Prezentownik na przedziwny 2021 rok, czyli co kupić najbliższej osobie, dzieciom w różnym wieku, minimalistce i tym, którzy grymaszą pod choinką.

   Zacznę optymistycznie – mamy dziś w Europie kryzys pandemiczny, ekologiczny i ekonomiczny. Dla jednych oznacza to, że tak trywialnymi rzeczami jak gwiazdkowe prezenty w ogóle nie powinniśmy się przejmować. Inni z kolei próbują wszystkimi siłami przenieść swoją uwagę właśnie na świąteczne przygotowania, aby nie zwariować od ataku złych newsów.

   Niezależnie od tego, do której z tych dwóch grup się zaliczacie, każdy z wielkich problemów tego świata powinien skłonić nas do przeanalizowania ustaleń ze świętym Mikołajem. Nawet jeśli (patrząc egoistycznie) mamy poczucie, że ani koronawirus, ani inflacja, ani nawet smog nie wpłynęły znacząco na nasze codzienne życie, to i tak naprawdę warto dobrze przemyśleć sprawę prezentów. I nie mam tu na myśli wyświechtanych rad typu „zaplanuj upominki z wyprzedzeniem, aby potem nie łapać za skarpety przy kasie w supermarkecie”.

   W czasach nadmiaru i dostępu do wszystkiego kupowanie prezentów powinno być łatwizną. Tymczasem coraz rzadziej udaje się nam podarować coś, co wzbudzi w najbliższych autentyczną radość i zaskoczenie. No i to miłe uczucie, że ktoś naprawdę o nas pomyślał, a nie tylko „słajpnął” kartą kredytową w Empiku. Mamy sklepy internetowe, porównywarki cenowe, centra handlowe, dostęp do produktów z Indii, Nowego Jorku i Gwatemalii – przy tych możliwościach to naprawdę powinien być banał, a nie jest! Jeśli wydaje się Wam, że nie mam racji, to przypomnijcie sobie opowieści naszych rodziców o tym, że w ich młodości najbardziej upragnionym prezentem pod choinkę była siatka pomarańczy. Proste, prawda?

   Nie, nie jestem tak naiwna, aby przekonywać Was teraz do zwrócenia stajni z Lego do Smyka i pójścia po prezenty do warzywniaka. Przykład pomarańczy przywołuję tutaj tylko po to, aby w dobitny sposób pokazać, że najbardziej pożądane rzeczy to te, które są trudno dostępne, unikatowe, wyszperane spośród reszty. Często wcale nie najdroższe.

   Niestety, nasz umysł jest tak skonstruowany, że to, co łatwo osiągalne natychmiast staje się mniej wartościowe, nawet jeśli w niedalekiej przeszłości wydawało nam się spełnieniem marzeń (wspomnę tylko o tym, jak niecałe dwanaście miesięcy temu zabijaliśmy się o dostęp do szczepionek, a dziś trzeba wielu namawiać). Coraz częściej zaplątani w codzienną gonitwę chętniej idziemy na łatwiznę, gdy zbliżają się Święta. Co w takim razie jest tą najbardziej upragnioną walutą, dzięki której możemy zdobyć wymarzone prezenty? To oczywiście czas – spróbujcie znaleźć go choć trochę, a ja postaram się Wam pomóc.

Jestem szczęśliwa gdy widzę, że Czytelniczki Makelifeeasier.pl tworzą własne rzeczy, które okazują się być idealne w każdym calu. Tak jest w przypadku Oli, która pisze rewelacyjnego bloga kulinarnego (Przytulny Zakątek) i prowadzi swój profil na Instagramie. Jestem pewna, że gdybyśmy miały okazję poznać się poza wirtualnym światem, to zostałybyśmy dobrymi koleżankami.  „Przepiśnik” Oli widziałyście na blogu już dawno temu (w zeszłym roku o ile mnie pamięć nie myli) i w dalszym ciągu uważam, że to genialny prezent dla każdego kto lubi gotować i ceni sobie wydawnicze perełki. Owsianka, którą widzicie na zdjęciach to właśnie jeden z przepisów Oli. 

 W Przepiśniku z lnianą okładką i złotym tłoczeniem znajdziecie 72 strony dedykowane Waszym przepisom, 10 autorskich przepisów (5 słonych i 5 słodkich), miejsca na notatki i uwagi oraz eko kopertę na karteczki z przepisami, które leżą luzem w Waszych szufladach. Jeśli macie w swoim otoczeniu osobę, której taki Przepiśnik sprawiłby radość to mam dla Was kod rabatowy dający 20% rabatu na jego zakup. Wystarczy, że do 11 grudnia użyjecie hasła Kasia20.

   Chociaż każdy z nas jest inny, ma różne potrzeby i upodobania, to istnieją pewne schematy, którymi możemy się posłużyć, aby znaleźć idealny prezent – także w tej nowej i dziwnej rzeczywistości. Idealny, czyli taki, który trafnie przekazuje bliskim ile dla nas znaczą. Mam nadzieję, że parę moich rad, osobistych historii i konkretnych propozycji pomoże Wam wybrać taki upominek, który będzie przedłużeniem Waszych ciepłych uczuć do drugiej osoby.  

Roboty ręczne.

   Jestem już za duża, aby podarować moim rodzicom własnoręcznie zrobiony łańcuch choinkowy (idę o zakład, że moja mama wciąż trzyma w pawlaczu, któryś z tych pięciometrowych wykonanych przez „Kasię przedszkolaka”), ale uważam, że prezenty będące efektem pracy czyichś rąk przechodzą dziś prawdziwy renesans. Tyle, że w nieco innej formie niż dziwaczne ramki na zdjęcia wykonane techniką decoupage (mam już jedną Kochanie i bardzo dziękuję!) czy poduszki na kanapę, nad którymi ciocia siedziała przez dwa dni, a i tak nie bardzo mi pasują. Doceniam poświęcenie, ale to trochę zbyt dosłowna interpretacja mojej rady z poprzedniego akapitu. Nie chodzi tu bowiem  t y l k o  o to, aby za wszelką cenę pokazać ile czasu zmarnowaliśmy na wykonanie takiego prezentu…

    Jeden z fajniejszych prezentów podarował ostatnio mój brat swojej żonie. Kilka lat temu z jednego z jej ukochanych kolczyków wypadł mały diament. Od tego czasu ich nie nosiła, ale średnio raz w miesiącu mówiła nam o tym, jak bardzo żałuje, że leżą nieużywane w szkatułce. Nie zorientowała się co prawda, że na dwa miesiące z niej zniknęły, ale wszyscy zapamiętamy jej minę, gdy je zobaczyła – wypolerowane, wyczyszczone i naprawione. Oczywiście mój brat nie wprawił diamentu własnoręcznie, ale poświęcił swój czas i jeszcze dał pracę komuś innemu. Ta sytuacja rozpoczęła w mojej rodzinie prawdziwą lawinę życzeń podobnego rodzaju… :).

    Ja sama liczę zresztą na to, że ktoś podaruje mi prezent w podobnym tonie. Mam ukochany portfel od Chanel, który sporo już przeszedł, a ja za żadne skarby nie chce go wymieniać na nowszy model – jeśli święty Mikołaj czyta ten artykuł, to delikatnie zasugeruję, że można go ładnie odnowić! Podsunąć Wam inne pomysły? Może komuś w Waszej rodzinie zbiła się szyba od obrazu i można go oprawić? Albo krzesło wymaga nowego obicia? Myślę, że większość z nas wyszła już z epoki „zepsuło się to kupię nowe” i tylko największy snob (którego w rodzinie na pewno nie macie) nie doceniłby wysiłku, który wykonaliście z myślą o naprawieniu ukochanych przedmiotów Waszych bliskich. 

Grafiki, pasujące do nich ramki i Passe-Partout, to prezenty które miło jest przygotowywać i jeszcze milej dostawać! Z moim kodem zniżkowym KASIADESENIO dostaniecie aż 40% zniżki na plakaty w Desenio. Kod jest ważny do 16.12, czyli w sam raz bo dostawa na Święta jest możliwa przy zamówieniach do 17.12 (promocja nie dotyczy ramek i plakatów z kategorii "Personalizowane"). Ważne! Po 16.12 do 31.12 ten sam kod będzie dawał dodatkowe 10% rabatu do 40% na stronie internetowej. Zerknijcie na ich stronę jeśli chcecie zobaczyć kilka nowych plakatów, które dodałam do mojej kolekcji „Selected By Katarzyna Tusk". Na zdjęciach widzicie: Woodpecker Garden, Ohara Koson – Blossoming Cherry On a Moonlit Night, Rousseau – In a Tropical Forest. Struggle Between Tiger and Bull.

Dla Ciebie i tylko dla Ciebie.

   Przez lata, przyglądając się reakcjom domowników, dalszej rodziny i znajomym opracowałam w głowie osobisty poradnik savoir vivre dotyczący prezentów. Zauważyłam na przykład, że czasem wręcz nie należy trafiać z nim „za dobrze”. Ktoś prawie nam obcy, może czuć się skrępowany jeśli dostanie od nas prezent, po którym od razu widać, że kosztował nas sporo wysiłku i został wybrany z przesadną dbałością. To zresztą stały motyw świątecznych filmów: ona – zakochana po uszy – wręcza wybrankowi (którego wcześniej widziała trzy razy w życiu, ale już wie, że to ten jedyny) pierwsze wydanie powieści Dickensa, którą on uwielbia (chociaż sam nie zdążył jej o tym nawet powiedzieć), a w zamian dostaje od niego zestaw bombek z logo stacji benzynowej.

    Gdy w grę wchodzą feromony sprawy się bardzo komplikują, ale czasem popełniamy takie błędy także wtedy, gdy chodzi o nową dziewczynę kuzyna z Anglii czy przyszłych teściów. Niektórzy z nas mają poczucie, że prezent jest niejako prezentacją naszej osoby i jeśli jest za skromny, to zrobimy kiepskie wrażenie. Tymczasem nie tylko moja intuicja, ale także badania, pokazują, że zbyt okazały prezent wzbudza w obdarowywanym więcej negatywnych niż pozytywnych emocji. Efekt ten wynika z silnie zakorzenionej w życiu społecznym reguły wzajemności. W sytuacji, gdy otrzymujemy podarunek w jakimś sensie „lepszy” niż ten, który sami daliśmy czujemy się niekomfortowo. Zasada wzajemności jest odpowiedzialna za większość najpiękniejszych ludzkich czynów w historii naszej cywilizacji, ale akurat w przypadku gwiazdkowych prezentów może prowadzić do dziwacznej spirali, zataczającej z roku na rok coraz szerszy krąg, więc lepiej na nią uważać ;).

Jeśli w swojej szkatułce nie macie żadnych kolczyków, które mógłby naprawić Wasz mąż to nic nie szkodzi ;). Proponuję zajrzeć do oferty sklepu StagJewels (być może pamiętacie biżuterię z tego, tego i tego wpisu). Stag Jewels to polska marka, a jej produkty są naprawdę wyjątkowe. Najchętniej podarowałabym taką biżuterię każdej bliskiej mi kobiecie. Wiem, że jedna z moich przyjaciółek wyczekuje na kod, więc może i którejś z Was się przyda? :) Z hasłem MLEXMAS kupicie biżuterię z 20% rabatem (kod działa do 24 grudnia).

    Inaczej ma się sprawa z prezentami dla najbliższych nam osób. Tutaj uniwersalność przedmiotu nie jest mile widziana. Drobna podpowiedź dla Panów: jeśli Wasz prezent dla żony, można by równie dobrze podarować szefowi, bratankowi i własnej mamie to znaczy, że trzeba się bardziej wysilić. Co dokładnie mam na myśli? W kredensie mojej mamy stoi serwis z Miśni. Ma go odkąd pamiętam. Odkąd pamiętam brakowało też do niego jednej filiżanki ze spodkiem, którą podobno zbiliśmy kiedyś z bratem biegając wokół wigilijnego stołu. Po urodzinowym obiedzie u mamy (na którym brak filiżanki znów dawał się we znaki), postanowiłam coś z tym zrobić. Po kilku tygodniach regularnego przeglądania Amazona pojawiła się aukcja dwóch filiżanek z tej kolekcji, w której oczywiście wzięłam udział. Dla kogoś innego byłby to pewnie kolejny bibelot do postawienia na regał, ale dla mojej mamy był to prezent idealny – cenny (chociaż niezbyt drogi), osobisty (bo niewiele osób wpadłoby na ten pomysł), no i oczywiście użyteczny. Jej szczery uśmiech zapamiętam na długo i był dla mnie najlepszą pochwałą.

   Kupowanie rzeczy „do kompletu” to w ogóle dobry pomysł. I nie musi dotyczyć tylko porcelany. Może ktoś potrzebuje większej walizki, a chciałby z tej samej firmy co podręczną? Albo zbiera książki kucharskie Nigelli i brakuje mu nadal paru części? Na pewno wpadniecie na coś mądrego! Inny sprawdzony sposób na to, aby udowodnić, że nasz prezent nie jest przypadkowy to sugerowanie się marką. Wiem, że nie brzmi to najlepiej, ale nie chodzi tu bynajmniej o snobowanie się. Jeśli ktoś kocha na przykład polską markę Moye, ale my nie chcemy wydawać fortuny na pidżamę czy sukienkę, to kupmy jakiś drobiazg (opaskę, gumkę do włosów albo maseczkę). Być może to malusieńki prezent, ale przynajmniej mamy pewność, że udany. 

Nie zapominajcie o miodach! Ci którzy już wcześniej zamawiali miodową prenumeratę z Apimelium teraz nie martwią się o prezenty dla swoich łasuchów, ale jeśli słyszycie o tym projekcie po raz pierwszy, to nie martwcie się! Pszczoły z najlepszych polskich pasiek mają też coś dla spóźnialskich – specjalną edycję Miodowej Paczki Świątecznej z czerwoną wstążką i świąteczną kartką w środku. My jeszcze nigdy nie zawiedliśmy się na produktach Apimelium z co miesiąc zamawiamy nową dostawę. 

Sprawdzone pewniaki

    Część osób kiedy myśli o kupowaniu prezentów świątecznych, zwłaszcza tych na ostatnią chwilę, myśli często „wystarczy kupić książkę”. W pewnym sensie mają rację, ale z drugiej strony – nie mogłyby się bardziej mylić. Pamiętam Święta, gdy pod choinką znalazłam cztery książki Harry'ego Pottera. Jako wielka fanka sagi o młodych czarodziejach powinnam się cieszyć, tyle tylko, że nie były to niestety cztery różne części, a jedna i ta sama. Dwa dni przed Wigilią swoją premierę miała „Czara Ognia” i wiele osób w rodzinie słusznie zauważyło, że chciałabym ją mieć (dlatego też sama ją sobie kupiłam w dniu premiery, co dawało mi już pięć takich samych książek). To taka anegdota wyjęta z kontekstu, bo generalnie uważam książki za bardzo dobry pomysł na prezent. O ile ktoś faktycznie czyta, a my wiemy co. I tu znów kłania się zasada, o której wspominałam wcześniej – prezent musi być dobrany do konkretnej osoby. Nie łudźmy się, że ktoś sięgnie po „Księgi Jakubowe” jeśli jest fanem gier komputerowych. Wujkowi głosującemu na PiS nie kupujmy pod żadnym pozorem tej książki (a może jednak warto zaryzykować?), a artystce z prawdziwego zdarzenia nie podsuwajmy poradnika „jak ulepić kota z gumy do żucia”. Myślicie sobie pewnie „ale dlaczego, przecież jako artystka na pewno lubi lepić różne figurki”. Mhm… na pewno. Idąc dalej – nie kupujmy tego genialnego notatnika z przepisami komuś kto mniej mniej więcej wie, gdzie w jego domu jest kuchnia i czasem do niej wchodzi żeby zrobić herbatę. Uważajmy też na „najgorętsze bestsellery” – jeśli nie mamy okazji ustalić z resztą rodziny co kto komu kupuję idę o zakład, że co najmniej dwie kobiety na dziesięć dostaną w tym roku „Czułą przewodniczkę”. I w sumie dobrze, bo to akurat super książka, którą każda z nas powinna przeczytać.

"Zimowa wyprawa Olego". Tę książkę wyszperałam w internecie już wiele tygodni temu, ale cierpliwie czekałam do 6 grudnia ;). Jeśli szukacie najpiękniejszych książeczek dla dzieci to zajrzyjcie tutaj

Szukasz prezentu dla swojej pociechy? Twoja koleżanka oczekuje dziecka? A może sama szykujesz wyprawkę? W drugiej ciąży podeszłam do zakupów bardziej świadomie i kupiłam znacznie mniej rzeczy. Jeśli już decydowałam się na coś nowego, to szukałam tego właśnie w kokosek.pl, bo wiem, że jest tam najlepsza selekcja dziecięcych produktów. No i piękne zabawki dla starszej siostry, które nie nudzą się po pięciu minutach. (Te ciepłe buty ze zdjęcia i wszystkie podarunki od św. Mikołaja też tam znajdziecie.)

    Przez wiele lat naszym ulubionym „pewniakiem” były bony podarunkowe. Do sieciówki, salonu kosmetycznego, restauracji i tak dalej. Idealny sposób na to, aby szybko, prosto i bez ryzyka mieć prezent z głowy. Tylko, że „bez ryzyka nie ma wygranej”. Święta to taki czas, kiedy każdy z nas trochę zamienia się w dziecko. A czy dziecko ucieszyłoby się z bonu podarunkowego? Nie sądzę. A skoro już jesteśmy przy naszych kochanych maluchach – jeśli jeszcze szukacie dla nich prezentów (albo dla ich mam) to ta strona jest po prostu genialna.  

   Podobno wcale nie byli królami, a raczej astrologami (to wyjaśniałoby skąd wiedzieli za którą gwiazdą należy podążać). Jeśli więc chcemy szukać winnych tego całego prezentowego zamieszania, to podaję Wam ich dane osobowe – Kacper, Melchior i Baltazar, pseudonim „mędrcy”. Podarki, które sprezentowali nowo narodzonemu dziecku były po stokroć przemyślane i z pewnością, jak na tamte czasy, trafione (mirra chociażby przyśpiesza gojenie ran, działa przeciwbólowo, tamuje krwawienia). Zapewne nie wiedzieli, że zdarzenie, którego byli świadkami zapoczątkuje ponad dwutysięczną tradycję obdarowywania się upominkami, pisania listów do wesołego staruszka z brodą, pieczenia pierników, wyglądania latających reniferów przez okno i śpiewania Last Christmas przy każdej nadarzającej się okazji. Ale tak właśnie się stało. Łatwo jest rzucić hasłem, aby prezentów po prostu nie robić, ale może lepiej zamiast zbędnych kupujmy potrzebne, zamiast jednorazowych – trwałe. A planując je, zastanówmy się, które z naszych marzeń zostały sztucznie wykreowane, a które naprawdę umilą nam życie? To oczywiście prawda, że Święta Bożego Narodzenia już od wielu lat są wielką pochwałą konsumpcjonizmu, ale może zamiast odmawiać babci czy córeczce jednego prezentu pod choinką, wszyscy spróbujmy żyć mądrzej prze cały rok?

*  *  *

moja pidżama – Mango // piżamka dziecięca – Sophie Kids

 

 

 

Last Month

   Jest po dziewiętnastej, usiadłam w końcu z laptopem na kanapie w salonie, aby dokończyć ten wpis. Przede mną mąż z młodszą na rękach uczy starszą walca przy akompaniamencie "The Twelve Days Of Christmas". To piosenka, która z przymrużeniem oka opowiada o średnio udanych gwiazdkowych prezentach. Każdy kolejny jej wers śpiewa się, wymieniając wszystkie poprzednie, co według niektórych jest dosyć irytujące, ale nam ta wyliczanka (już w drugiej zwrotce przyprawiająca o bezdech) bardzo się podoba. Chciałabym już całkiem zanurzyć się w tej wyjątkowej atmosferze, ale dopóki nie pożegnam listopada z odpowiednimi laurami, muszę się powstrzymać. A więc Drogi Jedenasty Miesiącu w roku – wcale nie byłeś najbrzydszy i najsmutniejszy, to prawda, że wszyscy kochają Twojego młodszego brata, ale Ty też jesteś całkiem niezły. Zresztą sam zobacz :). 

1. Tu gdzieś powinna być wieża Eiffla. Listopad w Paryżu jest chyba najpiękniejszy. // 2. Zaczęliśmy zdrowo… potem było już gorzej. // 3. Pierwsze próby tłumaczenia, że muzeum to nie plac zabaw. // 4. Paryż o wschodzie słońca. Pokój na poddaszu, prawie jak w naszym ukochanym filmie o… szczurku. // 

Ja podziwiam. Ona wypatruje stoiska z ciasteczkami. Muzeum Picassa w Paryżu to miejsce, do którego bardzo lubię wracać. 

1. Może to nie jest tak ładne zdjęcie, jak reszta podobnych na Instagramie, ale ja przynajmniej naprawdę kogoś odwiedzałam ;). // 2. Kto mnie odklei od witryny? // 3. Gdy przychodzisz do restauracji z wcześniej zrobioną rezerwacją i dowiadujesz się, że paryska wersja stolika dla rodziny z dwójką dzieci wygląda właśnie tak :D.// 4. Czy to ukryte wejście do fabryki czekolady? // Przenieśmy te parę stolików do Trójmiasta!
1. Szalony umysł. // 2. Zupa cebulowa w Cafe de Flore. Miejsce trochę przereklamowane, ale i tak chciałabym tam wrócić. // 3. "Mamo, to babcia czy dziadek?" // 4. Taką pogodę to ja rozumiem! // Dziesięć tysięcy kroków za nami. Ten "look" możecie zobaczyć w pełnej krasie tutaj1. Tutaj psiaki też piją z kieliszków! // 2. Drogi Mikołaju, wybierz cokolwiek z tego sklepu. // 3. Przypadkowa paryska ulica. // 4. Bocianie nóżki. // W Cafe Charlot koniecznie trzeba spróbować ślimaków. I awokado z sosem balsamicznym… i burgerów! Tuż obok moich ukochanych Jardin du Palais Royal…1. Jeden dzień i niekończąca się liczba wspomnień. Disneyland. // 2. "Mamo nie kradnij mojego wózka. Masz swój!" // 3. Biegniemy na kolejną wystawę! // 4. Bo z Paryża jest tylko godzina drogi pociągiem do Brukseli! Z moją ukochaną mamą na wystawie Hockney'a. // Plac Sablon. Jak dobrze tu wrócić po tak długim czasie…1. Pamiątka. Wykupiliśmy dwa przejazdy na karuzeli w Ogrodach Tuleryjskich. "Przy dwóch przejazdach trzeci jest gratis!" – usłyszeliśmy. Nie mieliśmy już jednak czasu, aby go wykorzystać, więc w ramach rekompensaty nasza córeczka dostała od kasjera ten żeton. Do wykorzystania w przyszłości! // 2. Ten fotel z Iconic Design! Aż żałuję, że nie mam biura! // 3. Stoisko staroci. Dajcie mi się rozejrzeć… // 4. Powroty do domowej rutyny… Po takich podróżach ta codzienność wydaje się być taka prosta i słodka :). // Kalendarz elfów. Zapisuję najważniejsze grudniowe daty. Skreślam, podkreślam i dopisuję. Ten minimalistyczny kalendarz jest od Kal Store. Z kodem mle15 otrzymacie na niego 15% zniżki. Ułatwia planowanie i dobrze wpływa na organizację życia rodzinnego, bo (w przeciwieństwie do kalendarza w telefonie) widzą go też inni domownicy :). 1. Z goździkami, cytryną, miodem lipowym, gwiazdką anyżu… czy czegoś brakuje tej herbacie? // 2. Świecznik od mamy na imieniny. // 3. A czego Wy używacie jako zakładki do książki? :) // 4. Za oknem zaraz spadnie pierwszy śnieg, a w domku tak ciepło… // Słynna Mary Poppins i kawałek disney'owskiej historii. To fragment nietypowego poradnika, których z założenia nie lubię, ale czasem warto zrobić wyjątek……w przypadku poradników stosuję ważne kryterium – każda rada musi być poparta twardymi danymi, a nie być jedynie wynikiem beztroskich rozważań autora. Na liście listopadowych książek do przeczytania znalazła się więc pozycja pod tytułem "Jak zmieniać". Jej autorka, Katy Milkman, poświęciła się badaniu zmian behawioralnych, które pomagają nam osiągać zamierzony cel i pracować nad tym, aby nasze życie było łatwiejsze (ale że "make life easier"? :D).  Książka nie porusza tylko tematu trudnych życiowych decyzji, dowiemy się też jak zmienić wiele z pozoru prozaicznych niedoskonałości dotyczących domowych prac czy organizowania rutyny dnia. Ciekawe i skłaniające do pracy nad sobą. 

I ten smutniejszy czas… chciałabym, aby żadna z nas nie musiała się bać. Ani jednej więcej…

1. Kątem oka zerkam co to za cisza w sypialni. Wchodzę i nie wierzę – obydwie zasnęły! // 2. Moje liceum… Tu się poznaliśmy i kradliśmy sobie zeszyty z plecaków ;). // 3. "Mamo, usiądź na ławce. Mamo, zejdź z ławki. Nie, mamo usiądź, ale nie tak. Mamo, nic nie rozumiesz. Gdzie jest tata?" // 4. Zapiski artystów. // Kto się skusi na słodziutką gałkę oczną? 1. Pierniczki z żyrafą i krokodylem, czyli jak opowiadać dzieciom o Świętach… // 2. Najszczęśliwsza mama na świecie. // 3. Nie taka szara i ponura ta jesień… // 4. Ciuch ciuch! Jedzie pociąg z daleka… // Szykuję się małe zmiany, ale pozytywne!1. W czasie wyprzedaży przez nasz magazyn przeszedł istny huragan… Ale! Na pewno sporo rozmiarów wróci, więc kolejny raz przypominam o opcji "powiadom o dostępności" :). Znajdziecie ją na stronie każdego produktu. // 2. Wstawanie z łóżka nie jest takie proste, gdy dwa łobuziaki nie pomagają… // 3. Śnieżka w przybliżeniu. // 4. Ten krem lubię tak bardzo, że… chętnie go komuś podaruję, bo wiem, że będzie to udany prezent. // Na pewno znacie kogoś kto lubi dostawać kosmetyki. Ja znam nawet kogoś kto lubi dostawać konkretnie te od Sensum Mare ;). W tym roku wybrałam jeden z zestawów (numer 9), które przychodzą od razu w takim ładnym woreczku. Przy okazji możecie skorzystać z kodu rabatowego dającego, aż 20% zniżki. Wystarczy, że użyjecie hasła MLE. Myślę, że niemal każda mama, siostra, przyjaciółka – ucieszy się z takiego prezentu.A może jednak sobie zostawię? :DWarszawa i jej niespodzianka. Pierwszy śnieg z samego rana. 1. Pierwsze śniadanie w ukochanej Charlottcie na Placu Zbawiciela w nowym składzie. Mogło być gorzej :). // 2. Obiecuję, że będę nosić co najmniej do siedemdziesiątki :). // 3. Skończyły się instagramowe poukładane zdjęcia… // 4. Puk puk… // To będzie ciężki poniedziałek… Cynamonowa herbata dla wszystkich!Gdyby ktoś potrzebował trochę sianka pod obrus, to w Pałacu Ciekocinko coś się znajdzie ;). "Mamoooo, tata idzie!"
… a mama tak się starała, żeby było fajnie, a i tak z tatą nie ma żadnych szans. Lektura dla najmłodszych na grudzień, czyli "Krokodyl i Żyrafa czekają na Boże Narodzenie". Jedną jej stronę (pieczenie pierników) widzieliście już na początku tego wpisu. Mama żyrafa i tata krokodyl mają przed świętami ręce pełne roboty, za to ich dzieciaki są odmiennego zdania. Baaardzo podoba mi się ta książka o pieczeniu pierników, kupowaniu choinki i lepieniu bałwana. Choinka póki co papierowa. Więcej takich ozdób znajdziecie we wpisie "Kroniki (przed)Świąteczne"Kiedy mój mąż zobaczył pudełko od Tori w domu, był oburzony, że nie może jej od razu opróżnić. A potem sam złapał się na tym, że chciałby sprawić taki prezent paru osobom. Do wyboru jest wiele konfiguracji, ale łączy je jedno – wszystkie ukryte w nich produkty pochodzą od wyselekcjonowanych polskich manufaktur. Tutaj znajdziecie więcej przykładów tej prezentowej rewolucji. 1. O kilka naleśników za dużo. A może jednak za mało? // 2. Nowa wersja zdjęcia, które rok temu pożyczyła ode mnie Zara ;). // 3. Do naleśników, do tostów, do owsianki… miała być w prezencie, ale nie mogłyśmy się oprzeć. // 4. Gdy trochę za często oglądasz z dziećmi jeden film…// Naleśniki z mascarpone, czekoladą i konfiturą z pomarańczy. Mniam! Ale jak go zbierzesz to przepis nam nie wyjdzie! Każdy kto oglądał "Ratatuj" wie doskonale o co chodzi :D. 

Ja i mój szef kuchni przesyłamy Wam gorące pozdrowienia w ten śnieżny wieczór i zaczynamy planować świąteczne wypieki! Bądźcie zdrowi!

*  *  *

 

 

Ciało, dieta, wystrój mieszkania – wszystko na celowniku. Czy to Pudelek, Media Społecznościowe, a może nasze wrodzone cechy sprawiają, że ciągle się porównujemy i krytykujemy nawzajem?

   Zacznijmy od realnej sceny z życia: wstaję rano, odpalam telefon. Tak jakoś wychodzi, że po sprawdzeniu poczty i facebooka wchodzę na Pudelka. Czytam przyjemny artykuł o kulisach teledysku „Easy on Me” Adele, po czym schodzę do sekcji komentarzy, a tam tradycyjny ściek. „A taka była piękna i wyjątkowa, ale BYŁA” (komentarz odnośnie jej sylwetki). Przechodzę dalej do tekstu o szczycie klimatycznym, w którym udział wzięła także księżna Kate. „Nie wygląda na szczęśliwą, zmęczona pomarszczona twarz”.„Trochę się posunęła, oczy opuchnięte, może ona wcale nie jest szczęśliwa z tym Williamem?”. Brrr… a może, gdy chodzi o nasze rodzime gwiazdy, to jest trochę lepiej? Chyba jednak nie… o sympatycznej Annie Starmach można było przeczytać, że „ten jej uśmiech wydaje się taki na pokaz i fałszywy! A tak w ogóle, to kim ona jest?”, „sztuczność i fałsz aż bije po oczach”, „nie jestem złośliwa, ale wygląda dramatycznie”. Pierwszą piątkę najpopularniejszych komentarzy zamyka życzliwe zdanie „wygląda na 50+”. Już przed poranną kawą dostaję solidną dawkę prymitywnego, bezpodstawnego hejtu.

   Kiedy byłam nastolatką nie było takiego miejsca, w którym każdy mógł przeczytać o sobie jakąś nieprzyjemną rzecz. Oczywiście zdarzało się, że koleżanki kogoś obgadywały, ale przestrzeni do tego, aby dzielić się tym publicznie było bardzo niewiele. Jeśli już ktoś na przykład na oczach całej szkoły sprawiał komuś w ten sposób przykrość, to było to duże wydarzenie, które z reguły (przynajmniej w mojej podstawówce) miało swoje konsekwencje dla sprawcy. Internet to wszystko zmienił.

   Może gdyby nie byłoby pola do wyrażania takich myśli to hejtu po prostu by nie było? Może problem tkwi w tym, że coś, co kiedyś działo się tylko w naszych głowach znalazło sposób, aby się z tej głowy wydostać bez poważniejszych konsekwencji dla nas samych? A może to silniejsze od nas i po prostu część z nas musi w ten sposób dawać upust swoim emocjom? Czy hejtu musi być coraz więcej?

1. Dlaczego krytyka przeniosła się na inne sfery życia i nie dotyczy już tylko naszego wyglądu? 

   Prawda jest taka – to co pokazujemy wystawiamy jednocześnie na ocenę. Jeśli ktoś ma po prostu znaną twarz, ale nie prezentuje publicznie swojego prywatnego życia, to rozmaite złośliwości ograniczą się do jego wyglądu. Ale takie podejście to dzisiaj rzadkość. Facebook i instagram już dawno nie służą wyłącznie do wrzucania swoich pozowanych zdjęć w różnych konfiguracjach. Za ich pomocą rozgłaszamy na cały świat dosłownie wszystko – gdzie naszym zdaniem warto pojechać na wakacje, z jaką ilością wody zmieszać mleko w proszku dla niemowlaka, którą dietę wybrałyśmy czy pozycję, z jaką siedzimy przy biurku. Już nie wspominając o ostatniej modzie jaką są osobiste mądrości covidowo-pandemiczne. Każda treść, którą udostępniamy innym poddawana jest ocenie i praktycznie zawsze – krytyce. Czasem najbardziej niespodziewanej, kiedy na przykład na zdjęciu własnego psa ludzie przyczepią się do odcienia farby na ścianie w tle. Dwadzieścia lat temu nie było takiej technicznej możliwości. Weźmy pod lupę wystrój wnętrz. W latach 90-tych szczęściarze mogli dorwać katalogi z pierwszych sklepów IKEA, pooglądać je i… nic poza tym. Komentarz krytykujący umeblowanie pokoju dziecka można było sobie długopisem napisać na dole kartki. Oczywiście zdarzały się jakieś wyjątkowo szalone jednostki które były gotowe wysłać list do redakcji magazynu z opinią na jakiś temat, ale już widzę, jak dzisiaj wszyscy komentujący czyjeś wnętrza ruszają gromadnie na pocztę, kupują kopertę, znaczek i wykonują cały ten wysiłek, aby wyrazić swoje zdanie. To samo dotyczy innych sfer – ubioru, diety, czy po prostu czyjegoś wyglądu. Możliwości publicznej wymiany opinii w tych tematach były bardzo ograniczone – nie licząc poczekalni do fryzjera, można było wysyłać wspomniane listy, albo ewentualnie zadzwonić na wizji do jakiegoś tematycznego programu – ale, co ważne, w obu przypadkach nasze przemyślenia były bezwzględnie moderowane. List do Bravo Girl, w którym napisałybyśmy, że bohaterka ostatniego fotostory jest gruba zapewne nie zostałby opublikowany. Nawiasem mówiąc warto zwrócić uwagę, że wymienione ograniczenia i brak możliwości komentowania wszystkiego w dowolny sposób nie uwierały jakoś nikogo. Ta potrzeba została uświadomiona i dla niektórych stała się elementem wolności słowa dopiero wtedy, gdy umożliwiła ją technika.

Ciągłe porównywanie się z innymi i chęć posiadania tego co inni to nie tylko źródło hejtu, ale coś, co niepotrzebnie napędza konsumpcję. Kiedyś dotyczyło to głownie ubrań, a teraz też i wnętrz. Na szczęście coraz bardziej widoczne jest odpowiedzialne podejście osób prezentujących swoje mieszkania – większe wrażenie robi “furniture hacking”, czyli przerabianie rzeczy albo ponowne wykorzystanie zużytych elementów. Oczywiście, to nie broni przed hejtem (typu “ty ekolewaczko!” ), ale uczula ludzi na pewne sprawy.  Zamiast co miesiąc wymieniać kanapę, można dawać nowe życie starym rzeczom. Jeśli interesuję Was tematyka renowacji mebli, to mogę Wam polecić akcję „Made in Green” prowadzoną przez sklep YourHomeStory. W ramach kampanii można za darmo (koszty kuriera opłaca YourHomeStory) przekazać komody, krzesła lub inne stare meble, które zostaną odnowione przez polskich rzemieślników. W ten sposób dbamy o środowisko i przy okazji zarabiamy . Po sprzedaży firma oddaje Wam 30% wartości odnowionego mebla. Uprzedzając Wasze pytania – lustro ze zdjęcia również pochodzi ze sklepu YourHomeStory.

2. Czy złośliwość jest wrodzona? Czy jest nieodłączną cechą człowieka?

   Zacznijmy od tego, że w przypadku niektórych osób bycie złośliwym, to po prostu część osobowości. Można odnieść wrażenie, że tacy byli zawsze. Czuli przyjemność i satysfakcję z tego, że komuś sprawili przykrość. Bo taki jest cel bycia złośliwym. Żeby sprawić przykrość swojej ofierze.
   Oczywiście hejt nie jest bezinteresowny. Z reguły za opisanymi wyżej potrzebami kryje się coś jeszcze. Najczęściej jest to zazdrość. To trochę truizm, ale jest oczywiste, że osoby które publicznie w Internecie prezentują swój sukces, także ten materialny, będą obiektem zazdrości ze strony tysięcy obserwatorów – bez względu na to, jak bardzo na ten sukces zapracowały. Niektórych z nas nowy samochód sąsiada nie inspiruje do ciężkiej pracy (by kupić sobie podobny) ale do szukania gwoździ, co by je rozsypać sąsiadowi na podjeździe. To mogłoby jednak mieć swoje konsekwencji prawne. Zamiast gwoździ możemy więc po prostu powyzywać kogoś w Internecie.
   Drugą motywacją dla hejterów jest potrzeba poczucia kontroli. Taki hejt ma często paternalistyczny charakter. “Ty jesteś głupia, ja wiem lepiej” – do takiej treści sprowadzają się takie wpisy. Co ciekawe, ten hejt ma często bardzo wysublimowany charakter, ot zwykła “dobra rada” w komentarzu napisana pełnym wyższości językiem. Ciekawostką jest to, że takie osoby często są wiernymi czytelnikami czy obserwatorami danego bloga czy profilu. Komentują każdy wpis – teoretycznie w kulturalny sposób, ale praktycznie dając do zrozumienia, że komentowana osoba popełnia błąd za błędem.
   Złośliwość również jest międzypokoleniowa – „jeśli nasza mama serwuje nam kąśliwe uwagi przez pół życia, to bardzo prawdopodobne, że my też będziemy póżniej przekazywać je innym. Można robić edukacyjne zabawy, ale jeżeli dziecko każdego dnia słucha, jak tata albo babcia deprecjonują mamę, to uczy się, że tak właśnie wygląda życie” – tak kwestię „women shamingu” wyjaśnia w wypowiedzi dla Wysokich Obcasów Alicja Wysocka-Świtała  – partnerka zarządzająca i współwłaścicielka agencji Clue PR). Świetne wytłumaczenie dla złośliwców, ale czy można coś w tej kwestii zmienić? Na internetowych trolli raczej nie wpłyniemy, ale na najbliższych – jak najbardziej. Jeśli będziemy jednoznacznie informowali nasze otoczenie, że nie życzymy sobie opinii, o które nie prosiliśmy, to zapewne zdecydowana większość osób to uszanuje (może nie za pierwszym i nie za drugim razem, ale jasny komunikat na pewno w końcu przyniesie skutek). Jeśli z tego powodu ktoś przestanie z nami w ogóle rozmawiać, to będzie tylko świadczyło o tym, że ta znajomość była wątpliwej jakości.

Dlaczego z tak świetnego serialu „Od Nowa” z Nicole Kidman najbardziej zapamiętana została jej wygładzona twarz?  „Body shaming” to najpopularniejsze słowo ostatnich miesięcy. Czyli temat zawstydzania złośliwymi lub niewybrednymi komentarzami kobiet z powodu tego, jak wyglądają. To także oczekiwanie, że wszystkie powinnyśmy wyglądać doskonale – zawsze szczupłe, zgrabne i bez zarzutu. Czasem body shaming działa odwrotnie – gdy, jak w przypadku Kidman zbytnia dbałość o urodę staje się przyczynkiem do zarzutów o “sztuczność”. Zasadniczo u podłoża Body Shamingu kryje się przekonanie niektórych osób, że mają prawo komentować i oceniać wygląd innych ludzi. Przeciwieństwem Body Shamingu i sposobem na walkę z krytyką jest ruch Body Positivity, który pokazuje, że wygląd nie determinuje naszej wartości. Przekonuje także, jak ważna jest akceptacja własnego ciała takim, jakie jest i udowadnia, że życie w cieniu ciągłych ocen prowadzi tylko do frustracji. Te kwestie dotyczą też ubioru. Dla mnie symbolem pewnego luzu i pokazania, że mam swój styl i nie oglądam się na innych jest strój sportowy. Mogę Wam tu polecić ciuchy Oceans Apart, które obecnie są reklamowane u co drugiej influenserki (o tym czy warto takim poleceniom ufać pisałam ostatnio tutaj – w skrócie napiszę, że „to zależy”:). Ubrania tej marki są świetne jakościowo, wygodne i chodzę w nich non stop. Do tego mają mnóstwo fajnych promocji i można je wyhaczyć w dobrej cenie. Zwłaszcza teraz z moim kodem MLE2, przy zakupie za minimum 319zł otrzymacie dwa prezenty z kolekcji Seamless oraz Rebellution w pięknych jesiennych kolorach (czyli drugi komplet otrzymacie gratis).

3. Jak radzić sobie z hejtem? 

   Zapewne większość z Was spotyka się w codziennym życiu z poradą albo oceną przykazywaną bez pytania o zgodę czy po prostu ze zwykłą złośliwością. Bo trzeba pamiętać, że choć to Internet wyhodował hejt na ogromną skalę, to zdarza się on także w niewirtualnej rzeczywistości. Pewnie nie każda z Was ma profil, który jest komentowany przez innych, ale ile razy spotkaliście na swojej drodze „ciocię dobra rada”: –  „Schudłaś? Widać, teraz musisz coś zrobić z twarzą bo wygląda niezdrowo. Mam świetną kosmetyczkę. Chcesz numer?” , – „Pewnie nie będzie ci łatwo wrócić do dawnej figury. Współczuję ci, ale jeśli chcesz możemy razem pójść na siłownię.”, – „Widziałam twojego byłego chłopaka z nową dziewczyną, chcesz wiedzieć, jak wygląda?”. Jak reagować na tego typu zaczepki?

– Już sama świadomość, że mamy w danej sytuacji do czynienia z hejtem daje nam siłę. Jeśli nauczymy się go rozpoznawać, jest szansa, że całkowicie go rozproszymy. Zrozumiemy, że ani gniew, ani zaakceptowanie złośliwości nie spowodują, że nasza koleżanka będzie inna. To nie my jesteśmy przyczyną tego, że druga osoba musi poprawiać swoją samoocenę.

– Zareaguj. Ktoś rzuca złośliwymi tekstami w twoją stronę? Wyprostuj się. Wstań. Jeśli siedzisz, podnieś się z krzesła lub kanapy. Bo w mowie ciała oznacza to dominację. Nachyl się nad osobą, która była złośliwa. I powiedz jej wprost, co myślisz o jej zachowaniu. Najlepiej krótko i konkretnie, bez zbędnych przymiotników. A potem wróć do tego, czym zajmowałaś się wcześniej. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale każda reakcja jest lepsza niż plucie sobie w brodę przez trzy dni, że się nic nie zrobiło. Nawet jeśli mają Ci się trząść ręce a głos będzie dziwnie piskliwy – jak ochłoniesz poczujesz się lepiej.

– Zamieniaj minus na plusy. Jeśli koleżanka wytyka ci, że przytyłaś, to powiedz „że wolisz siebie z kobiecymi kształtami i nie tylko Tobie one się podobają” – odpowiedzi na złośliwość musi mieć pozytywny wydźwięk. To ona zostaje w naszych myślach. I w zależności od tego, co w niej jest, może nam zepsuć – albo wręcz przeciwnie: poprawić – dzień, popołudnie, weekend.

Nie jestem obecnie na żadnej diecie odchudzającej. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, że w tworzeniu jadłospisu powinnam skupić się na dbaniu o zdrowie. Lepszy wygląd powinien być skutkiem ubocznym tych działań. Codziennie biorę witaminę D i C. Raz na jakiś robię „kurację”z kolagenem do picia w ramach polepszenia wyglądu skóry twarzy i wzmocnienia stawów. I zamiast lampki wina wieczorem piję „specjalne” kakao, które ma właściwości relaksujące i wyciszające organizm po intensywnym dniu. Spróbujcie! Na zachętę do końca roku możecie skorzystać z kodu Magic20, który upoważnia do zakupów z 20% zniżką na cały asortyment w sklepie ZojoElixirs (kod będzie aktywny do końca grudnia).

4. Czy można to zmienić?

Na koniec kilka słów o drugiej stronie lustra. Bo w końcu kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem, prawda? Jeśli kusi Was, żeby kogoś zhejtować, czy to w internecie anonimowym komentarzem („Kiedyś takie jak ona to sprzątać pomagały co najwyżej w pałacu, a dziś jest księżną”), czy to subtelniej “na żywo” („nie masz wyrzutów sumienia, że wracasz do pracy zamiast poświęcić czas dziecku?”), musicie wiedzieć, że to niestety świadczy tylko o nas samych. Skoro czyjaś uroda/mieszkanie/dziecko/pies prowokuje nas do pisania złośliwości, to znaczy, że gdzieś mamy problem. Zawsze warto wtedy pomyśleć – dlaczego tak mnie to wkurza? Może sama doświadczyłam kiedyś podobnej przykrości?

„Sama się prosiła” albo „mam prawo do wyrażania swojej opinii” to argumenty, które być może uspokoją czyjeś sumienie, ale na pewno nie sprawią, że adresat naszych komentarzy nie uzna nas za buraczanych złośliwców. Spotkałyście się kiedyś z hejtem wymierzonym w Waszą stronę? Kto najczęściej był ich adresatem? Jak próbujecie sobie z tym radzić?

 

 

Mój jesienny makijaż z CHANEL

   Z roku na rok, nawet na blogowych zdjęciach, widzę jak zmienia się moje podejście do makijażu. Nigdy nie byłam fanką jego bardziej wyrazistych wersji, a i tak mam wrażenie, że maluję się dziś dużo delikatniej niż jeszcze trzy czy cztery lata temu. Czas, którego na makijaż mam coraz mniej, oraz moda na naturalność sprawiły, że kolorowych kosmetyków używam oszczędniej. Te od CHANEL słyną z tego, że nie można z nimi przesadzić – nawet tak niewprawna ręka jak moja nie zrobi sobie nimi estetycznej krzywdy ;). Na ten sezon wybrałam kilka produktów w innej niż zwykle palecie barw – zgaszonego złota i ciepłej czerwieni. 

   Podkład zastąpił mi produkt o którym pisałam więcej w tym wpisie. Poza nim nałożyłam cień w płynie, jedwabisty jak krem róż w kompakcie (kolor 608 OMBRE), pomadkę (75 Mode), którą tylko delikatnie wklepałam palcem (dzięki czemu efekt jest bardzo delikatny). Linię rzęs podkreśliłam tym produktem, a paznokcie pomalowałam lakierem La Vernis. Na koniec na całą twarz nałożyłam mój stary rozświetlacz z CHANEL (Eclat Du Desert). Jesień rozgościła sie u nas na dobre i jestem już na nią w pełni gotowa. 

bluzka i marynarka – MANGO (obecna kolekcja) // dżinsy – Zara (stary model)

Last Month

   Dni mijają mi coraz szybciej i to właśnie dlatego "Last Month" pojawia się tak późno. Sierpień, wrzesień, mrugnięcie oka i nim się obejrzałam już mamy październik. Pracowite dni pędzą jak szalone i czasem brakuje mi dodatkowej ręki albo zaśpię na zdjęcia, które planowałam od tygodnia. Innym razem z premedytacją zostawiam wszystko na potem, aby ruszyć z dwójką maluchów na przydługawy spacer albo usmażyć sto naleśników. Piszę o tym trochę z dumą, bo parę lat temu pewnie dostałabym wysypki na myśl, że nie wszystko mam dopięte na ostatni guzik, a pranie drugą dobę leży nierozwieszone w pralce ;). Dziś priorytety trochę się przeformułowały i wolę aby codzienność była wesoła, a nie perfekcyjna. 

   Jesień wpuszczam do domu drzwiami i oknami – dosłownie, bo parę kasztanów wleciało mi ostatnio do sypialni. W dzisiejszym zestawieniu pojawia się też ostatni podmuch lata i wiele ujęć z mojej codziennej pracy. Zobaczcie co wykrzesałam z albumu swojego telefonu :). 

Gdy sztuka przenika do twojego domu w bardzo dosłowny sposób… Wolicie słoneczniki Moneta czy Vincenta van Gogha? Te które widzicie na zdjęciu mojego laptopa znajdziecie w Desenio (poniżej podałam kod zniżkowy do tego sklepu więc korzystajcie). 

1. Na chwilę wróciły upały więc robimy owocowy koktajl! // 2. Ostatnia wizyta w Lubiatowie, ale pierwsza w nowym składzie! Do zobaczenia za rok! // 3. Morze na odwrót. // 4. Nowy numer Vogue'a o nowych początkach i lilie, które tak kocham. // U nas w domu dzieci i psy mają kategoryczny zakaz spania w łóżku! (ha… ha… ha)Sztuka w paczce. Jeśli szukacie grafik lub reprodukcji, które ożywią Wasze wnętrze, to przypominam, że na Desenio znajdziecie parę moich wyborów w SELECTED BY Katarzyna Tusk (grafiki, ramki i passpartout przychodzą w solidnej teczce). Z moim kodem zniżkowym KASIADESENIO dostaniecie 35% zniżki na plakaty w Desenio do 21 października (z wyłączeniem ramek i plakatów z kategorii Handpicked/Personalizowane). Zniżka nie łączy się z weekendową kampanią na stronie 8-11.10. Więcej inspiracji plakatowych znajdziecie na profilu Desenio. Nie mówcie nikomu, ale celowo wybrałam na sesję wizerunkową okolice Ciekocinka, aby później móc tam zostać z rodziną i trochę się poobijać :D. Piękne polskie pustkowia. Mieliśmy też w minionym miesiącu ważną uroczystość (uprzedzając pytania – buciki to Pepa&Company, sukienka to Petite Maison).Chciałabym nie być taka staroświecka, ale nie potrafię i wszystkie kartki z życzeniami zawsze chowam do szuflady na pamiątkę.1. Pierwsza w tym roku cynamonowa bułeczka i kawa z dyniowym syropem. // 2. Czy u Was w domu zmiana pościeli również oznacza godzinną zabawę? // Jak już mamy za sobą poranne ćwiczenia, to jeszcze śniadanie. Gdy temperatury jeszcze na to pozwalały, a słońce grzało trochę mocniej przenosiłam się ze swoim domowym biurem do ogrodu. // Sprzątamy i szykujemy się na jesień. // Ulubiona huśtawka, którą tata zrobił sam.… i ciężar mamy też uniesie. 
1. W Ciekocinku zaprzyjaźniłyśmy się nie tylko z wierzchowcami. // 2. Stara stadnina odzyskała blask po renowacji. Uwielbiam to miejsce! // 3. Z ryżem czy z makaronem? // 4. Jedno spojrzenie za okno w sypialni i od razu wiadomo, że zbliża się jesień. Słońce nawet w południe jest nisko, a liście kasztanowca tracą zielony kolor. // "A szczoteczkę do zębów spakowałeś?". Jesień jak z ulubionych powieści. "Tajemniczy ogród", "Ania z Zielonego Wzgórza" czy "Dzieci z Bullerbyn"? Którą lubiłyście najbardziej?1. Zamiast zajadać się szarlotką powinnam zagrabić liście… // 2. "To niewykonalne, aby zrobić wszystko to, czego chcemy. Albo wszystko to, czego oczekują od nas inni. A więc jak powinniśmy wykorzystać czas, który nam dano?". // 3. Przedsprzedaż tego swetra rusza już w środę. // 4. Wnętrze Iconic Design w Gdańsku. //Praca z Wami, to żadna praca. ;) Deszczowy Nowy Jork? Nie – to ulica Lelewela w Gdańsku. Jeśli ktoś jeszcze nie widział tego jesiennego wpisu z żabią stylizacją to zapraszam tutaj1. Bo najlepsze przygotowanie wymaga inspiracji – moodboardy na sesjach to podstawa. // 2. Klasyka w kolorze jasnego ecru. // 3. Warkoczowy sweter przewija się w kolekcji co roku, ale zawsze w odświeżonej wersji. // 4. Białych koszul nigdy dość. A tak serio, to w szafie warto mieć jeden ponadczasowy model, który sprawdzi się na lata. Koszula Brescia jest wykonana z mieszanki lnu i bawełny. // Dobra baza to podstawa! Jeśli zabieramy się za takie architektoniczne projekty to zawsze oznacza tylko jedno – idzie jesień! Tę piękną kołderkę z galaktycznym wzorem znajdziecie tutajA co schowałyśmy w kołdrowej fortecy? Oczywiście książeczki do czytania. Nowy „Pucio zostaje kucharzem" to chyba nasza ulubiona część z tej serii. Ktoś tu ewidentnie odziedziczył po ciotce zamiłowanie do gotowania ;). 

Wszystkie sceny musiałyśmy później odwzorować w prawdziwym życiu. W książeczce znajdziecie przepis na puciowe placuszki z owocami do samodzielnego przyrządzenia.

1. Mielone z ciastoliny. Miło, jak ktoś ci zrobi pyszny domowy obiad i jeszcze ciebie nakarmi. // 2. Tylko na paluszkach, żeby nie obudzić… // 3. Ciężki miesiąc, ciężkie sesje, chwila wytchnienia przy kominku i wiadro kawy – proszę! // 4. Chyba wiadomo skąd ta paczka. // Prawdziwy "Wiatrodzień" w Sopocie. 1. Zbieramy kasztany. Niestety tylko ja mam później cierpliwość robić z nich ludziki. // 2. Każdy dzień ze słońcem (i kawą w dłoni) cieszy. // 3. Fontanna w parku w Sopocie i odmiana róży o nazwie Geisha. // Ulubioną kawę robi mi mąż – w kawiarce. // Już za długi ten spacer, mamo. Uwielbiam takie ponadczasowe modele – być może pamiętacie te trzewiki z zeszłorocznych wpisów. Mój model został wykonany z bardzo delikatnej skóry i występuje w kilku kolorach. Parę razy pytałyście mnie już o zniżkę do marki Balagan więc z przyjemnością dzielę się kodem. Wystarczy, że wpiszecie MLE20 w trakcie dokonywania zakupów a dostanie -20% na całą regularną kolekcję. Na stronie są już pierwsze jesienne nowości a kod działa do 10.10. To także jeden z moich wyborów dla Desenio. Jego nazwa to "Vintage Face No2". 1. A jak Wy reagujecie na słowo "poniedziałek"? // 2. Wieniec tym razem w bardziej jesiennym klimacie. Takie cuda znajdziecie w mojej ukochanej pracowni florystycznej Narcyz w Gdyni. // 3. Zaraz się przyłączam! // 4. Dekonstrukcja migdałowego laguna. Tfu! Znaczy croissanta. // Szukamy muszelek – a dopiero co było lato i budowałyśmy zamki z piasku. Dynie to takie choinki jesieni, prawda? Co najczęściej z nich przygotowujecie? U mnie prym wiedzie zupa dyniowa i pieczona dynia na ostro. Z ciastami za dużo roboty – wolimy szarlotki ;). 
Ruszamy za miasto!1. Jaka szkoda, że mamy tylko dwa kilogramy tego deseru! 2, 3 i 4. Weekend na kaszubach. Wystarczy kilka godzin, aby trochę odetchnąć i wrócić do Sopotu z nowym nastawieniem.Grill jesienią. 1. Czy znajdę jeszcze jakiś pusty fragment ściany na kolejne grafiki? // 2. Fotel od marki De Padova, który zdobi wnętrze showroomu w Gdańsku. Nadal nie mogę się na niego napatrzeć. // 3. Piękną pościel, którą widzicie na zdjęciu pochodzi z najnowszej kolekcji Layette. Jest ręcznie malowana i dostępna w dwóch rozmiarach. Przychodzi pięknie i estetycznie zapakowana. Mam z tej marki także wersję niemowlęcą z wypełnieniem, którą zostawiłam sobie po pierwszej córeczce – teraz znów jest w użytku. // 4. Otatnio zdecydowanie częściej jestem po tej stronie aparatu. // Gdy kurier ledwo zdąży powiedzieć "dla pani kataaa…" a ja już mówię "dziękuję" i pędzę otwierać paczkę. Moją recenzję tej maski do twarzy (Nawilżająca Całonocna Maska Czarna Herbata & Arbuz) znajdziecie tutaj. W paczce widzicie też tonik Korzeń Żeńszeń &Kwiat Ylang Ylang. Bardzo chwaliłam sobie również krem ze sfermentowanym granatem, ale nie mam stu procentowej pewnośći czy kobiety karmiące mogą go stosować (na pewno w przyszłości do niego wrócę i bardzo go Wam polecam). Nazwa marki pochodzi od słów „kirei hada”, które po japońsku oznaczają „piękna skóra”. Nie testuje na zwierzętach i pakuje swoje produkty w ekologiczny sposób. No i podoba mi się ta oszczędność w wyglądzie opakowań. Przy okazji przypominam Wam, że do końca roku możecie jeszcze korzystać z kodu rabatowego na kosmetyki Kire Skin. Na hasło MLE otrzymacie 15% rabatu! :)Całonocna maska Kire stworzona, by nawilżać i odżywiać skórę twarzy oraz pomóc jej zachować zdrowy blask. To już mój drugi słoik.1. Gdy razem z Asią przeglądamy zdjęcia najnowszej kampanii i nie możemy zebrać szczęk z podłogi. // 2. To które powiesić? // 3. Dajcie znać jeśli chcecie ten przepis! // 4. Ciepło i przytulnie. Nigdzie się nie ruszam. // Tęczowa alpaka czyli pamiątka z wyprawy do Zoo. Ona wybrała, dziadek kupił, a mama nosiła potem przez trzy kilometry ;).
Kiedyś wydawało mi się, że spacer z samym Portosem to wyczyn :D. Przygotowania. Coraz mniej makijażu, coraz więcej pielęgnacji. 

Gotowa do drogi i gotowa na jesień! Ruszacie ze mną?

*  *  *

Chyba żegnam słońce z ulgą, czyli jak ratuję skórę po lecie (i ciąży)

   Mam za sobą wakacje marzeń. Niby zagranicznych wyjazdów w wymarzone miejsca było mniej niż zwykle, ale za to ciąża wymusiła na mnie ostre wyhamowanie tempa. Dzięki temu na nowo nauczyłam się korzystać z naszego polskiego lata tak, jakbym znów miała dziesięć lat. Nieśpiesznie, ze stale powiększającą się ilością plażowego piasku w ulubionej torebce, blisko natury (i placów zabaw), ale przede wszystkim – wystawiona na ciągłe promienie słońca. Doczekałam się więc, pisząc nieskromnie, pięknej naturalnej opalenizny. Co więcej, skłamałabym twierdząc, że zrujnowało to moją skórę – na twarz używałam mocnych filtrów aby uniknąć przebarwień i dbałam o jej nawilżenie. Wielkich szkód nie ma, ale i tak jest teraz co ratować…

    Wrzesień to dla mnie nie tylko pożegnanie z opalaniem, ale też huśtawka hormonalna, brak snu i obiektywne spojrzenie na ciało po ciąży. Wizualne zmiany są odzwierciedleniem tego, co dzieje się w środku i świetnie zdaję sobie sprawę, że brzuch, cera, a nawet włosy potrzebują trochę czasu „aby wrócić do siebie”. Wydaje mi się, że przyjmuję to wszystko z pokorą, ale jednocześnie – jeśli uważam, że mam na coś realny wpływ – staram się korzystać z dobrych kosmetyków i masy suplementów, no i wracać do aktywności na tyle, na ile to bezpieczne. Chciałabym ruszyć z kopyta jeśli chodzi o wszystkie moje ulubione zabiegi i kuracje, ale na większość przyjdzie mi jeszcze sporo czekać – te najskuteczniejsze są zwykle zabronione w czasie karmienia. W ogóle ten dzisiejszy wpis to dla mnie miła odskocznia – fajnie przez chwilę pogadać o kremach, a nie o naciętych powłokach brzucha, nawałach mlecznych i innych średnio-miłych dolegliwościach, które w ostatnim czasie miały na mój wygląd i samopoczucie znacznie większy wpływ niż źle dobrany podkład. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby podzielić się z Wami produktami, które na pewno pomogą Wam przywrócić skórę do porządku po letnich szaleństwach, nawet jeśli ja sama nie mogę ich teraz stosować – chociaż bardzo bym chciała ;). 

1. Kwasy, czyli profesjonalne kosmetyki (nie) dla każdego.

   Nim zostałam mamą kuracja kwasami na początku jesieni była dla mnie jak wyprawka szkolna dla pierwszoklasisty. Po zabiegu u pani kosmetolog skóra łuszczyła się jak u jaszczurki zmieniającej pancerz, ale efekt był zawsze piorunujący – brak zmarszczek, wyprysków, przebarwienia o wiele jaśniejsze, pory niewidoczne. Zabiegi z kwasami w profesjonalnym gabinecie kosmetycznym to jednak niemały koszt, dla mnie nie bez znaczenia jest też fakt, że trzeba się do niego umówić i znaleźć czas w swoim grafiku. Mogłoby się więc wydawać, że skoro rynek przepełniony jest profesjonalnymi kosmetykami z kwasami, to taniej i szybciej możemy zrobić to samo w domu, na własną rękę.

  Piszę o tym dlatego, bo wiem jak często zdarza się nam zachłysnąć nowościami – bagatelizując jednocześnie fakt, że nie bez powodu dany produkt był wcześniej przeznaczony wyłącznie dla specjalistów. Stosowanie kwasów przynosi niesamowite efekty pod warunkiem, że dobierzemy odpowiedni rodzaj i we właściwym stężeniu. W przeciwnym razie może się okazać, że zafundujemy naszej skórze więcej szkód niż pożytku. Albo po prostu nie zobaczymy żadnych efektów. Dla przykładu – w gabinecie kosmetycznym nasza skóra poddawana jest nawet siedemdziesięcioprocentowym stężeniom podczas gdy w większości kosmetyków popularnych marek sięga ono maksymalnie pięciu procent. Stosowanie kwasów w domu nie będzie więc miało takiego efektu jak profesjonalna kuracja. Lepiej więc potraktować je jako dodatek w codziennej pielęgnacji, niźli coś, co w jeden dzień w magiczny sposób usunie wszystkie niedoskonałości z naszej twarzy. Jeśli chcecie stosować kwasy w domu, to wpierw dobrze by było czegoś się o nich dowiedzieć, tak aby dopasować produkt do naszych potrzeb – tutaj znajdziecie artykuł, który pomoże Wam odgadnąć co stoi za skrótami BHA, AHA czy LHA. Jeśli zamawiacie w internecie produkt o wyższym stężeniu niż pięć procent to uważnie przeczytajcie sposób użycia!

   Moja kosmetolog powiedziała mi jasno i wyraźnie, że w tym momencie zabiegi z mocnymi kwasami muszę sobie darować. Zaczynam zadawać sobie pytanie czy jest sens wydawać pieniądze i tracić czas na coś łagodniejszego? Przeglądam magazyny dla kobiet, które naszpikowane są reklamami zabiegów. Kassaji, hifu, Caci – nic mi te zbitki liter nie mówią i pewnie gdyby ktoś powiedział mi, że to nazwy azjatyckich ras psów nie zaprzeczyłabym. Potem, przeglądając Instagram, trafiam na stories Anny Skury, która po „nieinwazyjnym i bezpiecznym” zabiegu Aqualiftingu musiała przejść dwie poważne operacje… Skutecznie studzi to mój zapał do nowości, laserów, krioterapii i wszystkich innych innowacji, które są na rynku od niedawna (kto wie, czego dowiemy się o nich za 10 lat?). Postanowiłam, że zawartość mojej szafki w łazience musi mi póki co wystarczyć.

Trzeba odróżnić przelotny trend od wartościowej rutyny. Od wielu lat wiadomo, że koenzym Q10 jest jednym z niewielu składników którego działania przeciwzmarszczkowe zostało udowodnione. Zamiast agresywnych zabiegów skupiam się teraz na regularnej pielęgnacji – zamówiłam więc serum od Iossi. Na zdjęciu widzicie moje poprzednie zakupy od tej polskiej marki. Krem do twarzy DEEP HYDRATION z peptydami, prebiotykiem i kwasem hialuronowym już skończyłam (produkt bez wad, gorąco polecam), a balsam DEEP MOISTURE stosowałam przez ostatnie kilka tygodni i kurier wiezie mi już kolejne opakowanie. 

Balsam marzeń. Zapach świeży i jednocześnie rozgrzewający. Konsystencja, która idealnie się wchłania. Nawilża i łagodzi podrażnienia. W 98% ze składników naturalnych. Marka Iossi to prawdziwa polska perełka.  

 2. Makijaż (a raczej jego brak).

    Nie wiem czy to zasługa tej cudownej mody, która promuje naturalność, czy po prostu zwykłe lenistwo, ale w te wakacje moja skóra naprawdę odpoczęła od makijażu. Parę razy już Wam wspominałam, że po wielu latach stosowania podkładu Double Wear o mocnym kryciu, moje uwielbienie do niego jakoś zbladło i niechętnie teraz po niego sięgam.

    W sumie, nie powinno mnie to dziwić skoro wszystkie magazyny i portale od dawna krzyczą, że „skincare is the new make up”. Chciałabym się z tym zgodzić, ale do całkowitej rezygnacji z makijażu jeszcze trochę mi brakuje. Tym bardziej cieszą mnie takie odkrycia jak ten od Veoli Botanica. Nie wiem jakim cudem udało się tej marce stworzyć krem, który kryje jak podkład, ale Drop of perfection właśnie taki jest. Jestem pewna, że będziecie zaskoczone tym produktem równie mocno jak ja. Na zdjęciu poniżej nie mam na twarzy nic poza kremem BB – żadnego korektora, bazy, pudru, rozświetlacza. Być może według Was efekt wcale nie jest „szałowy”, ale dla mnie całkowicie wystarczający. Pamiętajcie, że nie mam tu żadnych filtrów (do których nasz mózg już się przyzwyczaił), a krem nałożyłam z samego rana (zdjęcie jest z godziny 17). W ciągu dnia nie robiłam żadnych poprawek. 

Ultralekki krem BB od Veoli Botanica o satynowym, długotrwałym wykończeniu, posiada mineralny filtr SPF20. Teraz mam na sobie odcień 3.0 Golden Beige (dla skóry o lekko ciemniejszej karnacji z dominującym ciepłym tonem). Gdy moja opalenizna zblednie to przerzucę się na kolor 2.0 Vanilla. Mam dla Was rabat na całe portfolio marki (poza akcesoriami i zestawami). Na hasło MLE dostaniecie -20%.

3. Wybielanie.

    Przebarwienia to zmora kobiet po ciąży (i nie tylko). Moje nie są jeszcze aż tak widoczne, ale i tak chcę zrobić co się da, aby było ich mniej (tak jak napisałam powyżej – coraz częściej rezygnuję z mocnego makijażu, a co za tym idzie chcę, aby moja skóra wyglądała coraz lepiej). Najchętniej wróciłabym do niezwykle skutecznego kremu na przebarwienia od marki Mesoestetic, ale taka kuracja nie jest wskazana dla kobiet w ciąży i podczas karmienia, więc jeszcze z tym poczekam. Cosmelan 2 możecie stosować przy każdym typie skóry, z wyjątkiem bardzo wrażliwej. Odpowiednio ułożona pielęgnacja z tym kosmetykiem naprawdę potrafi zdziałać cuda w walce z przebarwieniami, tylko trzeba wiedzieć jak go stosować, dlatego koniecznie sprawdźcie opis i skonsultujcie się z kosmetologiem topestetic (mają dostępne bezpłatne porady online, a ten krem jest bestsellerem). Mam dla Was też 20% rabatu na wszystkie kosmetyki Mesoestetic w topestetic na kod: KASIA2021 (promocje nie łączą się i akcja trwa do 24.09.2021).

Działanie tego kremu jest wielowymiarowe – redukcja przebarwień to tylko jedna z jego zalet. Przede wszystkim jest to produkt przeciwstarzeniowy. Najlepiej stosować go rano i wieczorem. Wszystkie kosmetyki DermaQuest produkowane są w USA, ich formuły nie zawierają parabenów i nigdy nie były testowane na zwierzętach. Marka jest pionierem i współtwórcą przełomowego stosowania roślinnych komórek macierzystych. Całą gamę produktów znajdziecie na Topestetic.  

    Na mojej ulubionej stronie z profesjonalnymi kosmetykami (topestetic.pl) znalazłam alternatywę na obecny czas, aby niwelować przebarwienia. Klientki sklepu oceniły krem SkinBrite Cream Dermaquest na 4.7 w pięciostopniowej skali i ma on ponad 100 opinii. To naprawdę nieźle. Ja już po tygodniu stosowania widzę, że przebarwienia na policzkach znikają. Krem nie wywołuje u mnie żadnego podrażnienia, no i mogę go teraz bezpiecznie stosować. Jeśli chciałybyście, aby kolor Waszej skóry był bardziej wyrównany i bez przebarwień, to te dwa produkty na pewno Was nie zawiodą – tylko dobierzcie je odpowiednio do potrzeb swojej skóry.

 

4. Dzień po dniu.

    Drobne wysiłki wykonywane każdego dnia, takie jak regularne stosowanie balsamów do ciała, dobry kremy na dzień i na noc, ruch, unikanie słodyczy, modyfikowanej żywności, smażonych potraw i (łatwo powiedzieć trudniej zrobić) stresu są dużo ważniejsze niż najbardziej inwazyjne zabiegi i najdroższe kosmetyki.

Co zawsze znajdziecie w mojej łazienkowej szafce? Hydrostabilizująco-regeneracyjną maskę nocną od Sensum Mare. Produkty tej marki zdobyły liczne nagrody branżowe, takie jak Glammies 2018 i 2020, Qltowy Eko Concept 2019, Kobieca Marka Roku 2019 czy Naturalny Hit Roku Ekotyki 2020, ale najlepsze recenzje piszecie Wy same. A ponieważ prawie codziennie czytam o tym, jak często zdarza Wam się robić ponowne zakupy w sklepie tej marki, to wiem, że ucieszy Was kod. Wystarczy, że wpiszecie MLE w czasie dokonywania zakupów a uzyskacie 15% zniżki na cały asortyment. Z całej siły polecam też ich serum (wersja do skóry suchej) – to jeden z moich ulubionych kosmetyków. 

    Pamiętam jak po pierwszej ciąży cały czas słyszałam pytanie „jak doszłam do siebie po ciąży?” i zawsze w głowie pojawiała mi się odpowiedź „ale doszłam gdzie?”. Prawda jest tak, że cały czas „idę” (parafrazując klasyka „ja się cały czas uczę” ;)). Dbanie o zdrowie, formę czy (bardziej prozaicznie) urodę nie jet procesem w którym dobiega się do mety i nagle, z dnia na dzień, można zaprzestać wszelkich wysiłków, bo, na przykład, osiągnęło się poprzednią wagę. Takie zero jedynkowe traktowanie tematu, to przede wszystkim pożywka dla PR-owców wszystkich produktów mających w tydzień zmienić nasze życie – od suplementów, przez kosmetyki, diety pudełkowe czy treningi w telefonie. Tam gdzie warto dotrzeć nie ma dróg na skróty i to samo tyczy się się pielęgnacji. Oczekujemy efektów na już, najlepiej spektakularnych. Często uważamy, że kosmetyk zdejmie z nas odpowiedzialność za zdrowy tryb życia i pomoże nam oszukać nasze własne ciało. Nic z tego.

    Bez względu na to czy jesteśmy w ciąży, właśnie zostałyśmy mamami, planujemy nimi być, nasze dzieci chodzą już do liceum albo jesteśmy przekonane, że tych dzieci nigdy mieć nie będziemy – w każdej z tych sytuacji powinnyśmy dbać o siebie i o swoje zdrowie – fizyczne i psychiczne. 

   Ten moment, gdy czytasz na lifestylowym blogu o tym, że kluczem do szczęścia jest filiżanka gorącej herbaty, a twoje problemy z cerą wynikają z braku snu. Nie wiem czy powinnam się teraz śmiać czy płakać, ale właśnie tego mi teraz trzeba ;). Nigdy w życiu nie byłam tak szczęśliwa i zmęczona jednocześnie!

*  *  *