LAST MONTH

"Zimny kraj, zimny maj, koty śpią, miasto śpi, czarodziejskie śnią się sny…". Podobno mamy za sobą najzimniejszy maj od trzydziestu lat więc słowa piosenki Kory bardzo pasowały mi do klimatu ostatnich tygodni. Rok temu o tej porze grzałam już brzucha na sopockiej plaży, dla kontrastu w miniony piątek mimo kurtek i swetrów uciekliśmy z niej po pięciu minutach, bo wiatr urywał głowy. 

Chociaż epidemia coraz mniej daje się nam we znaki, to wyraźnie widać, że niechętnie ruszałam się z domu. Comiesięczne sesje dla MLE w Warszawie są już teraz odległym wspomnieniem, nie mówiąc już o majówkowych wyjazdach za granicę. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że jakoś szczególnie doskwierają mi te zmiany – codziennie staram się "miniprzestrzeń" wokół nas ulepszać i widzę efekty tej pracy. W końcu wykorzystujemy nasz mały ogród, tak jak należy i na nowo poznajemy okolicę. 

Pewne rzeczy pozostają jednak niezmienne – w dzisiejszym zestawieniu znajdziecie więc sporo truskawek, piwonii i sielskich domowych scenerii. 

1. Ktoś zaczyna mieć już własne zdanie i odkrył, że łóżko rodziców jest najfajniejsze. // 2. I jak tu się dziwić, że malarze kochają kwiaty?  // 3. Wyklejamy kolejne pamiątkowe albumy. // 4. Ten wpis wywalił serwer w kosmos. //

Tak było jeszcze na początku miesiąca. Spacery w maseczkach żegnam z dużą ulgą.1. Chyba nigdy w historii MLE nie pracowałam nad jedną sukienką tak długo. Teraz mogę jednak z czystym sumieniem powiedzieć, że leży idealnie (jeśli macie większy biust od naszej boskiej modelki, to wytnijcie specjalne gumki między rękawkami). // 2. i 3. Stawiamy pierwsze kroki na spacerze. I ciągle walczymy, aby nie lizać ławki w parku ;|. // 4. Kiwi, banan, bezglutenowe płatki owsiane, kokos i migdały. Trzy śniadania w mgnieniu oka. Dla małej opcja bez kokosu i migdałów. Nareszcie nadszedł czas, żeby te wszystkie piękne sukienki nosić na co dzień. Wygladają bardzo elegancko, ale materiał w dotyku jest wyjątkowo przyjemny – nie trzeba się obawiać, że małej królewnie będzie niewygodnie i nastąpi próba rozbierania się w trakcie wizyty u teściowej ;). Sukienki znajdziecie w ofercie polskiej marki Louisse. W swoim asortymencie marka posiada także ubrania dla mam, które w delikatny sposób nawiązują do strojów dla dzieci. 1. A tak prezentuje się sukienka od Louisse na małej modelce. // 2. Modigliani. // 3. Takie światło o zachodzie tylko w Polsce. // 4. Ulice Sopotu dodają otuchy. //

Mój ulubiony kącik w mieszkaniu.1. Jeśli mała królewna wybierze coś w języku Szekspira to służba służy. // 2. Pamiętacie to pyszne zielone ciasto? Zrobiło ogromną furorę! Przepis znajdziecie tutaj. // 3. Moje miejsce pracy. // 4. Piwonie są jak kobiety. W każdym momencie piękne. //Bajki autorstwa Beatrix Potter. Stare wydania. Inni, ale jednak tacy sami. Ty też jesteś ważny Porti! 

Maj był dla Portosa miesiącem wielkiej zmiany. Musieliśmy poszukać dla niego nowej karmy – spaniele to bardzo wrażliwe psy i wszystko wskazuje na to, że Portos nabawił się jakiejś alergii. Po długiej konsultacji zdecydowaliśmy się na tę od Fitmin. Marka przekonała mnie do siebie przede wszystkim tym, że posiada własne Centrum Hodowlane, w której jakość i smak karm testują psy rasy border collie prowadzące aktywny tryb życia. Psy z tej hodowli wyróżniane są na wystawach, biorą udział w zawodach agility, frisbee i z powodzeniem zdają egzaminy psów pasterskich. Uczestniczą też w zajeciach dogoterapii. Ich dobra kondycja stanowią dla marki Fitmin najlepsze referencje. W swoim asortymencie mają także jedzenie dla kotów oraz koni.

Portos szczególnie upodobał sobie karmę, którą widzicie na zdjęciu.1. Produkty niezbędne na sesji zdjęciowej, w moim przypadku zalicza się do nich również pluszowa lama. // 2. Gdy brzdąc śpi i mamy chwilę na rozmowy we dwoje. // 3. Czy tylko ja podziwiam przekwitnięte piwonie? // 4. Ja śpię po lewej stronie, a Wy? //

Studio polowe. Zdjęcia z tego dnia znajdziecie w tym wpisie.1. Gdy mama chce skorzystać z łazienki… // 2. Takie miseczki z mieszaniną różnych zdrowych produktów to ostatnio moje ulubione posiłki. // 3. Domowa biblioteka. // 4. "Mamo wstawaj, przegapisz wschód słońca!". //

Mała aktualizacja samoopalaczy. Wiele z Was prosiło o takie zestawienie – mam nadzieję, że nie obrazicie się, że podam je w telegraficznym skrócie. Obecnie używam tych trzech produktów (poniżej znajdziecie dokładniejsze opisy). Wszystkie te produkty kupiłam w Douglasie.Collistar 360 Self-Tanning to spray samoopalający. Czemy go polecam? Przede wszystkim można go użyć bez rękawicy – po prostu spryskujemy nim całe ciało. Dyfuzor bardzo dobrze rozprowadza kosmetyk więc nie robi plam ani zacieków. No i można go łatwo nałożyć na całe ciało (działa również do góry nogami, więc można nim spryskać plecy czy tył nóg). 

James Read H20 krople do twarzy to moje najnowsze odkrycie. Jeśli do tej pory musiałyście wybierać czy użyć na twarz samoopalacz czy krem, to ten produkt rozwiąże problem. Wystarczy dodać kilka kropel do kremu, którego używacie na co dzień i delikatnie wymieszać, a następnie nałożyć na twarz. 

Self-tanning Lotion Balsam samoopalający daje mocny efekt jak na produkt, który powinien dawać stopniową opaleniznę, ale właśnie to mi się w nim podoba :). Ma bardzo przyjemny zapach i jest to produkt, którego używam teraz najczęściej. Zakupy. 
Miał być wypad na kaszuby i opalanie na leżakach, była ulewa i mokre buty.Ktoś tu miał imieninową kolację. bezglutenowe płatki owsiane, truskawki i syrop klonowy. Jogurt oddałam córeczce. 1. Kawa w ogrodzie smakuje lepiej. // 2. Kocham to miejsce! // 3. Po tak intensywnej lekturze czas na chwilę odpoczynku. Mój piękny koc znalazłam w Iconic Design w Gdańsku. // 4. Sezon na szparagi rozpoczęty! //A jak Wy wyglądacie, gdy obudzą Was w sobotę o szóstej rano? Uprzedzając pytania o dresik – nie, to niestety nie jest MLE. Wiem, że już od kilku miesięcy obiecywałam Wam coś podobnego, ale końca poszukiwań odpowiedniego materiału nie widać. Z czystym sumieniem mogę jednak podrzucić tu link do podobnego zestawu od marki, która ma moje zaufanie. HIBOU teoretycznie jest naszą konkurencją, bo również szyję swoje ubrania w Polsce i ma podobny przedział cenowy, ale szczerze uwielbiam ich rzeczy, mam ich w szafie pełno i nie będę zawistną przekupą ;). W ofercie HIBOU znajdziecie też wiele innych wersji kolorystycznych dresów i bardzo szeroki wybór ubrań domowych. Uprzedzam, że produkty HIBOU znikają równie szybko, jak te od MLE więc jeśli coś wpadnie Wam w oko to kupujcie od razu :). "Jak przestać się bać. Dla introwertyków, nieśmiałych i tych, którzy odczuwają lęki społeczne." Skąd u mnie ta książka? Coraz częściej widzę wokół siebie osoby, którym szerokopojęty lęk utrudnia szczęśliwe życie. Nie jest to zresztą moja subiektywna obserwacja – we współczesnym świecie dorośli coraz częściej mierzą się z wysokim poziomem lęku społecznego. Nie przepadam za psychologicznymi poradnikami, ale ten, autorstwa Dr Ellen Hendriksen przekazałam jednej z moich przyjaciółek z nadzieją, że trochę jej pomoże – jest mądry, wyważony i pomaga zrozumieć mechanizmy, które źle wpływają na nasze samopoczucie. 1. To był długi deszczowy dzień. Herbata i miód pomogły. // 2. Hamak i książka. // 3. Kocham resztki z zamrażalnika. // 4. Praca nad zdjęciami produktowymi. //

My też! Życzę powodzenia całej gastronomii!
1. Zestaw mydełek od Bebe Concept. // 2. Kolejna miseczkowa wariacja. // 3. Strój z tego wpisu możecie zobaczyć tutaj. // 4. Biuro. A może jednak przedszkole? //

Czym byłaby majowa relacja bez rzepaku?
Paryż, październik 2018 roku. Przy stoliku siedziały już trzy pokolenia kobiet (bo ktoś rósł w brzuchu). Dziękuję, że całe życie pokazywałaś mi jak być najlepszą mamą na świecie.1. Już prawie wyprzedana, a dopiero co weszła do sprzedaży :). / 2. Truskawkowe niebo. // 3. "Mleczny" wianek. // 4. Nareszcie zaczynasz jakoś wyglądać! Dziękuję Pani Ewie z Pracowni Florystycznej Narcyz w Gdyni za wszystkie kwiaty i sadzonki! //

Mogłabym tak bez końca. Tylko trochę kleszczy się boję. 

Kadr z ostatniego "Looku".

Przysięgam, że umiem za głowę! 

Wracamy do gry! (albo raczej do ćwiczenia serwisu)Najbardziej cieszą kwiaty z własnego ogrodu. Bez już mi przekwita, ale przez kilka pięknych wieczorów jego zapach otulał nasze sny. 

Drodzy turyści. Jeśli planujecie odwiedzić naszą plażę, bądźcie dla niej delikatni. Dziękuję. 

*  *  *           

Obietnica spełniona. Książki na kwarantannę i słodki przepis, który zrobi furorę.

   W ostatnich tygodniach częściej rozmawiamy o „wielkich rzeczach”. Historia. Przyszłość. Początek. Koniec. Cywilizacja. Upadek. Obawy i nadzieja. Teorie głupsze i mądrzejsze wypełniają dymki w naszych internetowych komunikatorach. Do tego mamy więcej wolnego czasu i jemy praktycznie wyłącznie w domu. Te założenia przyświecały mi przy wyborze tych kilku książkowych pozycji. Dwie poważne lektury o zagrożeniach dla ludzkości, które można skonfrontować z obecnym kryzysem, dwie o jedzeniu i ostatnia na poprawienie humoru, żebyście nie jadły tarty zestresowane tym, co przeczytacie w tych dwóch pierwszych.

   To nie przypadek, że w moim zestawieniu nie znajdziecie dziś powieści – ostatnio wolę coś „podczytywać” niż zanurzyć się w kryminale na wiele długich godzin. Ale to nie oznacza, że wymienione tytuły są nudne. Po prostu można przeczytać dwa, trzy rozdziały i wrócić do książki kolejnego dnia, a nawet po tygodniu, jeśli dopiero wtedy doczekamy się znów chwili dla siebie. Na samym końcu wpisu znajdziecie przepis na pyszną tartę z matchą. Uwaga! Świetnie sprawdzi się jako ciasto do książki, ale istnieje duże ryzyko, że nie zdążymy się nią z nikim podzielić. 

1. 21 lekcji na XXI wiek – Yuval Harari

   Izraelski historyk Yuval Noah Harari dał się poznać szerszej publice swoimi dwoma światowymi bestsellerami dotyczącymi rozwoju cywilizacji człowieka. Pierwszy, „Sapiens”, opisywał przeszłość. „Homo deus” był rozważaniem o przyszłości. Teraz przyszła kolej na teraźniejszość. Jeśli czasem czujecie się zagubione w zalewie informacji i zastanawiacie się, czy jest sposób, by usystematyzować sobie spojrzenie na świat, to jest to książka dla Was. Harari nie narzuca żadnej ideologii, ani jednolitej wizji. Zamiast tego pomaga zrozumieć złożoność świata i zachodzących w nim procesów. Wyczula na niuanse i odcienie szarości. Jest więc o Facebooku i Google’u. O Al-Kaidzie i GMO. O tym co ma wspólnego „Król Lew” z wielkimi religiami. Lektura jest tym ciekawsza teraz, gdy epidemia skłania nas do stawiania pytań i rozmyślania o świecie i przyszłości. Ale ostrzegam – nie spodziewajcie się po tej książce odpowiedzi. Zamiast tego będzie stawiały jeszcze więcej pytań – ale może o to właśnie chodzi – żeby stawiać mądre pytania zamiast znajdować głupie odpowiedzi…

 2. Rozmowy o przyszłości. W którą stronę zmierza świat – Katarzyna Janowska, Grzegorz Jankowicz, Michał Sowiński

   Być może tę książkę należałoby przeczytać jako pierwszą, szczególnie, jeśli potem chcemy zasiąść do Harariego (powyżej). W jednej z recenzji ktoś nazwał ją „przygotowaniem do kartkówki” – mamy tu dziewięć rozmów z wybitnymi autorytetami nauki i literatury i dwanaście esejów (albo może raczej „opracowań”?) kolejnych myślicieli. Sięgnęłam po tę książkę z jednego powodu. Albo raczej z powodu jednej osoby – Bogdana de Barbaro. Psychologom nie trzeba przedstawiać tej wybitnej  postaci. Od wielu lat chłonę wszystko, co napisze, więc książkę zamówiłam tuż po premierze. Rozmowa o miłości w czasach nieśmiertelności, jak zawsze trzyma poziom. Jeśli przepadacie za esejami i szeroko pojętymi „rozkminkami” o przyszłości i ludzkiej naturze, to książka spełni Wasze oczekiwania. Gorąco polecam sięgnąć do oryginalnej twórczości opisywanych w nich autorów. Zacząć możecie od Harariego, bo jeden z esejów dotyczy właśnie jego.  

3. Tak dziś jemy. Biografia jedzenia – Bee Wilson

   Kolejność jest zdecydowanie nieprzypadkowa, bo „Tak dziś jemy” to nie jest książka kucharska. Obietnica zawarta w podtytule zostaje wypełniona w stu procentach, to zaiste jest biografia jedzenia. Jest więc sporo o historii, są atrakcyjnie przedstawione statystyki – to wszystko po to, byśmy, jak najlepiej zrozumieli zmiany w nawykach żywieniowych ludzkości na przestrzeni ostatnich lat. W czasach, w których jesteśmy bombardowani ogromną ilością informacji dotyczących żywności, diety, szkodliwości tego i tamtego, książka Bee Wilson stanowi doskonały fundament by sobie to wszystko uporządkować. I wbrew pozorom ma więcej wspólnego z książkami opisanymi powyżej tego akapitu, a mniej z tą pod nią. Bo niezależnie od tego, że jest bardzo ciekawa i świetnie się ją czyta, ostatecznie skłania do refleksji nad kierunkiem w jakim zmierza świat, nie tylko w zakresie pożywienia…

 4. Jedz. Mała księga szybkich dań – Nigel Slater

   Wyposażeni w wiedzę o potencjalnych kierunkach rozwoju cywilizacji, pogłębioną w zakresie rozwoju i przyszłości żywienia, możemy przejść do zajęć praktycznych w kuchni. Mamy tu kilkaset zwięźle przedstawionych przepisów, których znakiem rozpoznawczym jest prostota i krótki czas potrzebny do ich realizacji. Od razu zastrzegam – to jest raczej encyklopedia, a nie inspirujący przewodnik po nowych smakach i potrawach, skłaniający do eksperymentów. Coś w stylu zbioru instrukcji do klocków Lego. Jego stosowanie zakłada pracę całkowicie odtwórczą, ale z bardzo smacznym efektem. No, ale powiedzmy sobie szczerze – jak często mamy czas na eksperymenty w kuchni? Więc na te 95 procent przypadków, kiedy chcemy zrobić coś pysznego, ta książka będzie jak znalazł. Po jej przeczytaniu nie staniecie się drugim Gordonem Ramsay'em, ale będziecie umiały perfekcyjnie ugotować ziemniaki na obiad (a to wcale nie taka oczywistość) i zyskacie zupełnie inne spojrzenie na swoje kulinarne poczynania..  

  5. Jak przestałem kochać design – Marcin Wicha

   Wielkie pozytywne zaskoczenie. Spodziewałam się książki o designie, przeczytałam niesamowicie ożywczą i bawiącą historię – autora, jego rodziny, Polski ostatnich 40 lat i nie tylko. Designu też, ale sztuka projektowania pełni tutaj tylko funkcję okularów, przez które poznajemy świat autora i jego punkt widzenia na wiele spraw. Czyta się ją po prostu rewelacyjnie. Uwielbiam odkrywać to, że pewne własne odczucia, które zawsze sama postrzegam jako dziwaczne, okazują się powszechne, a przynajmniej podziela je autor bestsellera. Jeśli pierwsze dwie książki z tego zestawienia popsują Wam humor, to ta będzie bardzo skuteczną odtrutką, choć w żaden sposób nie koloryzuje rzeczywistości. Wręcz przeciwnie – opisuje znane nam niedoskonałości, patologie i problemy. Ale w sposób, który nie pozwala zniknąć uśmiechowi z twarzy, a co kilka stron wywołuje salwę śmiechu. 

Słodka Tarta z Matchą

    Takiego słodkiego przepisu jeszcze na blogu nie było, mam jednak wiadomość do wszystkich drogich Czytelniczek, które lubią piec, ale jeszcze nie osiągnęły poziomu Julii Child. W ciastach ważne są niekiedy drobiazgi, które nie zawsze podawane są w przepisach, bo ich autorzy zapomnieli już jak to jest, gdy nie wszystko jest oczywiste. Jeśli planujecie upiec tę tartę, to pamiętajcie o kilku rzeczach. Do ciasta celowo nie dodaję jajka. Co prawda sprawia ono, że ciasto jest podatne na rozciąganie, ale z drugiej strony może okazać się bardzo twarde po pieczeniu. Kruche tarty zawsze pieczemy bez termoobiegu, a przed włożeniem do piekarnika nakłuwamy ciasto widelcem (dzięki temu nie zrobią się na nim bąble).

   Przejdźmy do kremu. Nigdy nie byłam jakąś specjalną fanką Matchy. W tym przypadku wiele zależy od pierwszego wrażenia, a to moje, na McDonaldowym parkingu, nie było najlepsze. Minęło sporo czasu nim przekonałam się do tego wyjątkowego ziołowego aromatu. Jeśli ta tarta będzie Waszym pierwszym przysmakiem z Matchą w życiu, to koniecznie zadbajcie o to, aby była bardzo dobrej jakości i wybierzcie tę ceremonialną. Dobra Matcha ma gładki, jedwabisty smak i jest mniej gorzka. Im intensywniej zielony kolor tym lepiej. Matcha uprawiana jest na specjalnie zacienionych polach, co zmusza ją do nadprodukcji chlorofilu, który daje przyjemny jasnozielony kolor. Matcha gorszej jakości jest produkowana z liści źle zacienionych, starszych lub pochodzących z niższych miejsc na łodydze. W związku z tym kolor Matchy będzie bardziej żółto-brązowy, a jej smak może mieć specyficzny rybi posmak, który na pewno nie podpasuje komuś, kto próbuje jej po raz pierwszy.  Warto sprawdzić kraj pochodzenia herbaty. Powszechnie uznaje się, że ta z Japonii jest najlepsza.  

   Kluczem do udanej tarty jest oczywiście krem, który w przypadku składników o różnej temperaturze może się łatwo zwarzyć. Umiejętne hartowanie naprawdę zmniejszyło liczbę moich kulinarnych porażek. W tym przypadku problematyczne może być dodanie gorącej białej czekolady do serka mascarpone. Wystarczy jednak przełożyć do miski trzy łyżki serka i powolutku dolewać roztopioną czekoladę jednocześnie mieszając. Dopiero tak wymieszany serek z czekoladą przełożyć do reszty serka (zestresowanym polecam jeszcze dodać szczyptę soli). Dzięki temu nie dojdzie do ścięcia się białka w kremie. 

Składniki

Kruche ciasto:

100 g mąki owsianej

50 g mąki pszennej

30 g cukru pudru

125 g masła

szczypta soli  

krem:

2 tabliczki białej czekolady

3 limonki

250 g serka mascarpone

2 łyżeczki Matchy ceremonialnej

1 łyżka cukru pudru

 do podania:

prażone pestki dyni

płatki kokosowe

listki mięty

 Sposób przygotowania.

 1. Wszystkie składniki na ciasto zagniatamy, aż powstanie kulka jak na zdjęciu. 2. Wyklejamy formę ciastem. Nie zapominajmy o papierze do pieczenia! Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni i wkładamy formę z ciastem na około 20 minut. 4. Rozpuszczamy czekoladę w rondelku na najmniejszym możliwym ogniu (można dodać odrobinkę mleka, aby się nie przypaliła) i ciągle mieszamy. Rozpuszczoną czekoladę hartujemy z małą ilością serka mascarpone. 5. Do miksera dodajemy resztę serka mascarpone, startą skórkę i sok wyciśnięty z limonek, cukier i zahartowaną wcześniej czekoladę. Na koniec dodajemy Matchę. Przelewamy gotowy krem na tartę, dodajemy płatki kokosowe, pestki dyni i listki mięty.

 

Gołąbki inne niż zwykle!

*    *    *

W tym przepisie pozwoliłam sobie na dużą improwizację. Chciałam uniknąć bladoróżowego koloru i smaku, który przywołałby szkolną stołówkę. Moje gołąbki nie mają ryżu, nie przybrały idealnego kształtu (nie korzystam z wykałaczek) a zamiast gęstego sosu grzybowego jest pomidorowa passata, którą przyprawiłam ziołami. Wiem, że gołąbek gołąbkowi nierówny, a każdy ma swoje ulubione smaki, ale dzisiejsza wersja w naszym domu zniknęła w mig!

Skład:

400 g mięsa mielonego, np. z szynki

1 główka młodej kapusty

100 g kaszy gryczanej (wcześniej ugotowanej)

3 cebule

3-4 ząbki czosnku

garść pieczarek

1 łyżka mielonej papryki wędzonej (koniecznie!) / 1 łyżka ziół prowansalskich / 1/2 łyżeczki mielonej papryki chili

sól morska / świeżo zmielony pieprz

do smażenia: oliwa z oliwek

passata pomidorowa:

4-5 dojrzałych pomidorów

4 ząbki czosnku

garść ziół prowansalskich

oliwa z oliwek

A oto jak to zrobić:

1. Aby przygotować farsz: na rozgrzanej patelni podsmażamy posiekaną cebulę i czosnek, kawałki pieczarek i wędzoną paprykę. Dodajemy mięso, doprawiamy solą, świeżo zmielonym pieprzem i pozostałymi przyprawami. Następnie dorzucamy ugotowaną kaszę i całość mieszamy do połączenia składników.

2. Aby przygotować gołąbki: głąb wycinamy ze środka kapusty i rozdzielamy liście. Umieszczamy je w garnku z gotującą się wodą i gotujemy przez około 2-3 minuty. Liście odcedzamy z wody, rozkładamy na talerzu i nakładamy porcje farszu. Zawijamy jak krokiety (nie korzystam z wykałaczek, tylko ciasno zwijam, czyli najpierw zakładam liść na farsz z jednej strony, później składam boki do środka, następnie zawijam jak najciaśniej do końca pozostałą część liścia).

3. W szerokim naczyniu żaroodpornym rozprowadzamy łyżkę oliwy a następnie układamy obok siebie gołąbki. Całość zalewamy pomidorową passatą, przykrywamy i pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 180 stopniach C (opcja: góra-dół) przez ok. 15 minut.

4. Aby przygotować passatę: na rozgrzanej oliwie podsmażamy czosnek, zioła i pomidory. Doprawiamy solą i blendujemy na gładką konsystencję.

Głąb wycinamy ze środka kapusty i rozdzielamy liście. Umieszczamy je w garnku z gotującą się wodą i gotujemy przez około 2-3 minuty.

Aby przygotować farsz: na rozgrzanej patelni podsmażamy posiekaną cebulę i czosnek, kawałki pieczarek i wędzoną paprykę. Dodajemy mięso, doprawiamy solą, świeżo zmielonym pieprzem i pozostałymi przyprawami. Następnie dorzucamy ugotowaną kaszę i całość mieszamy do połączenia składników.

Gołąbki zawijam jak krokiety (nie korzystam z wykałaczek, tylko ciasno zwijam, czyli najpierw zakładam liść na farsz z jednej strony, później składam boki do środka, następnie zawijam jak najciaśniej do końca pozostałą część liścia).

W szerokim naczyniu żaroodpornym rozprowadzamy łyżkę oliwy a następnie układamy obok siebie gołąbki. Całość zalewamy pomidorową passatą, przykrywamy i pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 180 stopniach C (opcja: góra-dół) przez ok. 15 minut.

Wiem, że gołąbek gołąbkowi nierówny, a każdy ma swoje ulubione smaki, ale dzisiejsza wersja w naszym domu zniknęła w mig!

Last Month

Rutyna dnia codziennego to coraz trudniejszy temat do fotografowania – tygodnie mijają, a nasze otoczenie nie bardzo się zmienia. Czasem zastanawiam się, czy te moje urywki codzienności będą ciekawe dla obserwatora z zewnątrz, który głodny jest teraz podróży i innych niedostępnych przez epidemię atrakcji. Wierzę jednak, że odnalezienie szczęścia w prostych czynnościach, to klucz do udanego życia, a kiedy się tego nauczyć jak nie teraz? 

Dzisiejszy wpis to także kolejna okazja do polecenia kilku polskich firm, które zasługują na nasze wsparcie. Chociaż od lat starałam się zachęcać Was do patriotycznej konsumpcji, to w obecnej sytuacji jest to jeszcze ważniejsze.

Żegnamy więc kwiecień i witamy maj, a z wiosny uczymy się korzystać inaczej niż kiedykolwiek wcześniej.  

Nasze ogrodowe poczynania, czyli obdrapane kolana, hamak i szum liści. Mogłabym mieszkać w Bullerbyn.1. Widok który budzi mnie każdego poranka. Z dnia na dzień coraz więcej zieleni. // 2.  Portos pozuje do portretu. // 3. Efekt mojej pisankowej współpracy z Portosem. // 4. Zostań w domu, zostań w łóżku. //

Nasi goście. To nie były typowe Święta Wielkanocne, ale na szczęście w dobie internetu mogliśmy wirtualnie spędzić wspólnie czas przy stole.Gdy nie zamkniesz na noc drzwi do ogrodu i rano orientujesz się, że po mieszkaniu kica jakiś słodki gryzoń.

To była ciężka noc ;).

Jestem pewna, że znajdą się jakieś okazje aby włożyć każdą z tych pięknych sukienek. Polska marka Little Vintage tworzy ubrania dla dzieci jak z bajki. Jeśli w dzieciństwie kochałyście książki o Martynce, "Tajemniczy Ogród" czy "Anię z Zielonego Wzgórza" to zakochacie się w tych rzeczach. Na dodatek, to ten typ dziecięcych ubranek, które są nie do zdarcia i śmiało można je przekazywać kolejnym pociechom. 1. Pierwsze wiosenne spacery – nigdy tak nie doceniałam wiosny jak podczas tych krótkich wyjść. Tu jeszcze przed wprowadzeniem nakazu noszenia maseczek. // 2. To chyba mój ulubiony model, chociaż ciężko mi się zdecydować (uprzedzę Wasze pytania – to model Grace) // 3. A to już model Hope. // 4. Biurowo-domowy zamęt. //

A oto dowód zbrodni. Z uwagi na epidemię nie oddaję rzeczy do pralni. Chciałam wyprać w pralce mój ukochany sweter z MLE Collection sprzed dwóch sezonów, bo  już raz uszło mi to na sucho. Niestety, bęben zafarbował sweter na niebiesko. Mimo wielu prób plamy nie udało się wywabić. Jakieś pomysły?Tak. Znów leżę w łóżku. 1. Cały ten "look" zobaczycie tutaj. // 2. Zostajemy w domu. // 3. Mój ulubiony (nie tylko domowy) towarzysz czyli ten sweter z szylkretowymi guzikami. // 4. Pierwsze piwonie od kochanego Narcyza w Gdyni. //Nie takie ładne i popularne jak bakłażany i egzotyczne awokado. Warzywa korzeniowe. Ostatnio podstawa naszej diety, bo staramy się jeść to, co rośnie lokalnie. 
Najpiękniejsza kreacja na domową randkę jaką miałam. Dziękuję Lovli Silk za tę cudną jedwabną sukienkę (kolejna polska marka w tym wpisie!) 1. Sukienka z poprzedniego zdjęcia z innego ujęcia. Jeśli ktoś z Was ma zacięcie krawieckie na pewno bardzo doceni fakt, że sukienka szyta jest ze skosu. Dzięki temu ubranie zawsze lepiej leży, taki sposób szycia oznacza jednak większe zużycie materiału, w tym przypadku nie byle jakiego (jedwab mulberry). // 2. Kawa, duża – poproszę! // 3. To był zdecydowanie najpyszniejszy (i chyba najbardziej tłusty) przepis miesiąca! Kto już go wypróbował? // 4. Z maskami nie rozstaniemy się pewnie jeszcze bardzo długo… //

A gdy projektowaliśmy ten stół myślałam, że będzie za duży :D.

Słońce wyszło i atakuje zakurzone półki. Mamy dobrą wymówkę aby odpuścić sobie w tym roku wiosenne porządki, ale z niej nie skorzystamy. Chyba.Jestem za utrzymaniem obowiązującego kompromisu. Sweter, w którym uwielbiam chodzić po domu (i bardzo podoba się też mężowi) i w którym mogłam też pójść na imprezę (w czasach gdy było to dozwolone :D). Zostało nam kilkanaście sztuk tej tuniki – jeśli szukacie czegoś na letnie wieczory, to będziecie żałować, że go nie macie ;). Krem od Kire Skin Sfermentowany Granat & Kwas Salicylowy dla skóry wrażliwej i ze skłonnością do trądziku. Ta marka zakłada, że podstawą odpowiedniej pielęgnacji jest wyrównanie pH skóry i usunięcie zanieczyszczeń. Marka bardzo podkreśla, że jej produkty są wegańskie i nietestowane na zwierzętach. Zerknijcie też na pozostałe produkty – mi bardzo przypadł do gustu wygląda opakowań. Weekendowe leniuchowanie. Wichura za oknem. Wiosna na stole. Gdy na zewnątrz jest brzydko trochę łatwiej udawać, że wcale nie chce nam się wychodzić.1. Czekamy, aby można w nich wychodzić!  // 2. Lampa z listami do nieba. Ostatnio sporo na nią patrzę. Mieszkanie nie musi być nafaszerowane „dizajnerskimi” przedmiotami – wystarczy czasem jeden gadżet, aby wszystko wyglądało o klasę lepiej. Jeśli szukacie miejsca, gdzie można znaleźć prawdziwie ikony wzornictwa to polecam Mesmetric. W salonie w Gdyni spotkacie dziewczyny, które nie gryzą i chętnie pomogą coś dobrać według zaplanowanego budżetu (tutaj też możecie pytać o ceny konkretnych produktów).  // 3. i 4. Jest i nasz bestseller! Tutaj możecie zobaczyć więcej zdjęć. 

Gdy brzdąc dorwie się do aparatu w twoim telefonie…

I gdy łapiesz się na tym, że zaczynasz jeść to samo co piętnastomiesięczny człowiek. W trudnych czasach na ratunek przyszło nam Capuccino Cafe, które swoje ciasta oferuje nie tylko na wynos, ale i na dowóz! :) To kolejna polska firma, której koronawirus bardzo skomplikował pracę. Do tej pory odwiedzaliśmy Capuccino Cafe aby zjeść coś słodkiego na świeżym powietrzu. Teraz od czasu do czasu zafundujemy sobie domowe lody lub ciasta. Ta tarta cytrynowa jest naprawdę przepyszna!Herbata. Do tej pory piłam ją głównie z mamą, która jest jej wielką amatorką. Teraz nasze spotkania wyglądają inaczej. Albo wpadam do mamy do ogrodu, ona otwiera okno i tak sobie rozmawiamy, albo wybieramy się na spacer w maseczkach. Tęsknie za czasem, kiedy spędzałyśmy u mnie długie godziny, wspólnie cieszyłyśmy się z postępów jej wnuczki i nadrabiałyśmy tematy, które nagromadziły się w czasie jej nieobecności (moja mama spędzała większość czasu z tatą w Brukseli). Ze zdziwieniem widzę jednak, że chociaż mama mnie nie odwiedza, to ulubionej herbaty w puszce wciąż ubywa. Chyba jednak geny to potęga ;). To nie przypadek, że polecę Wam teraz herbatę od NewByTea (Almond Calm). Pani Barbara napisała do mnie dawno temu, a  ponieważ nigdy wcześniej nie piłam pyszniejszych herbat (na dodatek woreczki nie posiadają żadnych plastikowych domieszek) to w tym trudnym czasie chciałam wesprzeć jej projekt. Puszka inspirowana jest twórczością Van Gogh'a i będzie z pewnością miłym prezentem dla miłośników sztuki… a zbliża się Dzień Mamy. ;)Nowości z MLE ciąg dalszy. A to mała zapowiedź słodkiej paczki od Apimanii o której kiedyś Wam już wspominałam (polska firma numer 1432211 ;)). W zeszłym miesiącu, poza najlepszymi miodami na świecie, dostałam też drewniane szczoteczki do mycia naczyń i woreczki na owoce i warzywa. Tym razem w ekologicznym kartoniku czekały na mnie też pięknie pachnące świeczki z pszczelego wosku i siatka sznurkowa, która bardzo mi się przyda. 
Słodką paczkę można kupić w promocyjnej cenie 149 zł (promocja jest ważna do 3 maja, od 4 maja cena będzie wynosić 159 zł). Idea paczki to cykliczna dostawa zdrowych i słodkich produktów – idealnych na obecne klimaty. Słodka paczka ukazuje się co dwa miesiące.I oczywiście w paczkach z Apimanii nie ma grama plastiku.Powrót na Kaszuby. Doceniamy teraz nasz letniskowy domek na odludziu jak nigdy wcześniej. 
1. Pierwsze promienie słońca na bladych nogach. // 2. Pomelo. Najstarszy cytrus na świecie. // 3. Kumkanie żab. // 4. Wiatr we włosach. //

Portos umorusany błotem jest w swoim żywiole. Nie wiem czy pamiętacie tego pana – to Dres. Sędziwy kocur, który w walce z lisem stracił tylną nóżkę. Dzielny weteran. Nadchodzący czas ma być podobno rozkwitem mikroturystuki, czyli podróży nie dalszych niż 100 kilometrów od domu. Dla nas żaden problem – od zawsze kochamy kaszubskie pustkowia.

Takie widoki działają jak antidotum. Naturo! Przepraszamy za wszystko i dziękujemy!

*  *  *

 

Nie taka zwykła ta granola, czyli jak ją przygotować, żeby smakowała pozostałym domownikom

*    *    *

  Jeżeli często sięgacie po płatki śniadaniowe (niekoniecznie na śniadanie – ja ostatnio łapię się na tym, że lubię je z ciepłym mlekiem do wieczornego filmu, wówczas mam mniejsze wyrzuty sumienia niż po litrze lodów :P) to ten wpis dedykowany jest dla Was. O zaletach domowej granoli nic nie wspomnę, bo wszyscy wiemy, że jest zdrowa. Bardziej interesuje mnie zachęcenie Was do wspólnego wypróbowania tego przepisu. Z moich domowych obserwacji mogę polecić Wam, że jeżeli zaangażujemy swoje dzieci do pomocy, to jest większe prawdopodobieństwo, że chętniej ją zjedzą. Co więcej, są szanse, że może zapomną o popularnych płatkach śniadaniowych, które kuszą kolorowymi bohaterami z kreskówek, odwracając uwagę rodzica od składu :)

Skład:

(przepis na 2 słoiki o pojemności ok. 1 litr)

ok. 500 g płatków owsianych (użyłam bezglutenowych)

ok. 150 g orzechów laskowych

ok. 150 g orzechów nerkowca

150 g suszonych daktyli

4 czubate łyżki komosy ekspandowanej

ok. 80 ml syropu z agawy / miodu / syropu z malin / syropu z czarnego bzu / syrop klonowy

garść świeżych winogron

4 czubate łyżki nasion chia lub siemienia lnianego

2-3 łyżki wiórków kokosowych

1 czubata łyżka mielonego cynamonu

* bakalie

A oto jak to zrobić:

1. W szerokim naczyniu albo na blasze rozkładamy wszystkie suche składniki i łączymy z syropem z agawy (lub inną konsystencją, która sklei masę, patrz poniżej). Na końcu dodajemy posiekane daktyle oraz winogrona. Tu na zdjęciu specjalnie rozkładamy poszczególne składniki granoli, tak żeby ukazać Wam skład – polecam jednak wcześniej wszystko dokładnie wymieszać w półmisku i dopiero wtedy wyłożyć na blachę.

2. Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni C. Blachę z wymieszaną granolą umieszczamy do piekarnika, zmniejszamy temperaturę do 150 stopnic C i pieczemy ok. 30 minut, do tzw. zezłocenia granoli. Mieszamy co 15 minut, by uniknąć przypalenia. Po wyjęciu z piekarnika pozostawiamy do ostygnięcia i przekładamy do słoika.

Kilka moich wskazówek:

– aby granola pod wpływem ciepła mogła odpowiednio się ,,skleić” użyjmy miodu / syropu z malin / syropu z czarnego bzu / syropu klonowego / syropu z agawy / syropu z daktyli / wyciśniętego soku z pomarańczy lub granatu / startego jabłka lub gruszki,

– jeżeli ktoś z domowników jest bezglutenowy, polecam płatki owsiane bez glutenu, np. tenasiona chia to odpowiednik naszego siemienia lnianego,

– dodatki w postaci pokruszonej czekolady lub owoców liofilizowanych polecam dodać na końcu, po upieczeniu granoli,

– wiórki kokosowe lub sezam możemy wcześniej uprażyć na suchej patelni i dodać do granoli tuż po upieczeniu,

– jeżeli chcecie skomponować granolę z masłem orzechowym, to polecam nieco zmniejszyć temperaturę pieczenia i wydłużyć czas

Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni C. Blachę z wymieszaną granolą umieszczamy do piekarnika, zmniejszamy temperaturę do 150 stopnic C i pieczemy ok. 30 minut, do tzw. zezłocenia granoli. Mieszamy co 15 minut, by uniknąć przypalenia.

Po wyjęciu z piekarnika, granolę pozostawiamy do ostygnięcia i przekładamy do słoika.

Kilka zasad prowadzenia domu, które przydadzą się w czasie dobrowolnej kwarantanny.

   Po kilkudziesięciu latach spokoju, zachodni świat uśpił nieco swoją czujność i zapomniał o tym, że w naturze wciąż drzemią niepoznane przez nas siły. Skupiliśmy się na parciu do przodu, konsumpcji i technologicznym rozwoju, który dawał nam złudne poczucie władzy nad światem. Wydawało się, że możemy już wszystko, że nic nam nie zagraża, ale mały wirus migusiem ustawił nas do pionu. Musieliśmy odwrócić się na pięcie, zamknąć się w czterech ścianach i zacząć w nich funkcjonować na innych zasadach.

    Dom od zawsze był dla mnie centrum wszechświata – to do niego chcę wracać, w nim najchętniej spędzam czas z bliskimi i odnajduję poczucie bezpieczeństwa. Dbam o niego, jak potrafię najlepiej, a jednak w ostatnich kilku tygodniach, w czasie epidemii, zobaczyłam, że są rzeczy, na które przymykałam oko choć nie powinnam – i nie chodzi tu bynajmniej o sierść Portosa w kątach (bo na takie ilości przymykanie oka nic nie da: i tak ją widać).

   Sprzątanie i szeroko pojęta organizacja domowego życia, to tematy, którymi w ostatnich latach trochę nie wypadało się interesować – długo walczyłyśmy o to, aby przestano postrzegać nas jak kury domowe, głupio by było, gdyby epidemia miała to zniweczyć. Od razu więc uprzedzam, że chociaż tradycyjnie wpis kieruję do CzytelniCZEK, to panowie w równym stopniu powinni zadbać teraz o zasady higieny w czterech ścianach. Nie róbmy precedensu i nie wracajmy do starego podziału ról. Tym bardziej, że teraz, gdy wszyscy siedzimy w domu, czarno na białym widać ile czasu zajmuje wykonywanie wszystkich czynności – być może okaże się, że dzięki tej przymusowej izolacji nasi partnerzy będą w końcu mieli wiarygodny obraz tego, jak absorbujące jest prowadzenie domu, a my zyskamy argumenty, aby przekazać im więcej obowiązków.

   Ale przejdźmy do meritum. W dzisiejszych specyficznych okolicznościach okazuje się, że umyta podłoga i dobrze zaplanowane zakupy spożywcze mogą mięć bezpośredni wpływ na zdrowie nasze i naszych bliskich. Wiem, że internet bombarduje nas łopatologicznymi opisami różnych czynności, które należy teraz wykonywać, aby zwiększyć świadomość w zakresie podstaw sanitarno-epidemiologicznych (i bardzo dobrze), więc ja podejdę do tego tematu trochę z innej strony.

1. Kiedyś i dziś – dlaczego układ naszych mieszkań sprzyja wirusom?

   Dziesiątki lat temu ludzie mieli o wiele mniejszą wiedzę na temat rozprzestrzeniania się bakterii i wirusów, a jednak układ ich domów i mieszkań lepiej chronił mieszkańców przed nieczystościami. Jak to możliwe? Przedsionek, czyli małe pomieszczenie oddzielające wejście do domu od reszty pomieszczeń, było kiedyś stałym elementem architektury wynikającym między innymi z troski o odpowiednią higienę. Dziś jest zdecydowanie mniej popularne, bo „kradnie” powierzchnie mieszkalną, która jest dla nas najcenniejsza. Jego brak oznacza jednak, że bakterie i wirusy z zewnątrz nie napotykają żadnej przeszkody i mogą śmiało rozgościć się w naszym salonie. Przedsionek (zwany też gankiem lub wiatrołapem) może wydawać się nam reliktem z czasów „Pana Tadeusza”, ale kolejne pokolenia, również czuły potrzebę pozostawienia „brudu z zewnątrz” poza swoim domostwem. Widok butów wystawionych przed wejściem do mieszkań w blokach stał się jednym z symboli epoki PRL-u i o ile dziś nas bawi, to łatwo znaleźć dla takich zwyczajów logiczne wyjaśnienie.

    Spokojnie, nikogo nie nakłaniam, aby pędził do Castoramy po cegły i rozpoczął budowę ściany w przedpokoju, ale dodatkowe środki bezpieczeństwo należy podjąć od zaraz. Najlepiej ustalić, że wszystkie elementy naszego wierzchniego stroju nie przekraczają granicy przedpokoju, a buty, zaraz po przyjściu do domu lądują w szafce lub garderobie (jeśli nie macie w nich miejsca, to kupcie ładny kosz i w nim trzymajcie buty). Jeszcze lepiej, jeśli płaszcz czy kurtkę ściągniemy jeszcze na klatce, najpóźniej tuż po przekroczeniu progu mieszkania (nigdy nie trzepiemy okryć wierzchnich w domu, jesli już to róbmy to na zewnątrz). Uwagę powinnyśmy też zwrócić na torebkę, bo to ona po wyjściu z domu ma największy kontakt z naszymi dłońmi, nie mówiąc już o rzeczach, które trzymamy w środku – portfel, klucze, telefon, karta kredytowa, to przedmioty, które mają na sobie najwięcej zarazków. Domyślam się, że wiele z tych rzeczy jest dla Was oczywiste (dokładnie tak jak częste mycie dłoni ;)), ale warto wykazać się dziś jeszcze większą czujnością – rzeczy z zewnątrz powinny być odizolowane od tych, z którymi mamy kontakt w środku domu. Pamiętajcie też, że podłogę w przedpokoju powinniśmy myć częściej niż w pozostałych częściach mieszkania.

Moje buty (póki co) mieszczą się w szafkach, ale gdyby coś się w tej materii zmieniło to wykorzystałabym właśnie takie kosze, w których teraz trzymamy zabawki. 

    Instrukcja dla mam małych brzdąców – wiem, że wiele z nas woli trzymać wszystkie rzeczy dziecka w dziecięcym pokoju, na specjalnie przygotowanych słodkich haczykach, albo w środku szafy. Lepiej jednak pozostawić rzeczy „z zewnątrz” w przedpokoju i nie przenosić ich z pokoju do pokoju. W ostateczności można wydzielić zamkniętą szufladę w której ułożymy buciki, kurteczki, czapeczki czy kocyk którego używamy na zewnątrz.

   I jeszcze kilka słów o zwierzętach domowych. Wiele z Was pyta mnie jak Portos stosuje się do odgórnych wytycznych. Jesteśmy szczęściarzami, bo możemy korzystać z ogrodu przynależącego do naszej kamienicy. Rano i wieczorem Portos nie wychodzi więc teraz na regularny spacer tylko korzysta z tego niewielkiego trawnika, a ja mogę mu towarzyszyć w szlafroku (Portos nie bardzo umie spędzać czas w ogrodzie w pojedynkę). Raz dziennie wychodzimy z nim na spacer – okolica, w której mieszkamy pozwala na szczęście zrobić to tak, aby nie minąć w tym czasie nawet jednej osoby. Wracając jednak do głównego tematu tego akapitu – nie kąpie teraz Portosa trzy razy dziennie i bez obawy głaszcze go ile wlezie, ale po powrocie ze spaceru od zawsze czyszczę mu małymi ręczniczkami (zobaczycie je na zdjęciu przedpokoju), które mam naszykowane tuż przy drzwiach wejściowych. Po każdym użyciu ręcznik ląduje w praniu. Co jasne – nie są to ręczniczki, których sami używamy. Na pewno już o tym słyszałyście, ale dla pewności też o tym napiszę – nie udowodniono do tej pory, aby psy czy koty mogły przenieść na człowieka koronawirusa. Wiadomo natomiast od dawna, że jeśli na co dzień przebywamy ze zwierzętami, to pojawia się u nas tak zwana odporność krzyżowa. Istnieją również pierwsze badania mówiące o tym, że właściciele lżej przechodzą zakażenie koronawirusem.

Mój przedpokój. Na kaloryferze widzicie ręczniczki do wycierania łap Portosa.  Na wieszaku wiszą ekologiczne torby, mój płaszcz, smycz Portosa, czapeczka i kurteczka z wełny merino, którą bardzo sobie chwalę (to naprawdę nie jest przereklamowany produkt). Ubranka dla małej mam od polskiego sklepu Bebe Concept, w którym znajdziecie też  specjalnie wyselekcjonowane zabawki na okres kwarantanny.

2. Zakupy, czyli wszystko, co przynosimy do domu.

   Nasza pamięć jest zawodna – bez wkuwania na blachę człowiek szybko zapomni nawet krótką pięciopunktową listę. Zresztą, co Wam będę tłumaczyć – ileż to razy nie chciało nam się zapisać składników na ciasto, z zadowoleniem wrócić do domu z zakupów, wyciągnąć mikser do ciasta, włożyć fartuch i zorientować się, że owszem pamiętałyśmy o świeżych laskach wanilii, bezglutenowym proszku do pieczenia i innych cudach, ale zwykłe jajka już nam niestety wypadły z głowy. Tyle że, o ile wcześniej było to po prostu bardzo irytujące, tak teraz oznaczałoby kolejną bezsensowną wyprawę do sklepu. Takich głupich błędów naprawdę trzeba teraz unikać. Poza tym, w dzisiejszych czasach przyzwyczailiśmy się już do codziennych zakupów, więc nasze planowanie jadłospisu mogło być bardzo spontaniczne. Dzisiejsze ograniczenia sprawiły ze do sklepu wybieram się nie częściej niż raz w tygodniu i muszę wtedy kupić wszystko co będzie mi potrzebne przez najbliższe siedem dni. Ba! Muszę tez kupić to, co może nie jest niezbędne do życia, ale sprawi też trochę przyjemności (Michaszki na przykład – je też trzeba wpisać na listę!). Bez skrupulatnego przygotowania taka operacja nie ma szansy powodzenia. Poświęćcie na to dłuższą chwilę – proponuję przejść się po każdym pokoju i zastanowić się czego brakuje, albo  co niedługo się skończy. W łazience sprawdzić zapasy detergentów, proszków do prania, kosmetyków,  pasty do zębów, papieru toaletowego czy wacików. To samo robimy w pokoju dziecka (na jak długo starczą nam pieluchy i chusteczki) i oczywiście w kuchni.

    Niestety czas epidemii to wielki „comeback” wszelkich jednorazówek. Siateczki, foliowe i silikonowe rękawiczki maseczki – to, z czym próbowaliśmy walczyć w swoim otoczeniu z oczywistych względów staje się teraz jedną z kluczowych broni przeciw koronawirusowi. Czy to koniec idei Zero-Waste? Chwilowo trochę tak, zwłaszcza, że nawet Polskie Stowarzyszenie Zero Waste zaznacza, że obecnie liczy się tylko walka z epidemią. Czy to oznacza, że jesteśmy skazani na produkowanie ton plastiku w naszym domu? W przypadku rękawiczek jednorazowych to plastik i lateks są najlepszym (albo po prostu jedynym) rozwiązaniem. Jeśli jednak chodzi o siatki na zakupy i opakowania to papier w tym przypadku nadal się sprawdzi. Tym bardziej, że, jeśli wierzyć doniesieniom naukowców, karton jest bardziej zabójczy dla koronawirusa niż plastik (informację tą podał m.in. serwis National Geographic). W jakim sensie? Wirus żyje na papierze znacznie krócej (nawet o kilka dni!) niż na plastiku.  Jeśli jednak nie macie dostępu do papierowych toreb, a nie wyobrażacie sobie przynosić do domu kolejny porcji plastiku to używajcie toreb materiałowych (lub takich ze sznurka), które nie maja napisów – trzeba je bowiem prać w wysokich temperaturach, co szybko zniszczy wszelkiego rodzaju pigment.   

Do Jadłosfery zajrzałam po ulubioną pastę z bakłażanu, ale do koszyka trafiło tez kilka innych rzeczy (dokładną listę zakupów znajdziecie poniżej). Jadłosfera to nie tylko miejsce, w którym kupicie podstawowe produkty jak mąka (wiele rodzai) i ocet ale też prawdziwe rarytasy o których pewnie byście nie pomyślały tworząc listę do sklepu. Oto moja przykładowa (właściwie nie „przykładowa” tylko ostatnia) lista zakupów z Jadłosfery: ocet jabłkowy (idealny do mycia szyb, podłóg, łazienki), przyprawy, syrop klonowy (idealny do chałki, placków czy naleśników), miód lipowy truskawkowy, konfitura z róży (wzięłam od razu dwa słoiczki – to jest prawdziwe niebo w gębie), kasza Quinoa (najlepsza do sałatek, ale można nią również faszerować papryki), bio ciasteczka owsiane (czyli idealna alternatywa dla słodyczy, też polecam wziąć więcej niż jedno opakowanie, bo bardzo szybko znikają).

   Też tak macie? Przychodzicie do domu z zakupów, a torby ze sprawunkami stawiacie na blacie kuchennym albo stole? To wygodne, bo bez schylania możemy rozpakować wszystkie torby, ale tuż po rozpakowaniu rzeczy musimy wtedy dokładnie zdezynfekować blat. Jeśli chodzi o rozpakowywanie produktów, to tutaj zdanie  specjalistów jest podzielone – jedni twierdzą, że każdy produkt powinno się przecierać szmatką nasiąkniętą środkiem dezynfekującym i jak najszybciej powkładać do szafek (a po skończeniu obowiązkowo umyć ręce). Inni z kolei mówią, aby tuż po przyjściu do domu zamknąć zakupy na przykład na balkonie, albo  werandzie (czy też zostawić w ogrodzie lub na klatce schodowej jeśli ufamy sąsiadom) i poczekać chociaż dobę nim zaczniemy je rozpakowywać. Jeśli macie jakieś oficjalne rekomendacje w tej sprawie to dajcie znać. Ja póki co wybieram pierwszy sposób, chyba,  że zawartość zakupów faktycznie może spokojnie poczekać na zewnątrz.

   Chociaż patrząc na ulice mojego miasta, trudno nie dostrzec podobieństw do najczarniejszych czasów PRL-u  (ludzie przemykający między domami, kolejki do sklepów, policja patrolująca przechodniów) to nasza sytuacja jest jednak nieporównywalnie lepsza. Możemy przecież korzystać z dobrodziejstw internetu. Nie, nie, nie mam na myśli Netflixa (chociaż on też się teraz przydaje) a sklepy, które mogą nam dziś przywieźć pod drzwi wszystko czego potrzebujemy. Jeśli potrzebujecie pięknego wielkanocnego wieńca, bazi, albo świeżych kwiatów, to moja ukochana kwiaciarnia Narcyz dowiezie Wam takie wspaniałości na terenie całej Polski, firma Legutko dostarczy Wam nasiona warzyw, abyście mogli zacząć własną uprawę, Jadłosfera zadba o przepyszne dodatki od polskich dostawców, Bebe Concept zapewni wszystko, czego potrzebują dzieci, a w Waszych miastach na pewno wiele lokali gastronomicznych wyczekuje zamówień. Nie obraźcie się proszę – nie chodzi o naganianie do zakupów, ale o wsparcie fajnych miejsc, za którymi stoją pracowici i dobrzy ludzie. Rozejrzyjcie się na około czy wydając niewiele (a właściwie tyle samo, ale nie w supermarkecie) pomożecie komuś przetrwać ten cięższy czas. Jeśli zdecydujecie się robić zakupy w internecie pamiętajcie, aby, dokładnie tak samo jak w przypadku wyjściu do sklepu, sprawdzić czego dokładnie potrzebujecie, aby potem już „nie domawiać”. 

Na zdjęciu powyżej widzicie tak naprawdę wszystko, czego potrzebujemy do utrzymania naszego domu w higienicznej czystości. Spirytus wysokoprocentowy, ocet, mydło i sok z cytryny. Czyste ręczniki od zawsze były jednym z moich domowych natręctw – zmieniam je bardzo często, na zdjęciu widzicie te małe do rąk, jak i te większe. Częste (albo raczej "super częste") mycie rąk umila mi naturalne mydło do rąk FRAMA w szklanej butelce. 

3. Akcja dezynfekcja

   Płyny dezynfekujące to pierwsze produkty, które w wyniku epidemii, błyskawicznie zniknęły z półek sklepowych. Teraz powoli wracają do sprzedaży i można je już dostać w większości supermarketów i jeśli będziecie mieli taką możliwość to kupcie chociaż jeden. W internecie wiele jest instrukcji jak wykonać taki płyn, ale wbrew ogólnej opinii nie jest to wcale aż takie proste bo, po pierwsze, różne źródła podają różne proporcje, a po drugie, samo odmierzenie składników może być wyzwaniem. WHO rekomenduje połączenie 165 ml alkoholu etylowego o 95% stężeniu, 8,5 ml wody utlenionej, 3 ml gliceryny i 18 ml wody. Niby wszystko jasne, ale w nie każdym gospodarstwie domowym znajdziemy glicerynę czy precyzyjną miarkę. Ale! Nawet jeśli nie planujecie zrobić własnego płynu, to spirytus i tak wam się przyda – dodajcie do niego odrobinę wody (mniej więcej 1/10 objętości spirytusu) i możecie przetrzeć wacikiem z tym roztworem telefon, klawiaturę komputera czy klamki. Poza tym, idzie Wielkanoc więc zawsze przyda się do ciast ;). 

    To prawda, że większość niebezpieczeństw związanych z wirusem czai się na zewnątrz, ale to nie oznacza, że powinniśmy przestać dbać o czystość w mieszkaniu. Podłogę myjmy roztworem octu i wody, zapewniam Was, że nieprzyjemny zapach ulatnia się w ciągu chwili. Epidemiolodzy coraz częściej zwracają również uwagę na poprawne wietrzenie mieszkania. Nie chodzi bynajmniej o to, aby mieć uchylone jedno okno przez cały dzień. O wiele lepszy efekt uzyskamy jeśli na pięć minut otworzymy na oścież wszystkie okna. Wietrzmy też pościel, poduszki z kanapy czy posłanie psa. Wymieniajmy ręczniki tak często jak tylko pozwala nam ich ilość.  

Wiem, że tego nie widać, ale moja sypialnia jest zawsze dobrze wywietrzona. Bardzo często pytacie mnie o to skąd mam prześcieradła z lambrekinem – faktycznie czasem trzeba się ich naszukać, ale łóżko wygląda dzięki nim dużo lepiej (zwłaszcza jeśli trzymamy pod nim pojemniki na buty (tak jak w moim przypadku). Najszerszy wybór ma zdecydowanie sklep Cellbes. Znajdziecie tam wersje bardziej minimalistyczne, jak i klasyczne i naprawdę wiele rozmiarów do wyboru.   

  Aby odkazić takie przedmioty jak klucze czy maski kilkukrotnego użytku, najlepiej użyć wrzątku. Przedmioty, które chcemy poddać dezynfekcji wkładamy do miski i zalewamy wrzątkiem – po kilku minutach możemy być pewni, że wirusy takiej kąpieli nie przeżyły. Można tak odkazić większość przedmiotów codziennego użytku. 

4. Kuchnia w czasach zarazy.

   Kwarantanna bardzo szybko weryfikuje niektóre nasze złe zwyczaje. Wydawało mi się, że już wcześniej marnowałam naprawdę mało jedzenia, ale teraz widzę jak na dłoni, że moja motywacja musiała być zdecydowanie za słaba, że dopiero gdy faktycznie dociera do nas to, że tego jedzenia może zabraknąć, zaczynamy intensywnie myśleć, jak dobrze je zagospodarować. Został mi w lodówce na wpół zjedzony jogurt? Użyję go do sosu do kotletów. Jedna trzecia chleba zrobiła się trochę czerstwa? No to będą małe grzanki do zupy. Nie jest to oczywiście odkrycie na miarę Newtona – od dawien dawna wiadomo przecież, że wiele popularnych dziś przepisów, powstało nie w wyniku radosnej twórczości wybitnych kucharzy, ale w wyniku różnych kryzysów, które wymuszały na gospodyniach domowych większą kreatywność. Nasze babcie do perfekcji opanowały sztukę przygotowywania smacznych dań z możliwie jak najmniejszej ilości produktów. Wszystko po to, by nawet w ciężkich czasach zapewnić rodzinie radość przy stole. Nic więc dziwnego, że gdy w życie weszły pierwsze restrykcje ograniczające rozprzestrzenianie się wirusa, w wielu polskich domach znów zapachniało racuchami…

   Racuchy, domowe frytki czy placki to naprawdę świetny sposób na udany wieczór, ale po blisko czterech tygodniach siedzenia w domu, powoli zaczyna brakować mi pomysłów na obiady. To też dobitnie pokazało, że, chociaż byłam przekonana, że gotuję całkiem nieźle, mój kulinarny repertuar jest jednak dosyć wąski – potrafię ugotować ledwie kilkanaście obiadowych dań. Aby dodać do naszych posiłków świeżości i nowych smaków skręcam więc w zupełnie inną stronę – przyprawy wschodu będą miłą odmianą po „mielonych” i makaronach. Nie wierzycie? To zróbcie super prostą Szakszukę z dodatkiem kuminu. 

   Poniżej przypominam też najprostszy sposób na czerstwą chałkę, tak aby nie zmarnował się nawet okruszek. Nie wiem czy jest na świecie coś pyszniejszego – a może ktoś z Was wykorzysta ten przepis w czasie Wielkanocy? 

Przepis na najpyszniejsze słodkie tosty na świecie.

Skład: 

1 chałka

3 jajka

łyżka cukru pudru

szklanka mleka

Do podania:

łyżka cukru pudru

syrop klonowy / konfitura

masło

Sposób przygotowania:

W misce roztrzepuję jajka z mlekiem i cukrem. Pokrojone kawałki chałki zamaczam z dwóch stron w masie jajecznej. Rozgrzewam masło z kroplą oliwy na patelni i przekładam na nią pokrojoną i namoczoną chałkę. Czekam aż się zarumieni i odwracam na drugą stronę. Podaję z cukrem pudrem, syropem klonowym lub konfiturą z róży. Cała chałka "powinna" zapełnić brzuchy trzem osobom. 

   W tym momencie stała już za mną cała brygada, a ich ślinka ściekała mi na kark, gdy pochylałam, się aby zrobić zdjęcia. Jestem pewna, że Wasi bliscy też będą szczęśliwi, jeśli zafundujecie im to proste i szybkie śniadanie. Nie wiem jakie macie plany na zbliżające się Święta Wielkanocne, ale nasze będą w tym roku inne niż zwykle. Cieszymy się, że nasi najbliżsi są zdrowi, nawet jeśli porozrzucani po różnych kątach świata. Trzymam się myśli, że następną Wielkanoc na pewno spędzimy wszyscy razem. Póki co, doceniam jak nigdy nasz mały kawałek ziemi, hamak i kilka metrów kwadratowych trawy i przesyłam Wam wszystkim trochę słońca. 

kurteczka i czapeczka z wełny – BebeConcept // biała sukienka – MLE Collection (niebawem w sprzedaży) // płaszcz – Zara (stara kolekcja)

My widzimy się jeszcze przy okazji niedzielnego wpisu, ale już teraz życzę Wam miłych świątecznych przygotowań! Aha. Zapomniałabym. Zostańmy w domu :).

 

*  *  *