja obowiązkowa dla każdego, kto interesuje się – w profesjonalnym tego słowa znaczeniu – estetyką, a więc fotografią, modą czy makijażem. Nie jest to książka w typie powieści. Jej encyklopedyczno – podręcznikowy charakter przekłada się na konieczność skupienia umysłu podczas lektury. Nierzadko trzeba będzie cofnąć się o kilka stron by spojrzeć na wspomniany szczegół na grafice, czy przeczytać jeszcze raz przywołany później fragment, by przemyśleć go w innym, nowym kontekście. Eco piszę jednak o sztuce tak, że nawet laik bez problemu wyłapie wnioski autora. Tę książkę „podczytuję” sobie od kilku miesięcy, bo nie jest to pozycja „na raz”. Lubię mieć do niej odpowiedni nastrój i czysty umysł, aby móc analizować każdą myśl i bez pośpiechu przyglądać się dziełom wielkich twórców. 

"Historia piękna" Umberto Eco na ulubionej lnianej pościeli. 

   Polecane przeze mnie dzisiaj książki dla dzieci to bardzo subiektywny wybór. I bardzo niestabilny, bo właściwie z tygodnia na tydzień jedne wypadają z podium, a inne z impetem zajmują pierwszą pozycję. Pozwólcie więc, że z czasem będziemy aktualizować nasze wybory.

1. „Moja babcia, mój dziadek” Małgorzata Swędrowska, Joanna Bartosik.

   O książkach dla dzieci mogłabym gadać i gadać. Chętnie opowiedziałabym Wam o tym, jakie książeczki ja kochałam, gdy byłam dzieckiem i jak bardzo się cieszę, że moja mama, szepcąc przed laty pod nosem „może będzie kiedyś dla Twoich dzieci” przetrzymała jednak tę „Martynkę i Przyjaciół” pod łóżkiem. Albo o tym, dlaczego stare baśnie nie raz sprawdziłyby się w nowym świecie lepiej niż większość kreskówek na dziecięcych kanałach.  Nie będę jednak zanudzać Was moimi refleksjami (błagam! Napiszcie w komentarzach, że jednak byście chciały!) i spróbuję ograniczyć się do kilku zdań polecenia książeczki „Moja babcia, mój dziadek” od bardzo fajnego wydawnictwa Wytwórnia. Ostrzegam, że książeczka w nas – dorosłych – może wywołać nieopanowaną lawinę wzruszenia i łez, ale dla naszych dzieci będzie po prostu pięknie wydaną, mądrą opowieścią tłumaczącą reguły tego świata. 

2. Książeczki Erica Carle'a.

   Fakt, że książeczki Erica Carle'a, słynnego amerykańskiego grafika i pisarza, posiadam w języku angielskim nie jest bynajmniej efektem mojego snobizmu – dostałam je po prostu od kuzyna, który na stałe mieszka w Anglii. Dobrze się jednak złożyło, bo wspólne czytanie było miłym i subtelnym wprowadzeniem do obycia z językiem. Większość mam pewnie świetnie kojarzy „Miś patrzy” i „Bardzo głodną gąsienicę” ale być może któraś z Was jednak te pozycje przeoczyła. Z jakiegoś powodu dzieci już od ponad pięćdziesięciu lat kochają efekt pracy tego zdolnego artysty. Ciężko mi jednoznacznie stwierdzić w czym tkwi ich magia. Być może chodzi o technikę, z której korzysta Carle tworząc ilustracje do książek. Bazą każdej grafiki są kawałki papieru, które następnie pokrywane są kolorowymi farbami akrylowymi. Dopiero później autor nadaje im kształty, wycinając przeróżne postaci, tworząc ciekawe kompozycje, często z efektami dźwiękowymi czy migającymi światełkami.

3. „Piłka Eli” Catarina Krussval.

   Książeczki Catariny Krussval to udany kompromis między tym, co lubi moja córeczka (psiaki), a tym, co lubię ja (piękne ilustracje). Polujemy jeszcze na „Wszystkie psy Eli” i coś czuję, że ta książeczka będzie strzałem w dziesiątkę. Wydawnictwo Zakamarki ma zresztą w swojej ofercie wiele pięknych tytułów, ale większość z nich jest jednak dla starszych dzieci. A może Wy polecicie mi coś wyjątkowego dla półtoraroczniaka?

Bawełniana sukienka z podszewką od polskiej marki Louisse. Świetnie się pierze i po wielu imprezach z jagodziankami nadal wygląda jak nowa… 

   "Umilacze" bez słowa o modzie byłyby czymś nietypowym, ale dziś będą (już zresztą tradycyjnie) bardziej o oporze wobec niej niż podążaniu za nią. Biel to zdecydowanie mój ulubiony kolor na lato. Po przejrzeniu zawartości mojej szafy widać wyraźnie, że to właśnie takie ubrania służą mi najdłużej (najstarsza biała sukienka, którą mam, liczy sobie siedem lat i w tym sezonie też była już noszona). Niektóre z Was często się dziwią jak mama małego dziecka może w takim kolorze funkcjonować, co mnie osobiście trochę dziwi, bo moje doświadczenie pokazuje mi, że to właśnie białe ubrania najłatwiej doprać. I nie jest to bynajmniej kryptoreklama jakiegoś proszku do prania. W przypadku plam na kolorowych rzeczach ich wybawianie jest po prostu znacznie trudniejsze. Trzeba jednak pamiętać o jednej rzeczy! Materiał ubrań musi być na tyle trwały, aby przetrzymać wysoką temperaturę w pralce, czy potraktowanie odplamiaczem. W dzisiejszym wpisie widzicie bawełnianą sukienkę (dwa lata temu mogłyście przyjrzeć się jej lepiej), koszulę nocną (bardzo podobną znajdziecie tutaj) i kreację mojej córeczki od polskiej marki Louisse (w sklepie znajdziecie również podobny model Rose z rękawkiem). 

Pościel wykonana ze stuprocentowego lnu, uszyta w Polsce. Marka Bebelin dopracowała swoje modele do perfekcji. W ofercie znajdziecie też pościele dla dzieci. 

   Skoro tytuł dzisiejszego wpisu brzmi „książki do poduszki” to naturalną scenerią do zdjęć była oczywiście moja sypialnia. A ponieważ niezależnie od objętości czy tematu artykułów, które tutaj publikuję, pierwszym pytaniem od Was jest zwykle „skąd jest pościel?” to dziś Was przechytrzę :). Kiedyś lubiłam pościele z IKEA, ale odkąd mój mąż zażyczył sobie kołdrę o długości 220 centymetrów (ja mam co prawda zaledwie nieco ponad metr sześćdziesiąt wzrostu ale on nieco więcej), to oferta tego szwedzkiego giganta już mi nie wystarczała. Pościele kupuję bardzo rzadko (na pewno nie częściej niż raz na kilka lat) i dlatego sporo uwagi przywiązuję do tego, aby dobrze trafić. Wolę pościele z troczkami, bez guzików, bo niestety słabo znoszą maglowanie, z odpowiednio dużą zakładką, najlepiej wykonane z lnu typu prewashed, który z czasem tylko zyskuje na szlachetności, no ale jednocześnie materiału musi być na tyle gruby, aby pościel nie prześwitywała i… właściwie tych cech idealnej pościeli mogłabym wymieniać bez końca. Nie dziwię się więc Wam, że z taką skrupulatnością pytacie o markę moich pościeli, bo trafić na idealną nie jest łatwo. Ja wyszukałam taką i taką (a tę z dzisiejszych zdjęć znajdziecie tutaj). 

I obiecane dwa przepisy na jagodzianki. Pierwszy, który wypisałam poniżej jest autorstwa Zosi oczywiście – z tego przepisu uzyskacie około osiem niedużych jagodzianek. Więcej zdjęć z realizacji przepisu znajdziecie tutaj. Jeśli jednak nie uznajecie jagodzianek bez kruszonki i lukru to spróbujcie tego przepisu od Tosi

Skład:

Przepis na ciasto:

400 g mąki

150 ml ciepłego mleka

30 g świeżych drożdży

50 ml oleju roślinnego

2 jajka

60 g cukru

80 g masła

farsz:

ok. 200 g świeżych jagód

5-6 łyżek twarogu

2-3 łyżki brązowego cukru

A oto jak to zrobić:

 Świeże drożdże rozpuszczamy w ciepłym mleku z łyżką cukru i 2 łyżkami mąki. Zaczyn odstawiamy w ciepłe miejsce pod przykryciem folii. Po 15 minutach powinien podrosnąć. Aby przygotować farsz: oczyszczone jagody łączymy z twarogiem i cukrem. Do oddzielnej miski przesiewamy pozostałą mąkę, cukier i jajka. Dodajemy wyrośnięty zaczyn i jednocześnie mieszamy. Następnie dodajmy rozpuszczone i ostudzone (nie gorące!) masło i wyrabiamy ciasto (wyrabiam mechanicznie za pomocą haka). Po kilku minutach wyrabiania ciasta dolewamy cienkim strumieniem olej i ponownie ugniatamy ciasto. W efekcie końcowym ciasto nie powinno kleić się do rąk. Gotowe ciasto umieszczamy do naczynia i przykrywamy lnianą serwetką. Pozostawiamy ciasto na ok. 1,5 godziny do wyrośnięcia. Wyrośnięte ciasto ponownie zagniatamy i dzielimy na 6-9 części. Z jednej części formujemy kulkę, lekko spłaszczamy i umieszczamy na niej gotowy farsz. Formujemy podłużną bułeczkę i układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 200 stopniach C przez 15-18 minut.

Komentarz: Aby ciasto szybciej rosło, naczynie z zaczynem umieszczam na płycie grzewczej i włączam mały palnik. Z farszem możemy kombinować, np. zamienić twaróg na ricottę, cukier zastąpić miodem, skorzystać z przypraw – kardamon, cynamon lub odrobinę otartej skórki cytrynowej.

Wytrawny przepis na tartę, który doskonale sprawdzi się na pikniku

*    *    *

 Wytrawnych przepisów na blogu nigdy nie za wiele, szczególnie teraz, gdy przed nami więcej cieplejszych wieczorów. Krucha tarta to wielokrotnie przeze mnie sprawdzony sposób na jedzenie na świeżym powietrzu. Po pierwsze dlatego, że nie musi być ciepła, by smakowała a po drugie, można ją zdecydowanie szybciej upiec i poczekać na odpowiedni moment. W naszym przypadku był to zachód słońca na ulubionej plaży orłowskiej. Jeśli planujecie upiec tę tartę, to pamiętajcie do ciasta dodać garść ulubionych ziół (ja dodałam suszony czosnek niedźwiedzi ale polecam Wam oregano lub tymianek).

Skład:

(forma do ciasta o średnicy 26 cm lub 29 cm)

ciasto:

180 g mąki pszennej

125 g schłodzonego masła

2 łyżki wody (opcjonalnie, czyli jeżeli uznamy, że ciasto jest zbyt suche, żeby się mogło zagnieść)

1 łyżka suszonego czosnku niedźwiedziego lub oregano

szczypta soli morskiej

farsz:

8-10 szalotek

garść pieczarek lub świeżych kurek

2 gałązki rozmarynu

1-2 łyżki masła

2 łyżki brązowego cukru

2 łyżki octu balsamicznego

sól morska i świeżo zmielony pieprz

6-8 plastrów żółtego sera

A oto jak to zrobić:

1.     Mąkę z solą przesiewamy do miski, dodajemy pokrojone masło, suszone zioła i wodę. Ciasto zagniatamy i odkładamy do zamrażalnika na 30 minut.

2.  Na rozgrzanej patelni z masłem delikatnie podsmażamy pokrojone w plastry pieczarki, gałązki rozmarynu i świeżo zmielony pieprz. Następnie dodajemy cukier i ocet balsamiczny. Gdy cukier zacznie się karmelizować dorzucamy połówki obranych szalotek. Smażymy na małym ogniu przez kilka minut, aż szalotka nabierze złocistego koloru. Całość doprawiamy solą i pieprzem. Odstawiamy.

3.     Ciasto wyjmujemy z zamrażalnika, smarujemy formę tłuszczem, oprószamy mąką i wykładamy formę ciastem. Nakłuwamy całą powierzchnię widelcem. Kruchy spód pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 180 stopniach C, przez ok. 12-15 minut. Gdy spód nabierze złocistej barwy wyjmujemy z piekarnika i rozkładamy farsz z szalotek. Następnie rozkładamy cienkie plastry żółtego sera, które pod wpływem ciepła ciasta, delikatnie się roztopią. Tak przygotowaną tartę możemy podać zarówno na ciepło jak i na zimno.

Na rozgrzanej patelni z masłem delikatnie podsmażamy pokrojone w plastry pieczarki, gałązki rozmarynu i świeżo zmielony pieprz. Następnie dodajemy cukier i ocet balsamiczny. Gdy cukier zacznie się karmelizować dorzucamy połówki obranych szalotek. Smażymy na małym ogniu przez kilka minut, aż szalotka nabierze złocistego koloru. Całość doprawiamy solą, pieprzem i wykładamy na kruchy spód tarty.

Na wierzch tarty rozkładamy cienkie plastry żółtego sera, które pod wpływem ciepła ciasta, delikatnie się roztopią.

Tak przygotowaną tartę możemy podać zarówno na ciepło jak i na zimno.

look of the day – Wielkie wieści, czyli czemu nie ma mnie na plaży.

white shirt / biała koszula – MLE Collection (dostępna w sierpniu)

gold earrings / złote kolczyki – YES (poniżej znajdziecie kilka wybranych przeze modeli)

leather belt / skórzany pasek – Polene (w zestawie z torebką)

jeans / dżinsy – ZARA (stara kolekcja)

shoes / buty – Jimmy Choo

   Chociaż do Trójmiasta dotarła w końcu plażowa pogoda, ostatni tydzień spędziłam z dala od piasku i morza. Już jakiś czas wspominałam, że szykują się u mnie pewne zawodowe kroki milowe i te z Was, które śledzą mój Instagram lub profil MLE dobrze wiedzą już o co chodzi. Od minionej środy, po raz pierwszy, można obejrzeć i kupić rzeczy od MLE Collection stacjonarnie, w Gdańsku. Bardzo długo zwlekałyśmy z podjęciem takiej decyzji, bo po prostu nie znalazłyśmy wcześniej miejsca, które wpisywałoby się w wizję naszej marki. Tymczasem, tuż pod naszym nosem, bo w Trójmieście, pojawił się showroom Iconic Design – miejsce dla miłośników wyrafinowanego wzornictwa. Głównym założeniem Iconic Design jest to, że świetne projekty mogą być dyskretny, a to świetnie oddaje ideę MLE Collection. Z przyjemnością więc ogłaszam, że do końca wakacji możecie obejrzeć nasze rzeczy właśnie w tym wyjątkowym miejscu. Na kilka słów zasługuje niewątpliwie dzielnica, w której zdecydowałyśmy się po raz pierwszy sprzedawać nasze rzeczy – piękny Wrzeszcz. Prawdziwej atmosfery przedwojennego Gdańska, znaną nam z powieści Grassa, nie znajdziecie na Starym Mieście (chociaż też warto jest zobaczyć), ale właśnie tutaj. Jaśkowa Dolina, ulice Wajdeloty czy Park Kuźniczki to miejsca tak nastrojowe, że warto zatrzymać się w nich na dłużej. A jeśli zawędrujecie do Iconic Design to nie zapomnijcie zjeść lodów w "Słonym Karmelu".

Kilka przydatnych informacji:

ADRES: ul. Joachima Lelewela 6/5 Gdańsk

GODZINY OTWARCIA: pn – pt: 10:00 – 18:00, sobota: 11:00 – 15.00

Rozmiarówka uzupełniana jest każdego dnia!

   Dwa (no może trzy) zdania na temat stroju. Pandemia i bycie mamą nałożyło się na siebie i prawie zapomniałam już, jak to jest nosić szpilki do pracy. Ostatnich kilka dni było dla mnie i dla Asi (z którą prowadzę MLE Collection) pełne pracy, ale na efekty miło popatrzeć. Koszula, którą widzicie na zdjęciach niebawem wejdzie do sprzedaży, a ponieważ nie ma dnia, abyście nie zapytały mnie o kolczyki, to specjalnie dla Was wybrałam kilka fajnych modeli ze strony YES, gdzie trwa teraz wyprzedaż  (ten, ten, ten, ten, ten i ten), tak abyście nie musiały ich szukać. Spokojnej niedzieli!

Top5: Ranking najlepszych blogerek z Instagrama – Lato w garniturze, czyli polskie blogerki pokazują służbowe zestawy na upały.

 Lato kojarzy nam się przede wszystkim z niezobowiązującą modą plażową, wakacyjnymi sukienkami, dżinsowy szortami i romantycznymi wzorami. Tymczasem, urlop to zwykle tydzień, maksymalnie dwa, a cała reszta lata mija nam w podobny sposób, co reszta pór roku – w pracy. Jeśli więc ciężko znaleźć Wam wystarczająco oficjalny strój, który jednak oddawałby trochę letniego luzu, to dzisiejsze propozycje polskich instagramerek będą w sam raz!

MIEJSCE PIĄTE

@fashionmugging

Garnitur niekoniecznie trzeba nosić w komplecie. Jessica eleganckie spodnie zestawiła z prostym, basicowym topem na ramiączkach, płócienną torbą oraz płaskimi klapkami. Dzięki tym elementom stylizacja zachowuje balans – jest trochę elegancko, ale z przymrużeniem oka. 

MIEJSCE CZWARTE

@dagmarajarzynka

Bardzo podoba mi się taka wersja letniego garnituru – z krótkimi nogawkami i rękawkami. Aby stylizacja nie była zbyt staroświecka Dagmara postawiła na modne sandałki z paskami. Jestem pewna, że taki strój zwróciłby moją uwagę. 

 

MIEJSCE TRZECIE

@styleonbykinga

Kinga postawiła na lniany garnitur w miętowym kolorze. Blogerka zawsze wybiera oversizowe kroje i tak jest tym razem. Podoba mi się czarna koszula pod spodem. Całość prezentuje się swobodnie, ale myślę, że z odpowiednim obuwiem taki zestaw sprawdziłby się także w pracy. 

MIEJSCE DRUGIE

@igawysocka

W tym zestawieniu nie mogło zabraknąć oczywiście motywu zwiewnej satynowej sukienki pod marynarką. Bardzo podoba mi się to połączenie, chociaż idąc do biura czy na służbowe spotkanie pewnie wybrałabym coś dłuższego. Płaskie klapki i pleciona torebka nadają charakteru całej stylizacji, szpilki i toreba do ręki byłyby zbyt oczywiste. Iga wygląda dziewczęco i niezwykle promiennie!

 

MIEJSCE PIERWSZE

@jestemkasia

Ta stylizacja spodobała mi się w tym miesiącu najbardziej. Kasia perfekcyjnie pokazuje jak łączyć styl sportowy z formalnym i wyszło jej to świetnie. Czarne bazowe ubrania jak kolarki, top i marynarka w połączeniu z białymi trampkami nie wyglądają już tak surowo i oficjalnie. Z przyjemnością ubrałabym się tak samo. Chociaż na takie skarpety brak mi odwagi.