Mieszkanie w upale czyli wnętrzarskie umilacze na najgorętszy miesiąc w roku

   Pełnia lata. Dla większości to ukochany czas w roku. Gdybym miała wybierać to wolę jednak listopad i grudzień, ale na upały raczej nigdy nie narzekałam. Uwielbiam słońce, plażę, zwiewne sukienki, opalone plecy i gofry na każdym rogu. Ale to wszystko ma swój urok, gdy można z tej pogody bez ograniczeń korzystać. Jeśli nie czujesz się najlepiej lub po prostu masz masę spraw do ogarnięcia, to marzysz raczej o wiadrze frappucino i przyklejeniu twarzy do łazienkowych kafelek niż o staniu w kolejce do warzywniaka. Nawet mieszkając w Sopocie niecodziennie ma się wakacje i niecodziennie można korzystać z pogody.

    To już standard, że w lecie intensywnie pracuję nad tym, co wychodzi na światło dzienne (albo raczej jesienne) kilka miesięcy później. Próbujemy więc w miarę normalnie funkcjonować w te dzikie upały i kryć się przed nimi gdzie się da. To zresztą naprawdę zabawne, że akurat w tym roku, gdy temperatura powyżej piętnastu stopni naprawdę nie wpływa na mnie najlepiej, a na plaży wytrzymam maksymalnie godzinę, pogoda postanowiła obdarować nas latem stulecia. Oj daje mi się we znaki ten żar spływający z nieba, oj daje…

   To że mieszkanie jest naszym ukochanym schronieniem, gdy na zewnątrz jest zimno i brzydko to jasne jak słońce, ale fajnie jeśli daje nam ukojenie również w gorące lipcowe popołudnie, gdy ze spuchniętymi stopami i mokrym karkiem przekraczamy jego próg. W te wakacje musiałam o to zadbać w szczególny sposób, a że prawdziwe fronty z Sahary podobno dopiero przed nami, to podzielę się z Wami paroma schładzającymi „umilaczami”.

1. Chyba nie mam co liczyć na współpracę z producentem klimatyzatorów :D.

    Wydawać by się mogło, że przyjemne 21 stopni Celsjusza w salonie można osiągnąć bardzo prosto – przecież wystarczy zamontować klimatyzację. W tym roku bardziej niż kiedykolwiek przerażają mnie pogodowe anomalie, które spustoszyły wiele pięknych europejskich regionów. Ciężko mieć uszy i oczy zamknięte i nie dostrzegać problemu, nawet jeśli strużka potu ścieka ci właśnie po czole. A nie każdy wie, że klimatyzacja – chociaż chłodzi nasze mieszkania – tak naprawdę produkuje do atmosfery więcej ciepła niż zimna. Jeszcze kilkanaście lat temu urządzenia chłodzące w prywatnych mieszkaniach można by policzyć u nas na placach jednej ręki, ale dziś popyt na nie wzrasta bardzo szybko – nie tylko ze względu na coraz większą liczbę gorących dni w ciągu roku, ale także z powodu bogacenia się społeczeństwa i tym samym chęci podniesienia komfortu życia – po prostu robimy się wygodniccy pod wieloma względami. Systemy klimatyzacji, choć przynoszą nam dużą ulgę w czasie upałów, mają jednak zły wpływ na klimat. Dzieje się tak nie tylko ze względu na ogromne zużycie energii – naukowcy z Arizona State University udowodnili, że włączane masowo klimatyzatory oddają na zewnątrz budynków ciepło, które potęguje efekt miejskiej wyspy ciepła. W systemach klimatyzacji stosowane są fluorowane gazy cieplarniane i substancje zubożające warstwę ozonową (źródło). Z edukacyjnego filmiku przygotowanego przez "The Guardian" wynika, że korzystanie z systemów klimatyzacji powoduje cztery razy więcej emisji niż transport lotniczy (! ! !) na całym świecie. Trochę podgrzałam atmosferę co nie?

Cytryny. W lecie zawsze mam ich dużo – przydają się do lemoniady, wyciskam je do sałatek i ryb, które teraz jemy naprawdę często. Aby muszki owocówki nie oblazły całkiem tych przekrojonych wykorzystajcie moją miksturę – zmieszajcie dwie łyżki soku z cytryny z płynem do mycia naczyń (koniecznie "tym zielonym z drogerii" ;)) i odrobiną wody i ustawcie w małym spodeczku lub kubeczku w kuchni. Gwarantuję, że niechciani lokatorzy znikną. Misa jest z Jotex, na samym dole znajdziecie na nią kod zniżkowy.

   Muszę tutaj oddać sprawiedliwość – podobno najnowsze mechanizmy schładzające oparte o pompy ciepła produkują mniej szkodliwych substancji i są dla środowiska przyjaźniejsze, ale sama nie wiem czy nie jest to kolejny przykład „greenwashingu” i podobna akcja jak w przypadku badań udowadniających, że masło jest bardzo zdrowe (a stały za nimi hodowle przemysłowe). Dajcie znać jeśli macie na ten temat sprawdzone dane!

2. Okna – nasz wróg czy sprzymierzeniec?

    Kilka banałów, ale w dobie klimatyzowanych pomieszczeń niektórzy mogli już zapomnieć o tym, kiedy i jak otwieramy okna, gdy na zewnątrz jest gorąco. Mieszkanie wietrzymy tylko wczesnym rankiem lub nocą, szczególnie w jej drugiej połowie. Dlaczego? Pierwsze godziny po zachodzie słońca to czas, gdy ziemia oddaje ciepło. Wyprażone słońcem mury domów działają niczym kaloryfery i nawet jeśli temperatura powietrza już nieco spadła to wokół budynku wciąż utrzymuje się na tym samym poziomie.

    Kierunki świata też mają znaczenie – najlepiej otwierać okna od strony wschodniej wczesnym świtem i po południu, natomiast od zachodu – do południa.Otwieramy je najszerzej jak się da, a jeśli to możliwe – w dwóch przeciwległych pomieszczeniach aby zrobić przeciąg.   Podstawową ochroną przed upałami jest zasłanianie okien, przez które ciepło wdziera się do mieszkania. W środku dnia, gdy temperatury są najwyższe w ogóle nie otwieramy okien i zasłaniamy je czym się da. Może się to wydać niektórym z nas zupełnie absurdalne, bo przecież świeże powietrze powinno nam przynieść ulgę, ale to tylko przyczyni się do większego nagrzewania się pomieszczeń.

Ten lniany komplet mam od polskiej marki HIBOU

3. Tryb „off”.

    Rozejrzyjcie się czy w Waszym mieszkaniu nie działają niepotrzebnie jakieś urządzenia elektryczne. Najwięcej ciepła generują: kuchenka, piekarnik, telewizor, pralka, odkurzacz, suszarka, żelazko, oświetlenie i lodówka, ale tak naprawdę każde urządzenie podłączone do kontaktu może się przyczynić do zwiększenia temperatury w mieszkaniu.  Nawet człowiek generuje w pomieszczeniu około 120 wat na godzinę (trójka gości nagrzeje więc Wam salon tak samo jak pralka na wysokich obrotach ;)).

   O ile w ogóle gotuję to decyduję się na szybkie dania, najlepiej takie, które dobrze smakują też na zimno. Nie piekę ciast i nie smażę placków (za to ten sernik na zimno polecam wszystkim łasuchom). Wiele przekąsek wkładam do lodówki rano, aby w ciągu dnia były przyjemnie zimne. Nie mam na myśli tylko owoców i napojów. Rzodkiewki, ogórki, kalarepa, marchew, papryka czy seler naciowy, a nawet orzechy to produkty, które w gorący dzień można schłodzić nieco mocniej. Poniżej znajdziecie bardzo krótki przepis na sałatkę – składniki są bardzo umowne i zmieniam je regularnie w zależności od tego co akurat mam w lodówce. Bataty spokojnie można zastąpić korzeniem pietruszki albo ziemniakami, które zostały z poprzedniego dnia, granat drobno pociętymi truskawkami, dodać inne orzechy czy sałatę – chodzi raczej o ogólną zasadę połączenia „węglowodany, liście, słodko-kwaśny owoc, coś chrupiącego”. 

Cała porcelana widoczna na dzisiejszych zdjęciach jest z Jotex (to ta sama, którą pamiętacie ze świątecznego wpisu). Biała misa z cytrynami, talerze, szklanki, wełniany dywan na innych zdjęciach, a nawet ta rzeźba konik – na wszystko działa mój kod zniżkowy, który podaję na dole wpisu. 

SKŁADNIKI: 

1 batat, ok. 300 g

sól, pieprz, 1 łyżka oliwy, szczypta płatków chili i opcjonalnie gałązka rozmarynu

50 g orzechów włoskich lub pekan

1/2 owocu granatu

1 awokado

100 g rukoli

SOS:

2 łyżeczki miodu lub syropu klonowego

1 łyżka oliwy extra vergine

1 łyżka soku z cytryny

Sposób przygotowania:

Bataty obrać, pokroić w kosteczkę. Skropić oliwą, doprawić solą, pieprzem, chili i listkami rozmarynu jeśli ich używamy. Wymieszać i ułożyć na blaszce do pieczenia lub w naczyniu żaroodpornym, wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 stopni C i piec przez około 30 minut lub do miękkości. Na 10 minut przed końcem dodać do pieczenia orzechy.Wyłuskać owoce z granatu. Awokado obrać, usunąć pestkę i pokroić w kosteczkę. Wszystkie składniki wyłożyć na talerz, doprawić solą i pieprzem, wymieszać składniki sosu i dodać do sałatki (przepis znalazłam na Kwestii Smaku ale trochę go zmodyfikowałam). 

4. Wyszperane i wyselekcjonowane.

    To już tradycja, że w umilaczach podaję też parę ciekawych linków z sieci. Spośród całej masy według mnie niezbyt ciekawych publikacji wybrałam dla Was kilka pięknych albumów o wnętrzach. Niektóre miałam okazję tylko przeglądać u przyjaciół, inne zamówiłam i czekam na dostawę, a jedną mam w domu.

"Live Beautiful", Athena Calderone

"Habitat", Lauren Liess

"Made for Living" Amber Lewis

"The Monocle Guide to Cosy Homes" od Gestalten

– "Interior Portraits" Victoria Hagan

5. Jaki zapach najlepiej sprawdzi się w mieszkaniu latem?

    I czy w ogóle są one ważne o tej porze roku? Ciepłe powietrze potęguje wszelkiego rodzaju wonie, więc odczuwamy je mocniej. Z jednej strony trzeba w związku z tym częściej myć zlew w kuchni, a z drugiej – niewielki wkład w dobór odpowiedniego odświeżacza może dać naprawdę mocny efekt.  Drzewo sandałowe lub herbaciane, cedr, cytrusy i eukaliptus to zapachy, które są dobrze tolerowane przez większość z nas, pasują do każdego pomieszczenia, nie przytłaczają intensywnością i nie powinny się nam szybko znudzić. Przeciwieństwem są z kolei nuty kwiatowe – w pierwszym momencie pomyślimy pewnie „jak tu pięknie pachnie”, ale po paru dniach będziemy mieli ich serdecznie dosyć, a już po kilkudziesięciu minutach może rozboleć nas głowa. Ja uwielbiam też zapach świeżego prania i parę razy natknęłam się w sklepach na coś, co go przypominało (takie odświeżacze najczęściej opisane były po prostu jako zapach bawełny).

    Z oczywistych względów świece zapachowe nie bardzo sprawdzą się latem – chyba, że dotrze do nas ochłodzenie. Odświeżaczy w spray-u w ogóle nie używam, bo naczytałam się o nich strasznych rzeczy. Zostają mi więc odświeżacze w formie olejków z patyczkami.   Pewnie pomyślałyście, że o czymś zapomniałam. Skoro mowa o zapachu w mieszkaniu, to czemu nie piszę nic o prawdziwych kwiatach, które są teraz w pełnym rozkwicie. Otóż gdy upał jest nie do zniesienia, ja z kwiatów ciętych do wazonu właściwie rezygnuję. Po pierwsze dlatego, że bardzo szybko więdną, a nie chcę ich wymieniać co drugi dzień. Trzeba też dużo częściej dolewać do nich wody, a przy wysokich temperaturach ich zapach nie zawsze jest taki jaki sobie wyobrażałyśmy ;). Dużo lepiej sprawdzają się wtedy u mnie delikatne gałązki eukaliptusa albo drzewa oliwnego – potrzebują mniej wody i dłużej wytrzymają w wazonie w dobrym stanie.  

lniana góra od pidżamy – Hibou / lustro – Jotex (kod zniżkowy pod zdjęciem z fotelem) / obraz – kopia Matisse'a na płótnie

 6. Len i biel.

    Len to jedno z najcudowniejszych odkryć na ziemi – właściwie całą roślinę można wykorzystać, jej jedynym odpadem w trakcie obróbki jest nietoksyczny pył. Pozyskuje się z niej nie tylko włókna na materiał, ale także olej (bardzo zdrowy), suplementy i leki, wysokiej jakości papier, płytę paździerzową, a nawet paszę dla zwierząt. Uprawa nie wymaga pestycydów (len jest odporny na szkodniki) i dodatkowego nawadniania (mniejsze zużycie wody niż w przypadku chociażby bawełny).

    Właściwości samej rośliny to jednak tylko wstęp do tego ile zalet mają ubrania i tekstylia domowe wykonane z lnu. Są przewiewne, bardzo trwałe, pozwalają skórze oddychać (w przeszłości z lnu robione nawet bandaże i opatrunki), nie uczulają. Latem korzystam więc jak się da z dobrodziejstw tej tkaniny. Ubrania, pościel, a nawet nowe obicie na fotelowe poduszki – upał w w lnianym wydaniu naprawdę jest trochę bardziej znośny. Wiem, że pisałam już o tym wiele razy, ale nasze mieszkanie naprawdę nam się odwdzięczy, jeśli w trakcie jego urządzania zastosujemy jak najwięcej naturalnych tkanin. Białe zasłony z gęsto-tkanego naturalnego materiału nie tylko wyglądają dobrze, ale też najlepiej chronią wnętrze przed ciepłem (syntetyczne włókna po nagrzaniu mogą wydzielać nieprzyjemny zapach).   W lecie staram się zmieniać pościel jeszcze częściej – w jakiś podprogowy sposób taka świeża poszewka zawsze wydaje nam się chłodniejsza ;). Pościel ze zdjęcia również jest od Jotex (widziałyście ją u mnie już parę razy). Jest lniana, dobrze się pierze, a guziczki przetrwały już nie jeden magiel ;). Na pościel również obowiązuje kod, który podaję poniżej.

Wymieniliśmy się z mężem fotelami. On wziął do swojego biura ten bez oparć, a do mieszkania trafiło w związku z tym to cudo (za jakiś czas fotel z oparciami będzie mi po prostu bardziej potrzebny). W oryginale fotel ma właśnie takie obicie, ale na lato postanowiłam je zmienić na jaśniejsze z lnu. Wyjątkowo nie skorzystałam z usług tapicera – koszt obszycia samych poduch w takim miejscu był dosyć wysoki, a bez problemu zrobiła to zaprzyjaźniona krawcowa. Fotel to również Jotex i dla cierpliwych mam kod zniżkowy. Z hasłem KASIATUSKJULY30 dostaniecie 30% rabatu na całe zamówienie + 5% dodatkowego rabatu* dla cen na czerwono (z promocji jeden klient można skorzystać tylko raz). Macie czas do 31.08.2021.

   Mój osobisty i ukochany sposób na sen w upale, to zjedzenie porządnej porcji lodów – już w łóżku, najlepiej w towarzystwie jakiegoś filmu, którego akcja rozgrywa się w malowniczych zakątkach Europy. Kupujemy czasem nawet kilogram lodów na wynos (u Ruszczyka albo w Miło Mi w Orłowie, ale najczęściej jednak w Słonym Karmelu gdzie smaki zmieniają się każdego dnia i trzeba polować na swoje ulubione) i jemy je tak długo, aż dostaniemy dreszczy ;). To ma być czas dla nas, bo Mała teoretycznie już słodko śpi, ale tak naprawdę czeka cichutko, aż usłyszy, że zakradamy się do zamrażalnika (chwilę później z przedpokoju dobiega nas tupot małych stópek i trzeba iść po trzecią łyżeczkę…).

    Dziś w Trójmieście jest całkiem przyjemnie – przez chwilę myślałam nawet o tym aby włożyć na siebie bluzę. Po weekendzie fala upałów ma jednak wrócić i podobno nawet najstraszniejsze burze nie przyniosą ukojenia. Oby to gorące i słoneczne lato przyniosło Wam samą przyjemność – słuchając specjalistów od klimatu powinnyśmy się do takich warunków przyzwyczaić jak najszybciej. 

*  *  *

Look of The Day – w kółko to samo.

shoes / buty – Vagabond on eobuwie.pl (te same co w tym starym wpisie)

linen jacket / lniany żakiet – Arket (stara kolekca, bardzo podobne widziałam w Zarze)

leather bag / skórzana torebka – dobrze Wam znany model z Arket

black biker short / czarne kolarki – Oysho

white cropped top / biały krótki top – H&M

   Trochę trudniej jest mi teraz wybierać stroje, które nie są po prostu sukienką z klapkami (trochę?!), ale w ten weekend temperatury w Trójmieście dały nam w końcu nieco odetchnąć i postanowiłam to wykorzystać. Kolarki, które zawojowały poprzedni sezon sprawdzają się u mnie genialnie. W klasycznych szortach nie wyglądam teraz za dobrze. Zresztą w ostatnich kilku tygodniach już raczej żadnych bym nie wcisnęła, a na legginsy jest teraz zdecydowanie za ciepło. Pozostaje mi więc parę modeli sukienek, które noszę na zmianę właściwie non stop i właśnie zestawy z kolarkami. 

   Na kolorystyczne eksperymenty nie mam najmniejszej ochoty (tak jakby kiedyś było inaczej…) i najchętniej chodziłabym tylko w czerni i bieli – tutaj zaszalałam z beżową marynarką ;). No dobrze, trochę sobie żartuję, ale sama czuję się dziś najlepszym dowodem na to, że stonowana paleta barw pomaga, gdy kompletnie brak ci weny. 

Czy mamy już nowy kanon piękna i co to zmienia w pielęgnacji? Moje kosmetyki na lato 2021.

   Łąki kwietne wypierają równe trawniki, swojskie jagodzianki już dawno przyćmiły nadęte lukrowane muffiny, pognieciony len jest bardziej pożądany niż błyszczący poliester. Kanony tego, co estetyczne zmieniły się w wyniku wielu różnych czynników, ale wszystkie mają ten sam mianownik – akceptują niedoskonałości i odrzucają przesadną perfekcję. Co ciekawe, nawet media masowe, mające największy wpływ na kształtowanie gustów, a do tej pory zakochane w nierealnych wzorcach, idą tym tropem. Może nie zawsze i nie w szybkim tempie, ale jednak.

   Od setek lat dla wielu artystów piękno było tożsame z naśladowaniem natury, ale w ostatnich kilku dekadach trochę się chyba pogubiliśmy. Możliwości „upiększania” mają dziś bardzo szerokie spektrum (możemy już nie tylko powiększyć piersi, ale też wydłużyć nogi czy wszczepić w policzki naciągające nici z haczykami), są dostępne (łatwiej znaleźć gabinet gdzie od ręki powiększą ci usta niż zrobią dobry pedicure) i stosunkowo tanie, ale mam nieodparte wrażenie, że do doskonałości jakoś nas to nie przybliżyło. Oczekiwania odbiorców sektora „beauty” są różne i trudno przekonać każdego, że autentyczność i subtelność może być bardziej interesująca niż to, co krzykliwe i oczywiste. Obserwując przeróżne platformy, prasę, media społecznościowe widzę jednak wyraźnie, że przez lata promowania sztuczności, niesamowitych metamorfoz, doczepów i coraz radykalniejszych sposobów na sprostanie oczekiwaniom, gdzieś pod powierzchnią narastał w kobietach sprzeciw i świadomość niedorzeczności tej sytuacji. Ten kiełkujący bunt zamienił się w prawdziwą falę i powoli staje się powszechnym poglądem.

    Dla mnie piękno jest dziś beztroskie, blisko natury, lekkie i niedosłowne. W urodowej branży widać ten trend bardzo wyraźnie. Nie chodzi tu na szczęście o to, jakie powinnyśmy mieć wymiary i kształt nosa (oby czasy takich schematów już nigdy nie wróciły), a raczej co uważamy za „zadbane” i „estetyczne”. Uroda jest kwestią niezależną od nas, więc dyskusja na jej temat nie powinna mieć miejsca.  Ale to jak ją podkreślamy i przede wszystkim w jakim stylu, to już wypadowa naszych decyzji, umiejętności i wyczucia, a nie matki natury. Możemy pójść w stronę zwolenniczek mocno wypracowanego stylu „glam” gdzie użytkowość schodzi na dalszy plan, za to bardzo liczy się efekt i wyrazistość, albo czerpać od fanek minimalizmu i funkcjonalności kładących duży nacisk na naturalność. Odwiedzając co weekend kawiarnie pod sopockim Grand Hotelem widzę te dwa skrajne punkty continuum jak na dłoni. Jeśli o mnie chodzi, to chciałabym należeć do tej drugiej grupy. Nie mam tu na myśli demonstracyjnego naturalizmu (który moim zdaniem jest potrzebny, ale nie każda z nas chce być jego przedstawicielką), a umiarkowaną klasykę i naturalną prostą pielęgnację.

lniane kimono – nie da rady go wyprasować za żadne skarby, ale nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. W upały mogłabym w nim przechodzić całe dnie (Massimo Dutti).

    Często czytamy o tym, co jest hitem danego sezonu. Do wszystkiego trzeba podchodzić z dystansem, ale coś co według mnie zawsze i wszędzie będzie nie na miejscu, pozbawione klasy, elegancji i niezależnie od oprawy po prostu passe to „dyskomfort”. W stylu i pielęgnacji. A im wyższe temperatury tym bardziej widać, kto odrobił lekcje z estetycznych przemian, bo upał wyostrza wszystko to, czego dałyśmy za dużo. Co nam wadzi. W czym nie czujemy się dobrze. Im cieplej, tym bardziej nasz strój, makijaż, fryzura czy wsmarowane kosmetyki powinny być lżejsze, bardziej komfortowe. Ale tak samo użyteczne i skuteczne.

   Branża kosmetyczna mierzy się dziś z innymi wyzwaniami niż jeszcze dziesięć lat temu  i robi co może, aby dostosować się nowych realiów. Zadanie nie jest łatwe – trzeba zbliżyć stan skóry do ideału, bo to, że chcemy wyglądać naturalnie, nie oznacza przecież, że gorzej. Rezygnujemy z retuszu na Instagramie, ale nie chcemy rezygnować z idealnej skóry. To znaczy, że nasza twarz naprawdę musi się świetnie prezentować, bo nie mamy zamiaru jej zmieniać w aplikacji czy wypełniać kwasem. I z mojego punktu widzenia desperackie próby kosmetycznych konsorcjów…. przynoszą efekty. Coraz trudniej sprzedać produkt, który nie działa. Za to praca włożona w produkt, który spełnia marketingowe obietnice szybko się opłaci i znajdzie odzwierciedlenie w liczbie sprzedanych słoiczków.

    Mniej makijażu (a dokładniej mówiąc coraz częściej zupełny jego brak), lżejsze konsystencje, większa koncentracja na skórze ciała, bardzo wyśrubowane standardy dla kremów z filtrem i profesjonalna regeneracja po opalaniu. Tak w jednym zdaniu opisałabym właściwie wszystko, co zmieniam w codziennej pielęgnacji, gdy zaczyna robić się gorąco. A jeśli chcecie poznać bliżej moje ulubione letnie kosmetyki to zapraszam na poniższe zestawienie. 

1. Samoopalacz bez wad.

   Rok w rok dostaję od Was sporo zapytań o to jaki samoopalacz wybrać. Bo chociaż kanon urody się zmienia i „skwarka” nie jest już wymarzonym poziomem opalenizny dla kobiety z klasą, to pewnie sporo z Was zgodzi się ze mną, że ciemniejsza skóra latem w naturalnym wydaniu wygląda bardzo ładnie. Tu podsyłam Wam link do wpisu z cyklu Last Month z zeszłego roku gdzie znajdziecie parę polecanych produktów (mocno przemyślałabym jednak ten z Collistara, nie wiem czy trafiłam na felerną partię, ale dwa ostatnie egzemplarze nie sprawdzały się zbyt dobrze) i do wpisu w całości poświęconemu opalaniu (w którym zresztą polecam dokładnie ten sam produkt co dziś). Najbardziej lubię samoopalacze w sprayu, bo nie brudzą rąk, bardzo szybko się wchłaniają (po chwili są właściwie niewyczuwalne), a przy odrobinie wprawy nie zostawią żadnej smugi. Aby wszystko się udało produkt musi być jednak idealny – ja polecam ten od Marc Inbane (jeśli kupicie ten samoopalacz na stronie beabeleza.pl to otrzymacie maskę Choice w wybranym przez siebie kolorze gratis).

   To ciągłe gadanie o dokładnym peelingu przed nałożeniem samoopalacza może zniechęcić każdego, ale nie będę w związku z tym ściemniać, że można ten etap pominąć. Wolę raz w tygodniu naprawdę mocno wyszorować ciało (teraz używam do tego takiej naturalnej rękawicy – zapewnia odpowiedni poziom złuszczania i można ją dać do prania po każdym użyciu) a potem dokładnie nałożyć produkt samoopalający. Pamiętajmy, że czym innym jest balsam stopniowo brązujący (który można używać codziennie), a czym innym samoopalacz z prawdziwego zdarzenia, do nałożenia którego naprawdę warto się przygotować. ​

   Nie ma genialnego sposobu na opaleniznę, który pozwoli nam uzyskać idealny kolor na długi czas w zdrowy i szybki sposób. To zawsze proces składający się z kilku etapów i wymagający konsekwencji. No i idealnych kosmetyków. 

2. Zielona herbata na upały. 

   Mój ulubiony produkt od marki Kire Skin to chyba tak zwany „krem sfermentowany” i tonik z czarną herbatą i wodą figową, który w upale jest jak zbawienie dla mojej przegrzanej skóry. Czarna herbata to sam w sobie świetny kosmetyk na tropikalne warunki, ale tu mamy też sfermentowaną wodę ryżową, która stabilizuje pH skóry, zatrzymuje w niej wilgoć, zwiększa jej elastyczność i zwęża pory, oraz ekstrakt z gruszki i figi (o wszystkich aktywnych składnikach przeczytacie tutaj). Marka Kire Skin robi wszystko aby jej produkty można było uznać za kosmetyki przyszłości – poza naturalnym składem, pięknymi minimalistycznymi opakowaniami, marka nie testuje na zwierzętach, nie używa składników pochodzenia zwierzęcego, a etykietach widoczny jest zawsze kod QR i napis Brajlem z myślą o osobach niewidomych. Mam dla Was świetny rabat od marki Kire Skin – aż 15% rabatu do końca roku, jeśli użyjecie kodu MLE (na wszystko!).

3. Zawsze pod ręką i dostępny od zaraz. 

   Kosmetyk powinien odpowiadać na potrzeby swoich użytkowniczek. Na nieprzemyślane produkty nie ma miejsca w dzisiejszym świecie. Mamy naprawdę duży wybór więc nie musimy używać i nosić czegoś, co w jakimś aspekcie nas ogranicza, jest niewygodne albo zabiera nam za dużo czasu. Nawet marki drogeryjne wiedzą, że w dobie internetu nie opłaca się wypuszczać produktu, który będzie słaby, bo klientki błyskawicznie wymieniają się informacjami. A skoro już mowa o markach dostępnych w drogeryjnych sieciówkach, to na pewno wiele z Was kojarzy produkty Yope. Ja sięgam po nią zawsze gdy skończy mi się na przykład mydło w płynie, a zawczasu nie zamówię czegoś z internetu, bo to jedne z niewielu produktów, które są super, a jednocześnie są łatwo dostępne. Teraz ta ekologiczna marka ruszyła z linią do pielęgnacji twarzy (dostępna również w Hebe). Miałam okazję wypróbować dwa produkty – żel do mycia i płyn micelarny. Na pewno pierwszą rzeczą, która rzuca na kolana jest ich zapach. Bardzo naturalny, a jednocześnie intensywny. Wiecie, że żel do mycia twarzy to kosmetyk, który zużywam w dużych ilościach (codziennie stosowanie także na skórę szyi i dekoltu) i jestem wobec niego bardzo wymagająca. Ten od Yope WAKE UP CHEERS CHARDONNAY + GRUSZKA na pewno jeszcze nie raz zagości w mojej kosmetyczce – skóra jest po nim ładnie naprężona ale nie napięta, pory są bardzo zwężone, no i oczywiście usuwa makijaż. (polski produkt, 98% składników pochodzenia naturalnego).

4. Zmiana podkładu, bez żalu. 

   Tego lat maluję się rzadziej i delikatniej niż wcześniej. I nie jest to wynik braku czasu czy chęci (chociaż miło jest to pierwsze zaoszczędzić). Po prostu mam wrażenie, że z każdym tygodniem moja skóra wygląda dzięki temu lepiej. Staram się też coraz częściej wybierać kosmetyki kolorowe, które jednocześnie pielęgnują skórę. Najtrudniej było mi ograniczyć podkład – od lat używałam Double Wear od Estee Lauder bo ma naprawdę świetne krycie, ale od dobrych kilku miesięcy  „rozcieńczałam” go już w kremie BB. Nie wiem czy to zasługa akcji podobnych do „body positive” i coraz większej liczby nieretuszowanych zdjęć, ale widok skóry perfekcyjnie pokrytej podkładem po prostu przestał mi się podobać. Nigdy nie byłam fanką „efektu maski”, ale teraz wolałabym już chyba prowadzić rozmowę z liściem pietruszki przyklejonym do jedynki niż mieć świadomość, że podkład odznacza mi się w załamaniach skóry, a twarz wygląda na mocno umalowaną. Dziś wydaje mi się to równie nieestetyczne, co wypryski. Tylko, że same to sobie robimy i jeszcze marnujemy na to pięć cennych minut każdego dnia, a na wypryski mamy ograniczony wpływ.

   Odkąd do Trójmiasta przyszło prawdziwe lato z podkładu w ogóle zrezygnowałam. Przy wysokich temperaturach nie wtapiał się ładnie w skórę, a ja cały czas miałam poczucie, że mam coś na twarzy. Przerzuciłam się na coś dużo lżejszego – Fortefusion Color Change od Yonelle. To produkt idealny na plażę, upał w mieście… i na dzień w biurze. Krem chroni skórę przed promieniami UV (SPF30)  oraz światłem niebieskim emitowanym przez ekrany komputerów i smartfonów. W momencie zetknięcia się ze skórą krem zaskakuje zmianą koloru z białego na cielisty (możecie zobaczyć na zdjęciu). Uwolnione drobinki pigmentu momentalnie nadają skórze świeży, wypoczęty wygląd. Po nałożeniu kremu można dodać na przykład róż (byle nie sypki, tylko w kremie), ulubiona pomadkę, odrobinę rozświetlacza, tusz do rzęs i na pewno efekt nie będzie za mocny. Z gamy produktów marki Yonelle polecam też ten świetny krem na noc z melatoniną.  

5. Efekt "wow".

   Wierzę w to, że stosując dziś dobre kosmetyki i dopasowane zabiegi nie będą mnie kusić bardziej inwazyjne przedsięwzięcia odmładzające w przyszłości. Nie chcę ich robić i nie bardzo też przekonuje mnie ich efekt, ale ładną i młodą skórę chciałabym zachować jak najdłużej. Odnosząc się do tytułu – jeśli naszym priorytetem jest naturalność, to musimy włożyć wysiłek w pielęgnację, która pomoże naszej skórze utrzymać dobrą kondycję, a nie decydować się na drastyczne kroki, które – przynajmniej w mojej ocenie – właściwie zawsze wyglądają sztucznie.

    Po trzydziestce, poza produktami do codziennego użytku, uzupełniam moją kosmetyczkę o produkty profesjonale i staram się je regularnie stosować. Wybieram maski, które mają naprawdę intensywne działanie i po których widzę różnicę. Na lato, nie tylko na specjalną okazję polecam połączyć działanie tych dwóch produktów – maska enzymatyczna Skin Zyme od Jan Marini oraz maska w płacie Bioxidea (o obu markach już wcześniej wspominałam Wam w moich wpisach na blogu tu i tu). Ta pierwsza delikatnie złuszczy naskórek i przyspieszy odnowę skóry (zalecana jest w przypadku foto starzenia skóry, trądziku różowatego i pospolitego, przebarwień i zmarszczek). Po użyciu tej drugiej zobaczycie w lustrze naprawdę duży efekt (maskę trzymam przez 30 minut). Obie maski znajdziecie w zestawie, a dniach 10-17.07 na stronie sklepu topestetic.pl trwa promocja -20% na wszystkie kosmetyki Jan Marini z okazji 27 urodzin marki. Zajrzyjcie tutaj i skorzystajcie.

kapelusz i kostium – Zara Home

   W lnianym kimonie, słomkowym kapeluszu, trzymając w ręku chłodną szklaną butelkę wielorazową zamiast nagrzanego plastiku, z nawilżoną , promienną, ale nie zakrytą cerą – tak chciałabym się prezentować całe lato. Abym po jakiś kosmetyk w ogóle sięgnęła musi być łatwy w użyciu, w opakowaniu o nienachalnym wzornictwie, wykorzystywać najnowsze technologie i mieć silne działanie. Pewnie nawet po jego użyciu będę widzieć na wakacyjnych zdjęciach jakieś swoje defekty, ale tego lata podobno wszystko wydaje się piękniejsze. 

 

*  *  *

LOOK OF THE DAY

gold earrings / złote kolczyki – Biżuteria YES

linen dress / lniana sukienka – MLE Collection (dodałam dodatkowe dziurki na guziki w szelkach)

sunglasses / okulary przeciwsłoneczne – Luvlou (model Estelle)

leather shoes / skórzane klapki – Hermes

jasna torebka / ecru bag – Prada

   Z całą pewnością nie jestem teraz dobrą modelką dla produktów MLE (chociaż w tej materii nigdy nie wyróźniłam się szczególnymi atrybutami ;)), więc na ostatniej sesji, którą robiłyśmy w Warszawie chciałam pełnić rolę już wyłącznie producentki – nie zmienia to jednak faktu, że na ten dzień i tak wybrałam jeden z naszych projektów ;). Przerobiłam parę sukienek tak aby dobrze na mnie teraz leżały – w tej wystarczyło dorobić dziurkę w szelkach, aby można było podwyższyć stan. 

   W stolicy było oczywiście gorąco – i nie mam tu na myśli tylko temperatury, ale ona też dawała mi się mocno we znaki. Za to z wielką przyjemnością odwiedziłam dobrze znane mi miejsca. I parę nowych również. Moja ulubiona Charlotte pojawiła się teraz również na ulicy Próżnej, gdzie miałyśmy możliwość wykonania paru zdjęć. Za to ta "stara" na Placu Zbawiciela robiła niesamowite wrażenie wieczorem – widok szczęśliwych ludzi, doceniających możliwość wspólnego spędzania czasu dodał mi sił, aby tym razem pójść spać odrobinę później. 


 

CHANEL The Fall-Winter 2021/22 Haute Couture collection

Virginie Viard, spadkobierczyni Karla Lagerfelda, w najnowszej kolekcji Haute Couture chciała udowodnić, że w szarościach zimy można odnaleźć wiele kolorów. "Chciałam aby ta kolekcja była barwna i ciepła"  mówiła o swoich projektach dyrektor kreatywna Chanel. Na wybiegu można było zobaczyć najbardziej charakterystyczne dla francuskiego domu mody elementy -tweed, zestawienia czerni i bieli czy kontrastujące lamówki. Ja wybrałam kilka moich ulubionych sylwetek, które zobaczycie poniżej. 

Kilka słów o mieejscu, które stało się oprawą dla kolekcji. Pałac Galliera – inaczej Muzeum Mody – mieści się oczywiście w Paryżu i niedawno przeszedł kompletną renowację. Jego renesansowy styl, kolumnady z jasnego piaskowca i szerokie schody stanowiły idealne tło. 

Last Month

   Wybaczcie mi to małe opóźnienie z czerwcowym wpisem z cyklu "Last Month". Od kilku dni dostaję od Was sporo wiadomości, czy tym razem postanowiłam go nie publikować, czy może coś się stało albo blog Wam się źle wczytuje, a mi z każdym tym zapytaniem robi się ciepło na sercu, że blogowa społeczność pamięta o mnie i wciąż upomina się o więcej. Czerwiec był piękny, ale moja efektywność już trochę spada i w połączeniu z wyjazdem do Warszawy spowodowała małe opóźnienie. Mam nadzieję, że spora liczba zdjęć trochę Wam wynagrodzi tę obsuwę ;). 

   Tyle pięknych chwil udało mi się uwiecznić w tym miesiącu, że przeglądając dzisiejszy Last Month łatwiej jest zapomnieć o tych trudniejszych czy mniej uroczych momentach, których również nie brakowało. Taka wybiórcza pamięć fotograficzna ma więc – przynajmniej dla mnie – swoje plusy, nawet jeśli przekłamuje trochę obraz tego, jak wyglądała rzeczywistość. Piękne kadry to tylko urywek z życia, złapane w najprzyjemniejszych i najfajniejszych momentach – podejrzewam, że Wy również częściej łapiecie za aparat na wakacjach niż siedząc we wtorek w biurze ;). A jeśli macie jeszcze trochę sił i parę minut wolnego, to zapraszam na dzisiejsze zestawienie. 

1. Droga przez Krokową. Dłuższa, ale taka piękna, że warto. // 2. Dzień Dziecka skończyliśmy na karuzeli w Gdańsku. Bo wolimy dawać wspomnienia niż kolejną zabawkę… // 3. A Pani ze Szwecji? // 4. W restauracji. Początki były naprawdę trudne, ale dziś Portos zachowuje się w takich miejscach wzorowo i czasem staje się niemal niewidoczny. // 

Ruszamy w stronę toskańskiego słońca!

1. Takie widoki w Toskanii naprawdę nietrudno znaleźć. // 2. Przebarwienia… mam już trochę i więcej nie chcę! // 3. Zapach na ten sezon. Letni i głęboki. // 4. Powrót do klimatów "retro". // 

Najbardziej urokliwa restauracja w Montalcino. 

1. Ciekawe kto mieszka za tymi drzwiami? // 2. Gotowi na zwiedzanie (spodenki i kapelusik z Zary) // 3. Restauracja przy miejskim ratuszu. // 4. To nie jest obraz impresjonisty tylko "złota godzina" w toskańskim wydaniu. // 

1. Nad basenem. Pogodę mieliśmy w kratkę, więc gdy w końcu wyszło słońce to korzystaliśmy ile się dało. // 2. A tu już szukam cienia, bo jednak za gorąco… // 3. Raj – tak pięknej zielonej przestrzeni jeszcze nie widziałam. A u nas w ogrodzie nawet trawa nieskoszona. // 4. Polskie produkty w Toskanii czyli Vogue, krem z filtrem i jedwabna gumka do włosów – wszystko od polskich marek. // 

Śniadaniowa uczta po włosku. 1. Czasami warto uciec w cień. // 2. "Glutenfree" czy może jednak "Glutentak"? // 3. Co wspólnego mają spaghetti i sandały? Wpis z tego urokliwego kadru znajdziecie tutaj. / 4. Niby poszliśmy zrobić mój look, ale wszyscy i tak robili zdjęcia komuś innemu ;). Sukienka jest od polskiej marki Louisse i jest w ciągłym użyciu.Mój zdolny fotograf i jego nowa, ulubiona modelka. Chyba właśnie wygryzła mnie młodsza konkurencja. 1. W stronę cyprysów. // 2. Oliwa i chleb na stole. To my już chyba nic nie zamówimy ;). // 3. Mistrz pierwszego planu. // 4. Szachownica w wersji odzieżowej.  // Stały towarzysz wszystkich podróży, który wymaga niemniejszego szacunku, co pozostali członkowie grupy – Sir Nene. 
1. I pomyśleć, że wszyscy pakowaliśmy się sami i bez konsultacji z resztą… // 2. Te kadry przy starym zamku aż się prosiły o więcej zdjęć. // 3. O takim wieczorze marzyłam… // 4. Oberwanie chmury równa się czas na kawę. // Po powrocie do Trójmiasta przywitała nas idealna pogoda. W weekendy kierowaliśmy się więc w stronę Lubiatowa i naszej ulubionej plaży. Woda trochę jeszcze zimna, ale i tak goniłyśmy fale. 1. Ja mówię, że już idziemy, ale chyba nie mam siły przebicia. // 2. Więcej zdjęć tego stroju wraz z opisem znajdziecie tutaj. // 3. Stoliki powoli zapełniają się przyjezdnymi. To plaża przy sopockim Sheratonie. Lubimy tu napić się kawy w weekendy, gdy turyści jeszcze śpią po wieczornych szaleństwach. // 4. Najlepszy "Look of The Day" w minionym miesiącu. // I kolejny piękny, upalny dzień. Orłowo o poranku.
Książka w formie audiobooka i duuuużo wody, czyli fala gorąca w natarciu. 
Gdy pięć godzin na plaży to nadal za mało. … ale były też takie burzowe dni. Kalosze, parasol i długie czyszczenie łap Portosa. 1. Nowy sezon "Domku na prerii"? // 2. Zaglądaliście może do showroom'u w Gdańsku? Pamiętajcie, że jeśli pogoda w Trójmieście Was zaskoczy (co jest u nas całkiem normalne :)), to w Iconic Design na ulicy Lelewela znajdziecie mnóstwo propozycji od MLE na różne okazje i warunki pogodowe. // 3. Dzień dobry, kawa stygnie! // 4. Lobos, czyli coś małego, pięknego i perfekcyjnie wykonanego… // To polska marka stoi za tak pięknie dopracowaną torebką ze skóry. 
Marka Lobos została założona w 2018 roku przez rodzeństwo Monikę i Patryka, absolwentów cenionych uczelni artystycznych i biznesowych. Ich życie nieustannie krąży między niezwykłymi miastami, a zarazem ważnymi dla Lobos rynkami – rodzinnym Krakowem, Warszawą, Mediolanem i Londynem. Każda torebka jest wykonywana ręcznie w Polsce z wysokiej jakości włoskich skór. W czasie produkcji wykorzystuje się innowacyjne techniki, takie jak ręczne malowanie, projektowanie graficzne, skórzana mozaika czy sztuka tatuażu, które podkreślają wyjątkowość każdego projektu. I to widać – torebka jest naprawdę pięknie wykonana. 1. Nasz magazyn powoli robi się pusty. Jeśli upatrzyłyście sobie którąś z naszych sukienek, to spieszcie się! // 2. 36.5 :). // 3. Myślałam, że tego dnia wszyscy będą oglądać mecz Polska – Hiszpania, a okazało się, że blog przechodził wtedy prawdziwe oblężenie. Przypadek? ;) W każdym razie, wpis o tym, czy bałagan może być ładny błyskawicznie wspiął się na podium popularności – jeśli nie czytałyście, to zapraszam tutaj. // 4. A kod do Duki, który był w tym wpisie został przedłużony :) // 

Gofry, czyli sprawdzony przepis na radosny uśmiech u dziecka… i męża.

1. Moje ulubione. // 2. Włosy jeszcze posklejane słoną morską wodą, ale nie ma co czekać skoro na stole czekają już gorące gofry. // 3. Zaraz podadzą flądrę z frytkami :). // 4. Jak prawdziwy eliksir z bajki. // Ten produkt ze zdjęcia powyżej to rewitalizujące serum przeciwzmarszczkowe od Senelle. Ma działanie kojące, rozjaśniające i antyoksydacyjne. Nie mogę sobie teraz pozwolić na mocniejsze zabiegi kosmetyczne więc z ogromną dbałością dobieram kosmetyki. To serum, poza działaniem przeciwzmarszczkowym, łagodzi podrażnienia oraz zmniejsza zaczerwienienia przywracając uczucie rozluźnienia napiętej skóry – używam go codziennie wieczorem przed nałożeniem kremu na noc. Zapobiega występowaniu zmian trądzikowych, intensywnie regeneruje oraz długotrwale nawadnia. Odpowiada za to: Stoechiol 1%, Witamina C Tetra E 4%, NanoCacao O 3%, czyli olejowy ekstrakt z nasion kakaowca, Oléoactif® DIAM 1%, Oléoactif® Pomegranate 2%, Witamina E, antyoksydacyjny olej z pestek pomidora, olej lniany, olej ze słodkich migdałów, olej z nasion słonecznika. Uwaga: Zawarta w serum witamina C najnowszej generacji – jest ultra stabilna. Nie ulega utlenianiu oraz nie traci swoich cennych właściwości. Jeśli jesteście ciekawe marki Senelle, to już teraz możecie kupić nieprzecenione produkty z 15% rabatem. Z kodem MLE kupicie je taniej do końca sierpnia. 1. I znów powrót do naszego ukochanego miejsca. Uprzedzając Wasze pytania o sukienkę – to &Other Stories.  // 2. Budujemy zamki na piasku. // 3. O ten parasol pytałyście mnie mnóstwo razy na Instagramie, ale już zdążył się zepsuć więc nie polecam ;) // 4. A w drodze powrotnej zakradamy się do ogrodu mamy po jaśmin. // Poniedziałki po pięknych weekendach bolą jakoś bardziej. Zwłaszcza gdy okazuje się, że materiały na płaszcze zamówione z Włoch nie spełniają naszych oczekiwań i trzeba zaczynać pracę na nowo…1. Poranna kawa dla wszystkich! // 2. Gdy niespodziewanie ktoś śpi baaardzo długo. // 3. Kanapa to ostatnio moje główne centrum dowodzenia. // 4. Koralowe piwonie. Z każdym dniem zmieniają kolor i wyglądają jak z obrazu. //A tu inny stały element mojej pracy. Zdjęcia dla MLE to oczywiście moje zadanie w naszej spółce z Asią. Ale z taką modelką to sama przyjemność. Co tydzień spotykamy się abym mogła sfotografować nowości. 1. Gdy wstajesz rano i myślisz, że już prawie weekend, ale potem okazuje się, że po prostu nie umiesz korzystać z kalendarza. // 2. i 3. Gdy Twój przepis robi większą karierę od Ciebie :D. Od tygodni, dzień w dzień, oglądam relację z Waszych wypieków i nie mogę uwierzyć jaką furorę robi ten super prosty przepis. // 4. A za opaleniznę odpowiada teraz… // …ten balsam w białej butelce, który pięknie podkreśla i wzmacnia to, co pozostało po wyjeździe do Toskanii ;). Tanexpert to marka, które oferuje wiele wyspecjalizowanych produktów samoopalających. Mają w swojej ofercie na przykład kropelki, które można zmieszać z kremem do twarzy (polecam takim osobom jak ja, które tej części ciała właściwie nie opalają). Jeśli jesteście zainteresowane wypróbowaniem mojego balsamu (Desert Rose) lub innych kosmetyków od Tanexpert do użytku domowego, to mam dla Was kod rabatowy dający 15% zniżki (również na produkty przecenione). Wystarczy, że użyjecie hasła DARK15. Pamiętajcie, że każdy produkt samoopalający najlepiej nakładać specjalną rękawicą (nie brudzimy rąk i lepiej rozsmarowujemy produkt). 1. Uwielbiam jaskrawe kolory – jak widać na załączonym zdjęciu. // 2. Na ramieniu torebka, pod pachą miś w ślubnej sukience. // 3. "Słony Karmel" we Wrzeszczu. Kilo lodów na wynos poproszę! // 4. A tu już Ping Pong w gdańskim garnizonie. Również polecam! // Lecimy sprawdzić jak prezentują się produkty MLE w showroomie Iconic, a przy okazji przyjrzymy się nowej ekspozycji. 
1. Jak zawsze wszystko w biegu. // 2. Taki salon to marzenie. // 3. Sukienka, sandały i koszyk pochodzą z Massimo Dutti. // 4. I to też zabrałabym ze sobą! // Muszę wyciągnąć od dziewczyn z Iconic sposób na to, aby biały dywan po pół roku nadal był biały ;). Zapraszamy od poniedziałku do soboty :). 1. Mój kącik. // 2. Próbniki materiałów z wełny. Czas leci, a mi nic się nie podoba. // 3. Gotowa na poniedziałek. Niech Was nie zmyli ten porządek – po prostu nie widać tego, co jest pod spodem!// 4. Trzeba się najeść na zapas póki są! // Nareszcie prawdziwe truskawki. Trochę brudne, niezbyt duże, ale za to jak pachną! 
Zawsze w torebce. Sznurkowa siatka to najlepszy sposób na mniej plastiku w czasie zakupów. Przy okazji tego wyciszającego zdjęcia chciałabym zaprosić Was do udziału w badaniu, pt. ,,Dynamika wyobraźni emocjonalnej", które należy do szerszego programu badawczego z dziedziny Psychologii. Biorąc w nim udział, przyczyniacie się do rozwoju wiedzy naukowej na temat rozumienia emocji pozytywnych. Badanie ma na celu sprawdzenie, w jaki sposób ludzie myślą o swoich emocjach i jak korzystają z języka do opowiadania o nich. Zajmuje 15 minut i może być ciekawym psychologicznym doświadczeniem. Polega na wyobrażeniu sobie czegoś, co jest przyjemne i pozwala na przyjrzenie się codziennym przyjemnościom. Jeśli chcesz i możesz wziąć udział w badaniu, kliknij w ten linkUwielbiamy karty pod każdą postacią. To jeden z moich ulubionych sposobów na zabawę połączoną z nauką i na dodatek można modyfikować zasady w zależności od okoliczności (albo zabrać wszystko do torebki i wyciągnąć w strategicznym momencie ;)). Te okrągłe karty (a może bardziej pasuje określenie "żetony"?) to element gry "1,2,3 Szukam!" od Wspomagajek. W zestawie są jeszcze plansze z ilustracjami różnych scen:w mieście, na wsi, w przedszkolu, na pikniku, na basenie, na meczu. Zabawa polega na odnalezieniu elementów pokazanych na żetonach w jak najkrótszym czasie. Jeśli szukacie ciekawych gier dla dzieci to pamiętajcie o kodach zniżkowych: MLE 10 – będzie dawał 10% rabatu na dowolny produkt, a MLE15 da zniżkę 15% przy zakupie min. 2 produktów (kod ważny do końca lipca). A po piętnastu minutach już go nie było…

Wracamy do ulubionych ścieżek z dzieciństwa. Zaraz będziemy przedzierać się przez potok, do którego wpadnę po kolana ;). Oby wakacyjny nastrój Was nie opuszczał!

*  *  *