Wpis powstał we współpracy z marką Clochee, Veoli Botanica, Topestetic, Polemika, Sosoxy i szkołą języka angielskiego Akcent.
Po paru miesiącach „umilaczowej ciszy” pomyślałam, że po prostu wyszłam z wprawy. W swoim notatniku miałam mnóstwo zapisanych myśli, ciekawostek, linków do artykułów, print-screenów z tytułami książek, przepisów na śliwki, wypatrzonych ubranek dla dzieci i ciekawych adresów – wszystko idealnie nadające się na koniec lata i początek września. Gdy jednak do nich usiadłam, aby stworzyć dzisiejszy wpis, wydały mi się jakieś takie za bardzo „moje”, a za mało „hot”. Notatki „słajpnęłam” więc na bok i postanowiłam poszukać w sieci czegoś ciekawszego, czegoś co sprawi, że wszystkie wejdziemy w klimat „back to school” niczym bohaterki „Gossip girl”.
Zaglądam na modowe portale czołowych magazynów, odwiedzam kilka moich ulubionych blogów sprzed lat (z „najnowszymi artykułami” datowanymi na pierwszą połowę 2022 roku…), przeszukuję „The Guardian” i „New York Times”, tonę w instagramowej masie polecajek, które głównie podnoszą ciśnienie i demotywują mnie do działania. Odsłuchuję kilka podcastów i coś tam nawet notuję, ale nie opuszcza mnie wrażenie, że Internet ma dla mnie coraz mniej do zaoferowania i nawet jego perfekcyjne algorytmy nie są w stanie podsunąć mi pod nos czegoś naprawdę interesującego. Czegoś, co sprawiłoby, że myśl o wrześniu stałaby się słodka i miła jak gorąca szarlotka pod pianką z ubitych białek.
Z inspiracyjnej stagnacji wyrwało mnie zdanie przeczytane w starym numerze magazynu Znak, które przeniosło moje myśli do świata dzieciństwa i najciekawszych szkolnych przygód pewnej rudowłosej dziewczynki. „Anna Shirley była mistrzynią w odnajdywaniu nowości i świeżości w tym, co pozornie nudne i nieciekawe”. No tak. To, co powszechnie znane i lubiane mało kogo zaskoczy i zainteresuje. Ten, kto odnajduje ukryte skarby, budzi znacznie większe poruszenie. A ten, kto potrafi dostrzec te skarby w najprostszych rzeczach, ten odnalazł klucz do szczęścia.
Gdzieś przeczytałam, że sierpień to niedziela wszystkich miesięcy. Wciąż jest słodko, ale nad głową wisi już „wrześniedziałek”. Pamiętam dobrze to uczucie z dzieciństwa i nie wspominam go miło, ale z wiekiem udało mi się je ujarzmić do tego stopnia, że pokochałam jesień. Potrzeba było do tego trochę wyobraźni, choć nowocześniej byłoby pewnie napisać „afirmacji” i „mindfullness”. Ale ja odrzucam w tym dzisiejszym artykule nowo-mody i pójdę za przykładem piegowatej bohaterki z Zielonego Wzgórza, która już sto lat temu doskonale znała te metody. Ania ma swoje pasje i marzenia jak każda z nas w jej wieku. Przeżywa typowe dla wszystkich doświadczenia – zawieranie przyjaźni, niepewność wobec swojego wyglądu, problemy szkolne, codzienne smutki i wyzwania życia codziennego. Radzi sobie z nimi perfekcyjnie, dzięki swojej fantazji i pogodzie ducha. I chociaż ta radość wydaje się czasem nieco naiwna, napędza i dodaje siły wtedy, gdy w życiu pojawią się chmury na horyzoncie. Dziś postaram się więc wcielić trochę w tę rolę, dzieląc się z Wami drobiazgami, które nakierują nasze myśli w dobrą stronę.
Zdecydowana większość książek znajduje się teraz w naszej obecnej sypialni na regale. Ale w salonie też nie może ich przecież zabraknąć. Przeszklony regał to także efekt naszych wspólnych działań z firmą Libor i biurem projektowym Loft.
1. Mundurek (nie)szkolny.
Domyślam się, że nie pamiętacie już dźwięku pierwszego dzwonka – tak przynajmniej jest w moim przypadku. Uczennice i uczniowie nie są jednak jedynymi osobami, które czeka w przyszłym miesiącu mały remanent w garderobie. Wraz z końcem wakacji wiele z nas zaczyna ubierać się inaczej. Z różnych powodów – tych bardziej prozaicznych (jak rozpoczęcie roku akademickiego) lub nieco wyimaginowanych (jak miłość do jesienno-zimowej mody). Dla jednych i dla drugich (i dla tych z Was, które mają zupełnie inaczej i najchętniej przez cały rok chodziłyby w lnianych letnich sukienkach) mam fajny podcast od Freakery o stylu „quiet luxury”, „Ivy League” (narodzonym na prestiżowych, amerykańskich uczelniach o nonszalanckim i jednocześnie eleganckim charakterze) oraz „preppy”, który stał się podwaliną dla najbardziej kultowych modeli Ralpha Laurena (także w szkolnym stylu).
Jestem pewna, że po jego przesłuchaniu nabierzecie ochoty na koszulę połączoną z garniturową spódnicą. A jeśli będzie inaczej, to zwracam abonament za subskrypcję bloga (he, he, he…).
błękitna sukienka z rękawkiem – Sophie (po starszej siostrze) // niebieska sukienka w prążek – H&M // szara szmizjerka – MLE
2. Syndrom białych skarpetek.
Koniec sierpnia od kilku lat oznacza dla mnie przegląd dziecięcej szafy, odkładanie na bok tego, co już za małe i robienie listy rzeczy, których brakuje. Na pierwszym miejscu zwykle znajdują się białe skarpetki. Takie co i do sandałów i bardziej eleganckich butków będą pasować. Naszukałam się ich w internecie, bo te idealne były zawsze absurdalnie drogie, a te tańsze dostępne tylko w rozmiarze dla noworodka (który jak wiadomo, od poniedziałku do piątku chodzi w lakierkach). Mamom polecam więc ten sklepik, gdzie znalazłam dwa bardzo fajne modele. Jeden z nich widzicie na poniższym zdjęciu.
Ażurowe skarpetki ze sklepu Sosoxy. Wykonane z bawełny, idealne na lato i jesień, miękkie i przewiewne. I kosztują niecałe 10 złotych ;). Dostępne także w rozmiarach damskich. Buciki są od marki Pisamons.
A jeśli już zaopatrzycie się w odpowiednią liczbę skarpet dla Waszych pociech (powiem tylko, że są tam też takie same opcje dla dorosłych) i chcecie wyposażyć plecaki waszych dzieci czy kupić im nowe ubranka, to już Wam zazdroszczę. Jestem jedną z tych mam, która woli robić zakupy dla dzieci niż dla siebie. Pewnie dlatego, że nie wiążą się z nimi te wszystkie obciążające myśli dotyczące tego, czy „to pasuje do mojej figury”, czy ktoś (czytaj: niektóre komentatorki bloga) nie powie, że "jestem na to za stara", albo "czy ten sweter nie znudzi mi się po dwóch miesiącach"… W przypadku ubrań dla dzieci żadna z tych obaw nie dochodzi do głosu. Za to przyjemność z zakupu większa, bo cieszę się nie tylko ja, ale jeszcze moje największe szczęście. Jaki z tego wniosek? Że bardzo łatwo wpaść w spiralę zakupów.
I chociaż plecaki moich dzieci są z Zary, to marzy mi się, aby ich garderoba, zabawki i wszystkie przedszkolne gadżety pochodziły tylko od zrównoważonych marek, najlepiej polskich. Jak mi to wychodzi, to pewnie wiele mam się domyśla. Poniżej podsyłam linki do sprawdzonych adresów, gdzie łatwiej jest odszukać najpiękniejsze i i najfajniejsze rzeczy do szkolnej wyprawki.
3. Nic nowego… tylko to, co naprawdę się sprawdza.
Podobno najciekawsze i najlepsze kosmetyki to te podejrzane u influencerek trochę mimo ich woli. Te wcale nie najpiękniejsze, ani nie te, które rzucają się w oczy na marmurowym blacie, tylko te schowane w kosmetyczkach, w ubrudzonych i powyciskanych tubkach. Albo te, które pojawiają się u nich regularnie. Ja nie robię wielkich pielęgnacyjnych roszad z okazji kończącego się lata, bo jestem dobrze zaopatrzona i nie widzę potrzeby, aby zmieniać to, co się sprawdza. Mam swój ulubiony balsam do ciała (z którego korzysta CAŁA rodzina, bo jest delikatny, nawilżający, ale nie tłusty, no po prostu idealny), krem na dzień, który kupię znów, gdy tylko się skończy i coś, co podtrzymuje moją opaleniznę skoro sierpniowa pogoda nie pozwala nad nią pracować…
Poniżej znajdziecie kilka produktów, które sprawdziły się latem i… jestem pewna, że zostaną ze mną do sylwestra. Mam dla Was sporo kodów zniżkowych, więc to jest ten dzień, w którym robimy przegląd nie tylko dziecięcych szaf, ale także łazienkowej szuflady. Od razu widać na zdjęciu powyżej, że przyszły do nas nowe przybory przedszkolne, które mama postanowiła od razu przetestować (bo ileż można malować Elsę!?).
– Ujędrniająca maska booster od Clochee
Używam jej zarówno jako maski (nakładamy grubszą warstwę i zmywamy po 10 -15 minutach) albo jako krem na noc i wtedy nakładam cieniutką warstwę. Skóra nad ranem jest miękka, nawilżona, ma się wrażenie jakby była gęstsza. Maska posiada 22 składniki aktywne – w tym sok z aloesu, hibiskus z Malezji, emblika (agrest indyjski stosowany w medycynie ajurwedyjskiej), antyoksydanty, witaminy, prebiotyki, adaptogeny (substancje, które ułatwiają funkcjonowanie skóry nawet w trudnych warunkach). Kosmetyki marki Clochee pewnie są Wam znane, a jeśli nie to zwróćcie uwagę na bogaty skład i stosunkowo niską cenę (99złotych) za tak wysoką jakość. Dodatkowo możecie teraz skorzystać z kodu KASIATUSK, który da Wam aż 25% rabatu na wszystkie kosmetyki Clochee (z wyłączeniem zestawów przy minimalnej kwocie zamówienia 15 złotych).
– Krem ochronny koloryzujący z SPF 45 Jan Marini od Topestetic
Jedna z moich ulubionych marek kosmetycznych stworzyła krem z filtrem z delikatnym pigmentem, za to bez białej poświaty, tak charakterystycznej dla kosmetyków ochronnych. Po nałożeniu nawilżającego kremu na dzień nakładam obfitą ilość (około długości dwóch palców) tkremu z filtrem od Jan Marini i traktuję to już jako bazę pod delikatny makijaż (później wystarczy dodać odrobinę pudru i różu).
Ten przeciwsłoneczny kosmetyk opiera swoje działanie na filtrach fizycznych (mineralnych) o wysokim stopniu ochrony UVA i UVB na poziomie SPF 45. Posiada wodoodporną formułę utrzymującą się na skórze do 80 minut podczas kąpieli morskich czy nadmiernego pocenia skóry. Krem, jak już wspominałam, nie pozostawia na skórze białej poświaty, a to wszystko za sprawą wysokiej mikronizacji tlenku cynku i dodatku uniwersalnego barwnika, który dostosowuje się do wszystkich typów karnacji. Ma także działanie pielęgnacyjne – zawiera ekstrakt z zielonej herbaty i alfa bisabolol oraz dodatek kompleksu Oil Capture System (niweluje nadmierne błyszczenie skóry). Biorę go na najbliższy wyjazd, ale używam go też na co dzień. I to nie tylko, gdy w Trójmieście jest słonecznie, ponieważ promieniowanie UV wpływa na naszą skórę przez cały rok, także w pochmurne dni. Kosztuje 220 złotych. ale na hasło: KASIA15 otrzymacie 15% rabatu na kosmetyki Jan Marini na topestetic.pl (promocje nie łączą się – akcja trwa do niedzieli do końca dnia, czyli do 27.08.2023r.).
– Hydrofilne masło oczyszczające do twarzy od Polemika
Markę Polemika stworzyła kobieta, która chciała dać sobie i swojej rodzinie tylko to, co bezpieczne i skuteczne. Masełko oczyszczające do twarzy w tubce, które widzicie na zdjęciu, posiada 99,5% składników pochodzenia naturalnego, delikatnie i skutecznie usuwa wodoodporny makijaż (również oczu), oczyszcza skórę z wszelkich zanieczyszczeń oraz z nadmiaru sebum, nagromadzonych na jej powierzchni. Zawiera olej ze słodkich migdałów, masło z mango bogate w antyoksydacyjne witaminy A, C i E oraz działające regenerująco i odżywczo masło Shea. W składzie ma także sproszkowaną zieloną herbatę Matcha, która ceniona jest za właściwości przeciwutleniające, silnie odżywia i rewitalizuje skórę. Sprawia, że jest perfekcyjnie oczyszczona, odświeżona i nawilżona. Nie narusza bariery lipidowej skóry, nie zatyka porów i jest odpowiednia dla każdego rodzaju skóry – również tłustej. Produkt jest odpowiedni dla wegan, kobiet w ciąży oraz karmiących. Opakowanie produktu w całości pochodzi z recyklingu i wykonane jest z tworzywa sztucznego PCR (Post-Consumer Recycled). Kosztuję 72 złotych, ale z kodem MLE20 (ważny do 16 września) będzie o 20% tańszy. Nie zapomnijcie dodać do koszyka mojego ukochanego balsamu!
– Brązujący balsam z algami i masłem kakaowym TOUCH OF SUMMER i kropelki brązujące do twarzy od Veoli Botanica
Duet, który pociesza mnie w deszczowe sierpniowe dni… Chociaż dzisiejszy wpis obfituje w retrospekcje sprzed lat, to akurat w przypadku samoopalaczy wolę sięgać po te najnowocześniejsze. Balsam brązujący od Veoli Botanica (cena regularna 129 złotych, ale mam dla Was kod!) posiada 98,2% składników pochodzenia naturalnego i jest zamknięty w buteleczce ze szkła farmaceutycznego. Balsam ma nie tylko działanie brązujące, ale również pielęgnujące. TOUCH OF SUMMER zapewnia nawilżenie, a ekstrakt z brązowych alg wpływa na intensywne działanie antyoksydacyjne i redukcję negatywnych skutków promieniowania UVA/UVB. Hydronesis® to składnik skutecznie zmniejszający wszelkie nierówności i suche skórki, skwalan z trzciny cukrowej nie tylko nawilża i natłuszcza, ale także opóźnia procesy starzenia skóry. Olej z malin, olej z marchwi, masło kakaowe mają na celu ochronę lipidową skóry oraz zapewniają jej jędrność oraz elastyczność. Nie brudzi ubrań, a mimo to już po pierwszym użyciu daje efekt delikatnej opalenizny bez smug.
Kropelki do twarzy polecałam Wam już w innym wpisie – nadal je używam (nie zliczę już, która to buteleczka). Wystarczy dodać kilka kropel do Waszego ulubionego kremu (na dzień lub na noc), a po paru godzinach twarz będzie wyglądała jak muśnięta słońcem. Idealny produkt, aby przedłużyć lato o kilka tygodni. Kod makelifeeasier23 da Wam aż 23% rabatu na cały asortyment (działa do końca sierpnia).
4. Czy we wrześniu już nie wypada odpoczywać?
W dzisiejszym świecie coraz rzadziej odróżniamy odpoczynek od rozrywki – potrzebujemy jednego i drugiego, ale to pierwsze jest często niedoceniane. Po rozrywkę łatwiej też sięgnąć. Chociaż… Największa platforma streamingowa odcięła się niedawno od sporej części swoich odbiorców. Netflix przystąpił już do ukracania procesu dzielenia się kontem z osobami, które nie mieszkają z nami w domu. Wiele z nas myślało, że ten moment nigdy nie nadejdzie, ale gdy już ziściła się ta filmowo\serialowa apokalipsa część widzów postanowiło poszukać wypełniacza czasu gdzieś indziej. Od kilku sezonów coraz częściej słyszy się narzekania na temat spadającej jakości produkcji sygnowanych czerwonym „N”. No cóż, ostatnia, która naprawdę mnie oczarowała to wspomniana dziś już nie jeden raz Ania. A właściwie „Ania, nie Anna” (chociaż z perspektywy dorosłej kobiety losy Ani wydają mi się raczej materiałem na ciężki melodramat niż bajkę dla dzieci, ale to chyba właśnie zasługa najcudowniejszego talentu autorki, że potrafiła pokazać prawdę o świecie, a jednocześnie uczyć, jak radzić sobie z nią dzięki wyobraźni i radości w sercu). Według Zwierza Popkulturowego to po prostu błędna percepcja. Przeczytajcie i same oceńcie.
Na początek września mam ambitne plany. Wraz z córeczką wracam na balet. Chciałabym publikować dwa podcasty w miesiącu i zdążyć z wydaniem ebooka przed moimi urodzinami… No i języki. Tym samym oznacza to, że na odpoczynek i przeglądanie śmiesznych filmików z przewracającymi się pandami zupełnie już zabraknie mi czasu. Co zrobić. A tak serio, przypominam Wam o jedynym wirtualnym kursie językowym, który się u mnie sprawdził. Platforma do nauki języka „Akcent” jest inna niż większość kursów czy lekcji w internecie. Są to fachowo przygotowane kompletne kursy na każdym poziomie, z nauczycielem i ćwiczeniami, a w wersji Premium możecie również umówić indywidualne konsultacje online z lektorami. Dla osób 12+, bez górnej granicy wieku :).
Jeśli Wy też chcecie się poczuć jak uczennice albo po prostu wyrzucili Was z Netflixa i macie trochę wolnego czasu, to zapiszcie się na taki kurs. Z kodem "MLEnglish" dostaniecie 15% rabatu (nie dotyczy kursów Premium i działa do 26 sierpnia).
5. Przepisy na wynos.
Dieta pudełkowa to wynalazek znacznie starszy niż pierwsze plastikowe opakowanie. Drugie śniadanie, które nasze babcie i mamy pakowały nam kiedyś do plecaków były wyrazem miłości i troski, chociaż spotykały się z różnym odbiorem (niech pierwszy rzuci kanapką ten, kto chociaż raz nie nosił jej w plecaku przez trzy tygodnie). Człowiek idzie do przodu, zostawia gdzieś po drodze dawne jadłospisy, zapomina o nich, szuka wciąż nowego i nowego, ale dzisiejszy wpis jest o tym, co kiedyś się sprawdzało, a zostało zapomniane, tylko w wyniku naszej potrzeby odświeżania i unowocześniania. Tak więc poniżej podaję Wam kilka pomysłów, które sprawdzą się, jeśli zapomnicie zamówić dzieciom posiłku do przedszkola, Wasz uczeń zostaje dłużej w szkole, albo chcecie zjeść coś fajnego w pracy. Bez sztućców i udziwnień.
5. A co słychać w świecie sztuki?
Moda na „współtworzenie treści” dotarło też do świata malarzy. Zaraz zaraz… co ja właściwie piszę – to artyści zawsze rozumieli potęgę współpracy, i to na długo przed tym, jak wynaleziono pierwsze telefony, nie mówiąc już o Instagramie. Uwielbiali spędzać ze sobą czas, malować nawzajem, tworzyć bohaterów na wzór swoich utalentowanych przyjaciół, albo chociaż spędzać razem wakacje. Nikogo nie powinno więc dziwić, że doszło do kolejnego ciekawego mariażu. Jeden z najsłynniejszych artystów na świecie – David Hockney – namalował portret bożyszcza nastolatek: Harry'ego Styles'a. To nowe dzieło będzie można obejrzeć na wystawie „Drawing from life” w National Portrait Gallery w Londynie od 2 listopada 2023 roku do 21 stycznia 2024 roku.Tutaj możecie zobaczyć gotowy portret.
Na naszym rodzimym podwórku też się dzieje. Mam nadzieję, że uda mi się odwiedzić Warszawę i zobaczyć wystawę „Bez gorsetu” w Muzeum Narodowym. Wystawa poświęcona jest pionierskiej generacji polskich rzeźbiarek, z których większość żyła i tworzyła w tym samym czasie, co słynna francuska rzeźbiarka Camille Claudel (1864-1943). Tak piszą o niej organizatorzy: „historia zmagań ze stereotypami, uprzedzeniami i wynikającymi z nich nierównościami i przeciwnościami. O ile nauka malarstwa i rysunku stanowiła na ogół element edukacji dziewcząt, kształtujący ich wrażliwość i poczucie estetyki, o tyle do rzeźbienia na różne sposoby ograniczano im dostęp. Modelowanie w glinie, odlewanie w gipsie czy kucie w kamieniu (oraz towarzyszące im trud fizyczny, brud i pył) postrzegano jako sferę działań typowo męskich. Z rzeźbieniem wiązała się także kwestia odwzorowywania nagiego ciała, co w wypadku specyfiki procesu twórczego wiążącego się z bezpośrednim kontaktem artystki z materiałem uznawano za zagrożenie moralności kobiet.” Chętni mogą obejrzeć wystawę do 10 września.
Z najświeższych wiadomości: słuchałam dziś piosenki, o którą pewnie byście mnie nie podejrzewały – dziś z samego rana Taco Hemingway wypuścił swój nowy teledysk, wyreżyserowany przez Igę Lis. „Gelato” obiera kurs w bardzo nostalgiczno-wakacyjną stronę. Taco w charakterystycznym dla siebie lekko ironicznym stylu śpiewa o końcu wakacji – podobno będzie to hit :).
A gdy omówiłyśmy już wszystkie wrześniowe sprawunki, za które dziś nie chce nam się jeszcze zabierać, to zatrzymajmy się na chwilę tu i teraz. W samym środku upalnych wakacji. Możecie iść szukać mirabelek albo oglądać spadające Perseidy. Ja będę tu spokojnie czekać, wraz z artykułem i wszystkimi polecajkami – wróćcie tu do nas przy pierwszym chłodniejszym poranku.
* * *