Czy ta ponura pora roku w ogóle jest nam – kobietom – potrzebna? Czyli poradnik dla nowoczesnej jesieniary.

Wpis powstał we współpracy z marką Olini, Noteka i AMZ. 

  Większość z nas nie ma zbyt dużego problemu z wymienieniem zalet wiosny, lata i zimy. Przychodzą nam one do głowy dosyć szybko i nie trzeba ich  tłumaczyć – wszyscy rozumiemy, że jest fajnie gdy robi się ciepło wiosną, że w lecie są wakacje, a codzienne życie wydaje się bardziej beztroskie, no a zimą są święta.  Gdy pada pytanie o zalety jesieni, po dłuższej chwili odpowiadamy zwykle w podobnym tonie, co przedszkolaki: „liście na drzewach mają piękne kolory”. To faktycznie „coś”. Kolorowe liście na drzewach… Naprawdę super sprawa. Wynagradzają po prostu wszystko. Jeśli nie wyłapałyście tego ironicznego tonu, to napiszę wprost – kolorowe liście na drzewach nie bardzo przydają się kobietom w codziennych obowiązkach, chyba, że nasze dziecko bierze udział w przedszkolnym przedstawieniu, w którym ma grać drzewo.

  Jesienią łatwiej jest nam narzekać. Wskazać zachmurzone niebo i mówić o tym, jak jest nudno i mokro. I ciemno. I zimno. I że w wieczornych Faktach same ponure wiadomości. Że plan dnia stał się bardziej napięty i monotonny jednocześnie. Nieważne, jaką zmianę przyszykowała dla Ciebie jesień – najprawdopodobniej oznacza ona coś trudnego lub mało przyjemnego. Część z nas wraca na zajęcia i wykłady, część znów musi pomagać odrabiać lekcję z fizyki. Część z nas po raz pierwszy zmienia rutynę dnia, aby odprowadzić dzieci do żłobka. Dla części z nas jesień oznacza czyszczenie brudnych psich łap po każdym spacerze. Albo powrót z pracy, gdy za oknem jest już ciemno.

   Dlaczego zaczęłam tak ponuro? Bo oszukiwanie samych siebie i opowiadanie o tym, że jesień oznacza wyłącznie zawijanie się w burrito z kołdry na kanapie i kubek gorącej herbaty z cynamonem byłoby naginaniem rzeczywistości. Ale! Nieprawdą byłoby też stwierdzenie, że jesieni nie lubię i że jest ona niepotrzebna. Matka Natura jest świetną organizatorką i ma mnóstwo roboty – w końcu to kobieta, która musi ogarnąć sporo dzieci – a z jakiegoś powodu uznała, że wszystkim nam przyda się ta pora roku. Jesień sprowadza nas na ziemię po szalonym lecie, a jednocześnie kieruje ku sobie i w głąb siebie. Narzuca pewne spowolnienie. Daje przestrzeń do wypełnienia i to od nas zależy, co z nią zrobimy. W roku 2023 możemy z tego czasu korzystać inaczej niż nasze babki i prababki, bo prawdziwych zapasów na zimę robić już nie musimy (chyba, że chcemy), ale za to pojawiły się przed nami inne potrzeby, zagrożenia i możliwości.

  Odkąd pamiętam, pisałyście mi tu na blogu, że to właśnie o tej porze roku lubicie tu zaglądać najbardziej. A ja czułam się „jesieniarą” nim to słowo zostało wymyślone. A jednak tegoroczna jesień wywołała u mnie więcej skomplikowanych uczuć niż zwykle i sama zaczęłam szukać odpowiedzi na pytanie: za co kiedyś tak bardzo ją lubiłam? Rozsiądźcie się więc wygodnie, albo zwińcie w kulkę – jak wolicie. Pogadamy o tym, dlaczego te trzy miesiące w roku są takie ważne… Może poza Wami uda mi się przekonać też samą siebie?

 

1. Przynajmniej jest mniej światła.

  Zwariowałam? Przecież wszyscy od dawna wiemy, że mniej słońca przyczynia się do chronicznie obniżonego nastroju, niedoborów witaminy D i rzadszych kontaktów społecznych, więc z jakiego powodu mielibyśmy się z tego cieszyć? Czyżby poradniki o „hygge” weszły za mocno? No cóż, to na pewno…

  Całe życie na Ziemi powstało dzięki jej szczególnemu położeniu względem Słońca. Nasza planeta jest od niego na tyle daleko, że woda nie wyparowała jak na Wenus, lecz pozostała w stanie płynnym, i na tyle blisko, że nie zamarzła tak, jak to się stało na Marsie. Słońce jest nam niezbędne do życia i szczęścia i nikt nie zamierza tu bagatelizować jego wpływu. Nic więc dziwnego, że narzekanie na jesień rozpoczynamy zwykle od tego, że jest ciemno.  Trzeba jednak postawić sprawę jasno – wczesną jesienią mamy tyle samo światła co wiosną. To perspektywa jest inna, bo wiemy, że przed nami zima i z czasem będzie tego światła mniej, a nie więcej. Wiosną jesteśmy też „spragnieni” spacerów i spotkań na świeżym powietrzu więc chętniej wychodzimy z domu. I na odwrót – po gorącym i pięknym lecie jakoś łatwiej jest nam zaakceptować fakt, że mija kolejny dzień, który spędziliśmy zamknięci we wnętrzach. A to pierwszy krok do tego, aby nasz rytm dnia został zaburzony, sen płytszy i krótszy, a nastrój obniżony.

  Nasz organizm funkcjonuje w rytmie wyznaczonym przez słońce – wie to każdy rodzic, który w czerwcu, próbuje położyć spać swoje dzieci o godzinie 20.00. W ostatnim czasie dużo mówi się o wpływie niebieskiego światła (emitowanego przez urządzenia elektroniczne) na wydzielanie melatoniny – hormonu odpowiedzialnego za sen. Nawet bardzo małe natężenie tego światła wieczorem może obniżać jakość naszego snu. Sztuczne światło w mieszkaniu też ma znaczenie dlatego od pierwszego września właściwie nie włączam górnych lamp w mieszkaniu (chciałabym też odkładać telefon o 18.00, ale marnie mi to wychodzi). Dużo rzadziej mówi się jednak o tym, że kontakt ze światłem w ciągu dnia i o odpowiedniej godzinie może niwelować negatywne skutki niebieskiego światła, na które jesteśmy narażeni wieczorem („W pogoni za słońcem” Linda Geddes). Mówiąc w skrócie: babcie miały rację, gdy mówiły, że spacer na świeżym powietrzu sprawia, że śpi się lepiej.

  Jeśli jesienią do godziny 15 spędzimy trochę czasu na zewnętrz (wystarczy, że zjemy drugie śniadanie na świeżym powietrzu, albo pójdziemy z dziećmi na plac zabaw po przedszkolu), to z dużym prawdopodobieństwem możemy założyć, że ominie nas jesienne uczucie rozmemłania (UWAGA! Jeśli masz poczucie, że „rozmemłanie” zamieniło się w coś, co wpływa destrukcyjnie na Twoje codzienne życie, nie szukaj rad na lifestylowym blogu tylko udaj się do specjalisty). 

Z całą pewnością nie można liczyć na to, że nowa kołdra i poduszki poprawią jakość naszego snu. „Niby dlaczego nie?!” – odkrzyknął mój mąż, gdy kolejny raz rozmawialiśmy o zakupie nowej pierzyny. Długo trwały poszukiwania idealnego kompletu, analizy stopnia ciepła, rodzaju wypełnienia i marki. Wybór padł – ku mojej radości – na polską markę z tradycjami. AMZ szyje swoje produkty w Polsce już od ponad 30 lat. To rodzinna firma, ale ich kołdry i poduszki doceniono na całym świecie (wypoczywać w ich otoczeniu można między innymi w prestiżowych hotelach z sieci Radisson, Puro i Hilton). ​

Wybrałam kołdrę Queen i pasujące do niej poduszki z linii Royal. Jest wypełniona ultralekkim naturalnym puchem i my będziemy jej używać jako kołdry całorocznej. Śpi się pod nią cudownie i muszę przyznać, że tak świetnej gatunkowo pierzyny jeszcze nie miałam. 

2. Tej jesieni kończymy z dyskryminacją „sów”.

  Skoro w poprzednim akapicie zaczęłyśmy już od sennego tematu, to podzielę się z Wami wynikami badań, które raz na zawsze powinny uciąć heheszki z osób, które potocznie nazywamy „sowami”.  Ależ ja marzyłam w dzieciństwie, aby być „skowronkiem” i budzić się o szóstej rano bez budzika, a o 21 zasypiać po przeliczeniu trzech owiec! Jako dziecko i młoda kobieta nie potrafiłam pogodzić się z tym, że wczesne wstawanie wiązało się dla mnie niemalże z bólem. Wydawało mi się, że po prostu brakuje mi motywacji, że „skowronki” umieją zagryźć zęby i nie narzekać, a ja przed wyjściem do szkoły ledwo ogarniam mycie zębów i dopiero po pierwszej lekcji zaczynam rozumieć co się do mnie mówi. Dorosłe życie, dzieci, praca, Portos wyjący skoro świt: to wszystko sprawiło, że – mimo jasnych komunikatów ze strony mojego organizmu – wstaję codziennie przed siódmą i to się pewnie w najbliższej przyszłości nie zmieni. Niemniej jednak odczułam ulgę, gdy przeczytałam o  badaniach naukowych potwierdzających coś, co wszystkie „sowy” podświadomie wiedziały od dawna. To nie lenistwo decyduje o naszej niechęci do wczesnego wstawania, a geny. „Sowy” muszą dostosować się do życia społecznego ułożonego pod dyktando „skowronków” (lekcje i praca zaczynają się zwykle w godzinach porannych), a to oznacza, że przez większość życia funkcjonujemy w czymś, co można nazwać "mini jetlagiem", bo cały czas musimy lekko naginać nasz dobowy zegar. No i umówmy się – „skowronki” otrzymują jeszcze gratyfikację w postaci szeroko pojętej akceptacji, a wręcz aprobaty, tylko dlatego, że w losowaniu wypadł im inny gen. „Sowy” z kolei uznawane są za leniwe i chaotyczne i ciągle zachęca się je do tego, aby zmieniły swoje „złe przyzwyczajenia”.

  Badania pokazują, że bezbolesna zmiana naszego dobowego rytmu może się udać tylko wtedy jeśli chcemy go przesunąć maksymalnie o dwie godziny. Według uczonych "sowie" w świecie "skowronków" będzie się żyło łatwiej, jeśli będzie spać w całkowicie ciemnym pomieszczeniu, wieczorem nie będzie siedzieć przed jakimikolwiek ekranami, a rano, tuż po przebudzeniu wyjdzie na zewnętrz. Ja dodałabym do tego jeszcze nudną książkę wieczorem i zakończenie subskrypcji na platformach streamingowych.  

 3. Jesień bez streamingu.

  A skoro już mowa o bezsenności i kanałach streamingowych: tak jak „fast foody” miały swój niewątpliwy wpływ na upadek kultury jedzenia, tak platformy streamingowe zabrały mi sporo przyjemności z oglądania filmów (swoją drogą ciekawe czy badania nie udowodniłyby, że oglądanie serialowych tasiemców w łóżku nie przyczynia się masowo do pogorszenia jakości snu w krajach rozwiniętych – ja od dwóch tygodni męczę do nocy „Królową piękna z Jerozolimy” i nie mogę się od tego odciągnąć – RATUNKU!). Dokładnie tak jak w przypadku frytek, które można zjeść w samochodzie – niby dostęp do filmów jest łatwiejszy i można je obejrzeć gdziekolwiek, ale cały ten urok, który – zwłaszcza jesienią – miał dla mnie znaczenie terapeutyczne, gdzieś się ulotnił.

   Pozostało kino. Zwabiona zwiastunami nowej ekranizacji przygód Herculesa Poirota, wybrałam się na seans oczekując tych samych emocji, które znałam z dzieciństwa. Pamiętam jak wracałam ze szkoły, a w domu czekała na mnie mama z obiadem i nowy odcinek o ekscentrycznym detektywie rozwiązującym nierozwiązywalne sprawy. Mowa oczywiście o serialu z Davidem Suchetem, w którym świat Agathy Christie wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam (tak, to prawda, że każdy odcinek był o morderstwie, ale oglądało się to z błogim uśmiechem na twarzy).

   Z kina wróciłam zawiedziona. Niestety, nie tylko na platformach streamingowych kinematografia mainstreamowa idzie w stronę rozemocjonowanej sieczki.  Chodzi chyba o to, aby w jak najkrótszym czasie wywołać w widzu jak najwięcej emocji o jak najwyższej amplitudzie i zostawić go później w roztrzęsieniu do końca dnia. Najważniejsze to nie dawać przestrzeni na kontemplację tylko atakować scenami, które wywołują co chwilę mikro zawały serca. To takie dziwne, że fundujemy sobie coś takiego chociaż dzisiejszy świat i tak stoi pod znakiem neurotyzmu, napięć i lęku.

  Chciałabym – zwłaszcza jesienią – takich filmów i seriali, które mają do zaoferowania coś więcej niż wciągającą fabułę. Które podnoszą na duchu, uczą, albo motywują do działania. Albo chociaż odprężają i sprawiają, że robi nam się miło. Poniżej znajdziecie listę kilku starych jak świat tytułów, do których mam zamiar wrócić w niedalekiej przyszłości. Są jesienne, pozytywne, czasem trochę straszne. Jeśli Was nie rozbawią to chociaż przypomną na czym polega jesienna magia.

 „Masz wiadomość”

„Miasteczko Twin Peaks”

„Uśmiech Mony Lizy"

„Kiedy Harry poznał Sally”

„Harry Potter i Kamień Filozoficzny”

"Na noże" (ale tylko pierwsza część)

„Przyjaciele”

  A na koniec (akapitu, a nie wpisu oczywiście – tak szybko mi nie uciekniecie): przepis. I to nie byle jaki, bo autorstwa samej Agathy Christie. Chodzi o zwykły omlet – ulubione danie jej najsłynniejszego bohatera. Dawno, dawno temu zapisałam sobie tę recepturę i do dziś żadna inna mi się tak nie sprawdziła (może napiszę dosadniej: omlety z innych przepisów po prostu mi nie smakują). Być może to magia literatury?

 

Idealny omlet dla Monsieur Poirot

 Składniki:

2 łyżki klarowanego masła

2 duże jajka

2 łyżki mleka

sól i pieprz

ulubiony dodatek (szpinak, rukola, grzyby, posiekana cukinia – sami wybierzcie)

 

A oto jak to zrobić: Na średniej patelni, na średnim ogniu rozpuszczamy masło. Do małej miski wbij jajka i dobrze ubij. Do jajek dodaj mleko oraz sól i pieprz do smaku. Dobrze wymieszaj. Gdy patelnia się nagrzeje na tyle, że zacznie syczeć kropla wody, wlej masę jajeczną. Nie mieszaj. Zostaw na ogniu przez minutę, przykryj i gotuj jeszcze jeszcze 3 minuty. Gdy środek mocno się zetnie, obrócić omleta i gotować jeszcze przez minutę. Nałóż na środek omleta wybrane dodatki a następnie złóż go na pół wyrównując brzegi. Zsuń omlet na talerz i podaj póki gorący.

Przepis pochodzi z książki "Recipes for Murder: 66 Dishes That Celebrate the Mysteries of Agata Christie".

Ciekawa jestem czy ktoś zorientował się, dlaczego ten przepis zapisałam akurat w tym notesie, bez czytania poniższej podpowiedzi. Niech poczuje się wywołany do dodania komentarza! :) A tak na poważnie: Herb Lester to wydawnictwo publikujące głównie przewodniki, ale w spektrum ich zainteresowań znalazły się również hotele, które znamy jedynie z kulturowych tworów – filmów, książek czy seriali. Produkty Herb Lester są drukowane w technice litografii w Anglii na papierze pochodzącym ze zrównoważonych źródeł. Jest to proces wolniejszy i droższy niż druk cyfrowy, ale różnica w jakości jest dostrzegalna dla każdego, kto wciąż pisze na kartkach. Na stronie Noteka znajdziecie też propozycje dla fanów innych kultowych filmów. Ja gorąco polecam zajrzeć też do działu „plannery” i poczekać aż otworzą się wszystkie zdjęcia (wiedzieliście, że są miejsca w sieci, gdzie można kupić prawdziwy papier do origami?!).  

 

4. Niespodzianka! Jesień wpływa na kobiety gorzej niż na mężczyzn!

   Naukowcy z National Institutes of Mental Health odkryli, że obniżony nastrój w okresie wczesnej jesieni sprawiał, że to przede wszystkim młode kobiety unikały kontaktów towarzyskich. Zwiększała się też u nich ochota na węglowodany proste, czyli słodycze i fast foody. Nie wiadomo dlaczego jesień wpływa na nas bardziej niż na mężczyzn, ale można wysnuć kilka teorii. Być może melancholijny nastrój jesieni odbija się bardziej na tych, u których emocje silniej „rezonują”? Nasza wrażliwość to wielki potencjał, ale nie wszystkie uczucia fajnie jest odczuwać mocniej, prawda? A może chodzi po prostu o to, że większość zadań, które pojawia się we wrześniu spada – mimo postępującemu równouprawnieniu – na barki kobiet, a to utrudnia znalezienie czasu na to, aby zadbać o siebie, o kontakty z innymi, czy o to, co jemy?

 Uzyskanie odpowiedzi wymagałoby pogłębienia badań, ale faktem jest, że to na nas ta pora roku ma silniejszy wpływ.Chciałabym teraz napisać coś, co rozwiązałoby ten problem, ale niestety naukowcy niczego takiego nie zaproponowali. Może trzeba się z tym po prostu pogodzić, a nie rozpoczynać kolejną walkę z układem słonecznym? – Jesienne obniżenie nastroju jest nam paradoksalnie potrzebne (Magdalena Nowicka, psycholożka, psychoterapeutka z Uniwersytetu SWPS dla magazynu "Zwierciadło").  W tym okresie przyroda zwalnia swój rozwój, przygotowuje się do zimowego snu. Dlatego też obniżenie jesienią aktywności przez człowieka jest naturalnym stanem rzeczy. Spadek nastroju sprzyja spadkowi aktywności. Gorszy nastrój jest więc niejako adaptacyjny. Zmusza nas do odpoczynku i regeneracji sił witalnych mocno nadszarpniętych w okresie letnim.

  No tak. Wiosną mamy kwitnąć, a jesienią raczej zadbać o korzenie. To idealny moment aby wtrącić reklamę suplementów, ale nigdy tu żadnych nie polecałam (chociaż – taka ciekawostka – jest to segment kobiecych produktów, który odzywa się do mnie najczęściej), bo zdecydowanie wolę stopniowo modyfikować swoją dietę niż łykać coś w pigułkach i proszkach. Polecam Wam jednak wprowadzenie zdrowszych zamienników podstawowych produktów i przede wszystkim nie kupowanie tego, co niezdrowe (bo gdybym kupiła i miała w domu, to z całą pewnością bym to zjadła).  

Może wygląda to tak, jakbym ten pyszny omlet zrobiła dla męża, ale tak się składa, że robię go dla siebie (i dla dzieci, bo one też go uwielbiają). Na blacie mojej kuchni, poza oliwą z oliwek, którą używam do podsmażania, mam też drugi olej, który dodaję do gotowych już potraw. Ma wdzięczną nazwę „Olej dla kobiet” (od Olini) ale spokojnie – nic się Waszym mężczyznom nie stanie jeśli też dostaną z nim kiedyś kanapkę czy sałatkę. W każdym razie, gorąco go polecam, jeśli chcecie wprowadzić do swojej diety coś, co wpłynie pozytywnie na Wasze zdrowie i wygląd. To moja trzecia butelka i na pewno nie ostatnia. Tutaj możecie poczytać o jego właściwościach. Chciałoby się napisać, że są one wręcz „magiczne” ale tak się składa, że to czysta nauka udowodniona badaniami. To specjalna mieszanka stworzona we współpracy z naukowcami z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi (zawiera między innymi olej z wiesiołka – kto wie ten wie). 

 

5. „Kobieta jako część dobytku.”

  Jesień jest ważna dla kobiet. Ale ta konkretna jesień jest dla nas ważniejsza niż inne. Jeśli ma ona – nam kobietom – dać coś, czego naprawdę potrzebujemy niech będzie to przywrócenie nam podmiotowości, opieki zdrowotnej bez tortur i zakończenie chorych dyskusji o tym, czy aby na pewno przysługuje nam prawo do edukacji. Polityka to trudny temat, który zwykle bardziej dzieli niż łączy, ale udawanie, że nie istnieje, nie tylko nie poprawi obecnego stanu, ale może go jeszcze znacznie pogorszyć. „Jak to pogorszyć?” – pewnie wiele z Was zapyta. Odsyłam chociażby do tegotego artykułu. Ostatnie lata dostarczyły nam naprawdę sporo emocji i pokazały, że podstawowe prawa nie są kobietom dane raz na zawsze. I że wybór władzy ma bezpośredni wpływ na zdrowie i życie nasze, naszych córek, mam czy sióstr. Radykalizm nagle staje się całkiem umiarkowany, gdy na scenie pojawia się ktoś, kto marzy i głośno mówi o tym, że fajnie by było, gdyby kobieta stanowiła część dobytku mężczyzny (ale na prawach wyższych niż zwierzęta – cóż za zaszczyt). Słysząc takie rzeczy można by nawet pomyśleć, że nie doceniamy kobiecego eldorado. Pamiętajmy jednak, że to, co parę lat temu wydawało nam się szokującym okrucieństwem dziś jest już obowiązującym prawem. W Polsce mamy dwie partie w sejmie, które głośno i wyraźnie mówią, że chcą i będę działać na naszą szkodę. Dla których – z niewiadomego powodu – upodlenie kobiet stało się misją do wykonania. 15 października pójdź na wybory i zagłosuj na inną partię niż PiS i Konfederacja, a będzie to najlepsza rzecz jaką możesz zrobić dla samej siebie tej jesieni.  

  Czasy się zmieniają, uwarunkowania kulturowe blakną, nasze role przechodzą transformację, ale wolność i poczucie bezpieczeństwa to wartości, których znaczenie się nie zmienia. Blog to przestrzeń, w której kobiety mają czuć się dobrze i pewnie – a nic tak nie dodaje wiatru w żagle, jak świadomość tego, że mamy kontrolę nad naszym życiem. No i że jest nas wiele – nawet jeśli w tym momencie składamy się przede wszystkim z koca, kubka kawy i wielu wątpliwości. 

Indoktrynacja Portosa nie idzie zgodnie z planem. Ktoś coś mówił o byciu ponad zwierzętami?

 

*  *  *

 

 

Jezioro Como – 5 miejsc, które warto zobaczyć

  Jezioro Como i jego okolice mają opinię niedostępnych i zarezerwowanych dla wąskiego grona osób. Tymczasem, to jedno z najbardziej otwartych na amatorów architektury i sztuki miejsc w Europie. Drzwi do tego, co najpiękniejsze i najcenniejsze są tu szeroko otwarte. Trzeba tylko wiedzieć gdzie je znaleźć.  Dziś wracam do Was z listą miejsc i atrakcji, które sprawiły, że moje wspomnienia z wakacji stały się jeszcze piękniejsze. Jeśli będziecie kiedyś  w okolicach to wróćcie do tego artykułu i wybierzcie coś z moich propozycji. 

1. Villa Carlotta.

  Ville to jedne z największych tutejszych atrakcji. Każda z nich ma inną historię do opowiedzenia: nieszczęśliwe miłości, wielkie pieniądze, drogocenne dzieła sztuki, niespodziewane zwroty akcji, a nawet polskie wątki – Villa Carlotta nie jest wyjątkiem. Jeśli nie jest ona najpiękniejszym pałacykiem w rejonie, to jej ogrody już napewno tak. Ich najstarsza część powstała w XVIII wieku, ogrody angielskie powstały za czasów gdy villą zarządzała Carlotta (Karolina), córka Marianny Orańskiej, która polskim historykom jest zapewne dobrze znana, dziś można tam znaleźć niezliczone gatunki roślin, piękne alejki usytuowane na stromym zboczu, a nawet wodospad, który spokojnie mógłby stać się scenografią do kolejnej części Jurassic Parku.

  Po raz kolejny przekonałam się tutaj, że dla Włochów "dolce vita" to nie są tylko puste słowa. Villa jest teoretycznie muzeum, a jednak w parku wyznaczone są miejsca, gdzie można urządzić własny piknik. W kawiarni sprzedają lody w wafelku. Na zwiedzanie można też zabrać psa, a na brykające dzieci wszyscy patrzą z życzliwością. W samej villi organizowane są koncerty i przyjęcia – to miejsce, które tętni życiem i z dużą otwartością podchodzi do zwiedzających. Villa Carlotta znajduje się w miejscowości Tremezzo. 

Wnętrza villi Carlotta. 

Kolekcja, którą można obejrzeć w villi obejmuje prace rzeźbiarzy takich jak Antonio Canova, Bertel Thorvaldsen i Giovanni Migliara.Ten spacer mógłby trwać bez końca. 

Nad górami pojawił się już pan Księżyc. Kto go dojrzy?

 

*  *  *

 

2. Miasteczko Bellagio.

  Jezioro Como ma kształt odwróconej litery „Y” i to już właściwie wyjaśnia dlaczego historia miasteczka usytuowanego na cyplu, który rozdziela wody  na dwie odnogi sięga aż drugiego wieku przed naszą erą. W XIX wieku Bellagio było nadal skromną wioską rybacką, ale już wtedy przyciągało sławy z tamtych czasów. Docenili je między innymi królowa Wiktoria i cesarz austriacki Maksymilian Habsburg, Stendhal czy Flaubert. Być może to właśnie znamienici goście sprawili, że skromna mieścina przemieniła się w ciągu jednego wieku w jeden z najbardziej ekskluzywnych kurortów w Europie. Dziś na starym mieście pełno jest eleganckich butików i drogich restauracji, ale nawet jeśli atmosfera ociera się tu o snobizm, a ceny są tu wyższe niż w innych zakątkach regionu, to warto się do Bellagio wybrać. Spacer wzdłuż głównej alei i wizyta w willi i ogrodach Melzi D’eril to dobry pomysł na jeden dzień. Bellagio nazywane jest „perłą jeziora Como” i ciężko nie zgodzić się z przydomkiem. My wybraliśmy się do Bellagio promem z Tremezzo. Na zdjęciu powyżej widzicie jak na niego czekamy – po drugiej stronie brzegu widać już cel naszej podróży.  

Upał prawie nie do zniesienia więc słynne gelato są z nami przez cały czas. Idziemy przejść się główną aleją Bellagio. 

Czekając na powrotny prom próbujemy nawiązać nowe znajomości. 

 

*  *  *

 

3. Villa del Balbianello.

  Ta piękna willa może wydać Wam się znajoma z kilku superprodukcji. Kręcono tu między innymi sceny do "Gwiezdnych wojen" i "Casino Royale". To kolejne miejsce, które każdy może zwiedzić i poczuć starego ducha Como. Istnieją dwie opcję – spacer po ogrodach i wokół posiadłości lub oprowadzanie po wnętrzach willi z przewodnikiem. My dotarliśmy do villi łódką i to na pewno najwygodniejsza i jednocześnie najatrakcyjniejsza wizualnie opcja. 

Dopływamy do słynnej villii, a tam prawdziwy wodny korek. Łódki ustawiają się w kolejce, aby po kolei wysadzać swoich pasażerów. 

To wnętrze ma kilkaset lat. Czyż nie jest piękne?Czekając na taksówkę wodną. Przyglądamy się detalom w pięknym ogrodzie. A tu znów sztuka na wyciągnięcie ręki. Zestaw możecie obejrzeć w tym wpisie. 

Nic dziwnego, że James Bond właśnie tu zakochał się w Vesper. 

 

*  *  *

 

4. Monte Generoso

  Niespełna 70 km od północnego brzegu jeziora Como, znajduje się Tirano, z którego odjeżdżają słynne panoramiczne pociągi Bernina Express. My wybraliśmy jednak nieco mniej popularną opcję, chociaż według mnie równie widowiskową. Ruszyliśmy w stronę Szwajcarii wjechaliśmy kolejką zębatą na górę Generoso. Znajdują się tam świetnie zorganizowane szlaki górskie, a na szczycie czeka nagroda – prawdziwy popis architektury i restauracja, którą ciężko nazwać schroniskiem. Ostatni odcinek do szczytu to około pół godziny szybkiego marszu. Tak wycieczka to idealny pomysł na aktywniejszy dzień dla całej rodziny. 

Ostatni przystanek. Teraz musimy ruszyć pieszo. 

Nagroda za zdobycie szczytu. 

*  *  *

 

5. Wypożyczenie łódki na jeden dzień.

  W okolicach Como największym luksusem jest natura. Jezioro  leży na granicy stref klimatycznych – mimo alpejskiego klimatu dominuje tu śródziemnomorska przyroda. Rosną tu palmy, a miasteczka pełne są zieleni i kolorów kwiatów. Woda w jeziorze jest czysta i zimna, rano jej kolor jest prawie że turkusowy, pod wieczór zamienia się w ultramarynę. Do tego wszystkiego jezioro otoczone jest alpejskimi szczytami. Najlepszym sposobem aby docenić krajobrazy tego miejsca jest podziwianie ich z wody. A jeśli natura i niezapomniane kąpiele nas nie przekonują, to może zachęci Was fakt, że łódka oznacza zdecydowanie łatwiejszy dostęp do najpiękniejszych i najbardziej ukrytych zakątków jeziora.

   Dla przykładu – nie byłoby możliwości, aby jednego dnia objechać samochodem Nesso (jedno z najbardziej instagramowych miasteczek nad jeziorem, które położone jest na stromym, górskim zboczu, tuż nad samym jeziorem), zjeść obiad w Varennie (według mnie najbardziej urokliwe miasteczko ze wszystkich), poopalać się na plaży i przed dziewiętnastą dojechać jeszcze do Menaggio, gdzie wieczorami ludzie zbierają się na środku placu i rozmawiają do późnych godzin nocnych. Jeśli natomiast zdecydujemy się na wynajęcie łodzi to taki plan zrealizujemy bez pośpiechu, a nasze wspomnienia zyskają zupełnie inny wymiar. 

Łódki wszelkiej maści to nad Como najpopularniejszy środek transportu. 

Obiad w Varennie z takim widokiem. Marzenie spełnione. 

Taki makaron sprawia, że przez chwilę poczułam się jak na wybrzeży Amalfi. Ale gdzie tan zapach soli w powietrzu?

Słynne schody w Nesso. 

Na chwilę rozstałam się z moim moherowym przyjacielem i wskoczyłam do wody. Ostatni wieczór w tym miejscu będzie niezapomniany. 

 

*  *  *

 

 

 

Last Month

Wpis powstał we współpracy z Apimelium, BasicLab, Krosno i Muduko. 

  Ostatnie tygodnie wakacyjnego rozprężenia. Upał na przemian z burzą. Plażowanie kontra planszówki w naszej bazie z koców, która najlepiej chroni przed piorunami. Potrójna porcja lodów o smaku Knoppersa na rozgrzanym deptaku, a kolejnego dnia gorące placki z malinami na kolację, gdy deszcz pada tak mocno, że za żadne skarby nikt z nas nie chce wyjść do sklepu po zakupy, które pozwoliłyby ugotować coś konkretniejszego.

  Schyłek wakacji to dla mnie mieszanina różnych emocji, których intensywność bardzo mnie w tym roku zaskoczyła. Nie miało być przypadkiem tak, że z wiekiem stajemy się twardsze i mniej rzeczy nas rusza? W każdym razie, starałam się aby dzisiejsze zestawienie było odpowiedzią na potrzeby tych wszystkich, którzy z nostalgią żegnają sierpień i z lekką niepewnością wchodzą we wrzesień. Zapraszam na kilka minut z moimi wspomnieniami. 

1. Gdy próbuję przedłużyć sen chociaż o kilka minut i w związu z tym mój telefon trafia w niepowołane ręce… a raczej stopy. // 2. Mamo, pokazuj gdzie chowasz te papierki po słodyczach! Ten kto dotarł do końca podcastu, który nagrałam razem z marką YES ten wie o co chodzi ;). Pewnego upalnego popołudnia w Sopocie. Gdy z nieba leje się żar nic tak nie cieszy jak zaproszenie od babci i dziadka na obiad. Na dzieci czeka dmuchany basen i ostatnia w tym sezonie miska kaszubskich truskawek. A na rodziców: Familiada. Słodka, chrupiąca i soczysta. Kukurydza to chyba jedno z niewielu warzyw, które nie doczekało się luksusu całorocznej dostępności. Dzięki temu niezmiennie pozostaję dla mnie symbolem sierpnia. 
Kolacja idealna. Szybko się robi. Jest zdrowa. Dzieci uwielbiają. I mama też. "Mamusiu, ale ja bez tego paskudnego zielonego". Wiadomo. Prosto z mojego ogrodu. Ależ to przyjemność móc po prostu wyjść i znaleźć kwiaty do pustego wazonu. A wszystko dzięki pani Ewie i Pracowni Florystycznej Narcyz.Moje kąty w sierpniowym (i pochmurnym) świetle. We wrześniu będzie tu bardziej kolorowo. Na mojej wiklinowej tacy leży kilka gałązek tak zwanej "hortensji bukietowej" – to najłatwiejsza w uprawie odmiana i pewnie dlatego tak ładnie mi kwitnie. Ma nieco drobniejsze kwiaty niż odmiany, które kojarzycie z kwiaciarni, no i mniej spektakularny kolor, ale rośnie w moim ogrodzie, więc jestem z niej dumna jak paw i doceniam każdą nową gałązkę. 
1. Wychodzę! Sukienki nie zmieniam, tylko koszyk trochę inny. // 2.  Gdy jesteś pewna, że po powrocie już cały dom będzie smacznie spał, a okazuje się, że wszyscy czekają na Ciebie z niecierpliwością… // Szybki mirror-check w poszukiwaniu kleszczy na nogach. Dzięki uprzejmości naszych przyjaciół spędziliśmy jeden dzień w prawdziwej leśnej głuszy. 

Komplet dresowy to stara kolekcja MLE (ależ żałuję, że nie zrobiłyśmy jeszcze grafitowego i kremowego koloru), a trampki to Balagan sprzed dwóch lat. Mamo nie bój się, to tylko żuk. Dzieci poza miastem to zupełnie inna bajka. Zupełnie inaczej spędzony czas. Inne zaangażowanie ze strony rodziców (i dzieci w sumie też). Inne potrzeby do spełnienia i inne zmęczenie pod koniec dnia. 
Moim zdaniem taki widok z okna lepszy jest od najpiękniejszej egzotyki. 
1. Marka, którą poznałam dzięki reklamom e-commerce atakujących nas na Instagramie z każdej strony. Temat ostatnio bardzo mi bliski – niestety im więcej o nim wiem, tym bardziej przeraża mnie, jakim narzędziem stają się nasze dane. // 2. Gdy mama przynosi kwiaty ze swojego ogrodu bez okazji. To onętki, które u mnie nie chcą za nic rosnąć, a u niej zaatakowały wszystko dokoła (tak, obok stoi podobizna Portosa). // Wygląda jakbym szła biegać, ale to niestety tylko Portos ciągnie mnie niczym sportowa bryka. W sierpniu mój powrót do porannych treningów umarł w ciszy. 
1. Kasza gryczana i pieczone warzywa, które zostały po wczorajszym obiedzie. Do tego orzechy i mięta. Nie chciałam być nigdy ortodoksyjna w kwestii wegetarianizmu – z czasem po prostu coraz mniej mam na mięso ochotę. // 2. "Ciiiii! Bawią się razem, nie przeszkadzaj!" // 

– Czy znajdzie się stolik dla piętnastu osóbi i piątki dzieci?

– W środku sezonu? Oczywiście!

Sempre to chyba najładniej położona restauracja w mieście.Z ukochaną prababcią. Patrzę na tę dwójkę i myślę sobie jak bardzo zmieniło się życie kobiet od czasu, gdy moja babcia była w wieku moich córek. I mimo wszystkich tych trudnych kwestii, które martwią mnie każdego dnia, mimo tragedii, które wciąż się wydarzają, to wiem, że powoli, w szerszej perspektywie idziemy do przodu. Nie zatrzymujmy się. Pamiątki po drugich urodzinach. Za parę dni, gdy przestaną być w formie, trzeba je będzie po kryjomu przekłuwać… 1. Ostatni dzień przed wyjazdem to zawsze spotkania, google-meet'y, rozdzwonione telefony i nerwy. Na szczęście wszystko w babskim gronie. // 2. Znalazłam to zdjęcie w kartonie z rzeczami, których nadal (!) nie rozpakowaliśmy po remoncie. Zrobiłam je wiele lat temu, o świcie, przed drzwiami Bazyliki Sacre-Coeur. Rozpościera się stamtąd piękny widok na dachy Paryża. Zostaje tutaj. Szkoda, żeby leżało schowane. "Fjaka" z polecenia Kary Becker. 
1. Nie zamyka się. Torebki zostają. Książka jedzie ze mną. // 2. Limit. //Wymarzone wakacje nad słynnym włoskim jeziorem to idealne zamknięcie tego sezonu. Mini przewodnik po Como pojawi się na blogu za parę dni. Będzie krótki i bardzo konkretny, tak aby łatwiej było Wam z niego skorzystać jeśli zawitacie w te strony. Powroty są zawsze słodko-gorzkie. Cieszy ulubiony kubek z kawą i dobrze znana rutyna, ale skrzynka pocztowa po kilkudniowej nieobecności trochę przytłacza. Rozpakowywanie walizek idzie sprawniej, zwłaszcza jeśli tylko jedna z nich dotarła na lotnisko w Gdańsku ;). A co można znaleźć w mojej podróżnej kosmetyczce? Produkty z BasicLab zachwalało mi już tyle osób, że sama też postanowiłam je przetestować. W mojej kosmetyczce znajdziecie antyoksydacyjne serum wyrównujące z witaminą C 15% i krem aktywnie rewitalizujący pod oczy na dzień. Co wyróżnia te dwa kosmetyki? Przede wszystkim skład, który jest mocno naszpikowany aktywnymi substancjami, a jednocześnie są one tak dobrane, aby zminimalizować ryzyko jakichkolwiek podrażnień. Serum stosowałam i na noc i na dzień. Krem pod oczy stosuję zaledwie od dwóch tygodni, ale od razu po jego użyciu mam wrażenie, że konsekwencje nieprzespanych nocy są mniej widoczne. 

Dziś ruszyła na BasicLab promocja -25% na wszystko, natomiast po jej zakończeniu 14.09 możecie korzystać z kodu rabatowego MLE, który daje 20% zniżki na stronie basiclab.shop (Kod nie łączy się z innymi promocjami na stronie).Podstawa pielęgnacji w jednej kosmetyczce. Minimalizm na wakacjach to coś co lubię. Można pomyśleć, że to szok pogodowy po powrocie z gorących Włoch sprawił, że po mieszkaniu chodzimy teraz w wełnianych płaszczach, ale nie tym razem. Tak się jakoś złożyło, że zatwierdzanie prototypów prawie zawsze ma swój finał w mojej kuchni. Nie ma chyba paczek, które cieszą mniej bardziej. Ta przyszła dokładnie dzień po tym, jak wydłubałam z ostatniego słoiczka pół łyżki pszczelego złota. Nadchodzi jesień, a wraz z nią kolejna edycja miodowej paczki od Apimelium – najcudowniejszej subskrypcji pod słońcem.Ja na sezon grypowy jestem już w pełni przygotowana (i z żalem przyznaję, że ten zestaw przydał się nam szybciej niż sądziłam). Niezawodne miody od Apimelium, imbir, czosnek, cytryna… wszystko naturalne i niezwykle skuteczne. W miodowej paczce znajdziecie słodkości, które smakują latem, a jesienią lądują w herbacie. Kolejna edycja miodowej paczki w listopadzie, więc warto już teraz zrobić zapasy.  "A mówiłaś, że po remoncie blaty będą puste…". No mówiłam, mówiłam…
Wybór kanapy czyli problemy pierwszego świata… Przeciągam decyzję w nieskończność – na szczęście kochane panie z Iconic Design to ostoja cierpliwości ;). Przy okazji mogłam sprawdzić jak prezentuje się nasza kolekcja. Jeśli chciałybyście obejrzeć, przymierzyć lub kupić rzeczy MLE stacjonarnie to zapraszamy na przykład w Sopocie na Alei Niepodległości 696.Uciekamy przed rozpoczęciem roku szkolnego w przedszkolu! Schowamy się tutaj! W tym artykule pod tytułem "Back to school" dowiecie się między innymi o tym: gdzie znaleźć idealne białe skarpetki dla dzieci za dziesięć złotych; co zrobić, gdy Netflix nie pozwala już dzielić się kontem; jaka jest tajemnica uniwersyteckiego stylu zza oceanu i co ma do tego Ralph Lauren; dlaczego Ania z Zielonego Wzgórza umiała odlaleźć szczęście, a do tego newsy ze świata sztuki, a nawet… rapu. No i zniżki do Waszych ulubionych marek kosmetycznych. Nazbierałam tych umilaczy, prawda? Plaża, Sopot i nasz zespół, który udaje, że pracuje. 
Wielozadaniowość to nasza specjalność ;). Sweterek Vigo nowym kolorze. A po mierzeniu zimowych płaszczy i gorącej dyskusji na temat nowej kampanii czas na ochłodę. Syrop z brzoskwiń robi się w moment – latem wyjdzie z niego lemoniada, a zimą najpyszniejszy napar. 

Składniki na domowy brzoskwiniowy syrop / lemoniadę: 
kilogram brzoskwiń 
2 cytryny 
3 łyżki brązowego cukru 
tymianek
lód i woda

A oto jak to zrobić: 
Do rondelka wlewamy 3 szklanki wody, wsypujemy cukier, wlewamy sok z dwóch cytryn i dodajemy umyte brzoskwinie pozbawione pestek i pokrojone na kawałeczki. Rondelek umieszczamy na kuchence i podgrzewamy na niewielkim ogniu, aż cukier się rozpuści. Doprowadzamy do wrzenia i gotujemy przez 2-3 minuty, a potem odstawiamy do wystudzenia. Syrop można zmieszczać z wodą i lodem lub zawekować na zimę. 

Niezawodne szkło z wieloletnią tradycją. Szklanki z kolekcji Fjord mają efektowną, chropowatą strukturę na dnie. Wyglądają bardzo elegancko, ale jednocześnie dobrze sprawdzają się na co dzień (wydają się delikatne, ale to zasługa projektu). Na zdjęciu wyżej możecie zobaczyć też dzbanek do kompletu. Taka lemoniada rozejdzie się w mig!

Cały komplet Fjord od Krosno (szklanki i dzbanek) wykonany jest z krystalicznie czystego szkła. Jeśli szukacie kieliszków lub innych szklanych elementów do mieszkania to pamiętajcie, że ta polska marka ma w tym temacie wielkie doświadczenie i własne tradycje. Kod rabatowy KASIA20 da Wam 20% rabatu na wszystkie nieprzecenione produkty i działa do 14 września. 

No to sprawdzamy, który ma za krótkie rękawy, a który w tym sezonie będzie już nosić młodsza siostra. Malujemy różowe jezioro. Lapis-lazuli? Błękit maryjny? A może królewski? Jak nazwać tę paletę niebiańskich barw, która rozpościera się nad Como, gdy słońce chowa się za alpejskimi szczytami? A schodząc na ziemię – opanowałam robienie naleśników z zamkniętymi oczami. Miało tu stać wielkie lustro, ale póki co jest tak (podobno żadna ze mnie influencerka skoro do teraz takiego nie mam). 
Chwilę trwało zanim załapałam reguły tej gry, ale moim dzieciom poszło to znacznie szybciej (o czym to świadczy – nie wiem). W każdym razie – jest super! Emocje i współpraca, których nie da dzieciom żaden pad.  Gra "Znajdź pluszaka" to nowość od Muduko

Gra dedukcyjna, w której dzieci nie rywalizują ze sobą, tylko bawią się razem i wspólnie zbierają wskazówki pozwalające rozwiązać zagadkę. Gra jest zalecana dla dzieci od 3 roku życia, ale ku mojemu zdziwieniu nawet dwulatka sporo rozumiała. Może sami chcecie spróbować? :) Z kodem PLUSZAK otrzymacie 20% rabatu na cały asortyment na stronie Muduko

1. Zabawy, które nic nie kosztują. // 2.  I miłe powroty do poszukiwań. //

Niech mi ktoś przypomni, z czyjego powodu postanowiłam w taką pogodę ruszyć za miasto na długi spacer? … już sobie przypominam.Gdy siedzę w szafie między zimowymi płaszczami i nagrywam podcast… Mój kanał dostępny jest do odsłuchania na iTunes i na Spotify – w tym miesiącu pojawiły się tam nowe odcinki i mam nadzieję, że za kilka dni wrócę do Was z kolejnym. Zaobserwujcie mój profil, aby nie przegapić nic nowego! Burza. Takie widoki sprawiają, że moje "jesienne ja" wygląda zza rogu i po cichu syczy "hygge". Bolognese i Harry Potter. I może padać bez końca.Och! Co za ulga, że pierwszy dzwonek jutro nas nie dotyczy!Na zdjęciu jeszcze o tym nie wiemy, ale tego wieczoru zobaczymy na niebie spadającą gwiazdę i w myślach powiemy życzenie. (Pasiasty golf to mój ideał, jutro wchodzi do sprzedaży.)Biegniemy do domu, co sił w nogach – goni nas ostatni letni deszcz!

Dobranoc :*

 

*  *  *

 

 

 

Look of the day – Como w trzech odsłonach

Artykuł zawiera lokowanie marki własnej. 

  Lato jeszcze się nie skończyło. Nad włoskim jeziorem Como wakacyjny nastrój trwać pewnie będzie jeszcze przez kilka tygodni. A jednak sweter, który wpakowałam do walizki "na zapas" przydał mi się nie raz: po kąpieli w zimej wodzie, gdy skóra wyschła już od ciepłych promieni słońca, w czasie spacerów, które miały trwać krócej, a kończyły się dopiero o zachodzie słońca, albo po gwałtownej burzy, która złapała nas w czasie zwiedzania. "Dobry jest ten projekt" mówiłam do siebie pod nosem, gdy kolejny raz okazywało się, że świetnie pasuje do moich letnich zestawów. I pomyśleć, że zrobiłam go z myślą o zimie!

sweter – MLE

wiklinowy kosz – 303 Avenue

szorty – Mango
sweter i sukienka – MLE

japonki – Ancient Greek Sandals

apaszka – Toteme  sweter i spodnie – MLE

torebka z materiału i skóry – Polene

sandały – Ancient Greek Sandals

 

 

 

„Back to school”, czyli sierpniowe umilacze

Wpis powstał we współpracy z marką Clochee, Veoli Botanica, Topestetic, Polemika, Sosoxy i szkołą języka angielskiego Akcent.

 

  Po paru miesiącach „umilaczowej ciszy” pomyślałam, że po prostu wyszłam z wprawy. W swoim notatniku miałam mnóstwo zapisanych myśli, ciekawostek, linków do artykułów, print-screenów z tytułami książek, przepisów na śliwki, wypatrzonych ubranek dla dzieci i ciekawych adresów – wszystko idealnie nadające się na koniec lata i początek września. Gdy jednak do nich usiadłam, aby stworzyć dzisiejszy wpis, wydały mi się jakieś takie za bardzo „moje”, a za mało „hot”. Notatki „słajpnęłam” więc na bok i postanowiłam poszukać w sieci czegoś ciekawszego, czegoś co sprawi, że wszystkie wejdziemy w klimat „back to school” niczym bohaterki „Gossip girl”.

  Zaglądam na modowe portale czołowych magazynów, odwiedzam kilka moich ulubionych blogów sprzed lat (z „najnowszymi artykułami” datowanymi na pierwszą połowę 2022 roku…), przeszukuję „The Guardian” i „New York Times”, tonę w instagramowej masie polecajek, które głównie podnoszą ciśnienie i demotywują mnie do działania. Odsłuchuję kilka podcastów i coś tam nawet notuję, ale nie opuszcza mnie wrażenie, że Internet ma dla mnie coraz mniej do zaoferowania i nawet jego perfekcyjne algorytmy nie są w stanie podsunąć mi pod nos czegoś naprawdę interesującego. Czegoś, co sprawiłoby, że myśl o wrześniu stałaby się słodka i miła jak gorąca szarlotka pod pianką z ubitych białek.

  Z inspiracyjnej stagnacji wyrwało mnie zdanie przeczytane w starym numerze magazynu Znak, które przeniosło moje myśli do świata dzieciństwa i najciekawszych szkolnych przygód pewnej rudowłosej dziewczynki. „Anna Shirley była mistrzynią w odnajdywaniu nowości i świeżości w tym, co pozornie nudne i nieciekawe”. No tak. To, co powszechnie znane i lubiane mało kogo zaskoczy i zainteresuje. Ten, kto odnajduje ukryte skarby, budzi znacznie większe poruszenie. A ten, kto potrafi dostrzec te skarby w najprostszych rzeczach, ten odnalazł klucz do szczęścia.

  Gdzieś przeczytałam, że sierpień to niedziela wszystkich miesięcy. Wciąż jest słodko, ale nad głową wisi już „wrześniedziałek”. Pamiętam dobrze to uczucie z dzieciństwa i nie wspominam go miło, ale z wiekiem udało mi się je ujarzmić do tego stopnia, że pokochałam jesień. Potrzeba było do tego trochę wyobraźni, choć nowocześniej byłoby pewnie napisać „afirmacji” i „mindfullness”. Ale ja odrzucam w tym dzisiejszym artykule nowo-mody i pójdę za przykładem piegowatej bohaterki z Zielonego Wzgórza, która już sto lat temu doskonale znała te metody. Ania ma swoje pasje i marzenia jak każda z nas w jej wieku. Przeżywa typowe dla wszystkich doświadczenia – zawieranie przyjaźni, niepewność wobec swojego wyglądu, problemy szkolne, codzienne smutki i wyzwania życia codziennego. Radzi sobie z nimi perfekcyjnie, dzięki swojej fantazji i pogodzie ducha. I chociaż ta radość wydaje się czasem nieco naiwna, napędza i dodaje siły wtedy, gdy w życiu pojawią się chmury na horyzoncie. Dziś postaram się więc wcielić trochę w tę rolę, dzieląc się z Wami drobiazgami, które nakierują nasze myśli w dobrą stronę.        

Zdecydowana większość książek znajduje się teraz w naszej obecnej sypialni na regale. Ale w salonie też nie może ich przecież zabraknąć. Przeszklony regał to także efekt naszych wspólnych działań z firmą Libor i biurem projektowym Loft. 

1. Mundurek (nie)szkolny.

  Domyślam się, że nie pamiętacie już dźwięku pierwszego dzwonka – tak przynajmniej jest w moim przypadku. Uczennice i uczniowie nie są jednak jedynymi osobami, które czeka w przyszłym miesiącu mały remanent w garderobie. Wraz z końcem wakacji wiele z nas zaczyna ubierać się inaczej. Z różnych powodów – tych bardziej prozaicznych (jak rozpoczęcie roku akademickiego) lub nieco wyimaginowanych (jak miłość do jesienno-zimowej mody). Dla jednych i dla drugich (i dla tych z Was, które mają zupełnie inaczej i najchętniej przez cały rok chodziłyby w lnianych letnich sukienkach) mam fajny podcast od Freakery o stylu „quiet luxury”, „Ivy League” (narodzonym na prestiżowych, amerykańskich uczelniach o nonszalanckim i jednocześnie eleganckim charakterze) oraz „preppy”, który stał się podwaliną dla najbardziej kultowych modeli Ralpha Laurena (także w szkolnym stylu).

  Jestem pewna, że po jego przesłuchaniu nabierzecie ochoty na koszulę połączoną z garniturową spódnicą. A jeśli będzie inaczej, to zwracam abonament za subskrypcję bloga (he, he, he…).  

błękitna sukienka z rękawkiem – Sophie (po starszej siostrze) // niebieska sukienka w prążek – H&M // szara szmizjerka – MLE 

 

2. Syndrom białych skarpetek.

  Koniec sierpnia od kilku lat oznacza dla mnie przegląd dziecięcej szafy, odkładanie na bok tego, co już za małe i robienie listy rzeczy, których brakuje. Na pierwszym miejscu zwykle znajdują się białe skarpetki. Takie co i do sandałów i bardziej eleganckich butków będą pasować. Naszukałam się ich w internecie, bo te idealne były zawsze absurdalnie drogie, a te tańsze dostępne tylko w rozmiarze dla noworodka (który jak wiadomo, od poniedziałku do piątku chodzi w lakierkach). Mamom polecam więc ten sklepik, gdzie znalazłam dwa bardzo fajne modele. Jeden z nich widzicie na poniższym zdjęciu.

Ażurowe skarpetki ze sklepu Sosoxy. Wykonane z bawełny, idealne na lato i jesień, miękkie i przewiewne. I kosztują niecałe 10 złotych ;). Dostępne także w rozmiarach damskich. Buciki są od marki Pisamons.

  A jeśli już zaopatrzycie się w odpowiednią liczbę skarpet dla Waszych pociech (powiem tylko, że są tam też takie same opcje dla dorosłych) i chcecie wyposażyć plecaki waszych dzieci czy kupić im nowe ubranka, to już Wam zazdroszczę. Jestem jedną z tych mam, która woli robić zakupy dla dzieci niż dla siebie. Pewnie dlatego, że nie wiążą się z nimi te wszystkie obciążające myśli dotyczące tego, czy „to pasuje do mojej figury”, czy ktoś (czytaj: niektóre komentatorki bloga) nie powie, że "jestem na to za stara", albo "czy ten sweter nie znudzi mi się po dwóch miesiącach"… W przypadku ubrań dla dzieci żadna z tych obaw nie dochodzi do głosu. Za to przyjemność z zakupu większa, bo cieszę się nie tylko ja, ale jeszcze moje największe szczęście. Jaki z tego wniosek? Że bardzo łatwo wpaść w spiralę zakupów.

  I chociaż plecaki moich dzieci są z Zary, to marzy mi się, aby ich garderoba, zabawki i wszystkie przedszkolne gadżety pochodziły tylko od zrównoważonych marek, najlepiej polskich. Jak mi to wychodzi, to pewnie wiele mam się domyśla. Poniżej podsyłam linki do sprawdzonych adresów, gdzie łatwiej jest odszukać najpiękniejsze i i najfajniejsze rzeczy do szkolnej wyprawki.  

Moodstore

Bebeplanet

Kokosek

Mrugała

Bobux

3. Nic nowego… tylko to, co naprawdę się sprawdza.

  Podobno najciekawsze i najlepsze kosmetyki to te podejrzane u influencerek trochę mimo ich woli. Te wcale nie najpiękniejsze, ani nie te, które rzucają się w oczy na marmurowym blacie, tylko te schowane w kosmetyczkach, w ubrudzonych i powyciskanych tubkach. Albo te, które pojawiają się u nich regularnie. Ja nie robię wielkich pielęgnacyjnych roszad z okazji kończącego się lata, bo jestem dobrze zaopatrzona i nie widzę potrzeby, aby zmieniać to, co się sprawdza. Mam swój ulubiony balsam do ciała  (z którego korzysta CAŁA rodzina, bo jest delikatny, nawilżający, ale nie tłusty, no po prostu idealny), krem na dzień, który kupię znów, gdy tylko się skończy i coś, co podtrzymuje moją opaleniznę skoro sierpniowa pogoda nie pozwala nad nią pracować…

  Poniżej znajdziecie kilka produktów, które sprawdziły się latem i… jestem pewna, że zostaną ze mną do sylwestra. Mam dla Was sporo kodów zniżkowych, więc to jest ten dzień, w którym robimy przegląd nie tylko dziecięcych szaf, ale także łazienkowej szuflady. Od razu widać na zdjęciu powyżej, że przyszły do nas nowe przybory przedszkolne, które mama postanowiła od razu przetestować (bo ileż można malować Elsę!?). 

– Ujędrniająca maska booster od Clochee

  Używam jej zarówno jako maski (nakładamy grubszą warstwę i zmywamy po 10 -15 minutach) albo jako krem na noc i wtedy nakładam cieniutką warstwę. Skóra nad ranem jest miękka, nawilżona, ma się wrażenie jakby była gęstsza.  Maska posiada 22 składniki aktywne – w tym sok z aloesu, hibiskus z Malezji, emblika (agrest indyjski stosowany w medycynie ajurwedyjskiej), antyoksydanty, witaminy, prebiotyki, adaptogeny (substancje, które ułatwiają funkcjonowanie skóry nawet w trudnych warunkach). Kosmetyki marki Clochee pewnie są Wam znane, a jeśli nie to zwróćcie uwagę na bogaty skład i stosunkowo niską cenę (99złotych) za tak wysoką jakość. Dodatkowo możecie teraz skorzystać z kodu KASIATUSK, który da Wam aż 25% rabatu na wszystkie kosmetyki Clochee (z wyłączeniem zestawów przy minimalnej kwocie zamówienia 15 złotych). 

– Krem ochronny koloryzujący z SPF 45 Jan Marini od Topestetic

 Jedna z moich ulubionych marek kosmetycznych stworzyła krem z filtrem z delikatnym pigmentem, za to bez białej poświaty, tak charakterystycznej dla kosmetyków ochronnych. Po nałożeniu nawilżającego kremu na dzień nakładam obfitą ilość (około długości dwóch palców) tkremu z filtrem od Jan Marini i traktuję to już jako bazę pod delikatny makijaż (później wystarczy dodać odrobinę pudru i różu). 

 Ten przeciwsłoneczny kosmetyk opiera swoje działanie na filtrach fizycznych (mineralnych) o wysokim stopniu ochrony UVA i UVB na poziomie SPF 45. Posiada wodoodporną formułę utrzymującą się na skórze do 80 minut podczas kąpieli morskich czy nadmiernego pocenia skóry. Krem, jak już wspominałam, nie pozostawia na skórze białej poświaty, a to wszystko za sprawą wysokiej mikronizacji tlenku cynku i dodatku uniwersalnego barwnika, który dostosowuje się do wszystkich typów karnacji. Ma także działanie pielęgnacyjne – zawiera ekstrakt z zielonej herbaty i alfa bisabolol oraz dodatek kompleksu Oil Capture System (niweluje nadmierne błyszczenie skóry). Biorę go na najbliższy wyjazd, ale używam go też na co dzień. I to nie tylko, gdy w Trójmieście jest słonecznie, ponieważ promieniowanie UV wpływa na naszą skórę przez cały rok, także w pochmurne dni. Kosztuje 220 złotych. ale na hasło: KASIA15 otrzymacie 15% rabatu na kosmetyki Jan Marini na topestetic.pl (promocje nie łączą się – akcja trwa do niedzieli do końca dnia, czyli do 27.08.2023r.).

– Hydrofilne masło oczyszczające do twarzy od Polemika

 Markę Polemika stworzyła kobieta, która chciała dać sobie i swojej rodzinie tylko to, co bezpieczne i skuteczne. Masełko oczyszczające do twarzy w tubce, które widzicie na zdjęciu, posiada 99,5% składników pochodzenia naturalnego, delikatnie i skutecznie usuwa wodoodporny makijaż (również oczu), oczyszcza skórę z wszelkich zanieczyszczeń oraz z nadmiaru sebum, nagromadzonych na jej powierzchni. Zawiera olej ze słodkich migdałów, masło z mango bogate w antyoksydacyjne witaminy A, C i E oraz działające regenerująco i odżywczo masło Shea. W składzie ma także sproszkowaną zieloną herbatę Matcha, która ceniona jest za właściwości przeciwutleniające, silnie odżywia i rewitalizuje skórę. Sprawia, że jest perfekcyjnie oczyszczona, odświeżona i nawilżona. Nie narusza bariery lipidowej skóry, nie zatyka porów i jest odpowiednia dla każdego rodzaju skóry – również tłustej. Produkt jest odpowiedni dla wegan, kobiet w ciąży oraz karmiących. Opakowanie produktu w całości pochodzi z recyklingu i wykonane jest z tworzywa sztucznego PCR (Post-Consumer Recycled). Kosztuję 72 złotych, ale z kodem MLE20 (ważny do 16 września) będzie o 20% tańszy. Nie zapomnijcie dodać do koszyka mojego ukochanego balsamu!

– Brązujący balsam z algami i masłem kakaowym TOUCH OF SUMMER i kropelki brązujące do twarzy od Veoli Botanica

 Duet, który pociesza mnie w deszczowe sierpniowe dni… Chociaż dzisiejszy wpis obfituje w retrospekcje sprzed lat, to akurat w przypadku samoopalaczy wolę sięgać po te najnowocześniejsze. Balsam brązujący od Veoli Botanica (cena regularna 129 złotych, ale mam dla Was kod!) posiada 98,2% składników pochodzenia naturalnego i jest zamknięty w buteleczce ze szkła farmaceutycznego. Balsam ma nie tylko działanie brązujące, ale również pielęgnujące. TOUCH OF SUMMER zapewnia nawilżenie, a ekstrakt z brązowych alg wpływa na intensywne działanie antyoksydacyjne i redukcję negatywnych skutków promieniowania UVA/UVB. Hydronesis® to składnik skutecznie zmniejszający wszelkie nierówności i suche skórki, skwalan z trzciny cukrowej nie tylko nawilża i natłuszcza, ale także opóźnia procesy starzenia skóry. Olej z malin, olej z marchwi, masło kakaowe mają na celu ochronę lipidową skóry oraz zapewniają jej jędrność oraz elastyczność. Nie brudzi ubrań, a mimo to już po pierwszym użyciu daje efekt delikatnej opalenizny bez smug.

 Kropelki do twarzy polecałam Wam już w innym wpisie – nadal je używam (nie zliczę już, która to buteleczka). Wystarczy dodać kilka kropel do Waszego ulubionego kremu (na dzień lub na noc), a po paru godzinach twarz będzie wyglądała jak muśnięta słońcem. Idealny produkt, aby przedłużyć lato o kilka tygodni. Kod makelifeeasier23 da Wam aż 23% rabatu na cały asortyment (działa do końca sierpnia). 

 

4. Czy we wrześniu już nie wypada odpoczywać?

  W dzisiejszym świecie coraz rzadziej odróżniamy odpoczynek od rozrywki – potrzebujemy jednego i drugiego, ale to pierwsze jest często niedoceniane. Po rozrywkę łatwiej też sięgnąć. Chociaż… Największa platforma streamingowa odcięła się niedawno od sporej części swoich odbiorców. Netflix przystąpił już do ukracania procesu dzielenia się kontem z osobami, które nie mieszkają z nami w domu. Wiele z nas myślało, że ten moment nigdy nie nadejdzie, ale gdy już ziściła się ta filmowo\serialowa apokalipsa część widzów postanowiło poszukać wypełniacza czasu gdzieś indziej. Od kilku sezonów coraz częściej słyszy się narzekania na temat spadającej jakości produkcji sygnowanych czerwonym „N”. No cóż, ostatnia, która naprawdę mnie oczarowała to wspomniana dziś już nie jeden raz Ania. A właściwie „Ania, nie Anna” (chociaż z perspektywy dorosłej kobiety losy Ani wydają mi się raczej materiałem na ciężki melodramat niż bajkę dla dzieci, ale to chyba właśnie zasługa najcudowniejszego talentu autorki, że potrafiła pokazać prawdę o świecie, a jednocześnie uczyć, jak radzić sobie z nią dzięki wyobraźni i radości w sercu). Według Zwierza Popkulturowego to po prostu błędna percepcja. Przeczytajcie i same oceńcie.

  Na początek września mam ambitne plany. Wraz z córeczką wracam na balet. Chciałabym publikować dwa podcasty w miesiącu i zdążyć z wydaniem ebooka przed moimi urodzinami… No i języki. Tym samym oznacza to, że na odpoczynek i przeglądanie śmiesznych filmików z przewracającymi się pandami zupełnie już zabraknie mi czasu. Co zrobić. A tak serio, przypominam Wam o jedynym wirtualnym kursie językowym, który się u mnie sprawdził. Platforma do nauki języka „Akcent” jest inna niż większość kursów czy lekcji w internecie. Są to fachowo przygotowane kompletne kursy na każdym poziomie, z nauczycielem i ćwiczeniami, a w wersji Premium możecie również umówić indywidualne konsultacje online z lektorami. Dla osób 12+, bez górnej granicy wieku :).

   Jeśli Wy też chcecie się poczuć jak uczennice albo po prostu wyrzucili Was z Netflixa i macie trochę wolnego czasu, to zapiszcie się na taki kurs. Z kodem "MLEnglish" dostaniecie 15% rabatu (nie dotyczy kursów Premium i działa do 26 sierpnia). 

5. Przepisy na wynos.

 Dieta pudełkowa to wynalazek znacznie starszy niż pierwsze plastikowe opakowanie. Drugie śniadanie, które nasze babcie i mamy pakowały nam kiedyś do plecaków były wyrazem miłości i troski, chociaż spotykały się z różnym odbiorem (niech pierwszy rzuci kanapką ten, kto chociaż raz nie nosił jej w plecaku przez trzy tygodnie). Człowiek idzie do przodu, zostawia gdzieś po drodze dawne jadłospisy, zapomina o nich, szuka wciąż nowego i nowego, ale dzisiejszy wpis jest o tym, co kiedyś się sprawdzało, a zostało zapomniane, tylko w wyniku naszej potrzeby odświeżania i unowocześniania. Tak więc poniżej podaję Wam kilka pomysłów, które sprawdzą się, jeśli zapomnicie zamówić dzieciom posiłku do przedszkola, Wasz uczeń zostaje dłużej w szkole, albo chcecie zjeść coś fajnego w pracy. Bez sztućców i udziwnień. 

Tortilla wrap 

Śniadaniowe bajgle 

Biwakowa kanapka

Wegeburgery 

Brokułowe naleśniki 

 

5. A co słychać w świecie sztuki?

  Moda na „współtworzenie treści” dotarło też do świata malarzy. Zaraz zaraz… co ja właściwie piszę – to artyści zawsze rozumieli potęgę współpracy, i to na długo przed tym, jak wynaleziono pierwsze telefony, nie mówiąc już o Instagramie. Uwielbiali spędzać ze sobą czas, malować nawzajem, tworzyć bohaterów na wzór swoich utalentowanych przyjaciół, albo chociaż spędzać razem wakacje. Nikogo nie powinno więc dziwić, że doszło do kolejnego ciekawego mariażu. Jeden z najsłynniejszych artystów na świecie – David Hockney – namalował portret bożyszcza nastolatek: Harry'ego Styles'a. To nowe dzieło będzie można obejrzeć na wystawie „Drawing from life” w National Portrait Gallery w Londynie od 2 listopada 2023 roku do 21 stycznia 2024 roku.Tutaj możecie zobaczyć gotowy portret.

  Na naszym rodzimym podwórku też się dzieje. Mam nadzieję, że uda mi się odwiedzić Warszawę i zobaczyć wystawę  „Bez gorsetu” w Muzeum Narodowym. Wystawa poświęcona jest pionierskiej generacji polskich rzeźbiarek, z których większość żyła i tworzyła w tym samym czasie, co słynna francuska rzeźbiarka Camille Claudel (1864-1943). Tak piszą o niej organizatorzy: „historia zmagań ze stereotypami, uprzedzeniami i wynikającymi z nich nierównościami i przeciwnościami. O ile nauka malarstwa i rysunku stanowiła na ogół element edukacji dziewcząt, kształtujący ich wrażliwość i poczucie estetyki, o tyle do rzeźbienia na różne sposoby ograniczano im dostęp. Modelowanie w glinie, odlewanie w gipsie czy kucie w kamieniu (oraz towarzyszące im trud fizyczny, brud i pył) postrzegano jako sferę działań typowo męskich. Z rzeźbieniem wiązała się także kwestia odwzorowywania nagiego ciała, co w wypadku specyfiki procesu twórczego wiążącego się z bezpośrednim kontaktem artystki z materiałem uznawano za zagrożenie moralności kobiet.” Chętni mogą obejrzeć wystawę do 10 września.

  Z najświeższych wiadomości: słuchałam dziś piosenki, o którą pewnie byście mnie nie podejrzewały – dziś z samego rana Taco Hemingway wypuścił swój nowy teledysk, wyreżyserowany przez Igę Lis. „Gelato” obiera kurs w bardzo nostalgiczno-wakacyjną stronę. Taco w charakterystycznym dla siebie lekko ironicznym stylu śpiewa o końcu wakacji – podobno będzie to hit :). 

 A gdy omówiłyśmy już wszystkie wrześniowe sprawunki, za które dziś nie chce nam się jeszcze zabierać, to zatrzymajmy się na chwilę tu i teraz. W samym środku upalnych wakacji. Możecie iść szukać mirabelek albo oglądać spadające Perseidy. Ja będę tu spokojnie czekać, wraz z artykułem i wszystkimi polecajkami – wróćcie tu do nas przy pierwszym chłodniejszym poranku. 

 

*  *  *

 

 

 

LAST MONTH

Wpis powstał we współpracy z marką Senelle, NewbyTea i wydawnictwem Insignis. 

 

  Po kilku latach znów jestem w stajni i stoję koło boksu. Wpatruję się w izabelowatego konia, który czeka, aby go osiodłać. „Podciągnij popręg, ale nie za mocno, strzemiona poprawię sobie na padoku, czy umiem jeszcze włożyć wędzidło?” – w głowie przerabiam to, co jeszcze pamiętam i staram się pomóc na tyle, na ile potrafię, bo wiem dobrze, że w świecie koniarzy mijanie się od przygotowywania rumaka jest zawsze źle widziane. Wychodzę z moim kopytnym kolegą i macham do życzliwej widowni, która przyjmuje już zakłady czy uda mi się wsiąść w siodło bez pomocy. Jest ciepły lipcowy poranek, a moja głowa w końcu skupia się tylko na jednym – aby trzymać pięty w dole.

  Tego było mi trzeba, bo w ostatnich tygodniach co chwilę zabierałam się za coś nowego, nie kończąc wcześniej tego, co już zaczęłam. To trochę rozbija. Wrażenie, że coś nas przerasta towarzyszy pewnie co jakiś czas każdemu z nas – grunt, aby nie weszło nam w krew :). Patrząc jednak na to dzisiejsze zestawienie mam wrażenie, że w lipcu pisałam więcej niż przez ostatnie pół roku, przeczytałam dzieciom małą bibliotekę, pokonałam wiele technologicznych przeszkód, odwiedziłam miejsca za którymi tak bardzo tęskniłam i potrafiłam się cieszyć z małych rzeczy – nawet w poniedziałki :). A co jeszcze u mnie słychać? Zapraszam do długiej fotorelacji!

 

Lipiec powinien kojarzyć się z zabawą na świeżym powietrzu, ale my rozpoczęliśmy go przedszkolnym wirusowym mutantem i umilaliśmy sobie czas choroby w domu…

1. … a to pozwoliło nam nadrobić kilka remontowych spraw. Szczera rada ode mnie – zastanówcie się trzy razy nim uznacie, że same będziecie malować drewniane żaluzje (można je kupić w marketach budowlanych, ale tylko w surowym drewnie). 2. W czasie choroby nasze mieszkanie zamienia się w jedną wielką czytelnię (czynną całą dobę). 

Ten miesiąc był zdominowany przez podcasty. Moje, cudze, nagrywane w szafie i w profesjonalnym studio. Nowa przygoda w końcu nabiera rozpędu. 
Mój kanał dostępny jest do odsłuchania na iTunes i na Spotify – w tym miesiącu pojawił się tam nowy odcinek i lada dzień dodam kolejny. 

Chorowanie w upale? Nie polecam. Chociaż w sumie… Było segregowanie starych zdjęć w przerwach między herbatami z miodem i cytryną, nadrabianie bajek Disney'a, które – szczerze przyznam – sama też oglądałam z przyjemnością. Znalazła się nawet wolna chwila na polskiego Vogue'a i pisanie. Gdyby nie nerwy spowodowane trudną do zbicia gorączką mogłabym nawet polubić taki czas.

Ja wiem, że to ciągłe gadanie o tym, że "mama ma wychodne" może być nudne. Brzmi to co najmniej tak, jakby kobiety, które mają dzieci były na co dzień trzymane w jakimś karcerze, ale część z Was zgodzi się pewnie ze mną, że nasz macierzyński umysł trochę tak funkcjonuje. Najtrudniejsze w tym wszystkim to otrzymanie zgody od samej siebie, aby na chwilę wyjść z roli mamy i bez wyrzutów sumienia tańczyć pod sceną do "świecisz jak miliony monet". Niby to wszystko wiem, a jednak każdy wieczór "bez bombelków" wciąż jest dla mnie w jakimś sensie trudny.

– Halo?

– Nie mogę rozmawiać, jestem na Openerze.

– Ale to ty do mnie dzwonisz!

– Pa!

(czyli jak się kończy oglądanie zbyt wielu storisków od Make Life harder)

Zabawa całą noc przy blasku księżyca… i chrabąszczach we włosach. Wakacje. Jesteśmy nad polskim morzem. Z nieba leje się żar. Dzieci grzebią w piasku i odliczają minuty, aby wrócić do wody, bo usta nadal sine (ale nie od jagodzianek). Parawany rosną wokół nas i co chwilę ktoś krzyczy, że sprzedaje ciepły popcorn. Lubimy się podśmiewywać z tych naszych narodowych dziwactw plażowych, ale mnie one jakoś nie drażnią. W takie dni jestem najszczęśliwsza na świecie. Ciasto na plaży!? Właściwie, czemu nie? Ja zabieram jako prowiant wszystko, co mam w lodówce, a za moment może się zmarnować. Wiem, że na plaży zjemy ze smakiem nawet to, na co w domu niekoniecznie miałabym ochotę.  Basen wybudowany dla świnki Peppy i jej przyjaciół z innych bajek. 1. Fajnie, że wzięłam gazetę i jednej strony nie przeczytałam. Naiwny rodzic, który na plażę przynosi leżak i lekturę… 2. Piękne to nasze wybrzeże, tylko czemu te upalne weekendy zdarzają się tak rzadko?A potem i tak wszystko wrzucam do torby!Słoneczny poranek w Warszawie! Zaczynam długi pełen wyzwań dzień! Wiele z Was pytało mnie na Instagramie o ten zestaw, a przecież ze statystyki wynika, że 99% u mnie to oczywiście MLE. :) Natomiast jedwabny top jest od Moye, a torba to Polene. Restauracja Oliva. Odkryta dzięki pani Dominice (pozdrawiam! :)). Na pewno tu wrócę!1. Risotto z kurkami. Żałuję, że też nie zamówiłam! //  2. Co robi Kasia w restauracji? Fotografuje zlewy – wiadomo. Nagrywamy razem z YES. Przy okazji przypominam Wam o ostatnich dniach kampanii YES. Zarówno online jak i w butikach stacjonarnych znajdziecie wyselekcjonowaną przeze mnie biżuterią. Spacer po warszawskich Łazienkach zaliczyłam nie jeden, ale za każdym razem odkrywam coś nowego. Idziemy na wystawę Fridy. Podobno przechodzi teraz prawdziwy szturm!Gdy wkładasz bluzkę i od razu masz ochotę wykorzystać ten wieczór (koszula pochodzi od Seprov). 1. Wystawę dzieł Fridy Kahlo w Łazienkach możecie obejrzeć do 3 września. // 2. Sto lat! W uroczej restauracji Chianti w Sopocie świętowaliśmy kolejną "czterdziestkę". // 3. Co by tu jeszcze zmienić, aby lepiej wykorzystać ogród? Długie rozmowy z kochaną panią Ewą z Narcyza – uwielbiam to miejsce, uwielbiam panie, które tam pracują i uwielbiam te wszystkie piękne kwiaty, które tam znajduję. // 4. Zielono na talerzu – groszek, szparagi, koperek, liście szpinaku i mięta. // Co dodaje blasku mojej skórze? Uśmiech i spokój. A sukienka to oczywiście MLE :).Mrożony napar parzony sposobem "cold brew" to moja lipcowa miłość. Polecam wykorzystać do niej dobry gatunkowo rooibos, bo to napar, którą bez ograniczeń mogą pić też dzieci. 

Rooibos czyli czerwonokrzew afrykański rośnie jedynie w RPA w obszarze gór Cederberg, na północ od Kapsztadu. Susz z rooibosa produkuje się podobnie, jak susz herbaciany. W efekcie powstaje wonna mieszanka drobnych jak igiełki listków w kolorze miodu. Mój numer jeden to Rooibos Orange od NewbyTea. Wiem, że wiele z Was ma już swoje ulubione produkty z tego sklepu, więc dzielę się kodem: z KASIA15 otrzymacie w Newbytea 15% zniżki na wszystkie produkty (możecie z niego korzystać do 15 sierpnia). 

Każda z 15 piramid Rooibos Orange jest pakowana oddzielnie w torebkę z trójwarstwowej folii aluminiowej w celu zagwarantowania najwyższej jakości i świeżości. Wrzucam dwie do dzbanka i zalewam letnią wodą. Czekam godzinę (dzięki zimnemu parzeniu napar jest delikatniejszy w smaku), dodaję miód, gałązki lawendy lub rozmarynu i dużo pokrojonych owoców brzoskwini. Prawie 30 stopni? W takim razie mrożona herbata będzie smakować jeszcze lepiej.1. Lipcowe słońce – wróć do nas! // 2. Dziękuję za zaproszenie! Jeśli coś może mnie zmusić do myślenia o deszczowej jesiennej pogodzie w samym środku lipca to będzie to CHANEL  i pokaz jesienno-zimowej kolekcji. Gdy przyjaciółki są najlepszymi ambasadorkami twojej marki. W MLE pojawiają się już nowości z kolekcji "resort".
Tak zwane słodkie nic nierobienie w domu. Przynajmniej w teorii. Czy dobrze urządzone mieszkania może nam dać trochę szczęścia? Tutaj zapraszam do kolejnego odcinka (będę bardzo wdzięczna za subskrypcję i pozytywne oceny – to jedyna nagroda za tę pracę :)). 1. "Kopciuszek". // 2. Moja najlepsza wymówka, aby zrobić sobie przerwę. Praca w domu w towarzystwie dzieci nie zawsze wygląda słodko, ale jestem wdzięczna za tę możliwość. // 

Ktoś tam kiedyś pisał w swoich artykułach, że trzeba unikać niebieskiego światła pod wieczór. Ekhm… a to ja idąca do łóżka z laptopem pod ręką. Wieczory to czasem jedyny moment w ciągu dnia, kiedy mogę skupić się w ciszy. Tak bywa, tak pewnie będzie i nie biczuję się za to. Chyba.A tu na zdjęciu widzicie serum marki Senelle – jedno z najmocniej nawilżających, jakie kiedykolwiek miałam. Wieczorem wcieram je w twarz (wystarczy kilka kropelek) i nad ranem skóra wciąż jest mocno nawilżona. Posiada w swoim składzie ultra stabilną formą witaminy C (4%), Stoechiolem (1%) (naturalny lifting) oraz Oléoactif. Rewitalizujące serum z witaminą C od Senelle wraz z innymi kosmetykami tej marki możecie znaleźć stacjonarnie (oraz online) w drogeriach Super-Pharm, gdzie zapewnione są testery dla każdego produktu. To świetna informacja dla osób chcących zobaczyć na żywo zapach/konsystencję i skorzystać z promocji, która notabene również na -20% jest tam dostępna.
Z kodem MLE otrzymacie natomiast 20% zniżki w sklepie Senelle i możecie z niego korzystać do końca sierpnia. 

Efekt "glow" w kroplach. Jeśli będziecie chciały skorzystać z kodu rabatowego to polecam również przy zakupach krem pod oczy tej marki, który świetnie radzi sobie z porannymi obrzękami.Rodzice idą na "Barbie". Tylko jak tu przekonać młodsze towarzystwo, że zostaje? Może jagodzianki załagodzą kryzys…1. Tulasy, które wyłudzam, kiedy tylko się da. // 2. i 3. Dla mnie też coś zostało! // 4. Lista zakupów. Każdy taką robi, prawda?Człowiek – stopa społeczna. Tfu! ISTOTA społeczna! A tak serio "Człowiek – istota społeczna" Elliota Aronsona to jedna z moich ulubionych książek z czasów studenckich. Polecam każdemu. Pierwsze odwiedziny w Montowni w Gdańsku – klimatyczne miejsce w pobliżu stoczni z pysznym jedzeniem. // O podróży do Prowansji opowiem Wam jeszcze trochę w innym artykule (w ten piątek to już na pewno wejdzie ta koszula ;)). Zobaczymy jak długo wytrzyma na kolanach u taty. Niezbyt długo. 

U moich rodziców jest jak w dobrym antykwariacie. "Eichmann w Jerozolimie" autorstwa Hannah Arendt (ta sama książka funkcjonuję też pod tytułem "Rzecz o banalności zła") to dzieje procesu zbrodniarza wojennego, ale też próba zdefiniowania różnych obliczy zła. Obojętność, brak charakteru, spolegliwość i zachłanność – to w ich cieniu rośnie największe zagrożenie. Projektowanie swetrów to zdecydowanie moja ulubiona działka w MLE. Wiem, że nasze modele nie mają sobie równych, ale i tak każdego roku staram się zawieszać tę poprzeczkę coraz wyżej. I chociaż mamy środek lata, to widzę już siebie w tym swetrze po lewej – przy kominku, tuż po bitwie na śnieżki. Powroty oznaczają jedno: zapach proszku do prania w całym mieszkaniu. Każda z nas jest inna, ale jedno nas łączy – potrafimy przyznać się do naszych słabości i porażek i nie oceniać nawzajem. W takim gronie "najgorsza wersja mnie" czuje się naprawdę dobrze ;).  Takie spotkania po latach lubię najbardziej. Szykuję dla Was małą niespodziankę związaną z MakePhotographyEasier, ale wszystko w swoim czasie. ;) 1. Kolor nieba, który lubię najbardziej. // 2. Toteme – marka założona przez koleżankę po fachu. // 3. Mój ulubiony posiłek – zrobiony z resztek. // 4. Udało mi się przekonać Asię, aby zrobić dla Was na Gwiazdkę piżamy! Czekamy jeszcze na ostatnie poprawki, ale już jestem zakochana – w materiale, lamówce i jakości wykończenia. // 

Czy moja babcia spodziewa się tych kwiatów? Ani trochę!1. Niewiele tu widać, ale jesteśmy w Pokusie w Gdyni – naszym ulubionym kawiarnianym biurze. // 2. Zwykle nie jadam słodkich śniadań, ale dla takiej owsianki można zrobić wyjątek. // Podróże, te dalekie i te duże. Godzina od Trójmiasta i jestem w niebie. 

Konie, drzewa, rodzina, przyjaciele. Pałac Ciekocinko to takie miejsce, do którego uwielbiam wracać.

 Prowansja? 
Galopowanie pod drzewami i leczenie zakwasów z lekką książką. Piszę się na to!Szybko, bo spóźnię się na lekcję!A do obiadu usiądziemy… z dziadkami! Jak miło, że ktoś znalazł chwilę między kampanijną zawieruchą.Ciepła, zabawna i wciągająca książka. W sam raz na weekend. To jedna z tych opowieści (a mówiąc wprost: romansów), które zostawiają nas z zadowoloną miną. Główna bohaterka zostaje opuszczona przez męża, ale radzi sobie w nowej sytuacji lepiej niż by się tego spodziewała. Być może to ten cudowny klimat domu Nory, być może jej charakter i życiowe doświadczenia, być może po prostu potrzebowałam czegoś, co wyrwie mnie z czytelniczego zastoju. W każdym razie polecam "Nora, tego nie ma w scenariuszu!"
Dziecięce menu dla wszystkich urlopowiczów!W starym pałacu z początku XX wieku powinnam chyba czytać Herkulesa Poirot, ale tym razem posłuchałam poleceń Gosi i zaczęłam "Nora, tego nie ma w scenariuszu". Na szczęście nie czytałam jej do góry nogami, jak na tym zdjęciu, bo wiele bym straciła ;). Korzystam z wizyty dziadków i pędzę na kolejną jazdę. 
Jeszcze z 38 lekcji i wszystko sobie przypomnę.
Płatki na śniadanie? A nie mieli parówek?
Ten kto tu przyjedzie na pewno będzie chciał wrócić. Widoki jak z "Pana Tadeusza" – moja stara dusza czuje się tu najlepiej.  Pierwszy sierpniowy poranek to idealny moment na rozpoczęcie nowego rozdziału. Napiszemy go razem?