Domyślam się, że w tę majówkę w wielu domach słychać było narzekanie. Jedni narzekają na to, że nigdzie nie wyjechali, inni marudzą, że chociaż udało im się wyjechać to przez obostrzenia urlop nie jest taki, jaki powinien. Ktoś doda, że do pandemii to już się nawet przyzwyczaił, ale śnieg w maju i pięć stopni na plusie uniemożliwiają nawet zwykłą przejażdżkę rowerową wokół osiedla. Oczywiście są też tacy, którym jednak udało się znaleźć ciocię w Trójmieście (biorąc pod uwagę to, jak w weekend wyglądał Monciak tych świeżo odnowionych relacji rodzinnych jest naprawdę bardzo dużo), a w Zakopanem na Krupówkach tańczono ponoć wczoraj masowo Macarenę. Takie doniesienia dodatkowo wzmagają frustrację tych, którzy z różnych powodów siedzą od piątku w domach z braku lepszych planów. Z tego co widzę, to nawet w krainie wiecznej tęczy, czyli na Instagramie, słychać szczere utyskiwania na to, że jeden z fajniejszych momentów w roku nie został w należyty sposób wykorzystany. Na zdjęciach brakuje tego, do oglądania czego przywykłyśmy kiedyś – turkusowej wody, opalania na leżakach, relacji z podróży. Tak jest przynajmniej na moich ulubionych profilach.
Dzisiejszy wpis będzie więc umilaczem w najczystszej postaci – chciałabym podsunąć Wam banalny przepis, który stłumi na chwilę tęsknotę za wieczorem w knajpce (do otwarcia restauracyjnych ogródków zostało dokładnie 11 dni i 8 godzin, ale kto by tam liczył). Na spokojnie, posługując się informacjami na temat obostrzeń i moją subiektywną oceną spróbuję wybrać najlepsze miejsce na letni wypoczynek, albo chociaż przenieść nas na chwilę do wakacyjnych utopii. I to nie wszystko, ale nie marnuję już więcej literek, tylko przechodzę do rzeczy.
1. Majówka w Internecie. Eksplozja informacji i rozpad jakości.
W długi weekend mamy więcej czasu na to, aby wejść na ulubione strony czy przeczytać dłuższy artykuł. Wczoraj chciałam zajrzeć do paru moich ulubionych blogerek, aby po chwili ze smutkiem wyłączyć wszystkie strony – najnowszy tekst, jaki u nich znalazłam był ze stycznia. Skrolowanie Instagrama nie potrafi zastąpić mi kilku minut czytania czegoś mądrego, więc jak zwykle skończyłam na Polityce – na tym portalu mam wykupioną płatną subskrypcję i zaczynam odnosić wrażenie, że to jedyny sposób, aby znaleźć w sieci coś mądrzejszego niż tylko kolejny artykuł pod tytułem „tego sposobu na brudne szyby jeszcze niż znałaś”, który okazuje się być kilkuzdaniowym bełkotem. Jeden z najpopularniejszych portali o modzie w Polsce jest tak nafaszerowany wyskakującymi reklamami, że niestety nie sposób dokopać się do tekstu, nie mówiąc już o przejrzeniu zdjęć (po każdym kliknięciu parada banerów pojawia się na nowo, a mi z poirytowania coraz trudniej trafić w krzyżyk, więc za którymś razem i tak otwiera mi się strona z lekiem na prostatę). Dlaczego tak jest? Rewolucja technologiczna ostatnich lat sprawiła, że każdy z nas dostał w swoje ręce nieograniczony dostęp do przeróżnych treści. Nie musiałyśmy już kupować książki, aby przeczytać coś interesującego. Nie musiałyśmy kupować magazynów modowych, aby zobaczyć relacje z paryskich pokazów mody. Wystarczyło nam tylko jedno narzędzie, aby znaleźć informacje na temat każdej możliwej dziedziny. Streszczenie lektury, przewodnik turystyczny po Chorwacji, przepis na tartę tatin, wiadomości ze świata – wystarczyło wyklikać odpowiednią frazę i już wszystko było wiadomo. Ta transformacja wniosła oczywiście wiele korzyści, ale dziś coraz więcej myślicieli zgadza się z tym, że ceną jaką zapłaciliśmy za błyskawiczny dostęp do informacji, jest spadek ich jakości.
Mniejsza, jeśli chodzi o sprawdzoną recepturę na deser, gorzej gdy poszukujemy na przykład istotnych danych o szczepieniu, a po godzinnym szperaniu dochodzimy do wniosku, że nie jesteśmy pewni naszego źródła i w gruncie rzeczy nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Nawet te lekkie i lifestylowe treści są coraz bardziej powtarzalne, przepuszczane przez niezliczoną liczbę kalek, tak aby wujek Google myślał, że to teksty organiczne (co powoduje, że strona jest wyżej pozycjonowana). Twórcy, którzy do tej pory publikowali prawdziwe artykuły przerzucają się na e-booki, dzięki którym dostają wynagrodzenie za swoją pracę – ciężko się temu dziwić. Jednocześnie znów uciekają nam z pola widzenia, gdy po prostu z nudów chcemy przeczytać coś nowego.
John Cleese jest zaprzeczeniem tego, co w nowoczesnym świecie jest byle jakie. Na pewno kojarzycie jego postać – to współzałożyciel legendarnej grupy Monthy Pythona i autor wielu znakomitych scenariuszy. No po prostu ktoś, kto umiałby dziś zażartować z Hotelu Paradise tak, że byłoby to śmieszne i eleganckie jednocześnie. W latach 80 ubiegłego wieku wydał swoją pierwszą książkę „Żyć w rodzinie i przetrwać” która została świetnie przyjęta przez krytyków, a dziś wraca do nas z tytułem „Kreatywność. Krótki i optymistyczny poradnik.”, który dla ludzi pozbawionych ostatnio źródła inspiracji (chociażby w związku z pandemią) może być naprawdę zbawienny.
Te moje utyskiwania nie sprowadzają się bynajmniej do wniosku, że „jednak książka papierowa jest najlepsza”, chociaż pewnie znalazłabym parę argumentów „za”. Odkąd powszechnie dostępne treści w Internecie są coraz słabszej jakości, ja chętniej szukam inspiracji właśnie w swojej biblioteczce. Jak miło przeczytać w końcu rozpoczętą, rozwiniętą i dokończoną myśl, na dodatek zredagowaną i bez błędów… Albo znaleźć zdjęcie, które kojarzę z bezrefleksyjnego repostowania na Instagramie i dowiedzieć się kto je zrobił, gdzie i dlaczego. To niby drobiazgi, ale jeszcze bardziej uzmysławiają, jak niewiele ostatnio czerpię z tego, co czytam. A może to tylko mój problem?
Fragment moich książkowych zbiorów i kilka pozycji, które obecnie czytam. No i moje piękne podpórki, na które tak długo czekałam! Wejdźcie na stronę Jotex i zobaczcie jeszcze parę innych niebanalnych rzeczy do domu, które w niczym nie przypominają tych z sieciówek.
2. Wyjeżdżamy?
Podejście do wyjazdów wiele mówi o naszym podejściu do pandemii w ogóle. Część osób uważa, że dla bezpieczeństwa lepiej jest nie ruszać się ze swojego miasta, chociaż jako mieszkanka Sopotu mam spore wątpliwości czy ta zasada sprawdza się w obleganych przez turystów miejscach. Część jest już zaszczepiona i, co zrozumiałe, chce ruszyć w świat i korzystać z jako takiej odzyskanej normalności (przypominam, że dziś zapisy dla mojego rocznika!). Jest też oczywiście grupa, która niezależnie od liczby zachorowań podróżowała wszędzie, gdzie się dało. Ale nie o tym jest ten wpis. Wiele z nas planuje pewnie wakacje i zdaje sobie sprawę, że pod uwagę należy wziąć teraz kilka nowych aspektów. Czy trzeba mieć test? Czy po przylocie zostaniemy odesłani na kwarantannę? Czy będziemy mogli pójść na obiad do restauracji? Czy nasze dzieci też muszą mieć zrobiony test? To tylko parę pytań, które przychodzą mi do głowy, gdy myślę o swoich ukochanych kierunkach.
Czemu w tym zestawieniu znajdują się takie, a nie inne destynacje? Na przeanalizowanie całego świata nie starczyłoby mi sił (ba! Samej Europy chyba też) więc ograniczyłam się tylko do tych miejsc, które wydawały mi się najfajniejsze. Wychodzę też z założenia, że w granicach UE obostrzenia są względnie ustandaryzowane – testy zostały dopuszczone przez powołane do tego instytucje, znamy przybliżoną dzienną liczbę zakażeń w danych krajach, poziom opieki zdrowotnej jest wyrównany (przynajmniej w porównaniu do Azji, Afryki czy Ameryki Południowej).
Włochy.
Krążą plotki, że od 15 maja, a najpóźniej od 3 czerwca, słoneczna Italia otworzy się na turystów i aby móc rozkoszować się toskańskimi widokami czy pływać u wybrzeża Amalfi wymagany będzie jedynie negatywny wynik testu. W tym momencie sytuacja jest jednak dokładnie odwrotna – Włochy mówią otwarcie, że turyści spoza kraju nie są teraz mile widziani. Po przylocie czeka nas test, pięciodniowa kwarantanna i ponowny test. Jeśli jesteście zdeterminowane, aby w wakacje wyjechać właśnie do Włoch lepiej poczekać, aż restrykcje się zmienią. Wszyscy liczyli, że ten kraj otworzy się tuż po majówce, ale nic takiego się nie wydarzyło – domyślam się, że parę wymarzonych urlopów przepadło, bo ktoś za bardzo się pospieszył.
AKTUALIZACJA: Premier Włoch postanowił dłużej nie czekać i ogłosił w tym tygodniu, że już po 15 maja kraj otwiera się na turystów i gorąco ich zaprasza. Niezbędny jest negatywny wynik testu lub zaświadczenie o zakończonym procesie szczepienia. To kto się wybiera? :)
Francja
Lazurowe wybrzeże to jedna z najbardziej kuszących opcji, ale… liczba zachorowań nad Sekwaną wciąż martwi. I chociaż dla Polaków nie ma szczególnie utrudniających wjazd obostrzeń (wystarczy negatywny wynik testu oraz oświadczenie o braku symptomów) to na wakacje we Francji w najbliższych tygodniach raczej nie ma co liczyć. Co prawda w poprzednim tygodniu po wielu miesiącach zniesiono w końcu zakaz poruszania się między regionami, a niebawem mają zostać otwarte także restauracyjne ogródki, ale nie planowałabym wyjazdu w te strony. Hotele (przynajmniej formalnie) są zamknięte i chociaż pojawiają się głosy, że mają zostać otwarte po 19 maja, to są to póki co jedynie dywagacje niepodparte twardymi deklaracjami rządu.
Jeśli wolicie poczekać do momentu, gdy będziemy mieli większy wybór w wyborze kierunków podróży, to polecam Wam profil @seehura na Instagramie. Znajdziecie tam zdjęcia z najpiękniejszych hoteli, willi, plaż, restauracji i innych bajkowych miejsc.
Hiszpania
Choć Hiszpania otworzyła swoje granice dla turystów z innych krajów Unii Europejskiej, musimy pamiętać, że na miejscu wciąż obowiązują liczne ograniczenia, które mogą utrudnić nam wypoczynek. Ani rząd, ani król Hiszpanii nie powiedzieli też jednoznacznie, że kraj otwiera się na turystów. Każda osoba przylatująca do Hiszpanii musi mieć negatywny wynik testu PCR zrobionego maksymalnie 72h przed podróżą, wypełnić specjalny formularz i wygenerować kod QR, bez którego nie będziemy w stanie przejść kontroli sanitarnej na lotnisku po przylocie (cytując za doBarcelony.pl). Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaleca unikanie podróży zagranicznych, jeśli nie są one niezbędne. Przed powrotem do Polski musimy znów poddać się testowi przed przekroczeniem granicy (wynik testu jest ważny 48 godzin od jego otrzymania), w przeciwnym razie mamy obowiązek poddania się 10-dniowej kwarantannie. Hotele są otwarte, restauracje mogą przyjmować gości od godziny 7.30 do 17.00.. Istnieje jednak wiele zaleceń, które wskazują na to, że Hiszpania nie jest jeszcze na nas gotowa (godzina policyjna czy ogólne „zalecenie” aby nie wychodzić z domu bez potrzeby).
Grecja
Pewnie sporo z Was już wie, że Grecja od końca kwietnia liberalnie podchodzi do turystów z UE. Po pierwsze – rząd otwarcie mówi o tym, że zaprasza turystów. Po drugie, wystarczy negatywny wynik testu i wypełnienie kilku dokumentów (lub otrzymanie dwóch dawek szczepionek co najmniej 14 dni wcześniej plus dokument to potwierdzający). Problemem mogą być loty, bo z Gdańska pierwsze bezpośrednie połączenie pojawi się dopiero w czerwcu, ale być może u Was sytuacja wygląda inaczej. Na tej stronie znalazłam dokładne informacje na temat wszystkich niezbędnych formalności potrzebnych w podróży do Grecji. Za Helladą przemawia też to, że możliwości mamy naprawdę wiele. Nie trzeba od razu pędzić na Santorini i zamieszkać w samym centrum miasteczka – ciekawych i mniej zaludnionych wysp jest mnóstwo (wschodnia część Krety, Milos, Rodos). Zresztą, przed pandemią, nawet w popularnym Mykonos można było bez problemu znaleźć ustronne miejsca i przez tydzień nie spotkać nikogo poza ciekawską kozą.
Chorwacja
Kraj pięknych plaż, słońca i z liberalnym podejściem do turystów z UE już został okrzyknięty hitem lata 2021. Aby przekroczyć granicę niezbędny jest negatywny wynik testu i trochę biurokracji (tutaj więcej informacji). Hotele, plaże i restauracje są otwarte, obowiązują oczywiście limity gości, więc wyjazd trzeba dobrze zaplanować i nie zapominać o rezerwowaniu stolika na wieczór. Wada? Może się okazać, że wiele osób wpadnie na ten sam pomysł skoro możliwości podróżowania po Europie są tak ograniczone. Tak jak w przypadku Grecji – warto poszukać mniej popularnych kierunków podróży, wybrać małe miasteczka, albo tak planować zwiedzanie, aby nie trafiać na godziny szczytów.
Uwaga! To, że wyjeżdżamy do miejsca, które jest dla nas otwarte nie oznacza, że tuż po wyjściu z samolotu możemy zapomnieć o epidemii. Dbajmy o bezpieczeństwo swoje i innych także na wakacjach. Unikajmy deptaków w najgorszych godzinach, zachowujmy dystans, nośmy maski, szanujmy zasady panujące w danym kraju – bądźmy solidarni nawet jeśli jesteśmy już po szczepieniu. Podane restrykcje są aktualne na dzień 3 maj – w każdej chwili mogą się zmienić na lepsze… lub gorsze.
dress / sukienka – vintage
3. Przepis na "Najlepsze na świecie placki z owocami"
Ten przepis wypatrzyłam kiedyś u Elizy z Whiteplate (jakżeby inaczej), ale nieco go zmodyfikowałam. Przede wszystkim dlatego, że z podanych proporcji placków wyszłoby za mało dla mojej ekipy, a po drugie dlatego, że wydawały mi się jednak ciut za ciężkie. A dlaczego aż tak go zachwalam? Bo jedyne narzędzia jakich potrzebujemy do ich wykonania to widelec i jedna miska. Żadnych mikserów, trzepaczek, miarek i przelewania. Poza tym, te placki wyparły u nas właściwie wszystkie inne podobne desery – naleśniki, racuchy, pancakesy – wszystko poszło w odstawkę. Proporcje mąki i mleka są – nie boję się użyć tego słowa – umowne. Czasem trafi się gęstszy twaróg albo większe jajko, a to taki przepis „na oko” który za którymś razem robi się już z zamkniętymi oczami.
Skład:
200 g twarogu wiejskiego
150 g mąki pszennej (w wersji bezglutenowej mieszamy po równo mąkę ziemniaczaną, kukurydzianą i bezglutenową owsianą)
2 jajka kilka łyżek mleka (dodajemy na oko, aby ciasto nie było za suche)
dwie łyżki cukru z wanilią (może być domowej roboty)
pół kilo śliwek (nadadzą się też jabłka czy truskawki)
pół łyżeczki proszku do pieczenia
olej roślinny do smażenia (na przykład rzepakowy)
Sposób przygotowania:
Przekładamy do miski twaróg i rozgniatamy widelcem razem z mąką i proszkiem do pieczenia, dodajemy jajka i cukier. Aby nieco rozcieńczyć masę dodajemy trochę mleka. Ciasto powinno gęstością przypominać to na pączki. Nie trzeba go mieszać bardzo dokładnie – ja robię to wyłącznie widelcem przez dwie minuty, nawet jeśli zostaną grudki twarogu to nie szkodzi. Śliwki kroimy w półksiężyce. Rozgrzewamy olej na patelni i łyżką nakładamy ciasto. Dopiero wtedy szybkim ruchem nakładamy na wierzch owoce. Po paru minutach przewracamy placki na drugą stronę. Po zdjęciu placków z patelni odkładamy je na papier aby wyciągnął zbędny tłuszcz i posypujemy cukrem pudrem.
Cała zastawa (poza małym talerzykiem), eleganckie szklanki i obrus z delikatnym stebnowaniem są z Jotexu. Już trzeci raz robiłam zakupy w tym sklepie i naprawdę jestem miło zaskoczona stosunkiem ceny do jakości. Poniżej znajdziecie też pościel i lampkę, którą tam znalazłam. AKTUALIZACJA: właśnie otrzymałam wiadomość, że jest jednak kod dla Was na zakupy w Jotex i to aż na 25% :). Skorzystajcie z kodu KASIAMAJ25 na całe zamówienie. Promocja nie łączy się z innymi ofertami i rabatami. Nie dotyczy produktów przecenionych lub oznaczonych „Deal!". Kod jest ważny do 25.05.2021.Widziałam, że bardzo spodobał się Wam ten post na Instagramie, więc jeśli komuś ukmnęło tamto zdjęcie to daje znać, że na te piękne świece Lile Things nadal obowiązuje kod MLE15 który upoważnia do 15% zniżki zarówno na świeczki, jak i pozostałe produkty oferty Lile Things (kod będzie ważny do 15/05/21). Modele Madame i Pilier to w całości autorski projekt marki – od zaprojektowania kształtu, przeniesienia go na model fizyczny, stworzenia prototypu matrycy, aż po sam odlew (tak, wiem, że na allieexpress można znaleźć podobne, ale moim zdaniem nie są tak ładne, a jakość wosku pozostawia wiele do życzenia). Dla mnie ważne jest to, że wykonano je z wosku sojowego, który jest produktem naturalnym, biodegradowalnym, przyjaznym środowisku. W przeciwieństwie do powszechnie stosowanej parafiny, nie jest szkodliwy dla zdrowia. Świece z wosku sojowego są nietoksyczne, nie zawierają szkodliwych pestycydów i herbicydów, a podczas ich spalania wytwarza się o wiele mniej dwutlenku węgla i sadzy – nie kopcą, nie dymią, nie pozostawiają ciemnego nalotu na ścianach. Palą się od 30 do 50 % dłużej niż parafinowe. To takie drobiazgi, ale jeśli ktoś często pali świece na pewno je doceni. Jeśli zostaną Wam śliwki możecie śmiało wrzucić je na patelnie po smażeniu placków i tylko delikatnie podsypać cukrem lub dodać łyżkę miodu. Być może pasuje do nich śmietana, ale my zabijamy się o każdego placka więc szkoda nam czasu na dodatki. Kto pierwszy ten lepszy!
4. Gdy nawet Netflix wymięka w proponowaniu nowych tytułów.
Nie wiem o jakiej godzinie zajrzałyście na bloga, ale u nas w ciągu minuty zaszło słońce, a z nieba zaczął (kolejny raz w ciągu ostatnich kilku dni) padać grad. Na ponury finał majówki szukam czegoś przyjemnego do obejrzenia na wieczór. Ja lobbuję za pewniakami: „Rzymskie wakacje”, „La Dolce Vita” albo „Czekolada”. Mąż chciałby w końcu zobaczyć coś nowego, ale też we włosko-francuskim klimacie (chociaż smakiem się obejdziemy) i proponuje „Anonimowy wenecjanin”, „Zapiski z Toskanii” albo „Opowieści czterech pór roku”, a ja obawiam się, że nie zdążycie napisać mi w komentarzach, aby jednak wybrać coś innego ;). Jeśli macie podobne dylematy, to powiem Wam tylko, że codziennie o 20.00 na Kuchnia+ leci program Anthony'ego Bourdain i nasze negocjacje zwykle kończą się właśnie takim kompromisem.
Pozornie banalne pytania o pościel, które bardzo często pojawiają się na blogu jakoś szczególnie mnie nie dziwią. To niby dwa zszyte ze sobą kawałki materiału, ale wiem, że czasem potrafią doprowadzić do szału. Za szerokie otwory między guzikami, w których zaplątują się stopy, guziki, które same się rozpinają, za płytka zakładka przez którą kołdra wychodzi na wierzch, wyciąganie się rogów po praniu i tak dalej. Pościel ze zdjęcia pokazywałam Wam już w zeszłorocznym wpisie i nadal bardzo ją polecam. Jest na zamek, dobrze się pierze, wygląda super. Ogólnie rzecz biorąc nie ma wad. Jeśli szukacie czegoś mniej eleganckiego to mam również ten komplet. A lampkę znajdziecie tutaj. Często pytacie też o prześcieradła z tak zwanym lambrekinem – w Jotex macie spory wybór. (dziś rano udało mi się zdobyć dla Was kod do Jotexu więc szybko go dodaję nim zrobicie zakupy – KASIAMAJ25 da Wam 25% zniżki na całe zakupy).
LuiLuk album na zdjęcia wklejane z pergaminem (kolor natural linen). Kupiony dawno temu. Za jednym zamachem kupiłam kilka sztuk, bo czasem potrzebuję ładnego albumu na prezent i zwykle nie mam już wtedy czasu na to, aby zamawaić go w internecie. Te od luiluk są najładniejsze, w płóciennej oprawie i z tłoczonym złoconym napisem. W ofercie są też albumy "Twoje Dzieciństwo" – idealny prezent dla przyszłej lub świeżo upieczonej mamy albo z okazji chrzcin. Możecie skorzystać z mojego kodu MLE15 (sama też nie omieszkam), który upoważnia do 15% zniżki.
5. Jeszcze trochę.
No i udało się – od kilku godzin, pisząc ten post, walczyliśmy jednocześnie z zapisywaniem się na szczepienie. Na szczęście walkę wygraliśmy i teraz nawet siedzenie przed telewizorem w długi weekend nie wydaje się takie straszne. Właściwie to trzeba się tym cieszyć póki jeszcze można ;). A tak na serio – wyciągnęłam wczoraj z szuflady albumy, które kupiłam chyba ponad rok temu i wypełniłam je zdjęciami z pandemicznego roku. Są zdjęcia w maseczkach, Wielkanoc w ogrodzie, zamiast włoskich nart sporo zdjęć na sankach (bo zima to jednak dopisała!) i wiele innych momentów, które z perspektywy czasu nie wydają się wcale takie złe. To będzie wyjątkowy album i… może jedyny taki ;).
* * *