Look of The Day – wieczór na Molo w Sopocie.

dress / sukienka – NUDYESS

sunglasses / okulary – Topshop 

leather slides / skórzane klapki – Saint Laurent

basket / kosz – Mango (stara kolekcja)

   Sopockie Molo to największa atrakcja turystyczna w moim rodzinnym mieście. Większość przyjezdnych chce wrócić do domu ze zdjęciam z tego miejsca. I słusznie, bo Molo jest wyjątkowo fotogeniczne – po lewej stronie od wejścia można podziwiać Grand Hotel i szeroką plażę ciągnącą się aż do Klifu Orłowskiego, po prawej łabędzie kołyszą się na falach spoglądając w stronę Gdańska. Perspektywa wymarzona – jasne barierki zbiegające się na horyzoncie, morze i mewy co rusz wchodzące w kadr. Jeśli mogę zdradzić Wam sekret tubylca, to wybierzcie się na Molo tuż przed zachodem słońca – ludzi malutko, a światło najpiękniejsze. Uprzedzam, że wstęp jest płatny, ale być może to właśnie dzięki temu zwiedzający bardziej doceniają tę sopocką chlubę. 

  Sukienka, którą widzicie na zdjęciu pochodzi o marki Nudyess. Została uszyta w Polsce i przyszła w paczce bez plastiku. To, co bardzo podoba mi się w ideologii tej marki to wspieranie nurtu "body positive" – sukienki są tak uszyte, aby podkreślać nasze kobiece atuty – materiał mojej sukienki jest jednak na tyle gruby aby czuć się w niej swobodnie. 

   W tym miejscu muszę przekazać wyrazy szacunku wszystkim turystom, napotkanych dziś w drodze do lokali wyborczych (dwóch, bo w sopockim głosowałam ja, a w orłowskim mój mąż – coś ciężko nam idzie zmiana meldunku ;)) – naprawdę uśmiech sam się pojawia na twarzy, gdy widać jak tłum świadomych obywateli przerywa wypoczynek, aby zagłosować. Spokojnego wieczoru! 

Mamusiu wyczaruj piętrowy tort, czyli jak go upiec, żeby faktycznie się udał!

*    *    *

Mamusiu, wyczaruj proszę tort z piętrem! – takie było życzenie mojej córki na kilka dni przed jej ósmymi urodzinami. W tym roku (z wiadomych przyczyn) niestety nie mogliśmy zaprosić całej klasy. Były smutki i długie rozmowy z tego powodu i pewnie do końca się dziecka nie przekonało. W świecie pełnym różnych zawirowań, ten fakt oczywiście wydaję się tak błahy, ale świat dziecka na szczęście rządzi się innymi prawami i wyczekiwanie urodzin to ogromne przeżycie. I żaden tam koronawirus nie jest w stanie tego zakłócić. Na poprawę nastroju postanowiłam spełnić jej życzenie i upiec tort nieco większy niż zwykle. Sami oceńcie, czy się udało…

Skład:

przepis na biszkopt / tortownica o średnicy 26 lub 29 cm *

5 jajek (oddzielić białka od żółtek)

150 g mąki pszennej

150 g cukru trzcinowego (może być zwykły)

1 łyżka mąki ziemniaczanej

przepis na krem z białej czekolady

ok. 350 ml śmietanki 36 %

1 laska wanilii

300 g białej dobrej jakości czekolady

2 czubate łyżki mleka w proszku (możesz dodać więcej, sam oceń)

ok. 40 g masła

przepis na krem do wykończenia tortu

500 g serka mascarpone + 4 łyżki cukru pudru + 1-2 łyżki liofilizowanych malin

przepis na mus owocowy

duża garść leśnych owoców, np. truskawki / maliny / jagody / porzeczki (mogą być też mrożone, ale wówczas na parę godzin przed pieczeniem wyjmijmy je z zamrażarki)

1 lampka prosecco lub wina musującego (opcjonalnie)

1-2 łyżki cukru lub miodu

1 łyżka mąki ziemniaczanej

do przełożenia tortu

garść świeżych truskawek, pokrojonych w plastry

* ilość składników uwzględnia jeden biszkopt, jeżeli chcemy wykonać tort piętrowy, podwajamy ilość produktów (dot. wyłącznie biszkoptu)

A oto jak to zrobić:

1. Aby przygotować krem z białej czekolady: śmietankę podgrzewamy w garnku z laską wanilii, dodajemy kawałki białej czekolady i stale mieszamy, aż czekolada się rozpuści i osiągnie jednolitą konsystencję. Następnie dodajemy mleko w proszku i masło. Mieszamy i gotujemy na małym ogniu przez 10-12 minut (mieszamy, żeby masa nie przywarła do dna). Wanilię wyjmujemy z masy, nacinamy wzdłuż i przekładamy ziarenka  z powrotem do masy. Gdy masa nieco ostygnie, blendujemy na jednolitą konsystencję. Krem schładzamy w lodówce, minimum przez dwie godziny przed nakładaniem.

2. Aby upiec biszkopt: mikserem ubijamy pianę z białek – w ostatniej fazie ubijania (czyli, gdy piana będzie lśniąca i sztywna) dodajemy po łyżce cukier. Następnie stale miksując, dodajemy żółtka. Odstawiamy mikser. Dodajemy przesianą mąkę pszenną i ziemniaczaną. Za pomocą szpatułki delikatnie mieszamy do połączenia się składników. Ciasto przelewamy do formy wyłożonej papierem do pieczenia. Pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 160 stopniach C przez 40 minut. Wyjmujemy z piekarnika i z wysokości około 30 cm upuszczamy je (w formie) na podłogę. Po wystudzeniu, kroimy na 3 – 4 blaty.

3. Aby przygotować mus owocowy: owoce przekładamy do garnka, zalewamy alkoholem, dodajemy cukru i gotujemy na małym ogniu przez 6-8 minut. Dodajemy mąkę ziemniaczaną i ponownie mieszamy, aż masa nieco zgęstnieje. Odstawiamy.

4. Aby przygotować krem: serek mascarpone ubijamy z cukrem pudrem na jednolitą masę, następnie dodajemy liofilizowane maliny i mieszamy. Odstawiamy. Jeżeli nie mamy tego typu proszku, użyjmy trochę zblendowanych owoców.

5. Składanie tortu: pokrojone płaty biszkoptu smarujemy musem owocowym (wcześniej biszkopty możemy skropić nalewką), następnie nakładamy schłodzony krem z białej czekolady, plastry truskawek i krem z mascarpone. Jeżeli decydujemy się na piętrowy tort, zaczynamy od szerszych biszkoptów. Na końcu boki i wierzch tortu wykańczamy kremem. Przed podaniem schładzamy w lodówce minimum 3-4 godziny. Świeże kwiaty polecam nałożyć tuż przed podaniem.

Aby krem nabrał delikatnego koloru polecam dodać łyżkę liofilizowanych malin w proszku – dzięki procesowi suszeniu poprzez głęboki szok mrozowy, utrzymują w sobie wszystkie witaminy, bez dodawania żadnych konserwantów, czy barwników.

Pokrojone płaty biszkoptu smarujemy musem owocowym (wcześniej biszkopty możemy skropić nalewką lub prosecco), następnie nakładamy schłodzony krem z białej czekolady, plastry truskawek i krem z mascarpone.

To co widzimy w słoiku, to domowy krem z białej czekolady (przepis w opisie). Najlepiej przygotować go dzień wcześniej i przechowywać w lodówce.

Świeże kwiaty polecam nałożyć na końcu, gdy tort się schłodzi, tuż przed podaniem.

Look of The Day – kolarki w wersji wieczorowej.

gold necklace / złoty naszyjnik – YES

jacket / marynarka – MLE Collection (miała wejść na lato, ale materiał nie dotarł, pojawi się więc jesienią w innym materiale)

black sandals / czarne sandały – Jimmy Choo (tak, to ten sam model, który Asia ma na zdjęciach z MLE :))

black bike shorts / czarne kolarki – Oysho 

   Sądząc po komentarzach z zeszłego tygodnia można założyć, że części Czytelniczek z pewnością nie przypadnie do gustu ten strój. Kolarki nie wszystkim się spodobały, a ja zamiast schować je głęboko w szafie, noszę je jeszcze chętniej. Wracając również to zeszłotygodniowej dyskusji, dotyczącej tego, czy kolarki sięgają kolan, czy jednak nie, czy te z lat 90 były dłuższe niż moje, czy jednak takie same, podsyłam Wam link do zdjęć przedstawiających ich największą miłośniczkę i propagatorkę jednocześnie. Lady Di, mimo że pozwalała sobie na bardziej ekstrawaganckie połączenia i kolorystykę niż ja, wyglądała w kolarkach po prostu świetnie, chciałoby się nawet powiedzieć, że "elegancko", a to dobitny dowód na to, że elegancję się ma lub nie i strój tego nie zmieni. Brak mi odwagi aby nosić koralowe czy pomarańczowe modele (nie mówiąc już o łączeniu ich z frotowymi skarpetami), ale w takich monochromatycznych zestawach czuję się naprawdę dobrze. 

Jak epidemia zmieni nasze wakacje i czy aby na pewno na gorsze?

   Lato do niedawna oznaczało po prostu czas beztroskiego wypoczynku. Czas plaży, kąpieli, festiwali, zwiedzania wielkich miast, cudownych spotkań i ogólnie pojętej sielanki. O czymkolwiek nie pomyślicie w kontekście wakacji, w tym roku będzie to inne. Z reguły trudniejsze, czasem wręcz niemożliwe, na pierwszy rzut oka wydaje nam się, że po prostu gorsze.

    Miałyśmy przecież swoje plany, często kupione bilety, wycieczki, hotele. Wszystko jak zawsze zaplanowane „na tip top” – wciśnięte w wydarte siłą dni urlopu lub inne życiowe obowiązki. Coś jednak nagle zdemolowało nasz harmonogram i nakazało się zatrzymać. Ciężko zaprzeczyć, że wakacje ostatnich lat, czy to w formie całotygodniowych „turnusów”, czy kilkudniowego wypadu kojarzyły się nie tylko z wypoczynkiem, ale także wszechobecnym pędem. Pędem zamykaliśmy zaległe tematy na dzień przed wyjazdem. Pędem jechaliśmy na lotnisko czy dworzec. Pędem się przesiadaliśmy. Próbowaliśmy (z reguły bezskutecznie) pędem zaliczyć wszystko co się da, bo czasu jest mało, a za kilka dni trzeba wracać do codziennego… pędu. Na koniec po powrocie wpadamy w pęd pracy – trzeba odrobić zaległości, spiętrzone spotkania, ogarnąć odłożone na później sprawy osobiste. Ale dlaczego miałoby być inaczej skoro świat stoi przed nami otworem – jak z tego nie korzystać?

   Koronawirus i wywołana nim pandemia to straszna rzecz. A jednak, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przez wszechobecne obostrzenia łatwiej dostrzegamy istotę prawdziwych wakacji (a może nawet istotę szczęścia?). Choć na każdym kroku mówią nam, że musimy utrzymać dystans, to te wakacje sponsorować będzie słowo "bliżej". Bliżej siebie, bliżej natury, bliżej domu, bliżej najprostszych, zwykłych rzeczy. Wiem, brzmię trochę jak Amelia zachwalająca uczucie nurkowania palcami w koszach wypełnionych bakaliami na paryskim targu. A jednak jestem pewna, że wiecie o czym mówię.

1. Mikroturystyka.  

   Można by rzec, że wakacje w czasie epidemii wpisały się trochę w zmiany, które zachodziły w nas już od pewnego czasu. Aby zrozumieć to, jak bardzo nasze wyobrażenie o idealnym wypoczynku zmieniło się w ostatnich latach, wystarczy zerknąć do szklanej kuli zwanej Instagramem. Kiedyś synonimem luksusu był przepych, dziś są nim proste przyjemności. Nie lot prywatnym jetem czy lans po Monaco w cabrio zdobędzie teraz najwięcej lajków (chociaż, szczerze mówiąc, takie rzeczy nigdy nie wzbudzały we mnie jakiejś szczególnej ekscytacji). Tęsknimy (a tym samym częściej lajkujemy) za piknikiem na świeżym powietrzu, pustym kawałkiem plaży, spacerami po polnej drodze wieczorową porą, hamakiem, spotkaniami bez zadęcia. Chcemy odpoczywać jak na obrazach Podkowińskiego, a nie jak Kim Kardashian na Ibizie. A w tym, o dziwo, pandemia może nam nawet pomóc. Albo raczej zmotywować do zmian, których wcześniej nie chciało nam się podjąć.

    Gdy atakują mnie zewsząd informacje o nowych ograniczeniach i zaczyna mi się wydawać, że na tegorocznych wakacjach można już postawić krzyżyk, to staram się szybko przywołać wspomnienia z mojego dzieciństwa. Pamiętam przede wszystkim długie tygodnie spędzone na Kaszubach w okolicach Sulęczyna, obozy tenisowe w Rypinie, zjeżdżanie na pupie z wydm w Łebie, wycieczki do oliwskiego ZOO i oczywiście jezioro w Łączynie, gdzie codziennie rano zaglądały nam do okien owce (ku przerażeniu naszego owczarka niemieckiego, który o ironio panicznie się ich bał). Po co tak się na ten temat rozpisuję? Bo najdalsze z tych miejsc oddalone jest od Sopotu o dwie godziny drogi. Chociaż od dawna chciałam do nich wrócić, to dopiero z powodu koronawirusa (i powiedzmy sobie szczerze – brakiem alternatyw) zaplanowałam w końcu mikro-podróże.

   Bez względu na to, jaki jest nasz stosunek do pandemii, odwrót od masowej turystyki w kierunku bardziej spokojnych i indywidualnych form spędzania wolnego czasu jest oczywisty. Oznacza on wiele ograniczeń i  jednocześnie zmusza do odkrywania tego co niedaleko. Nie trudno dojść dziś do wniosku, że mikroturystykę czeka odrodzenie jakiego nigdy wcześniej nie widzieliśmy. Nie wierzycie? Przyjrzyjmy się zatem liczbom. Po odwołaniu kwarantanny popyt na działki wzrósł trzykrotnie (według firmy HRE Investments). Działkowanie, które do niedawna uznawane było za szczyt obciachu, stało się marzeniem numer jeden ludzi po trzydziestce. Według badania przeprowadzonego przez Noclegowo.pl (na zlecenie TVN24) aż o 1900 procent w porównaniu z ubiegłym rokiem wzrosło zainteresowanie wynajęciem domów na wyłączność. O 240 procent wzrosło zainteresowanie agroturystyką, a o 380 procent domków letniskowych. Wiemy też, że przebojem tego lata będą przyczepy kempingowe i kampery, chociaż należy chyba powiedzieć, że  b y ł y  przebojem, bo wynajęcie jakiegoś na wakacyjny termin graniczy z cudem. Chorwacja zaczęła odmrażanie turystyki właśnie od kempingów, wychodząc z założenia, że świeże powietrze i duże odległości pomiędzy przebywającymi na kempingu osobami, to dobre zabezpieczenie przed wirusem. Jak będzie na Półwyspie Helskim? To się dopiero okaże, gdy spłyną statystyki z pierwszego długiego weekendu. Oprócz namiotów i wspomnianych kempingów, hasła przewodnie tych wakacji to żagle, mazurskie wsie, góry (ale nie przepełnione Tatry), słowem wszystko to, co dalekie od ciasnych miast i od tłoku w ogóle.

    Ale wracając do wakacji w okolicy – warto sięgnąć po relikt z zamierzchłych czasów czyli mapę i zakreślić promień dwustu kilometrów wokół miejsca, w którym mieszkamy. Czy aby na pewno zobaczyliśmy już wszystko w naszym regionie? Odkryliśmy najfajniejsze ścieżki rowerowe? Gospodarstwa w duchu „slow”? Parki? Plaże? Jeziora? A może wciąż odkładamy zaproszenie znajomych do ich domku letniskowego? Naprawdę można być u siebie i na wakacjach jednocześnie, ale jeśli musicie ruszyć się gdzieś dalej, to w moich okolicach polecam przede wszystkim dwa miejsca. Pierwsze to Pałac Ciekocinko – byłam tam już parę razy i zawsze z dużym uznaniem patrzę na dbałość o szczegóły i spójność całej architektury. Poczytajcie koniecznie więcej o tym miejscu (jeśli chcecie dokonać rezerwacji to najlepiej po prostu zadzwonić). Drugie to Willa Wincent w Gdyni. Wiele razy pytałyście mnie o hotel w Trójmieście, który byłby godny polecenia i ten na pewno taki jest. Rzut beretem od hotelu znajdują się gdyńskie korty tenisowe, a parę kroków dalej plaża. No i można tam przyjechać z psiakiem. W nowych okolicznościach poecałabym jednak na bieżąco weryfikować to, co jest dla nas bezpieczniejsze. Dziś wyjazd zagranicę wydaje się być dużym ryzykiem, ale nie możemy mieć pewności, że za parę tygodni lepszym rozwiązaniem będzie wynajęcie domu czy aparatamentu na francuskiej wsi, niż pobyt w polskim ale mocno zatłoczonym kurorcie. Mnie samej marzy się to pierwsze, ale decyzję trzeba będzie podjąć tuż przed zaplanowanym urlopem.

2. Kulinarna szkoła niemarnowania i wydajności.

   Wzrosło zainteresowanie działkami, ale prawdziwym sprzedażowym hitem czasu zarazy są… piecyki do domowego wypieku chleba. Po zabezpieczeniu rocznych zapasów papieru toaletowego najwyraźniej uznaliśmy, że istnienie piekarni jest podobnie zagrożone jak fabryk środków higienicznych i rzuciliśmy się do produkcji pieczywa.  Ja akurat chlebów nie piekę, ale czas epidemii bardzo wpłynął na moją kuchnię. Gotuję więcej i prościej. I też rozkochuję się w węglowodanowych przysmakach z przeszłości. Była już faza na tarty (za tą fazą mój mąż bardzo tęskni), placki ziemniaczane (za tą z kolei tęsknie ja), makarony przyrządzane na milion sposobów, racuchy z jabłkami (kiedyś myślałam, że nie można się nimi przejeść… i miałam rację), naleśniki i kopytka.

   A teraz powrót na ziemię – wiele z Was często zwraca mi uwagę, że przepisy które prezentuję na blogu nie są elementem mojego codziennego jadłospisu, bo to przede wszystkim ciasta – pyszne co prawda, ale na śniadanie się nie nadają, placków ziemniaczanych też nie jadam codziennie (niestety). No cóż, zawsze chcę Wam pokazać tutaj coś „ekstra”, a nie coś, co każda z Was zrobi w dwie minuty bez żadnej instrukcji – Czytelniczki pewnie wyśmiałyby takie potrawy. Ale skoro mówimy w tym wpisie o codziennej diecie i „zwykłym wakacyjnym życiu” to głupio byłoby chwalić się przepisem na truskawkowy tort z Prosseco. Pokażę więc Wam nasze przykładowe wakacyjne śniadanie, które modyfikuję w zależności od dostępnych produktów. Podstawą takiego śniadania są moje ukochane (i bezsprzecznie najlepsze) bezglutenowe płatki owsiane. Akurat za granolami nie przepadam, bo niektóre składniki czasem gryzą się z owocami, które akurat mam pod ręką. 

  Składniki na proste śniadanie dla naszej trójki.

Do wyboru:

jogurt naturalny, maślanka, a dla łakomczuchów gęsta śmietana.

Świeże, sezonowe owoce do wyboru:

truskawki, jagody, borówki (jeśli podajemy dzieciom do 5 roku życia muszą być przekrojone, maliny, morele.

 Bezglutenowe płatki owsiane (polecam te, bo są miękkie i łatwe do pogryzienia dla malucha).

 Dodatki dla dorosłych do wyboru:

płatki migdałów, orzechy pekan, płatki kokosowe, miód, syrop klonowy.      

   Gotowanie w domu i powrót do klasyki polskich wypieków i produktów zbożowych to na pewno fajna przygoda, ale za łakomstwem w czasach zarazy kryje się niemałe zagrożenie. W pierwszych dniach zakupowej paniki wiele z nas kupowało mąkę i cukier biorąc pod uwagę w zasadzie nieograniczony czas przechowywania tych produktów. Widząc zalegające zgrzewki mąki siłą rzeczy do głowy przychodziły zapomniane przepisy na wypieki, ciasta i właśnie domowy chleb. Podobno powstał nawet „czarny rynek zakwasu” (z powodu braku drożdży w sklepach ludzie zaczęli handlować domowym zakwasem). Natknęłam się nawet na angielski artykuł pod tytułem „co możesz zrobić z tego całego chleba, który upiekłaś”, gdzie znajdziemy nawet sposób na ulepienie z niego karmnika dla ptaków. Oczywiście, piszę to z lekkim przekąsem (może dlatego, że sama chleba nigdy nie upiekłam), ale tak naprawdę temat marnowania jedzenia nie powoduje uśmiechu na mojej twarzy.

    Czuję się więc nieco w obowiązku aby wspomnieć tu słowem o tym, co było bardzo widoczne na początku epidemii – o kupowaniu nadmiaru jedzenia. Marnowanie jedzenia powoduje aż 8% globalnej emisji gazów cieplarnianych, które, jak już powszechnie wiadomo, mają fatalny wpływ na planetę. Nie będę już wspominać o moralnych rozterkach, które pojawiają się na myśl o dzieciach, które tego jedzenia po prostu nie mają. Każdego dnia można marnować mniej jedzenia robiąc rozsądne zakupy, ale teraz pojawiają się jeszcze inne możliwości. Jeśli zdarza Wam się jeść na mieście, albo przechodzić codziennie koło piekarni, to koniecznie zainstalujcie w telefonie aplikacje Too Good To Go, która łączy wszystkich pogromców marnowania jedzenia i daje użytkownikom możliwość kupowania posiłków, które inaczej wylądowałoby w koszu. Aplikacja zrzesza naprawdę sporo znanych lokali (chociażby Starbucks) i nawet w Trójmieście znajdziecie spory wybór. Wystarczy przez aplikację znaleźć piekarnię czy restaurację w pobliżu i złożyć zamówienie, a następnie odebrać posiłek. Dodam jeszcze na koniec (chociaż być może to najważniejsza informacja), że zamówione mogą być nawet trzykrotnie tańsze.

Bardzo często pytacie mnie o to, która z mąk bezglutenowych jest najlepsza. Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Różne rodzaje mąk sprawdzą się przy różnych przepisach (czasem trzeba wymieszać kilka, aby uzyskać odpowiedni efekt). Na zdjęciu widzicie wszystkie moje ulubione mąki bezglutenowe (i płatki owsiane): płatki owsiane bezglutenowe (idealne na śniadanie, ale z masłem i cukrem nadadzą się również jako spody do ciast na surowo), mąka migdałowa (jest dosyć lepka z natury, więc dobrze zwiąże składniki na kruche ciasto, musi być jednak wymieszana np. z mąką owsianą lub kukurydzianą, nada się również na ciasteczka), mąka kukurydziana (polecana jest do wypieku naleśników, ciast, babeczek, chleba, placków, wafli; doskonale nadaje się również do panierowania, na tortille oraz jako dodatek do placków ziemniaczanych, deserów i puddingów; służy jako zagęszczacz do zup i sosów), mąka kasztanowa (polecana do mieszanek z innymi mąkami; nadaje potrawom wyjątkowy smak; polecana do wypieku chleba, ciast, naleśników), mąka gryczana (ma podobne właściwości jak mąka pszenna, ale niestety, nie dorównuje jej smakiem; dobrze traktować ją jako dodatek do innych mąk) i ta najbardziej po prawej stronie – mąka owsiana bezglutenowa (to moja ulubiona mąka bezglutenowa, bo jej smak jest bardzo zbliżony do mąki pszennej). Wszystkie te mąki pochodzą z mojego ulubionego sklepu ze zdrową żywnością – Jadłosfera (jeśli będziecie robić tutaj zakupy to koniecznie kupcie jeszcze to i to).

3. Przez pandemię do kultury.

   Ciężko będzie obronić tezę, że koronawirus ułatwił nam dostęp do kultury, z której większość z nas korzystała właśnie w trakcie wakacyjnych podróży. Znajduję tu jednak pewien pozytywny prognostyk na przyszłość.  Podobno istnieje zasada, że jeśli chcesz aby Polak w końcu coś zrobił, to po prostu zabroń mu tego. I trochę tak jest w przypadku kultury. Gdy okazało się, że kina, teatry, biblioteki i muzea są zamknięte nagle przypomnieliśmy sobie, że takie miejsca w ogóle istnieją. Tak przynajmniej można wnioskować po opiniach niektórych osób narzekających na antywirusowe obostrzenia. Jeśli mamy czegoś w bród z reguły nie jesteśmy tym zbytnio zainteresowani. Niestety, moja teoria i własne doświadczenia nie idą w parze ze statystykami.

   Rzut oka na wyniki wyszukiwań w Google pokazują, że pandemia głód kultury wywołała pozorny. Owszem, w ostatni tydzień marca (czas największych obostrzeń i de facto zakazu wychodzenia z domu bez powodu) wzrosła częstotliwość wyszukiwań frazy „teatr online”, ale nadal była ona 10 razy mniejsza niż w przypadku frazy „przepis na chleb”.  Nie poddaję się jednak. W uszach wciąż brzmią mi słowa teściowej o tym, z jakim namaszczeniem traktowała album z dziełami Picassa, który udało się przemycić zza Żelaznej Kurtyny. Wiem też jak zareagowałam, gdy jedna z Czytelniczek podesłała mi (w czasie najbardziej restrykcyjnej kwarantanny) link do „Spaceru po Rzymie śladem dzieł Gian Lorenza Berniniego” od Fundacji Niezła Sztuka. W czasach przed koronawirusem pewnie nie zwróciłabym na to uwagi. Dziś z kolei obejrzałam zdjęcia i przeczytałam ten artykuł z zainteresowaniem i poczuciem wielkiej nostalgii. Może dlatego, że Rzym wydaje się dziś tak odległy? Jedno jest pewne – gdy tam wrócę, obejrzę wszystkie te rzeźby z największym pietyzmem.

moja sukienka – Nago // czapeczka małej – Little Vintage // sukienka małej –  Sophie Kids // sweterek małej – Finkewear // Wszystkie wymienione marki są Polskie!

4. Rodzinnie jak nigdy.

   Jak już wcześniej wspomniałam, najlepszym sposobem na przekonanie się, jak zmienia się nasze życie, jest śledzenie zmian w sprzedaży poszczególnych produktów codziennego i niecodziennego użytku. Od początku kwietnia, jeśli wierzyć doniesieniom medialnym, hitem są wszelkiego rodzaju place zabaw do samodzielnego montażu, zjeżdżalnie wodne, baseniki – jednym słowem wszystko to, co możemy postawić w ogródku czy na działce letniskowej, by zrekompensować naszym dzieciom zamknięte place zabaw, aquaparki i centra rozrywki. Hitem są także planszówki. Eksperci z branży przewidują, że w wakacje ten trend jeszcze przyspieszy. W wielu firmach nadal obowiązywać będzie praca z domu, umożliwiająca podróżowanie po Polsce bez konieczności brania urlopu. Nikt nie zabroni nam więc wklepywania tabelek w excelu nad jeziorem, albo w bieszczadzkim schronisku (no dobra, w tym drugim przypadku konieczny może być satelitarny Internet). To wszystko w połączeniu z zamkniętymi szkołami może sprawić, że będzie to okres bezprecedensowego zbliżenia się rodziców i dzieci. Oczywiście, to zbliżenie może mieć różny charakter – od awantur sprowokowanych kolejnym dniem męczenia się ze zdalną nauką, po piękne, beztroskie chwile powrotu do tego, co ważne – tu i teraz, my i nasze dzieci. Bez dalekosiężnych planów, dorosłych ambicji, ciągłej gonitwy. Jazda na rowerze, łapanie żab, nauka smażenia kiełbasek nad ogniskiem, podchody, czytanie książek, oglądanie natury w wersji mikro (konik polny na kolanie) i makro (krowa goniąca Portosa), pokazanie czym się różni szczaw zajęczy od zwykłego i jak ugotować z nich pyszną zupę. Mając na uwadze, że niestety dla wielu dzieci więcej czasu z rodzicami to tylko więcej cierpienia i fizycznego bólu, róbmy wszystko, żeby dla naszych dzieci pandemia była strasznym z nazwy, ale w rzeczywistości miłym wspomnieniem z dzieciństwa. 

   Jestem zresztą przekonana, że tak właśnie będzie. Że gdy za kilkanaście lat, siedząc na kanapie, z kieliszkiem wina i dwoma (albo trzema) spanielami przy nogach, powiem do męża: a pamiętasz te wakacje w czasie pandemii? Były wyjątkowe, prawda? 

*  *  *

 

 

Top 5: Najlepsze stylizacje polskich blogerek z Instagrama w maju

Po wielu tygodniach "lockdown'u" maj przyniósł nam odrobinę wolności i na Instagramie, poza szarymi dresami i stylizacjami w kołdrach, zaczęły wreszcie pojawiać się letnie sukienki, satynowe spódnice, dziewczęce topy i delikatne sandały. Mam nadzieję, że poniższe stroje zainspirują Was na nadchodzące letnie dni i znajdziecie wśród nich coś, co przyda się w pierwszych tygodniach lata.

 

MIEJSCE PIĄTE

@kat.astro

Piękne zdjęcie i rewelacyjna stylizacja – bluzka o niebanalnej fakturze zestawiona z długą spódnicą i drobną biżuterią wygląda świeżo i bardzo na czasie. Uwielbiam ten klimat nawiązujący do włoskiej prowincji. 

 

MIEJSCE CZWARTE

@juliakonstancja

W tym rankingu to już druga biała kreacja. W ogóle mnie to nie dziwi, bo ja mogłabym przechodzić w bieli całe lato. Podoba mi się, że Julia zestawiła tę sukienkę ze sportowymi trampkami i małą elegancką torebką. Eklektyzm w modzie zawsze wymaga dużego wyczucia, ale daje też najfajniejsze efekty.

 

MIEJSCE TRZECIE

@dagmarajarzynka

W pierwszej chwili zastanawiałam się gdzie mogę dostać taki świetny komplet! Dopiero w drugiej chwili zorientowałam się, że Dagmara przerobiła swoją starą marynarkę. Wielkie brawa za inwencję twórczą!

 

MIEJSCE DRUGIE

@jestemkasia

Gdy patrzę na to zdjęcie w pierwszej chwili mam wrażenie, że jest to kadr z jakiegoś filmowego dzieła – Kasia wygląda tu trochę jak połączenie Zosi z "Pana Tadeusza" z Coco Chanel. Lniany komplet w postaci spodni i marynarki świetnie pasuje z czarnym kostiumem pod spodem i ze słomkowym kapeluszem. Z chęcią wybrałabym się tak na piknik (przy okazji mogłabym w końcu opalić plecy). 

 

MIEJSCE PIERWSZE

@zoffiijjaa

Na miejscu pierwszym w dzisiejszym rankingu znalazła się Zofia – nowicjuszka w zestawieniu blogerek. Jej stylizację umieściłam na miejscu pierwszym, ponieważ właśnie tak chciałabym się dziś ubrać. Satynowa spódnica w odcieniu ecru, która jest prawdziwym modowym hitem, prosty biały top związany w talii oraz delikatne sandałki to strzał w dziesiątkę!

 

 

 

Look of The Day – Zachód słońca w Jastrzębiej Górze.

grey combo / dresowy komplet (bluza, kolarki, t-shirt) – HIBOU Essentials

cotton bag / materiałowa torba – Assembly Label

white sneakers / białe trampki – Superga

jewellery / biżuteria – YES

   Ten długi weekend wszystkim nam był chyba trochę potrzebny. Nie zaprzeczę jednak, że z lekkim niepokojem patrzę na połowę Polski, która w ostatnich dniach zjechała do Sopotu – to co widziałam na ulicach mojego miasta nie wpisywało się bynajmniej w "wypłaszczanie krzywej". Jeden z wieczorów spędziliśmy więc poza Trójmiastem. Wybraliśmy się do Jastrzębiej Góry, oddalonej od Sopotu o jakieś sześćdziesiąt kilometrów. W ciągu dnia na plaży ciężko znaleźć miejsce chociażby na puszkę Coli, ale wieczorami jest tam zupełnie inaczej. Czemu wybraliśmy się właśnie tam? Skuszono nas opowieściami o pięknych zachodach słońca – w Zatoce Gdańskiej to świty są zjawiskowe i parę z nich w swoim życiu widziałam, ale że lata już nie te, a imprezy tym bardziej, to przyszła pora na poszukanie jakichś alternatywnych widoków – powiem tylko, że naprawdę było warto. 

   Gdy do łask wróciły w zeszłym sezonie kolarki, czyli getry kończące się nad kolanem, poczułam klasyczną ambiwalencję uczuć, czyli coś pomiędzy "jak strasznie mi się podobają!" a "nie sądzę abym wyszła w nich z domu". W tym sezonie nie miałam już jednak rozterek – hit lat 90 zadomowił się u mnie na dobre.