The Treasure of Paris

   Each time when I'm in Paris, I'm surprised by one thing – it seems to me that I've already familiarised myself with many places and mysteries, yet I'm still able to spot another new special feature of this city – invisible at first glance. To be honest, shopping and a crazy store tour have never been my aim when I travel to this city. In fact, I can't recall whether I ever spent more than forty minutes in one of the famous Parisian shopping centres (unless of course, we are talking about Lafayette, but it doesn't count because I was most charmed by the grocery section). In the Internet era, when items created by large fashion houses can be ordered even while I'm lying under a duvet at home in Sopot, it's a waste of time to run between boutiques. It's more important for me to see something different, attend an exhibition, or aimlessly ramble around the city to feel like a true Parisian for a moment.  

   And that is how I find the most interesting stores – by walking between the tenement houses made from light sandstone allowing the city to have unique lighting at any time of the day. I am delighted to press my nose to shop windows and peek inside. Usually, the trade signs don't say much – Aigle, Dormeuil, or Heschung are brands that did not permeate into the mass consciousness of European citizens. Not because they didn't strive to do so. They just think that luxury products don't need any type of advertisement to reach their customers… in fact, they need something totally opposite.  

   Most of us associate luxury with something on which we need to spend a lot of money. Meanwhile, the definition mentions two other aspects: high quality and scarcity. Therefore, some brands make every effort to prevent random people from learning about them. First, you need to hear about these brands and reach them, appreciate their tradition and craft (and not the advertisement bought in fashion magazines). Such brands see to the fact that the circle of the visiting guests consists only of individuals who are characterised by good taste. It doesn't matter that the companies will sell fewer products. They want their items to be purchased by appropriate people. This will guarantee prestige and lure other "appropriate" customers.  

   In each district, from Montparnasse to Montmartre, we will find boutiques of such brands, but one of them has earned my special attention. While other luxury companies spend fortunes on campaigns featuring Hollywood stars, this brand prefers the financial support of Monet Museum (La Monnaie Museum) and preparing an exhibition presenting the mysteries of jewellery craft over the course of the last sixty years. Of course, I'm talking about Boucheron brand – one of the oldest and most luxurious jewellery brands in the world.

***

   Za każdym razem, gdy jestem w Paryżu zaskakuje mnie jedna rzecz – wydaje mi się, że poznałam już wiele jego zakątków i tajemnic, a jednak wciąż zdarza mi się dostrzec kolejną cechę szczególną tego miasta, niewidoczną na pierwszy rzut oka. Powiem Wam szczerze, że zakupy i szalony tour po sklepach nigdy nie stanowił dla mnie celu wyjazdu. Właściwie nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek spędziła w którejś ze sławnych paryskich galerii handlowych więcej niż czterdzieści minut (no chyba, że mówimy o galerii Lafayette, ale to się raczej nie liczy, bo najbardziej oczarował mnie tam dział spożywczy). W dobie internetu, kiedy rzeczy od wielkich domów mody można zamówić nawet leżąc pod kołdrą w moim mieszkaniu w Sopocie, szkoda mi czasu na bieganie między jednym butikiem a drugim. Wolę zobaczyć w tym czasie coś innego, pójść na wystawę albo chociaż pospacerować po mieście bez celu i poczuć się przez chwilę jak mieszkaniec Paryża.

   I właśnie szwendając się tak między kamienicami z jasnego piaskowca, którym miasto zawdzięcza swoje wyjątkowe światło o każdej porze dnia, znajduję najciekawsze sklepy. Z przyjemnością przyciskam nos do witryn i podglądam ich wnętrza. Szyldy zwykle niewiele mi mówią – Aigle, Dormeuil czy Heschung to marki, które nie przedostały się do masowej świadomości mieszkańców Europy. Nie dlatego, że mimo starań im się to nie udało. Po prostu uważają, że luksusowy produkt nie potrzebuje zasięgowej reklamy… właściwie potrzebuje czegoś dokładnie odwrotnego.

   Przez większość z nas luksus kojarzony jest z czymś, na co trzeba wydać dużo pieniędzy. Tymczasem definicja mówi jeszcze o dwóch innych ważnych aspektach: wysokiej jakości i trudnej dostępności. Niektóre marki dbają więc o to, aby o ich istnieniu nie dowiedziały się przypadkowe osoby. Trzeba wpierw o nich usłyszeć i dotrzeć do nich, docenić ich tradycję i rzemiosło (a nie reklamę wykupioną w magazynach modowych). Takie marki dbają o to, aby wizytę w ich sklepach składały jedynie osoby cechujące się dobrym smakiem. Nieważne, że sprzedadzą mniej, ważne, aby ich wyroby trafiały w dobre ręce, bo to zapewni prawdziwy prestiż marce i sprowadzi do nich kolejnych „odpowiednich” klientów.

   W każdej dzielnicy, od Montparnasse po Montmartre, znajdziemy butiki takich marek, ale jeden zasłużył na moją szczególną uwagę. Podczas gdy inne luksusowe firmy wydają fortuny na kampanie z udziałem gwiazd Hollywood, ta marka woli wspomóc finansowo Muzeum Monet (La Monnaie Museum) i przygotować wystawę opowiadającą o tajemnicach rzemiosła jubilerskiego na przestrzeni ostatnich stu sześćdziesięciu lat. Mowa oczywiście o marce Boucheron – jednej z najstarszych i najbardziej ekskluzywnych marek jubilerskich na świecie.

Muzeum Monet. 

płaszcz – MLE Collection (prototyp na przyszły sezon) // buty – Gianvinto Rossi // spodnie – Topshop (model Joni) // kasmirowy szal – MINOU Cashmere // torebka – Chanel // okulary – vintage YSL // sweter w paski (MLE Collection – do sklepu wróci jutro pełna rozmiarówka) //

An old advertisement of Boucheron.  

   Its founder, Frédéric Boucheron, wanted to start something that would be elite from the very beginning. Since his childhood he had been always interested in jewellery and he quickly started his education in the field. When he was 14 years old, he finished an internship at Julesa Chaise's jewellery workshop and was employed in the well-known Tixier-Deschamps. The company had its headquarters in the arcades of the famous Palais-Royal which were the main area for the rambles of Parisian aristocracy. It was probably where young Frédéric, owing to careful observation, learnt what today's world would call great PR. When he faced the decision to open his own boutique, he knew that it's better to start with even the smallest store in the luxury district than a beautiful salon in an inappropriate place. It was a great risk because his whole family decided to put their all savings into Frédéric's company – all of the family members truly believed in his talent.  

   The apt jeweller sensed everything right and could quickly open a new larger store. When choosing a store that was located one kilometre away from Palais-Royal, he probably had no idea that one hundred years later it will become one of the most expensive real properties in the world as each tenement house, each square metre on Vendome Plaza is a real gold mine. This is precisely where Madame Pompadour was buried, where Frédéric Chopin spent his last days, where Coco Chanel lived for years – Vendome Plaza has always gathered remarkable people and has become a natural background for the equally unique stories of their lives. From Hemingway to Princess Diana. It is also one of those places that hasn't changed much from the beginning (apart from the statues of the consecutive French monarchs, which were pulled down and erected anew, located in the centre of the plaza). Allegedly, Frédéric purposefully chose a store on the corner from the southern side – he wanted the sun rays reaching his shop windows to highlight the glow of diamonds appropriately. I don't know whether it's true, it was difficult to pass by it indifferently regardless.  

   Below, you will find photos from the exhibition as well as a few old photos from the private archives of the Boucheron clan. In Poland, you can buy the brand's products only here

***

Reklama Boucheron sprzed lat.

   Jej założyciel, Frédéric Boucheron, od samego początku chciał stworzyć coś elitarnego. Już od dziecka pasjonował się biżuterią i szybko rozpoczął edukację w tym kierunku. W wieku czternastu lat ukończył praktykę w zakładzie jubilerskim Julesa Chaise'a i znalazł pracę w słynnej Tixier-Deschamps. Firma ta miała swoją siedzibę w arkadach słynnego Palais-Royal, które były głównym kierunkiem spacerów paryskiej arystokracji. To pewnie tam, dzięki wnikliwym obserwacjom, młody Frédéric nauczył się tego, co w dzisiejszych czasach nazwalibyśmy dobrym PR-em. Gdy stanął przed decyzją otwarcia własnego butiku, wiedział, że lepiej otworzyć nawet najmniejszy sklepik w ekskluzywnej dzielnicy, niż najpiękniejszy salon w nieodpowiednim miejscu. Dużo ryzykował, bo cała rodzina postanowiła przeznaczyć swoje oszczędności na jego firmę – wszyscy wierzyli szczerze w jego talent.

   Zdolny jubiler miał nosa i szybko mógł pozwolić sobie na otwarcie nowego, większego sklepu. Wybierając lokal oddalony ledwie o kilometr od Palais-Royal nie wiedział pewnie, że sto sześćdziesiąt lat później stanie się on jedną z najdroższych nieruchomości na świecie, bowiem każda kamienica, każdy metr kwadratowy na Placu Vendome to prawdziwa żyła złota. To tam pochowano Madame Pompadour, tam Fryderyk Chopin spędził swoje ostatnie dni, tam przez lata mieszkała Coco Chanel – Plac Vendome od zawsze skupiał wokół siebie niezwykłych ludzi i stał się naturalnym tłem dla równie niezwykłych historii ich życia. Od Hemingway'a aż po księżnę Dianę. To również jedno z tych miejsc, które od czasu powstania zbytnio się nie zmieniło (pomijając burzone i na nowo stawiane posągi kolejnych władców Francji na środku placu). Ponoć Frédéric celowo wybrał lokal na rogu od południowej strony – chciał, aby promienie słońca padające na witryny jego sklepu dobrze podkreślały blask brylantów. Nie wiem czy to prawda, ale tak czy siak ciężko było mi przejść koło tego miejsca obojętnie.

   Poniżej zapraszam Was do obejrzenia zdjęć z wystawy oraz kilku starych fotografii z prywatnych archiwów klanu Boucheron. W Polsce biżuterię marki można obejrzeć lub zakupić jedynie tutaj.  

Original jewellery designs. Animal motifs are Boucheron's identification mark.

Oryginalne projekty biżuterii. Motyw zwierzęcy to znak rozpoznawczy Boucheron.

Cat Vladimir is a real character. In the past, he lived in one of the boutiques on Vendome Plaza. He basked on the necklaces worth millions and welcomed each guest. His image was used in one of the advertising campaigns.

Kot Vladimir to prawdziwa postać. Przed laty zamieszkiwał butik na Placu Vendome, wygrzewał się na koliach wartych miliony i witał z każdym gościem. Jego wizerunek został wykorzystany do jednej z kampanii reklamowych. 

One of the most famous Boucheron projects. This is the brand responsible for the snake motif in the world of jewellery. Frédéric​ designed this necklace for his wife, Gabrielle.

Jeden z najsłynniejszych projektów Boucheron. To właśnie tej marce zawdzięczamy motyw węża w biżuterii. Frédéric​ zaprojektował ten naszyjnik dla swojej żony Gabrielle. 

Frédéric Boucheron. Portrait by Aimé Morot, 1894.

Frédéric Boucheron. Portret autorstwa Aimé Morot, 1894 rok. 

Vendome Plaza. It looks the same today. Cars and attires are the only things that have changed.

Plac Vendome. Dziś wygląda identycznie. Tylko samochody i stroje przechodniów się zmieniły. 

 

 

Upieczmy różowe ciasto!

I've always liked to spend Valentine's Day at home. With my significant other. I wasn't really into restaurant tables decorated with pink hearts. As if the feeling of love was present only on that specific day.What I like to do on that occasion is I like to bake something special. Something sweet so that we can all eat something under the duvet in the morning and enjoy the moment for as long as possible.When it comes to sweet treats – what would you like to eat on Valentine's Day?

*   *   *

Walentynki zawsze lubiłam spędzać w domu. W otoczeniu Najbliższego. Niespecjalnie cieszyły mnie restauracyjne stoliki z różowymi serduszkami. To tak, jak gdyby uczucie tkwiło w nas tylko tego dnia.

Ale za to lubię na tę okazję upiec coś specjalnego. Coś słodkiego, żebyśmy mogli wspólnie rano w trójkę zjeść pod kołdrą i cieszyć się tą chwilą jak najdłużej.

A co Wy chcielibyście zjeść słodkiego na Walentynki?

Ingredients:

(loaf pan or traditional cake tin with a diameter of 26/29 cm)

250 g of baked beetroots (you can find ready products in stores) + 2 tablespoons of beetroot juice from the baked beetroots (it will be useful for the cream)

250 g of wheat flour

4 eggs

1 bar of white chocolate + 120 g of brown sugar

180 ml of plant oil

1.5 teaspoons of baking powder

cream:

250 g of mascarpone + 2 tablespoons of icing sugar

2 tablespoons of beetroot juice

***

Skład:

(keksówka lub tradycyjna tortownica o średnicy 26/29 cm)

250 g upieczonych buraków (w sklepach są już gotowe) + 2 łyżki powstałego soku (przyda się do kremu)

250 g mąki pszennej

4 jajka

1 tabliczka + 120 g brązowego cukru

180 ml oleju roślinnego

1,5 łyżeczki proszku do pieczenia

krem:

250 g serka mascarpone + 2 łyżki cukru pudru

2 łyżki soki z buraków

Directions:

  1. All of the ingredients should have room temperature so that you can avoid ending up with a sad layer. Blend the beetroots with oil in a food processor or with the use of a blender to get a purée. Melt the chocolate in a water bath.
  2. Mix the eggs with sugar until thick and fluffy. Add sifted flour with baking powder, beetroot purée, and melted chocolate. Stir everything with a spatula until evenly combined. Place the mixture in a baking tray lined with parchment paper. Bake it in the oven preheated to 160ºC for approx. 45 minutes or until the skewer is dry. Take it out of the oven and wait until it cools.
  3. To prepare the cream: mix mascarpone with icing sugar and beetroot juice. Pour the ready cream onto the cooled cake. Decorate it with dried rose petals.

***

A oto jak to zrobić:

  1. Wszystkie składniki powinny mieć temperaturę stołową tak by uniknąć zakalca. Buraki z olejem miksujemy w malakserze lub za pomocą blendera na puree. Czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej.
  2. Jajka ucieramy z cukrem na puszystą masę. Dodajemy przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia, puree z buraków i roztopioną czekoladę. Całość mieszamy szpatułką do połączenia się składników. Ciasto przekładamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 160 stopniach C przez ok. 45 minut lub do tzw. suchego patyczka. Wyjmujemy i czekamy, aż ostygnie.
  3. Aby przygotować krem: ser mascarpone ucieramy z cukrem pudrem i sokiem z buraków. Krem przekładamy na ostudzone ciasto. Dekorujemy ususzonymi płatkami różanymi.

Rozpuszczoną białą czekoladę przelewamy do masy buraczanej.

Jak zrobić krem o różowym zabarwieniu, unikając barwników spożywczych? Polecam dodać 2 łyżki soku z upieczonych buraków – kolor jest piękny!

Krem przekładamy na ostudzone ciasto.

Ciasto dekorujemy suszonymi płatkami róży.

Valentine’s vibes

Valentine's Day atmosphere has also reached my home. In anticipation of tomorrow, check out a short post with love theme in the forefront.

***

Walentynkowe klimaty zagościły też u mnie. W oczekiwaniu na święto zakochanych zapraszam Was na krótki wpis z miłosnym tematem w roli głównej.

    If you like reading books about love that aren't clichés, I really recommend you Ashley Warlick's new novel.  "The Arrangement" is inspired by the biography of M.F.K. Fisher – a well-known American writer. The landscapes of California, southern France, and Swiss Alps are the charming background for the protagonist's actions. The book is really captivating and compels us to answer the question – what does a woman really want?

***

   Jeśli lubicie sięgać po książki o miłości, które nie trącą banałem to polecam Wam nową powieść autorstwa Ashley Warlick. Książka "Smaki miłości" inspirowana jest biografią M.F.K. Fisher – słynnej amerykańskiej pisarki. Urzekającym tłem dla poczynań głównej bohaterki są pejzaże Kalifornii, południowej Francji i szwajcarskich Alp. Książka naprawdę wciąga i zmusza nas do odpowiedzi na pytanie – czego tak naprawdę pragnie kobieta?

New lip colour is the simplest way to attain more provocative makeup. I recommend vibrant red by CHANEL or matte beige with a pinch of pink by Balmain.

***

Nowy kolor ust to najprostszy sposób na bardziej prowokujący makijaż. Proponuję soczystą czerwień od CHANEL lub matowy beż z odrobiną różu od Balmain. 

czarne body – MLE Collection (dostępne od 23 lutego) // dżinsy – H&M // pościel – H&M Home

LOOK OF THE DAY – frost in the city

leather bag / skórzana torebka – See by Chloe

faux-fur vest / kamizelka ze sztucznego futra – MLE Collection

leather boots / skórzane botki – Gianvinto Rossi (stara kolekcja, podobne tutaj i tutaj)

jacket / kurtka – efekt wymiany szafy z przyjaciółką (marka Woolrich)

black sweater / czarny sweter – Karen Millen (podobny tutaj)

earrings / kolczyki – & Other Stories

sunglasses / okulary – Jimmy Fairly (podobne tutaj)

coated jeans / woskowane spodnie – Topshop 

gloves / rękawiczki – Asos

   Today's outfit is my favourite solution when you have to face Arctic conditions outside. In such a case, I put on a faux fur vest, owing to which I feel much warmer throughout the day. When the temperature becomes higher (more or less by twenty degrees), I will wear it on top of a blazer like here.   

   If you like my vest or you've already set your eyes on something from the MLE Collection offer (for example, this perfect dress), remember that you can now use the code "MLELOVE" which will give you a 20 % discount on all products. The code can be combined with the regular promotional offer, which means that you can now buy the vest for less than PLN 280. Have a pleasant shopping experience!

***

   Dzisiejszy zestaw to moje ulubione rozwiązanie, gdy na zewnątrz panują arktyczne warunki. Pod kurtkę wkładam wtedy kamizelkę ze sztucznego futra, dzięki temu jest naprawdę o wiele cieplej. Gdy temperatura będzie nieco wyższa (mniej więcej o dwadzieścia stopni), to będę ją nosić na marynarkę, tak jak tutaj

   Jeśli spodobała Wam się moja kamizelka albo już wcześniej upatrzyłyście sobie coś z oferty MLE Collection (na przykład tę idealną sukienkę) to pamiętajcie, że teraz można wykorzystać kod "MLELOVE", który da Wam dwadzieścia procent zniżki na wszystko. Kod łączy się z regularną promocją, a to oznacza, że kamizelkę kupicie teraz za niecałe 280 złotych (kod ważny tylko do poniedziałku :)). Udanych zakupów!

Czy to dobre geny czy doczepy?

kardigan – Zara (podobny tutaj i tutaj), szorty – MLECollection (podobne tutaj i tutaj), t-shirt – GAP

    Women have always dreamt about beautiful hair. While preparing for writing this post, first, I decided to quiz my grandmother (almost 90 years of age) and mother (62 years old) about their hair care in the past. My grandmother washed her hair with a beaten egg and then rinsed it with water mixed with vinegar (that's what gave it shine). In the past, the best "hair mask" was paraffin oil. When it comes to my mother, she mentioned washing her hair with camomile essence and rinsing it with milk (allegedly it immediately gained softness and smoothness). A fun fact – she got curly hair by soaking her hair in beer and curling it on narrow strips prepared from paper sheets.  

   I don't know whether their methods were effective (maybe you can tell me?), but it convinced me that regardless of the changing times, development of cosmetology, and new beauty canons, each of us have dreamt, dreams, and will dream about dense, shiny, and strong hair. Mother nature isn't just here. Those women who haven't been given stunning hair are searching for new solutions to trick their own genes. The group includes actors, singers, television hosts, or bloggers – for a few months now, gossip websites have been showering us with information on hair extensions falling off celebrities' heads, strange grafts, alopecia areata, and long divagations on whether some celebrities' braids are real or not. I'm curious myself about all the latest innovations that are supposed to make my hair turn from Meg Ryan's thin feathers to Kim Kardashian's shock of hair (by the way – I'm curious on the number of different DNA chains that can be found on her head). Today, I will show you a few ways – from the most drastic one to those less invasive – to quickly increase the diameter of your pony tail.

***

   Kobiety od zawsze marzyły o pięknych włosach. Przygotowując się do napisania tego tekstu, najpierw postanowiłam przepytać moją babcię (prawie 90 lat) i mamę (62 lata) o to, jak kiedyś pielęgnowały włosy. Babcia myła włosy roztrzepanym jajkiem, a później spłukiwała je wodą z octem (to zapewniało im połysk). Najlepszą „maską” była nafta nieoczyszczona. Mama natomiast wspomniała o myciu włosów w wyciągu z rumianku i spłukiwaniu ich mlekiem (podobno od razu były miękkie i gładkie). Z ciekawostek – loki uzyskiwała mocząc włosy w piwie i nakręcając je na wąskie paski zrobione z pociętych kartek.

   Nie wiem na ile ich metody były skuteczne (może Wy mi powiecie?) ale utwierdziło mnie to w przekonaniu, że niezależnie od zmieniających się czasów, rozwoju kosmetologii i nowych kanonów piękna, każda z nas marzyła, marzy i będzie marzyć o gęstych, lśniących i mocnych włosach. Natura nie jest w tym przypadku sprawiedliwa i te kobiety, wobec których okazała się mniej łaskawa, szukają coraz to nowych rozwiązań aby oszukać własne geny. Wśród nich są także aktorki, piosenkarki, osobowości telewizyjne czy blogerki – od kilku miesięcy portale plotkarskie zasypują nas informacjami o wypadających doczepach gwiazd, dziwnych przeszczepach, łysinach plackowatych i długimi dywagacjami na temat naturalności co poniektórych warkoczy. Sama chętnie przyglądam się wszystkim nowinkom, które mają sprawić, że zamiast piórek niczym Meg Ryan będę miała czupryną Kim Kardashian (swoją drogą – ciekawe ile rodzajów DNA ma na swojej głowie?). Dziś przedstawiam kilka sposobów – od tych najbardziej drastycznych po mniej inwazyjne – na to, aby w błyskawiczny sposób zwiększyć średnicę naszego kucyka.

1. Hair extensions – are they worth it?  

   The most controversial issue when it comes to hair extensions is not the method, but whether we want to have something on our heads that isn't in fact ours. For most women, such option is out of the question as they love natural look. However, if you have nothing against it, you should simply try it – it's important to remember to undergo the treatment at a good hair salon. You should also be aware of the fact that the potential negative consequences connected with extensions and hair thickening kick in after some time.
   That is why I would be very cautious.I haven't been able to find any scientific proofs that would say anything about the fact that hair extensions affect the state of your hair badly. On various forums, you can read many comments elaborating on multiple ways of attaching the extensions and the lamentable effects.  
   In Poland, the most popular method of hair extension is the keratin method (also known as "heat method"). It involves attaching hair strands with the use of a hot extension tool that melts the bond to your hair or with the use of a gun with a keratin cartridge. I can't really believe that heating our hair to the temperature of 180ºC and applying glue to it have no negative effects. Besides, on numerous occasions have I seen effects of such extensions – it looks pretty unnatural. Supposedly, the least invasive method is the application of translucent bands with hair strands between them. A big drawback of this method is its price – first visit costs up to two or even three thousand zlotys. Later, more or less every two or three months, you need to change the place of the bands and move them nearer the roots – and that costs at least three hundred zlotys. The advantage is that the effect is really natural. I opted for this method before my wedding. I didn't notice any negative effects, but I had the bands for less than three weeks so I don't know whether my opinion can be taken into consideration at all.  
   If you want to do the treatment at home, it's best to use the clip-in method (single strands attached to a clip). However, remember that such treatment will damage your hair and there exists risk that the bands will move from its original place during intense movements – it's unacceptable for me.
   Fortunately, there are a few natural ways to make your hair really denser and longer.

 

***

1. Przedłużanie i zagęszczanie włosów – czy warto?

   Najbardziej kontrowersyjną kwestią w temacie doczepiania włosów nie jest metoda jaką wybierzemy, ale to, czy w ogóle chcemy mieć na głowie coś, co nie jest „nasze”. Dla większości kobiet taka opcja w ogóle odpada ze względu na zamiłowanie do naturalności, ale jeśli komuś to nie przeszkadza, to niech po prostu spróbuje – ważne jednak, aby wykonać zabieg u sprawdzonego fryzjera. Trzeba też liczyć się z tym, że dopiero za jakiś czas dowiemy się o negatywnych konsekwencjach związanych z zagęszczaniem i przedłużaniem włosów, podchodziłabym więc do całej sprawy z dużą ostrożnością.
Nie znalazłam żadnych naukowych dowodów, które mówiłyby o tym, że przedłużanie włosów źle wpływa na ich kondycję. Na forach można jednak przeczytać wiele komentarzy na temat różnych sposobów ich zaczepiania i dramatycznych efektów końcowych.
   W Polsce najbardziej popularną metodą przedłużania włosów jest metoda keratynowa (nazywana również metodą „na ciepło”). Polega ona na doczepieniu włosów za pomocą zgrzewarki lub pistoletu z wkładem keratynowym. Nie wierzę, aby podgrzewanie naszych włosów do temperatury 180 stopni i sklejanie ich klejem nie miało negatywnych skutków. Poza tym, widziałam nie raz efekty takiego przedłużania – wygląda to bardzo nienaturalnie. Podobno najmniej inwazyjną metodą jest nakładanie przeźroczystych taśm, pomiędzy którymi znajdują się włosy. Dużym minusem tej metody jest cena – pierwsza wizyta to koszt dwóch nawet trzech tysięcy złotych. Później, mniej więcej co dwa, trzy miesiące, należy przeczepić taśmy bliżej nasady włosów, a to kosztuje przynajmniej trzysta złotych. Plus jest taki, że efekt jest naprawdę naturalny. Sama zdecydowałam się na przedłużenie włosów przed ślubem właśnie tą metodą. Nie zaobserwowałam negatywnych skutków, ale taśmy miałam na głowie niecałe trzy tygodnie, więc nie wiem czy moja opinia jest miarodajna.
   Jeśli chciałabyś przyczepić włosy sama w domu, to najlepiej sprawdzi się metoda „clip in” (pojedyncze pasma przyczepione do klipsa). Ostrzegam jednak, że takie zabiegi bardzo niszczą nasze włosy i istnieje ryzyko, że podczas intensywnej zabawy lub wysiłku pasma się obsuną – dla mnie to nie do zaakceptowania.
Na szczęście, istnieje kilka naturalnych sposobów na to, aby nasze włosy faktycznie były gęstsze i dłuższe.

Produkty Balneokosmetki – regenerujący duet – szampon i odżywka do włosów. Korzystając z kodu rabatowego "luty" można uzyskać 20 procent zniżki na cały asortyment)

2. If these aren't genes, you can always try hair care  

Some women are genetic lucky devils and even a horse would envy them their hair (see @Negin_Mirsalehi). I'm definitely not in that group – my hair is dry, thin, and extremely brittle. If I weren't paying so much attention to it, I wouldn't even be able to grow it to my shoulders (it brittles at every opportunity). Fortunately, I can see the effect of scrupulous hair care – I don't wash my hair every day and I use delicate shampoos. I really like those by Balneokosmetyki, as they have a pleasant coconut scent – our hair doesn't seem gluey, but shiny, smooth, and mostly nourished. I finish rinsing my hair with cold water. Before drying my hair, I spray it with no rinse hair conditioner  – from roots to ends. Now, I'm using Kerastase Aura Botanica. These types of products protect your hair from the hot air of the hair drier. I apply argan oil to the ends of my hair (currently, it is discounted from eight to six zlotys in Rossmann). Once a week, most often on the weekends, I apply a three-stage deep regeneration treatment to my hair. I use a care kit, OMG! 3w1, in sachets. First step: wash your hair with a natural shampoo with coconut oil, lavender, and rosemary extract (content of the sachet will be enough to wash your hair twice). Second step: apply hair conditioner containing oils and vitamins (your hair should become soft to the touch already after first application). Third step (the best one): place a magic cap on your hear. It is soaked with collagen lotion and keratin. Owing to the use of this cap, the skin produces additional heat and absorbs the nutrients better. After drying, the effect is really astonishing and I honestly think that it's better then after paying a visit at a hairdresser's (until the end of February, you can buy the hair mask on Aurashop.pl and in Douglas at a discounted price for PLN 25).  
   For the last couple of months, I've been trying to cut down on hair dyeing. In the evening, I apply a little bit of conditioner to the roots and plait my hair – allegedly, the tangling of your hair at night is one of the reasons for hair loss; therefore, it's better to delicately tie it back.

***

2. Jeśli nie geny, to zostaje jeszcze pielęgnacja

   Niektóre kobiety są genetycznymi szczęściarami i niejeden koń pozazdrościłby im włosów (patrz @Negin_Mirsalehi). Ja zdecydowanie nie należę do tego grona – moje włosy są suche, cienkie i ekstremalnie łamliwe. Gdybym nie poświęcała im uwagi, to nigdy nie urosłyby nawet do ramion (kruszą się przy każdej nadarzającej się okazji), na szczęście widzę efekty skrupulatnej pielęgnacji – teraz nie myje ich codziennie i używam delikatnych szamponów. Bardzo lubię te od Balneokosmetyki, bo ładnie pachną kokosem, włosy nie wydają się po nich „oblepione", są natomiast lśniące, gładkie i przede wszystkim odżywione. Spłukiwanie głowy kończę zawsze chłodną wodą. Jeszcze przed suszeniem włosów spryskuje je odżywką bez spłukiwania, od nasady po same końce. Teraz używam Kerastase Aura Botanica. Tego typu produkty chronią też włosy przed ciepłym powietrzem suszarki. Na końcówki włosów nakładam olejek arganowy (obecnie jest przeceniony w Rossmannie z ośmiu złotych na sześć). Raz w tygodniu, najczęściej w weekend, funduję moim włosom kompleksową, trój-etapową regenerację. Do tego używam zestawu pielęgnacyjnego OMG! 3w1 w saszetkach. Krok pierwszy: myjemy włosy naturalnym szamponem z ekstraktem z oleju kokosowego, lawendy i rozmarynu (saszetka wystarczy na dwa mycia). Krok drugi: nakładamy odżywkę, która zawiera oleje i witaminy (już po pierwszym nałożeniu nasze włosy są gładkie w dotyku). Krok trzeci (najlepszy): zakładamy na głowę magiczny czepek, który jest nasączony kremem kolagenowym i keratyną. Dzięki czepkowi skóra wytwarza dodatkowe ciepło, szybciej więc wchłania składniki odżywcze. Po wysuszeniu efekt jest zaskakujący i szczerze uważam, że lepszy niż po wyjściu od fryzjera (do końca lutego maskę można kupić na Aurashop.pl i w Douglasie w promocyjnej cenie dwadzieścia pięć złotych).
   Już od dobrych paru miesięcy staram się rzadziej farbować włosy. Wieczorem nakładam na końcówki odrobinę odżywki i zaplatam warkocza – podobno plątanie się włosów w nocy to jeden z powodów ich wypadania, dlatego lepiej jest je delikatnie związać przed położeniem się do łóżka.

3. Fight for every lock of hair  

   If you noticed first signs of increased hair loss, first and foremost, you shouldn't stress too much about that state – most of us can observe greater hair loss twice a year. In the past, it was difficult to combat it without a visit at a dermatologist's office. I still remember how my mother used to buy out all anti-hair loss ampoules whenever she came across them at a pharmacy, but now, you will find effective and affordable cosmetics even in Rossmann. Mostly, these are Seboradin Forte ampoules – all of my friends have tested these ampoules and noticed a positive change. You can apply them even on a daily basis. You don't have to rinse it off. You can see the first effects already after two weeks. Remember, improper hair care may also enhance hair loss. Drying, styling, and dyeing aren't only damaging to hair itself, but also to the skin and roots – once in a while, you should thoroughly cleanse and nourish your scalp (for example, I recommend this shampoo).Remember – if you notice that the state of your hair has considerably declined over a short period of time, you shouldn't buy a new shampoo, but visit a doctor – intense hair loss can be a sign of a disease.

***

3. Walcz o każdy włos

   Jeśli zauważyłaś u siebie pierwsze oznaki nadmiernego wypadania włosów, to przede wszystkim nie martw się za bardzo – większość z nas dwa razy do roku obserwuje u siebie więcej wypadających włosów. Kiedyś ciężko było znaleźć na to ratunek poza gabinetem dermatologa. Do dzisiaj pamiętam jak moja mama, gdy tylko znalazła w aptece ampułki przeciwko wypadaniu włosów wykupowała wszystkie, ale teraz nawet w Rossmannie znajdziesz kosmetyki skuteczne i niedrogie. Przede wszystkim zaliczają się do nich ampułki Seboradin Forte – przetestowały je wszystkie moje koleżanki i każda zauważyła pozytywną zmianę. Można je nakładać nawet codziennie. Nie trzeba ich spłukiwać. Pierwsze efekty widać już po dwóch tygodniach. Pamiętaj, że do wypadania włosów może przyczyniać się ich nieodpowiednia pielęgnacja. Suszenie, układanie czy farbowanie nie tylko niszczy samego włosa, ale również skórę i cebulki – raz na jakiś czas powinno się dokładnie oczyścić i odżywić skórę całej głowy (polecam na przykład ten szampon).
Pamiętaj – jeśli widzisz, że w krótkim okresie czasu kondycja twoich włosów bardzo się pogorszyła to nie kupuj nowego szamponu tylko pójdź do lekarza – intensywne wypadanie może być objawem choroby.

4. Wanted notice  

   When I start a conversation about hairdressers with my friends, it usually ends in an hour-long litany of complains in case of each of them. One of them, travels from Warsaw to Władysławowo every two months because she was able to finally find a hair salon that she's not afraid to visit. My other friend (whom you know well from the blog ;)) is so afraid of hairdresser's and their beliefs concerning hair dyeing that she bleaches her hair at home (I couldn't believe it until I saw it with my own eyes). Another friend asks her mother to cut her ends every month (why does it run rampart among the hairdressers that when you ask them to cut three centimetres, they always cut eight?!). I could endlessly enumerate such examples. No to mention that when someone beats their own fear and decides to visit a "hair stylist" the waiting period takes up to two months. And if there was a possibility to peek into a hairdresser's calendar and find a gap for yourself in his very busy schedule? Or read other clients' opinions right away and get down to searching for another specialist? I am surprised by the fact that you had to wait for such an app for such a long time. We can do all of those actions within one click on the phone. And without discussing anything over the phone and rescheduling for the thousandth time. Tomorrow, I have a visit at a hairdresser's that I came to know through Booksy – it offers a list of hair salons, beauty salons, massage therapists, physiotherapists, manicurists, personal trainers, and dieticians. We can use the site to book a visit at any time of day or night. When you're setting an appointment, you can easily see the availability of each person. We can see a given person's schedule and choose a free slot instead of waiting for three months and cottoning on one day before the scheduled visit that we've already planned something else for the day just by accident.  
   If you want to read more about hair care and ways to increase its volume, you can see my old post – here.

***

4. List gończy

   Gdy w naszym babskim gronie rozpoczynamy rozmowę na temat fryzjerów, kończy się to zwykle godzinną litanią każdej z nas. Jedna z moich przyjaciółek co dwa miesiące pokonuje drogę z Warszawy do Władysławowa, bo tylko tam znalazła salon, do którego nie boi się chodzić. Inna moja koleżanka (którą dobrze znacie z bloga ;)) tak bardzo boi się fryzjerów i ich przekonań na temat farbowania, że od lat rozjaśnia włosy sama w domu (nie wierzyłam dopóki nie zobaczyłam na własne oczy). Kolejna koleżanka co miesiąc prosi mamę o podcinanie końcówek (czy to jakiś fetysz u fryzjerów, że gdy mówisz trzy centymetry, a oni muszą ściąć ci osiem?!). Takich przykładów mogłabym mnożyć bez końca. Nie mówiąc już o tym, że gdy któraś z nas pokona strach i postanowi udać się do „stylisty fryzur” to okres oczekiwania na wizytę wynosi zwykle co najmniej dwa miesiące. A gdyby tak można było samemu zajrzeć w kalendarz fryzjera i znaleźć dla siebie lukę w jego napiętym grafiku? Albo od razu przeczytać opinie jego klientek i zabrać się za szukanie kogoś innego? Właściwie to dziwi mnie fakt, że tak długo trzeba było czekać na aplikację dzięki, której te wszystkie czynności możemy wykonać na własnym telefonie. I to bez dyskutowania z kimkolwiek przez telefon i dogrywaniem terminu. Już jutro idę do fryzjera, którego znalazłam przez aplikację Booksy – to podręczny zbiór salonów fryzjerskich, kosmetyczek, masażystów, fizjoterapeutów, manikiurzystek, trenerów personalnych i dietetyków. O każdej porze dnia i nocy możemy skorzystać z serwisu i zarezerwować daną usługę. Umawiając się na wizytę dokładnie widać dostępność konkretnej osoby. Możemy przejrzeć jej grafik i wpisać się w wolne miejsce zamiast czekać trzy miesiące i na dzień przed zorientować się, że przez przypadek zaplanowałyśmy już coś innego.

   Jeśli chciałybyście poczytać więcej o pielęgnacji włosów i sposobach zwiększenia ich objętości wejdźcie na mój stary wpis – tutaj.

 

 

Tłusty czwartek, czyli przepis na racuchy bezglutenowe

   When after many weeks of waiting Tricity was hit by a real winter, I was pleased to watch how the streets were slowly filling with smiling families pulling sleigh, happy jumping dogs, and children preparing for a snowball fight. And yet – I thought – we are able to slow down and find pleasure in small things.  

   One of such small things that have lately been a great mood improver is hot apple fritters. Straight from a hot pan, fragrant, and a little sour inside. We rip them with our fingers, even though they are searing our skin, and quickly grab another one because we know that they will soon vanish from the plate. Fat Thursday is approaching so you can prepare them for a whole week with impunity.   

   Online, I found multiple recipes for apple fritters – from extremely complex versions to versions that literally prepares themselves. The truth is that the recipe almost always works when you use wheat flour. Of course, you can try preparing a yeast version, whisking the whites, and sifting the flour, but I guess that at most of the households you simply mix all of the ingredients and the result is always delicious. The gluten-free version isn't that simple. You need to put some effort into the preparation so the pastry isn't rubbery and dense. Gluten-free flour doesn't really work with leaven so in order to get a fluffy texture, adding some baking soda or baking powder is essential. I like when apple fritters are sweet and when you can easily trace the flavour of apples. That's why I cut them into thick dice.

***

   Gdy po wielu tygodniach wyczekiwania do Trójmiasta zawitała prawdziwa zima, z satysfakcją patrzyłam jak na ulice mojego miasta wychodzą uśmiechnięte rodziny z sankami, skaczące z radości psy i dzieci szykujące się do bitwy na śnieżki. A jednak – pomyślałam – potrafimy zwolnić i cieszyć się z małych rzeczy.

   Jedną z takich małych rzeczy, które poprawiają mi ostatnio humor są gorące racuchy z jabłkami. Ledwo co ściągnięte z rozgrzanej patelni, pachnące i lekko kwaśne w środku. Rozrywamy je palcami, chociaż strasznie parzą i szybko łapiemy za następne, bo wiemy, że zaraz się skończą. Zbliża się Tłusty Czwartek więc można je robić bezkarnie przez cały tydzień. 

   W sieci znalazłam mnóstwo przepisów na racuchy z jabłkami – od naprawdę skomplikowanych wersji, aż po takie które robią się same. Prawda jest taka, że w przypadku mąki pszennej wychodzą właściwie zawsze. Oczywiście, można się potrudzić o wersję drożdżową, ubijanie białek i przesiewanie mąk, ale domyślam się, że w większości domów miesza się po prostu wszystkie składniki i tak czy siak racuchy wychodzą pyszne. Z wersją bezglutenową nie jest już tak łatwo. Aby ciasto nie było gumowate i twarde trzeba odrobiny wysiłku. Mąka bez glutenu słabo reaguje na drożdże, więc aby ciasto było puszyste niezbędny jest proszek do pieczenia lub soda oczyszczona. Ja lubię gdy racuchy są słodkie, a jabłka mocno wyczuwalne, dlatego kroję je w nieco większą kostkę. 

Ingredients:

full glass of potato flour

2 eggs

2 large or 3 small apples

2 generous tablespoons of icing sugar

half a glass of natural yoghurt

1 teaspoon of baking powder

vanilla bean

rapeseed oil for frying

icing sugar for the topping

***

Skład:

Pełna szklanka mąki ziemniaczanej

2 jajka

2 duże lub 3 małe jabłka 

2 czubate łyżki cukru pudru

pół szklanki jogurtu naturalnego

1 łyżeczka proszku do pieczenia

laska wanilii

olej rzepakowy do smażenia

cukier puder do posypania

Directions:

1. Separate the whites from yolks and whisk the whites until thick. In a separate bowl, combine the yolks with icing sugar until thick and fluffy. Add some yoghurt. Peel the apples and cut them into fine dice. 2. Add apples, flour, baking powder, and husked vanilla seeds to the bowl with yolks, yoghurt, and icing sugar. Stir everything. Then, add whisked whites and delicately stir everything with a spatula. 3. In a Teflon-coated frying pan, warm some rapeseed oil and dab the pastry with a spoon into the pan. When the fritters become brown, flip them to the other side. You can place them on a paper towel in order to drain the oil. In the end, sprinkle them with icing sugar and eat while they are still hot!

***

Przygotowanie:

1. Oddziel białka od żółtek i ubij białka na sztywną pianę. W drugiej misce wymieszaj żółtka z cukrem aż powstanie puszysta masa, następnie dodaj jogurt. Jabłka obierz i pokrój w małą kostkę. 2. Do miski z żółtkami, jogurtem i cukrem dodaj jabłka, mąkę, proszek do pieczenia i wydrążone pestki wanilii – wymieszaj. Następnie dodaj ubite białka i delikatnie wymieszaj łyżką. 3. Na patelni teflonowej rozgrzej olej i nakładaj ciasto łyżką. Przełóż na drugą stronę gdy się zarumienią. Można przełożyć na papier kuchenny aby odsączyć tłuszcz. Na koniec posyp cukrem pudrem i jedz póki gorące!

   Coming back to simple pleasures – you still ask me about my next book recommendations. "Wonder" by R. J. Palacio is a book that will surely stay in your memory for long. Not without reason had it maintained its position on the New York Times top selling book list for five years (!!!) – this story about a unique boy makes us instantly become happier and… wiser. The book has been recently brought to screen – you'll see Jacob Tremblay playing August and Julia Roberts playing his wise and understanding mother.

***

   A wracając do prostych przyjemności – wciąż zadajecie mi pytania o kolejne lektury, które mogłabym Wam polecić. "Cudowny chłopak"  autorstwa R.J. Palacio to książka, która na pewno zapadnie Wam w pamięć. Nie bez powodu przez ponad pięć lat (!!!) utrzymywała się na liście bestsellerów "New York Timesa" – ta opowieść o wyjątkowym chłopcu sprawia, że od razu jesteśmy szczęśliwsi i… trochę mądrzejsi. Książka doczekała się teraz ekranizacji – w roli Augusta zobaczymy Jacoba Tremblaya, a w postaci jego mądrej i wyrozumiałej mamy wcieliła się Julia Roberts. 

sweater / sweter – H&M // leggins / legginsy – MLE Collection