LOOK OF THE DAY – MODA ODŻYJE W TYM SEZONIE?

earrings / kolczyki – Biżuteria YES (dokładny link do kolczyków)

suede boots / zamszowe kozaki – Isabel Marant

black dress / czarna sukienka – MLE Collection

sunglasses / okulary – Luvlou (modele Estelle)

leather bag / skórzana torebka – Arket  

   Kilka tygodni temu wspominałam Wam w którymś z wpisów, że po pandemicznym marazmie w modzie zarówno jej odbiorcy (czyli my) jak i projektanci spróbują sobie odbić te kilkanaście miesięcy dresów i nijakości. To tendencja znana zresztą historii od lat – przykładów gdy po ciężkim i smutnym czasie następował rozkwit ekstrawagancji, bujnych kolorów i radosnej ekspresji twórczej można by wymieniać wiele. Nie wiadomo tylko, jak długo ta fala utrzyma się na powierzchni. Kryzysy gospodarcze i  wojny trwały zwykle nie mniej niż parę lat. Pandemia, nawet jeśli mocno uprzykrzyła nam życie, to jednak krótszy okres i tendencje w modzie, które wywołała będą mieć raczej charakter tsunami – intensywne, ale szybko przemijające. Czy więc warto brać je pod uwagę?

   Za modą lepiej nigdy ślepo nie podążać, ale nie ma też powodu by się na nią obrażać. W tym sezonie, mimo odwrotu od minimalizmu, nadal ma być funkcjonalnie. Nasze stroje powinny być wygodne, ale niekonieczne w stylu sportowym. Nie brzmi to tak strasznie, prawda? Najczęstszym przykładem takiego zwrotu akcji podawanym przez magazyny modowe jest zamiana dresów na wygodny, dobrze skrojony garnitur, który łączymy z płaskimi butami. Przykład trochę na wyrost dla fanek elegancji – dresy poza domem noszę albo w zimie przykryte pod płaszczem, albo w bardzo niezobowiązujących sytuacjach (typu biwak na plaży), w których garnitur – nawet w bardzo wyluzowanej wersji – wyglądałby dziwnie. Domyślacie się jednak co znawcy mają na myśli podpowiadając nam takie rozwiązania.

   Mój dzisiejszy strój to właśnie stuprocentowa wygoda, ale bez wykorzystania nawet jednego sportowego elementu. Wracam też do Was z linkiem do kolczyków, które są łudząco podobne do tych, o które zawsze mnie pytacie. Mój model od wielu miesięcy jest już niedostępny ale ten w niczym im nie odstępuje (domyślać się zresztą, że część z Was nawet ich nie odróżni ;)). 

Trzy naturalne fryzury na lato z użyciem prostych akcesoriów i kilka pielęgnacyjnych poleceń.

   Spinka w szylkretowy wzór, duża miękka opaska i jedwabna mocna gumka z doszytą wstążką – te trzy proste akcesoria pozwalają mi na chwilę zapomnieć o tym, że chciałabym coś zmienić.

   Jestem jedną z tych kobiet, które marzą o jakiejś oryginalnej fryzurze, bobie o długości tuż za ucho, grzywce jak u Jane Birkin czy o słomkowym blondzie, ale jednocześnie ubolewa za każdym, gdy podetnie końcówki o grubość kartki. Niby wiem, że najbardziej lubię siebie w długich włosach, bez cieniowań, ale wciąż łudzę się, że odnajdę kiedyś dla siebie coś bardziej wystrzałowego. Ta wiara pchnęła mnie w zeszłe wakacje do (któregoś już z kolei) własnoręcznego ścięcia grzywki w stylu paryskich ikon nonszalancji (Jeanne Damas) i powiem tylko, że po roku cieszę się, że ślad po niej powoli się zaciera.

   Moje codzienne fryzury są bardzo proste nie wymagają właściwie żadnych umiejętności (uwierzcie mi, że wiem co mówię). Ponieważ zapytań o pielęgnację włosów jest bardzo dużo, to podsyłam jeszcze link do starego artykułu (jak układam włosy po myciu i jak je rozjaśniam), a dziś szybko opiszę tylko co zmieniłam.

   Przede wszystkim moje włosy od jakiegoś czasu zaczęły się kruszyć na końcach. Być może to kwestia za mocnego wiązania gumki, nie używania odżywki po myciu (tak, zdarzało mi się to dosyć często) albo po prostu słabszych włosów. W Waszych komentarzach czytałam też sporo negatywnych opinii o szamponie, którego regularnie używałam (mowa o tym niebieskim, który gasi żółty odcień), więc postanowiłam go zmienić. Trochę szkoda, bo jego wielką zaletą jest nie tylko cena, ale też dostępność (można go kupić w zwykłej drogerii, przy okazji uzupełniania pieluch i proszku do prania). Muszę jednak przekonać się, czy to nie on jest przyczyną siana, które ostatnio wyrasta mi na głowie, więc odstawiam go na jakiś czas.

   Pamiętam jakie było zdziwienie mojej mamy jak zobaczyła u mnie w łazience te kostki i dowiedziała się, że to szampony, a potem jeszcze większe, gdy jeden jej udostępniłam i okazało się, że są super. Parę razy, po tym jak pokazałam je kiedyś na blogu, słyszałam pytania czy to w ogóle wygodne i faktycznie warto spróbować. Jeśli ktoś ma jakiekolwiek skórne problemy głowy, to na pewno będzie zachwycony tym produktem (super sprawdza się jako kosmetyk unisex), a właścicielki „trudnych włosów” na pewno docenią ich miękką, a jednocześnie nie puszącą się teksturę po użyciu kostek. Mój numer jeden to opcja z kokosem, ale chętnie używam też tej z mango (ma oszałamiający zapach i jest dobrym emolientem, wyraźnie wygładza, zabezpiecza przed uszkodzeniami mechanicznymi, tworząc na włosach film ochronny). Nie będę już nawet wspominać o wątku ekologicznym, ale jeśli ktoś ma ochotę to może poczytać więcej tutaj. Dla wszystkich zainteresowanych przetestowaniem takiego szamponu mam kod rabatowy dający 20% zniżki na zakupy w sklepie Herbs&Hydro. Wystarczy użyć hasła Spring2021.

     Jeśli cofniecie się do starego wpisu o włosach, zobaczycie, że jeśli chodzi o pielęgnację włosów to jestem naprawdę lojalna wobec marek :). Szampon zmieniam po jakichś dziesięciu latach i w ogóle bardzo rzadko decyduję się na coś nowego. Kosmetyki naturalne od marki John Masters Organics to też coś, co używałam przez bardzo długi czas (nie wiem czemu mam wrażenie, że w Polsce są bardzo mało znane). Teraz do nich wracam, bo pamiętam, że kiedy je stosowałam to moje włosy były w dużo lepszej kondycji. Poza odżywką dla włosów suchych, zniszczonych i farbowanych Lavender & Avocado Intensive Conditioner zamówiłam też mleczko z różą i morelą (Hair Milk With Rose And Apricot), które nawilża i odżywia włosy, ułatwia stylizację oraz chroni przed wysoką temperaturą czy promieniowaniem UV. Kosmetyki tej marki (również w super zestawach) dostępne są w sklepie internetowym Topestetic, gdzie znajdziecie szeroki wybór topowych profesjonalnych marek kosmetycznych. Mam też dla Was kod rabatowy dający 15% zniżki na wszystkie kosmetyki naturalne John Masters Organics w sklepie Topestetic. Wystarczy, że w koszyku przy składaniu zamówienia użyjecie hasła JMO15 (promocje nie łączą się, kod ważny jest do 19.05.2021).

Ale co z kolorem moich włosów? Bez odpowiedniego tonowania na pewno bardzo szybko wpadłyby w ciepłą tonację. Łatwo było podjąć decyzję o zmianie szamponu, ale prawda jest taka, że używałam go tak długo, bo po działał na ten problem. Na szczęście na rynku jest już sporo innych opcji, które (przynajmniej w teorii) powinny być mniej agresywne dla włosów. Ja wybrałam maskę Medavita Choice Mask Argento w kolorze srebrnym (sama maska ma kolor fioletowy). Poza tym, że utrzymuje odpowiedni ton, to ma działanie nawilżająco-nabłyszczające, w jednym zabiegu przywraca kolor i intensyfikuje naturalne refleksy. Zawiera Amino Concentrée, wyciąg z ziaren Czarnej Borówki oraz Olej kokosowy. Nie zawiera amoniaku.  

1. Teoretycznie sposób wykonania tej fryzury można by ograniczyć do zdania „zwiąż włosy gumką na czubku głowy”, ale w praktyce trzeba pamiętać o paru rzeczach. Przede wszystkim dobrze jest zainwestować w jedwabną gumkę (bo nie niszczy włosów) z jakimś ciekawym detalem. Moja (jest od MOYE) ma doszytą wstążkę, ale ta też daje fajny efekt (chociaż trudniej związać nią włosy w ładny koczek). Posiadaczki grzywki, także tej odrastającej do których się zaliczam, mają ułatwione zadanie – jeśli macie długą grzywkę to obiektywnie oceńcie czy takie pasma dobrze wyglądają i czy są wygodne. Na pewno warto wyciągnąć cienkie kosmyki przy uszach, aby całość nie wyglądała zbyt perfekcyjnie. Podobne gumki znalazłam też tutaj i tutaj (ale sama ich nie testowałam). 

2. Pamiętam, jak nie byłam pewna czy w ogóle zostawiać sobie tę opaskę (NAKD), a teraz uważam, że to najprostszy sposób, aby wyglądać jakoś tak bardziej… „światowo” :D. Zawsze, gdy ją wkładam mam wrażenie, że klasyczny strój zyskuje pięć punktów. W tym przypadku też lubię ten efekt wyciągniętych kosmyków przy uszach. Uprzedzam jednak, że suche sztywne włosy wyglądają z taka opaską kiepsko. Muszą być wyciągnięte na szczotce albo lekko podkręcone (ja używam do tego prostownicy nastawionej na najniższą temperaturą, wcześniej wcieram we włosy to mleczko, bo chroni je przed ciepłem).

3. A to fryzura specjalnie na otwarcie gastronomii ;). Trochę sobie żartuję… ale tak właściwie to mówię całkiem poważnie. Nie pamiętam już kiedy ostatnio pojawiła się u nas okazja, abym pomalowała usta na krwistą czerwień i chciała wyglądać aż tak „wyjściowo”. Taka szylkretowa spinka (to oczywiście nie jest prawdziwa skorupa żółwia tylko imitacja) przy subtelniejszym anturażu sprawdzi się też oczywiście w czasie mniej zobowiązujących okazji. Pamiętajcie jednak o tym aby nie próbować upiąć włosów zbyt wysoko – ja próbowałam tak zrobić, ale nie ma się co łudzić, że taki mały kawałek plastiku utrzyma wszystko w górze. Spinka powinna być za uchem i jedynie „przyklepać” nasze włosy – wtedy jest szansa, że fryzura wytrzyma cały wieczór. Podobne spinki (moja jest z NAKD) znajdziecie tutaj i tutaj

 

Look of The Day – first warm evening

leather sneakers / skórzane tenisówki – Tamaris on eobuwie.pl

merino wool hoodie & joggers / komplet dresowy z wełny merynosowej – MLE Collection

wool jacket / wełniana kurtka – prototyp MLE (dostępny na początku sierpnia)

wool blanket / wełniany koc – Arket 

basket / kosz – no name 

   Granat do granatu, biel z bielą, szarość na szarości – najmocniejszym trendem tego sezonu są kolorystyczne "total looki". Wspominam o nim dlatego, bo wymaga on wyłącznie umiejętnego połączenia rzeczy, które już mamy. Nawet jeśli takie jednobarwne kombinacje wyjdą z mody, to poszczególne ich elementy już niekoniecznie. W przeciwieństwie do charakterystycznych nadruków czy odjechanych modeli torebek, które szybko nudzą się zarówno projektantom jak i ich użytkownikom. 

   Doczekałam się w końcu. Pierwszy ciepły zachód słońca za nami. I to jaki! Myślę, że takich widoków nie powstydziłoby się nawet australijskie wybrzeże. Aż żal było wracać – na taką pogodę wszyscy czekaliśmy.  

CHANEL – The Cruise 2021/22 collection

   Zaledwie dwa dni temu, wśród monumentalnych piaskowców, odbył się pokaz CHANEL cruise 2021/22/. Ten rodzaj kolekcji zawsze spotyka się z szaloną popularnością, bo projekty są swobodniejsze i bardziej „dla ludzi” niż te w kolekcjach „pret-a-porter”, nie mówiąc już oczywiście o „haute couture”. Wynika to z funkcji jaką z początku miały pełnić prezentowane w niej projekty. Nazwa „cruise” oznacza po prostu międzysezonową kolekcję, ale powstała tak naprawdę z myślą o zamożnych elita, które szare zimowe miesiące spędzały w letnich kurortach. To wyjaśnia dlaczego ta międzysezonowa kolekcja obejmuje głównie odzież letnią lub plażową i właściwie zawsze pokazywana jest w sceneriach odwołujących się do wakacyjnych klimatów. 

   Tłem dla nowych projektów Virginie Vard były stare kamieniołomy Carrières de Lumières mieszczące się nieopodal miasteczka Les Baux-de-Provence. Od 1935 roku kamieniołomy były zamknięte, ale w latach 60-tych odkrył je na nowo Jean Cocteau. To niezwykłe miejsce posłużyło mu nawet jako element scenografii w filmie „Testament Orfeusza”. Podobno to właśnie historia przyjaźni między tym francuskim artystą, a Gabrielle była główną inspiracją dla tegorocznej kolekcji. 

Majowe umilacze, czyli dokąd jechać po poluzowaniu restrykcji + przepis na placki, który zdetronizuje wszystkie inne (i nie tylko)

   Domyślam się, że w tę majówkę w wielu domach słychać było narzekanie. Jedni narzekają na to, że nigdzie nie wyjechali, inni marudzą, że chociaż udało im się wyjechać to przez obostrzenia urlop nie jest taki, jaki powinien. Ktoś doda, że do pandemii to już się nawet przyzwyczaił, ale śnieg w maju i pięć stopni na plusie uniemożliwiają nawet zwykłą przejażdżkę rowerową wokół osiedla. Oczywiście są też tacy, którym jednak udało się znaleźć ciocię w Trójmieście (biorąc pod uwagę to, jak w weekend wyglądał Monciak tych świeżo odnowionych relacji rodzinnych jest naprawdę bardzo dużo), a w Zakopanem na Krupówkach tańczono ponoć wczoraj masowo Macarenę. Takie doniesienia dodatkowo wzmagają frustrację tych, którzy z różnych powodów siedzą od piątku w domach z braku lepszych planów. Z tego co widzę, to nawet w krainie wiecznej tęczy, czyli na Instagramie, słychać szczere utyskiwania na to, że jeden z fajniejszych momentów w roku nie został w należyty sposób wykorzystany. Na zdjęciach brakuje tego, do oglądania czego przywykłyśmy kiedyś – turkusowej wody, opalania na leżakach, relacji z podróży. Tak jest przynajmniej na moich ulubionych profilach. 

   Dzisiejszy wpis będzie więc umilaczem w najczystszej postaci – chciałabym podsunąć Wam banalny przepis, który stłumi na chwilę tęsknotę za wieczorem w knajpce (do otwarcia restauracyjnych ogródków zostało dokładnie 11 dni i 8 godzin, ale kto by tam liczył). Na spokojnie, posługując się informacjami na temat obostrzeń i moją subiektywną oceną spróbuję wybrać najlepsze miejsce na letni wypoczynek, albo chociaż przenieść nas na chwilę do wakacyjnych utopii. I to nie wszystko, ale nie marnuję już więcej literek, tylko przechodzę do rzeczy.

1. Majówka w Internecie. Eksplozja informacji i rozpad jakości.

    W długi weekend mamy więcej czasu na to, aby wejść na ulubione strony czy przeczytać dłuższy artykuł. Wczoraj chciałam zajrzeć do paru moich ulubionych blogerek, aby po chwili ze smutkiem wyłączyć wszystkie strony – najnowszy tekst, jaki u nich znalazłam był ze stycznia. Skrolowanie Instagrama nie potrafi zastąpić mi kilku minut czytania czegoś mądrego, więc jak zwykle skończyłam na Polityce – na tym portalu mam wykupioną płatną subskrypcję i zaczynam odnosić wrażenie, że to jedyny sposób, aby znaleźć w sieci coś mądrzejszego niż tylko kolejny artykuł pod tytułem „tego sposobu na brudne szyby jeszcze niż znałaś”, który okazuje się być kilkuzdaniowym bełkotem. Jeden z najpopularniejszych portali o modzie w Polsce jest tak nafaszerowany wyskakującymi reklamami, że niestety nie sposób dokopać się do tekstu, nie mówiąc już o przejrzeniu zdjęć (po każdym kliknięciu parada banerów pojawia się na nowo, a mi z poirytowania coraz trudniej trafić w krzyżyk, więc za którymś razem i tak otwiera mi się strona z lekiem na prostatę). Dlaczego tak jest? Rewolucja technologiczna ostatnich lat sprawiła, że każdy z nas dostał w swoje ręce nieograniczony dostęp do przeróżnych treści. Nie musiałyśmy już kupować książki, aby przeczytać coś interesującego. Nie musiałyśmy kupować magazynów modowych, aby zobaczyć relacje z paryskich pokazów mody. Wystarczyło nam tylko jedno narzędzie, aby znaleźć informacje na temat każdej możliwej dziedziny. Streszczenie lektury, przewodnik turystyczny po Chorwacji, przepis na tartę tatin, wiadomości ze świata – wystarczyło wyklikać odpowiednią frazę i już wszystko było wiadomo. Ta transformacja wniosła oczywiście wiele korzyści, ale dziś coraz więcej myślicieli zgadza się z tym, że ceną jaką zapłaciliśmy za błyskawiczny dostęp do informacji, jest spadek ich jakości.

   Mniejsza, jeśli chodzi o sprawdzoną recepturę na deser, gorzej gdy poszukujemy na przykład istotnych danych o szczepieniu, a po godzinnym szperaniu dochodzimy do wniosku, że nie jesteśmy pewni naszego źródła i w gruncie rzeczy nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Nawet te lekkie i lifestylowe treści są coraz bardziej powtarzalne, przepuszczane przez niezliczoną liczbę kalek, tak aby wujek Google myślał, że to teksty organiczne (co powoduje, że strona jest wyżej pozycjonowana). Twórcy, którzy do tej pory publikowali prawdziwe artykuły przerzucają się na e-booki, dzięki którym dostają wynagrodzenie za swoją pracę – ciężko się temu dziwić. Jednocześnie znów uciekają nam z pola widzenia, gdy po prostu z nudów chcemy przeczytać coś nowego.

John Cleese jest zaprzeczeniem tego, co w nowoczesnym świecie jest byle jakie. Na pewno kojarzycie jego postać – to współzałożyciel legendarnej grupy Monthy Pythona i autor wielu znakomitych scenariuszy. No po prostu ktoś, kto umiałby dziś zażartować z Hotelu Paradise tak, że byłoby to śmieszne i eleganckie jednocześnie. W latach 80 ubiegłego wieku wydał swoją pierwszą książkę „Żyć w rodzinie i przetrwać” która została świetnie przyjęta przez krytyków, a dziś wraca do nas z tytułem „Kreatywność. Krótki i optymistyczny poradnik.”, który dla ludzi pozbawionych ostatnio źródła inspiracji (chociażby w związku z pandemią) może być naprawdę zbawienny. 

    Te moje utyskiwania nie sprowadzają się bynajmniej do wniosku, że „jednak książka papierowa jest najlepsza”, chociaż pewnie znalazłabym parę argumentów „za”. Odkąd powszechnie dostępne treści w Internecie są coraz słabszej jakości, ja chętniej szukam inspiracji właśnie w swojej biblioteczce. Jak miło przeczytać w końcu rozpoczętą, rozwiniętą i dokończoną myśl, na dodatek zredagowaną i bez błędów… Albo znaleźć zdjęcie, które kojarzę z bezrefleksyjnego repostowania na Instagramie i dowiedzieć się kto je zrobił, gdzie i dlaczego. To niby drobiazgi, ale jeszcze bardziej uzmysławiają, jak niewiele ostatnio czerpię z tego, co czytam. A może to tylko mój problem?

Fragment moich książkowych zbiorów i kilka pozycji, które obecnie czytam. No i moje piękne podpórki, na które tak długo czekałam! Wejdźcie na stronę Jotex i zobaczcie jeszcze parę innych niebanalnych rzeczy do domu, które w niczym nie przypominają tych z sieciówek. 

2. Wyjeżdżamy?

   Podejście do wyjazdów wiele mówi o naszym podejściu do pandemii w ogóle. Część osób uważa, że dla bezpieczeństwa lepiej jest nie ruszać się ze swojego miasta, chociaż jako mieszkanka Sopotu mam spore wątpliwości czy ta zasada sprawdza się w obleganych przez turystów miejscach. Część jest już zaszczepiona i, co zrozumiałe, chce ruszyć w świat i korzystać z jako takiej odzyskanej normalności (przypominam, że dziś zapisy dla mojego rocznika!). Jest też oczywiście grupa, która niezależnie od liczby zachorowań podróżowała wszędzie, gdzie się dało. Ale nie o tym jest ten wpis. Wiele z nas planuje pewnie wakacje i zdaje sobie sprawę, że pod uwagę należy wziąć teraz kilka nowych aspektów. Czy trzeba mieć test? Czy po przylocie zostaniemy odesłani na kwarantannę? Czy będziemy mogli pójść na obiad do restauracji? Czy nasze dzieci też muszą mieć zrobiony test? To tylko parę pytań, które przychodzą mi do głowy, gdy myślę o swoich ukochanych kierunkach.

    Czemu w tym zestawieniu znajdują się takie, a nie inne destynacje? Na przeanalizowanie całego świata nie starczyłoby mi sił (ba! Samej Europy chyba też) więc ograniczyłam się tylko do tych miejsc, które wydawały mi się najfajniejsze. Wychodzę też z założenia, że w granicach UE obostrzenia są względnie ustandaryzowane – testy zostały dopuszczone przez powołane do tego instytucje, znamy przybliżoną dzienną liczbę zakażeń w danych krajach, poziom opieki zdrowotnej jest wyrównany (przynajmniej w porównaniu do Azji, Afryki czy Ameryki Południowej).

Włochy.

    Krążą plotki, że od 15 maja, a najpóźniej od 3 czerwca, słoneczna Italia otworzy się na turystów i aby móc rozkoszować się toskańskimi widokami czy pływać u wybrzeża Amalfi wymagany będzie jedynie negatywny wynik testu. W tym momencie sytuacja jest jednak dokładnie odwrotna – Włochy mówią otwarcie, że turyści spoza kraju nie są teraz mile widziani. Po przylocie czeka nas test, pięciodniowa kwarantanna i ponowny test. Jeśli jesteście zdeterminowane, aby w wakacje wyjechać właśnie do Włoch lepiej poczekać, aż restrykcje się zmienią. Wszyscy liczyli, że ten kraj otworzy się tuż po majówce, ale nic takiego się nie wydarzyło – domyślam się, że parę wymarzonych urlopów przepadło, bo ktoś za bardzo się pospieszył. 

AKTUALIZACJA: Premier Włoch postanowił dłużej nie czekać i ogłosił w tym tygodniu, że już po 15 maja kraj otwiera się na turystów i gorąco ich zaprasza. Niezbędny jest negatywny wynik testu lub zaświadczenie o zakończonym procesie szczepienia. To kto się wybiera? :)

Francja

    Lazurowe wybrzeże to jedna z najbardziej kuszących opcji, ale… liczba zachorowań nad Sekwaną wciąż martwi. I chociaż dla Polaków nie ma szczególnie utrudniających wjazd obostrzeń (wystarczy negatywny wynik testu oraz oświadczenie o braku symptomów) to na wakacje we Francji w najbliższych tygodniach raczej nie ma co liczyć. Co prawda w poprzednim tygodniu po wielu miesiącach zniesiono w końcu zakaz poruszania się między regionami, a niebawem mają zostać otwarte także restauracyjne ogródki, ale nie planowałabym wyjazdu w te strony. Hotele (przynajmniej formalnie) są zamknięte i chociaż pojawiają się głosy, że mają zostać otwarte po 19 maja, to są to póki co jedynie dywagacje niepodparte twardymi deklaracjami rządu.

Jeśli wolicie poczekać do momentu, gdy będziemy mieli większy wybór w wyborze kierunków podróży, to polecam Wam profil @seehura na Instagramie. Znajdziecie tam zdjęcia z najpiękniejszych hoteli, willi, plaż, restauracji i innych bajkowych miejsc. 

Hiszpania

    Choć Hiszpania otworzyła swoje granice dla turystów z innych krajów Unii Europejskiej, musimy pamiętać, że na miejscu wciąż obowiązują liczne ograniczenia, które mogą utrudnić nam wypoczynek. Ani rząd, ani król Hiszpanii nie powiedzieli też jednoznacznie, że kraj otwiera się na turystów. Każda osoba przylatująca do Hiszpanii musi mieć negatywny wynik testu PCR zrobionego maksymalnie 72h przed podróżą, wypełnić specjalny formularz i wygenerować kod QR, bez którego nie będziemy w stanie przejść kontroli sanitarnej na lotnisku po przylocie (cytując za doBarcelony.pl). Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaleca unikanie podróży zagranicznych, jeśli nie są one niezbędne. Przed powrotem do Polski musimy znów poddać się testowi przed przekroczeniem granicy (wynik testu jest ważny 48 godzin od jego otrzymania), w przeciwnym razie mamy obowiązek poddania się 10-dniowej kwarantannie. Hotele są otwarte, restauracje mogą przyjmować gości od godziny 7.30 do 17.00.. Istnieje jednak wiele zaleceń, które wskazują na to, że Hiszpania nie jest jeszcze na nas gotowa (godzina policyjna czy ogólne „zalecenie” aby nie wychodzić z domu bez potrzeby).

Grecja

    Pewnie sporo z Was już wie, że Grecja od końca kwietnia liberalnie podchodzi do turystów z UE. Po pierwsze – rząd otwarcie mówi o tym, że zaprasza turystów. Po drugie, wystarczy negatywny wynik testu i wypełnienie kilku dokumentów (lub otrzymanie dwóch dawek szczepionek co najmniej 14 dni wcześniej plus dokument to potwierdzający). Problemem mogą być loty, bo z Gdańska pierwsze bezpośrednie połączenie pojawi się dopiero w czerwcu, ale być może u Was sytuacja wygląda inaczej. Na tej stronie znalazłam dokładne informacje na temat wszystkich niezbędnych formalności potrzebnych w podróży do Grecji. Za Helladą przemawia też to, że możliwości mamy naprawdę wiele. Nie trzeba od razu pędzić na Santorini i zamieszkać w samym centrum miasteczka – ciekawych i mniej zaludnionych wysp jest mnóstwo (wschodnia część Krety, Milos, Rodos). Zresztą, przed pandemią, nawet w popularnym Mykonos można było bez problemu znaleźć ustronne miejsca i przez tydzień nie spotkać nikogo poza ciekawską kozą.

Chorwacja

   Kraj pięknych plaż, słońca i z liberalnym podejściem do turystów z UE już został okrzyknięty hitem lata 2021. Aby przekroczyć granicę niezbędny jest negatywny wynik testu i trochę biurokracji (tutaj więcej informacji). Hotele, plaże i restauracje są otwarte, obowiązują oczywiście limity gości, więc wyjazd trzeba dobrze zaplanować i nie zapominać o rezerwowaniu stolika na wieczór. Wada? Może się okazać, że wiele osób wpadnie na ten sam pomysł skoro możliwości podróżowania po Europie są tak ograniczone. Tak jak w przypadku Grecji – warto poszukać mniej popularnych kierunków podróży, wybrać małe miasteczka, albo tak planować zwiedzanie, aby nie trafiać na godziny szczytów.

   Uwaga! To, że wyjeżdżamy do miejsca, które jest dla nas otwarte nie oznacza, że tuż po wyjściu z samolotu możemy zapomnieć o epidemii. Dbajmy o bezpieczeństwo swoje i innych także na wakacjach. Unikajmy deptaków w najgorszych godzinach, zachowujmy dystans, nośmy maski, szanujmy zasady panujące w danym kraju – bądźmy solidarni nawet jeśli jesteśmy już po szczepieniu. Podane restrykcje są aktualne na dzień 3 maj – w każdej chwili mogą się zmienić na lepsze… lub gorsze. 

dress / sukienka – vintage

3. Przepis na "Najlepsze na świecie placki z owocami"

   Ten przepis wypatrzyłam kiedyś u Elizy z Whiteplate (jakżeby inaczej), ale nieco go zmodyfikowałam. Przede wszystkim dlatego, że z podanych proporcji placków wyszłoby za mało dla mojej ekipy, a po drugie dlatego, że wydawały mi się jednak ciut za ciężkie. A dlaczego aż tak go zachwalam? Bo jedyne narzędzia jakich potrzebujemy do ich wykonania to widelec i jedna miska. Żadnych mikserów, trzepaczek, miarek i przelewania. Poza tym, te placki wyparły u nas właściwie wszystkie inne podobne desery – naleśniki, racuchy, pancakesy – wszystko poszło w odstawkę. Proporcje mąki i mleka są – nie boję się użyć tego słowa – umowne. Czasem trafi się gęstszy twaróg albo większe jajko, a to taki przepis „na oko” który za którymś razem robi się już z zamkniętymi oczami. 

Skład:

200 g twarogu wiejskiego

150 g mąki pszennej (w wersji bezglutenowej mieszamy po równo mąkę ziemniaczaną, kukurydzianą i bezglutenową owsianą)

2 jajka kilka łyżek mleka (dodajemy na oko, aby ciasto nie było za suche)

dwie łyżki cukru z wanilią (może być domowej roboty)

pół kilo śliwek (nadadzą się też jabłka czy truskawki)

pół łyżeczki proszku do pieczenia

olej roślinny do smażenia (na przykład rzepakowy)

 

Sposób przygotowania:

   Przekładamy do miski twaróg i rozgniatamy widelcem razem z mąką i proszkiem do pieczenia, dodajemy jajka i cukier. Aby nieco rozcieńczyć masę dodajemy trochę mleka. Ciasto powinno gęstością przypominać to na pączki. Nie trzeba go mieszać bardzo dokładnie – ja robię to wyłącznie widelcem przez dwie minuty, nawet jeśli zostaną grudki twarogu to nie szkodzi. Śliwki kroimy w półksiężyce. Rozgrzewamy olej na patelni i łyżką nakładamy ciasto. Dopiero wtedy szybkim ruchem nakładamy na wierzch owoce. Po paru minutach przewracamy placki na drugą stronę. Po zdjęciu placków z patelni odkładamy je na papier aby wyciągnął zbędny tłuszcz i posypujemy cukrem pudrem. 

Cała zastawa (poza małym talerzykiem), eleganckie szklanki i obrus z delikatnym stebnowaniem są z Jotexu. Już trzeci raz robiłam zakupy w tym sklepie i naprawdę jestem miło zaskoczona stosunkiem ceny do jakości. Poniżej znajdziecie też pościel i lampkę, którą tam znalazłam. AKTUALIZACJA: właśnie otrzymałam wiadomość, że jest jednak kod dla Was na zakupy w Jotex i to aż na 25% :). Skorzystajcie z kodu KASIAMAJ25 na całe zamówienie. Promocja nie łączy się z innymi ofertami i rabatami. Nie dotyczy produktów przecenionych lub oznaczonych „Deal!". Kod jest ważny do 25.05.2021.Widziałam, że bardzo spodobał się Wam ten post na Instagramie, więc jeśli komuś ukmnęło tamto zdjęcie to daje znać, że na te piękne świece Lile Things nadal obowiązuje kod MLE15 który upoważnia do 15% zniżki zarówno na świeczki, jak i pozostałe produkty oferty Lile Things (kod będzie ważny do 15/05/21). Modele Madame i Pilier to w całości autorski projekt marki – od zaprojektowania kształtu, przeniesienia go na model fizyczny, stworzenia prototypu matrycy, aż po sam odlew (tak, wiem, że na allieexpress można znaleźć podobne, ale moim zdaniem nie są tak ładne, a jakość wosku pozostawia wiele do życzenia). Dla mnie ważne jest to, że wykonano je z wosku sojowego, który jest produktem naturalnym, biodegradowalnym, przyjaznym środowisku. W przeciwieństwie do powszechnie stosowanej parafiny, nie jest szkodliwy dla zdrowia. Świece z wosku sojowego są nietoksyczne, nie zawierają szkodliwych pestycydów i herbicydów, a podczas ich spalania wytwarza się o wiele mniej dwutlenku węgla i sadzy – nie kopcą, nie dymią, nie pozostawiają ciemnego nalotu na ścianach. Palą się od 30 do 50 % dłużej niż parafinowe. To takie drobiazgi, ale jeśli ktoś często pali świece na pewno je doceni. ​Jeśli zostaną Wam śliwki możecie śmiało wrzucić je na patelnie po smażeniu placków i tylko delikatnie podsypać cukrem lub dodać łyżkę miodu. Być może pasuje do nich śmietana, ale my zabijamy się o każdego placka więc szkoda nam czasu na dodatki. Kto pierwszy ten lepszy!

4. Gdy nawet Netflix wymięka w proponowaniu nowych tytułów. 

   Nie wiem o jakiej godzinie zajrzałyście na bloga, ale u nas w ciągu minuty zaszło słońce, a z nieba zaczął (kolejny raz w ciągu ostatnich kilku dni) padać grad. Na ponury finał majówki szukam czegoś przyjemnego do obejrzenia na wieczór. Ja lobbuję za pewniakami: „Rzymskie wakacje”, „La Dolce Vita” albo „Czekolada”. Mąż chciałby w końcu zobaczyć coś nowego, ale też we włosko-francuskim klimacie (chociaż smakiem się obejdziemy) i proponuje „Anonimowy wenecjanin”, „Zapiski z Toskanii” albo „Opowieści czterech pór roku”, a ja obawiam się, że nie zdążycie napisać mi w komentarzach, aby jednak wybrać coś innego ;). Jeśli macie podobne dylematy, to powiem Wam tylko, że codziennie o 20.00 na Kuchnia+ leci program Anthony'ego Bourdain i nasze negocjacje zwykle kończą się właśnie takim kompromisem. 

Pozornie banalne pytania o pościel, które bardzo często pojawiają się na blogu jakoś szczególnie mnie nie dziwią. To niby dwa zszyte ze sobą kawałki materiału, ale wiem, że czasem potrafią doprowadzić do szału. Za szerokie otwory między guzikami, w których zaplątują się stopy, guziki, które same się rozpinają, za płytka zakładka przez którą kołdra wychodzi na wierzch, wyciąganie się rogów po praniu i tak dalej. Pościel ze zdjęcia pokazywałam Wam już w zeszłorocznym wpisie i nadal bardzo ją polecam. Jest na zamek, dobrze się pierze, wygląda super. Ogólnie rzecz biorąc nie ma wad. Jeśli szukacie czegoś mniej eleganckiego to mam również ten komplet. A lampkę znajdziecie tutaj. Często pytacie też o prześcieradła z tak zwanym lambrekinem – w Jotex macie spory wybór. (dziś rano udało mi się zdobyć dla Was kod do Jotexu więc szybko go dodaję nim zrobicie zakupy – KASIAMAJ25 da Wam 25% zniżki na całe zakupy).

LuiLuk album na zdjęcia wklejane z pergaminem (kolor natural linen). Kupiony dawno temu. Za jednym zamachem kupiłam kilka sztuk, bo czasem potrzebuję ładnego albumu na prezent i zwykle nie mam już wtedy czasu na to, aby zamawaić go w internecie. Te od luiluk są najładniejsze, w płóciennej oprawie i z tłoczonym złoconym napisem. W ofercie są też albumy "Twoje Dzieciństwo" – idealny prezent dla przyszłej lub świeżo upieczonej mamy albo z okazji chrzcin. Możecie skorzystać z mojego kodu MLE15 (sama też nie omieszkam), który upoważnia do 15% zniżki.

 

5. Jeszcze trochę.

    No i udało się – od kilku godzin, pisząc ten post, walczyliśmy jednocześnie z zapisywaniem się na szczepienie. Na szczęście walkę wygraliśmy i teraz nawet siedzenie przed telewizorem w długi weekend nie wydaje się takie straszne. Właściwie to trzeba się tym cieszyć póki jeszcze można ;). A tak na serio – wyciągnęłam wczoraj z szuflady albumy, które kupiłam chyba ponad rok temu i wypełniłam je zdjęciami z pandemicznego roku. Są zdjęcia w maseczkach, Wielkanoc w ogrodzie, zamiast włoskich nart sporo zdjęć na sankach (bo zima to jednak dopisała!) i wiele innych momentów, które z perspektywy czasu nie wydają się wcale takie złe. To będzie wyjątkowy album i… może jedyny taki ;). 

*  *  *

 

 

Look of The Day – majówka na miejscu

linen shirt / lniana koszula – Stenstroms

navy jacket / granatowa marynarka – MLE Collection (dostępna w sierpniu)

suede shoes / zamszowe buty – Isabel Marant

sunglasses / okulary –  Luvlou (model Harley)

brown bag / brązowa torba – Stylein

jeans / dżinsy – COS

   W tym roku majówkowe wycieczki odkładamy na później. Przede wszystkim pogoda nie do końca pozwala cieszyć się całodziennym obcowaniem z przyrodą, a poza tym obostrzenia wciąż są na tyle rygorystyczne, że z naszego punktu widzenia uniemożliwają dalsze podróże. Pewnie pomyślicie sobie "ale przecież mieszkasz w Sopocie, co marudzisz!?" i będziecie mieć trochę racji – każdy weekend to dla nas obowiązkowy spacer przy plaży, ale akurat w majówkę tubylcy wola trzymać się od turystycznych miejsc z daleka. Nie jest nam w związku z tym szczególnie smutno – wiele wskazuje na to, że niebawem będzie można trochę odetchnąć – szczepionki dla osób 30+ są już bliżej niż dalej, a trzecia fala chyba powoli daje za wygraną – warto więc zacisnąć zęby, aby potem móc korzystać bez wyrzutów sumienia. 

   Stąd ten dzisiejszy bardziej formalny niż piknikowy zestaw. W tej pięknie wykończonej koszuli będę pewnie chodzić całe lato (ja wybrałam rozmiar 38, bo chciałam aby była bardziej oversize), a póki co łączę ją z marynarką. Bardzo lubię zestawienie granatu z dżinsem i jaśniejszymi butami – to zawsze jakaś alternatywa dla moich czarnych ubrań ;).