Kroniki (przed)świąteczne czyli listopadowe umilacze

   Reklamy telewizyjne i profile instagramowych influencerek już od paru dni fundują nam wizualizację idealnego przedświątecznego czasu. Choinka ubrana w listopadzie, na zewnątrz śnieżne zaspy, pierniki już upieczone, dom przyozdobiony niczym salon Kevina – patrzę na ten koszmar Grincha i myślę sobie – „Nie! Jeszcze nie! Nie jestem gotowa!”.

    Pewnie, że byłoby miło ulepić w ten weekend bałwana, a w szafie mieć już skompletowane prezenty dla całej rodziny. Najlepiej popakowane i właściwie podpisane (tak żeby bon do Intimissimi nie trafił przez przypadek do teścia mojego brata, tak jak w zeszłym roku). Tymczasem my dopiero co wróciliśmy z wyjazdu, po którym ja – jak zawsze zresztą po kilkudniowej nieobecności – gonię własny ogon. Nie w głowie mi pieczenie pierników, bo po szaleństwach w paryskich bistro marzę o czymś zdrowym, domowym, bez sera i czekolady. Mówię sama do siebie, że przecież jest jeszcze czas, że jeszcze ze wszystkim zdążę, ale wtedy do mojego mieszkania wpada Asia (z kolejną stertą zadań do nadrobienia) i przekraczając próg holu dokłada tylko oliwy do ognia. „Kasia no co ty! Nie ma u ciebie żadnych ozdób świątecznych? Ja już od dwóch tygodni słucham twojej grudniowej playlisty, byłam pewna, że po wejściu dostanę w twarz cynamonowym spray'em, a na głowę spadną mi gałęzie jemioły!”. Tak to jest, gdy w towarzystwie wszyscy mają cię za gwiazdkowego świrusa, a ty z roku na rok sama sobie coraz wyżej stawiasz poprzeczkę.

    W dzisiejszym wpisie chciałabym przede wszystkim nie dokładać Wam i sobie ciężaru przedświątecznej presji. Nie będę pisać o tym, abyście wszystko zaplanowały wcześniej, rozpoczęły wieloetapowe testy na idealne pierogowe ciasto i każdego dnia myły po jednym oknie. Zresztą nie przypominam sobie, aby moi rodzice przygotowywali święta wcześniej niż tydzień, maksymalnie dwa, przed Wigilią. A nie mam przecież poczucia, że ten czas był przez to niepełny (wręcz przeciwnie). Gdy byłam dzieckiem, w listopadzie Boże Narodzenie było jeszcze czymś niedopowiedzianym, mówiło się o nim szeptem, jak o czymś, co można łatwo spłoszyć. Dziś trzeba z kolei uważać, aby wszystko co ze Świętami związane nie bombardowało nas od rana do wieczora.

    Tym razem nie będę dawać Wam i sobie żadnych rad, żadnych „sprawdzonych sposobów na” i żadnych „superszybkich trików”. Poproszę Was tylko o to, abyście przed lekturą tych paru akapitów usiadły sobie w najprzytulniejszym miejscu w Waszym mieszkaniu, przyjęły swoją najwygodniejszą pozycję (w moim przypadku będą to podkurczone aż do brody nogi), zamknęły oczy i bez dłuższego zastanowienia przywołały najmilsze wspomnienia z pierwszych świątecznych przygotowań. Niech ten nastrój Was otuli i zdejmie z barków poczucie spóźnienia.  

Choinkowe skarby. Pod koniec wpisu znajdziecie kod rabatowy na kilka z tych ozdób, które mam już od zeszłego roku. 

Nasza ulubiona sukienka. Właściwie to już druga taka, bo ten sam model kupiłam kiedyś w mniejszym rozmiarze. Bardzo ją lubię, bo nadaje się i na co dzień i od święta. Jest tak uszyta, że wygląda dobrze, gdy jest ciut za duża i ciut za mała też ;). Poszukując kreacji dla Wszych pociech zajrzyjcie koniecznie na stronę polskiej marki Louisse. Mamy od niej sporo rzeczy i wszystkie są idealne (bluza w paski wymiata!). 

1. Fakty, powieści, legendy i baśnie.

   Tytuł dzisiejszego wpisu nie jest przypadkowy. Święta Bożego Narodzenia to niekończąca się inspiracja dla pisarzy, autorów książek dla dzieci, gawędziarzy, reżyserów, blogerów kulinarnych czy agencji PR-owych ;). Ja też każdego roku wracam do Was z co najmniej jednym dłuższym artykułem o tradycjach, Mikołaju, choince, prezentach i magicznej atmosferze. Nim jednak ruszę z kopyta ze świątecznymi publikacjami (niczym Rudolf na czele sań) to powrócę do Waszych ulubionych tekstów w tym temacie. Myślę, że moje osobiste „kroniki świąteczne” z powodzeniem wprowadzą Was w świąteczny nastrój…

– Choć ich cel jest oczywiście komercyjny, to wiele świątecznych reklam dużo mówi o tym, czego ludzie pragną w święta. Jak zmieniło się to w czasie pandemii? W artykule z zeszłego roku znajdziecie między innymi siedem moich ulubionych filmów świątecznych i przepis na kultowe już ciasto z polewą Kinder.  

– Skąd się wziął kalendarz adwentowy? Do kogo przychodzi Mikołaj, a do kogo Dziadek Mróz? Co trzeba zostawić dla renifera? W artykule z 2019 roku spisałam wiele bożonarodzeniowych tradycji i zwyczajów z całego świata.  

– O Dniu świętej Łucji i dekorowaniu domu na Boże Narodzenie przeczytacie z kolei w tym wpisie.

2. O potrawach, które smakują najlepiej, gdy się na nie czeka.

    Okazje do wykorzystania świątecznych przepisów jeszcze się znajdą. Nie mam co do tego wątpliwości, bo grudniowy kalendarz już teraz mamy wypełniony – wspólne pieczenie ciasteczek piątego grudnia, impreza w obowiązkowych świątecznych swetrach u Zosi, firmowa wigilia z Zespołem MLE, no i przygotowania do Świąt, które w moim przypadku zawsze przemieniają się w niekończące przesiadywanie z rodziną w domu (w teorii spotykamy się aby sprzątać i gotować, ale po pięciu godzinach właściwie nic nie jest zrobione). Wigilijne i bożonarodzeniowe potrawy smakują najlepiej wtedy, gdy się na nie czeka. Nie ma co się do nich nadto śpieszyć (nawet starbunio wie, że syropy powinny być sezonowe, bo inaczej ich sprzedaż spada ;)).

    A ja mam w lodówce jeszcze spory kawałek dyni po Halloween, którą nie zdążyłam się nacieszyć. Chciałabym wycisnąć z jesiennego sezonu ile się da nim przejdę do ciężkich grudniowych dań.  Ciasta dyniowego robić mi się nie chcę, ale w wersji pieczonej na słono mogłabym jeść to warzywo codziennie. Ostatnio skorzystałam z przepisu Nigelli, który znalazłam w jej najnowszej książce „Zrób. Zjedz. Powtórz”. No więc zrobiłam, zjadłam i chętnie powtórzę. Podobnie zresztą jak przepis już bardziej „obiadowy” z kaszą bulgur, skórką pomarańczy i warzywami. Nie ma w tych daniach cynamonu ani karpia, ale na jesienne wieczory, gdy potrzebujemy czegoś rozgrzewającego i lekkiego jednocześnie, są idealne. Dzielę się tym przepisem dlatego, bo jest to przykład mojej codziennej diety, a wiem, że część z Was dosyć ma potraw na „specjalne okazje”.

Książka Nigelli Lawson "Zrób, zjedz, powtórz. Skłaniki, przepisy i opowieści" to połączenie przepisów z opowieściami o jedzeniu w pięknym, wciągającym i niepowtarzalnym stylu. Na uwagę zasługuje też sposób wydania – bez nachalnego zdjęcia na okładce, z grzbietem z płótna i fajnymi rozwiązaniami edytorskimi. Aż żal odkładać ją na półkę, bo wiem, że za chwilę znów po nią sięgnę. 

Przepis Nigelli na pikantny bulgur z pieczonymi warzywami

(przepis jest nieco uproszczony, a składniki dopasowane do tego, co akurat znalazłam w sklepie, pełną wersję znajdziecie w książce :))

(3-4 porcje jako danie główne)

KASZA BULGUR

mały pęczek kolendry (ok. 25 g)

2 duże ząbki czosnku

pół łyżeczki nasion kopru włoskiego

pół łyżeczki ziaren kminu rzymskiego

pół łyżeczki ziaren kolendry

1/2 łyżeczki suszonych płatków chili

375 ml zimnej wody

1 łyżka (15 ml) oliwy

1 pomarańcza (starta skórka oraz sok)

200 g kaszy bulgur

50 g czerwonej soczewicy

1 i 1/2 łyżeczki soli morskiej w płatkach (albo 3/4 łyżeczki drobnej soli morskiej)

 

PIECZONE WARZYWA

400 g poru 

400 g czerwonej papryki (2-3 sztuki)

200 g pomidorków koktajlowych

pół łyżeczki nasion kopru włoskiego

pół łyżeczki ziaren kminu rzymskiego

1 łyżeczka soli morskiej w płatkach (albo 1/2 łyżeczki drobnej soli morskiej)

3 łyżki (45 ml) oliwy

150 g rzodkiewki

Zastanawiacie się pewnie co to za piękna księga, po której bezczelnie piszę ;). To Księga Przepisów czyli forma osobistego notatnika, w którym zapisuje się ulubione receptury lub te, które doczekały się „ulepszeń”. Ja modyfikuję prawie każdą potrawę pod nasze rodzinne gusta czy alergie (albo gdy nie znajdę danego składnika w lodówce i zamienię go na coś innego). Niestety tych zmian później nie zapamiętuję i to jest idealne rozwiązanie dla osób, którym zdarzają się podobne historie. Polecam mieć go przy sobie zwłaszcza w czasie Świąt – ja planuję w końcu wyciągnąć od mojej kuzynki przepis na czekoladowe jeżyki, którymi częstuje nas od lat. Ta „Księga” to kolejna udana publikacja od Madamy (miałyście okazję widzieć również planner na moim Instagramie). Z kodem MLE2021 dostaniecie na nią 20% rabatu (kod ważny do 6 grudnia). 

Sposób przygotowania:

1. Nie musisz zaczynać od kaszy, ale ponieważ po ugotowaniu może spokojnie poczekać, ja właśnie tak robię. Drobno posiekaj co miększe łodyżki kolendry, tyle żeby uzyskać ich mniej więcej 1 łyżkę; obierz czosnek; odmierz przyprawy; postaw dzbanek z wodą przy kuchence.

2. Znajdź niezbyt duży rondel z grubym dnem i szczelną pokrywką. Na małym ogniu bardzo powoli rozgrzej w nim oliwę. Wsyp na nią skórkę startą z pomarańczy i wymieszaj. Przeciśnij przez praskę lub zetrzyj czosnek, dodaj razem z posiekanymi łodyżkami kolendry do rondla i mieszając, smaż wszystko ok. 30 sekund. Odrobinę zwiększ ogień (na średni) i wsyp na tłuszcz ziarna kopru, kminu i kolendry oraz płatki chili i wszystko dobrze wymieszaj.

3. Zwiększ ogień na duży, szybko wsyp do rondla kaszę i soczewicę i jeszcze raz starannie przemieszaj. Wlej do rondla wodę, posól ją i doprowadź do wrzenia. Kiedy zacznie bulgotać, przykryj rondel, zmniejsz ogień na mały i gotuj wszystko 15 minut (w tym czasie możesz zacząć kroić warzywa) – po kwadransie kasza i soczewica powinny wchłonąć cały płyn. Kiedy kasza się ugotuje, wyłącz ogień, przykryj rondel ściereczką i pokrywką, a następnie odstaw na 40 minut.

4. Rozgrzej piekarnik do 220/200 stopni z termoobiegiem. Pory pokrój na kawałki długości około 3 cm i wrzuć do solidnej brytfanki. Pokrój papryki na spore kawałki i dorzuć je na brytfankę, razem z pomidorkami. Posyp warzywa koprem włoskim, kminem i solą, polej oliwą i wymieszaj. Wlej do brytfanki 2 łyżki zimnej wody i 2 łyżki soków z wyciśniętej pomarańczy. Wstaw warzywa do piekarnika na 30 minut.

5. Po 30 minutach wyjmij brytfankę z pieca, dodaj do warzyw rzodkiewki i wymieszaj. Wstaw warzywa do piekarnika na kolejne 10 minut. Wyjmij brytfankę z piekarnika. Posiekaj kolendrę i wymieszaj kaszę. Przełóż ją do miski, posyp większością posiekanej kolendry i wymieszaj. Dodaj do bulguru 1/3 pieczonych warzyw i wymieszaj wszystko. Na tym etapie dopraw danie. przełóż na kaszę resztę warzyw i posyp je kolendrą.

Najpiękniejsze wieńce świąteczne tylko od Narcyza. Też możecie taki zamówić i dać w prezencie komuś bliskiemu. Po prostu napiszcie tutaj do najzdolniejszych florystek w Trójmieście (można też kupić je na miejscu w pracowni florystycznej w Gdyni przy Klifie).  

Ten fotel już dobrze znacie, część ozdób również, bo przetrwały bez problemu od zeszłego roku. Możecie je znaleźć w sklepie JOTEX wraz z wieloma innymi świątecznymi droibiazgami (choinkę znajdziecie tutaj, a śnieżynkę tutaj). Lubię kupować papierowe dekoracje, bo po pierwsze są piękne, po drugie – po złożeniu zajmują bardzo mało miejsca, a po trzecie – to nie plastik. Zerknijcie koniecznie na tę stronę, jeśli szukacie czegoś do mieszkania – teraz z kodem KASIANOV30 dostaniecie 30% rabatu na wszystkie produkty + 5+% extra na ceny zaznaczone na czerwono (oferta ważna do 31.12.2021). Cały ten tydzień na JOTEX są różnego rodzaju oferty z bardzo atrakcyjnymi rabatami, więc to dobry moment aby wybrać coś na prezent. Psst… podaję też link do lampki, którą mam koło łóżka, bo pojawiało się o nią wiele pytań. 

3. Pierwszy krok.

   Spod cienkiej bibuły obsypanej gdzieniegdzie różowym brokatem. Między wstążkami pozbieranymi po zeszłorocznej Wigilii. Wciśnięte w kartonowe przegródki. Szklane, porcelanowe, z misternie powycinanego papieru. Schowane na wysokościach, bo przecież sięgam po nie tylko raz w roku.

   Czujny widz obserwuje wygibasy mamy na drabinie i wsłuchuje się w uwagi. „Tę możesz potrzymać. Na tę uważaj, bo ta jest po babci. Nie wchodź za wysoko, bo będzie bam. A może pokażesz tę gwiazdę siostrzyczce?”. Ile razy nie zabierałabym się za rozpakowywanie świątecznych ozdób, błogie uczucie ogarnia mnie z tą samą mocą. Moja minimalistyczna dusza doznaje totalnego otępienia i przez parę tygodni lubuje się we wszystkim co złote, czerwone i pstrokate. W przedświątecznym czasie nie powinno się szukać szczęścia w materialnych drobiazgach, ale rozgrzeszam siebie, gdy widzę, że są one tylko nośnikiem naszych rodzinnych historii i tradycji, a ich rozkładanie, to najlepsza okazja do tego, aby te opowieści przekazać małemu niezdarnemu elfowi.  

mój sweter – niestety nie ma metki, ale to chyba stara kolekcja H&M // spodnie – mają 10 lat i są z Mango ;). 

   Wczorajsze popołudnie, zamiast na spacerze, spędziłam wśród pudełek, rozplątując kable od lampek i szukając miejsca dla świątecznego wieńca. Wszystko poprzekładam pewnie jeszcze z pięć razy, połowa ozdób nadal leży w kartonach, a dyskusje o prezentach na WhatsApp'ie póki co prowadzą do nikąd („ale że tory do Duplo dla twojego męża?!”). I niech tak będzie – świąteczna kurtyna dopiero podnosi się do góry. Niech nie opada zbyt szybko na nasze własne życzenie. 

*  *  *

 

 

 

Last Month

   Zapach ciasta z jabłkami, szukanie największych liści klonu w parku, pierwszy uśmiech i sporo spacerów po salonie o trzeciej nad ranem. Korekty tekstów gdy już wszyscy smacznie śpią, dobieranie materiałów do wzorów letnich sukienek i oczekiwanie na dostawę wełnianych swetrów. Karmienie, zdjęcia, długie spacery i spontaniczne podróże. Moja codzienność wiruje jak w kalejdoskopie – wydawać by się mogło, że zaraz wszystko rozsypie się na kawałki, a jednak układa się w zaskakująco harmonijną całość.

   Niedowierzanie – tak jednym słowem mogłabym określić moją reakcję, gdy zorientowałam się, że muszę zabierać się za kolejny wpis z cyklu "Last Month". Jestem w tym przypadku dosyć monotematyczna – właściwie za każdym razem wspominam o tym, że czas galopuje jak rozszalały rumak, a ja wolałabym żeby był jak leniwa alpaka. A skoro już o alpakach mowa…

Kochana Gosia pokazała nam to bajkowe miejsce. Słyszałyście kiedyś może o alpakoterapii? Te piękne zwierzęta, tak jak konie i psy, wykorzystuje się do terapii z dziećmi i dorosłymi. Na pomorzu mamy przepiękne miejsce, gdzie można poznać tych puchatych terapeutów i spędzić z nimi trochę czasu (Barwikowe Alpaki). Każdy może tu przyjść (po wcześniejszym umówieniu się), ale trzeba uzbroić się w cierpliwość. Alpaki mogą mieć gości maksymalnie trzy razy dziennie. Wcześniej trzeba poznać ich imiona i charaktery. W tym miejscu to alpaki i ich komfort są najważniejsze. 
Dzieci są jak najbardziej mile widziane!1. Podobno warstwy i różne faktury są teraz w modzie ;). Uprzedzając pytania – sweterek to Mille Baby. // 2. Niektórzy ściskają piłki antystresowe, ale zapewniam Was, że zanurzanie dłoni w takiej futrzanej gęstwinie jest dużo lepsze! // 3. Terapeutki. // 4. Tiramisu mojej kochanej bratowej. Dostałam też trochę na wynos! //O tę kurtkę miałam od Was rekordową ilość zapytań na stories, a to taki niepozorny zwyklak od Carry. Wybrałam rozmiar M.
Kawa z syropem dyniowym świetnie komponuje się z taką oto ciepłą bułeczką cynamonową. Najczęściej piję kawę w domu, ale te sezonowe kawy w starbuniu bardzo kuszą ;). 1. Wymowne spojrzenie. // 2. Do wyboru, do koloru. // 3. Każda z nich ma imię, swoją historię i niepowtarzalny charakter. // 4. Niby wyszły już dawno z mody, ale są po prostu niezastąpione. // 

Podobno znów ma się zrobić cieplej – jeśli tak, to od razu wracam do tego zestawu!

Parę lagunów na śniadanie. 1. Kartka z Muzeum Emigracji w Gdyni. Genialne miejsce, które trzeba odwiedzić będąc w Trójmieście. // 2. Teraz już wiem, że takie dwa laguny to zdecydowanie za mało dla naszej gromadki. W weekend naprawimy ten błąd, a do tego czasu na śniadanie jemy jogurt z otrębami ;P. // 3. Gdy przy dwójce maluchów sformułowanie "nieprzespana noc" zaczyna nabierać nowych kolorów to czas kupić większy kubek ;). // 4. Poranna burza mózgów w mojej firmie. //
Ktoś mnie jednak zaciągnął do swojego pokoju. Żegnaj praco, witaj świecie Duplo. 
Wiem, że się powtarzam, ale muszę mieć pewność, że nie przeoczycie tego faktu. Każdy przepis, który publikuję testuję kilkakrotnie, aby mieć absolutną pewność, że jest warty polecenia. To ciasto (recepturą i sposób przygotowania znajdziecie tutaj) wygrało w naszym domu plebiscyt na najlepszy (i najczęściej odtwarzany) październikowy wypiek. Gdy zabrakło mi już konfitury z płatków róży, to zamieniłam ją na krem nugatowy i też wyszło super! :)
1. Czytelnia. // 2. To już ten etap, gdy każde ciasto musi się dorobić swojej miniatury. // 3. Wdech i wydech (ten look znajdziecie tutaj). // 4. Rachunek poproszę! //Gdy miałam zostać mamą po raz pierwszy szukałam artykułów pod tytułem "wszystko, co musisz kupić dla dziecka". Tym razem bardziej interesowały mnie tematy w stylu "czego nie musisz kupować dla dziecka", albo "wyprawka w wersji minimalistycznej", czy "tych rzeczy wcale nie będziesz potrzebować". Wszystkie ubranka, pieluszki i akcesoria chciałam zmieścić w tej szafce i o dziwo udało się to bez problemu. 1. Pierwsze ubranko w nowym rozmiarze. Nie minęły trzy miesiące od narodzin, a już połowa rzeczy za mała. // 2. To jest efekt "po".  // 3. A to efekt "przed". // 4. Gdy po wizycie w Aquaparku trzeba przez tydzień rysować baseny :D. // Dziś wiem, że zapięcia z tyłu, zbyt cienka bawełna, fikuśne ozdoby to coś, co u małego niemowlaka zupełnie się nie sprawdzi. Lepiej mieć mniej ubranek, ale dobrze wyselekcjonowanych. No i rampersy. Duuuużo rampersów. Ten ze zdjęcia pochodzi od polskiej marki Cotton Mill z ubrankami w minimalistycznym stylu. Produkty szyte są w Polsce. Na stronie znajdziecie zarówno śpioszki, jak i dresiki, bluzy, czapeczki i inne komplety. Ważna informacja – dobrze spiera się z nich mleczne plamy ;). 1. Rośnie nam kolejne pokolenie miłośniczek kolei. // 2. Zestaw na całodniową podróż. // 3. Centrum Kopernika. Było cudownie! // 4. Z taką brygadą i na koniec świata można iść!Osiem tygodni po porodzie, z dwójką małych dzieci i pracą na głowie miałam lepsze pomysły na spędzanie niedzieli, niż telepanie się 365 km do Warszawy. Ale cały czas chodziło mi po głowie pytanie: jeśli mi nie będzie się chciało iść na ten marsz, to jak mogę oczekiwać, aby ktoś inny zrobił to za mnie? Polska nie może zostać sama. Nie chcę, aby moje dzieci dorastały poza Europą. Nie wysłałeś mi Tatulku osobistego zaproszenia, ale nie obrażamy się, bo nie przyjechaliśmy tutaj dla Ciebie – nie myśl sobie. ;) Byliśmy tu dla Twoich wnuków, bo to o przyszłość nowych pokoleń chodzi. Z wizytą w Łazienkach Królewskich. Kocham Trójmiasto, ale tego miejsca zazdroszczę warszawiakom z całego serca. 1. Balans. Nie było łatwo, ale chyba go znalazłam. // 2. Uwielbiam jesień. Jej spokój, kolory i lekko senną atmosferę. // 3. Naprawdę pięknie… // 4. Smacznego! I dziękuję bardzo. // Noc. Na peronie w Sopocie już pusto. Rodzice padnięci, a dzieci najchętniej pojechałyby dalej. 1. Pościel, czyli nowa kreacja dla mojej sypialni. // 2. Kto skoczy najwyżej? // 3. // 4. Siostry kontra rodzice czyli "Ja Cię kocham, a Ty wcale nie śpisz". // Uwielbiamy odwiedzać Park Oliwski i karmić kaczki (ale tylko specjalną karmą!!!).
1. Przygaszone światło, szum liści za oknem, blask ulubionej świecy – kocham październik! // 2. Skrzydlate głodomory. // 3. Moje miejsce na ziemi. // 4. "Chyba nadal mnie kochają skoro mogę leżeć na kanapie, a to małe nie". Powiem Ci w sekrecie mamo, że wyciągnęłam z twojej torebki kartę kredytową i włożyłam ją do butów taty! 1. Lubię bardzo tę pelerynę z szalem. // 2. "Mamo, bierzemy je wszystkie do domu. Podjedź tu z wózkiem i pomóż je pakować." // 3. Czy biedny Łatek odnajdzie swój dom? // 4. Pałac na wodzie. // Książeczka o Łatku, który szuka domu, to bestseller według New York Times'a. Dla mnie ważniejsze od pozycji w rankingach sprzedaży jest to, że w łagodny sposób oswaja dzieci, z tym że świat ma różne oblicza. Taka zresztą powinna być rola bajek. Mamy tu bezdomnego psiaka, który pisze listy do osób w okolicy przekonując w nich, że mógłby być wspaniałym towarzyszem. Nie od razu jednak udaje mu się znaleźć prawdziwy dom. "Czy mógłbym zostać Twoim psem?" to zabawna i wzruszająca opowieść dla najmłodszych, ale i dla rodziców.  1. Trzydzieści cztery lata. // 2. Mogłabym przystroić nimi całe mieszkanie. // 3. Porti, chyba niedługo zamienimy te spacery na ostry jogging, co Ty na to? // 4. Podziękowania za bilety kierujemy w stronę najlepszego męskiego krawca w mieście. //Świętowanie moich urodzin miało wiele obliczy. 1. Najlepsze "przyjęcie niespodzianka" na świecie! Nie mam pojęcia czym sobie zasłużyłam na takie cudowne przyjaciółki! // 2. Dekonstrukcja urodzinowego tortu. // 3. To co dziś robimy? // 4. Z "dobieranego" muszę się jeszcze podszkolić. // 

Ponad 5000 Klientek zapisało się do opcji "powiadom o dostępności" po wyprzedaniu się tej wełnianej kurtki. Uwielbiamy spełniać Wasze życzenia, więc zrobiłyśmy specjalny pre-order na styczeń. UWAGA! To nie oznacza, że nasz "baranek" wraca do regularnej sprzedaży. Wyprodukujemy tylko tyle sztuk ile teraz zamówicie. Aby utrzymać dla Was cenę (inflacja atakuje) to do jutra musimy zaklepać materiał, więc macie czas tylko do jutra. 1. Taki wdzięczny jest ten len. // 2. Zdjęcie pod tytułem "Tortury Portosa".  // 3. Takie proste, a takie piękne. // 4. Ten artykuł w Vogue to najdłuższa rzecz jaką przeczytałam w ostatnich kilku tygodniach… // Nasz mały dzielny pacjent. Z Portosem jest już lepiej!Ostatni raz jadłam ostrygi na rynku w Brukseli. Był 2020 rok i rozmawialiśmy o tym, że w Chinach szaleje jakiś nowy wirus…
Suszenie włosów. W sumie nie muszę mieć idealnej fryzury, ale czasem jednak miło. Nawet jeśli po paru minutach zostaje kompletnie zdewastowana. Pomidorowa TYLKO z ryżem. 

Dwudzionkowe historie. Czy czas mógłby na chwilę stanąć w miejscu?

Jak moda żegna się z ubraniami i zastawia pułapkę gdzieś indziej…

   We wrześniu,  po osiemnastu miesiącach pandemii, tygodnie mody pierwszy raz wróciły na stare tory. Na wybiegach znowu chodziły modelki, fotografowie polowali na najlepsze stylizacje przed pokazami, w knajpkach influencerzy, styliści i tak zwani „zakupowcy” z całego świata jak gdyby nigdy nic zażerali croissanty i pili siedemnastą tego dnia kawę. Niby wszystko po staremu, ale podobno tym razem ich dyskusje były głośniejsze i żywsze, uściski na pożegnanie mocniejsze, a pamięć w telefonach wypełniona po korek – tak jakby branża przeczuwała, że podobnych okazji nie będzie w przyszłości zbyt wiele. Coraz głośniej i częściej mówi się o tym, że ostatni czas pokazał nam wszystkim, jak wiele w branży mody powinno się zmienić. Czujemy pod skórą, że w obecnej rzeczywistości nie ma już powrotu do tego, co kiedyś.

    Dlaczego? Bo odejście od „szybkiej mody” to zjawisko, którego już nie sposób bagatelizować. Coraz więcej z nas bardzo roztropnie podchodzi do trendów – wybiera tylko to, co będzie można nosić w miarę długo (najgorętszy trend, na który ostatnio poleciałam to legginsy ze strzemieniem, ale jak same widzicie fascynacja nim nie minęła po jednym sezonie) albo kupuje sprawdzone klasyki, które służą przez wiele lat. Wyszliśmy z otumanienia i zmieniliśmy podejście do nabywania. Żegnamy zjawisko maksymalizmu (kupować jak najwięcej byle czego i byle gdzie)i rozpoczynamy erę „świadomej konsumpcji”. Cieszymy się z tego my, planeta, aktywiści… ale nie marki odzieżowe. One doskonale zdają sobie sprawę, że przy takich przemianach nie wcisną nam już siedmiu bluzek, czterech torebek i pięciu płaszczy w sezonie. Przede wszystkim, te z poprzednich lat, które kupiliśmy po wnikliwej analizie „za i przeciw” wciąż dobrze wyglądają. Poza tym, rynek z drugiej ręki oferuje coraz szerszy wybór. No i najważniejsze – kupujemy mniej, ale wybieramy rzeczy lepszej jakości – to kosztuje, a budżet nie jest z gumy. Szkoda nam pieniędzy na top, który po tygodniu będzie wyglądał jak ścierka.

   W ostatnim numerze Vogue przeczytałam, że wszystko co się nam sprzedaje ma wypełnić jakąś lukę. Zakupy dają przyjemność, a skoro stajemy się coraz bardziej oporni na modę i coraz rzadziej nabywamy ubrania (bo ile białych koszul czy ponadczasowych warkoczowych swetrów możemy kupić? ) to szukamy innych źródeł tych samych emocji.

    Pamiętam bardzo dobrze ten moment: wchodzę po raz pierwszy do sklepu Arket w Brukseli – połączenia odzieżowej sieciówki z rzeczami do wnętrz, zabawkami i ubrankami dla dzieci, książkami, kosmetykami, a nawet… kawiarnią. Najpierw kieruję się w stronę wieszaków z dżinsami, przymierzam kaszmirowy golf i białe t-shirty. Do kasy dochodzę jednak z myszką Maileg dla córeczki i kremem do rąk. Chcemy już wychodzić z mamą, ale widzimy, że się rozpadało więc siadamy w kawiarnianym kąciku i zamawiamy herbatę z gorącą owsianą bułeczką cynamonową – podaną, jakżeby inaczej, na porcelanie, którą mogę od razu kupić i odtworzyć później tę same chwilę we własnym domu. Ach! Jak miło było zanurzyć się w tej spójnej i łatwo dostępnej iluzji! Wychodząc już ze sklepu bardziej żałowałam, że nie kupiłam koca w kratę i notesu niż idealnego szarego swetra. "Wierzymy, że dzisiejszy klient potrzebuje różnych rzeczy pod jednym dachem – po to by dokonać właściwego wyboru i ze względu na wygodę", powiedziała Ulrika Bernhardtz, dyrektor kreatywna Arket. Trudno się nie zgodzić.

    Smak, zapach, dotyk, muzyka – to nośnik wspomnień i emocji lepszy niż ubrania. Zamiast tradycyjnych sklepów odzieżowych coraz częściej proponuje nam się atmosferę, przedmioty codziennego użytku, w końcu jedzenie i miejsce do rozmowy z przyjacielem. Moda wie, że nie może nas już tylko ubierać, aby przetrwać – musi być także obietnicą lepszej codzienności, zaoferować nam przedmioty, które bedą nas podnosić na duchu, pozwolą doświadczyć czegoś przyjemnego. Pewnie większość z Was uzna, że to diabelskie poczynania – domy mody i sieciówki znów próbują nas przechytrzyć. Ciężko jednak rozstrzygnąć co w tym związku jest przyczyną, a co skutkiem. Prawdopodobnie moda szuka sposobu na przetrwanie, ale równie dobrze może być tak, że to człowiek nie potrafi żyć bez szukania wzorów do naśladowania. Skoro ubrania nie są już źródłem wyznaczania statusu, bo klasyka wygrywa z sezonowością, to szukamy innych pól, które pomogą nam być na czasie, albo pozwolą pokazać światu, że znamy się na trendach.

    Jeśli spojrzeć do statystyk to wyraźnie zobaczymy, że na „modę” w jej klasycznym rozumieniu wydajemy dziś mniej. Za to coraz większą część swojego budżetu przeznaczamy na wnętrze, jedzenie, różnego rodzaju atrakcje w czasie wolnym i kosmetyki. Czy będzie to tak samo zgubne jak „fast fashion”? A może to jednak krok ku lepszemu? Nie musimy wpadać w tę samą pułapkę, bo mechanizmy obronne mamy już wypracowane. Ale czy naprawdę można być w modzie, jeśli nie można tego pokazać ubraniem?

 

Poduszka, świeczka i koc zamiast płaszcza i czapki.

   Sieciówki i wielkie domy mody coraz częściej skupiają działania właśnie na produktach związanych z wyposażeniem wnętrz. Zapewne zdają sobie sprawę, że muszą poszerzyć repertuar, skoro samych ubrań będziemy kupować mniej. My z kolei chcemy tę zakupową lukę czymś wypełnić – to już wiemy. A może to pandemia sprawiła, że moda w przypadku ubrań przestała mieć aż takie znaczenie? W końcu, przez prawie rok wiele z nas nie miało dla kogo się stroić i pochwalić udaną stylizacją, a kupować nową marynarkę tylko po to, aby docenił ją nasz kot, to jednak strata wysiłku i pieniędzy. Na dodatek, zamiast spotkań na mieście, wszyscy przerzuciliśmy się na teamsa i wideorozmowy, w trakcie których lepiej było widać nasz salon niż to, czy siedzimy przy stole w pięknie skrojonych wełnianych spodniach. Jaki z tego wniosek? Ważniejsze dla naszego „wizerunku” było to, czy na blacie w kuchni za naszymi plecami jest porządek, a na parapecie stoją świeże kwiaty, niż to, czy nie zapomniałyśmy przebrać dołu od piżamy przed rozmową z szefem.

    Pamiętam zresztą jak oglądając tvn24, w którym spora część dziennikarzy prowadziła programy siedząc we własnych czterech ścianach, zaczęłam przypatrywać się temu, jak mieszkają. Niektóre wnętrza były prawie puste („pewnie dużo pracuje i mało czasu spędza w domu, no i nie ma dzieci”), w innych widać było dużo pamiątek i zdjęć („dla tego prezentera na pewno ważne są relacje międzyludzkie”), a u kogoś zobaczyłam swój wymarzony fotel („nie wiedziałam, że ma taki dobry gust!”). Nasz mózg zawsze dąży do pewnego uporządkowania „zdania o kimś” i aby to zrobić stara się wykorzystać wszystkie informacje, które do niego docierają. Im bardziej są one charakterystyczne tym lepiej. Skoro coraz trudniej to zrobić patrząc jedynie na czyjś ubiór, to szukamy innych wskazówek. Najlepsze w tym jest to, że osoba, która jest oceniania też podświadomie zdaje sobie z tego sprawę – to stąd mieliśmy wysyp memów, w których wszyscy politycy ustawiali swoje kamerki naprzeciwko mniej lub bardziej okazałych regałów z książkami. Po prostu wiedzieli, że na tle Tołstoja będą wyglądać bardziej kompetentnie, niż gdyby usadowili się wśród góry pluszaków w pokoju dziecka.

    Pandemia sprawiła, że dom przestał być miejscem, w którym zdejmowaliśmy nasze społeczne maski, kryjówką do której nikt spoza najbliższego kręgu nie miał dostępu. Zaczął być z kolei źródłem wielu informacji i obiektem oceny. To skłoniło niektórych z nas aby lepiej mu się przyjrzeć i zadbać o niego. No dobrze, ale nawet gdyby pandemia nigdy się nie pojawiła, to nasze mieszkania i tak miały już szansę zabłysnąć w towarzystwie. Media społecznościowe to wielki akcelerator mody – na pierwszy rzut oka może się wydawać, że tej związanej ze strojem, ale ona miała  już wiele innych pól do popisu. Nasz ubiór od wielu lat mógł być oceniany w szkole, na studiach, w pracy, na spotkaniach z przyjaciółkami, w klubie, na koncercie i całej reszcie miejsc, w których się pojawiałyśmy – motywacji aby dobrze dobrze wyglądać miałyśmy wiele. Z mieszkaniem było inaczej. Dopiero media społecznościowe, w tym przede wszystkim Instagram, wystawiły nasze wnętrza na ocenę wirtualnych obserwatorów.

Uprzedzając pytania: właściwie wszystkie rzeczy na powyższym zdjęciu są od marki JOTEX. Jeśli rozważacie zakup, któregoś z foteli lub innych rzeczy z tego sklepu, to zerknijcie na opisy zdjęć poniżej – podaję tam bardzo duży kod zniżkowy!

    Kupujemy więcej rzeczy do domu, bo dostrzegliśmy że to, co nas otacza jest równie ważne dla naszego dobrostanu psychicznego co to, w czym chodzimy. Dziś mamy na to niezbite dowody. "Google, we współpracy z naukowcami z Uniwersytetu Johna Hopkinsa w USA i firmą Muuto, przygotowało przestrzeń zaprojektowaną w oparciu o zasady neuroestetyki, dziedziny, która bada, w jaki sposób estetyka może wpływać na nasz mózg i fizjologię. Zwiedzający mogli tam zobaczyć trzy pokoje – każdy charakteryzował się inną kolorystyką, fakturami, meblami, dodatkami, dźwiękami i zapachami. Chętni nosili w tym czasie specjalnie zaprojektowane czujniki, które badały ich tętno, temperaturę ciała oraz oddech. Po zwiedzeniu wystawy można było sprawdzić, jak zachowywało się ciało i umysł w każdej przestrzeni" (tutaj możecie przeczytać cały artykuł Cezarego Aszkielowicza na ten temat). Wyniki jasno pokazały, że odpowiedni wystrój wnętrza to nie dyrdymały i snobizm, ale sposób na relaks, złagodzenie stresu, a nawet niższe ciśnienie. Neuroestetyka i neuroarchitektura potwierdzają to, co od wieków intuicyjnie czuli artyści oraz projektanci. Moda na harmonijny szczęśliwy dom trwa od zawsze, ale to fakt, że dziś łatwiej niż kiedyś wpaść w pułapkę kompulsywnych zakupów do domu. Moda ma w tym swój udział, ale my nie musimy poddawać się tym, co nam dyktuje. Długo uczyłyśmy się tego, jak skompletować garderobę i nie kupować zbyt wiele i teraz wystarczy to zastosować w naszych domach. Tam też powinnyśmy zacząć od bazy. W przypadku ubrań były to na przykład dżinsy, biały t-shirt czy czarna marynarka. W mieszkaniu będzie to stolarka, podłoga, detale wykończeniowe, kolory ścian – w tych przypadkach warto postawić na jakość i klasykę. Stroje, które wybieramy powinny pasować od naszego stylu życia (wysokie obcasy i eleganckie sukienki raczej nie spełnią się jako codzienny strój trenerki fitness), a zbyt dosłowne zapożyczenia z paryskich apartamentów nie będą dobrze wyglądać w mieszkaniu na nowoczesnym osiedlu. I dokładnie tak, jak w przypadku używanych ubrań – jeśli coś się nam już nie podoba, dbajmy o to, aby znalazło nowego właściciela.

    Naszą narodową cechą jest masowe uleganie tymczasowym trendom, co zawsze w dość w krótkim czasie prowadzi do wypaczeń. Tak było ze stylem prowansalskim (bielone meble w połączeniu z lawendowym kolorem wyglądają dobrze w południowym słońcu, za to średnio w zestawieniu z plazmowym telewizorem, trzema dekoderami i sofą z IKEA), skandynawskim (podróbkę krzesła DSW znajdziemy w co drugim domu) czy wcześniej już wspomnianym – nadsekwańskim, którego symbolem w Polsce jest gipsowa atrapa kominka z epoki Ludwika XIV.  Klasyka, ale idąca z duchem czasu – to takich rzeczy szukam najczęściej do mojego mieszkania. Nigdy nie zanurzam się całkiem w jednym stylu i bardzo zależy mi na osobistym charakterze wnętrza. Nie traktuję tej przestrzeni jak dekoracji, tła do zdjęcia na Instagramie, ale raczej jak coś, co będzie kształtowało naszą codzienność. 

dywan, pufa, fotel, poduszka – Jotex (poniżej znajdziecie kod zniżkowy na 30%) // lawendowy sweter – MLE Collection // na pytania o ubranka maluszków odpowiadam w komentarzach :)

Przez żołądek do mody.

    Zastanawiacie się pewnie co ma wspólnego jedzenie z przemysłem modowym. Nie. Nie chodzi o bawełnę z ziemniaka. We wstępie wspomniałam, że „fast fashion” to wynik także tego, że zakupy dają nam przyjemność i dlatego oparcie się im wymaga od nas pewnej dozy dyscypliny. Podobnie jak powstrzymywanie się od słodyczy. Ale te dwie dziedziny łączy coś więcej. Podobnie jak światem mody, także kuchnią rządzą długofalowe trendy i chwilowe tendencje – widać wyraźnie, że obecna sytuacja na świecie  wpływa na nie w równym stopniu.

    Uczymy się kupować mniej ubrań, ale lepszej jakości, denerwuje nas, gdy słyszymy, jak sieciówki pozbywają się niesprzedanych ciuchów, zwracamy się w stronę małych polskich marek. A jak jest z jedzeniem? Dokładnie tak samo. Wolimy jeść mniejsze porcje, ale dania muszą być pyszne i zdrowe, uczymy się prowadzić gospodarstwo domowe zgodnie z ideą „zero waste”, szukamy lokalnych dostawców. Nie bardzo potrafię znaleźć argument, aby tej modzie nie ulegać – w końcu logiczniej jest inwestować w to, co na talerzu, niż w to, co na siebie wkładamy, bo w pierwszym przypadku na szali jest nie tylko dobro planety, ale także nasze zdrowie.

    Co więcej, odżywianie zgodne z najnowszymi trendami, to coś, co dla wielu może okazać się substytutem cotygodniowych wyprzedaży w Zarze. O ile kupowanie codziennie czegoś nowego do ubrania jest dziś „w złym tonie” (i z założenia jest po prostu niefajne), o tyle jeść możemy za każdym razem coś innego. Wczoraj wybrałam zupę pho, dziś wolę kaszę pęczak z warzywami, a wieczorem kilka kromek chleba na zakwasie z pobliskiej piekarni. Ba! Możemy to też sfotografować i pochwalić się światu swoim modnym posiłkiem, dokładnie tak samo jak stylizacją. Nieważne, że uwielbiamy minimalistyczny styl, a w szafie króluje czerń – w restauracji, czy we własnej kuchni możemy dać zaszaleć naszemu ekscentrycznemu alter ego.

    Wracając jednak do meritum – kiedyś, gdy poznawaliśmy nową osobę, pytaliśmy jakiej muzyki słucha, dziś pytamy co i gdzie lubi jeść. Bywanie na targach śniadaniowych to dziś lepszy sposób aby być na czasie, niż zakup torebki od Loewe. Z kolei domowe gotowanie stało się elementem wielkomiejskiej mody. Nawet „comfort food” nie ma być już tylko pyszne. Skoro już grzeszymy objadając się tłustymi i kalorycznymi frykasami, to jednak wykonujemy wysiłek i przyrządzamy je same, mając dzięki temu pełną kontrolę nad jakością składników i ich świeżością. U moich ulubionych influencerek widzę pewną spójność w codziennej diecie. Dziś jedzenie ma być wyrazem troski o zdrowie i samego siebie. Potrawy, które wybieramy i którymi chwalimy się w sieci nie mają być tylko piękne – to co jemy (i to czego NIE jemy) coraz częściej definiuje to, kim jesteśmy. Bardziej niż ubiór.

 PRZEPIS NA JESIENNE CIASTO, KTÓRE NIGDY NIE WYJDZIE Z MODY 

   Jak wiecie dzielę się z Wami przepisami tylko wtedy jeśli po ich  wielokrotnym przetestowaniu mam pewność, że są warte grzechu. Z takiej ilości składników wystarczy Wam ciasta  na dwa hmm… placki? Tarty? Gigantyczne „drożdżówki”? Sama nie wiem jak to nazwać, ale masy wychodzi sporo i naprawdę warto wszystko wykorzystać, bo ten deser znika błyskawicznie, a domownicy na pewno zażądają więcej. 

skład na ciasto:

400 g mąki + garść do podsypania

150 ml ciepłego mleka

30 g świeżych drożdży

50 ml oleju roślinnego

2 jajka

60 g cukru

100 g masła

skład na słodki farsz (na dwa ciasta):

5 jabłek pokrojonych w pół księżyce

konfitura z płatków róż (nie mylić z owocami)

laska wanilii

50 ml rumu

masło

płatki migdałów

Sos do polania na gotowe ciasto:

tabliczka białej czekolady

3 łyżki gęstej śmietany

Sposób przygotowania:

1. Świeże drożdże rozpuszczamy w ciepłym mleku z łyżką cukru i 2 łyżkami mąki. Zaczyn odstawiamy w ciepłe miejsce (najlepiej przykrywając lnianą serwetą). Po 15 minutach powinien podrosnąć. Do oddzielnej miski przesiewamy pozostałą mąkę, cukier i jajka. Dodajemy wyrośnięty zaczyn i jednocześnie mieszamy. Następnie dodajmy rozpuszczone i ostudzone (nie gorące!) masło i wyrabiamy ciasto (wyrabiam mechanicznie za pomocą haka, ale rękoma też da radę). Po kilku minutach wyrabiania ciasta dolewamy cienkim strumieniem olej i ponownie ugniatamy ciasto. W efekcie końcowym ciasto nie powinno kleić się do rąk. Odstawiamy ciast na minimum 45 minut.

2. W dużej patelni na małym ogniu rozpuszczamy masło i dodajemy umyte jabłka pokrojone w półksiężyce (pestki oczywiście wycinamy), dodajemy nasiona ze środka laski wanilii (samą laskę też można wrzucić – a co tam!), dolewamy rum i czekamy aż jabłka delikatnie zmiękną. 

3. Dzielimy ciasto na dwie części i rozwałkowujemy na dwa placki (proporcje w przepisie powinny wystarczyć na dwie sztuki ciasta). Na środku rozsmarowujemy pokaźną porcję konfitury z płatków róż i układamy jabłka. Delikatnie zaciągamy brzegi ciasta, aby uzyskać formę jak na zdjęciu. Posypujemy ciasto płatkami migdałów i wstawiamy do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na około 15-20 minut (ciasto powinno być zarumienione). 

4. Do małego garnuszka wlewamy parę łyżek gęstej śmietany i stawiamy na bardzo małym ogniu. Dodajemy białą czekoladę i mieszamy aż do jej całkowitego roztopienia. Wyciągamy ciasto z piekarnika i polewamy jej tą pyszną miksturą. Dajcie znać czy Wam wyszło!

Podobno od czasu pandemii panuje moda na meble przypominające kokony. Pff! Ja ten trend uwielbiam od zawsze ;). Podaję obiecaną zniżkę do Jotexu – od dłuższego czasu znajduję tam ponadczasowe rzeczy do domu, które dobrze radzą sobie ze zmianą trendów. Jeśli w trakcie dokonywania zakupów wpiszecie kod KASIAOCT30 otrzymacie aż 30% rabatu na całe zamówienie plus 5% dodatkowego rabatu dla cen na czerwono (jednorazowa promocja dla każdego Klienta do 30.11.2021). Tutaj znajdziecie fotel, a tutaj lampę

Tik tak, tik tak.

    Sklep Oysho, należący do największego dziś koncernu odzieżowego Inditex, ruszył parę tygodni temu ze sprzedażą gier, w które pewnie wiele z Was grało w dzieciństwie, gdy padał deszcz. Oczywiście wszystko się wyprzedało nim zdążyłam powiedzieć „bingo”. Dlaczego marka sprzedająca na co dzień staniki i szlafroki postanowiła dodać do swojej oferty bierki?

    To kolejny dowód na to, że moda zaczyna wybrzmiewać w mniej materialnych aspektach naszego życia. Gdy ma się już dostęp do wszystkiego zaczynamy w końcu widzieć to, czego naprawdę pragniemy. Współprzeżywanie, szczęśliwe beztroskie chwile, rozwój duchowy to największe luksusy dzisiejszego świata. I nie chodzi wcale o to, aby urządzać wysublimowane pięcio-daniowe kolacje dla znajomych (wiem co mówię – jestem na tym etapie, w którym powstrzymuję się przed tym, aby zrobić sobie vifona na obiad byleby zyskać parę minut na układanie puzzli ze starszą córeczką), ale żeby dni nie uciekały nam przez palce niezauważone. Zabawne, że dziś  nawet czas wchodzi w romans z modą…

Modę na piękne książeczki dla dzieci akurat kocham i nie chcę, aby kiedykolwiek przeminęła. Żałuję, że nie mogę tu wrzucić tych wszystkich nagrań z mojego telefonu, na których razem udajemy odgłosy zwierząt (Wy za to raczej nie musicie żałować ;)). Książeczka "Agugu", której autorką jest Anna Trawka (pedagog i logopeda) to perfekcja w każdym calu. Obrazki są piękne, co ważne podobają się nie tylko dorosłym, ale i dzieciom, na długo potrafią skupić ich uwagę i motywują do pierwszych wypowiadania słów. Książka ze zdjęcia jest sprzedawana w potrójnej serii, tak aby wprowadzić kolejne wyzwania, gdy pierwsze sylaby zostaną już opanowane ( "Akuku" i "Gadu gadu"). Dziękuję autorce za ten piękny, wesoły (i głośny) czas przy czytaniu i za to, że chciało jej się wykonać tyle pracy, aby stworzyć coś wartościowego. 

   Na prezentacjach topowych marek, gdzie influencerzy mają okazję się pokazać, nikt raczej nie powie, że w ostatni weekend spędził pięć godzin na scrollowaniu instagrama, a potem siedział na kanapie. I o ile w wielu przypadkach opowiadanie o swoich przemyśleniach po obejrzeniu dzieł Fangora jest czystym snobizmem, to i tak cieszę się, że wpływowe osoby próbują przekonać szerszą widownie do tego, aby chociaż wyjść na spacer i upiec ciasto. Lepsze to, niż otworzyć paczkę czipsów do kolejnego „serialu wydmuszki” na Netflixie.

    To paradoks, że z jednej strony wiele z nas chwali się w sieci tym, jak spędza wolny czas (wygląda na to, że w ostatni weekend połowa Polek, które obserwuję była w Elektrowni Powiśle na wyprzedażach ubrań celebrytek) z drugiej – to właśnie media społecznościowe kradną go najwięcej. I to wcale nie jest „modne”. Na czasie są teraz z kolei wieczory z planszówkami, bywanie na wystawach, przedziwne odmiany jogi, tematyczne spotkania z przyjaciółmi – czyli wszystko to, co w jakiś sposób wzbogaci naszą duszę i umysł, ale nie pozostanie po tym żadna namacalna rzecz (no chyba, że ktoś ukradnie sobie pionka na pamiątkę).  

Każda chwila może być wartościowa. U nas zmiana pościeli to, jak wizyta Jump City. Już dawno zauważyłam, że taka niepozorna czynność, to jeden z najfajniejszych plenerów na rodzinne zdjęcia. Śmieję się pod nosem, bo nawet tu wkrada się moda – lniane pościele zawojowały Instagram. Ja wybieram te od polskich marek

Pościel od So Linen! nie ma żadnych guzików ani plastikowych elementów, co jest bardzo istotne, jeśli oddajecie pościel do magla. Podoba mi się, że idea marki jest to, aby ich produkty można było przekazywać z pokolenia na pokolenie, bo są tak trwałe. W ofercie tej marki są też piękne obrusy (mam jeden i jego jakość zachwyca). 

   Zakupy to szereg wyborów jakich dokonujemy na poczet komfortu naszego życia. Dzięki nim możemy jeść, mieszkać i żyć coraz piękniej. Tylko od nas zależy, czy skupimy się na tym, aby kupować, czy będziemy korzystać z tego, co już kupiłyśmy. Nieważne czy mowa o płaszczu, fotelu, perfumach czy robocie kuchennym.

    Zbliżają się moje urodziny – gdy mąż zadał mi pytanie, co bym chciała dostać od niego w prezencie, to wyciągnęłam długą listę i zaczęłam czytać. Ha, ha, ha – nieeee, nie zrobiłam tak, ale kilka rzeczy od razu przyszło mi do głowy. Spacer z alpakami z całą rodziną za Przodkowem? Przyjęcie w ulubionej restauracji? Dwa dni tylko z nim i córeczkami za miastem? Albo wymarzony kurs gotowania z Mimi Thorisson? Ma w czym wybierać. W każdym razie, przez myśl mi nie przeszło, aby prezentem była nowa torebka. A to niby blog o modzie, prawda?

*  *  *

 

Last Month

   Dni mijają mi coraz szybciej i to właśnie dlatego "Last Month" pojawia się tak późno. Sierpień, wrzesień, mrugnięcie oka i nim się obejrzałam już mamy październik. Pracowite dni pędzą jak szalone i czasem brakuje mi dodatkowej ręki albo zaśpię na zdjęcia, które planowałam od tygodnia. Innym razem z premedytacją zostawiam wszystko na potem, aby ruszyć z dwójką maluchów na przydługawy spacer albo usmażyć sto naleśników. Piszę o tym trochę z dumą, bo parę lat temu pewnie dostałabym wysypki na myśl, że nie wszystko mam dopięte na ostatni guzik, a pranie drugą dobę leży nierozwieszone w pralce ;). Dziś priorytety trochę się przeformułowały i wolę aby codzienność była wesoła, a nie perfekcyjna. 

   Jesień wpuszczam do domu drzwiami i oknami – dosłownie, bo parę kasztanów wleciało mi ostatnio do sypialni. W dzisiejszym zestawieniu pojawia się też ostatni podmuch lata i wiele ujęć z mojej codziennej pracy. Zobaczcie co wykrzesałam z albumu swojego telefonu :). 

Gdy sztuka przenika do twojego domu w bardzo dosłowny sposób… Wolicie słoneczniki Moneta czy Vincenta van Gogha? Te które widzicie na zdjęciu mojego laptopa znajdziecie w Desenio (poniżej podałam kod zniżkowy do tego sklepu więc korzystajcie). 

1. Na chwilę wróciły upały więc robimy owocowy koktajl! // 2. Ostatnia wizyta w Lubiatowie, ale pierwsza w nowym składzie! Do zobaczenia za rok! // 3. Morze na odwrót. // 4. Nowy numer Vogue'a o nowych początkach i lilie, które tak kocham. // U nas w domu dzieci i psy mają kategoryczny zakaz spania w łóżku! (ha… ha… ha)Sztuka w paczce. Jeśli szukacie grafik lub reprodukcji, które ożywią Wasze wnętrze, to przypominam, że na Desenio znajdziecie parę moich wyborów w SELECTED BY Katarzyna Tusk (grafiki, ramki i passpartout przychodzą w solidnej teczce). Z moim kodem zniżkowym KASIADESENIO dostaniecie 35% zniżki na plakaty w Desenio do 21 października (z wyłączeniem ramek i plakatów z kategorii Handpicked/Personalizowane). Zniżka nie łączy się z weekendową kampanią na stronie 8-11.10. Więcej inspiracji plakatowych znajdziecie na profilu Desenio. Nie mówcie nikomu, ale celowo wybrałam na sesję wizerunkową okolice Ciekocinka, aby później móc tam zostać z rodziną i trochę się poobijać :D. Piękne polskie pustkowia. Mieliśmy też w minionym miesiącu ważną uroczystość (uprzedzając pytania – buciki to Pepa&Company, sukienka to Petite Maison).Chciałabym nie być taka staroświecka, ale nie potrafię i wszystkie kartki z życzeniami zawsze chowam do szuflady na pamiątkę.1. Pierwsza w tym roku cynamonowa bułeczka i kawa z dyniowym syropem. // 2. Czy u Was w domu zmiana pościeli również oznacza godzinną zabawę? // Jak już mamy za sobą poranne ćwiczenia, to jeszcze śniadanie. Gdy temperatury jeszcze na to pozwalały, a słońce grzało trochę mocniej przenosiłam się ze swoim domowym biurem do ogrodu. // Sprzątamy i szykujemy się na jesień. // Ulubiona huśtawka, którą tata zrobił sam.… i ciężar mamy też uniesie. 
1. W Ciekocinku zaprzyjaźniłyśmy się nie tylko z wierzchowcami. // 2. Stara stadnina odzyskała blask po renowacji. Uwielbiam to miejsce! // 3. Z ryżem czy z makaronem? // 4. Jedno spojrzenie za okno w sypialni i od razu wiadomo, że zbliża się jesień. Słońce nawet w południe jest nisko, a liście kasztanowca tracą zielony kolor. // "A szczoteczkę do zębów spakowałeś?". Jesień jak z ulubionych powieści. "Tajemniczy ogród", "Ania z Zielonego Wzgórza" czy "Dzieci z Bullerbyn"? Którą lubiłyście najbardziej?1. Zamiast zajadać się szarlotką powinnam zagrabić liście… // 2. "To niewykonalne, aby zrobić wszystko to, czego chcemy. Albo wszystko to, czego oczekują od nas inni. A więc jak powinniśmy wykorzystać czas, który nam dano?". // 3. Przedsprzedaż tego swetra rusza już w środę. // 4. Wnętrze Iconic Design w Gdańsku. //Praca z Wami, to żadna praca. ;) Deszczowy Nowy Jork? Nie – to ulica Lelewela w Gdańsku. Jeśli ktoś jeszcze nie widział tego jesiennego wpisu z żabią stylizacją to zapraszam tutaj1. Bo najlepsze przygotowanie wymaga inspiracji – moodboardy na sesjach to podstawa. // 2. Klasyka w kolorze jasnego ecru. // 3. Warkoczowy sweter przewija się w kolekcji co roku, ale zawsze w odświeżonej wersji. // 4. Białych koszul nigdy dość. A tak serio, to w szafie warto mieć jeden ponadczasowy model, który sprawdzi się na lata. Koszula Brescia jest wykonana z mieszanki lnu i bawełny. // Dobra baza to podstawa! Jeśli zabieramy się za takie architektoniczne projekty to zawsze oznacza tylko jedno – idzie jesień! Tę piękną kołderkę z galaktycznym wzorem znajdziecie tutajA co schowałyśmy w kołdrowej fortecy? Oczywiście książeczki do czytania. Nowy „Pucio zostaje kucharzem" to chyba nasza ulubiona część z tej serii. Ktoś tu ewidentnie odziedziczył po ciotce zamiłowanie do gotowania ;). 

Wszystkie sceny musiałyśmy później odwzorować w prawdziwym życiu. W książeczce znajdziecie przepis na puciowe placuszki z owocami do samodzielnego przyrządzenia.

1. Mielone z ciastoliny. Miło, jak ktoś ci zrobi pyszny domowy obiad i jeszcze ciebie nakarmi. // 2. Tylko na paluszkach, żeby nie obudzić… // 3. Ciężki miesiąc, ciężkie sesje, chwila wytchnienia przy kominku i wiadro kawy – proszę! // 4. Chyba wiadomo skąd ta paczka. // Prawdziwy "Wiatrodzień" w Sopocie. 1. Zbieramy kasztany. Niestety tylko ja mam później cierpliwość robić z nich ludziki. // 2. Każdy dzień ze słońcem (i kawą w dłoni) cieszy. // 3. Fontanna w parku w Sopocie i odmiana róży o nazwie Geisha. // Ulubioną kawę robi mi mąż – w kawiarce. // Już za długi ten spacer, mamo. Uwielbiam takie ponadczasowe modele – być może pamiętacie te trzewiki z zeszłorocznych wpisów. Mój model został wykonany z bardzo delikatnej skóry i występuje w kilku kolorach. Parę razy pytałyście mnie już o zniżkę do marki Balagan więc z przyjemnością dzielę się kodem. Wystarczy, że wpiszecie MLE20 w trakcie dokonywania zakupów a dostanie -20% na całą regularną kolekcję. Na stronie są już pierwsze jesienne nowości a kod działa do 10.10. To także jeden z moich wyborów dla Desenio. Jego nazwa to "Vintage Face No2". 1. A jak Wy reagujecie na słowo "poniedziałek"? // 2. Wieniec tym razem w bardziej jesiennym klimacie. Takie cuda znajdziecie w mojej ukochanej pracowni florystycznej Narcyz w Gdyni. // 3. Zaraz się przyłączam! // 4. Dekonstrukcja migdałowego laguna. Tfu! Znaczy croissanta. // Szukamy muszelek – a dopiero co było lato i budowałyśmy zamki z piasku. Dynie to takie choinki jesieni, prawda? Co najczęściej z nich przygotowujecie? U mnie prym wiedzie zupa dyniowa i pieczona dynia na ostro. Z ciastami za dużo roboty – wolimy szarlotki ;). 
Ruszamy za miasto!1. Jaka szkoda, że mamy tylko dwa kilogramy tego deseru! 2, 3 i 4. Weekend na kaszubach. Wystarczy kilka godzin, aby trochę odetchnąć i wrócić do Sopotu z nowym nastawieniem.Grill jesienią. 1. Czy znajdę jeszcze jakiś pusty fragment ściany na kolejne grafiki? // 2. Fotel od marki De Padova, który zdobi wnętrze showroomu w Gdańsku. Nadal nie mogę się na niego napatrzeć. // 3. Piękną pościel, którą widzicie na zdjęciu pochodzi z najnowszej kolekcji Layette. Jest ręcznie malowana i dostępna w dwóch rozmiarach. Przychodzi pięknie i estetycznie zapakowana. Mam z tej marki także wersję niemowlęcą z wypełnieniem, którą zostawiłam sobie po pierwszej córeczce – teraz znów jest w użytku. // 4. Otatnio zdecydowanie częściej jestem po tej stronie aparatu. // Gdy kurier ledwo zdąży powiedzieć "dla pani kataaa…" a ja już mówię "dziękuję" i pędzę otwierać paczkę. Moją recenzję tej maski do twarzy (Nawilżająca Całonocna Maska Czarna Herbata & Arbuz) znajdziecie tutaj. W paczce widzicie też tonik Korzeń Żeńszeń &Kwiat Ylang Ylang. Bardzo chwaliłam sobie również krem ze sfermentowanym granatem, ale nie mam stu procentowej pewnośći czy kobiety karmiące mogą go stosować (na pewno w przyszłości do niego wrócę i bardzo go Wam polecam). Nazwa marki pochodzi od słów „kirei hada”, które po japońsku oznaczają „piękna skóra”. Nie testuje na zwierzętach i pakuje swoje produkty w ekologiczny sposób. No i podoba mi się ta oszczędność w wyglądzie opakowań. Przy okazji przypominam Wam, że do końca roku możecie jeszcze korzystać z kodu rabatowego na kosmetyki Kire Skin. Na hasło MLE otrzymacie 15% rabatu! :)Całonocna maska Kire stworzona, by nawilżać i odżywiać skórę twarzy oraz pomóc jej zachować zdrowy blask. To już mój drugi słoik.1. Gdy razem z Asią przeglądamy zdjęcia najnowszej kampanii i nie możemy zebrać szczęk z podłogi. // 2. To które powiesić? // 3. Dajcie znać jeśli chcecie ten przepis! // 4. Ciepło i przytulnie. Nigdzie się nie ruszam. // Tęczowa alpaka czyli pamiątka z wyprawy do Zoo. Ona wybrała, dziadek kupił, a mama nosiła potem przez trzy kilometry ;).
Kiedyś wydawało mi się, że spacer z samym Portosem to wyczyn :D. Przygotowania. Coraz mniej makijażu, coraz więcej pielęgnacji. 

Gotowa do drogi i gotowa na jesień! Ruszacie ze mną?

*  *  *

Last Month

   Między początkiem a końcem sierpnia wiele się zmieniło. Przeglądając dzisiejsze zdjęcia wpadam w lekką panikę – jak to możliwe, że to wszystko minęło tak szybko? Ja mam nieodparte wrażenie, że czas się teraz zatrzymał, a w rzeczywistości pędzi jak nigdy wcześniej. Nawet nie będę próbować omijać tutaj prywatnych wątków – "Last Month" oparty jest na retrospekcjach, a w ostatnich tygodniach prawie cała moja uwaga skupiona była na rodzinie i ciężko by było stworzyć ten wpis ograniczając się do tematów związanych z pracą. Mamy więc tutaj sporo domowych pieleszy, różne moje spożywcze dziwactwa i trochę poleceń z internetu.

   Zostawiam Was z tą sierpniową fotorelacją i wracam do swojej wesołej ferajny, która jakimś cudem jeszcze nie zauważyła, że przez chwilę mnie nie było. 

   *  *  *

Na początku czerwca, po powrocie z Włoch, musieliśmy już zrezygnować ze wszystkich dalszych podróży. Reszta wakacji upłynęła nam więc pod znakiem Lubiatowa. To tam spędzaliśmy weekendy, jeśli tylko pogoda na to pozwoliła. 

1. Nie nudziliśmy się nawet wtedy, gdy nie było typowo plażowej pogody. // 2. Mocny filtr na twarz i można dalej pracować nad opalenizną. // 3. Restauracja "Ping Pong" w Gdańsku. Dania nie są najlżejsze, ale warte grzechu. // 4. Ukochana droga przez Krokową. Ciekawe kiedy znów zaprowadzi nas do morza. // 

Ależ te opakowania są piękne! A to co w środku nie jest wcale gorsze – kosmetyki od Oio Lab odkryłam na początku sierpnia i od razu bardzo je polubiłam. Które kosmetyki przetestowałam? 

Oio Lab Wyciszająca kuracja adaptogenna do twarzy The Forest Retreat oraz wielopoziomowe serum nawilżające do twarzy Aquapshere to dwa produkty, których używałam. Ich skuteczność została potwierdzona badaniami wykorzystującymi najnowsze metody biotechnologiczne pod nadzorem naukowców Uniwersytetu Przyrodniczego i Medycznego w Poznaniu. Z mojego punktu widzenia skóra po codziennym używaniu kuracji (serum używałam od czasu do czasu) ma równiejszy koloryt i wygląda na bardziej wypoczętą. Produkt składa się w ponad 99% z substancji pochodzenia naturalnego. Marka deklaruje również, że za każdy zakup tego kosmetyku posadzi 1 m2 bioróżnorodnego lasu (!). Z przyjemnością więc dzielę się z Wami specjalnym rabatem. Z kodem MLE15 otrzymacie 15% zniżki na zakupy w Oiolab. Kod działa przez tydzień, więc spieszcie się z zakupami! 1. Opakowania niczym abstrakcyjny obraz. // 2. Coś czuję, że ten sweter zrobi furorę, a jego właścicielki nigdy się z nim nie rozstaną. // 3. "Wyśpij się na zapas" to rada, która irytowała mnie najbardziej ;). // 4. Słabości ostatnich tygodni. Ogórki gruntowe w każdej ilości! // Miodowa paczka od Apimelium. Czekaliśmy już na nią bardzo niecierpliwie. Zapas miodów i… krówek miodowych. Najlepsze na świecie. Chowam do szafki nim reszta się zorientuje. 1. Będzie też wersja szara! Liczba sztuk jak zwykle ograniczona! // 2. Rewa, czyli kolejne piękne plenery na polskim wybrzeżu. // 3. Zamówiłyście coś z mojej kolekcji dla Desenio? // 4. Kazałyśmy Wam długo czekać na tę wełnianą kurtkę-misia, ale zapewniam, że warto. // Ironman w Gdyni. Kibicowaliśmy do samego końca! Dziękujemy Józikowi za tyle emocji!Lokomotywy, tramwaje, samoloty – pierwsze pasje, które pielęgnujemy chociaż nie mamy pojęcia skąd się wzięły ;). A to już Wasze wypieki! To ciasto naprawdę zawładnęło internetem. Może ktoś próbował już w wersji jesiennej ze śliwkami? 

1. @dreamyalex // 2. @moomie.home // 3. @domnamazowszu // 4. @minimalist_girls

Podobno mało Wam poleceń książkowych dla najmłodszych. "Historia muzyki dla dzieci" to jedna z tych pozycji, którą na pewno warto mieć!Od Bacha do Billie Eilish, od Mozarta do Miriam Makeby – czym jest muzyka i dlaczego ją tworzymy? W tej książce znajdziecie też playlistę z utworami, których można słuchać w trakcie lektury (i nie tylko).1. Jedno wydanie, cztery okładki. Która najbardziej Wam się podoba? // 2 i 3. Poczta kwiatowa! Ciekawe z jakiej okazji? ;) // 4. Czy te ciepłe wieczory jeszcze wrócą? // Wszyscy razem. Portos jak zwykle w centrum sterowania. 1. Tak wygląda sierpień na papierze. W rzeczywistości było trochę zimniej… // 2. Niebo w lecie. // 3. Bo symetria to estetyka głupców ;). // 4. Zimna kawa, szlafrok, plamy z mleka. Ale ona czysta i pachnąca! // Ciocia Asia i ciocia Gosia. Towarzystwo to najlepszy sposób na emocjonalne sinusoidy świeżo upieczonych mam!1. Mój rekord to pięć godzin w tej pozycji. // 2. Jeszcze w piżamie ale spineczka we włosach musi być. // 3. Pytałyście o postępy… // 4. Koszulę Brescia zawsze możecie obejrzeć na żywo w showroomie i przekonać się jak ten klasyk sprawdzi się w Waszej garderobie. // Czyli zgodnie z planem wprowadzamy się za tydzień?
1. Zapasy na jesienne popołudnia z herbatą. // 2. W otoczeniu dobrego malarstwa nawet kolki mniej straszne. // 3. Poranek po burzliwych wydarzeniach w sejmie. Nie chciało nam się wstawać i nastrój siadł. // 4. Moja druga szafa. Mam świetną wymówkę, że niby prowadzę markę odzieżową, a moje mieszkanie to trochę biuro, ale i tak nie mogę patrzeć na ten fotel… // Dochodzimy do siebie. W domu najlepiej. 1. Melon ze świeżą miętą. Uwielbiam! // 2. Siostry. // 3. Zmieniam galerię, aby lepiej pokazać Wam wybrane przeze mnie grafiki. // 4. Angielska pogoda nie wszystkim przeszkadza. // Pierwsze spacery w czwórkę. Pogoda nam co prawda nie sprzyja, ale nadal liczymy na babie lato. 1. Babka. Prosta, nieprzereklamowana, pyszna. Kilogram powinien mi wystarczyć (do południa). // 2. Rozpływam się. // 3. Rozpływam się jeszcze bardziej. // 4. Zmierzamy w stronę ulicy Wajdeloty po najlepsze lody w mieście. // Molo w sierpniu. A we wrześniu jest jeszcze ładniej i cała plaża dla nas!Filmowe wieczory w doborowym towarzystwie. 1. Panie z gdyńskiego Narcyza przybyły z niespodzianką. Najlepsza kwiaciarnia w Trójmieście! // 2. Pierwsze chwile i polaroidy. // 3. Lista książek, które mogą odmienić podejście do sztuki. Całą listę znajdziecie w tym wpisie. // 4. Aparat rozgrzany do czerwoności. // Jestem pewna, że to słońce jeszcze do nas wróci w tym roku!
Pasażer na gapę. Jakby wyjęte z obrazu Van Gogh'a. A może Moneta? Które wolicie?
1. Mamy nowa półkę ale miejsca na książki nadal za mało… // 2. Tak, to tu spędzam teraz najwięcej czasu. // 3. Temat przewodni nowego wydania Vogue'a. Chyba do mnie pasuje! // 4. Migdałowy. Nie wiem czy się podzielę. // A gdy za oknem pada to Tour de Pologne przenosi się do salonu.Nowa kolekcja na wieszakach prezentuje się całkiem ładnie!A to jedna z nowości którą szykujemy dla Was na jesień czyli golf  z wycięciem. Sama zrobiłam! :)Deszcz za oknem, gorąca herbata, nawet jeż się pojawił – idzie jesień jak nic! Jeśli szukacie najlepszej z możliwych herbat na wrześniowe wieczory to Milk Oolong od Newbytea na pewno sprosta Waszym oczekiwaniom. 
"Wielowarstwowa kwiatowo-kremowa nuta" – tak brzmi opis tej herbaty, a ja Wam mówię, że jest po prostu przepyszna. 

Sierpniowy spokojny wieczór. Na szczęście nikt jutro nie idzie do szkoły. Kładę się spać chociaż wiem, że zaraz ktoś mnie obudzi. Dziękuję za uwagę! 

*  *  *

 

Sztuka dla (nie)wybranych, czyli jak ją przenieść do codzienności, aby mogła przetrwać, meble z przeszłości nadzieją na przyszłość i wiele więcej. Wasze ulubione umilacze na styku lata i jesieni.

   Za oknem romans lata i jesieni trwa w najlepsze. Poranny chłód spiera się z wciąż ciepłymi promieniami słońca, a parę żółtych liści kasztanowca opadło przy kwitnącej jeszcze hortensji w moim ogrodzie. Uwielbiam ten czas w roku – z zawodowego punktu widzenia to dla mnie od paru lat zapowiedź czegoś nowego. Wypuszczenie kolejnej kolekcji to chyba podobne emocje jak rozpoczęcie roku szkolnego, tyle że bez kartkówek z matematyki. To także wytężony czas pracy twórczej – przygotowywanie moodboardów do kampanii i większości zdjęć dla całej marki odzieżowej może wydawać się nieco przytłaczające, ale to ten element pracy, który lubię najbardziej i cieszę się, że przypadł mi on właśnie teraz. W zaciszu czterech ścian i z mini tobołkiem na brzuchu mogę godzinami przeglądać albumy i tworzyć w głowie kadry, bo w związku z pojawieniem się nowego członka rodziny wszystkie inne sprawy zawodowe odłożyłam na później.

    Na „pierwszy rzut” idzie wtedy zawartość mojej biblioteczki i notes, czyli szukanie inspiracji w bardzo tradycyjny sposób. Później wkracza do akcji Pinterest, którego algorytm działa już tak perfekcyjnie, że po skonkretyzowaniu ogólnej wizji zanurzam się w dziesiątkach pięknych zdjęć, stylizacji, obrazów i grafik. Plaża w surowym, zimowym wydaniu? Proszę bardzo. Kadry, które wydobędą z wełnianych swetrów strukturę warkoczowych splotów? A masz tu pięćdziesiąt opcji. Szukasz spójnej palety barw, która ożywi neutralne kolory ubrań? Już podpowiadam, a ty wybieraj co się podoba. Napakowana po korek pięknymi obrazami odkładam na bok sprawy MLE Collection i wracam do czytania perfekcyjnej „Ulicy Czereśniowej”! Siedzimy sobie w trójkę na dziecięcych krzesełkach, które znalazłam razem ze stolikiem w sklepie vintage (ciekawe do kogo należał ten zestaw sześćdziesiąt lat temu i w co bawiły się przy nim dzieci?) i zaraz sięgamy po pisaki, aby tworzyć dzieła na wzór Pollocka. Wstaję aby nalać sobie kawy do ulubionego kubeczka, który wygląda jak mini rzeźba i wracam do pokoju dziecinnego – czeka już na mnie mały fotograf, który odkrył sposób działania polaroida i zaraz wypstryka ostatnią kliszę.

    Sztuka przenika do mojego codziennego życia i pełni w nim aktywną, praktyczną rolę. Widzę ją w książkach dla dzieci, ręcznie wykonanych ceramicznych naczyniach, lampce na stoliku, czy w butelce ulubionych perfum, której kształt i logo też ktoś dawno temu zaprojektował. Oczywiście w pełni zdaję sobie sprawę z tego, że sztuka ma nas nie tylko koić i zadowalać estetyczne zmysły, ale też szokować i uczyć. Mam jednak spore obawy czy w świecie, w którym nie mamy nawet czasu na przeczytanie czegoś więcej niż tytułu artykułu na Onecie, bardziej wymagające treści mają jakąś szansę na przetrwanie. Co jakiś czas do mediów przebijają się informacje, które potrafią zainteresować szerszą publikę (jak prace Banksy'ego czy „Kobieta jedząca banany”), ale nie zmienia to faktu, że dziś sztuka w klasycznym rozumieniu zaczyna być coraz bardziej hermetyczna, a krąg osób, dla których jest ważna zawęża się niebezpiecznie szybko.

   Chciałam więc aby dzisiejszy artykuł z serii „Umilaczy” był czymś w rodzaju nowego otwarcia na ten temat. Świat się zmienia i nie ma co oszukiwać samych siebie, że sztuka i sposób jej przekazu oraz odbioru mogą pozostać takie, jak kiedyś. Pozbierałam więc materiały, przedmioty i książki, które, chociaż ze sztuką niewątpliwie są związane, to nie odstraszają, tak jak to czasem bywa, gdy znawca tematu postanawia zaprezentować nam cały wachlarz swoich spostrzeżeń na temat walorów formalnych malarstwa holenderskiego używając przy tym tylko jednego tonu głosu („naprawdę bardzo ciekawe proszę Pana, nie wiem czemu po godzinie zaczęłam chrapać”). No to zaczynamy… 

Od lewej: Balance // Paul Klee – Movement of Vaulted Chambers // Les Nymphes // Monet – The Artist's Garden at Vétheuil // Le Jardin No 1 // Monochrome Abstract No1 // Still Line //

Dzieła mistrzów w moim salonie.

    Nie wiem czy we współczesnych pokojach nastolatków na ścianach także królują plakaty, wycinki z gazet poprzeplatane ze zdjęciami z polaroidów, pocztówkami od pierwszej sympatii i przypiętym pinezką pamiątkowym biletem z Opener'a, ale gdy ja chodziłam do gimnazjum i liceum to tworzenie takich osobliwych kolaży bardzo mnie zajmowało. Zamiast minimalistycznych ramek – tablica korkowa z IKEA, zamiast obrazów – ulubione „stylówki” Kate Moss i Sienny Miller. Później, łącząc się z internetem przez kabel od telefonu stacjonarnego, odkryłam Tumblr i ku rozpaczy mojej mamy zużywałam w naszej domowej drukarce cały tusz, aby móc powiesić na ścianie cytaty, pierwsze zdjęcia influencerek z kawą ze starbunia i inne słodkie obrazki, których dziś pewnie nie trzymałabym nawet w piwnicy. Bardzo jednak lubiłam ten sposób ekspresji, a słabość do zbierania wszelkiego rodzaju grafik, obrazów i zdjęć pozostała mi do dziś. Często zadajecie mi w komentarzach pytanie, które – nie będę ukrywać – bardzo mnie irytuje, bo regularnie słyszę je również od mojego męża, a częstotliwość jego zadawania wcale nie wpływa dobrze na formułowanie logicznej odpowiedzi z mojej strony. „Po co ci u licha tyle grafik i obrazów?” (bo mi się podobają). „Czemu ich nie wieszasz?” (bo nie mam już miejsca na ścianach, poza tym wciąż nie mogę zdecydować, które wyglądają najlepiej). „Czy nie przeszkadza ci, że opierają ścianę?!” (gdyby tak było, to schowałabym je gdzieś głęboko w szafie). Moje argumenty niestety nie trafiają do drugiej strony więc trwamy w tym graficznym impasie już parę lat – spora część grafik nadal podpiera ścianę i z każdym rokiem jest ich więcej. Moje zacięcie minimalistki całkowicie wymięka w tym temacie i wcale, ale to wcale nie mam ochoty na żadne sortowanie i pozbywanie się jakiegokolwiek elementu z mojego zbioru. Znajduję dobrą wymówkę, że przynajmniej nikomu nie szkodzę – zbieranie grafik i obrazów, nawet w nadmiarze, nie ma takiego wpływu na środowisko jak chociażby kupowanie ubrań…

Od lilii Moneta, przez sztukę abstrakcyjną, aż po delikatne kreski w stylu szkiców Matisse'a – jestem przekonana, że bez trudu znajdziecie coś dla siebie w specjalnie wybranej przeze mnie kolekcji obrazów i grafik. Od lewej znajdują się: La Maison D'Art No2 i Van Gogh – Wheat Field with Cypresses.

    Kiedyś grafiki przywoziłam z podróży, bo w sklepach internetowych królowały wydruki o słabej jakości przedstawiające głównie oklepaną plażę z palmą albo panoramę Nowego Jorku, ale dziś sytuacja wygląda już zupełnie inaczej. Jeszcze dwa lata temu musiałam się naprawdę naszukać, aby znaleźć w internecie wycinanki Matisse'a, więc prawie padłam z radości, gdy Desenio zaproponowało mi wybór ulubionych grafik i obrazów wielkich malarzy tak, aby tworzyły razem spójną całość. Współpraca marzeń! Nie dość, że sporo tych plakatów sama bym kupiła, to jeszcze mogę przyczynić się do tego, że w Waszych domach pojawią się piękne reprodukcje. Mam więc przyjemność przedstawić Wam szanownych panów: Vincenta van Gogha, Paula Klee, Hokusai i Claude'a Moneta. Do swojej kolekcji Selected by Katarzyna Tusk dobrałam także parę delikatnych grafik – całość możecie zobaczyć tutaj.

Plakat przedstawiający akwarelę Paula Klee w wielkoformatowej wersji. Prezent ode mnie dla mnie ;). Cieszy bardziej niż markowa torebka. Tutaj macie dokładny link do grafiki (mój rozmiar plakatu to 50×70 cm).

   Naiwnie wierzę, że samo posiadanie kopii obrazu może już wzbudzić w nas głód wiedzy na temat jego twórcy i stylu jakim się posługiwał. Może zechcemy dowiedzieć się dlaczego Vincent van Gogh malował słoneczniki? Czy naprawdę był szalony? Wiedziałyście, że swoje pierwsze obrazy zaczął tworzyć dopiero w wieku 27 lat? Albo że słynny „Kwitnący migdałowiec” powstał jako prezent z okazji narodzin jego bratanka? Taką kartkę z życzeniami to ja rozumiem! 

Sztuka przeszłości dla przyszłości.

   Sztuka w naszym umyśle i codziennym życiu coraz częściej wypierana jest przez nowocześnie brzmiący dizajn, który pozwala wrażenia estetyczne połączyć z funkcjonalnością. Łatwiej zainteresować nim przypadkowego odbiorcę, bo otacza nas w codziennym życiu, a urządzanie wnętrz to coś, co cieszy się dziś powszechnym zainteresowaniem (jak pokazują telewizyjne metamorfozy mieszkań – niestety z różnym efektem). Może tu tkwi klucz do serc mas?

  Sztuka, według jednej z wielu definicji (z której każda wydaje się być niekompletna) to pewnego rodzaju doświadczenie wzbogacające życie. I nie musi dotyczyć tylko obrazów wiszących na ścianie. Łatwiej jest nam uzasadnić zakup krzesła czy lampy do wnętrza niż obrazu z prawdziwego zdarzenia. Zwłaszcza jeśli za projektem stoi prawdziwy mistrz wzornictwa – w takim wypadku dana rzecz trzyma cenę znacznie lepiej niż najbardziej pożądane modele torebek od topowych marek. Przykład? Swój fotel 366 z PRL-u kupiłam jakieś pięć lat temu. Był w pełni odrestaurowany i kosztował niecałe pięćset złotych. Gdy dziś wchodzę na stronę Yestersena (to właśnie tam go wtedy znalazłam) nie znajdę nic podobnego poniżej dwóch tysięcy złotych (!).

Zdjęcie powyżej i dwa zdjęcia poniżej: zaledwie część moich mebli "z drugiego obiegu". Kultowy model 366, krzesło "muszelka" które doczekało się już trzeciego obicia, taboret z Indii, szafka przy łóżku i stolik z krzesełkami dla dziecka. Wyszperane na stronach internetowych, małych sklepikach połączonych z usługami renowacji, albo przejęte od rodziny i odnowione.

  W meblach vintage największą zaletą nie jest chyba ich nieprzemijająca wartość materialna. Mamy dziś na Ziemi tyle krzeseł, że powinny nam one spokojnie starczyć na najbliższych dwieście lat. Domyślacie się pewnie, że w związku z tym wcale nie zaprzestano produkcji kolejnych dziesiątek tysięcy. Po co w ogóle projektować coś jeszcze? Największe autorytety wzornictwa nie mają wątpliwości (polecam te podcasty na Spotify), że w najbliższych latach zmieni się podejście do projektowania mebli, a do głównych założeń (piękno i funkcjonalność) dojdzie jeszcze jedno, być może najtrudniejsze – powtórne wykorzystanie materiałów.   Nim jednak do tego dojdzie skupmy się na tym, co dwadzieścia lat temu nasi rodzice wynosili z domu „na wystawkę”, aby zrobić miejsce na modne wówczas meble z IKEA. Po przeliczeniu mebli w moim mieszkaniu z dumą stwierdzam, że tylko dwa krzesła, rama łóżka, kanapa i fotel w salonie nie miały przede mną żadnego właściciela! 


Podziwiając ceramikę od AOOMI naprawdę trudno zaprzeczyć temu, że przedmioty codziennego użytku mogą być jak małe dzieła sztuki. Patrycja, która jest założycielką, ukończyła angielską uczelnię w Leicester na Wydziale Projektowania Produktu i Mebla. Proste kształty kubków, misek i talerzy do wyboru jednokolorowe, dwukolorowe lub artystycznie nakrapiane kontrastowym kolorem aż proszą się, aby przygotować w nich coś wyjątkowego. Chociaż nawet poczciwe naleśniki wyglądają na nich bardziej awangardowo ;). Pamiętajcie, że z kodem MAKELIFEEASIER otrzymacie 20% zniżki na asortyment w AOOMI .

Każdy element naszego codziennego życia można zamienić w sztukę. Przygotowywanie posiłków można potraktować jak linię produkcyjną albo prawdziwy spektakl, którego finałem jest coś namacalnego, pięknego i wyjątkowego. Przekonałam się o tym odkąd mam przy sobie czujną widownię w kuchni, która śledzi każdy mój ruch, a po każdym wbitym jajku do ciasta wykrzykuje głośne "tadaaaam", jakbym właśnie wykonała cyrkową akrobację. (Rozmiar talerzy na zdjęciu to ten.)

Bądźmy jak dzieci.

   O sztuce trzeba umieć opowiadać. Potrzebna jest tutaj kombinacja dwóch cech – wiedzy (której ja niestety nie posiadam w wystarczającym stopniu) i charyzmy. Im cięższy temat tym bardziej niezbędne jest lekkie pióro. Plotkę o tym, która gwiazda jest w ciąży może napisać każdy – liczy się sucha informacja, a nie to czy redaktor portalu plotkarskiego posiada warsztat i poczucie humoru. I tak wszyscy z wypiekami na twarzy przeczytamy artykuł do końca. Ale gdy idzie na przykład o historię rzeźby, to sprawa robi się bardziej skomplikowana. Tym bardziej cieszę się, że mam na półkach kilka perełek, które traktują o sztuce w taki sposób, że naprawdę ciężko się oderwać. Zacznę tu od książek dla dzieci i rodziców, chociaż w gruncie rzeczy uważam, że każdy mógłby je przeczytać, bo ich przyjazna forma może skutecznie zainteresować nawet najbardziej sceptycznego nowicjusza.

   Czy dzisiejsze bajki są „fast-foodem” dla umysłu? Dlaczego „Psi patrol” jest jak hot dog, a „101 dalmatyńczyków” z 1961 roku jak dobry, pełnowartościowy posiłek? Odpowiedzi znajdziecie w „Wychowaniu przez sztukę” autorstwa Anny Weber. Wstyd się przyznać, ale dopiero parę tygodni temu sięgnęłam po tę książkę chociaż dostałam ją dobry rok temu. Jak to mówią „lepiej późno niż wcale”. Autorka przekonuje (i to bardzo skutecznie), że zamiłowania do sztuki można się nauczyć oraz że rozwijanie naszej artystycznej wrażliwości to nie jest jedynie fiu bździu nadto świadomych „madek”, a ponieważ program edukacji podchodzi do zajęć plastyczno-muzycznych trochę jak do przerywnika między „naprawdę ważnymi przedmiotami” to rola rodzica jest tutaj nieoceniona.

U nas do szkoły jeszcze nikt nie idzie, ale nowe przybory piśmienniczo-papiernicze i tak chciałam zamówić. Produkt pierwszej potrzeby w mojej pracy to notes. Musi być „otwierany na płasko” i nie posiadać linii, bo czasem służy też jako szkicownik. Wybrałam ten z kolekcji Libri Muti w sklepie NOTEKA. Wytworzono go we florenckim laboratorium marki Slow Design, która reinterpretuje klasyczne tytuły znanych dzieł literatury, łącząc przy tym tradycyjną technikę druku i oprawy ze świeżym duchem – dodanym przez ręcznie barwione brzegi. Obejrzyjcie koniecznie inne opcje! Mogłabym mieć je wszystkie! Z moim kodem MLE2021 otrzymacie 15% rabatu. Kod działa tylko przez tydzień. (W sklepie znajdziecie też widoczną na zdjęciu kartkę urodzinową i ołówki.)

W środku 320 kremowych, gładkich stron o gramaturze 80g z bezkwasowego, odpornego na starzenie się papieru. Sklep NOTEKA ma osobną zakładkę zatytułowaną „Sztuka użytkowa” – zobaczcie jakie cuda można tam znaleźć (i nie zapomnijcie o moim kodzie jeśli zdecydujecie się coś kupić). 

   Kolejna świetna pozycja to „Dlaczego sztuka pełna jest golasów?”. Moja córeczka jest jeszcze za mała, aby cokolwiek z niej zrozumieć, za to ja przeczytałam tę książkę od deski do deski! Dzieła sztuki pełne są nagich ludzi i owoców, niektóre wyglądają, jakby namalował je pięciolatek. Często są strasznie drogie. Skąd wiadomo, które dzieła są dobre, a które nie? Właściwie po co ludziom sztuka? Autorka to absolwentka wydziału sztuki na londyńskim uniwersytecie, historyk, artystka i wykładowczyni. Od malowideł naskalnych do kubizmu, od renesansu do sztuki współczesnej – wszystko podane w merytoryczny, a jednocześnie bardzo przystępny sposób i w niczym nie przypomina typowej wycieczki szkolnej po Muzeum Narodowym.

   „Historia obrazów rozpoczęła się w jaskini i tymczasem kończy się na iPadzie. Kto wie, w jakim kierunku pójdzie?” powiedział kiedyś jeden z moich ukochanych artystów – David Hockney. Wraz ze swoim przyjacielem, Davidem Gayfordem, napisał książkę dla dzieci z porywającą prostotą i jasnością. "Historia obrazów dla dzieci" ma też swoją wersję dla dorosłych, ale właśnie do tej pierwszej sięgam wyjątkowo często. 

  Książki, które z kolei widzicie na zdjęciu to już propozycję stricte dla dorosłych. Mamy tu felietony pióra Fran Lebowitz, która (być może nie wiecie) swoją zawrotną karierę rozpoczęła w magazynie „Interview” założonego przez najsłynniejszego artystę minionego wieku – Andy'ego Warhola. Kolejna pozycja to wielokrotnie już polecana przeze mnie „Historia Piękna” Umberto Eco. Tytuł poradnika „A Poor Collector's Guide to Buying Great Art”  w języku angielskim brzmi bardzo dosłownie, ale ja patrzę z przymrużeniem oka na rady stricte inwestycyjne, za to z ciekawością czytałam o tym, jak samemu wyczuć, czy dane dzieło sztuki jest faktycznie dobre. Albumy wielkich malarzy od wydawnictwa Taschen już teraz zajmują pierwsze miejsce w liście do św. Mikołaja. Póki co mam w swojej kolekcji tylko ten o Modliglianim. „Rzeczy Pospolite. Polskie Wyroby 1899-1999” to historia polskiego wzornictwa przemysłowego XX wieku – idealna pozycja dla fanów vintage. Album stanowi zwieńczenie wystawy, która pod tym samym tytułem była prezentowana w Warszawie, Krakowie i Poznaniu.

   Sztuka nie zna dziś granic i tak jak nigdy wcześniej jest na wyciągnięcie ręki – dostępna i przyjazna, a jednocześnie – również jak nigdy wcześniej – niedoceniana i niezauważana. Z jednej strony na aukcjach bite są rekordowe kwoty za obrazy, z drugiej – coraz mniej ludzi szuka na co dzień kontaktu ze sztuką mając do wyboru Netflixa. Jest zawieszona gdzieś między tradycją a innowacją, starym i nowym, nudnym i intrygującym. Być może odwieczne formuły stały się nieadekwatne w świecie Ipadów i TikToka? Szeroko rozumiani Influencerzy –  czy nam się to podoba czy nie – mają dziś większy wpływ na to, jak wygląda ulica, nasze mieszkania czy zawartość szafy niż słynne nazwiska i uznane autorytety. Spoczywa więc chyba na nas coś w rodzaju obowiązku przypominania obserwatorom, że każdy powinien rozwijać w sobie twórczą postawę wobec świata i że kreatywność człowieka niezależnie od tego, w czym się przejawia, jest wartością samą w sobie.

   Na koniec chciałam tylko dodać, że wszystkie Wasze wiadomości i gratulacje, które otrzymywałam od Was w ostatnich dniach, były dla mnie naprawdę ważne. Przepraszam, że nie na każdy komentarz odpisałam – tłumaczę się, chociaż wiem, że każda z Was to doskonale rozumie. Mogłabym tą życzliwością i ciepłymi słowami obdzielić z dziesiątkę świeżo upieczonych mam. Dziękuję Wam.