Zapach Róży – Izia i noc w ogrodzie.

   Każde wielkie perfumy muszą być jak opowieść. Sam zapach, nawet najpiękniejszy, nie wystarczy, abyśmy mogły odnaleźć w nim siebie. Dzieje rodziny d'Ornano – założycieli marki Sisley Paris – zdają się być idealnym tłem do nakreślenia magii luksusowych perfum.

    Izabela d'Ornano, z domu Potocka, od początku swojej drogi wyprzedzała czasy, w których żyła. Gdy świat zdominowany był przez mężczyzn, a o równouprawnieniu jeszcze nikt nie marzył, ona zakłada swoją firmę, otwarcie mówi o tym, że w wieku siedemnastu lat sama zarabiała na życie (co w przypadku wysoko urodzonej panienki nie do końca mogło być powodem do dumy) i odnosi wielkie biznesowe sukcesy. O Sisley Paris piszę tym chętniej (i to już nie po raz pierwszy, tutaj możecie przeczytać inny mój artykuł), że nie sposób opowiadać o perfumach marki nie zagłębiając się jednocześnie w jej polskie korzenie – miło przeczytać, że dla założycielki jednego z najbardziej luksusowych potentatów kosmetycznych na świecie czas spędzony w Polsce, wciąż jest źrodłem inspiracji. Bo chociaż Izabela po wybuchu wojny zmuszona była opuścić swój kraj i resztę życia spędzić jako obywatelka świata (mieszkała w Hiszpanii, Londynie, aby w końcu osiąść na stałe w Paryżu, mimo tego płynnie mówi w ojczystym języku) to najsłynniejszy zapach jej marki jest aż nasiąknięty polskimi wpływami. Zaczynając od samej nazwy (Izia to polskie zdrobnienie jej imienia), a na najważniejszym składniku esencji kończąc. Izia la Nuit miała bowiem odzwierciedlać woń jej ukochanego ogrodu w Łańcucie, w którym przed laty rosły niezwykłe róże. To właśnie one stanowią bazę i najbardziej wyróżniający się element zapachu. Nawet projekt flakonu został powierzony Polakowi. Zaprojektował go uznany rzeźbiarz Bronisław Krzysztof, który z marką Sisley Paris współpracuje od lat.

    Wracając jednak do samego zapachu – jeśli miałyście okazję zapoznać się z pierwszą wersją Izi, która miała swoją premierę w 2017 roku, to gdybym chciała porównać je w jednym zdaniu powiedziałabym, że Izia la Nuit zasługuje na miano tej dojrzalszej. Chociaż nazwa nowej wersji bezpośrednio nawiązuje do wieczorowej pory, ja nie przywiązywałabym się do tego założenia zbyt mocno – według mnie sprawdzi się również jako zapach na dzień, o ile lubimy nieco cięższe akcenty.     Tutaj możecie zobaczyć film reklamowy perfum, chociaż ja bardziej polecam Wam ten materiał, w którym hrabina Isabelle d'Ornano opowiada o pracy nad nową odsłoną Izi – widać, że dla tej niezwykłej kobiety tworzenie perfum jest prawdziwą pasją.

Nuty głowy: Czarna porzeczka, Mandarynka, Kardamon

Nuty serca: Róża d'Ornano, Frezja, Magnolia

Nuty bazy: Ambrox, Paczula, Wanilia.

LOOK OF THE DAY – 100% my style

earrings / kolczyki – Biżuteria Yes (dokładny link do moich kolczyków)

jacket & scarf with wool / krótki płaszcz i pasujący szal – Stylein

leather shoes / skórzane kozaki – Gianvito Rossi 

silk face mask / jedwabna maseczka – Moye

trousers / spodnie – Topshop (model Joni)

leather bag / skórzana torebka – Arket 

gloves / rękawiczki – Cos

   Mróz i śnieg nie odpuszczają, a my w wolnym czasie wciąż korzystamy z tych wyjątkowych okoliczności przyrody. Nie wiem jednak czy kogokolwiek interesują zestawy typu dresy, uggi, czapka i oczywiście rajstopy pod spodem (czego na szczęście zdjęcie nie uchwyci ;)). Gdy przymierzałam się do sfotografowania „polarnego looku” w trakcie zimowego spaceru, to po pierwszym opuszczeniu migawki  powiedziałam mężowi, że wyśmiejecie mój zestaw i niech lepiej zacznie robić zdjęcia Portosowi ;). Zmieniłam więc koncepcję i postanowiłam pokazać Wam zestaw, który towarzyszy mi ostatnio bardzo często. To mój styl w stu procentach i przy drobnych wariacjach planuję nosić go latami. A że ostatni tydzień obfitował u mnie w zaskakująco dużą, jak na koronawirusową sytuację, liczbę bardziej formalnych sytuacji, to w końcu miałam powód by nosić coś innego niż puchówkę. 

MLE COLLECTION Resort 2021 – miękko jak w chmurach.

   Przede wszystkim dziękujemy Wam za cierpliwość – trochę zwlekałyśmy z zaprezentowaniem Wam produktów z kolekcji Resort 2021, ale miałyśmy sporo dobrych wymówek. Przede wszystkim, inaczej niż wcześniej, chciałyśmy pokazać Wam całą kolekcję – do tej pory zwykle było tak, że przygotowywałyśmy zdjęcia, gdy miałyśmy "cokolwiek", mimo tego, że czekałyśmy jeszcze na ostateczne prototypy innych modeli, które mogły wskoczyć do sprzedaży w między czasie (wiem, że trochę Was to denerwowało, bo ciężej było zaplanować zakupy). Produkty, które dziś pokazuję zamykają nowości do połowy marca – poza nimi pojawią się tylko "basici", które znacie już z przeszłości. Tylko na trencz i spodnie z rozcięciem będziecie musiały poczekać trochę dłużej.

   Długo też szukałyśmy przestrzeni do zdjęć, która byłaby bezpieczna i nie znajdowała się na zewnątrz, bo – umówmy się – stanie przez kilka godzin na mrozie w poniższych zestawach, bez możliwości ogrzania się, mogłoby nie skończyć się najlepiej. Udało się tylko dzięki uprzejmości właścicielom restauracji Treinta Y Tres i Arco w Olivia Star. Restauracje, z oczywistych powodów są teraz zamknięte, a my nie śmiałybyśmy się tam wpychać z naszym bałaganem. Okazało się jednak, że piętro wyżej do dyspozycji jest też całkiem osobna przestrzeń, którą idealnie nadawała się do zdjęć. Mam nadzieję, że następnym razem, gdy odwiedzę to miejsce będzie znów tętniło życiem. 

   Ten komplet dresowy jest naszym hitem i w ogóle mnie to nie dziwi. Dzianina to 100% wełny merynosowej, która w ogóle nie gryzie. Bluzę i spodnie można kupic osobno, ale według mnie najlepiej prezentują sie właśnie w takim zestawie. Teraz nosze je pod długi płaszcz (karmelowy lub brązowy), no i oczywiście jako ulubioną domową stylizację. Cieszę się bardzo, że tak wiele z Was chwali ten projekt – mam nadzieję, że późną wiosną będziecie go nosić do dżinsowej kurtki i trampek i po prostu nie będziecie chciały go ściągać.    Od góry do dołu – wszystko jest od MLE. Sweter pojawi się już w ten piątek (a jeśli zainteresowanie będzie bardzo duże, to go domówimy). Tutaj połączyłam go ze spodniami z rozcięciem i trenczem, ale teraz noszę go do kozaków, uggów, spodni rurek czy spódnicy – jest bardzo uniwersalny. 
   Tę sukienkę możecie już znaleźć w sklepie w wersji beżowej i czarnej. Chciałyśmy aby ten model był tak naprawde całoroczny, bo w lecie fajnie będzie wyglądał z trampkami, wiązanymi sandałami czy skórzanymi klapkami. Ja uwielbiam nosić ją teraz… zamiast dresów. 

Bo na kanapie też można wyglądać kobieco ;). Tylko grubych skarpet brakuje!

Wełniany dres, tak jak już wcześniej zapowiadałyśmy, pojawi się też w wersji czekoladowej i beżowej. 

Która z nowości podoba się Wam najbardziej? A może macie już coś u siebie w szafie? 

 

Last Month

  Styczeń to dla wszystkich branż, z którymi mam styczność trochę martwy sezon. Po świętach firmy marketingowe muszą odetchnąć i zrobić nowe plany, marki odzieżowe z kolei są już po szaleństwie wyprzedaży i to jedyny moment w roku, w którym wszyscy mogą spokojnie pójść na urlop, a sporo szwalni w ogóle zamyka się na ten czas. Moje dwie firmy mogły więc spokojnie przejść w stan zimowej hibernacji, ale jakoś się to nie udało ;). Czytelniczki czekają przecież na artykuły, a w MLE nowości pojawiają się co tydzień i samo wprowadzenie produktu, obfotografowanie go i promocja zajmują nieco czasu. Mimo wszystko mogę jednak śmiało powiedzieć, że mam za sobą bardzo spokojny miesiąc. Był czas na powolną kawę przed pracą, na spacery, sporo wieczornego gotowania i dużo czasu z najbliższymi. I pewnie bez trudu wyłapiecie to na zdjęciach!

1. Amarylis. Najpiękniejszy zimowy kwiat. Babcia powiedziała mi, żeby nie dawać mu za dużo wody. „W bulwie ma wszystko, czego potrzebuje, sam zakwitnie”. Właśnie tak – wygląda pięknie, bo nie pamiętałam, aby go podlewać. Idealna roślina dla mnie. 2. // Nietrudno zgadnąć, które wybrałam chociaż podobały mi się wszystkie. // 3. Tak wyglądał nasz sylwester. Do północy dotrwaliśmy wszyscy, ale ja ledwo, ledwo ;).. // 4. Autoportret. //Nigdy nie należy się śmiać z diety mamy pracującej ;). Gdy jest ten dzień, kiedy to tata ogarnia jedzenie dla siebie i córki, ja żywię takimi o to rarytasami ;). 
Miejmy nadzieję, że za kilka miesięcy prace zaczną postępować nieco szybciej… (ciekawe czy ta istotka będzie już wyższa o głowę)."Mamo, czy to nasz nowy stół?"1. Morsowanie w śniegu już zaliczyliśmy. Kilka sekund po zrobieniu tego zdjęcia wbiegłam boso na śnieg i raz na zawsze przekonałam się, że to chyba jednak nie dla mnie. // 2. Wspólne kąpiele stały się wieczorną rutyną (chyba moją ulubioną!). //. 3. Tyle śniegu w Trójmieście nie było od lat. Nigdy wcześniej nie zjeżdżałam z Monciak na sankach! // 4. Mleczko do demakijażu, o przyjemnej gęstej konsystencji. Można go nałożyć w tradycyjny sposób na wacik, ale też delikatnie wsmarować w twarz i dopiero poźniej zetrzeć wacikiem. Dla druga opcja jest dla mnie znacznie wygodniejsza. 

A to wcześniej wspomniane mleczko do demakijażu Laponie Of Scandinavia od Hedone. Jeśli macie już trochę dość oklepanych kosmetyków, a jednocześnie lubicie ekologiczne i naturalne marki to zajrzyjcie tutaj. Ja znalazłam tam właśnie produkty Laponie of Scandinavia, ale również znane już Wam pewnie Mokosh czy Hagi. 1. Hiacynty. O wiośnie jeszcze nie myślimy, ale kwiaty chętnie przyjmuję. // 2. Gdy tuż po świcie wita się pierwszy śnieg. // 3. Rośnie mi kolejna blogerka kulinarna. // 4. Weekendowe plany. //Komuś tu bardzo posmakował miodek lipowy. Nie sądziłam, że wpis o moich ulubieńcach Instagramowych będzie się cieszył tak ogromnym zainteresowaniem!Najpiękniejsza pora roku. Domyślam się, że jestem w mniejszości, ale dla mnie zima mogłaby trwać jak najdłużej. 1. Ten look miał być "zimową opcją" dopóki nie przyszła prawdziwa zima :D. // 2. Portos strzeże dresowych nowości MLE Collection. Cieszę się, że tak wiele z Was chwali sobie zakup tych dresów. Wiedziałam, że nie będzie inaczej, bo sama je uwielbiam, ale miło mi, że doceniacie ich dopracowanie. // 3. Morze wciąż wzburzone. // 4. Podkład Estee Lauder Double Wear (kolor Sand) wymieszany z kremem BB od Sisley to teraz podstawa mojego makijażu. "Jak być silną i wysoce wrażliwą. Kiedy kobieta czuje za mocno" – Harke Sylvia. Ta książka miała premierę 13 stycznia, a dwie moje koleżanki już zdążyły ją przeczytać i mi polecić. Ja nie jestem fanką poradników, ale Sylvia Harke wtrąca do książki sporo psychologicznej wiedzy, więc nawet taka pragmatyczka jak ja nie ma poczucia zmarnowanego czasu. Sama treść też dobrze do mnie trafia, bo od czasu ciąży (być może niektóre z Was mają podobnie) mam wrażenie, że wiele rzeczy dotyka mnie za bardzo, że chciałabym czasem nałożyć sobie filtr na niektóre moje emocje i nie przejmować się aż tak bardzo. 1. Babka migdałowa rozeszła się migusiem. Tak to jest, gdy na co dzień nie je się słodyczy, a potem coś niespodziewanie pojawia się na blacie w kuchni. // 2. Zwłaszcza ostatnie tygodnie pokazały mi, że bardzo przeżywam niektóre tematy. Chciałabym czasem móc spojrzeć na nie z dystansem, a z drugiej strony nie stać się kimś, kto ma wszystko w nosie.  // 3. Najlepsze prezenty na drugie urodziny. Po wsmarowaniu tortu czekoladowego w pościel przyszedł czas na budowanie kawiarni z duplo. // 4. Moja ulubiona pora w ciągu dnia. Zgadniecie, która to może być godzina? //Prawie jak w Wieżycy, a to przecież Gdańsk :)Każdy z innej parafii, ale nie wyobrażam sobie bez nich mojej kuchni. Wszystkie to używane starocie wyszukiwane na allegro albo pchlich targach. 1. Te sanki stały w piwnicy ostatnie 4 lata, braliśmy je tylko na wyjazdy w góry, natomiast tej zimy służą nam intensywnie niemal każdego dnia. // 2. Ranking najlepszych maseczek do twarzy to jeden z najpopularniejszych wpisów tego miesiąca. Miałyście okazję już zapoznać się z tym wpisem? // 3. Białych t-shirtów nigdy dość – nawet zimą. // 4. Uśmiech! W końcu będzie lepiej. //

A wracając do białych t-shirtów noszonych zimą – bardzo lubię tę subtelna bawełnianą biel wystającą spod bluz i swetrów. mam wrażenie, że każdy zestaw wygląda dzięki temu świeżej. Ważne aby t-shirt miał dekolt pod szyję i nie był zbyt obszerny, bo będzie się fałdował pod cieńszymi swetrami. Moja koszulka jest od polskiej marki Fraternity. W ofercie marki znajdziecie sporo ubrań dobrej jakości. Ten t-shirt jest idealny – miękki, wystarczająco sztywny i ma super krój. 1. Powiało luksusem i elegancją. Pokaz Chanel oglądałam "on-line" na kanapie. Ciekawe czy tradycyjne pokazy mody z widownią jeszcze kiedykolwiek wrócą. // 2. Kolejna sobota, czyli kolejne godziny na sankach. // 3. Widok na orłowskie molo – spacer trwał bardzo krótko, bo tego dnia było minus dziesięć stopni! // 4. Tradycyjne styczniowe śniadanie – bezglutenowe płatki owsiane, banan, ekologiczny jogurt, płatki migdałów i łyżka malinowej konfitury. // Gdyby w każdy poniedziałek budził mnie taki widok…Najbardziej wzruszająca niedziela w całym styczniu! Do Nicoli, która zebrała dla WOŚP ponad pięć milionów nam daleko, ale w MLE też postanowiłyśmy coś zrobić w tej sprawie. Najpierw chciałyśmy przekazać na WOSP zysk z zakupów w MLE, ale tym razem stwierdziłyśmy, że jest sporo podobnych akcji (które popieramy) i pewnie sporo z Was bierze w nich udział opróżniając tym samym swoje skarbonki. Nie chcemy też przyczyniać się do chaosu w Waszych szafach i zachęcać do nieplanowanych zakupów (zwłaszcza, że wciąż trzymamy Was w niepewności na temat tego, jak będę wyglądały kolejne produkty). Pandemia zniweczyła nie jedną, a trzy kampanie reklamowe, które zawsze były dla nas sporym kosztem – to strata wizerunkowa, ale też więcej oszczędności. A ponieważ Wy nie opuściłyście nas nawet wtedy, gdy nie mogłyśmy zaprezentować Wam nowych kolekcji w toskańskim słońcu, ani na paryskich ulicach, to my w taki oto sposób spłacamy ten dług – do wospowej skarbonki wrzucamy 29 tysięcy złotych na 29 finał. Wiem, że takimi rzeczami nie powinniśmy się chwalić, ale myślę, że w tym przypadku możemy zrobić wyjątek – niech każdy przekrzykuje się w tym, ile cegiełek udało mu się dołożyć – rywalizacja tego jednego dnia, to coś za co naprawdę kocham Polaków.

Sukienka Atlanta w pięknym karmelowym odcieniu jest już dostępna!

1. Netflix i lody czekoladowe. Jak żyć? // 2. Widok z najwyższego budynku w Gdańsku, czyli poszukiwania dobrej lokalizacji na sesję. // 3. Nasz pierwszy śnieżny bałwan (marchewkę chwilę później porwał Portos). // 4. Takie mdłe kolory właśnie lubię.  //Koncert w wykonaniu gąski. Dziękuję Bebe Planet za tego pluszaka. Moja kosmetyczka, a w niej kosmetyki do dziennego makijażu. 
Chanel puder Les Beiges N30, paleta cieni Les Beiges Chanel – warm, puder Studio MAC FIX – NC30, róż do policzków Bobbi Brown (niestety numer mi się zdrapał, ale w środku są dwa odcienie różu), podkład Lingerie De Peau z filtrem SPF 20 od Guerlain – kolor 02W (nie jestem fanką tego podkładu, kupiłam z polecenia pani w drogerii ale żałuję), żel do brwi Clear Brow Gel od Anastasia Beverly Hills, pomadka Chanel Rouge Coco Flash – kolor 53. Gdy raz na miesiąc wybierzesz się do empiku i na wejściu od razu atakuje cię tata. Niczym pocztówka sprzed wielu lat. Sopot wieczorową porą w drodze na Łysą. 
Kończąc dla Was dzisiejszy wpis znów miałam za oknem syberyjskie widoki. Zamykam już laptopa, pędzę ubierać małą (co zajmuje teraz jakieś 23 minuty), bierzemy Portosa, bo on z nas wszystkich najbardziej kocha śnieg, i pędzimy zaliczyć chociaż jeden zjazd przed obiadem. Trzymajcie się ciepło!

*  *  *

 

Look of The Day – bo po sankach też trzeba odpocząć.

gold earring / złote kolczyki – BiżuteriaYES

sweater with wool / sweter z wełną – Edited

leggings & bra / legginsy i stanik sportowy – Oysho

   W Trójmieście znów spadło mnóstwo śniegu, więc weekend minął nam pod znakiem sanek i bałwanów. Poza tym – nudy. No może poza całą falą wzruszeń, którą od rana funduje mi finał WOŚP (w tym roku nie udało mi się wystawić wymarzonej aukcji, więc postanowiłam wesprzeć zbiórkę w ten sposób). Mieliśmy ambitne treningowe plany, ale póki co skończyło się tylko na odpowiednim stroju. Mój komplet wykonany jest z miłego, miękkiego materiału i naprawdę nie chcę się go ściągać. 

   Mam dobrą wiadomość dotyczącą kolczyków – bardzo często pytacie o dokładny link do biżuterii, którą noszę i tym razem go sobie zapisałam, aby nie musieć go potem szukać spośród tysięcy modeli. Kolczyki znajdziecie tutaj.

5 profili na Instagramie, które śledziłabym także wtedy, gdyby moja praca nie miała z tą aplikacją nic wspólnego.

   Część z Was mogła pewnie pomyśleć, że w związku z mrozami zapadłam w sen zimowy i przebudzałam się tylko po to, aby publikować niedzielne wpisy i wrzucić zestawienie blogerek. W sumie, byłby w tym jakiś pierwiastek prawdy, bo w ostatnich tygodniach nie czułam się najlepiej (nie, to na szczęście nie covid), a musiałam też zająć się porządnie moim drugim dzieckiem, czyli MLE Collection. Efekty tej pracy zobaczycie pewnie już w przyszłym tygodniu – w końcu będę mogła pokazać Wam całą kolekcję „resort” czyli produkty, które będą pojawiać się do wiosny. Wracając jednak do blogowych spraw. Dzisiejszy wpis to taki trochę test – dajcie mi proszę znać w komentarzach czy chciałybyście abym podzieliła się z Wami też ulubionymi modowymi profilami albo tymi, które są dla mnie największą fotograficzną inspiracją, a może dotyczącymi wnętrz? Czekam na Wasze sugestie i obiecuję sporo więcej publikacji w przyszłym tygodniu. 

Gabrielle Caunesil

   Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że Gabrielle to kolejna dziewczyna, która zdobyła popularność dzięki temu, że jest po prostu piękna. Ale taka ocena byłaby wobec niej naprawdę niesprawiedliwa. Owszem, ta Francuzka była kiedyś wziętą modelką, a jej wygląd przyczynił się do gigantycznej liczby obserwatorów, ale gdyby był to jej jedyny atut, nie zaczęłabym jej śledzić. Gabrielle na swoim profilu co rusz rzuca wyzwanie wszystkim swoim ukrytym demonom. Dziś otwarcie przyznaje, że postanowiła odciąć się od świata mody, bo był dla niej toksyczny, sprawił, że wciąż czuła się jak ktoś, kogo można w każdej chwili zastąpić, a ciągła gonitwa za szczupłą sylwetką odbiła się na jej zdrowiu. No dobrze, ale takie historie słyszałyśmy już wiele razy i chociaż wciąż są potrzebne, to jednak trochę mało, aby rzucić instagramowy świat na kolana. Idźmy więc dalej – Gabrielle nie bała się również powiedzieć światu, że jej mama odeszła, gdy ta była małą dziewczynką, a ciężar wychowania spadł na jej tatę. Wielokrotnie przypomina swoim obserwatorom, że to wydarzenie wyryło ślad na jej psychice i od tego czasu czuła się niewarta miłości, zawsze miała wrażenie, że jest gorsza od innych i przez całe swoje życie wstydziła się przyznać, że została porzucona – dopiero jako dorosła kobieta zrozumiała, że ma prawo winić za to tylko swoją mamę, a nie samą siebie. Opisując ten temat w kilku zdaniach nie sposób wyrazić się tak, aby nie brzmiało to patetycznie i banalnie, ale oglądając Gabrielle naprawdę można poczuć jej emocje i szczerość przekazu.

  Gabrielle wcale nie twierdzi, że wszystkie osobiste wyznania przychodzą jej lekko, ale jednocześnie czuję się w obowiązku, aby pokazać swoim obserwatorom, że Instagram i piękne zdjęcia to jedno, a prawdziwe życie to drugie (tym bardziej, że sama stała się ofiarą wykreowanego świata mody). W ostatnich miesiącach Gabrielle poszła jeszcze o krok dalej, łamiąc chyba jedno z największych kobiecych tabu – bezpłodności i niepłodności. Chcąc skonfrontować się z „życzliwymi” komentatorkami, które pośpieszały ją w prokreacyjnych planach, opowiedziała i skrupulatnie zrelacjonowała historię swojej choroby. Endometrioza stała się chyba naczelną chorobą influencerek i wcale nie piszę tego z przymrużeniem oka – ze względu na własną historię jestem ostatnia z żartowania z tego tematu. Ta przebiegła i zagadkowa choroba często atakuje kobiety, które zdają się być okazem zdrowia, szczęścia i sukcesu. W przypadku Gabrielle endometrioza była już tak zaawansowana, że lekarze podjęli decyzję o usunięciu jednego jajnika, co, jak możemy sobie wyobrazić, było dla trzydziestolatki bardzo ciężkim przeżyciem.

  Te wszystkie trudne tematy z początku powodują w nas lekki dysonans – mamy te piękne zdjęcia z dziewczyną z okładki, bizneswoman z perfekcyjnym makijażem i w modnych ciuchach, a tu nagle, dla odmiany, blizny na brzuchu czy szpitalny pokój. Mnie to jednak nie odstręcza – wręcz przeciwnie. Gabrielle to dla mnie przykład kobiety prawdziwej, z krwi i kości, która nie musi udawać, że jest idealna aby miliony chciały ją obserwować.

  Na koniec, ciekawostka: jej mąż, Riccardo Pozzoli (tu zamieniam się trochę w plotkarę) wcześniej przez lata związany był ze słynną Chiarą Ferragni. Niektórzy złośliwcy twierdzą nawet, że to on w dużej mierze przyczynił się do jej błyskawicznej kariery, w co dziś jeszcze łatwiej uwierzyć biorąc pod uwagę fakt, że tworzy z Gabrielle nie tylko parę, ale także zgrany biznesowy duet, który stoi za prężnie rozwijającą się marką odzieżową – La Semaine Paris

Karolina Korwin Piotrowska

   Ciężko zaprzeczyć temu, że na Instagram wchodzimy głównie po to, aby przez chwilę się odprężyć, zobaczyć coś ładnego, zainspirować się. Tym bardziej winszuję tym profilom, które nie są o tym, jak nałożyć rozświetlacz na twarz albo owinąć się kołdrą, tak aby wyglądać seksownie przy okazji jedząc croissanta, a mimo to zdobywają rzeszę obserwatorów.

    Skłamałabym, gdybym powiedziała, że zgadzam się z każdą opinią Karoliny. Często jej sądy są dla mnie zbyt ostre, czasem nawet jeśli myślę tak samo, to pewnie użyłabym łagodniejszych słów, ale w znakomitej większości to, co udostępnia na swoim profilu Karolina, wydaje mi się po prostu ważne, a przynajmniej ważniejsze niż większość treści, na które napotykam w tej aplikacji. Czasem znajdę u niej link do ciekawego artykułu w New York Timesie, dowiem się czegoś o kryzysie klimatycznym, o kolejnym „rozbrojonym” fake newsie dotyczącym epidemii i przede wszystkim sporo poczytam o prawach kobiet i tolerancji. Karolina nigdy nie boi się wsadzić kij w mrowisko, podpaść jakiejś grupie czy walczyć z hejterami. A co najważniejsze – zdarza jej się zmienić zdanie, powiedzieć, że zaczęła rozumieć też inny punkt widzenia, wycofać się z czegoś. Dzięki temu nie patrzę na nią jak na „pieniacza”, któremu zależy na zamieszaniu i kontrowersji, ale na kogoś, kto faktycznie chciałby coś zmienić. 

Eliza Mórawska

   Gdybym miała w kilku słowach opisać to, co na swoim Instagramie pokazuje Eliza Mórawska powiedziałabym, że jest to świat pełen spokoju, nostalgii za czasami dzieciństwa spędzonego z babcią na Podlasiu, miłości do rodziny i przede wszystkim pysznego domowego jedzenia. Zresztą, to od przepisów wszystko się zaczęło – w 2006 roku, gdy blogi w Polsce dopiero pączkowały, Eliza założyła WhitePlate, gdzie dzieliła się kulinarnymi poczynaniami. Ten, kto chociaż raz odwiedził tę stronę wie doskonale, że przepisy – choć perfekcyjne, proste i niezawodne – były tylko jednym z elementów składających się na popularność kanałów prowadzonych przez tę drobną warszawiankę. Jej publikacje to nie tylko uczta dla oczu, ale także duszy i skołatanych nerwów. Zamiłowanie Elizy do poezji czuć na każdym kroku. Bez obaw, nie znajdziecie u niej wierszyków na temat makaronu, ale jestem pewna, że każdy jej tekst sprawi, że zaczniecie myśleć o czymś więcej niż tylko o jedzeniu.

   To ona nauczyła mnie piec szarlotkę i smażyć najlepsze naleśniki (albo raczej „naleśniory” jak sama je nazywa). Zrobiłam z nią niezliczoną ilość sosów do makaronu, kremów i ciast i zawsze wychodziły perfekcyjnie. Czujny obserwator na pewno wychwycił, że przepisy od dłuższego czasu  są lżejsze, nie zawierają mięsa i chociaż wciąż kojarzą się przede wszystkim z ciepłym domowym posiłkiem, to jednak idą z duchem czasu. Eliza nie robi i nie piszę niczego „pod publikę”. Myślę, że nie obrazi się na mnie za stwierdzenie, że jest trochę „niedzisiejsza”, bo obserwując ją od lat widzę, że w ogóle nie zależy jej na byciu na topie. I pewnie po części dzięki temu, moda na jej blog i Instagram nie mijają – wśród wszechogarniającej kreacji, epatowania luksusem i bezmyślnych choć ładnych zdjęć, miło jest zajrzeć do kogoś, kto po prostu z przyjemnością gotuję po to, aby uszczęśliwić swoich bliskich. 

Pan Inżynier

   Tego profilu na pewno nie znacie! Pan Inżynier, to nie kto inny, jak partner wspomnianej wyżej Elizy. Można by pomyśleć, że co za dużo, to niezdrowo i że jeśli obserwuje się już Elizę, to profil Wojtka nas już nie zaskoczy. Ale to nieprawda. Jego drobne utyskiwania na życie wśród czterech kobiet (żony i trzech córek) oraz na ich nieustanne dokarmianie każdorazowo wywołują uśmiech na mojej twarzy. Profil Pana Inżyniera to też piękna lekcja równouprawnienia – jestem pewna, że zarówno zagorzałe feministki, jak i totalne tradycjonalistki będą zachwycone tym, jak wspólnie z żoną próbuje ogarnąć codzienność. Na jego zdjęciach zobaczycie trochę tego, co przygotowuje córkom na obiad, trochę bałaganu, trochę scen zwykłej rutyny dnia – wszystko z przezabawnym, a czasem i wzruszającym opisem. Warszawska Ochota, spora dawka humoru i prawdziwe życie młodego taty – wszystkie nowe posty lajkuję i sama chciałabym takie pisać!

Make Life Harder

   Historia zatacza tutaj małe koło. Nigdy nie czułam się urażona przez chłopaków, że mój blog posłużył im jako inspiracja do najlepiej skonstruowanej parodii ostatnich lat i już parę razy zdarzało mi się publiczne chwalić literackie osiągnięcia Kuby, ale mimo wszystko nie spodziewałam się, że kiedyś będę promować Make Life Harder na własnej stronie. Dlaczego? Bo ich teksty na Facebooku, chociaż śmieszne i często bardzo trafne, są jednak czasem nieco zbyt wulgarne, jak na standardy takiej grzecznej kobiety jak ja… A mówiąc całkiem poważnie – spaść z krzesła ze śmiechu w trakcie czytania mężowi nowego posta MLH – to jedno. Polecać teksty nasycone przekleństwami i niepoprawnymi politycznie sformułowaniami półmilionowej grupie obserwatorek – to drugie.

   Nieco inaczej ma się jednak sprawa z instagramowym profilem, który został dobrze dopasowany do typowego użytkownika (a może raczej użytkowniczki) Instagrama. Skupiam się jednak tutaj przede wszystkim na stories, bo to ono jest motorem napędowym tego profilu. Oczywiście tu także od czasu do czasu mogą zapiec nas uszy, ale dzięki różnorodnościom treści nie mamy wrażenia, że chodzi tu tylko o chamskie dowcipy. MLH codziennie funduje nam trochę newsów ze świata i polityki (nie zawsze w żartobliwej formie), przegląd najśmieszniejszych i najaktualniejszych memów, trochę prozwierzęcych apeli, a nawet charytatywne akcje podane w taki sposób, że ciężko przejść obok nich obojętnie. To trochę jak Teleexpress z dawnych lat, który balansował między tym co zabawne i istotne, ale w zdecydowanie luźniejszej formie. Więc, o ile dla niektórych teksty na Facebooku mogą być czasem trochę zbyt „hard”, o tyle stories na Instagramie oferują nam ten sam kąśliwy humor, ale w nieco lżejszej oprawie. 

Odpowiadam nim zapytacie ;). Tak, to ten komplet dresowy z MLE, który obiecałam Wam już parę tygodni temu. Przędza nie ma żadnych sztucznych domieszek, a przy tym jest ciepła i zupełnie niegryząca. Obydwa produkty będzie można kupić w przedsprzedaży już jutro (wysyłka rozpocznie się w przyszłym tygodniu). Dresy, jak wszystko od MLE, zostały wyprodukowane w Polsce. 

*  *  *