Trochę inny „prezentownik” na trochę inną Gwiazdkę.

   Na przestrzeni ostatnich miesięcy wielokrotnie myślałam o tym, jak będą wyglądały moje tegoroczne przedświąteczne wpisy. Czy będą pełne nadziei i dobrych wiadomości? Może będzie już po wszystkim i świat będzie wyglądał tak, jakby epidemii nigdy nie było? Albo dokładnie na odwrót – przyjdzie tak trudny czas, że w obliczu ludzkich tragedii nikt nie będzie przejmował się tym, że Bożego Narodzenia właściwie nie będzie, a świąteczne teksty trzeba będzie odwołać… No dobra, to ostatnie jest wykluczone. Blog jest po to, abyśmy nawet w gorszych chwilach poczuły się lepiej, więc nie zrobiłabym Wam tego.

    W tym roku cała Europa zadaje sobie pytanie, czy w święta Bożego Narodzenia lepiej być beztroskim Świętym Mikołajem, czy jednak odpowiedzialnym Grinchem. Większość restrykcji jest już znana, ale to, że coś pozornie wygląda prosto w Dzienniku Ustaw, niestety nie zawsze rozwiązuje wszystkie problemy. Wiele z nas (ze mną włącznie) musi w związku z tym zmienić od lat pielęgnowane tradycje rodzinne i przede wszystkim skład wigilijnej kolacji. I nie jest to bynajmniej powód do radości. 

   Ale myślmy o pozytywach (albo raczej spróbujmy je wymyślić). Kameralne święta to w końcu coś nowego, dzięki czemu będzie można skupić się na najbliższych a nie na technologii zbiorowego żywienia (kto wie, może Boże Narodzenie chociaż raz nie będzie jednocześnie światowym dniem marnowania jedzenia?). Czuję w kościach, że święta będą w końcu białe (w Trójmieście to absolutny rarytas, szczerze mówiąc, nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałam w grudniu śnieg w Sopocie, a teraz ma padać już w najbliższy piątek!). No i prezenty. Większe rodzinne spotkania to sporo gości do obdarowania. Zapewne znacie tę zależność – więcej osób, to więcej prezentów nietrafionych. Po prostu trudno przewidzieć, czym pasjonuje się przysłowiowa córka ciotki kuzyna bratowej od strony dziadka, więc kupuje się prezent „uniwersalny”. W tym roku najprawdopodobniej nie będziemy mieli tych problemów.

  Chociaż odbiorców prezentów pewnie będzie mniej, a więc czasu będziemy mieć więcej, to w tym roku prezentownik publikuję wcześniej niż zwykle. Z kilku powodów: najważniejszy jest taki, że bardzo lubię go dla Was przygotowywać. To dla mnie też super pretekst, aby już teraz przystroić mieszkanie, no i samej również zaplanować prezenty. Poza tym, w takich dziwnych czasach przyda się każdy drobiazg, który pomoże wczuć się w świąteczny klimat. I tylko słowem wspomnę, że w tym roku renifery roznoszące paczki mogą być szczególnie zalatane i jeśli nie chcemy, aby prezenty przyszły po czasie, warto zamówić je z większym wyprzedzeniem. 

   Czy był jakiś klucz, według którego stworzyłam tegoroczny prezentownik? Jak zawsze chciałam pokazać Wam rzeczy, których sama używam i które cieszyły mnie na co dzień. Kilka z nich z czystym sumieniem podaruję swoim bliskim. Dla osłody mam też dla Was parę kodów, dzięki którym kupicie prezenty taniej (chociaż domyślam się, że możecie mieć tego ciut dosyć po szalonym „Black Friday” ;)). Dziś chciałam też przemycić nie tylko konkretne produkty, ale też kilka zasad, które powinny obowiązywać wśród wszystkich elfów obdarowujących dużych i małych mieszkańców Ziemi. 

1. Prezenty, na które spoglądamy przez lata.

Pięknie oprawione stare zdjęcie, malutki portret wnuczki namalowany przez zaprzyjaźnioną plastyczkę, grafiki ulubionego malarza, które można od razu zawiesić i w końcu uzupełnić pustą ścianę nad kanapą – prezenty, które staną się stałym elementem wystroju mieszkania na pewno nie zostaną zapomniane.

Po ostatnim artykule o estetyce we wnętrzach wiedziałam już, że przynajmniej jeden prezent mam już z głowy – ktoś zamówił sobie od Św. Mikołaja plakaty wraz z dobrze dobranymi ramkami. Grafiki od Desenio mają świetną jakość i można dzięki nim stworzyć całą galerię na ścianie (tak jak u mnie w salonie). Jedna mniejsza ramka może za to fajnie wyglądać na parapecie czy regale. Tylko w tym tygodniu razem z Desenio przygotowaliśmy dla Was 30% zniżkę na plakaty. Wystarczy użyć kodu  „MLEXDESENIO" do północy 3.12. (zniżka nie obowiązuje na ramki i plakaty z kategorii „Handpicked” i „Personalizowane"). Ja wybrałam plakaty ​Baby DearStockholm Gallery Collection No5 PlakatLife Of An Artist PlakatGreat Joy PlakatBlue Sketch No1 Plakat.

   To też taki typ prezentu, który wymaga od obdarowującego nie tyle wydania dużych pieniędzy, ale przede wszystkim wysiłku, zorganizowania się i wcześniejszych przygotowań (zmierzenie ramek, wywołanie zdjęć, zamówienie oprawy, wybór passe-partout itd.). Jak się do tego zabrać? Ładne ramki na zdjęcia dostępne „od ręki” są według mnie w Zara Home, ale większe wrażenie na pewno zrobi profesjonalna oprawa. Z kolei w Desenio znajdziecie bardzo minimalistyczne wersje ramek,  można do nich od razu dokupić passe-partout, a ono naprawdę „robi całą robotę”.

    Rysunki i malowane portrety mają niesamowitą moc – sama pamiętam jak wielką radość i wzruszenie sprawił mi portret mojej kici Pempuszki kilka tygodni po tym, jak odeszła na drugą stronę tęczy. Tutaj możecie zobaczyć prace polskiej artystki Pauliny (to nie jest reklama, po prostu uważam, że jej obrazy są piękne!), ale jeśli w Waszej rodzinie jest osoba, która potrafi rysować lub malować, to nie krępujcie się jej „zaczepić” i poprosić o portret na przykład ukochanego psa rodziców. To w sumie byłby chyba dobry pomysł w przypadku mojej rodziny, bo mama i tata wciąż mówią do Portosa „Szeryfek” (naszego ukochanego owczarka niemieckiego pożegnaliśmy, gdy chodziłam jeszcze do liceum). Zrobiło się jakoś zbyt nostalgicznie, więc wypada dodać, że portrety „żywych” też będą ok ;).

dżinsy – Zara // sweter – MLE Collection // sukienka w kratkę – Zara // poduszki – H&M Home i Zara Home // koc – Iconic Design

2. Prezenty dla dzieci, czyli nie „co” a „jak”?

   Nasze dzieci dostają prezenty na wiele okazji, a jednak to Gwiazdkę kochają najbardziej. Wielotygodniowe wyczekiwanie (w którym powinny pomóc czekoladowe kalendarze, ale, jak wiadomo, mało kto nie zjada całej zawartości na długo przed Wigilią), historie o latających reniferach i pociągu polarnym, a na końcu szukanie pierwszej gwiazdki zwiastującej prezenty pod choinką – te wszystkie elementy składają się na magiczną całość i to właśnie o tę oprawę powinniśmy zadbać najbardziej. Prezenty powinny być tutaj jedynie zwieńczeniem długiej bożonarodzeniowej opowieści.  

   Jeśli przegapiliście najwcześniejszą okazję do wprowadzenia dziecka w ten wyjątkowy czas, czyli pierwszą niedzielę adwentową, to na szczęście macie jeszcze szansę to nadrobić. I nie mówię tylko do rodziców, których dzieci nie rozróżniają jeszcze dni tygodnia ;). Przygotujmy szklankę mleka dla Świętego Mikołaja i marchewkę dla jego renifera w przeddzień szóstego grudnia (dla niewtajemniczonych – mleko musi zostać wypite, a marchewka nadgryziona, wszystkie dodatkowe „ślady” obecności tej dwójki w mieszkaniu będą mile widziane). Zarządźmy wielkie czyszczenie butów i przede wszystkim – rozmawiajmy. To my kształtujemy świat naszych dzieci, a nie to, co znajdą w bucie. Nie pozwólmy, aby ten materialny aspekt był jedyną rzeczą, jaka zapadnie im w pamięć.

Nasz ukochany biały królik (pisałam o nim więcej tutaj) doczekał się… hmm… jak to ubrać ładnie w słowa – nowego członka pluszowego rodu! :) Jeśli ktoś myślał o tym króliczku, ale nie do końca podobała mu się sama przytulanka, to teraz ma misia z atestowanej bawełny organicznej do wyboru. MOONIE może być też lampką nocną, która świeci na 7 różnych kolorów, posiada czujnik płaczu i jest ładowany przez USB. Dźwięki króliczka i misia, to prawdziwe nagrania, a nie szumy generowane komputerowo. Dźwięk bicia serca, jest prawdziwym nagraniem szumu z wnętrza brzucha mamy. Szum fal morskich został nagrany nad Bałtykiem, a dźwięki leśnego strumienia w Tatrach. Misio przychodzi do nas w pudełku i świetnie nadaje się na prezent. 

   Chciałoby się napisać, że dla dzieci prezenty nie są ważne, ale to nie do końca prawda – aby cała ta magiczna atmosfera miała sens, coś pod tą choinką jednak powinno się znaleźć. Podejrzewam jednak, że nikogo z Was nie muszę nakłaniać do kupowania dzieciom prezentów. Problemem jest raczej ich nadmiar, niż brak. Wiem, że każde z nas chciałoby przychylić nieba maluchom, ale warto pamiętać, że małe dzieci nie są w stanie zarejestrować w krótkim czasie zbyt wielu bodźców. Jeśli nie rozumiecie, dlaczego Wasze dziecko nie cieszy się na otwieranie siódmego z rzędu prezentu, chociaż wszystkie były „super” i „idealnie trafione”, to nie oznacza, że jest rozpieszczone i niewdzięczne. Po prostu mózg dziecka zamyka się na kolejne wrażenia, bo ma ich już za dużo do przetworzenia… Miejcie to na uwadze kompletując prezenty. 

Na takie książeczki zawsze znajdzie się miejsce! Zaprojektowane przez artystów i wspomagające rozwój. Wśród oferty Pomelody znajdziecie wiele interaktywnych książek dla dzieci w różnym wieku. Abecadło mamy już od dawna, a teraz przyszły do nas jeszcze „Kolędy”, czyli przesyłka ze śpiewnikiem z dołączoną płytą CD oraz plikami MP3 przesłanymi e-mailem, dzięki czemu możemy śpiewać wszędzie (ku rozpaczy otoczenia :D). Teraz trwa na stronie mikołajkowa promocja jeśli kupicie więcej niż jeden produkt. Ale! Z kodem MLE20 dostaniecie jeszcze dodatkowe -20% na zamówienie. Warto więc zajrzeć i wspólnie z dziećmi poznawać muzyczny świat. ​

3. Coś czego nigdy nie jest za wiele.

   To kategoria prezentów, które uwielbiam dostawać. Miody z polskich pasiek (link do moich ulubionych znajdziecie poniżej), świeczki, które zapalam sobie do pracy przy komputerze prawie codziennie, czy kosmetyki od sprawdzonych marek – wszystkie te rzeczy zużywamy, ale często szkoda nam pieniędzy, aby kupić dokładnie takie, jakie chcemy.

   W tym wypadku przewidywalność jest naprawdę miła i na miejscu – mówię o sytuacji, w której dostaje co roku świeży zapas czegoś, co lubię i zużyję przed kolejnymi świętami. Jestem pewna, że po chwili namysłu dla każdego znajdziecie taki „użytkowy” prezent. Film do polaroida? Piękny kalendarz na nowy rok? A może zestaw ładnych maseczek, w których i tak musimy chodzić? 

4. Z dala od sieciówek. 

   Tytuł tego akapitu zabrzmiał złowrogo, ale mam nadzieję, że dobrze wyczujecie, o co w nim chodzi. Sytuacje, w których na jednym wigilijnym spotkaniu dwie osoby otrzymały zupełnie przypadkowo identyczne prezenty, były kiedyś rzadkie i zabawne. Teraz zdarzają się coraz częściej (nie mówię o żartobliwych wujaszkach, którzy kupują taki sam prezent wszystkim po kolei i prezentują dumę z tej optymalizacji; jak wiadomo, nie wszyscy podzielają takie poczucie humoru). Niestety w świecie opanowanym przez wielkie korporacje łatwo o duble, tym bardziej, że – chociaż metki z nazwą marki są inne – to większość produktów pochodzi z tych samych gigantycznych chińskich linii produkcyjnych.

    W dodatku, chociaż rzeczy dostępnych w sklepach jest coraz więcej, mam nieodparte wrażenie, że tych ładnych jest coraz mniej. I tu znowu warto wykonać trochę więcej pracy, poszukać głębiej, znaleźć coś wyjątkowego, bardziej lokalnego, po prostu – unikatowego. Oprócz radości osoby obdarowanej z otrzymania czegoś niepowtarzalnego, dochodzi do tego dobry uczynek ekonomiczny – wielkie sieciówki poradzą sobie z pandemią. Mali producenci – różnie. A co konkretnie polecam? Piękną biżuterią z naturalnych pereł od STAG JEWELS, książkę kulinarną od ukochanej blogerki, wymarzone dresy polskiej marki, ceramiczną „łapkę” na biżuterię… Naprawdę polskie biznesy dają radę! Poniżej znajdziecie jeszcze kilka bardzo fajnych pomysłów na prezenty.

STAG JEWELS Pearl Choker No.4„Katarzynka, widziałam u Ciebie na blogu taką piękną biżuterię z perłami… może szepniesz sama wiesz komu, że bardzo mi się podoba?”. Gdy słyszę podobne pytania (a w okresie przedświątecznym słyszę je dosyć często) to obrastam w piórka, że po tylu latach moi najbliżsi nadal zaglądają na bloga (bo kto nie miałby dosyć po prawie dziesięciu latach ;)) i znajdują tu coś ciekawego. Jeśli którejś z Was też spodobały się kolczyki z tego wpis, albo szukacie pięknego i niebanalnego sznura pereł, to zajrzyjcie na STAG JEWELS. Choker, który widzicie na zdjęciu został wykonany z naturalnych, podłużnych pereł oraz ozdobnego zapięcia ze srebra próby 925, pozłacanego 24 k złotem. Nie wspominałabym o tym, gdyby nie to, że mam dla Was kod, który da Wam aż 20% zniżki. Wpiszcie kod MLE i skorzystajcie z niego przed 7 grudnia!​Różano-sojowe kosmetyki nawilżające Zestaw do twarzy i ust marki Fresh. Być może pamiętacie kosmetyki marki FRESH stworzonej w Bostonie w 1991 roku. Pierwszymi kosmetykami FRESH były mydła opakowane w piękny papier (Oval Soap są w sprzedaży do dziś). W ciągu następnych lat marka rozwinęła się, mając w ofercie pełną gamę produktów na bazie naturalnych składników. Używałam wcześniej maski różanej i sojowego żelu do mycia twarzy i bardzo sobie chwaliłam te kosmetyki. A skoro mowa o gwiazdkowych prezentach, to w Sephorze można teraz kupić cały zestaw produktów FRESH (jest znacznie tańszy niż suma cen pojedynczych produktów w nim zawartych). Znajdziecie w nim różano-sojowe kosmetyki nawilżające do twarzy i ust, a dokładniej: sojowy żel do mycia twarzy (ten którego używałam), różany krem na dzień , różany tonik, maskę i balsam do ust. Kosmetyki przyjdą do Was w świątecznym pudełku. Uwaga! Liczba zestawów jest ograniczona!

Ludzie dzielą się na tych, którzy uważają, że ich pamięć jest perfekcyjna, a notowanie myśli czy prowadzenie kalendarza jest oznaką słabości, i na tych, dla których notatnik czy „planner” jest jakby częścią ich umysłu (obawiam się, że ci pierwsi po prostu nie mieli okazji przekonać się o ile łatwiej żyje się tym drugim i stąd ta niechęć). W każdym razie, jeśli ktoś używa kalendarza, to na pewno lada moment będzie potrzebował kolejnego. Ten Minimal Planner ze zdjęcia (od Madamy) zachwyci nawet najbardziej wymagającą dziewczynę (i chłopaka w sumie też!). Każdy jego detal mi się podoba – od idealnego w dotyku papieru, przez minimalistyczną oprawę ze złotym tłoczeniem, aż po przejrzystą zawartość. Według mnie znalazłam najpiękniejszy. Jeśli użyjecie kodu MINIMAL to otrzymacie 5% zniżki na wszystkie produkty w sklepie (ważny tylko dla pierwszych 100 osób, kończy się 31 grudnia). 

Miody to w mojej rodzinie stały element listów do Świętego Mikołaja. A z tego, co widzę po Waszych komentarzach, to Wy również kochacie miodowe paczki. Wracam więc do Was z informacją, że nasze ukochane Apimelium ma w swojej ofercie prezentową propozycję. Grudniowa edycja zapakowana jest jak prezent, a w środku znajdziecie wszystkie miody ze zdjęcia (plus jeszcze jeden, który nie dotrwał do zdjęć, bo – co tu dużo mówić – został zjedzony). Apimelium to prawdziwy miodowy raj – zapewniam Was, że jak raz spróbujecie wyrobów z ich pasiek, to już zawsze będzie do nich wracać. 

Według wielu osób bony nie są fajnym prezentem, więc jeśli macie lepszy pomysł, to ich nie kupujcie (świetnie zaczęłam – jestem mistrzynią reklamy własnej marki ;)). Informację o bonach do MLE Collection podaję więc tutaj tylko dla totalnych desperatów, którym prezenty utkną tuż przed świętami między biegunem polarnym a kominem. ​

   To nie prezenty są najważniejsze, ale najbliżsi których nimi obdarowujemy. Prawda stara jak świat, nawet siedmioletni Kevin nie miał co do tego wątpliwości, gdy został sam w domu. W poprzednich latach trzeba było się pilnować, by o tym pamiętać. W tym roku trudno będzie o tym zapomnieć. Lepiej nie próbować! 

*  *  *

 

 

Last Month

   Sopot to piękne miejsce i za żadne skarby świata nie zmieniłabym swojej okolicy. Nie jest jednak tajemnicą, że jeśli praca związana jest z twórczym myśleniem czy fotografią, to zmiany otoczenia, chociaż od czasu do czasu, są wręcz wskazane. W tym miesiącu dostrzeżecie już pewnie to, że pod fotograficznym względem kręcę się trochę w kółko (a może tylko ja to widzę?). W czasie pracy – tej nad MLE, ale także tej dotyczącej bloga – trochę rzadziej chwytam za aparat. Większość kadrów wydaje mi się oklepana do granic możliwości i dopiero gdy kończę firmowe sprawy nabieram ochoty na łapanie chwili. Dla mam to pewnie oczywistość – robienie zdjęć dzieciom to jedna z naszych ulubionych obsesji. Wybaczcie mi więc trochę powtarzające się kadry z naszych spacerów i to przydługawe tłumaczenie się. Przymusowy długi pobyt w tym samym miejscu umilają mi jednak pierwsze świąteczne przygotowania, które chętnie Wam zaprezentuję…

Póki śniegu nie ma (według niektórych prognoz weekend ma już być biało). Rowerowe wycieczki po Sopocie i okolicach. 1. Miły upominek od jednej z Czytelniczek, który posłuży na lata i pozwoli schować wszystkie moje kulinarne pomysły w jednym miejscu. // 2. Molo w Orłowie w jesiennym anturażu. // 3. Ludzik Michelin gotowy na przejażdżkę. // 4. Czytelnia. //Ulubiona pora roku. Jak można nie lubić listopada?!1. Pierwsze wyprowadzanie Portosa (tyle, że bez Portosa). // 2. Zaraz, zaraz… to gdzie ma stać moja zmywarka? :D. // 3. Im bliżej zimy tym mniej kolorów. // 4. Mama na spacerku (ten zestaw możecie zobaczyć tutaj). //Książka "Chleb i Okruszki". Ja sama chleba nie piekę, ale za to uwielbiam każdy efekt pracy Elizy Mórawskiej. Ta utalentowana blogerka kulinarna to moja inspiracja od wielu wielu lat…Czarna herbata Assam wzbogacona o olej z migdałów i najprawdziwsze mielone migdały. Jeśli jesteście z tych, które piją tylko dobrą herbatę albo nie piją jej wcale, to na pewno spodoba Wam się oferta sklepu Newbytea. To tam kupuję wszystkie "erlgreje" dla mojej mamy i różne zimowe mieszanki dla mnie. 

Popołudniowy widok. 

1. Molo w Orłowie odwiedzamy regularnie. // 2. Półki z książkami z roku na rok coraz bardziej wypełnione. // 3. W obecnych nieprzewidywalnych czasach pieczenie chleba w domowych warunkach to pożądana umiejętność. W książce Elizy Mórawskiej znajdziecie mnóstwo wskazówek na ten temat. // 4. Gdy w poszukiwaniu nastroju wracasz do ulubionych miejsc. Gdańsk. Witajcie przymrozki!A taki mamy widok, gdy szron już stopnieje. 1. Śniadaniowy miks. // Jeszcze nie pora na szukanie pierwszej gwiazdki, ale próby już trwają. // Śniadanie przygotowywane z zamkniętymi oczami. // Klasyk. I jaki zadbany! //Wiem, że wiele z Was kieruje się moimi rekomendacjami przy wyborze kosmetyków i mam nadzieję, że nigdy Was w tym temacie nie zawiodłam. Krem Super Rich Multi-hydrator od polskiej marki D'Alchemy to bogaty w składniki produkt przeznaczony do skóry przewlekle suchej (idealny na zimową porę). Używam go teraz jako kremu na dzień i już żałuję, że powoli się kończy (zaczęłam go używać w październiku). Myślę, że podpasuje wielu z Was. Jeśli chciałybyście sprawić sobie (lub komuś bliskiemu) taki krem lub inny produkt tej marki, to mam dla Was kod rabatowy MLE20 uprawniający do 20% rabatu na wszystkie kosmetyki i zestawy w sklepie D'Alchemy (kupon ważny do 20.12.2020).Gdy na samochodowym strajku spotykasz swoją nauczycielkę z liceum i razem sobie jedziecie z wyciągniętymi parasolkami.1. Wyciągamy nasze ulubione ozdoby i świąteczne gadżety. // 2. Pędzimy do domu z prędkością światła (ktoś to uwielbia). // 3. Pierwsze pudełko z lampkami już wyciągnięte z pawlacza. Trochę błysku jeszcze nikomu nie zaszkodziło. // 4. Kamienice jak z obrazka. //Próbowałam zrobić zdjęcie, ale mamy w domu małą (a raczej DUŻĄ) fankę Pucia i nie sposób już było wyrwać z rąk tej przytulanki. Większość mam pewnie dobrze kojarzy serię książek wspierających rozwój mowy autorstwa Marty Galewskiej-Kustry z ilustracjami Joanny Kłos, bo Pucio i jego przygody robią prawdziwą furorę wśród maluchów. A zobaczyć Pucia na żywo w formie przytulanki, to już w ogóle szał :). 1. Wciąż nie mogę się nadziwić, jaka piękna przyjaźń zrodziła się między tą dwójką. // 2. Praca zdalna w domu. Więcej na ten temat przeczytacie w tym wpisie. // 3. Domowa pizza… W restauracji Serio w Gdyni można zamówić super zestawy do samodzielnego wykonania pizzy w domu. Moja chyba nie wygląda dobrze, ale podobno była lepsza niż włoska ;). // 4. Najmilsze i najgrubsze wełniane skarpety, jakie mam w swojej szafie! Dziękuję Wool so Cool. //O tym zdjęciu zrobiło się w tym miesiącu głośno… Gdy siedzisz sobie spokojnie na kanapie i przebierasz nóżkami na myśl o nowych świątecznych poszewkach na poduszki i świeczkach o zapachu cynamonu, ale gdy wchodzisz na stronę Zara Home ogarnia cię dziwne uczucie konsternacji i zdziwienia jednocześnie. Przeglądałam sobie bowiem nową kampanię tej marki i wszystkie ich nowości aż natknęłam się na zdjęcie i pomyślałam: „o kurczę, ale podobne to okno do mojego na tym zdjęciu”. Kilka sekund intensywnej pracy neuronów, dwa mrugnięcia powiek, przysunięcie laptopa do twarzy tak, że zetknął się z moim nosem i wciąż nie bardzo wierzyłam w to, co widzę. To nie jest okno podobne do mojego – pomyślałam – to JEST moje okno. Mój żywopłot, gałęzie mojej leszczyny, moje zasłony, moje niedomykające się klamki. Tylko poduszki (notabene z hm-u ) ktoś w odpowiednim programie zamienił na te z Zary. I teraz pytanie do Was: powinnam czuć się zaszczycona czy może jednak bardziej wkurzona? Tutaj możecie zobaczyć obydwa zdjęcia, a jaki był finał tej historii?Domyślam się, że w dzisiejszej rzeczywistości każda z Was ma ważniejsze sprawy na głowie niż poduszki ze świątecznym haftem, ale choćby ze względu na liczbę Waszych komentarzy i setki wiadomości, powinnam chyba przedstawić Wam dalszy ciąg tej historii. Następnego dnia po opublikowaniu ostatniego postu miałam sporo spraw na głowie, a że nie jestem typem pieniacza (chyba), to nie zerwałam się z łóżka skoro świt, aby pisać pozew. Nie byłam zresztą zachwycona perspektywą długiej sądowej batalii o jedno zdjęcie okna. Niestety parę razy miałam już okazję przekonać się, że uczestnictwo w rozprawach nie należy do przyjemności (pozdrawiam tabloidy). Jak gdyby nigdy nic wyszłam więc z samego rana z domu, aby z córką pod pachą i Portosem ciągnącym niczym audi R8, zrobić zakupy. Telefon jak zwykle zadzwonił wtedy, gdy Portos obszczekiwał śmietnik, a ja próbowałam zapłacić za zakupy jednocześnie powstrzymując córkę przed ściągnięciem bananów z lady straganu. Przeszło mi przez myśl, żeby nawet nie odbierać, ale że mógł to być kurier z ważną paczką (który, jak wiadomo, zawsze przychodzi wtedy, gdy akurat wyjdziesz z domu na siedem minut), więc zaciskając zęby, sięgnęłam za telefon. Ale to nie był kurier, tylko @Zarahome .Nie planowałam wcześniej tej rozmowy, a właściwie w ogóle nie spodziewałam się, że taki gigant odezwie się do mnie jako pierwszy, ale wiedziałam, że czego bym nie usłyszała, nie powinnam całej tej sprawy zlekceważyć. Mam oczywiście tę komfortową sytuację, że zdjęcia nie są moim jedynym źródłem dochodu, ale skoro już wywołałam tę burzę, to chociażby ze względu na innych autorów powinnam spróbować postawić na swoim. Powiedziałam więc, że dziękuję za telefon i zastanowię się, jak można by naprawić tę sytuację. Razem z prawnikami obiektywnie podeszliśmy do tematu. Ustaliliśmy jakiej kwoty mogłabym się domagać w razie procesu, przyjęliśmy optymistyczny wariant, że go wygrywam i z takim założeniem oddzwoniłam do Zary, proponując, aby sfinansowali pomoc tej wartości dla dwóch chorych dziewczynek. Nie byłam pewna reakcji moich rozmówców, bo wiem z własnego doświadczenia, że bez formalnego pozwu trudno skłonić jakąkolwiek firmę do zadośćuczynienia (i pewnie parę prawniczek obserwujących mój profil to potwierdzi). Po kilku minutach wpatrywania się w telefon z mocno zaciśniętymi kciukami dostałam odpowiedź. Przedstawiciel Zary podziękował mi za takie podejście i dodał, że są gotowi „zaokrąglić” zaproponowaną kwotę. Zostałam poproszona o jej nie ujawnianie i przystałam na ten warunek. Mogę Was tylko zapewnić, że było to raczej jedno z droższych zdjęć okien. Wybaczcie mi tę dyskrecję, niektóre z Was może uznają, że byłam za miękka, bo z moich ust również padło słowo „dziękuję”, ale dla mnie najważniejsze jest to, że finał tej całej „afery” ze świątecznym wystrojem jest taki, że ktoś będzie miał chociaż ciut fajniejsze Boże Narodzenie. PS. Może ktoś jeszcze chciałby pożyczyć moje zdjęcie?I nie dam sobie wmówić, że pokój przechodni to coś złego ;). 1. Rozplątywanie świecących kabelków – czas start! // 2. Listy pisane odręcznie zawsze sprawiają mi największą przyjemność. // 3. Portos wreszcie trafił na swego! // 4.Miał być maraton zdjęciowy ale pogoda powiedziała, że jednak dzień biurowy. A tak przy okazji – czy Wasze szafy też mają kształt krzeseł? //Portosik, siad! Wychowywanie dziecka w szacunku do zwierząt wcale nie jest takie trudne. Na zdjęciu widzicie sukienkę od polskiej marki Louisse. Jest naprawdę dobrze zaprojektowana, łatwo się ją pierze i chociaż moja córka chodzi w niej bardzo często, to nadal wygląda, jak nowa. Zobaczcie, jakie inne modele znajdziecie w tym sklepie :). 1. To nie jest apartament w Nowym Jorku tylko showroom Iconic, w którym nadal możecie obejrzeć i kupić rzeczy MLE. 2. Wiedziałyście, że mamy też karty podarunkowe? // 3. Zmiana ekspozycji. // 4. Piżamkę będzie można zamówić przez internet na początku grudnia. //

Ręce same się do niej rwą. Kto chciałby znaleźć taką pod choinką? Ta biała koszula też jest od MLE

Już w ten piątek…1. W poszukiwaniu idealnej czerwieni. // 2. Małe przedświąteczne ogłoszenie. Wczoraj, jak niektóre z Was zauważyły, pojawił się „preorder” tego swetra z datą realizacji na 21 grudnia. Wiele z Was pytało jakim cudem preorder może się wyprzedać – wszystko podyktowane jest tym, że chciałyśmy zapewnić Wam dostawę jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia, a w tak krótkim czasie nie miałyśmy szansy na zamówienie większej liczby przędzy. Gdy uporamy się już z tą partią, to stworzymy jeszcze jeden preorder i wtedy już naprawdę (słowo blogerki ;)) starczy dla wszystkich (typowałabym datę realizacji na koniec lutego, będziemy podawać wszystkie szczegóły). Tymczasem mam nadzieję, że pierwsze zamówienia już do Was dochodzą. // 3. Jabłko, banan, jogurt, płatki owsiane, cynamon – ot, cała historia. // 4. Gdy chciałabyś już skończyć pracę i iść na plac zabaw, ale dopiero dochodzi dziewiąta :D. //

Gdy ktoś próbuje podkraść Ci śniadanie… Te cudowne spodnie z rozcięciami na nogawkach są z EDITED (do końca dnia na hasło KATARZYNA dostaniecie 25% zniżki na całą kolekcję).Domek Tori to idealny pomysł na prezent. W środku znalazłam bawełnianą torbę na zakupy, słoik pysznego miodu z polskiej pasieki, herbatę, domowe pierniki i zakładkę do książki z przepisem na maślane gwiazdki. Zresztą zobaczcie poniżej.A to już zawartość tego co znalazłam w domku. Jeśli szukacie pomysłów na sprawdzony podarunek, to myślę, że w tym przypadku się nie zawiedziecie. Lubię ten widok, ale nie obrażę się jeśli przykryje go śnieg…Wiem, że moda męska jest na blogu mocno zaniedbywanym tematem, więc przy okazji kolejnej prezentowej propozycji trochę się zrehabilituję. Męża ubieram (o ile można tak potocznie powiedzieć) właśnie w Tailors Club. Specjalnością tej polskiej marki są garnitury i koszule szyte na miarę, ale można tam również zamówić bardziej casualową marynarkę z grubszej wełny czy płaszcz. Voucher na koszule/ garnitur / marynarkę można zrealizować w salonach na terenie Trójmiasta ( Garnizon ) i Warszawy ( Śródmieście ) albo na spotkaniu z Mobilnym Stylistą na terenie Wrocławia, Poznania lub Katowic. 
A to już dzisiejszy poranek – obudziły mnie prezenty, tort i dwóch chętnych na jego zjedzenie. Zdecydowanie nie zasłużyłam na tyle dobrego – poza kosmetykami do włosów dostałam też bon do mojego ulubionego salonu kosmetycznego – jeśli jeszcze nie odwiedziłyście sopockiej Baloli, to teraz jest najlepszy moment, aby to zrobić. Od niedawna w swojej ofercie salon posiada również nowy zabieg – hydrodermabrazja. Link do salonu znajdziecie tutaj.

To jeszcze nie są świąteczne pierniczki, ale też pachniało cynamonem ;).

Gdy misie polarne uciekają z ZOO i pędzą prosto po pączki. 
Uśmiechu za maseczką nie widać, ale na takich nudnych spacerach z rodziną jestem właśnie najszczęśliwsza. Chyba się starzeję, bo kiedyś nie znosiłam czapek i nosiłam je tylko w siarczyste mrozy, a teraz naprawdę rzadko wychodzę z domu z gołą głową. Ta, którą widzicie na zdjęciu jest z MINOU Cashmere. Jest lekka, ciepła, nie gryzie i dobrze leży (też macie obsesję na punkcie przymierzania czapek? ja w połowie modeli wyglądam jak grzyb). Jeśli czapka Wam się podoba lub macie ochotę na inne kaszmirowe dodatki (na przykład na chustę, którą też mam i polecam), to mam dla Was kod rabatowy o wysokości 20%. Wystarczy, że wpiszecie w zamówieniu hasło MLE20 (kod obowiązuje na całą nieprzecenioną kolekcję do 1 grudnia).

Kilka buziaków w zmarznięte poliki.

Czym byłoby "Last Month" bez zdjęcia morza! Trzymajcie się zdrowo i uważajcie na siebie!

*  *  *

 

 

Dlaczego ten późno-jesienny lockdown może być „lepszy” od wiosennego? Mały poradnik ze szczyptą świątecznego nastroju.

   Chociaż Sopot od zawsze był miejscem, które jesienią i zimą nieco zamiera, to jednak nigdy aż tak. Ostatnio mam wręcz wrażenie, że na ulicy łatwiej spotkać lisa niż człowieka. Od mniej więcej miesiąca powracające ograniczenia związane z epidemią znów uprzykrzają nam każdy dzień. Dla niektórych przedsiębiorców to prawdziwe życiowe tragedie, dla rodziców – powrót do koszmaru lekcji zdalnych, dla całej reszty – z pewnością mniej przyjemna codzienność. Nie znam właściwie nikogo, kto powiedziałby: „każda nowa restrykcja wywołuje uśmiech na mojej twarzy”. Niepoprawni optymiści powiedzą co najwyżej, że jakoś szczególnie im to nie przeszkadza. No cóż, ciężko oczekiwać – nawet w imię wyższych wartości – że ograniczanie naszych praw spotka się z entuzjazmem albo chociaż z obojętnością. Wiosną na blogu pojawiło się parę tekstów o tym, jak zmienia się nasza codzienność, praca i wypoczynek w trakcie epidemicznych obostrzeń i jak sobie z tym poradzić (sprawdźcie tutaj i tutaj). Historia lubi się jednak powtarzać… a raczej rymować, bo dziś jesteśmy w podobnej, ale jednak nieco innej sytuacji. W mojej ocenie (wbrew pozorom) z psychologicznego punktu widzenia – lepszej.

   I nie chodzi tu nawet o nowe optymistyczne informacje na temat szczepionki. Nie wątpię, że w wielu rozbudziły one nadzieję (choć u niektórych pewnie wręcz przeciwnie), że jesteśmy bliżej niż dalej końca tej rundy wiecznej walki z naturą, ale to nie o niej będzie ten artykuł. Nie mamy bowiem żadnego wpływu na to, czy faktycznie będzie ona gotowa na wiosnę, więc uzależnianie od niej naszego nastroju nie jest dobrym pomysłem. Psychologowie są zgodni, że ludzie czują się dobrze i bezpiecznie, gdy mają poczucie kontroli nad własnym losem, a o ile nie pracujemy teraz w Pfizerze lub innym koncernie farmaceutycznym i nie jesteśmy naukowcem pracującym nad ocaleniem ludzkości przed wirusem, to powinniśmy skupić się na tym, co sami możemy zrobić, aby poczuć się lepiej w czasie lockdownu (przy okazji – znacie jakieś adekwatne polskie słowo? propozycja wujka googla pod tytułem „zakaz wyjścia”, choć w zasadzie mówi, o co chodzi, brzmi absurdalnie, a pojęcie kwarantanny kojarzy się bardziej z prawnym zakazem nałożonym przez sanepid).

    Już nie przynudzam, bo nawet mój tata, który twierdzi, że czytał „Krzyżaków” z wypiekami na twarzy (według mnie, musiał mieć w tym czasie różyczkę albo dostał po prostu alergii na laktozę) powiedział, że moje artykuły na blogu są za długie. A więc do brzegu – wiem, że ciężko jest się wygrzebać z tego stanu, w którym bombardując się złymi wiadomościami zakładamy najgorszy, kasandryczny scenariusz i powtarzamy sobie w kółko, że nic nie ma sensu, a resztę życia spędzimy bez relacji międzyludzkich, restauracji, podróży i prawdziwych świąt. Warto jednak spróbować, tym bardziej, że teraz będzie po prostu łatwiej. O czym piszę poniżej. 

1. „Epidewolucja”.

  Po pierwsze i najważniejsze, każda kryzysowa sytuacja, w której się znajdujemy uczy nas jednego: że udało nam się przetrwać. Brzmi bardzo pompatycznie, zwłaszcza w zestawieniu z problemami typu „Skończył mi się podkład! Co teraz skoro Sephora w Galerii Bałtyckiej jest zamknięta?”, ale ta zasada sprawdza się zarówno w sprawach „życia i śmierci” jak i tych bardzo przyziemnych. Na dodatek, gdy taka sama sytuacja spotyka nas parę razy z rzędu, to lęk, który odczuwamy, staje się coraz mniejszy, aż w końcu prawie go nie odczuwamy. Wniosek? Ósmy lockdown to będzie bułka z masłem.

   No dobrze, koniec żartów. Człowiek ma ogromną zdolność do przystosowywania się. Trudno znaleźć lepszy na to dowód niż ewolucja ludzkich postaw w trakcie trwającej pandemii. I nie odnoszę się tutaj do jakichś skrajnych reakcji typu negowanie wszystkiego i szukanie statystów wśród pacjentów szpitali. Zdecydowana większość z nas, bez względu na to, jak poważnie traktujemy zagrożenie koronawirusem, zupełnie inaczej zachowywała się na wiosnę, a zupełnie inaczej zachowuje się teraz. Wydaje się, że to było dawno temu, ale tak, opróżnialiśmy z mąki i makaronu półki sklepowe, papier toaletowy awansował do rangi papieru wartościowego, a ulice miast były puste jak Bershka w godzinach dla seniorów. Nieśmiało przypominam, że działo się to przy dziennej liczbie zakażeń stukrotnie mniejszej niż dzisiaj. Przyzwyczailiśmy się do tego zagrożenia i oswoiliśmy je. Dlatego też zapowiedzi kolejnych obostrzeń nie robią już na nas takiego wrażenia. Są też jednak obiektywne przyczyny tego, że wizja siedzenia w domu nie paraliżuje nas tak bardzo, jak wiosną.

   Same na pewno przyznacie, że to, co na początku wydawało się czymś dziwnym, dziś jest już naturalne. Okazało się, że to żaden problem wziąć ze sobą na plac zabaw mini płyn do dezynfekcji, pranie maseczek też już jakoś weszło w krew. Ominęło mnie ciekawe doświadczenie nauki zdalnej, ale z opowieści koleżanek i rodziny wiem, że powinnam się z tego cieszyć. Sporo nasłuchałam się o dysfunkcjach samych lekcji, ale też o problemach całego „gospodarstwa domowego” w godzinach „pracy”. Kilka osób równocześnie realizujące „szkolne” lub „dorosłe” home office, przekrzykujące jeden drugiego, dzięki czemu nauczyciel/szef usłyszy to, co trzeba, rozłączające się połączenie internetowe, prezentacja planu marketingowego z przedszkolakiem na kolanach to tylko kilka przykładów z życia wziętych. Wielu z nas wykorzystało letnią wirusową odwilż na zakup słuchawek typu „call center”, zadbało o lepsze łącze czy umowę z operatorem, ktoś wyposażył wszystkich członków rodziny w laptopy, choćby używane z allegro czy pożyczone od ciotki, która musiała w związku z tym zakończyć rozgrywki pasjansa. Wiemy, gdzie mamy sadzać dzieci z komputerem, żebyśmy mogły bezpiecznie poruszać się po domu w bieliźnie. A same dzieci nauczyły się podkładać spreparowane obrazki pod obraz z kamery, by móc bezkarnie grać w StarCrafta. Potrzeba matką wynalazku!

skórzana spódnica – Answear.LAB kolekcja "Król" // dzianinowa kamizelka – Arket // buty – Jimmy Choo 

A tu widzicie moją wersję stroju "home office" gdy czeka mnie ważna wideo-rozmowa, albo z jakiegoś innego powodu zestaw "legginsy plus bluza" może się nie sprawdzić. 

dzianinowa kamizelka – Arket // biały dół od dresy – HIBOU (mój ukochany model) // wełniane skarpetki – Wool so Cool

Jednak częściej mój zestaw "home office" wygląda tak…

    Na pewno jest mi łatwiej zachować dobry humor, bo dla mnie praca z domu z dzieckiem od dawna była normalnością, ale wiem, że wielu z Was nie jest do śmiechu. Jednocześnie jestem pewna, że wiosną udało się Wam wypracować sporo mechanizmów, które pozwolą utrzymać strukturę dnia w ryzach. Podpowiem Wam tylko, że w dobie pandemii największe wypalenie, zmęczenie i poczucie beznadziei przypada na godziny między jedenastą a trzynastą. To dlatego, że do tej pory większość z nas była w tym czasie najbardziej produktywna, więc wszelkie niedogodności są wtedy najbardziej irytujące. To normalne i naprawdę nie świadczy o tym, że sobie z czymś nie radzicie. 

2. Mózg próbuje oszukać nas, my spróbujmy oszukać mózg.

   Koniec fałszywej tęsknoty. Nasz mózg otrząsnął się po pierwszym szoku i ograniczeniu wolności i dziś lepiej radzi sobie z informacjami dotyczącymi epidemii. Nie wierzycie? Pamiętacie zapewne żartobliwe komentarze (w tym moje), jak to nagle dla niektórych ogromnym życiowym problemem stało się zamknięcie teatrów, oper i kin? Ludzie, marnujący przed pandemią całe dnie przy telewizorze, nagle zapałali miłością do wysokiej kultury i rozpaczali na myśl, o tym, że nie zobaczą w tym roku Wesela Figara na własne oczy. Można w pewnym uproszczeniu powiedzieć, że jeśli ktoś w kwietniu miał z tym problem, dziś być może zdał sobie sprawę z tego, że ostatni raz w teatrze był w podstawówce z klasą i nie jest to jego kluczowa potrzeba życiowa (choć po cichu liczyłam, że zamknięcie teatrów i filharmonii uświadomi wszystkim jak jest ważna). Wydaje się, że ten pierwszy odruch tęsknoty za zakazanym owocem mamy już za sobą. Ten mechanizm dotyczy jednak wielu innych aspektów naszego życia. Nasz mózg potrafił płatać nam figle i zamiast pomagać podtrzymać dobry humor, fiksował się na negatywach. Na szczęście, zasada działa też w drugą stronę – możemy zafundować naszemu umysłowi małe oszustwa, które sprawią, że i on i Ty poczujecie się lepiej.

Moja skórzana spódnica o idealnym kroju (dzięki rozcięciu nie wygląda zbyt ciężko), to jeden z elementów limitowanej kolekcji Answear.LAB , która jest współczesną interpretacją warszawskiej mody z lat trzydziestych. Inspiracją do jej powstania były kostiumy z serialu „Król”, który zrealizowano w oparciu o bestsellerową powieść Szczepana Twardocha. Kolekcja czerpie z dorobku projektantów epoki, głównie Elsy Schiaparelli, nie brakuje także inspiracji ówczesnymi ikonami kina: Gretą Grabo czy Marlene Dietrich. Piękne połączenie świata mody i kina.

    W jednym z klasycznych już eksperymentów pokazujących działanie tak zwanego torowania studenci mieli chodzić cały dzień z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem. Okazało się, że taki prymitywny wręcz zabieg poprawił im nastrój – poczuli się lepiej, choć teoretycznie nie mieli powodu. To oznacza, że nasz umysł bywa zadziwiająco prosty i łatwo go przechytrzyć. Jeśli więc znów dopada Was ponury nastrój, że w ten weekend nie spotkacie się ze znajomymi, nie usiądziecie w restauracji, czy nie odpoczniecie od dzieci, to nie dajcie się zwieźć Waszemu umysłowi, który będzie bojkotował wszystkie Wasze próby wzięcia się w garść. Nastrój wpływa na nasze zachowanie, ale zachowanie wpływa też na nasz nastrój. Nie zafunduję Wam jednak rady w stylu „rozluźnij się”, bo mnie samą czytanie takich tekstów tylko denerwuje (kochani internetowi publicyści – zapewniam Was, że te dwa wyrazy jeszcze nigdy nikogo nie rozluźniły). Nie będę więc tutaj pisać o „mindfulness”, ćwiczeniach oddechowych i abstrakcyjnych radach typu „ciesz się chwilą” albo „skup się na pozytywach”. Trzeba po prostu ruszyć się z miejsca na tyle szybko, aby nasz umysł nie zdążył zareagować i powiedzieć nam „Ale dlaczego?! Przecież tak fajnie jest nam tutaj siedzieć w smutku na fotelu?! Natychmiast ściągnij te buty, weź telefon do ręki i poczytaj o statystykach Ministerstwa Zdrowia!”.

    Co możemy robić? Możliwości mamy znacząco mniej niż kiedyś – to niezaprzeczalny fakt. Ale największym zagrożeniem, jest porzucenie jakiejkolwiek aktywności, tylko dlatego, że część z nich została zakazana. Przykład? W Stanach Zjednoczonych przed Świętem Dziękczynienia gwałtownie wzrosła ilość zamówień na dostawę do domu tradycyjnych placków z jabłkami. Zaraz… narzekamy na pandemiczną monotonię i marazm, że nic nie wolno nam robić, a kiedy jest okazja, żeby – jak zawsze – upiec samemu te świąteczne placki, to czekamy za założonymi rękami na dzwonek do drzwi? (No chyba, że chcemy wesprzeć upadającą gastronomię, wtedy jest to jakieś usprawiedliwienie). To jest według mnie największe psychologiczne zagrożenie jesiennej kwarantanny. „Skoro nie mogę robić wszystkiego, to nie będę robiła nic” – nasza psychika, zniechęcona brakiem szerokich perspektyw, będzie nakazywać robić nam jeszcze mniej niż wcześniej.  Starajmy się więc wykorzystać wszystkie opcję dozwolone w czasie pandemii. To spektrum jest mniejsze niż kiedyś, ale nadal można dzięki temu fajnie spędzić czas. Widzę to zresztą na własnym przykładzie – przed  koronawirusem nasze jednoślady lądowały w piwnicy we wrześniu, bo przecież tyle było innych ciekawszych rzeczy do roboty w weekendy. Mamy połowę listopada, ale mimo zimna nie odpuszczamy teraz naszych rowerowych wycieczek. Właściwie jest już oczywistym, że jeśli tylko pogoda pozwoli, plan na sobotę jest jeden – objazd po najpiękniejszych ulicach Sopotu, później kurs na Orłowo, gdzie przystajemy w ogrodzie teściowej i dostajemy od niej po filiżance pysznej kawy, a potem wracamy do domu alejkami przy plaży. Po takich wyprawach naprawdę nikt nie myśli o tym, że galerie handlowe są zamknięte.

Najtrwalsze wełniane skarpety jakie miałam. I chyba najpiękniejsze. Wykonane ręcznie od pierwszej pętelki do ostatniej zakończonej nitki. Oczywiście od polskiej marki.       Z kodem MLE możecie otrzymać rabat o wysokości 10% (kod jest ważny od dzisiaj do soboty, czyli do 21 listopada) na wszystkie czapki oraz skarpetki dostępne na stronie Wool So Cool.

  Po raz kolejny powtórzę, że wykonywanie konkretnych czynności, także w ramach wypoczynku, pozwoli nam zachować lepszy stan psychiczny niż kursowanie między kanapą a lodówką, niekończące się oglądanie memów na fejsie i snucie wyobrażeń o tym, co robilibyśmy gdyby nie wirus. Postarajmy się – na przykład – zawsze iść na spacer z jakimś konkretnym celem. To nie musi być nic wielkiego – uczenie psa nowych sztuczek (albo tych najbardziej podstawowych, z którymi Portos wciąż ma problem), wyprawa na inny niż zwykle plac zabaw czy zebranie bukietu liści z przynajmniej pięciu gatunków drzew.

3. Paskudna pogoda nam sprzyja.

 Gdy wiosną cała Polska udała się na dobrowolną kwarantannę wszyscy mocno marudzili. W końcu robiło się cieplej, świat budził się do życia po zimie, a my musieliśmy siedzieć zamknięci w domu. Nic fajnego. Byliśmy spragnieni spotkań, imprez, wyjazdów. Nawet jeśli nie korzystaliśmy pełnymi garściami z uroku wiosny w poprzednich latach, przymusowe siedzenie w domu i tak było bolesne. Z jesienią jest jednak inaczej. No bo czyż nie jest prawdą, że dawniej w listopadzie też głównie siedzieliśmy w domu? Kilka stopni na plusie, mżawka i przenikliwy wiatr znacznie bardziej zniechęcają do wychodzenia z domu niż niewidzialny wirus. Nie mówiąc już o tym, że obecnie mamy tylko zalecenie pozostawania w domu, a wiosną był to nakaz (nie wchodząc w dyskusję nad umocowaniem prawnym tego rozwiązania).

Zapracowane umysły potrzebują miejsca do odpoczynku. Jeśli czasem macie wrażenie,, że leżąc w łóżku dopada Was gonitwa myśli, a im bardziej próbujecie ją od siebie odpędzić, tym jest gorzej, to ta książka będzie dla Was idealna. Jej autorka jest przedstawicielką nowej generacji twórców, bo zyskała sławę dzięki swoim podcastom, a nie tradycyjnym książkom. „Nic się nie dzieje” to zbiór kojących opowiadań na dobranoc. Towarzyszą im żartobliwe ilustracje, przepisy i sposoby na medytacje, łagodzące nadwyrężone nerwy i pomagające budować dobre nawyki pielęgnujące sen. Na dodatek, książka jest pięknie wydana. 

  Traktujmy więc obecny czas jako taką „megajesień” (podsyłam Wam tutaj, tutaj i tutaj linki do paru jesiennych wpisów z zeszłych lat, które pokazują, że wtedy też wolałam siedzieć w czterech ścianach). Na zewnątrz ziąb, a ja w środku, w ciepłym wnętrzu powoli wypełniającym się świątecznymi ozdobami, siedzę z kubkiem herbaty i czytam dobrą książkę (kieliszka wina nie polecam, bo pierwsze badania sugerują, że lockdown zwiększa problem uzależnienia od alkoholu). Do polecenia mam jak zwykle parę tytułów. Zacznę od tego, że w księgarniach pojawił się „Czuły narrator” Olgi Tokarczuk – to pozycja, którą już parę razy widziałam na różnych listach do Świętego Mikołaja. Zaskoczona jestem niezwykłą mocą jaką ma w sobie książka „Nic się nie dzieje” autorstwa Nicolai Katrhyn. Jednym zdaniem jest to zbiór opowiadań na dobranoc, które mają na celu wprowadzić nas w głęboki i spokojny sen. Brzmi dziwnie, ale warto spróbować. Wracając do polskich autorów – pewnie nie wyglądam Wam na fankę powieści o brutalnym gangsterskim świecie, który nie ma nic wspólnego z klimatami „hygge”, ale jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiecie ;). „Król” Szczepana Twardocha ukazuje społeczny, religijny i polityczny tygiel w przedwojennej Warszawie. To jedna z tych powieści, w których okazuje się, że nie wszystko jest takie, jakie nam się wydaje, a czarne charaktery budzą największą sympatię. Klimat półświatka i warszawskich elit oddany kapitalnie – czytałam z wielką przyjemnością. Książkę można jednak zamienić na serial. Być może słyszeliście, że „Król” doczekał się swojej ekranizacji i dwa pierwsze odcinki są już dostępne w internecie na platformie Canal+ (tu możecie obejrzeć zwiastun). Jeśli macie już opłacony dostęp, to skorzystajcie i koniecznie obejrzyjcie również „Małe kobietki”, „Boże ciało” i „Parasite”. 

Odpowiadam Wam zbiorczo tutaj, bo chociaż to krzesło pojawiało się u mnie już wiele razy, to jakoś nie miałam okazji napisac o nim czegoś więcej, a wciąż pojawiają się pytanie o to, co to za model. Właściwie jest to fotel, a nie krzesło (model Leaf) i można go znaleźć w ofercie kultowej marki TON. Pod jej szyldem powstało wiele ikonicznych modeli, a sama marka może pochwalić się innowacyjnymi metodami produkcji, które są przyjazne środowisku (między innymi użycie farb na bazie wody zmniejszając tym samym poziom emisji związków organicznych, które negatywnie wpływają na układ odpornościowy człowieka, a także ponowne użycie odpadów). W swoim domu mam jeszcze dwa modele tej marki, w tym przypadku wybrałam używane wersje, ale to chyba najlepszy dowód na to, że produkty TON są dobrą inwestycją.

4. Grinch zaciera ręce. Nie wie na kogo trafił…

   Dla mnie największą osłodą jesienno-zimowego lockdownu i listopadowej szarugi  jest oczywiście przedświąteczna krzątanina. Tak, wiem, że te Święta będą inne (to temat na długi artykuł, więc nie będę go tutaj zbyt rozwijać) i dlatego warto już teraz zanurzyć się w tym szczególnym nastroju. Nie ma co ukrywać – świąteczne przygotowania były z reguły ciągłym wyścigiem z czasem, najważniejsze kwestie ogarnialiśmy w ostatniej chwili. Teraz będziemy mieli więcej luzu: na przygotowanie listy prezentów, na ich zdobycie, na zbudowanie w domu świątecznego klimatu. Wzbogaćmy te święta o coś więcej niż zwykle – potraktujmy na serio Opowieść Wigilijną dodając do naszych świątecznych zwyczajów ten najpiękniejszy – dzielenia się dobrem (bo puste nakrycie, choć jest uroczą tradycją, trudno nazwać prawdziwą pomocą). Pomyślmy przede wszystkim o najstarszych. O naszych babciach i dziadkach – to dla nich na pewno cięższy czas niż dla nas, więc dzwońmy częściej, wysyłajmy zdjęcia, prowadźmy z nimi video-rozmowy, zapukajmy do okna. Jestem pewna, że nie tylko oni poczują się dzięki temu lepiej…

   Czas na ngrodę dla wszystkich wytrwałych! Pękam z dumy, że tyle z Was zapisuje się do śledzenia moich muzycznych składanek, a że sama już od kilku dni słucham piosenek o reniferach, dzwonkach i jemiole, to Wam też nie powinnam tego odmawiać. Tutaj znajdziecie moją świąteczną playlistę. Znajdziecie tam sporo klasyków, ale starałam się dodać też sporo takich utworów, które nie zostały jeszcze wyeksploatowane do cna przez galerię handlowe. UWAGA! Muszę tu wyraźnie podkreślić, że nie są to kolędy – te zawsze mają swoją premierę dopiero w Wigilię.

*  *  *

   Kilka pokrzepiających słów na koniec. Życie płynie szybciej niż nam się wydaje, niezależnie od tego, czy walczymy z pandemią, czy nie. „No to nas pocieszyłaś, Kasiu” – macie mi pewnie ochotę odpowiedzieć z przekąsem, ale taka jest prawda i nic na to nie poradzimy. Tym bardziej żyjmy tak, aby dobrze wykorzystać dany nam czas – mówię Wam, że zleci jak z bicza strzelił. 

Look of The Day

leather shoes / skórzane sztyblety – Vagabond on eobuwie.pl

cashmere gloves and sweater / kaszmirowe rękawiczki i sweter – H&M (kupione dwa lata temu)

beige trench coat / beżowy trencz – Zara (poprzedni sezon)

black jeans / czarne dżinsy – NAKD (z zeszłego sezonu)

black silk mask / czarna jedwabna maska – Moye

   O tej porze roku mój rower leżał już sobie zamknięty w piwnicy i czekał na nadejście wiosny i właściwie nie jestem w stanie stwierdzić co takiego się stało, że jest w użytku częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Może dlatego, że służy mi ostatnio bardziej jako środek transportu – rekreacyjne przejażdżki zostawiam sobie na weekend. 

   Dzisiejszy zestaw to jeden z moich ulubionych tej jesieni – prosty, wygodny, niezobowiązujący. Przywodzi mi na myśl wyluzowane dziewczyny z Krajów Beneluksu, które suną na swoich jednośladach nawet na eleganckie kolacje, a ich stroje są zawsze oszczędne w formie i przyciagające wzrok. Doczekałam się też nowej pary sztybletów – to niby taki zwykły klasyczny model, a jednak szew na środku i węższe noski sprawiają, że nie wyglądają męsko.

I’m already Madame, but I have nothing against Mademoiselle.

   Coco Mademoiselle L’Eau Privée to nowa odsłona zapachu, który pewnie niejedna z Was miała już okazję poznać. Poza butelką z mrożonego szkła od pierwowzoru różni ją to, że jest delikatniejsza, a jednocześnie bardziej zmysłowa. Sam kreator zapachów Chanel – Olivier  Polge – twierdzi, że L'Eau  Privée stworzył z myślą o nocy. Nie, nie chodzi o wyjście wieczorową porą, bo to sugerowałoby przecież mocne i ciężkie perfumy, a właśnie coś tak delikatnego, że spełniałoby rolę woalu otulającego nas we śnie. To tak w teorii.

    A wracając do rzeczywistości – ten zapach wpada w mój gust bardziej niż klasyczna wersja, za którą, przyznam szczerze, nie przepadałam. Głębokie piżmo zostało złagodzone jaśminem i płatkami róży. Polge zmniejszył w nim drzewny aromat i wzmocnił świeżość mandarynki, by zapach nie przytłaczał. W mojej ocenie jest uniwersalny, a jednocześnie naprawdę niebanalny. Tutaj możecie obejrzeć nowa kampanię z udziałem Keiry Knightley i przyjrzeć się bliżej tej nowości. 

*  *  *

Last Month

   Zdecydowana większość zdjęć do tego wpisu powstawała sobie spokojnie przez ostatnie tygodnie i mimo widma epidemii miałam nadzieję, że tym razem również uda mi się przygotować dla Was kojący, wyciszający wpis. Ponieważ "Last Month" ma formę retrospekcji, zwykle chronologicznej, to nie mogę pominąć tego, co wydarzyło się w ostatnich dniach – parę słów na temat ostatniego wyroku TK zostawiam na koniec wpisu. Więcej na ten temat piszę na swoim Instagramie – zachęcam do poczytania!

1. Początek miesiąca i prozaiczne przyjemności – najnowszy pokaz Chanel tym razem obejrzałam online. // 2. Uczymy się pór roku. // 3. Gotowa do wyjścia. // 4. Pierwsze jesienne kadry z sopockiego molo. //No i przyszło załamanie pogody. Przez dobry tydzień nie widzieliśmy w Sopocie jednego promienia słońca, a wiatr co chwilę porywał przechodniom parasole. A dobra baza to podstawa, gdy na zewnątrz nieprzyjemnie! 

Minęło już tyle czasu odkąd pisałam Wam o "miodowej poczcie" a Wy wciąż pytacie o nią pytacie. Piszę więc jeszcze raz! Miody z polskich pasiek (najbardziej polecam te kremowane) zamawiam w Apimelium. Tym razem słodka paczka z miodami  trafia do mojej mamy, bo właśnie skończył jej się zapas. Jeśli chcecie komuś bliskiemu sprawić słodką (i zdrową) paczkę to mam dla Was kod rabatowy ważny do dnia 30 października, który
obniżył cenę paczki z 99 zł na 89 zł. Wystarczy, że użyjecie kodu MLE21 . 1. Zmiana pościeli to zawsze najlepsza zabawa w "fale na morzu". // 2. Dalej ponuro… // 3. Lipowy, kremowany i nektarowy – mój ulubiony!  // 4. Wizyta w szwalni i kontrola produkcji kolejnego płaszcza. //

Warszawa. Ostatnie dni kiedy można było jeszcze chodzić po mieście bez maseczek. 1. Przerwa na kawę. Kino Iluzjon to odkrycie tego miesiąca! // 2. Brawa dla rzemieślnika, który wykonał takie drzwi! // 3. Alf? To ty?. // 4. Ulubiony jesienny kadr influencerek ;) //Atrybuty fotografa – blenda  i kawa.Wiem, że wiele z Was nie mogła dokonać zakupu tej bomberki, bo w chwili dodania jej do sklepu siadły serwery, ale teraz możecie to spokojnie nadrobić ;). Piękne te rośliny, ale wiem, że w  swoim mieszkaniu wykończyłabym je w tydzień ;). 1. Róża z mojego ogrodu… // 2. Ta żyrafa jednak musi spać u Was w sypialni, mamo.  // 3. Chłopaki odpoczywają, a ja pracuję nad nowym wpisem – czyli niedziela. // 4. Ściana odświeżona, dwie nowe grafiki powieszone. //

Uwaga! Tu włącza się moje psychologiczne powołanie. Zachęcam do wzięcia udziału w badaniu ,,Uczucia w słowach", którego główną część stanowi trening kompetencji emocjonalnych. Jeśli chciałabyś zająć się swoim życiem emocjonalnym i w tym celu poświęcić systematycznie trochę uwagi przeżywanym na co dzień uczuciom, a jednocześnie wnieść wkład w pogłębienie naukowego rozumienia emocji w wymiarze praktycznym, kliknij w link (najlepiej na komputerze, a jeśli to niemożliwe, to ważny jest obrót ekranu telefonu, ponieważ tylko wtedy ćwiczenia wyświetlają się poprawnie). Autorką treningu i kierownikiem projektu jest profesor Ewa Trzebińska, która stworzyła pojęcie ,,mądra emocja" i jest to hasło przewodnie projektu.

Przy-łóżkowe historie. W opisie tego balsamu od Samarite znajduje się określenie "produkt wielozadaniowy" i zawartość tego czerwonego słoika faktycznie taka jest. Jedno opakowanie starcza na bardzo długo, bo ten "kremo-balsam" jest niezwykle wydajny. Można go używać jako balsam do ciała, do ust, krem do rąk, krem do twarzy czy krem na mróz (nie zawiera wody). 1. A oto konsystencja balsamu od Samarite. // 2. Moje kąty. // 3. Dresiary spędzające czas na kanapie. // 4. Kolejne dzieła sztuki na szafce w kuchni. //Mamy dla Was dobrą wiadomość! Aż do końca roku będziecie mogły oglądać (i kupić) produkty MLE stacjonarnie. Przedłużamy działanie showroomu w Iconic Design w Gdańsku!Małe sprostowanie – wiemy, że czekacie z utęsknieniem na kolejne modele tych swetrów, więc zdecydowałyśmy się oddać skończone prototypy do showroomu, abyście mogły je ocenić na żywo. Kolejny model pojawi się w sprzedaży już w ten piątek. Na wieszakach znajdziecie teraz najnowsze produkty. Zmieniłyśmy ekspozycję na jesienno-zimową. Wiecie, że MLE to tylko i wyłącznie kobiety? I to nie z chęci wsparcia mojej płci. Kobiety wcale nie potrzebują specjalnego traktowania. One są po prostu  świetnymi pracownikami. Bronią się swoimi umiejętnościami – jako profesjonalistki, a nie kobiety. (Na zdjęciu brakuje jeszcze Justyny i Doroty, które w MLE pilnują Waszych zamówień). A to już Luis Mexicantina – wyjątkowe miejsce na kulinarnej mapie Trójmiasta. Luis to przede wszystkim restauracja z pysznym meksykańskim jedzeniem, ale też prawdziwa gratka dla miłośników niesztampowych wnętrz. Lokal otrzymał zresztą nagrodę Gdynia Design Days za najlepszy wystrój, ale ja chodzę tam przede wszystkim ze względu na szeroki wybór nachosów, sals i innych rarytasów. Niestety, restauracja z uwagi na nowe restrykcje, tak jak wszystkie lokale, musiała przestawić się  na serwowanie dań na wynos. Jeśli zależy Wam na losie Waszych ulubionych knajp to sprawdźcie, które z nich oferują teraz dowozy na własną rękę (jeśli zamawiacie dostawę poprzez różne aplikację to spora cześć dochodu w ogóle nie trafia do restauratorów). Najlepsze drinki w mieście. Gdy galeria w twoim telefonie wybucha po wizycie w restauracji. Meksykańskie nawiązania nie są traktowane tutaj do końca serio ;). 
Jeśli jesteście z Trójmiasta i chciałybyście zamówić coś na wynos, to do końca tygodnia podajcie hasło MLE przy zamawianiu jedzenia (telefon 530 860 370). Dostaniecie 20% zniżki na całe zamówienie. 
1. Tapasy, nachosy, burrito, tacosy – do wyboru, do koloru. // 2. Jeszcze zanim wparowałyśmy i zjadłyśmy wszystkie dania i drinki z menu… // 3. Kochanie, jednak musisz po mnie przyjechać. // 4. Czekoladowy raj – churrosy to coś czego musicie spróbować. //Na pewno kojarzycie piękne grafiki autorstwa Emile Deyrolle nawet jeśli nie kojarzycie jego osoby. Teraz marka Petit Bateau podjęła współpracę z instytutem jego imienia i stworzyła kapsułowa kolekcję z wykorzystaniem jego rysunków nawiązujących do natury.

1. Ptaszek, choinka, czerwone detale – jakoś tak świątecznie się zrobiło. // 2. Dziś tych listków prawie nie ma. // 3. Są takie chwile, że każdy ma ochotę uciec, ale mimo strachu idzie dalej. // 4. Jeszcze jeden projekt od Petit Bateau.Elfy pracują (oczywiście w maseczkach i w zdezynfekowanych łapkach).Czy mamy tu jakichś amatorów fotografii?Z ogromną przyjemnością chciałabym Was zachęcić do wzięcia udziału w dwunastej edycji prestiżowego konkursu VIVA! PHOTO AWARDS 2020. Nieprzerwanie od pierwszej edycji prace finalistów oceniali m.in. Ryszard Horowitz, Anja Rubik, Tomasz Guzowaty, Alexi  Lubomirski, Sandro Miller, Marcin Kydryński, Robert Wolański, Chris Niedenthal, Jacek Boniecki, Gosia Baczyńska czy Marcin Tyszka. W tym roku mam ogromną przyjemność dołączyć do tego szacownego grona. Jestem pewna, że ktoś z Was zasługuje na nagrodę w tym konkursie i mam zamiar tę osobę wyłapać! Więcej informacji o konkursie znajdziecie tutaj. Czas nadsyłania prac do 30 października, więc trzeba się śpieszyć!Pyszne słoiki BASIA BASIA mogłabym opróżniać łyżeczką na kanapie, ale świetnie też pasują jako dodatki do ciasteczek czy naleśników. Znajdziecie je w Jadłosferze (razem z wieloma moimi ulubionymi jesiennymi smakołykami). Mój faworyt to "orzechowy z białą czekoladą". Na stronie tego sklepu znajdziecie też przepisy z wykorzystaniem wszystkich tych produktów (idealna opcja dla fanów "zero waste"). 1. Jesienna tęcza. // 2. Jakieś mdłe to morze mi ostatnio wychodzi – może dlatego, że z niewyjaśnionego powodu lubię spacery, gdy na zewnątrz nie jest zbyt ładnie?. // 3. Użyję jako zakładki do książki!  // 4. Deszczowe rodzinne spacery. //"Hahaha! I co teraz Portos, nie złapiesz mnie".1. Sopot. // 2. Przerwa.  // 3. Wizyta kontrolna w showroomie. // 4. Nie czujesz się samotny Drogi Klonie? //I pomyśleć, że wcale nie podkręcałam kolorów…
Jeśli podobał Wam się ten artykuł (a po liczbie komentarzy i statystykach widzę, że tak) to na pewno spodoba Wam się również książka "Joyful. Zaprojektuj radość w swoim otoczeniu." Projektantka Ingrid Fetell Lee przekonuje, że nasze samopoczucie jest mocno związane ze światem zewnętrznym: w pewnych miejscach możemy odczuwać niepokój i przygnębienie, a w innych cieszyć się harmonią przestrzeni, kształtów i barw. To, co nas otacza, może stanowić odnawialne i łatwo dostępne źródło radości. Czy do naszej przestrzeni da się wprowadzić radość? Czy da się tego dokonać za pomocą kolorów, wzorów i faktur? Autorka uważa, że tak i od razu podpowiada, co zrobić, by „estetyka radości” na trwale zagościła w naszym życiu. „Joyful nie opowiada o poszukiwaniu radości w odległych krańcach świata. Mówi o znalezieniu radości w miejscu, w którym jesteśmy."Ten dres widziałyście już tutaj. Trudno się z nim rozstać. Tak jak większość moich bawełnianych dresów jest od polskiej marki HIBOU.1. Niby nix, a jednak cieszy. // 2. i 3. No dobra, to już ostatnie zdjęcia jesiennych pejzaży na dziś. // 4. Tak się czułam cały tydzień, gdy przychodził moment odpisywania na mejle. //

Ktoś prawie usnął podczas zabawy…

Po dzisiejszym wpisie i Waszych komentarzach widać jak na dłoni, że nam, kobietom, nie zależy na wzniecaniu pożarów. Cenimy sobie spokój i bezpieczeństwo naszych bliskich. Wcale, ale to wcale, nie mamy ochoty na wychodzenie z domu w czasie pandemii, na szukanie opieki dla dzieci, by móc pójść na protest, na wdawanie się w kłótnie z osobami, które chcą nam odebrać nasze prawa. Nie chcemy tworzyć konfliktów i o żaden konflikt nie prosiłyśmy. Warto więc sobie zadać pytanie jak bardzo przyparto nas do muru, że tyle kobiet postanowiło głośno powiedzieć "dość". Władza ma w tym momencie wszystkie możliwe narzędzia, aby po wysłuchaniu naszych głosów, zrobić krok do tyłu i wyciszyć emocje. Póki co robi jednak dokładnie na odwrót nie licząc się z konsekwencjami, które spadną na obywateli. Mam nadzieję, że widzicie ten cynizm, równie wyraźnie jak ja.