
Jak wygląda mój wymarzony lipcowy wieczór? Pół godziny bujania na hamaku i czytanie historii Eli i jej psa. A później, gdy trzeba będzie już wracać do domu i powoli myśleć o łóżku, talerz jeszcze ciepłych jagodzianek, szklanka mleka, świeża „zimna” pościel i chociaż kilka stron prawdziwej, poważniejszej literatury, gdy brzdącowi śnią się już bajkowe stwory.
Lipcowe „umilacze” to idealna okazja do zrecenzowania kilku książek – dla dzieci i dla nas. Pozwólcie, że zacznę od tych dla dorosłych (tak aby nie zniechęcić Czytelniczek, które nie mogą już słuchać o dzieciach ;)), a między wierszami podzielę się z Wami wartymi uwagi linkami – idealną, „nie-sieciówkową” pościelą i ulubionymi białymi sukienkami dla mnie i dla małej. Ach, no i dwoma sprawdzonymi przepisami na jagodzianki!
1. „Sapiens. Od zwierząt do bogów” Yuval Harari.
W maju polecałam Wam książkę „21 lekcji na XXI wiek” Yuvala Harariego – traktującą o wyzwaniach współczesności w kontekście historycznych doświadczeń ludzkości. W praktyce mówiąc językiem filmowym, niczym George Lucas z Gwiezdnymi Wojnami, zaczęłam od końca – bo ta pozycja to ostatnia z trzech głośnych książek tego autora. Od razu się usprawiedliwię – kolejność ich czytania nie ma żadnego znaczenia. „Sapiens. Od Zwierząt do Bogów” różni się od „21 lekcji” tym, że jest to książka historyczna, opowiadająca o rozwoju ludzkości od czasu pojawienia się gatunku Homo Sapiens na ziemi do czasów dzisiejszych (i według mnie jest chyba lepsza niż tytuł, który polecałam Wam ostatnio). Na tym różnice się kończą. „Sapiens”, podobnie jak „21 lekcji” czyta się jednym tchem, hipotezy autora są pociągające, choć często obrazoburcze (ale sprawiedliwe, bo Harari w równym stopniu dezawuuje religie, systemy gospodarcze czy liberalne dogmaty). Tutaj muszę zrobić pewne zastrzeżenie – pozycję tę należy traktować jako zachętę do otwartego myślenia, stawiania mądrych pytań i zbiór bardzo ciekawych, ale ciągle hipotez. Wiele zaproponowanych przez Harariego rozwiązań problemów historycznych budzi kontrowersje wśród jego kolegów historyków, antropologów czy kulturoznawców, choć wszystkie opierają się na uznanej bibliografii czy badaniach archeologicznych. Sam autor zresztą zastrzega wielokrotnie w tekście, że przy skąpych materiałach źródłowych, na przykład dotyczących czasów przed starożytnych, skazani jesteśmy na spekulacje i snucie domysłów.

2. "Wyzwanie Stoika" William B.Irvine.
Kontynuując klimat filozoficznych rozważań proponuję – z kolejną książką – skierować uwagę na nas samych. Filozofia to nie tylko rozważania teoretyczne o pochodzeniu i przyszłości ludzkości, ale także źródło całkiem praktycznych rozwiązań codziennych problemów. Nie przepadam za książkami „samodoskonalącymi” więc z początku byłam sceptyczna, ale ta pozycja nie jest typowym coach-owo-motywującym laniem wody. Myślę, że będziecie nią bardzo mile zaskoczone. Wyzwanie Stoika Williama Irvine’a to poradnik radzenia sobie z codziennymi przeciwnościami, a w zasadzie z będącą ich efektem złością. Wszystko to za pomocą metod opracowanych w starożytności m.in. przez Senekę, Marka Aureliusza czy Chryzypa – czyli współtwórców ruchu filozoficznego znanego pod nazwą Stoicyzmu. Ich przemyślenia, połączone z osiągnięciami nowoczesnej psychologii, składają się razem na spójną i łatwą do wprowadzenia (przynajmniej w założeniu) metodę radzenia sobie z własnym gniewem, złością i smutkiem. Książka tą polecam wszystkim tym, którzy po uderzeniu małym palcem w mebel nie mogą się powstrzymać i muszą mu „oddać”, potrafią zwyzywać w samotności kierownictwo sieci komórkowej po piątym przerwanym połączeniu, a przejazd samochodem przez miasto łączą zawsze z tyradami przekleństw na innych kierowców. Trochę jednak infantylizuję, bo ta książka w żadnym wypadku nie sprawia wrażenia trywialnej. Profesor Irvine w wyjątkowy sposób łączy naukę z prawdziwym życiem, a książkę czyta się jednym tchem.
„Musisz ją przeczytać! I musi ją przeczytać Twój brat! I tata! W ogóle wszyscy powinni ją przeczytać” ta wypowiedź to wyjątkowo wyczerpująca recenzja mojej bratowej na temat książki "Wyzwanie Stoika", którą zafundowała mi, gdy zapytałam ją o opinię na jej temat, i z którą (już po wykonaniu rozkazu Ani) jak najbardziej się zgadzam. A tak na poważnie – to krzepiąca, mądra i wciągająca pozycja, którą gorąco polecam. (muszę tu wspomnieć o perfekcyjnie wykonanej pracy edytorskiej – oczywiście, że najważniejszą robotę zawsze wykonuje autor, ale format tej książki, czcionka, jej rozmiar, rozplanowanie na stronie jeszcze bardziej uprzyjemniło mi tę lekturę).
3. „Historia piękna” Umberto Eco.
Obie powyższe książki czyta się łatwo i szybko. Ale czy łatwość czytania musi być warunkiem dobrej lektury? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, warto sięgnąć po „Historię Piękna” Umberto Eco. Autora nie muszę chyba przedstawiać. Włoski filozof i pisarz, autor światowego bestselleru „Imię Róży” (kto nie czytał ten gapa) ma na swoim koncie kilkadziesiąt prac naukowych i esejów. Jednym z nich jest „Historia Piękna” – książka o encyklopedycznym charakterze, w szczegółowy, ale jednocześnie finezyjny sposób odnosząca się do rozwoju zmian idei piękna, ilustrowana setkami grafik, obrazów i fotografii. Według mnie, pozycja obowiązkowa dla każdego, kto interesuje się – w profesjonalnym tego słowa znaczeniu – estetyką, a więc fotografią, modą czy makijażem. Nie jest to książka w typie powieści. Jej encyklopedyczno – podręcznikowy charakter przekłada się na konieczność skupienia umysłu podczas lektury. Nierzadko trzeba będzie cofnąć się o kilka stron by spojrzeć na wspomniany szczegół na grafice, czy przeczytać jeszcze raz przywołany później fragment, by przemyśleć go w innym, nowym kontekście. Eco piszę jednak o sztuce tak, że nawet laik bez problemu wyłapie wnioski autora. Tę książkę „podczytuję” sobie od kilku miesięcy, bo nie jest to pozycja „na raz”. Lubię mieć do niej odpowiedni nastrój i czysty umysł, aby móc analizować każdą myśl i bez pośpiechu przyglądać się dziełom wielkich twórców.

"Historia piękna" Umberto Eco na ulubionej lnianej pościeli.
Polecane przeze mnie dzisiaj książki dla dzieci to bardzo subiektywny wybór. I bardzo niestabilny, bo właściwie z tygodnia na tydzień jedne wypadają z podium, a inne z impetem zajmują pierwszą pozycję. Pozwólcie więc, że z czasem będziemy aktualizować nasze wybory.
1. „Moja babcia, mój dziadek” Małgorzata Swędrowska, Joanna Bartosik.
O książkach dla dzieci mogłabym gadać i gadać. Chętnie opowiedziałabym Wam o tym, jakie książeczki ja kochałam, gdy byłam dzieckiem i jak bardzo się cieszę, że moja mama, szepcąc przed laty pod nosem „może będzie kiedyś dla Twoich dzieci” przetrzymała jednak tę „Martynkę i Przyjaciół” pod łóżkiem. Albo o tym, dlaczego stare baśnie nie raz sprawdziłyby się w nowym świecie lepiej niż większość kreskówek na dziecięcych kanałach. Nie będę jednak zanudzać Was moimi refleksjami (błagam! Napiszcie w komentarzach, że jednak byście chciały!) i spróbuję ograniczyć się do kilku zdań polecenia książeczki „Moja babcia, mój dziadek” od bardzo fajnego wydawnictwa Wytwórnia. Ostrzegam, że książeczka w nas – dorosłych – może wywołać nieopanowaną lawinę wzruszenia i łez, ale dla naszych dzieci będzie po prostu pięknie wydaną, mądrą opowieścią tłumaczącą reguły tego świata.

2. Książeczki Erica Carle'a.
Fakt, że książeczki Erica Carle'a, słynnego amerykańskiego grafika i pisarza, posiadam w języku angielskim nie jest bynajmniej efektem mojego snobizmu – dostałam je po prostu od kuzyna, który na stałe mieszka w Anglii. Dobrze się jednak złożyło, bo wspólne czytanie było miłym i subtelnym wprowadzeniem do obycia z językiem. Większość mam pewnie świetnie kojarzy „Miś patrzy” i „Bardzo głodną gąsienicę” ale być może któraś z Was jednak te pozycje przeoczyła. Z jakiegoś powodu dzieci już od ponad pięćdziesięciu lat kochają efekt pracy tego zdolnego artysty. Ciężko mi jednoznacznie stwierdzić w czym tkwi ich magia. Być może chodzi o technikę, z której korzysta Carle tworząc ilustracje do książek. Bazą każdej grafiki są kawałki papieru, które następnie pokrywane są kolorowymi farbami akrylowymi. Dopiero później autor nadaje im kształty, wycinając przeróżne postaci, tworząc ciekawe kompozycje, często z efektami dźwiękowymi czy migającymi światełkami.

3. „Piłka Eli” Catarina Krussval.
Książeczki Catariny Krussval to udany kompromis między tym, co lubi moja córeczka (psiaki), a tym, co lubię ja (piękne ilustracje). Polujemy jeszcze na „Wszystkie psy Eli” i coś czuję, że ta książeczka będzie strzałem w dziesiątkę. Wydawnictwo Zakamarki ma zresztą w swojej ofercie wiele pięknych tytułów, ale większość z nich jest jednak dla starszych dzieci. A może Wy polecicie mi coś wyjątkowego dla półtoraroczniaka?

Bawełniana sukienka z podszewką od polskiej marki Louisse. Świetnie się pierze i po wielu imprezach z jagodziankami nadal wygląda jak nowa…
"Umilacze" bez słowa o modzie byłyby czymś nietypowym, ale dziś będą (już zresztą tradycyjnie) bardziej o oporze wobec niej niż podążaniu za nią. Biel to zdecydowanie mój ulubiony kolor na lato. Po przejrzeniu zawartości mojej szafy widać wyraźnie, że to właśnie takie ubrania służą mi najdłużej (najstarsza biała sukienka, którą mam, liczy sobie siedem lat i w tym sezonie też była już noszona). Niektóre z Was często się dziwią jak mama małego dziecka może w takim kolorze funkcjonować, co mnie osobiście trochę dziwi, bo moje doświadczenie pokazuje mi, że to właśnie białe ubrania najłatwiej doprać. I nie jest to bynajmniej kryptoreklama jakiegoś proszku do prania. W przypadku plam na kolorowych rzeczach ich wybawianie jest po prostu znacznie trudniejsze. Trzeba jednak pamiętać o jednej rzeczy! Materiał ubrań musi być na tyle trwały, aby przetrzymać wysoką temperaturę w pralce, czy potraktowanie odplamiaczem. W dzisiejszym wpisie widzicie bawełnianą sukienkę (dwa lata temu mogłyście przyjrzeć się jej lepiej), koszulę nocną (bardzo podobną znajdziecie tutaj) i kreację mojej córeczki od polskiej marki Louisse (w sklepie znajdziecie również podobny model Rose z rękawkiem).
Pościel wykonana ze stuprocentowego lnu, uszyta w Polsce. Marka Bebelin dopracowała swoje modele do perfekcji. W ofercie znajdziecie też pościele dla dzieci.
Skoro tytuł dzisiejszego wpisu brzmi „książki do poduszki” to naturalną scenerią do zdjęć była oczywiście moja sypialnia. A ponieważ niezależnie od objętości czy tematu artykułów, które tutaj publikuję, pierwszym pytaniem od Was jest zwykle „skąd jest pościel?” to dziś Was przechytrzę :). Kiedyś lubiłam pościele z IKEA, ale odkąd mój mąż zażyczył sobie kołdrę o długości 220 centymetrów (ja mam co prawda zaledwie nieco ponad metr sześćdziesiąt wzrostu ale on nieco więcej), to oferta tego szwedzkiego giganta już mi nie wystarczała. Pościele kupuję bardzo rzadko (na pewno nie częściej niż raz na kilka lat) i dlatego sporo uwagi przywiązuję do tego, aby dobrze trafić. Wolę pościele z troczkami, bez guzików, bo niestety słabo znoszą maglowanie, z odpowiednio dużą zakładką, najlepiej wykonane z lnu typu prewashed, który z czasem tylko zyskuje na szlachetności, no ale jednocześnie materiału musi być na tyle gruby, aby pościel nie prześwitywała i… właściwie tych cech idealnej pościeli mogłabym wymieniać bez końca. Nie dziwię się więc Wam, że z taką skrupulatnością pytacie o markę moich pościeli, bo trafić na idealną nie jest łatwo. Ja wyszukałam taką i taką (a tę z dzisiejszych zdjęć znajdziecie tutaj).
I obiecane dwa przepisy na jagodzianki. Pierwszy, który wypisałam poniżej jest autorstwa Zosi oczywiście – z tego przepisu uzyskacie około osiem niedużych jagodzianek. Więcej zdjęć z realizacji przepisu znajdziecie tutaj. Jeśli jednak nie uznajecie jagodzianek bez kruszonki i lukru to spróbujcie tego przepisu od Tosi.
Skład:
Przepis na ciasto:
400 g mąki
150 ml ciepłego mleka
30 g świeżych drożdży
50 ml oleju roślinnego
2 jajka
60 g cukru
80 g masła
farsz:
ok. 200 g świeżych jagód
5-6 łyżek twarogu
2-3 łyżki brązowego cukru
A oto jak to zrobić:
Świeże drożdże rozpuszczamy w ciepłym mleku z łyżką cukru i 2 łyżkami mąki. Zaczyn odstawiamy w ciepłe miejsce pod przykryciem folii. Po 15 minutach powinien podrosnąć. Aby przygotować farsz: oczyszczone jagody łączymy z twarogiem i cukrem. Do oddzielnej miski przesiewamy pozostałą mąkę, cukier i jajka. Dodajemy wyrośnięty zaczyn i jednocześnie mieszamy. Następnie dodajmy rozpuszczone i ostudzone (nie gorące!) masło i wyrabiamy ciasto (wyrabiam mechanicznie za pomocą haka). Po kilku minutach wyrabiania ciasta dolewamy cienkim strumieniem olej i ponownie ugniatamy ciasto. W efekcie końcowym ciasto nie powinno kleić się do rąk. Gotowe ciasto umieszczamy do naczynia i przykrywamy lnianą serwetką. Pozostawiamy ciasto na ok. 1,5 godziny do wyrośnięcia. Wyrośnięte ciasto ponownie zagniatamy i dzielimy na 6-9 części. Z jednej części formujemy kulkę, lekko spłaszczamy i umieszczamy na niej gotowy farsz. Formujemy podłużną bułeczkę i układamy na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 200 stopniach C przez 15-18 minut.
Komentarz: Aby ciasto szybciej rosło, naczynie z zaczynem umieszczam na płycie grzewczej i włączam mały palnik. Z farszem możemy kombinować, np. zamienić twaróg na ricottę, cukier zastąpić miodem, skorzystać z przypraw – kardamon, cynamon lub odrobinę otartej skórki cytrynowej.



Skład:


Na wierzch tarty rozkładamy cienkie plastry żółtego sera, które pod wpływem ciepła ciasta, delikatnie się roztopią.
Tak przygotowaną tartę możemy podać zarówno na ciepło jak i na zimno.


* * *

Aby przygotować farsz: na rozgrzanej patelni z oliwą podsmażamy delikatnie czosnek, płatki chili i kmin rzymski. Dodajemy posiekaną w kostkę cukinią, a gdy nieco zmięknie dodajemy liście szpinaku. Całość dusimy, aż zmniejszy się konsystencja. Gdy farsz ostygnie dodajemy kawałki fety i doprawiamy świeżo zmielonym pieprzem.
Aby przygotować ciasto: w szerokiej misce łączymy mleko, kefir, drożdże i miód. Mieszamy i dodajemy przesianą mąkę, szczyptę soli i świeżo zmielony pieprz. Zagniatamy ciasto (korzystam z haka) do momentu, aż będzie gładkie i sprężyste. Przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce, aby wyrosło przez min. 30 minut (pozostawiam przy otwartych drzwiczkach od piekarnika).
Wyrośnięte ciasto ponownie zagniatamy i dzielimy na dwie porcje. Z jednej porcji rozwałkowujemy placek o grubości nie większej niż 1 cm. Na środku placka kładziemy połowę farszu i dodajemy starte sery.
Zawijamy ciasto dookoła – patrz na zdjęciu. Tak przygotowany placek, przekładamy za pomocą szpatułki na rozgrzaną suchą patelnię.
Placki smażymy na złoty kolor – zarówno z jednej, jak i z drugiej strony.
Po usmażeniu możemy skropić oliwą i posypać posiekaną pietruszką oraz solą morską.
* * *
Skład:
A oto jak to zrobić:
Aby krem nabrał delikatnego koloru polecam dodać łyżkę liofilizowanych malin w proszku – dzięki procesowi suszeniu poprzez głęboki szok mrozowy, utrzymują w sobie wszystkie witaminy, bez dodawania żadnych konserwantów, czy barwników.
Pokrojone płaty biszkoptu smarujemy musem owocowym (wcześniej biszkopty możemy skropić nalewką lub prosecco), następnie nakładamy schłodzony krem z białej czekolady, plastry truskawek i krem z mascarpone.
To co widzimy w słoiku, to domowy krem z białej czekolady (przepis w opisie). Najlepiej przygotować go dzień wcześniej i przechowywać w lodówce.
Świeże kwiaty polecam nałożyć na końcu, gdy tort się schłodzi, tuż przed podaniem.

1. Ktoś zaczyna mieć już własne zdanie i odkrył, że łóżko rodziców jest najfajniejsze. // 2. I jak tu się dziwić, że malarze kochają kwiaty? // 3. Wyklejamy kolejne pamiątkowe albumy. // 4.
Tak było jeszcze na początku miesiąca. Spacery w maseczkach żegnam z dużą ulgą.
1. Chyba nigdy w historii MLE nie pracowałam nad
Trzy śniadania w mgnieniu oka. Dla małej opcja bez kokosu i migdałów.
Nareszcie nadszedł czas, żeby te wszystkie piękne sukienki nosić na co dzień. Wygladają bardzo elegancko, ale materiał w dotyku jest wyjątkowo przyjemny – nie trzeba się obawiać, że małej królewnie będzie niewygodnie i nastąpi próba rozbierania się w trakcie wizyty u teściowej ;). Sukienki znajdziecie w ofercie polskiej marki
1. A tak prezentuje się sukienka od
Mój ulubiony kącik w mieszkaniu.
1. Jeśli mała królewna wybierze coś w języku Szekspira to służba służy. // 2. Pamiętacie to pyszne zielone ciasto? Zrobiło ogromną furorę! Przepis znajdziecie
Bajki autorstwa Beatrix Potter. Stare wydania.
Inni, ale jednak tacy sami. Ty też jesteś ważny Porti!
Maj był dla Portosa miesiącem wielkiej zmiany. Musieliśmy poszukać dla niego nowej karmy – spaniele to bardzo wrażliwe psy i wszystko wskazuje na to, że Portos nabawił się jakiejś alergii. Po długiej konsultacji zdecydowaliśmy się na tę od 
1. Produkty niezbędne na sesji zdjęciowej, w moim przypadku zalicza się do nich również pluszowa lama. // 2. Gdy brzdąc śpi i mamy chwilę na rozmowy we dwoje. // 3. Czy tylko ja podziwiam przekwitnięte piwonie? // 4. Ja śpię po lewej stronie, a Wy? //
Studio polowe. Zdjęcia z tego dnia znajdziecie w
1. Gdy mama chce skorzystać z łazienki… // 2. Takie miseczki z mieszaniną różnych zdrowych produktów to ostatnio moje ulubione posiłki. // 3. Domowa biblioteka. // 4. "Mamo wstawaj, przegapisz wschód słońca!". //
Mała aktualizacja samoopalaczy. Wiele z Was prosiło o takie zestawienie – mam nadzieję, że nie obrazicie się, że podam je w telegraficznym skrócie. Obecnie używam tych trzech produktów (poniżej znajdziecie dokładniejsze opisy). Wszystkie te produkty kupiłam w 


Zakupy.
Miał być wypad na kaszuby i opalanie na leżakach, była ulewa i mokre buty.
Ktoś tu miał imieninową kolację.
bezglutenowe płatki owsiane, truskawki i syrop klonowy. Jogurt oddałam córeczce.
1. Kawa w ogrodzie smakuje lepiej. // 2. Kocham to miejsce! // 3. Po tak intensywnej lekturze czas na chwilę odpoczynku. Mój piękny koc znalazłam w Iconic Design w Gdańsku. // 4. Sezon na szparagi rozpoczęty! //
A jak Wy wyglądacie, gdy obudzą Was w sobotę o szóstej rano? Uprzedzając pytania o dresik – nie, to niestety nie jest MLE. Wiem, że już od kilku miesięcy obiecywałam Wam coś podobnego, ale końca poszukiwań odpowiedniego materiału nie widać. Z czystym sumieniem mogę jednak podrzucić tu link do podobnego zestawu od marki, która ma moje zaufanie. 
1. To był długi deszczowy dzień. Herbata i miód pomogły. // 2. Hamak i książka. // 3. Kocham resztki z zamrażalnika. // 4. Praca nad zdjęciami produktowymi. //
My też! Życzę powodzenia całej gastronomii!
1. Zestaw mydełek od Bebe Concept. // 2. Kolejna miseczkowa wariacja. // 3. Strój z tego wpisu możecie zobaczyć
Czym byłaby majowa relacja bez rzepaku?
Paryż, październik 2018 roku. Przy stoliku siedziały już trzy pokolenia kobiet (bo ktoś rósł w brzuchu). Dziękuję, że całe życie pokazywałaś mi jak być najlepszą mamą na świecie.
1. Już prawie wyprzedana, a dopiero co weszła do sprzedaży :). / 2. Truskawkowe niebo. // 3. "Mleczny" wianek. // 4. Nareszcie zaczynasz jakoś wyglądać! Dziękuję Pani Ewie z Pracowni Florystycznej Narcyz w Gdyni za wszystkie kwiaty i sadzonki! //
Kadr z ostatniego 
Wracamy do gry! (albo raczej do ćwiczenia serwisu)
Najbardziej cieszą kwiaty z własnego ogrodu. Bez już mi przekwita, ale przez kilka pięknych wieczorów jego zapach otulał nasze sny. 






