Jak poczuć prawdziwy świąteczny nastrój, czyli grudniowe umilacze.

   Świąteczny nastrój to emocja, która wymyka się definicjom, a przecież wszyscy doskonale wiemy, czym jest. Mieszanka radości, oczekiwania i cichej nadziei, że prawdziwa magia jednak istnieje lub przyjemna świadomość, że to my możemy tę magię stworzyć. No i ulotność. Świąteczny nastrój pojawia się i znika, nie przychodzi ot tak, tylko dlatego, że zbliża się Boże Narodzenie. Trzeba sobie na niego zapracować.

    Świąteczna atmosfera najszybciej ogarnia nas (niestety) przy telewizorze. Odkąd pamiętam, reklama z czerwoną ciężarówką Coca-coli była symboliczną wskazówką, że święta są już tuż, tuż i że trzeba rozpocząć przygotowania na szeroką skalę (w dzieciństwie oznaczało to przebranie ulubionego misia w odświętny strój i wycieczkę alpinistyczną na pawlacz, bo właśnie tam mama trzymała wszystkie ozdoby). Jako że czerwona ciężarówka pojawia się na ekranach dosyć wcześnie, bo już w listopadzie, to z reguły od niej zaczyna się ten specyficzny festiwal świątecznych reklam. Choć ich cel jest oczywiście komercyjny, wiele z nich bardzo dużo mówi o tym, czego ludzie pragną w święta.

   Tegoroczna historia ze wspomnianą ciężarówką nie jest tu wyjątkiem – jest wręcz symbolem. Symbolem pragnienia zwykłych, normalnych świąt, niekoniecznie tonących w składzie przychoinkowych kartonów. Mamy prostą historię dziecka, które wręcza ojcu list do świętego Mikołaja, bo ten jedzie do pracy na daleką północ (dla rodzin z Pomorza tata pracujący miesiącami w Norwegii to wyjątkowo realistyczny scenariusz). Ojciec szuka Mikołaja wbrew przeciwnościom losu, a kiedy w końcu go znajduje (oczywiście prowadzącego wspomnianą ciężarówkę), ten zawozi go… do domu, bo właśnie takie życzenie zapisane było w liście. „Drogi Święty Mikołaju, na święta przywieź mi tatę”. Nie sposób się nie popłakać. I jednocześnie przyklasnąć producentom, że tak świetnie wyczuli dzisiejsze nastroje. Podobnie jest w innej reklamie, w której chłopiec „łapie wspomnienia”, by zapakować je w słoiki po Nutelli i podarować rodzinie na Boże Narodzenie. Mamy tu słoik „bitwę na śnieżki” czy „pierwsze wspólne święta”, które chłopiec wręcza kobiecie w ciąży. Łzy ciekną same. Tymbark zresztą też dał radę i po małej przeróbce swojego wcześniejszego spotu stworzył coś, co również mnie wzrusza. 

   Można pomyśleć, że świąteczne reklamy w tym roku są jakieś inne (no może z jednym "długim" wyjątkiem ;D). Nie zachęcają nachalnie do zakupu, nie przedstawiają swojego produktu w superlatywach, tylko podają nam na tacy istotę świąt. Nie wykluczam, że te reklamy zawsze podkreślały przewagę relacji międzyludzkich nad materialnymi prezentami. Być może wcześniej nie zauważaliśmy tego przesłania albo wydawało nam się zbyt trywialne. Bo co to był za problem zebranie się rodziny na święta, w świecie tanich linii lotniczych, Pendolino i autostrad? Niektórzy potrzebowali pandemii, by zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. „Na ogon Portosa, Kasia! Ile razy można pisać o tym, że w świętach chodzi o bycie razem?! Naprawdę załapałyśmy za pierwszym razem…” – macie pewnie ochotę mi napisać. No cóż, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, w tym roku po prostu udziela mi się cały ten nostalgiczny nastrój i po cichu wierzę, że coś się w nas zmieni. Na stałe. Ale same przyznajcie, że grudniowych umilaczy jeszcze nie było, a o tym, jak poczuć nastrój świąteczny w czasie pandemii, też jeszcze nie pisałam! Otóż zawsze mówiliśmy, że właśnie te najbliższe święta muszą być wyjątkowe. Paradoks jest taki, że te na pewno będą wyjątkowe, ale nie do końca w ten sposób, w jaki byśmy sobie życzyły. Dlatego ja bym chciała, żeby w tym roku święta były tak zwyczajne, jak tylko się da. 

1. Miało być pięć, ale jednak wyszło siedem. Ulubione filmy świąteczne.

Skoro reklamy budują klimat świąt, to co można powiedzieć o świątecznych filmach? Wiele z nich stało się symbolem, bez którego miliony rodzin na świecie nie wyobrażają sobie grudniowych wieczorów. Skoro chcemy po prostu zwyczajnych świąt, to celebrujmy oglądanie tych, obejrzanych już miliard razy, hitów. 

 7.„W krzywym zwierciadle: Witaj Święty Mikołaju!”.

Każdy mężczyzna, który przed świętami owija się setką lampek w celu wykonania ambitnego projektu spektakularnego ozdobienia domu ma przed oczami Chevy’ego Chase’a, który walczy z instalacją elektryczną, nie tylko swoją, ale i całego miasta (ba, nawet reaktor jądrowy w pobliskiej elektrowni jest zaangażowany). W wielu domach gagi z tej klasycznej komedii są odtwarzane corocznie – zupełnie nieświadomie, ale bardzo realistycznie. Tak jest i u mnie – ozdoby świąteczne na naszym żywopłocie to dla mojego męża równie ważny atrybut męskości, co samochód, rekord podniesionych kilogramów czy… dopowiedzcie sobie same.

6. „Ekspres polarny”.

Ten film to dowód na to, że można stworzyć coś innego, niż kolejna wersja "Wigilijnej Opowieści". Piękna historia, bardzo świąteczne scenerie i do tego Tom Hanks w jednej z głównych ról (jako głos i materiał do stworzenia wirtualnej postaci). Super pomysł na świąteczny wieczór z dziećmi.

5. „Ja cię kocham, a ty śpisz”.

Klasyczna świąteczna komedia romantyczna, dziś trochę zapomniana, a szkoda. Sympatyczny, dodający otuchy film o zwykłych ludziach i o tym, że szczęście to czasem po prostu kwestia przypadku, z którego trzeba umieć skorzystać.

4.  „Kevin sam w Nowym Jorku” i „Kevin sam w domu”.

Cóż powiedzieć… Kevin, tak jak rubaszny wujek, który swoimi żartami powoduje zażenowanie całej rodziny, jest i tak symbolem świąt i bez niego po prostu byłoby jakoś tak smętnie. U nas Kevin, choćby w tle, leci sobie niczym kolędy na RMF Classic. Do tego śliczny bożonarodzeniowy Nowy Jork w drugiej części, w którym zakochałam się jako mała dziewczynka.

3. „Holiday”.

Chociaż wątki z Los Angeles są mało zimowe, to mimo wszystko uważam, że ten film dobrze wprowadza nas w świąteczny klimat (Jude Law jest tutaj wyjątkowo pomocny).

 2. „Love actually”.

To kolejna świąteczna klasyka uwielbiana w mojej rodzinie. Najlepsze, co może być w angielskich komediach, zmieszane ze świetną obsadą i rewelacyjną, choć nie zawsze jednoznacznie wesołą fabułą. Kto nie widział – musi nadrobić. Kto widział  -niech obejrzy jeszcze raz.  

1. „Cud na 34 ulicy” z 1994 roku.

Gdy na swoim Instagramie puściłam pierwszą scenę z tego filmu, trochę się zdziwiłam, jak wiele z Was w ogóle go nie znała. Mamy tu Nowy Jork, odrobinę magii (a może po prostu ludzkiej dobroci – tego do końca nie wiemy), przepiękną scenografię i fajną historię. To mój numer jeden, bo potrafi ożywić wiarę w świętego Mikołaja u każdego.

Chociaż na blogu pojawił się już prezentownik, to wciąż dostaję od Was pytanie o prezenty. Najwięcej z nich dotyczy prezentów dla dzieci. Jeśli zostawiłyście sobie ten temat na sam koniec, to koniecznie zajrzyjcie do sklepu Kokosek. W ofercie są na przykład nasze ukochane puzzle od Londji, karuzela o którą pytałyście milion razy (w ogóle dział drewnianych zabawek to magia) i sporo wyprawkowych perełek. Moja córeczka pokochała ten czerwony samochodzik, no i oczywiście lamę. Lamy to jedne z jej ulubionych zwierzątek, co wynika chyba z tego, że w ciąży zbyt wiele razy oglądałam pewien odcinek z Familiady…Wspomnę tylko słowem, że zakupy zapakowane są w ekologiczny sposób i widać, że cały asortyment jest dobrany z sercem. 

A piżamka to oczywiście Sophie Kids!

2. Piękne Święta to zaprzeczenie nowości i trendów. Święta mają być takie, jak zawsze.

   Wcześniej napisałam, że chcę, aby te Święta były po prostu zwyczajne. Żeby było znowu tak, jak dawniej. Dlatego warto też dodać, że zwyczajność, kontynuacja, odrzucenie odruchowego wymieniania wszystkiego na nowe – to także powinien być nasz sposób na oddanie ducha Świąt Bożego Narodzenia. Weźmy na przykład ozdoby świąteczne. Czyż nie ma czegoś magicznego w odpakowywaniu tych najgłębiej ukrytych bombek, zawiniętych w jakiś dziwny papier z lat sześćdziesiątych, które dostaliśmy od rodziców albo dziadków? Mam kilka bombek, które wieszałam niezdarnie jako kilkulatka, a teraz (drżąc o ich bezpieczeństwo), wieszam je razem z córką.  Gdy widzę corocznie inaczej ozdabiane choinki, skręca się we mnie wszystko na myśl o marnotrawstwie, jakie przy okazji tego procederu ma miejsce.

   Czasem tak bardzo chcemy poczuć ten świąteczny klimat, że robimy wszystko na opak. Choinkę ubieramy, nim jeszcze spadną liście z drzew, a wszystkie ozdoby kupujemy za jednym zamachem w sklepie budowlanym. Domyślam się, że dla większości z Was brzmi to jak abstrakcja, ale w ostatnich tygodniach podobnych relacji i rozważań na temat tego, czy drzewko będzie tym razem srebrne czy czerwone widziałam na Instagramie naprawdę sporo. Ba! Podobno są nawet profesjonalni dekoratorzy drzewek, którzy umieszczą i ubiorą je w naszych mieszkaniach w czasie, gdy jesteśmy w pracy – jak sprytnie! I szalenie nastrojowo… Nie będę już tu rozwijać wątku ekologicznego, ale chodzi o samą symbolikę – święta powinny być czasem międzypokoleniowej ciągłości, a nie corocznej rewolucji napędzanej instragramową modą. Wiele rzeczy kusi – to prawda. Szczytem hipokryzji byłoby, gdybym powiedziała, że nie kupuję nic do przyozdobienia domu czy choinki. Kupowanie świątecznych gadżetów to naprawdę wielka przyjemność. Wolę jednak wyszukać i kupić jedną, maksymalnie dwie rzeczy dobrej jakości, które będą mi służyły przez lata, niż całą masę plastiku, która zaraz wyląduje na śmietniku. To dlatego, gdy zasypujecie mnie pytaniami o poszewki z choinką, koc z reniferami, lampki albo dziadka do orzechów, zwykle nie mam dobrych wiadomości – to nie jest regularna kolekcja sieciówki, tylko drobiazgi, które uzbierałam sobie przez lata i co roku wyciągam z uśmiechem na twarzy. 

Jeśli znałyście już sklep Jotex i zawsze żałowałyście, że ta marka nie jest dostępna w Polsce, to teraz mam dla Was dobre wieści – od dziś ta marka z wyposażeniem wnętrz jest już na naszym rynku. Produkty, które zamówiłam to stolik/kostka wiklinowa, szklane talerze, fotel i pościel z ciemną lamówką, której od dawna szukałam. Bardzo podoba mi się takie minimalistyczne, ale jednak przytulne wzornictwo i chyba brakowało czegoś takiego. Jeśli chciałybyście zrobić zakupy i skorzystać z 30% rabatu to razem z Jotex przygotowaliśmy dla Was kod KASIADEC30 (nie obejmuje ofert oraz wyprzedaży i działa tylko raz). Możecie z niego skorzystać od dzisiaj do 29 grudnia. 

 3. Czas, tym razem, działa na naszą korzyść.

   W porównaniu do ostatnich lat, na pewno więcej czasu spędzamy w domu. Możemy (a nawet musimy) uniknąć dzikiego wyścigu pod hasłem „23 grudnia latamy pomiędzy sklepem spożywczym, budowlanym, mięsnym, rybnym, stoiskiem z choinkami i obrabowywaniem piórnika dziecka z taśmy klejącej, aby zapakować ostatnie prezenty”. Chciałabym Wam zasugerować tu jakąś zgrabną radę, ale widzę, że to, o czym chciałam napisać, właściwie zadziało się samo – piszecie mi, że w końcu macie czas (i ochotę) aby wysłać kartki z życzeniami, zastanowić się w spokoju nad wystrojem mieszkania i udekorowaniem wigilijnego stołu, że czytacie dzieciom na dobranoc „Opowieść wigilijną”, a z wybierania choinki, tak jak w czasach młodości naszych rodziców uczyniłyście prawdziwe wydarzenie. I że myślałyście, że te święta będą beznadziejne, a jednak czujecie świątecznego ducha mocniej niż wcześniej. 

Kartki świąteczne można wysłać pocztą, ale nie tylko! Teraz, w dobie pandemii, fajnie jest je przekazać komuś z kim zwykle spędzamy sporo czasu w święta, ale tym razem nie damy rady. Kilka pięknych grafik od marki "All The Ways to Say" znajdziecie w HE Concept Store (który można odwiedzić też stacjonarnie w Hotelu Europejskim w Warszawie i poszukać tam innych pomysłów na oryginalne prezenty). 

Album, który widzicie na zdjęciu (Nine Centuries in the Heart of Burgundy) to historia winnicy Cellier aux Moines założonej przez mnichów z opactwa La Ferté, którzy w 1113 roku przybyli na skaliste wzgórze z widokiem na miasto Givry, by przez wieki przetrwać wojny i zarazy, nabywając i rozwijając jedne z najbardziej znanych winnic w regionie oraz produkując wina, które zdobiły królewskie i papieskie stoły. W HE Concept Store znajdziecie kilka pozycji od prestiżowego wydawnictwa Assouline, które sprawiło, że albumy stały się niewielkimi dziełami sztuki. Oprócz kolekcji Ultimate, w której zbiorach znajdują się ponad gabarytowe albumy z ręcznie wklejanymi zdjęciami, w sklepie znajduje się także seria Travel oraz wiele innych książek poświęconych filmowi, sztuce, kuchni czy właśnie winom. To piękny pomysł na prezent dla kogoś bardzo wybrednego. 

   W te Święta nie będziemy miały problemu z czasem, ale i tak trzeba go dobrze wykorzystać. Ograniczone możliwości życia społecznego nie mogą skazać nas na izolację. Należy skorzystać ze wszystkich możliwych bezpiecznych form podtrzymania relacji, nawet jeśli wydają nam się gorsze od tych sprzed pandemii. I naprawdę wiem, co mówię: pukanie do okien mam już opanowane do perfekcji, a parę razy zdarzyło mi się też zorganizować całkiem miły obiad w ogrodzie dla najbliższej rodziny z zachowaniem dystansu (chociaż mistrzynią w tym temacie jest moja mama). To, co zapewniało kontakt z bliskimi w czasie, gdy stawiałam sobie pytanie, czy wyjście z psem na spacer nie jest przestępstwem, dziś jest sporym zagrożeniem. Internet jest naszym oknem na świat, ale w obecnej sytuacji może stać się także dziurą w podłodze, przez którą można wpaść do piwnicy i zostać w niej na wiele godzin, do czasu, aż mąż nie zacznie nas szukać, bo zorientuje się, że bigos stoi na ogniu od rana. Odłóżmy telefony i popatrzmy sobie w oczy. Ułóżmy puzzle, ulepmy pierogi, albo… upieczmy najlepszy piernik na świecie :).

4. Świąteczny piernik bez glutenu, ale za to z dwoma polewami o smaku kinderków.

   W ostatnich dniach na Instagramie zrobiłam temu piernikowi lepszą reklamę niż wszystkim ubraniom MLE razem wziętym, ale naprawdę miałam ku temu powód – uważam, że jest pyszny, stosunkowo łatwy i wychodzi za każdym razem. Upiekłam już trzy wersje i każda wychodziła świetnie. Nieważne, czy był ciut za bardzo przypieczony (pierwsze podejście), czy miał tylko dwie warstwy (drugie podejście) czy zapomniałam dodać serek mascarpone do polewy (trzecie podejście). Samo ciasto robi się bardzo szybko, za to jego przekrajanie i nakładanie polew fajnie zaplanować razem z resztą rodziny. Moja niespełna dwuletnia córeczka naprawdę miała super ubaw, a mąż wykazał się zimną krwią przy przekrajaniu ciasta. Nie wiem nawet, czy w którymś momencie nie wczuł się za bardzo w rolę, bo zaczął zadawać dziwne pytania, czy w przepisie było na pewno 200 gramów mleka czy może jednak 200 mililitrów, tak jakby miało to jakiekolwiek znaczenie (:D).

    Jeśli nie musicie unikać glutenu zastąpcie po prostu wszystkie mąki, z wyjątkiem migdałowej, zwykłą pszenną. Pssst. Wiem, że czekolada jest niezdrowa, wiem o oleju palmowym. Dlatego takie przepisy przygotowuję raz w roku – w okolicach Bożego Narodzenia. Najważniejsze są nasze codzienne wybory, bo to one mają kluczowy wpływ na zdrowie i planetę. Piszę to po to, abyście nie myślały, że takie ciasto jest podstawą mojej diety (wsuwam właśnie zupę jarzynową więc wiem, co mówię ;\).

 Skład:

CIASTO:

150 g masła lub oleju kokosowego

130 g miodu

ok. 3 łyżeczek przyprawy do piernika

1 łyżeczka kawy rozpuszczalnej

300 g mąki (100 g ziemniaczanej 50 g owsianej bezglutenowej, 50 g migdałowej, 50 g kasztanowej, 50 g kukurydzianej)

2 łyżeczki sody oczyszczonej

250 ml mleka (może być roślinne lub zwykłe)

2 jajka

płatki migdałów do posypania całości

POLEWA nr 1

100 g białej czekolady

100 g serka mascarpone

100 ml śmietanki kremówki 36%

POLEWA nr 2

200 gram mlecznej czekolady (nie musi to być koniecznie Kinder czekolada)

150 ml śmietanki kremówki 36%

A oto jak to zrobić:

   W garnku na małym ogniu roztopić masło z miodem, przyprawą do piernika i kawą. W dużej misce wymieszać wszystkie mąki i sodę oczyszczoną. Zdjąć garnek z ognia i dodać jego zawartość do miski z mąkami. Wymieszać wszystkie składniki. Dodać mleko, na końcu dodać jajka i jeszcze raz wymieszać. Masę wylać do przygotowanej foremki (moja ma standardową średnicę, ale jeśli macie ciut węższą to nawet lepiej – łatwiej Wam będzie potem rozkroić warstwy). Ciasto pieczemy przez ok. 40 minut w temperaturze 180 stopni (termoobieg włączamy na pięć minut przed końcem czasu pieczenia). Wyciągamy ciasto i czekamy aż ostygnie. W międzyczasie w małym rondelku na malutkim ogniu podgrzewamy śmietankę i dodajemy do niej białą czekoladę. Cały czas mieszamy, co jakiś czas ściągamy rondelek z gazu, aby zawartość się nie przypaliła. Gdy czekolada będzie już rozpuszczona dodajemy do rondelka serek mascarpone (na początku bardzo powoli aby krem się nie zwarzył). Ostrożnie przekrawamy ciasto na trzy warstwy i kładziemy osobno. Nakładamy połowę jasnej polewy na wierzch pierwszej warstwy, przykrywamy drugą, nakładamy resztę kremu i przykrywamy trzecią warstwę. W małym rondelku na malutkim ogniu podgrzewamy wszystkie składniki na polewę nr2. Tak jak w pierwszym przypadku – cały czas mieszamy i co jakiś czas ściągamy rondelek z ognia. Gdy czekolada się całkiem rozpuści, wyłączamy gaz i czekamy aż polewa nieco ostygnie. Polewamy nią wierzch ciasta i delikatnie rozprowadzamy po bokach. Prażymy płatki migdałów i posypujemy nimi wierzch. 

"Kostka" z wikliną i talerze – Jotex (z kodem KASIADEC30 dostaniecie 30% zniżki)

Jest naprawdę dobry! :)

5. Ale o co w ogóle w tym wszystkim chodziło?

Niektórzy twierdzą, że Kościół we wczesnych latach swojego istnienia wybrał datę 25 grudnia by „przykryć” inne popularne w tych czasach pogańskie obrzędy – opinie w tej sprawie są podzielone. Jedno jest pewne – najważniejszym argumentem za tym, by za dzień Bożego Narodzenia uznać właśnie ten moment w roku był fakt, iż według ówczesnego kalendarza 25 grudnia miało miejsce przesilenie zimowe, a więc moment, w którym noc jest najdłuższa (z tego samego powodu praktycznie wszystkie cywilizacje lokowały tego dnia jakiegoś rodzaju obrzędy). Był to najciemniejszy moment w roku, ale jednocześnie przynosił nadzieję – z każdym dniem miało być już coraz lepiej, a najmroczniejszy czas ludzie mieli za sobą.

    Do tych wierzących i niewierzących – niezależnie od tego, czy Boże Narodzenie jest dla Was duchowym przeżyciem, a każdy grudniowy poranek spędziliście na roratach, czy po prostu uwielbiacie to całe zamieszanie z prezentami, Mikołajem i choinką: o historii Świąt Bożego Narodzenia można przeczytać wiele – zarówno w Piśmie Świętym, jak i w udokumentowanych kronikach. Może znajdziecie jeszcze chwilę, aby pomyśleć o tym, co wydarzyło się w Betlejem? Gwarantuję, że dzięki temu nastrój świąteczny na długo Was nie opuści. Warto wrócić do tej uniwersalnej opowieści o nadziei, ludzkiej dobroci i miłości. Bo czego innego nam teraz trzeba?

*  *  *

"Przeżyłem połknięcie trutki na szczury, zjedzenie ciasta z czekoladą też bym przeżył!". Jeśli Portos przemówi w Wigilię Bożego Narodzenia, to idę o zakład, że powie właśnie to! 

 

 

 

 

Last Month

   Sopot to piękne miejsce i za żadne skarby świata nie zmieniłabym swojej okolicy. Nie jest jednak tajemnicą, że jeśli praca związana jest z twórczym myśleniem czy fotografią, to zmiany otoczenia, chociaż od czasu do czasu, są wręcz wskazane. W tym miesiącu dostrzeżecie już pewnie to, że pod fotograficznym względem kręcę się trochę w kółko (a może tylko ja to widzę?). W czasie pracy – tej nad MLE, ale także tej dotyczącej bloga – trochę rzadziej chwytam za aparat. Większość kadrów wydaje mi się oklepana do granic możliwości i dopiero gdy kończę firmowe sprawy nabieram ochoty na łapanie chwili. Dla mam to pewnie oczywistość – robienie zdjęć dzieciom to jedna z naszych ulubionych obsesji. Wybaczcie mi więc trochę powtarzające się kadry z naszych spacerów i to przydługawe tłumaczenie się. Przymusowy długi pobyt w tym samym miejscu umilają mi jednak pierwsze świąteczne przygotowania, które chętnie Wam zaprezentuję…

Póki śniegu nie ma (według niektórych prognoz weekend ma już być biało). Rowerowe wycieczki po Sopocie i okolicach. 1. Miły upominek od jednej z Czytelniczek, który posłuży na lata i pozwoli schować wszystkie moje kulinarne pomysły w jednym miejscu. // 2. Molo w Orłowie w jesiennym anturażu. // 3. Ludzik Michelin gotowy na przejażdżkę. // 4. Czytelnia. //Ulubiona pora roku. Jak można nie lubić listopada?!1. Pierwsze wyprowadzanie Portosa (tyle, że bez Portosa). // 2. Zaraz, zaraz… to gdzie ma stać moja zmywarka? :D. // 3. Im bliżej zimy tym mniej kolorów. // 4. Mama na spacerku (ten zestaw możecie zobaczyć tutaj). //Książka "Chleb i Okruszki". Ja sama chleba nie piekę, ale za to uwielbiam każdy efekt pracy Elizy Mórawskiej. Ta utalentowana blogerka kulinarna to moja inspiracja od wielu wielu lat…Czarna herbata Assam wzbogacona o olej z migdałów i najprawdziwsze mielone migdały. Jeśli jesteście z tych, które piją tylko dobrą herbatę albo nie piją jej wcale, to na pewno spodoba Wam się oferta sklepu Newbytea. To tam kupuję wszystkie "erlgreje" dla mojej mamy i różne zimowe mieszanki dla mnie. 

Popołudniowy widok. 

1. Molo w Orłowie odwiedzamy regularnie. // 2. Półki z książkami z roku na rok coraz bardziej wypełnione. // 3. W obecnych nieprzewidywalnych czasach pieczenie chleba w domowych warunkach to pożądana umiejętność. W książce Elizy Mórawskiej znajdziecie mnóstwo wskazówek na ten temat. // 4. Gdy w poszukiwaniu nastroju wracasz do ulubionych miejsc. Gdańsk. Witajcie przymrozki!A taki mamy widok, gdy szron już stopnieje. 1. Śniadaniowy miks. // Jeszcze nie pora na szukanie pierwszej gwiazdki, ale próby już trwają. // Śniadanie przygotowywane z zamkniętymi oczami. // Klasyk. I jaki zadbany! //Wiem, że wiele z Was kieruje się moimi rekomendacjami przy wyborze kosmetyków i mam nadzieję, że nigdy Was w tym temacie nie zawiodłam. Krem Super Rich Multi-hydrator od polskiej marki D'Alchemy to bogaty w składniki produkt przeznaczony do skóry przewlekle suchej (idealny na zimową porę). Używam go teraz jako kremu na dzień i już żałuję, że powoli się kończy (zaczęłam go używać w październiku). Myślę, że podpasuje wielu z Was. Jeśli chciałybyście sprawić sobie (lub komuś bliskiemu) taki krem lub inny produkt tej marki, to mam dla Was kod rabatowy MLE20 uprawniający do 20% rabatu na wszystkie kosmetyki i zestawy w sklepie D'Alchemy (kupon ważny do 20.12.2020).Gdy na samochodowym strajku spotykasz swoją nauczycielkę z liceum i razem sobie jedziecie z wyciągniętymi parasolkami.1. Wyciągamy nasze ulubione ozdoby i świąteczne gadżety. // 2. Pędzimy do domu z prędkością światła (ktoś to uwielbia). // 3. Pierwsze pudełko z lampkami już wyciągnięte z pawlacza. Trochę błysku jeszcze nikomu nie zaszkodziło. // 4. Kamienice jak z obrazka. //Próbowałam zrobić zdjęcie, ale mamy w domu małą (a raczej DUŻĄ) fankę Pucia i nie sposób już było wyrwać z rąk tej przytulanki. Większość mam pewnie dobrze kojarzy serię książek wspierających rozwój mowy autorstwa Marty Galewskiej-Kustry z ilustracjami Joanny Kłos, bo Pucio i jego przygody robią prawdziwą furorę wśród maluchów. A zobaczyć Pucia na żywo w formie przytulanki, to już w ogóle szał :). 1. Wciąż nie mogę się nadziwić, jaka piękna przyjaźń zrodziła się między tą dwójką. // 2. Praca zdalna w domu. Więcej na ten temat przeczytacie w tym wpisie. // 3. Domowa pizza… W restauracji Serio w Gdyni można zamówić super zestawy do samodzielnego wykonania pizzy w domu. Moja chyba nie wygląda dobrze, ale podobno była lepsza niż włoska ;). // 4. Najmilsze i najgrubsze wełniane skarpety, jakie mam w swojej szafie! Dziękuję Wool so Cool. //O tym zdjęciu zrobiło się w tym miesiącu głośno… Gdy siedzisz sobie spokojnie na kanapie i przebierasz nóżkami na myśl o nowych świątecznych poszewkach na poduszki i świeczkach o zapachu cynamonu, ale gdy wchodzisz na stronę Zara Home ogarnia cię dziwne uczucie konsternacji i zdziwienia jednocześnie. Przeglądałam sobie bowiem nową kampanię tej marki i wszystkie ich nowości aż natknęłam się na zdjęcie i pomyślałam: „o kurczę, ale podobne to okno do mojego na tym zdjęciu”. Kilka sekund intensywnej pracy neuronów, dwa mrugnięcia powiek, przysunięcie laptopa do twarzy tak, że zetknął się z moim nosem i wciąż nie bardzo wierzyłam w to, co widzę. To nie jest okno podobne do mojego – pomyślałam – to JEST moje okno. Mój żywopłot, gałęzie mojej leszczyny, moje zasłony, moje niedomykające się klamki. Tylko poduszki (notabene z hm-u ) ktoś w odpowiednim programie zamienił na te z Zary. I teraz pytanie do Was: powinnam czuć się zaszczycona czy może jednak bardziej wkurzona? Tutaj możecie zobaczyć obydwa zdjęcia, a jaki był finał tej historii?Domyślam się, że w dzisiejszej rzeczywistości każda z Was ma ważniejsze sprawy na głowie niż poduszki ze świątecznym haftem, ale choćby ze względu na liczbę Waszych komentarzy i setki wiadomości, powinnam chyba przedstawić Wam dalszy ciąg tej historii. Następnego dnia po opublikowaniu ostatniego postu miałam sporo spraw na głowie, a że nie jestem typem pieniacza (chyba), to nie zerwałam się z łóżka skoro świt, aby pisać pozew. Nie byłam zresztą zachwycona perspektywą długiej sądowej batalii o jedno zdjęcie okna. Niestety parę razy miałam już okazję przekonać się, że uczestnictwo w rozprawach nie należy do przyjemności (pozdrawiam tabloidy). Jak gdyby nigdy nic wyszłam więc z samego rana z domu, aby z córką pod pachą i Portosem ciągnącym niczym audi R8, zrobić zakupy. Telefon jak zwykle zadzwonił wtedy, gdy Portos obszczekiwał śmietnik, a ja próbowałam zapłacić za zakupy jednocześnie powstrzymując córkę przed ściągnięciem bananów z lady straganu. Przeszło mi przez myśl, żeby nawet nie odbierać, ale że mógł to być kurier z ważną paczką (który, jak wiadomo, zawsze przychodzi wtedy, gdy akurat wyjdziesz z domu na siedem minut), więc zaciskając zęby, sięgnęłam za telefon. Ale to nie był kurier, tylko @Zarahome .Nie planowałam wcześniej tej rozmowy, a właściwie w ogóle nie spodziewałam się, że taki gigant odezwie się do mnie jako pierwszy, ale wiedziałam, że czego bym nie usłyszała, nie powinnam całej tej sprawy zlekceważyć. Mam oczywiście tę komfortową sytuację, że zdjęcia nie są moim jedynym źródłem dochodu, ale skoro już wywołałam tę burzę, to chociażby ze względu na innych autorów powinnam spróbować postawić na swoim. Powiedziałam więc, że dziękuję za telefon i zastanowię się, jak można by naprawić tę sytuację. Razem z prawnikami obiektywnie podeszliśmy do tematu. Ustaliliśmy jakiej kwoty mogłabym się domagać w razie procesu, przyjęliśmy optymistyczny wariant, że go wygrywam i z takim założeniem oddzwoniłam do Zary, proponując, aby sfinansowali pomoc tej wartości dla dwóch chorych dziewczynek. Nie byłam pewna reakcji moich rozmówców, bo wiem z własnego doświadczenia, że bez formalnego pozwu trudno skłonić jakąkolwiek firmę do zadośćuczynienia (i pewnie parę prawniczek obserwujących mój profil to potwierdzi). Po kilku minutach wpatrywania się w telefon z mocno zaciśniętymi kciukami dostałam odpowiedź. Przedstawiciel Zary podziękował mi za takie podejście i dodał, że są gotowi „zaokrąglić” zaproponowaną kwotę. Zostałam poproszona o jej nie ujawnianie i przystałam na ten warunek. Mogę Was tylko zapewnić, że było to raczej jedno z droższych zdjęć okien. Wybaczcie mi tę dyskrecję, niektóre z Was może uznają, że byłam za miękka, bo z moich ust również padło słowo „dziękuję”, ale dla mnie najważniejsze jest to, że finał tej całej „afery” ze świątecznym wystrojem jest taki, że ktoś będzie miał chociaż ciut fajniejsze Boże Narodzenie. PS. Może ktoś jeszcze chciałby pożyczyć moje zdjęcie?I nie dam sobie wmówić, że pokój przechodni to coś złego ;). 1. Rozplątywanie świecących kabelków – czas start! // 2. Listy pisane odręcznie zawsze sprawiają mi największą przyjemność. // 3. Portos wreszcie trafił na swego! // 4.Miał być maraton zdjęciowy ale pogoda powiedziała, że jednak dzień biurowy. A tak przy okazji – czy Wasze szafy też mają kształt krzeseł? //Portosik, siad! Wychowywanie dziecka w szacunku do zwierząt wcale nie jest takie trudne. Na zdjęciu widzicie sukienkę od polskiej marki Louisse. Jest naprawdę dobrze zaprojektowana, łatwo się ją pierze i chociaż moja córka chodzi w niej bardzo często, to nadal wygląda, jak nowa. Zobaczcie, jakie inne modele znajdziecie w tym sklepie :). 1. To nie jest apartament w Nowym Jorku tylko showroom Iconic, w którym nadal możecie obejrzeć i kupić rzeczy MLE. 2. Wiedziałyście, że mamy też karty podarunkowe? // 3. Zmiana ekspozycji. // 4. Piżamkę będzie można zamówić przez internet na początku grudnia. //

Ręce same się do niej rwą. Kto chciałby znaleźć taką pod choinką? Ta biała koszula też jest od MLE

Już w ten piątek…1. W poszukiwaniu idealnej czerwieni. // 2. Małe przedświąteczne ogłoszenie. Wczoraj, jak niektóre z Was zauważyły, pojawił się „preorder” tego swetra z datą realizacji na 21 grudnia. Wiele z Was pytało jakim cudem preorder może się wyprzedać – wszystko podyktowane jest tym, że chciałyśmy zapewnić Wam dostawę jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia, a w tak krótkim czasie nie miałyśmy szansy na zamówienie większej liczby przędzy. Gdy uporamy się już z tą partią, to stworzymy jeszcze jeden preorder i wtedy już naprawdę (słowo blogerki ;)) starczy dla wszystkich (typowałabym datę realizacji na koniec lutego, będziemy podawać wszystkie szczegóły). Tymczasem mam nadzieję, że pierwsze zamówienia już do Was dochodzą. // 3. Jabłko, banan, jogurt, płatki owsiane, cynamon – ot, cała historia. // 4. Gdy chciałabyś już skończyć pracę i iść na plac zabaw, ale dopiero dochodzi dziewiąta :D. //

Gdy ktoś próbuje podkraść Ci śniadanie… Te cudowne spodnie z rozcięciami na nogawkach są z EDITED (do końca dnia na hasło KATARZYNA dostaniecie 25% zniżki na całą kolekcję).Domek Tori to idealny pomysł na prezent. W środku znalazłam bawełnianą torbę na zakupy, słoik pysznego miodu z polskiej pasieki, herbatę, domowe pierniki i zakładkę do książki z przepisem na maślane gwiazdki. Zresztą zobaczcie poniżej.A to już zawartość tego co znalazłam w domku. Jeśli szukacie pomysłów na sprawdzony podarunek, to myślę, że w tym przypadku się nie zawiedziecie. Lubię ten widok, ale nie obrażę się jeśli przykryje go śnieg…Wiem, że moda męska jest na blogu mocno zaniedbywanym tematem, więc przy okazji kolejnej prezentowej propozycji trochę się zrehabilituję. Męża ubieram (o ile można tak potocznie powiedzieć) właśnie w Tailors Club. Specjalnością tej polskiej marki są garnitury i koszule szyte na miarę, ale można tam również zamówić bardziej casualową marynarkę z grubszej wełny czy płaszcz. Voucher na koszule/ garnitur / marynarkę można zrealizować w salonach na terenie Trójmiasta ( Garnizon ) i Warszawy ( Śródmieście ) albo na spotkaniu z Mobilnym Stylistą na terenie Wrocławia, Poznania lub Katowic. 
A to już dzisiejszy poranek – obudziły mnie prezenty, tort i dwóch chętnych na jego zjedzenie. Zdecydowanie nie zasłużyłam na tyle dobrego – poza kosmetykami do włosów dostałam też bon do mojego ulubionego salonu kosmetycznego – jeśli jeszcze nie odwiedziłyście sopockiej Baloli, to teraz jest najlepszy moment, aby to zrobić. Od niedawna w swojej ofercie salon posiada również nowy zabieg – hydrodermabrazja. Link do salonu znajdziecie tutaj.

To jeszcze nie są świąteczne pierniczki, ale też pachniało cynamonem ;).

Gdy misie polarne uciekają z ZOO i pędzą prosto po pączki. 
Uśmiechu za maseczką nie widać, ale na takich nudnych spacerach z rodziną jestem właśnie najszczęśliwsza. Chyba się starzeję, bo kiedyś nie znosiłam czapek i nosiłam je tylko w siarczyste mrozy, a teraz naprawdę rzadko wychodzę z domu z gołą głową. Ta, którą widzicie na zdjęciu jest z MINOU Cashmere. Jest lekka, ciepła, nie gryzie i dobrze leży (też macie obsesję na punkcie przymierzania czapek? ja w połowie modeli wyglądam jak grzyb). Jeśli czapka Wam się podoba lub macie ochotę na inne kaszmirowe dodatki (na przykład na chustę, którą też mam i polecam), to mam dla Was kod rabatowy o wysokości 20%. Wystarczy, że wpiszecie w zamówieniu hasło MLE20 (kod obowiązuje na całą nieprzecenioną kolekcję do 1 grudnia).

Kilka buziaków w zmarznięte poliki.

Czym byłoby "Last Month" bez zdjęcia morza! Trzymajcie się zdrowo i uważajcie na siebie!

*  *  *

 

 

Czy tylko ja już myślę o świętach i przepis na cieniutkie naleśniki z musem cynamonowo-śliwkowym

* * *

Powiem Wam szczerze – uwielbiam aranżować dla Was świąteczne wpisy. Sprawiają mi one dużo radości, a dzięki nim nasze wnętrza stają się nastrojowe. Z każdym rokiem staram się nieco wcześniej przygotować, aby ten okres oczekiwania Świąt Bożego Narodzenia jeszcze bardziej uważnie przeżyć. Zerwane gałęzie dzikiej róży w trakcie spacerów z moimi dziećmi, pierwsze lampki rozświetlające wianek z jodły i szyszek, unoszący się aromat cynamonu, nowe książki dla dzieci o zimowych bohaterach.. to nasze małe zmiany, które magicznie odwracają uwagę od szaleńczego świata na zewnątrz.Nim jednak zachęcę Was do odtworzenia aromatycznego musu śliwkowego i usmażenia fury naleśników, napiszę jedynie, że to dopiero początek świątecznych artykułów, a na prawdziwą niespodziankę szykujcie się w połowie grudnia… i nie, nie będzie to książka, bo ona ujrzy światło dzienne już za parę dni!

Skład:

(przepis na ok. 10-12 sztuk)

przepis na ciasto naleśnikowe:

300 ml mleka 3,2 %

2 jajka

150 g mąki pszennej

1 łyżeczka ekstraktu z wanilii (opcjonalnie)

1 łyżka miodu

mus śliwkowy:

1/2 kg śliwek węgierek

1 łyżeczka mielonego cynamonu

1-2 łyżki miodu

2 łyżki soku z cytryny

do smażenia: olej roślinny

A oto jak to zrobić:

1. Wszystkie składniki na ciasto naleśnikowe umieszczamy w wysokim naczyniu i miksujemy do uzyskania gładkiej masy. Ciasto odstawiamy na 15 minut (jeżeli chcesz na dłużej, to wstaw do lodówki).

2. Na rozgrzanej patelni z tłuszczem, smażymy po kolei cienkie naleśniki. Usmażone naleśniki podajemy z gorącym musem śliwkowym.

3. Aby przygotować mus śliwkowy: śliwki kroimy na połówki i usuwamy pestki. W żeliwnym garnku rozgrzewamy miód, a następnie dodajemy cynamon i śliwki. Całość gotujemy, mieszając. Mus skrapiamy sokiem z cytryny.

Aby przygotować mus śliwkowy: owoce kroimy na połówki i usuwamy pestki. W żeliwnym garnku rozgrzewamy miód, a następnie dodajemy cynamon i śliwki. Całość gotujemy przez kilka minut, stale mieszając. Mus skrapiamy sokiem z cytryny.

Usmażone naleśniki podajemy z gorącym musem śliwkowym.

 

Ukojenie na chłodne wieczory, czyli maślano-daktylowe ciasto drożdżowe

*    *    *

Maślane ciasto drożdżowe z czekoladą i daktylami. Mam nadzieję, że przepis wprawi Was w błogi nastrój. Proporcje dopracowałam tak, że możecie je upiec w tradycyjnej keksówce lub w okrągłej formie do pieczenia o średnicy 26 lub 29 cm. Jeżeli nie zniknie od razu po upieczeniu, to sprawdzi się również podsmażone na maśle (najpierw namoczone w mieszaninie mleka z jajkiem) i podane z odrobiną kremu z białej czekolady.

Skład:

500 g mąki pszennej

100 g masła

200 ml mleka

20 g świeżych drożdży

4 żółtka

80 g cukru

1 tabliczka czekolady

garść daktyli (zalanych wrzątkiem i odstawionych)

A oto jak to zrobić:

1. W szerokim naczyniu drożdże zasypujemy cukrem. Gdy zaczną pracować dolewamy ok. 100 ml ciepłego mleka i odstawiamy na 15 minut. Następnie dodajemy pozostałe składniki i zagniatamy ciasto. Gdy ciasto zacznie odstawać od ręki (czyli po ok. 10/15 minutach wyrabiania, ja korzystam z miksera wyposażonego w hak) przykrywamy naczynie ściereczką lub owijamy w przezroczystą folię i pozostawiamy do wyrośnięcia na ok. 1 godzinę. Daktyle zalewamy wrzątkiem i odstawiamy na parę minut. Gdy nasiąkną, odcedzamy wodę i kroimy w drobną kostkę.

2. Gdy ciasto potroi swoją objętość i zrobi się pulchne, dodajemy pokrojoną w kostkę czekoladę i posiekane daktyle. Ciasto dokładnie mieszamy do połączenia się składników i przekładamy do wyłożonej papierem do pieczenia formy. Pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 180 stopniach C przez 60 minut. Gdy zauważymy, że wierzch ciasta za bardzo się zarumienił, przykryjmy z góry folią aluminiową.

Gdy ciasto potroi swoją objętość i zrobi się pulchne, dodajemy pokrojoną w kostkę czekoladę i posiekane daktyle.

Ciasto dokładnie mieszamy do połączenia się składników i przekładamy do wyłożonej papierem do pieczenia formy.

Pieczemy w rozgrzanym piekarniku w 180 stopniach C przez 60 minut. Gdy zauważymy, że wierzch ciasta za bardzo się zarumienił, przykryjmy z góry folią aluminiową.

 

Last Month

   Zdecydowana większość zdjęć do tego wpisu powstawała sobie spokojnie przez ostatnie tygodnie i mimo widma epidemii miałam nadzieję, że tym razem również uda mi się przygotować dla Was kojący, wyciszający wpis. Ponieważ "Last Month" ma formę retrospekcji, zwykle chronologicznej, to nie mogę pominąć tego, co wydarzyło się w ostatnich dniach – parę słów na temat ostatniego wyroku TK zostawiam na koniec wpisu. Więcej na ten temat piszę na swoim Instagramie – zachęcam do poczytania!

1. Początek miesiąca i prozaiczne przyjemności – najnowszy pokaz Chanel tym razem obejrzałam online. // 2. Uczymy się pór roku. // 3. Gotowa do wyjścia. // 4. Pierwsze jesienne kadry z sopockiego molo. //No i przyszło załamanie pogody. Przez dobry tydzień nie widzieliśmy w Sopocie jednego promienia słońca, a wiatr co chwilę porywał przechodniom parasole. A dobra baza to podstawa, gdy na zewnątrz nieprzyjemnie! 

Minęło już tyle czasu odkąd pisałam Wam o "miodowej poczcie" a Wy wciąż pytacie o nią pytacie. Piszę więc jeszcze raz! Miody z polskich pasiek (najbardziej polecam te kremowane) zamawiam w Apimelium. Tym razem słodka paczka z miodami  trafia do mojej mamy, bo właśnie skończył jej się zapas. Jeśli chcecie komuś bliskiemu sprawić słodką (i zdrową) paczkę to mam dla Was kod rabatowy ważny do dnia 30 października, który
obniżył cenę paczki z 99 zł na 89 zł. Wystarczy, że użyjecie kodu MLE21 . 1. Zmiana pościeli to zawsze najlepsza zabawa w "fale na morzu". // 2. Dalej ponuro… // 3. Lipowy, kremowany i nektarowy – mój ulubiony!  // 4. Wizyta w szwalni i kontrola produkcji kolejnego płaszcza. //

Warszawa. Ostatnie dni kiedy można było jeszcze chodzić po mieście bez maseczek. 1. Przerwa na kawę. Kino Iluzjon to odkrycie tego miesiąca! // 2. Brawa dla rzemieślnika, który wykonał takie drzwi! // 3. Alf? To ty?. // 4. Ulubiony jesienny kadr influencerek ;) //Atrybuty fotografa – blenda  i kawa.Wiem, że wiele z Was nie mogła dokonać zakupu tej bomberki, bo w chwili dodania jej do sklepu siadły serwery, ale teraz możecie to spokojnie nadrobić ;). Piękne te rośliny, ale wiem, że w  swoim mieszkaniu wykończyłabym je w tydzień ;). 1. Róża z mojego ogrodu… // 2. Ta żyrafa jednak musi spać u Was w sypialni, mamo.  // 3. Chłopaki odpoczywają, a ja pracuję nad nowym wpisem – czyli niedziela. // 4. Ściana odświeżona, dwie nowe grafiki powieszone. //

Uwaga! Tu włącza się moje psychologiczne powołanie. Zachęcam do wzięcia udziału w badaniu ,,Uczucia w słowach", którego główną część stanowi trening kompetencji emocjonalnych. Jeśli chciałabyś zająć się swoim życiem emocjonalnym i w tym celu poświęcić systematycznie trochę uwagi przeżywanym na co dzień uczuciom, a jednocześnie wnieść wkład w pogłębienie naukowego rozumienia emocji w wymiarze praktycznym, kliknij w link (najlepiej na komputerze, a jeśli to niemożliwe, to ważny jest obrót ekranu telefonu, ponieważ tylko wtedy ćwiczenia wyświetlają się poprawnie). Autorką treningu i kierownikiem projektu jest profesor Ewa Trzebińska, która stworzyła pojęcie ,,mądra emocja" i jest to hasło przewodnie projektu.

Przy-łóżkowe historie. W opisie tego balsamu od Samarite znajduje się określenie "produkt wielozadaniowy" i zawartość tego czerwonego słoika faktycznie taka jest. Jedno opakowanie starcza na bardzo długo, bo ten "kremo-balsam" jest niezwykle wydajny. Można go używać jako balsam do ciała, do ust, krem do rąk, krem do twarzy czy krem na mróz (nie zawiera wody). 1. A oto konsystencja balsamu od Samarite. // 2. Moje kąty. // 3. Dresiary spędzające czas na kanapie. // 4. Kolejne dzieła sztuki na szafce w kuchni. //Mamy dla Was dobrą wiadomość! Aż do końca roku będziecie mogły oglądać (i kupić) produkty MLE stacjonarnie. Przedłużamy działanie showroomu w Iconic Design w Gdańsku!Małe sprostowanie – wiemy, że czekacie z utęsknieniem na kolejne modele tych swetrów, więc zdecydowałyśmy się oddać skończone prototypy do showroomu, abyście mogły je ocenić na żywo. Kolejny model pojawi się w sprzedaży już w ten piątek. Na wieszakach znajdziecie teraz najnowsze produkty. Zmieniłyśmy ekspozycję na jesienno-zimową. Wiecie, że MLE to tylko i wyłącznie kobiety? I to nie z chęci wsparcia mojej płci. Kobiety wcale nie potrzebują specjalnego traktowania. One są po prostu  świetnymi pracownikami. Bronią się swoimi umiejętnościami – jako profesjonalistki, a nie kobiety. (Na zdjęciu brakuje jeszcze Justyny i Doroty, które w MLE pilnują Waszych zamówień). A to już Luis Mexicantina – wyjątkowe miejsce na kulinarnej mapie Trójmiasta. Luis to przede wszystkim restauracja z pysznym meksykańskim jedzeniem, ale też prawdziwa gratka dla miłośników niesztampowych wnętrz. Lokal otrzymał zresztą nagrodę Gdynia Design Days za najlepszy wystrój, ale ja chodzę tam przede wszystkim ze względu na szeroki wybór nachosów, sals i innych rarytasów. Niestety, restauracja z uwagi na nowe restrykcje, tak jak wszystkie lokale, musiała przestawić się  na serwowanie dań na wynos. Jeśli zależy Wam na losie Waszych ulubionych knajp to sprawdźcie, które z nich oferują teraz dowozy na własną rękę (jeśli zamawiacie dostawę poprzez różne aplikację to spora cześć dochodu w ogóle nie trafia do restauratorów). Najlepsze drinki w mieście. Gdy galeria w twoim telefonie wybucha po wizycie w restauracji. Meksykańskie nawiązania nie są traktowane tutaj do końca serio ;). 
Jeśli jesteście z Trójmiasta i chciałybyście zamówić coś na wynos, to do końca tygodnia podajcie hasło MLE przy zamawianiu jedzenia (telefon 530 860 370). Dostaniecie 20% zniżki na całe zamówienie. 
1. Tapasy, nachosy, burrito, tacosy – do wyboru, do koloru. // 2. Jeszcze zanim wparowałyśmy i zjadłyśmy wszystkie dania i drinki z menu… // 3. Kochanie, jednak musisz po mnie przyjechać. // 4. Czekoladowy raj – churrosy to coś czego musicie spróbować. //Na pewno kojarzycie piękne grafiki autorstwa Emile Deyrolle nawet jeśli nie kojarzycie jego osoby. Teraz marka Petit Bateau podjęła współpracę z instytutem jego imienia i stworzyła kapsułowa kolekcję z wykorzystaniem jego rysunków nawiązujących do natury.

1. Ptaszek, choinka, czerwone detale – jakoś tak świątecznie się zrobiło. // 2. Dziś tych listków prawie nie ma. // 3. Są takie chwile, że każdy ma ochotę uciec, ale mimo strachu idzie dalej. // 4. Jeszcze jeden projekt od Petit Bateau.Elfy pracują (oczywiście w maseczkach i w zdezynfekowanych łapkach).Czy mamy tu jakichś amatorów fotografii?Z ogromną przyjemnością chciałabym Was zachęcić do wzięcia udziału w dwunastej edycji prestiżowego konkursu VIVA! PHOTO AWARDS 2020. Nieprzerwanie od pierwszej edycji prace finalistów oceniali m.in. Ryszard Horowitz, Anja Rubik, Tomasz Guzowaty, Alexi  Lubomirski, Sandro Miller, Marcin Kydryński, Robert Wolański, Chris Niedenthal, Jacek Boniecki, Gosia Baczyńska czy Marcin Tyszka. W tym roku mam ogromną przyjemność dołączyć do tego szacownego grona. Jestem pewna, że ktoś z Was zasługuje na nagrodę w tym konkursie i mam zamiar tę osobę wyłapać! Więcej informacji o konkursie znajdziecie tutaj. Czas nadsyłania prac do 30 października, więc trzeba się śpieszyć!Pyszne słoiki BASIA BASIA mogłabym opróżniać łyżeczką na kanapie, ale świetnie też pasują jako dodatki do ciasteczek czy naleśników. Znajdziecie je w Jadłosferze (razem z wieloma moimi ulubionymi jesiennymi smakołykami). Mój faworyt to "orzechowy z białą czekoladą". Na stronie tego sklepu znajdziecie też przepisy z wykorzystaniem wszystkich tych produktów (idealna opcja dla fanów "zero waste"). 1. Jesienna tęcza. // 2. Jakieś mdłe to morze mi ostatnio wychodzi – może dlatego, że z niewyjaśnionego powodu lubię spacery, gdy na zewnątrz nie jest zbyt ładnie?. // 3. Użyję jako zakładki do książki!  // 4. Deszczowe rodzinne spacery. //"Hahaha! I co teraz Portos, nie złapiesz mnie".1. Sopot. // 2. Przerwa.  // 3. Wizyta kontrolna w showroomie. // 4. Nie czujesz się samotny Drogi Klonie? //I pomyśleć, że wcale nie podkręcałam kolorów…
Jeśli podobał Wam się ten artykuł (a po liczbie komentarzy i statystykach widzę, że tak) to na pewno spodoba Wam się również książka "Joyful. Zaprojektuj radość w swoim otoczeniu." Projektantka Ingrid Fetell Lee przekonuje, że nasze samopoczucie jest mocno związane ze światem zewnętrznym: w pewnych miejscach możemy odczuwać niepokój i przygnębienie, a w innych cieszyć się harmonią przestrzeni, kształtów i barw. To, co nas otacza, może stanowić odnawialne i łatwo dostępne źródło radości. Czy do naszej przestrzeni da się wprowadzić radość? Czy da się tego dokonać za pomocą kolorów, wzorów i faktur? Autorka uważa, że tak i od razu podpowiada, co zrobić, by „estetyka radości” na trwale zagościła w naszym życiu. „Joyful nie opowiada o poszukiwaniu radości w odległych krańcach świata. Mówi o znalezieniu radości w miejscu, w którym jesteśmy."Ten dres widziałyście już tutaj. Trudno się z nim rozstać. Tak jak większość moich bawełnianych dresów jest od polskiej marki HIBOU.1. Niby nix, a jednak cieszy. // 2. i 3. No dobra, to już ostatnie zdjęcia jesiennych pejzaży na dziś. // 4. Tak się czułam cały tydzień, gdy przychodził moment odpisywania na mejle. //

Ktoś prawie usnął podczas zabawy…

Po dzisiejszym wpisie i Waszych komentarzach widać jak na dłoni, że nam, kobietom, nie zależy na wzniecaniu pożarów. Cenimy sobie spokój i bezpieczeństwo naszych bliskich. Wcale, ale to wcale, nie mamy ochoty na wychodzenie z domu w czasie pandemii, na szukanie opieki dla dzieci, by móc pójść na protest, na wdawanie się w kłótnie z osobami, które chcą nam odebrać nasze prawa. Nie chcemy tworzyć konfliktów i o żaden konflikt nie prosiłyśmy. Warto więc sobie zadać pytanie jak bardzo przyparto nas do muru, że tyle kobiet postanowiło głośno powiedzieć "dość". Władza ma w tym momencie wszystkie możliwe narzędzia, aby po wysłuchaniu naszych głosów, zrobić krok do tyłu i wyciszyć emocje. Póki co robi jednak dokładnie na odwrót nie licząc się z konsekwencjami, które spadną na obywateli. Mam nadzieję, że widzicie ten cynizm, równie wyraźnie jak ja. 

Jesień wchodzi do mnie przez kuchnię, czyli kilka zdań o JOMO, nowa playlista, przepis… jednym słowem: UMILACZE

 

   Jesień wkracza do mnie przede wszystkim przez kuchnię, aby potem rozgościć się w moim salonie,  przynieść do wazonów trochę rajskich jabłuszek i gałązek dzikiej róży, aby w końcu przypomnieć mi o ulubionych serialach i kilku nieprzeczytanych książkach. Nawet muzykę w telefonie mi zmienia. Te błahe przyjemności sprawiają, że codzienność jest milsza, a to jest dziś szczególnie ważne. Czy tego chcemy czy nie, epidemia ma wpływ na codzienne życie, zatacza coraz szersze koło i wdarła się już na dobre do naszej świadomości. Próbujemy być ze wszystkim na bieżąco, nie chcemy, aby umknęły nam jakiekolwiek wyniki badań na temat ozdrowieńców, wskaźniki nowych zakażeń, planowane restrykcje, czerwone strefy i tak dalej. Nie uciekniemy od tego i w jakimś sensie nie powinnyśmy próbować – to zbyt poważna sprawa, aby udawać, że jej nie ma. Internet, na szczęście, wirusa nie roznosi, więc możemy się tu na chwilę spotkać i wyciszyć skołatane nerwy. Mam nadzieję, że kilka „umilaczy” które dla Was przygotowałam spełnią swoje zadanie.

Kilka słów o JOMO.

Skoro już mowa o tym, że chcemy być ze wszystkim na bieżąco, to słyszałyście kiedyś o syndromie FOMO? „Fear of missing out” czyli obawa przed tym, że przestanie się być w centrum wydarzeń, to coraz częstszy problem naszego pokolenia. Może mieć różne oblicze – potrzebę scrollowania Instagrama piętnaście razy dziennie, aby nie umknęło nam żadne „stories”, uczestniczenie w każdym towarzyskim spotkaniu, ale też śledzenie pokazów mody z niezdrową ekscytacją czy chęć posiadania nowego modelu ajfona jeszcze nim ostygnie po wyjściu z fabryki. W opozycji do tego zjawiska stoi właśnie JOMO czyli „joy of missing out”, które wymaga niekonformistycznej postawy, ale za to przynosi ulgę i pomaga świadomie korzystać z czasu.

  Domyślam się, że dla większości z Was, blogerka czy właścicielka marki odzieżowej to ktoś, kto jest kwintesencją walki o bycie modnym, ale w branży uchodzę raczej za osobę, która jest tak daleko „od tego wszystkiego” jak to tylko możliwe. I w ustach tych, którzy to mówią nie jest to bynajmniej komplement. No cóż, coś w tym jest. Nie kojarzę za bardzo Billie Eilish, za to lubię Norah Jones i muzykę z filmu „Czekolada”. Zamiast Pad Thai'a z tofu robię na obiad ziemniaki pieczone z marchewką. I nadal lubię swetry w paski. Owszem, jest wiele tematów, które śledzę na bieżąco i zdarza mi się dostać szybszego bicia serca gdy Toteme wypuszcza nową kolekcję, ale zupełnie, ale to zupełnie nie mam dziś problemu z powiedzeniem sobie (i przede wszystkim innym) głośno i wyraźnie „ nie, nie słyszałam o tym”. „Nie, dziękuję bardzo, ale nie przyjdę, bo wolę spędzić czas z rodziną”. „Nie, teraz nie odpiszę na tego smsa, bo jest 21 wieczorem i usypiam dziecko”. „Nie, nie będę w tym chodzić tylko dlatego, że jest to modne skoro mi się nie podoba”.

Uprzedzając Wasze pytania – ten piękny zestaw, łącznie z kamizelką z prawdziwej wełny, są od polskiej marki A Baby Brand. Ubranka w tym sklepie są zawsze bardzo dopracowane. Od razu widać, że właścicielka marki wie doskonale, że w dziecięcej garderobie wiele rzeczy może nas denerwować – zapięcia nie w tym miejscu co powinny, za wąskie otwory na głowę, ciasna gumka w brzuszku… W tym przypadku żadnych takich niedoróbek nie ma. Polecam!

   Dzisiejsze zdjęcia mogą sugerować, że JOMO to po prostu siedzenie na kanapie i czytanie książek w dresie, ale to tylko jeden element całej tej układanki. WhatsApp, messenger skonfigurowany z Facebookiem, skrzynka mejlowa, smsy, wiadomości na Instagramie – wszystko połączone z naszym smartfonem, laptopem, padem i lodówką. Interakcje międzyludzkie są ważne, ale nie możemy spędzać pół dnia na weryfikowaniu najróżniejszych skrzynek pocztowych. Pewnie myślicie, że jestem uosobieniem hipokryzji, bo skoro pracuje w internecie to pewnie cały czas jestem w sieci, co? W rzeczywistości do dzisiejszego dnia nie mam messengera w telefonie. WhatsAppa otwieram raz dziennie, tylko do sprawdzenia rodzinnej grupy, a wszystkim innym osobom przesyłam szablon wiadomości, że nie obsługuję tej aplikacji. Nie mam też podpiętego mejla pod telefon, bo wiem, że sprawdzałabym go wtedy non stop. Na ekranie telefonu pojawiają mi się tylko i wyłącznie wiadomości sms, a wszystkie pozostałe skrzynki sprawdzam nie częściej niż raz w tygodniu. Zwykle okazuje się, że gdybym zaglądała tam jeszcze rzadziej, to naprawdę nic strasznego by się nie stało. Pandy by nie wyginęły, losy świata by się nie zmieniły, a o większości rzeczach dowiedziałam się już przy innej okazji.

   Oczywiście, nie wyznaczyłam sobie tych granic w jeden dzień. To był proces, który był wynikiem ciągłego poczucia, że ktoś kradnie mój czas. Że ciągła potrzeba „bycia nie bieżąco” właściwie wyklucza możliwość cieszenia się tym, co tu i teraz. Że czas mija szybciej i mniej przyjemnie, gdy próbujemy kontrolować świat i ogarniać swoim umysłem wszystko naokoło. 

Jesień w kuchni.

    Gdy byłam mała, uwielbiałam czytać o tym, jak wygląda życie zwierząt o danej porze roku. Jesień wydawała mi się pod tym względem najciekawsza, bo dla większości stworzeń to czas wytężonej pracy. Niedźwiedzie robią zapasy, jeże uwijają sobie ciepłe posłania w leśnej ściółce, krety uzupełniają swoją spiżarkę dżdżownicami, pszczoły magazynują miód. Wszyscy starają się korzystać z czasu obfitości, jeść ile się da i zadbać o ciepłe schronienie. W świecie fauny każdy ma swoją strategię na przetrwanie zbliżającej się zimy. Ja zachowuję się jak każde z tych zwierząt po trochu. Dużo gotuję, bardzo cieszę się z ciepłego miejsca na kanapie i ciągle kombinuję co by tu zrobić, aby do mieszkania wracało się jeszcze chętniej. Mam wrażenie, że gdyby jesień z jej darami i moimi wieczornymi zwyczajami trwała przez cały rok, to ważyłabym dwa razy tyle, co powinnam.  

   Nie potrafię znaleźć dobrego tłumaczenia dla zwrotu „comfort food” ale za to wiem doskonale, które potrawy są jego kwintesencją. Nie zaserwujemy ich naszym gościom na uroczystą kolację i pewnie nie zdobyłyby na najwykwintniejsze danie w mieście, ale i tak kochamy je bardziej niż najlepiej przygotowanego homara. W tym temacie mistrzem jest pewien charyzmatyczny Brytyjczyk, który każdy swój przepis podsumowywał słynnym „mmm… delicious!” i wywoływał we mnie niepohamowaną chęć ugotowania czegokolwiek. Mowa oczywiście o Jamie Oliverze. Ja wiem, że przez wielu uznawany jest za celebrytę, a jego kucharskie zdolności są przez wielu kwestionowane, ale prawda jest taka, że za większością najpyszniejszych domowych dań w mojej rodzinie stoi właśnie on. Poniżej znajdziecie przepis z jego najnowszej książki  „7 sposobów”, który dostosowałam do swoich potrzeb (jagnięcinę zamieniłam na cielęcinę, zmniejszyłam ilość mięsa o ponad połowę i nie dodałam mąki).  

Najnowsza książka "7 sposobów" Jamie Olivera powstała na podstawie analizy naszych zakupów, która postanowił przeprowadzić jej autor. Jamie sprawdził co kupujemy najczęściej i odkrył, że lista naszych zakupów z tygodnia na tydzień zmienia się zaledwie w czterech procentach. Postanowił więc przygotować serię przepisów wykorzystujących to, co i tak kupujemy ;). Prawda, że sprytne?​

Przepis na gulasz z ziemniakami hasselback :

4 porcje / 2 godziny

200g cielęciny pokrojonej w kostkę (ja wybrałam takie mięso, które będzie mogła zjeść też nasza córeczka)

2 cebule

3 ząbki czosnku

2 marchewki

1 pęczek szałwii

1 łyżka chutneyu (wybrałam jabłkowy)

500 ml wytrawnego cydru

750 g młodych ziemniaczków

przyprawy, które miałam pod ręką 

Sposób przygotowania. 

   Posyp mięso solą i mnóstwem pieprzu, a następnie wymieszaj. Postaw płytki żaroodporny garnek z grubym dnem na dużym ogniu, wlej do niego 1 łyżkę oliwy, wrzuć mięso i smaż, mieszając, aż zarumieni się ze wszystkich stron. Obierz cebule i marchewki i pokrój je w kostkę tych samych rozmiarów co cielęcina. Wyjmij mięso z garnka, a tłuszcz pozostaw w środku. Zmniejsz ogień na średni, wsyp na tłuszcz marchewkę, cebulę oraz porwane listki szałwii. Podsmażaj warzywa przez 5 minut, od czasu do czasu mieszając. Wrzuć mięso z powrotem do garnka, dodaj chutney i zalej wszystko cydrem. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni. Połóż ziemniak na desce, ściśnij go między trzonkami dwóch drewnianych łyżek i ostrożnie podcinaj w poprzek co 1/2 cm, tak jakbyś chciała pokroić go na talarki (dzięki łyżkom nie przetniesz go do końca). To samo zrób z pozostałymi ziemniakami. Wymieszaj gulasz, dopraw do smaku i włóż do niego ziemniaki nacięciami do góry. Wstaw garnek do piekarnika na mniej więcej 1 godzinę 30 minut, żeby ziemniaki się zarumieniły i wchłonęły pyszne aromaty.

Mały przegląd książkowy.

  Jeśli któraś z Was od wielu miesięcy nie mogła natrafić na powieść, która byłaby jednocześnie wciągająca, niegłupia i zawierała ciekawe wątki historyczne to znak, że nigdy nie powinnyście rezygnować z czytania tego bloga, bo znalazłam książkę godną Waszego czasu. „Mała” Edwarda Carey'a to historia ekscentrycznej i niezwykle walecznej dziewczynki, znanej szerzej światu jako Madame Tussaud. Zabawna, pouczająca, momentami makabryczna.  Po piętnastu latach pracy autor oddał w nasze ręce powieść dopracowaną w każdym calu. Bardzo jestem ciekawa, czy ktoś z Was miał już przyjemność ją czytać.

 „Amerykańska szkoła pisania” Elizabeth Bishop oraz „Wyspa na Księżycu” William Blake'a to książki, które wyszukała dla mnie moja przyjaciółka w ramach urodzinowego prezentu. Nie są to pozycje, które łyka się „na raz”. Mam wrażenie, że autorzy, chociaż żyjący w innych czasach mieli podobne zarzuty do świata co my dzisiaj. Jeśli któraś z tych pozycji wpadnie Wam kiedyś w ręce skorzystajcie i przeczytajcie chociaż kilka stron!

Niemożliwe! Znów mam na sobie dres? To jakiś przedziwny zbieg okoliczności… Zarówno bluza jak i spodnie to oczywiście polska marka HIBOU (a my w MLE wciąż się męczymy z prototypem…). Po raz kolejny wykażę się nielojalnością wobec własnej firmy, ale jeśli szukacie grubego ładnego dresu, który sprawi, że wieczory przed telewizorem będą piękniejsze to Hibou na pewno Was nie zawiedzie. Zobaczcie jakie mają fajne kolory!​

Obiecana playlista.

   Gdy po raz pierwszy udostępniłam Wam jedną z moich składanek byłam w naprawdę sporym szoku, gdy zobaczyłam jak wiele osób postanowiło ją polubić. MLE WORK czyli utwory, których słucham w trakcie pracy mają już ponad dwa tysiące obserwatorów. Miło mi, bo mój gust muzyczny nie płynie z głównym nurtem i zwykle jest obiektem żartów ;).  Na koniec tego wpisu wracam do Was z kolejnym zestawieniem przygotowanym specjalnie na jesień – włączam sobie tę kombinację muzyki klasycznej i jazzu w wielu codziennych sytuacjach i od razu jest mi jakoś lżej. Link znajdziecie tutaj. Oby umiliła Wam parę zbliżających się wieczorów!

*  *  *