Last Month

   Budzę się przed wszystkimi i staram się nie ruszyć nawet małym palcem – Portos w sekundę poderwałby się z ziemi i swoim skakaniem obudził całą resztę. Leżę więc z otwartymi oczami, słucham trajkotania wróbla za oknem i napawam się delikatnymi powiewami chłodnego powietrza, które wdziera się do naszej sypialni – za godzinę na zewnątrz będzie już pewnie tak ciepło, że pozamykam wszystko na cztery spusty. W głowie układam plan dnia, pamiętając, że coraz więcej rzeczy muszę odpuścić i nie przejmować się tym, że pewnie nie ze wszystkim dam radę. Bo chociaż serce się rwie i chciałoby zdobyć cały świat, to jednak w upale nagle zmienia zdanie i w tandemie z plecami każe natychmiast usiąść. To jednak drobiazg, bo – mimo pewnych niedogodności – lipiec był cudowny, wesoły, pełen filmowych momentów i  naprawdę pracowity. Nie zanudzam już dłużej – zapraszam do obejrzenia comiesięcznej fotorelacji. 

"I w ptakach i w kwiatach, zatrzymam część lata. Na rok, na miesiąc, na dzień, i w ramki oprawie, do wody ją wstawię. Zatrzymam letnią zieleń." Ciekawa jestem czy któraś z Was też pamięta ten hit zespołu "Dwa plus jeden", który był ulubioną letnią piosenką moich rodziców. Dziś jej brzmienie jest już mocno w klimacie "vintage", ale tak bardzo lubię podrygiwać sobie do niej w trakcie gorących lipcowych wieczorów…1. Gerbery, obfite piwonie, delikatne ostróżki – z takich cudów bukiety robią się same. // 2. Za chwilę śniadanie. Ceramika w drobne plamki jest od polskiej marki  Aoomi. // 3. Niezbędniki lata – ulubiona przewiewna sukienka i wiatrak. Nie zdążyłam Wam jeszcze dać znać na blogu, że w MLE ruszyły wyprzedaże, a nasz magazyn już został mocno przetrzebiony. Mamy jeszcze trochę rzeczy, które czekają na nowe właścicielki. // 4. W rozkwicie. // Układania bukietów uczyła mnie kochana Pani Ewa z Narcyza w Gdyni. Ciekawe kiedy znów zobaczymy się na tych cudownych warsztatach. 1. Tańcząca z upałem. Sukienkę znalazłam w H&M. // 2. Smaki lipca. Jeszcze jeden dzień i będą słodkie jak miód. // 3. Najbardziej luksusowy odcień pomarańczy. // 4. Sopot w obiektywie (aby uchwycić bez turystów, trzeba celować w dachy). // 

Która to już moja buteleczka serum od Sensum Mare? Naprawdę nie pamiętam. Jeśli chcecie poczytać więcej o wersji do skóry suchej to zapraszam do tego starego wpisu. Wiem doskonale, że wiele z Was również go uwielbia i czeka na jakiś kod zniżkowy (tak! pamiętam, że o niego prosiłyście). Pędzę więc z informacją, że teraz z kodem MLE dostaniecie -15% na wszystkie produkty. Dodam tylko, że niektórym z Was latem bardziej może przypasować wersja do skóry tłustej i mieszanej, bo ma bardzo lekką konsystencję, ale mimo to dobrze nawilża (działa również przeciwzmarszczkowo). Link do serum wklejam tutaj.1. W odbiciu wiele da się wypatrzyć. Witaj Warszawo! // 2. Wczoraj wróciło do nas dosłownie parę sztuk tej ceglanej sukienki. Jeśli chciałybyście ją kupić z 30% zniżką to zapraszam tutaj.  // 3. Byłam tu… // 4. W przerwie między zdjęciami. // Takich trzech jak nas dwie nie ma ani jednej! ;). Ten sezon w MLE nie był dla nas łatwy – chociaż rekordy sprzedaży pobiłyśmy, to dotrzymanie terminów, realizacja zdjęć i przede wszystkim utrzymanie cen były dla nas niemałym wyzwaniem. Cieszymy się, że to doceniacie, ale nie spoczywamy na laurach. Nic nie mogę zdradzać chociaż tak mnie kusi!Wody! Bistro Charlotte na Próżnej to nasze najnowsze odkrycie. 1. Z czekoladą czy z kremem migdałowym? // 2. Gdy cieszysz się, że przywieziesz do domu najlepszy chleb na weekendowe śniadanie, ale po powrocie nieopatrznie zostawiasz go na blacie i ślad po nim ginie. Gdzie się podział? Pytajcie Portosa.  // 3. Torebka niezgody – jedni ją kochają, inni nie znoszą. // 4. Bestseller Bistro Charlotte (zaraz obok białej czekolady). //  Domyślam się, że nie widać tego po zdjęciach, ale do Warszawy przyjechałyśmy pracować pełną parą. Przygotowywałyśmy ostatnie zdjęcia letniej kolekcji, a w przyszłym tygodniu na instagramie MLE zobaczycie pierwsze projekty na jesień i zimę. Wyjątkowo użyteczny rekwizyt. Posłuży też jako jednoosobowy uber. Pewnie pamiętacie ten model w bieli (sprzed kilku sezonów). W tym roku sukienka Malaga powróciła w wersji czarnej. 
Zbawix wieczorową porą. Warszawa nocą żyje. Po lniany T-shirt zapraszamy w piątek.1. Czas się pożegnać z tegoroczną kolekcją wiosna/lato… // 2. Jesteśmy dumni! Ten mecz na Wimbledonie oglądaliśmy z zapartym tchem i tym razem wyjątkowo nie kibicowaliśmy Federerowi ;). // 3. Szukamy idealnego "sideboardu". Finalnie postawiliśmy jednak na coś starego i wyszperanego w internecie :). // 4. Storczyk. Nie wiem dlaczego akurat ten gatunek kwiatów ładnie rośnie w moim mieszkaniu. Jakieś pomysły? // Widzisz Kochanie, możemy mieć jeszcze baaaardzo dużo grafik na ścianie :D. Gościnny występ Igi Świątek i Huberta Hurkacza w naszej pięknej Gdyni. Turniej BNP Paribas Open umilił nam jeden lipcowy tydzień. Nakrycie głowy obowiązkowe. Bynajmniej nie z powodu dresscode'u – żar rozlewający się na trybuny naprawdę dawał popalić (sukienka jest z Arket, a kapelusz to Lack of Colours). 
1. W najnowszym Vogue możecie przeczytać niezwykle ciekawy artykuł o gdyńskiej architekturze. Polecam! // 2. Termometry wysiadają  // 3. Wszyscy w skupieniu czekają na pierwszy serwis. // 4. Przesyłka niespodzianka od Vogue. Dziękuje bardzo! // Mam ogromną nadzieję, że większość mam odwiedzających bloga miała okazję poznać twórczość Magdaleny Kryger. Być może panie w przedszkolu zadbały o to, aby książeczki tej autorki były na półkach? Jeśli nie, to może podsuniecie im taki pomysł? Wszystkie bajki o wróżce Zuzi uwrażliwiają dzieci, podnoszą ich świadomość o różnych niepełnosprawnościach, zwiększają empatię, ale i zmniejszająca strach przed odmiennością. Gorąco polecam!1. Tak! Pracujemy nad nowym modelem koszuli i mam nadzieję, że w sierpniu będzie już w sprzedaży. // 2. Mango, brzoskwinia, kokos, czarny sezam czyli tropikalne śniadanie w tropikalne upały. // 3. Poranne zakupy w towarzystwie Portosa. Najczęściej wybieram się na pobliski stragan, bo boję się zostawiać Portosa przed sklepem – właściwie co miesiąc słyszymy, że ktoś porwał zwierzaka w czasie, gdy właściciel robił zakupy. // 4. Tato wstawaj! Mam mówi, że to ty dziś robisz śniadanie!  // Otworzyłyśmy lodziarnie w Lubiatowie. Smaki do wyboru: piaskowy, glonowy i muszelkowy. Można płacić patyczkami. 1. Najgrzeczniejszy psiak na całej plaży. Portos, ucz się! // 2. Która pierwsza wskakuje do wody? Obie! // 3. Nie jadłam takich rzeczy od lat. Zazwyczaj unikam smażonego jedzenia, ale tym razem zrobiłam wyjątek i muszę przyznać, że flądra z frytkami to połączenie naprawdę warte grzechu. // 4. Plażowiczki wracają do domu. Nie ma to jak mieszkać w Sopocie i jechać ponad godzinę, aby pójść na plażę gdzieś indziej ;).  //Weekend! To dokąd dziś ruszamy?Filmowe wieczory tylko z domowym popcornem. Dzisiaj seans z dalmatyńczykami.Nie kupuję nowych ubrań, ale niewiele z tych, które mam na mnie teraz pasują, więc szukam maksymalnej liczby różnych konfiguracji. Z różnym skutkiem ;). Gdy bardzo chcesz komuś sprawić przyjemność, ale nie możecie zobaczyć się osobiście… Jeśli macie taką osobę, albo na przykład nie będziecie mogli uczestniczyć w weselu lub po prostu chcecie komuś za coś podziękować, to zajrzyjcie do prezentów Tori.  Na zdjęciu widzicie tylko część skarbów zawartych w upominku romantycznym (świeca do masażu z manufaktury zapachów Flagolie, masło do ciała, karmelowy jaśmin,   Herbata Rosalba z BH&T 60g, prażone jabłka z płatkami róż z Manufaktury Przetworów). Robienie totalnego bałaganu mamy opanowane do perfekcji. Herbata z pudełka od Tori. Muzyka na żywo w Konstańcińskim ogrodzie. Dziękujemy Park Cafe za taki cudowny wieczór.
Być może wygląda niepozornie, ale smakuje bosko!
Ostatni (miły) obowiązek i można biec pod kołdrę!1. Chyba muszę sobie zrobić dłuuugą kąpiel. // 2. Cytryna i miód, czyli co pijemy, gdy woda już się nudzi. // 3. Siły już nie te, ale nie zostawię przecież MLE w potrzebie ;). Cały czas pracujemy nad nowymi produktami. // 4. Och! Piękne, jedwabne, delikatne i … polskie. Dziękuję MOYE! // "Dobra! Plan jest taki: wchodzimy do Ikei, bierzemy tylko to, co mamy na liście i prosto do kas." Dwie godziny później nadal podaję obiad szympansowi.  Gdy użyteczne rzeczy są jednocześnie takie ładne! A co to takiego? Przeczytajcie poniżej. 

Jeśli po różnych szufladach pałętają Wam się stare recepty z nazwą antybiotyku, które brało Wasze dziecko, nie pamiętacie dokładnie kiedy miało zapalenie pęcherza, musicie monitorować jego wzrost lub wagę albo po prostu chcecie mieć wszystkie wyniki badań w jednym miejscu to sprawdźcie czy nie przyda Wam się Księga Zdrowia Maluszka. Z kodem rabatowym "Tatry" otrzymacie 10% na jej zakup. Hasło obowiązuje do wtorku 31 sierpnia.1. SOLD OUT! // 2. Czytam bajki wieczorami, ale nadal mam wrażenie, że to więcej frajdy dla mnie niż dla niej ;). // 3. Ile bym nie zrobiła i tak wszystko zjadamy za szybko. // 4. Len na całe życie. Piżama od polskiej marki Hibou mnie teraz ratuje. // 

Cieszymy się każdą godziną na plaży, bieganiem po placu zabaw, rysowaniem różnych wersji Portosa i tym, że jesteśmy tylko we dwie. Niby chciałoby się zatrzymać czas, a z drugiej strony wszyscy nie możemy się już doczekać nadchodzących zmian. Oby sierpień był równie piękny! (Tylko może chociaż ciut chłodniejszy – błagam!). 

*  *  *

 

Last Month

   Wybaczcie mi to małe opóźnienie z czerwcowym wpisem z cyklu "Last Month". Od kilku dni dostaję od Was sporo wiadomości, czy tym razem postanowiłam go nie publikować, czy może coś się stało albo blog Wam się źle wczytuje, a mi z każdym tym zapytaniem robi się ciepło na sercu, że blogowa społeczność pamięta o mnie i wciąż upomina się o więcej. Czerwiec był piękny, ale moja efektywność już trochę spada i w połączeniu z wyjazdem do Warszawy spowodowała małe opóźnienie. Mam nadzieję, że spora liczba zdjęć trochę Wam wynagrodzi tę obsuwę ;). 

   Tyle pięknych chwil udało mi się uwiecznić w tym miesiącu, że przeglądając dzisiejszy Last Month łatwiej jest zapomnieć o tych trudniejszych czy mniej uroczych momentach, których również nie brakowało. Taka wybiórcza pamięć fotograficzna ma więc – przynajmniej dla mnie – swoje plusy, nawet jeśli przekłamuje trochę obraz tego, jak wyglądała rzeczywistość. Piękne kadry to tylko urywek z życia, złapane w najprzyjemniejszych i najfajniejszych momentach – podejrzewam, że Wy również częściej łapiecie za aparat na wakacjach niż siedząc we wtorek w biurze ;). A jeśli macie jeszcze trochę sił i parę minut wolnego, to zapraszam na dzisiejsze zestawienie. 

1. Droga przez Krokową. Dłuższa, ale taka piękna, że warto. // 2. Dzień Dziecka skończyliśmy na karuzeli w Gdańsku. Bo wolimy dawać wspomnienia niż kolejną zabawkę… // 3. A Pani ze Szwecji? // 4. W restauracji. Początki były naprawdę trudne, ale dziś Portos zachowuje się w takich miejscach wzorowo i czasem staje się niemal niewidoczny. // 

Ruszamy w stronę toskańskiego słońca!

1. Takie widoki w Toskanii naprawdę nietrudno znaleźć. // 2. Przebarwienia… mam już trochę i więcej nie chcę! // 3. Zapach na ten sezon. Letni i głęboki. // 4. Powrót do klimatów "retro". // 

Najbardziej urokliwa restauracja w Montalcino. 

1. Ciekawe kto mieszka za tymi drzwiami? // 2. Gotowi na zwiedzanie (spodenki i kapelusik z Zary) // 3. Restauracja przy miejskim ratuszu. // 4. To nie jest obraz impresjonisty tylko "złota godzina" w toskańskim wydaniu. // 

1. Nad basenem. Pogodę mieliśmy w kratkę, więc gdy w końcu wyszło słońce to korzystaliśmy ile się dało. // 2. A tu już szukam cienia, bo jednak za gorąco… // 3. Raj – tak pięknej zielonej przestrzeni jeszcze nie widziałam. A u nas w ogrodzie nawet trawa nieskoszona. // 4. Polskie produkty w Toskanii czyli Vogue, krem z filtrem i jedwabna gumka do włosów – wszystko od polskich marek. // 

Śniadaniowa uczta po włosku. 1. Czasami warto uciec w cień. // 2. "Glutenfree" czy może jednak "Glutentak"? // 3. Co wspólnego mają spaghetti i sandały? Wpis z tego urokliwego kadru znajdziecie tutaj. / 4. Niby poszliśmy zrobić mój look, ale wszyscy i tak robili zdjęcia komuś innemu ;). Sukienka jest od polskiej marki Louisse i jest w ciągłym użyciu.Mój zdolny fotograf i jego nowa, ulubiona modelka. Chyba właśnie wygryzła mnie młodsza konkurencja. 1. W stronę cyprysów. // 2. Oliwa i chleb na stole. To my już chyba nic nie zamówimy ;). // 3. Mistrz pierwszego planu. // 4. Szachownica w wersji odzieżowej.  // Stały towarzysz wszystkich podróży, który wymaga niemniejszego szacunku, co pozostali członkowie grupy – Sir Nene. 
1. I pomyśleć, że wszyscy pakowaliśmy się sami i bez konsultacji z resztą… // 2. Te kadry przy starym zamku aż się prosiły o więcej zdjęć. // 3. O takim wieczorze marzyłam… // 4. Oberwanie chmury równa się czas na kawę. // Po powrocie do Trójmiasta przywitała nas idealna pogoda. W weekendy kierowaliśmy się więc w stronę Lubiatowa i naszej ulubionej plaży. Woda trochę jeszcze zimna, ale i tak goniłyśmy fale. 1. Ja mówię, że już idziemy, ale chyba nie mam siły przebicia. // 2. Więcej zdjęć tego stroju wraz z opisem znajdziecie tutaj. // 3. Stoliki powoli zapełniają się przyjezdnymi. To plaża przy sopockim Sheratonie. Lubimy tu napić się kawy w weekendy, gdy turyści jeszcze śpią po wieczornych szaleństwach. // 4. Najlepszy "Look of The Day" w minionym miesiącu. // I kolejny piękny, upalny dzień. Orłowo o poranku.
Książka w formie audiobooka i duuuużo wody, czyli fala gorąca w natarciu. 
Gdy pięć godzin na plaży to nadal za mało. … ale były też takie burzowe dni. Kalosze, parasol i długie czyszczenie łap Portosa. 1. Nowy sezon "Domku na prerii"? // 2. Zaglądaliście może do showroom'u w Gdańsku? Pamiętajcie, że jeśli pogoda w Trójmieście Was zaskoczy (co jest u nas całkiem normalne :)), to w Iconic Design na ulicy Lelewela znajdziecie mnóstwo propozycji od MLE na różne okazje i warunki pogodowe. // 3. Dzień dobry, kawa stygnie! // 4. Lobos, czyli coś małego, pięknego i perfekcyjnie wykonanego… // To polska marka stoi za tak pięknie dopracowaną torebką ze skóry. 
Marka Lobos została założona w 2018 roku przez rodzeństwo Monikę i Patryka, absolwentów cenionych uczelni artystycznych i biznesowych. Ich życie nieustannie krąży między niezwykłymi miastami, a zarazem ważnymi dla Lobos rynkami – rodzinnym Krakowem, Warszawą, Mediolanem i Londynem. Każda torebka jest wykonywana ręcznie w Polsce z wysokiej jakości włoskich skór. W czasie produkcji wykorzystuje się innowacyjne techniki, takie jak ręczne malowanie, projektowanie graficzne, skórzana mozaika czy sztuka tatuażu, które podkreślają wyjątkowość każdego projektu. I to widać – torebka jest naprawdę pięknie wykonana. 1. Nasz magazyn powoli robi się pusty. Jeśli upatrzyłyście sobie którąś z naszych sukienek, to spieszcie się! // 2. 36.5 :). // 3. Myślałam, że tego dnia wszyscy będą oglądać mecz Polska – Hiszpania, a okazało się, że blog przechodził wtedy prawdziwe oblężenie. Przypadek? ;) W każdym razie, wpis o tym, czy bałagan może być ładny błyskawicznie wspiął się na podium popularności – jeśli nie czytałyście, to zapraszam tutaj. // 4. A kod do Duki, który był w tym wpisie został przedłużony :) // 

Gofry, czyli sprawdzony przepis na radosny uśmiech u dziecka… i męża.

1. Moje ulubione. // 2. Włosy jeszcze posklejane słoną morską wodą, ale nie ma co czekać skoro na stole czekają już gorące gofry. // 3. Zaraz podadzą flądrę z frytkami :). // 4. Jak prawdziwy eliksir z bajki. // Ten produkt ze zdjęcia powyżej to rewitalizujące serum przeciwzmarszczkowe od Senelle. Ma działanie kojące, rozjaśniające i antyoksydacyjne. Nie mogę sobie teraz pozwolić na mocniejsze zabiegi kosmetyczne więc z ogromną dbałością dobieram kosmetyki. To serum, poza działaniem przeciwzmarszczkowym, łagodzi podrażnienia oraz zmniejsza zaczerwienienia przywracając uczucie rozluźnienia napiętej skóry – używam go codziennie wieczorem przed nałożeniem kremu na noc. Zapobiega występowaniu zmian trądzikowych, intensywnie regeneruje oraz długotrwale nawadnia. Odpowiada za to: Stoechiol 1%, Witamina C Tetra E 4%, NanoCacao O 3%, czyli olejowy ekstrakt z nasion kakaowca, Oléoactif® DIAM 1%, Oléoactif® Pomegranate 2%, Witamina E, antyoksydacyjny olej z pestek pomidora, olej lniany, olej ze słodkich migdałów, olej z nasion słonecznika. Uwaga: Zawarta w serum witamina C najnowszej generacji – jest ultra stabilna. Nie ulega utlenianiu oraz nie traci swoich cennych właściwości. Jeśli jesteście ciekawe marki Senelle, to już teraz możecie kupić nieprzecenione produkty z 15% rabatem. Z kodem MLE kupicie je taniej do końca sierpnia. 1. I znów powrót do naszego ukochanego miejsca. Uprzedzając Wasze pytania o sukienkę – to &Other Stories.  // 2. Budujemy zamki na piasku. // 3. O ten parasol pytałyście mnie mnóstwo razy na Instagramie, ale już zdążył się zepsuć więc nie polecam ;) // 4. A w drodze powrotnej zakradamy się do ogrodu mamy po jaśmin. // Poniedziałki po pięknych weekendach bolą jakoś bardziej. Zwłaszcza gdy okazuje się, że materiały na płaszcze zamówione z Włoch nie spełniają naszych oczekiwań i trzeba zaczynać pracę na nowo…1. Poranna kawa dla wszystkich! // 2. Gdy niespodziewanie ktoś śpi baaardzo długo. // 3. Kanapa to ostatnio moje główne centrum dowodzenia. // 4. Koralowe piwonie. Z każdym dniem zmieniają kolor i wyglądają jak z obrazu. //A tu inny stały element mojej pracy. Zdjęcia dla MLE to oczywiście moje zadanie w naszej spółce z Asią. Ale z taką modelką to sama przyjemność. Co tydzień spotykamy się abym mogła sfotografować nowości. 1. Gdy wstajesz rano i myślisz, że już prawie weekend, ale potem okazuje się, że po prostu nie umiesz korzystać z kalendarza. // 2. i 3. Gdy Twój przepis robi większą karierę od Ciebie :D. Od tygodni, dzień w dzień, oglądam relację z Waszych wypieków i nie mogę uwierzyć jaką furorę robi ten super prosty przepis. // 4. A za opaleniznę odpowiada teraz… // …ten balsam w białej butelce, który pięknie podkreśla i wzmacnia to, co pozostało po wyjeździe do Toskanii ;). Tanexpert to marka, które oferuje wiele wyspecjalizowanych produktów samoopalających. Mają w swojej ofercie na przykład kropelki, które można zmieszać z kremem do twarzy (polecam takim osobom jak ja, które tej części ciała właściwie nie opalają). Jeśli jesteście zainteresowane wypróbowaniem mojego balsamu (Desert Rose) lub innych kosmetyków od Tanexpert do użytku domowego, to mam dla Was kod rabatowy dający 15% zniżki (również na produkty przecenione). Wystarczy, że użyjecie hasła DARK15. Pamiętajcie, że każdy produkt samoopalający najlepiej nakładać specjalną rękawicą (nie brudzimy rąk i lepiej rozsmarowujemy produkt). 1. Uwielbiam jaskrawe kolory – jak widać na załączonym zdjęciu. // 2. Na ramieniu torebka, pod pachą miś w ślubnej sukience. // 3. "Słony Karmel" we Wrzeszczu. Kilo lodów na wynos poproszę! // 4. A tu już Ping Pong w gdańskim garnizonie. Również polecam! // Lecimy sprawdzić jak prezentują się produkty MLE w showroomie Iconic, a przy okazji przyjrzymy się nowej ekspozycji. 
1. Jak zawsze wszystko w biegu. // 2. Taki salon to marzenie. // 3. Sukienka, sandały i koszyk pochodzą z Massimo Dutti. // 4. I to też zabrałabym ze sobą! // Muszę wyciągnąć od dziewczyn z Iconic sposób na to, aby biały dywan po pół roku nadal był biały ;). Zapraszamy od poniedziałku do soboty :). 1. Mój kącik. // 2. Próbniki materiałów z wełny. Czas leci, a mi nic się nie podoba. // 3. Gotowa na poniedziałek. Niech Was nie zmyli ten porządek – po prostu nie widać tego, co jest pod spodem!// 4. Trzeba się najeść na zapas póki są! // Nareszcie prawdziwe truskawki. Trochę brudne, niezbyt duże, ale za to jak pachną! 
Zawsze w torebce. Sznurkowa siatka to najlepszy sposób na mniej plastiku w czasie zakupów. Przy okazji tego wyciszającego zdjęcia chciałabym zaprosić Was do udziału w badaniu, pt. ,,Dynamika wyobraźni emocjonalnej", które należy do szerszego programu badawczego z dziedziny Psychologii. Biorąc w nim udział, przyczyniacie się do rozwoju wiedzy naukowej na temat rozumienia emocji pozytywnych. Badanie ma na celu sprawdzenie, w jaki sposób ludzie myślą o swoich emocjach i jak korzystają z języka do opowiadania o nich. Zajmuje 15 minut i może być ciekawym psychologicznym doświadczeniem. Polega na wyobrażeniu sobie czegoś, co jest przyjemne i pozwala na przyjrzenie się codziennym przyjemnościom. Jeśli chcesz i możesz wziąć udział w badaniu, kliknij w ten linkUwielbiamy karty pod każdą postacią. To jeden z moich ulubionych sposobów na zabawę połączoną z nauką i na dodatek można modyfikować zasady w zależności od okoliczności (albo zabrać wszystko do torebki i wyciągnąć w strategicznym momencie ;)). Te okrągłe karty (a może bardziej pasuje określenie "żetony"?) to element gry "1,2,3 Szukam!" od Wspomagajek. W zestawie są jeszcze plansze z ilustracjami różnych scen:w mieście, na wsi, w przedszkolu, na pikniku, na basenie, na meczu. Zabawa polega na odnalezieniu elementów pokazanych na żetonach w jak najkrótszym czasie. Jeśli szukacie ciekawych gier dla dzieci to pamiętajcie o kodach zniżkowych: MLE 10 – będzie dawał 10% rabatu na dowolny produkt, a MLE15 da zniżkę 15% przy zakupie min. 2 produktów (kod ważny do końca lipca). A po piętnastu minutach już go nie było…

Wracamy do ulubionych ścieżek z dzieciństwa. Zaraz będziemy przedzierać się przez potok, do którego wpadnę po kolana ;). Oby wakacyjny nastrój Was nie opuszczał!

*  *  *

 

 

W czym tkwi klucz do wnętrza miłego w użytkowaniu? I czy bałagan właśnie stał się modny? A czy może być ładny?

   Gdy usiadłam do napisania dzisiejszego tekstu, w Trójmieście w końcu spadł deszcz. Przez ostatnie kilka dni korzystaliśmy z pogody ile się dało i mało czasu spędzaliśmy w domu. Wszystkie kwestie związane z pracą starałam się zrobić jak najszybciej albo przenosiłam się z laptopem do kawiarnianego ogródka. Nie przejmowałam się kilogramem piasku w przedpokoju, który przytaszczyłam z córką z plaży (właściwie w przedpokoju był po prostu widoczny gołym okiem, ale pod stopami czułam go w całym mieszkaniu). Piwoniami, które przekwitły i się pomarszczyły czy narastającą stertą prania do zrobienia. W upały nasze mieszkanie zaczyna pełnić nieco hostelową funkcję, ale gdy tylko pogoda się załamie mam wielką ochotę znów poczuć ten przyjemny stan, w którym wiem, że moje ukochane cztery ściany będą dla mnie idealnym schronieniem.

    No dobrze, powinnam teraz wyskoczyć z paroma radami żony ze Stepford o tym, jak migusiem posprzątać mieszkanie, a później upiec ciasto używając tylko jednego palca u stopy. Ale nie o tym będzie ten wpis. Po pierwsze dlatego, że zarządzanie gospodarstwem domowym wygląda dziś zupełnie inaczej niż w Ameryce z lat pięćdziesiątych (i całe szczęście), a nawet w Polsce z początków XXI wieku. Przemiany społeczne, gospodarcze, estetyczne, technologiczne i oczywiście środowiskowe szybko uzewnętrzniają się właśnie w naszych gospodarstwach domowych. Ich wyłapywanie i obserwowanie to chyba najciekawsze zadanie z dziedziny socjologii – okazuje się, że to, co dzieje się na szczytach władzy, giełdzie, w muzeum sztuki nowoczesnej albo w najnowocześniejszych laboratoriach i centrach technologicznych po jakimś czasie znajduje odzwierciedlenie w tym, że inaczej dzielimy się obowiązkami domowymi, zmienia nam się gust, kupujemy mniej, albo zaczynamy korzystać z urządzeń, które jeszcze piętnaście lat temu wydawały się totalną abstrakcją (spokojnie – nie planuję tutaj reklamować odkurzaczy, ale prawda jest taka, że swój bezprzewodowy uwielbiam :D)).

   Oczywiście inaczej mieszkaniem zarządza dwudziestoletnia studentka, inaczej trzydziestoletnia kobieta z partnerem, a inaczej mama trójki dzieci po czterdziestce. Mamy inne potrzeby, tryb dnia, podejście do przygotowywania posiłków, inaczej pożytkujemy czas wolny. Nie wszystkie rozwiązania znajdą zastosowanie u każdej z nas, ale jedno nas łączy. W ostatnich latach chcemy poświęcać mniej czasu na sprzątanie i inne prace domowe i coraz częściej traktujemy to zadaniowo, a nie jak naszą życiową misję do spełnienia.

   Jednak jest taka rzecz, która nie zmieniła się od dziesięcioleci. Mieszkania wciąż dzielą się na średnio przytulne albo posiadające pewną przyjemną, trudną do opisania atmosferę. Atmosferę, która sprawia, że wchodzisz do czyjegoś mieszkania i chociaż nie jest ono ani największe, ani najdroższe spośród tych które widziałaś i wcale nie panuje w nim idealny porządek, to jednak masz ochotę od razu w nim zostać. I podskórnie czujesz, że domownikom miło się w nim mieszka. Czy to oznacza, że stereotypowa „pani domu” wypruwa z siebie flaki, aby podtrzymywać płomień domowego ogniska i od rana do nocy myśli nad ulepszeniem roztworu z octu do usuwania kamienia z fug? Nie sądzę, aby to miało kluczowy wpływ na to, jak gość czuje się w jej mieszkaniu. I ona sama zresztą też. Oczywiście totalny rozgardiasz i szczury biegające w zlewie raczej nie sprawią, że pokochamy na nowo nasze cztery kąty – akceptacja dla własnych niedoskonałości musi mieć w którymś miejscu granice. Warto jednak ogarnąć parę tematów raz a dobrze, aby potem czas spędzony w domu cieszył bardziej. Nawet jeśli nie wszystko i nie zawsze jest w nim idealne.

top – Le Petit Trou / dżinsy – Reserved / 

1. Ładny bałagan.

   W moim mieszkaniu naprawdę baaardzo rzadko panuje idealny porządek. Właściwie w każdym pokoju znajdę jakąś zabawkę. Na jednym albo na drugim stole zawsze pałętają się firmowe papiery, a w przedpokoju stoją kartony czekające na kuriera. Nie ma co oszukiwać samej siebie – w którymś momencie bałagan pojawi się zawsze. No dobrze, to skoro nie będzie idealnie, to może sam bałagan mógłby wyglądać lepiej? Na Instagramie zdarzało mi się czytać przemiłe komentarze od Was, że rozgardiasz w moim mieszkaniu nie drażni i że nawet to pranie na suszarce jakoś bardzo nie kłuje w oczy. Oczywiście pojawiały się też głosy, że te „skitłaszone” ubrania na krześle to pełna pozerka, a nawet, że w swoim mieszkaniu pewnie wcale nie mieszkam :D. No cóż, o ile drugi zarzut naprawdę mnie rozbawił, to w tym pierwszym jest ziarno prawdy. Co prawda nie rozstawiam prania przed zdjęciami, bo znam ładniejsze rzeczy do sfotografowania, ale przez lata bardzo starałam się, aby także niepozorne przedmioty, których nie chcemy nikomu pokazywać i zwykle chowamy je przed gośćmi, też były ładne, albo chociaż wpisywały się w wystrój mieszkania i zbytnio nie przykuwały uwagi.

   Detergenty, deska do prasowania, suszarka na pranie, mop, szczotki i gąbki przy zlewie w kuchni – to zdecydowanie najbrzydsza kategoria domowych przedmiotów. I jednocześnie taka, której nie da się uniknąć, bo jej wartość użytkowa jest niezaprzeczalna. Sporo już pisałam o funkcjonalności rzeczy, które mamy w domu (polecam ten wpis) i jeśli macie poczucie, że udało Wam się w tym temacie osiągnąć odpowiedni balans, to założę się, że Wasze mieszkanie już teraz wygląda o wiele lepiej, nawet wtedy, gdy wkradnie się do niego mały bałagan. 

   Na najbrzydsze rzeczy, które nie mają ładnych zamienników (piszę to patrząc na plastikowy pomarańczowy worek z zakupami z Zalando, który leży na fortepianie) trzeba znaleźć skrytkę – niestety. Może to być ława z podnoszonym siedziskiem w przedpokoju, półka w zamykanej garderobie, albo chociaż ładne duże pudełko. Bałagan, który drażni najbardziej, to nie niedopita kawa w ładnej filiżance na stole, puzzle dziecka na podłodze czy inne rzeczy, które są po prostu elementem codziennego funkcjonowania, a kupki niezidentyfikowanych przedmiotów, które tygodniami leżą w rogach, kątach i na krzesłach, zwiększając powoli swoją objętość. To one zresztą zdradzają fakt, że nie zastanowiłyśmy się wcześniej nad tym, gdzie takie „wykwity” w ogóle trzymać. I dlatego tak ciężko je posprzątać. 

2. Nasze nawyki. Jeśli coś robimy zbyt często to znak, że popełniłyśmy jakiś błąd.

   Wszyscy sprzątamy nasze mieszkania – nawet niektóre moje koleżanki, które zdecydowały się na zatrudnienie profesjonalnej pomocy domowej muszą pilnować porządku, załadować zmywarkę czy posprzątać ze stołu. Taka pomoc to oczywiście ogromne ułatwienie, ale o tym, czy nasz dom będzie przyjemną przestrzenią decydują jednak inne rzeczy. To cudownie, gdy ktoś przyjdzie i wyczyści nam mieszkanie na błysk, ale jeśli my sami nie potrafimy utrzymać porządku na co dzień (mam tu na myśli każdego członka rodziny, bo nikt nie powinien biegać za mężem i sprzątać po nim skarpetek), to nawet najlepsze profesjonalne sprzątanie w każdy piątek tego nie zmieni. W źle zorganizowanej przestrzeni bałagan można zrobić w piętnaście sekund.

   Ważne jest ustalenie w głowie minimalnego standardu jaki chcemy utrzymać w domu i zastanowienie się, co można zmienić na stałe we wnętrzu, aby osiągnięcie tego celu zajmowało jak najmniej czasu na co dzień. Dla mnie najważniejsze rzeczy to pościelone łóżko, niezawalona kanapa, brak naczyń w zlewie (u nas kluczem do sukcesu okazało się opróżnianie zmywarki tuż po tym, jak skończy mycie – dzięki temu nie pojawiają się wymówki typu „nie wsadziłam szklanki do zmywarki, bo była pełna”, czy to co następuje, gdy do naczyń w zlewie się już przyzwyczaimy i nawet nie sprawdzimy czy można je wsadzić do zmywarki, a mianowicie „nie wsadziłam szklanki, bo  m y ś l a ł a m, że zmywarka jest pełna”). Na pozostałe kwestie staram się nie zwracać przesadnej uwagi, odkładać rzeczy na miejsce od razu po ich użyciu i… gdy mam chwilę zastanowić się jak newralgiczne miejsca ogarnąć tak, aby tego sprzątania w ogóle nie wymagały. Ale co to właściwie znaczy?

Mój kubek jest od DUKA. Jeśli przypadł Wam do gustu to poniżej znajdziecie na niego kod zniżkowy. 

   Jeśli twierdzisz, że buty walają się po przedpokoju, bo nie masz na nie miejsca w szafce, to zamiast układać je codziennie w rządku i patrzeć jak po pięciu minutach pies trącą je łapą i rozwala jak domino, to już nie powtarzaj ich układania po raz 3456 w tym tygodniu, tylko pójdź do tych szafek i zrób taką selekcję butów aż wszystkie się zmieszczą. Usuń przyczynę problemu, zamiast ciągle walczyć z jego konsekwencjami. W przeciwnym wypadku na własne życzenie stajesz się obuwniczym Syzyfem. Trzeba zmusić się do wyłapania czynności, które wykonujemy za często, a ich efekt w bardzo krótkim czasie lub z dużą częstotliwością zostaje zniszczony. Jeśli znajdziemy na nie sposób, to po pierwsze – w mieszkaniu dłużej będzie panował porządek, a po drugie – my nie będziemy tracić nerwów.

   Mam też zasadę, że nie sprzątam mieszkania w czasie, kiedy moje dziecko śpi, bo ten czas mam zawsze przeznaczony na pracę, która wymaga maksymalnego skupienia. Robię to wtedy, gdy jestem razem z córką i mogę ją do tego angażować. Nie, zdecydowanie nie zlecam jej umycia podłogi, ale staram się aby chociaż w klimacie zabawy próbowała posprzątać swoje zabawki. Oczywiście nie robi tego idealnie, a jej miś już niejednokrotnie postanowił wykąpać się w wiadrze do mopa, ale wolę teraz coś po niej poprawić, niż za dziesięć lat walczyć z nastolatką, która nie potrafi ogarnąć łóżka. Nie chcę tutaj wchodzić w temat rzekę, czyli podział ról w związku – to oczywiste, że mężczyźni też muszą mieć swoje obowiązki, a ich liczba powinna wynikać z obiektywnej oceny tego ile kto poświęca czasu pracy i ile ma w związku z tym wolnych godzin w ciągu dnia, które może poświęcić na obowiązki domowe. Płeć jest tutaj bez znaczenia, bo kobiety nie mają zamiast dłoni miotły, a z uszu nie wystaje nam ręcznik papierowy – ewolucja jakoś nas w to nie uzbroiła, więc wcale nie jesteśmy do tego lepiej przystosowane.   Obiecałam komuś gofry na Monciaku w drodze powrotnej z plaży, ale złapała nas burza, więc trzeba było rozpocząć własną produkcję. Wiem, że to banał, ale sporo z Was pytało o mój przepis na ciasto do gofrów, więc wrzucam go tutaj przy okazji. 

Przepis na gofry

Składniki (8 sztuk): 

1/2 szklanki mąki pszennej

1/2 łyżeczki proszku do pieczenia 

szczypta soli 

2 łyżeczki cukru pudru 

1 łyżka cukru waniliowego (z naturalną wanilią)

2 jajka 

1/2 szklanki roztopionego masła 

1/3 szklanki mleka 

Sposób wykonania: 

Mąkę wsypać do miski, dodać proszek do piecznia, sól, cukier, cukier waniliowy. Wszystko wymieszać, a następnie dodać jajka, masło oraz mleko. Zmiksować mikserem na gładką masę. Rozgrzać gofrownicę. Gofry piec około 3-3,5 minuty lub przez czas podany w instrukcji gofrownicy. Nakładamy ciasto chochlą i wypukłą stroną łyżki rozprowadzamy ciasto dokładnie po całej powierzchni. Gofry po upieczeniu odkładać na metalową kratkę. Posypać cukrem pudrem i polać miodem albo syropem klonowym (same w sobie są lekko słodkie). Do tego podaję świeże owoce i jogurt śmietankowy. 

Całą porcelanę (kubki w drobne czerwone kropki, talerzykipółmisek z niebieskim motywem), drewnianą paterę (i gofrownicę, której nie ma na zdjęciach) znajdziecie w sklepach szwedzkiej marki DUKA. Jeśli coś Wam wpadło w oko to kod MLE2021 da Wam aż 30% zniżki na cały asortyment DUKA na duka.com (działa od dziś do 25 czerwca i nie łączy się z innymi promocjami).

3. Dom naprawdę oddaje to, co dostaje.

    Jeśli chcemy aby dom dawał nam poczucie ukojenia i pozwalał wypocząć, a nie zamęczał nas ciągłą walką o porządek, to najpierw musimy o niego dobrze zadbać. Gdy my z troską zaopiekujemy się nim, on będzie umiał zaopiekować się nami.  

   Coraz więcej osób przy urządzaniu mieszkania korzysta teraz z usług architektów lub dekoratorów i (o ile trafi się na odpowiednią osobę) na pewno pomaga to w odpowiednim zagospodarowaniu przestrzeni. Dobry projekt powinien uwzględnić to, ile domownicy mają rzeczy, gdzie je wszystkie przechowywać czy nawet jakich wymiarów jest ich odkurzacz, aby na pewno zmieścił się w szafce. Ale nie można zakładać, że architekt pomyśli absolutnie o wszystkim i sprawi, że problem bałaganu zniknie. Przykład? Pojedyncze skarpetki. Jak powszechnie wiadomo, gdy wkładamy parę skarpetek do pralki, to domowy skrzat wyciąga w trakcie prania jedną i podrzuca ją nam miesiąc później lub wcale. Trzeba więc gdzieś trzymać te pojedyncze skarpetki i czekać aż ich pary w końcu się pojawią. U mnie grupa samotnych skarpetek najpierw mieszkała na kaloryferze w salonie (bardzo apetycznie, trzeba za każdym razem tłumaczyć gościom, że „to są te wyprane”), później przeniosłam je na komodę do pokoju córki, bo wydawało mi się, że jej przecież nie będą przeszkadzać. Zupełnie bez sensu – bo ja nadal je widziałam i jeszcze miałam poczucie, że mój bałagan wpycham do jej przestrzeni. W końcu pogodziłam się z faktem, że te skarpetki były, są i będą i lepiej znaleźć dla nich odpowiednie miejsce, w którym nie widzi ich cały świat niż łudzić się, że może jutro, w końcu, za jednym razem znajdę dla każdej parę i znikną na zawsze. Mam więc ładne pudełko na pojedyncze skarpetki.

    Dobrze zaplanowana przestrzeń to jednak nie wszystko. Tak jak zakład produkcyjny, restauracja czy samochód, tak i nasz dom musi sprawnie działać, aby życie w nim było komfortowe. A nic tak nie irytuje, jak niedziałający palnik w kuchence, cieknący kran, wylewająca pralka, szwankujący telewizor. To też przykry dowód na to, że domownicy nie chcą poświęcić chwili czasu na to, aby zatroszczyć się o przestrzeń, w której żyją. Nie mają oporów głośno pomstować na Bogu ducha winne mieszkanie, które samo raczej nie wymieni uszczelki i nie zdejmie tego ciężaru ze swojego właściciela. Sami musimy to zrobić i naprawdę nie ma co tego odkładać w nieskończoność. Domyślam się, że dla niektórych z Was brzmi to jak abstrakcja, ale naprawianie domowych sprzętów, to coś, co z wielu powodów powinniśmy uskuteczniać. Zwłaszcza, że internet wychodzi nam naprzeciw i dziś jest to łatwiejsze niż kiedyś. Tu macie na przykład kanał na YT z instrukcjami jak naprawić większość sprzętów domowych, a tutaj platformę naprawiaj-nie-wyrzucaj.pl na której skupiają się entuzjaści domowych napraw. Na pewno najbardziej pomocna okaże się jednak strona North.pl, która prowadzi sprzedaż części do sprzętu AGD i RTV. W asortymencie sklepu, oprócz 13 mln części, są narzędzia, środki czystości i pielęgnacji sprzętu AGD, wszelkiego rodzaju akcesoria używane w domu i poza domem (mają też infolinię, w której doradzają jak naprawić daną rzecz). Całą misją strony jest pokazanie, że naprawianie sprzętu domowego jest fajne, proste i można go dokonać samodzielnie. Takie podejście powinno być rozpowszechniane, bo w dzisiejszej epoce „promocji na wszystko” bardzo łatwo jest pozbyć się czegoś, co się zepsuło, albo ma już po prostu nowszą wersję. Ale zakupy i szybka wymiana, to nie jest synonim opieki. To jej przeciwieństwo.

Cieszę się, ze sporo rzeczy w naszym mieszkaniu miało już przed nami innych właścicieli. Zbliża się u nas remont (chciałabym dodać, że „wielkimi krokami” ale to raczej niewidzialne kroki) i oczywistością było dla nas to, że sprzęt AGD, zlew widoczny na zdjęciu, a nawet szafki kuchenne będziemy próbować zaadaptować po raz kolejny. Przy rozkręcaniu planujemy każdy sprzęt sprawdzić i wymienić zniszczone części. Jeśli macie w domu jakąkolwiek rzecz, która wymaga naprawy (albo czasem się psuje, ale teraz akurat działa), to koniecznie zapiszcie sobie adres tej strony i wróćcie do niej, gdy będziecie potrzebować czegokolwiek do naprawy domowego sprzętu. 

   Aż ciężko nie wspomnieć w tym miejscu o jeszcze jednej i chyba najważniejszej zmianie ostatnich lat w naszych gospodarstwach domowych, czyli o wątku ekologicznym. Wyrzucanie urządzeń RTV i AGD to dla środowiska ogromny problem. Tak ogromny, że Unia Europejska zdecydowała się nawet wprowadzić specjalną dyrektywę dla producentów, która ma ukrócić praktyki stosowane przez wiele firm, polegające na celowym postarzaniu sprzętów, aby te psuły się zaraz po upływie terminu gwarancji. To wymuszało na konsumentach konieczność kupna kolejnej rzeczy. Wróć – właściwie to nie wymuszało, ale my z wygody wolimy pójść na zakupy niż naprawić to, co już mamy. Zastanów się czy masz w domu coś, co wymaga naprawy, leży nieużywane, odtrącone w kąt, zepsute i podejmij decyzję. Albo to naprawiasz, dajesz drugie życie, będziesz używać, albo uznajesz, że tego nie potrzebujesz i szukasz dla tej rzeczy nowego domu. Nie ma trzeciej drogi. Dodam tylko, że naprawianie urządzeń, które już mamy pozwala zaoszczędzić pieniądze i naprawdę daje satysfakcję. 

   W mieszkaniu mamy przede wszystkim żyć. Jego dobre funkcjonowanie to przepis na przyjemniejszą codzienność. Przed nami podobno parę burzowych dni, a więc i trochę czasu w czterech ścianach – może uda nam się usprawnić parę rzeczy albo chociaż wymienić przepaloną żarówkę w łazience? Jeśli dobrze zaplanujemy przestrzeń, jeśli będziemy o nią dbać, nie zagracimy jej meblami i bibelotami, które do niczego nie służą, to sprzątania będzie mniej, a czasu na prawdziwy wypoczynek – więcej. 

*  *  *

 

Kilka słów o Toskanii i odpowiedzi na Wasze pytania.

   Obrazy ze wszystkich moich włoskich wypadów – od Sycylii, przez Neapol, wybrzeże Amalfi, jezioro Como, Wenecję, Rzym, Umbrię aż po Bolzano i dolinę Val di Fiemme – pielęgnuję w swoim umyślę bardzo skwapliwie. Łyk Bellini jeszcze przed lunchem na skalistej plaży w Positano, zapach perfum mojego „jeszcze nie męża” gdy wtulałam się w jego koszulę pędząc na skuterku po Capri, spacer o wschodzie słońca przez plac Świętego Marka w Wenecji, do której pojechaliśmy za nasze pierwsze wspólnie zarobione pieniądze, naukę pływania z tatą w Agrigento, nieskończone rundki między Fontanną di Trevi a Piazza del Popolo (z niezbędnym przystankiem na Schodach Hiszpańskich, jako dziecko z lodami w ręku, jako panna z plastikowym kubeczkiem z winem). Mogłabym wymieniać bez końca moje ulubione momenty w krainie, gdzie kawa jest lepsza, jedzenie równa się pasja, a najbardziej niepozorne miejsca zawsze kryją piękne tajemnice, ale podejrzewam, że przyjemność z tej opowieści byłaby jednostronna – a jestem tu przecież dla Was, nie dla siebie. Zebrałam więc wszystkie pytania na temat podróży do Toskanii, które przez ostatnie dni zadawałyście mi w wiadomościach na Instagramie i postaram się teraz odpowiedzieć na nie w zwięzły sposób. Jeśli coś mi umknęło – dajcie znać w komentarzach.

Kierunek  

   Przesadziłabym mówiąc, że życie w Polsce i Europie wróciło do normy, ale w ostatnich dniach nikt chyba nie ma wątpliwości, że właśnie na taki początek sezonu wakacyjnego po cichu liczyliśmy. Liczba zachorowań maleje, za to zaszczepionych – wzrasta, obostrzenia są luzowane, podróże możliwe, a wczoraj udało nam się nawet kupić bilety na koncert. No i zaliczyliśmy kolejny wyjazd. Krótki bo krótki, ale mimo wszystko udany. Od wielu miesięcy marzyliśmy o podróży do Włoch, ale jeszcze w maju wydawało się to niemożliwe (o czym pisałam w tym wpisie). Niespodziewanie, gdy podjęliśmy decyzję o zmianie kierunku i pojechaliśmy do Chorwacji, premier Włoch ogłosił, że kraj się otwiera i serdecznie zaprasza turystów. Czyli tak zwany „klasyk”. Oczywiście to powód do żartów, a nie narzekania (tym bardziej, że Chorwacji niczego nie brakuje), ale gdy odkryliśmy, że jedna z tanich linii lotniczych właśnie ruszyła z bezpośrednim lotem z Gdańska (a nie muszę chyba tłumaczyć, że z regionalnych lotnisk to naprawdę rarytas) prosto do Pizy, to ja w popłochu zaczęłam szukać dopiero co wypakowanych pływaczek z dinozaurami, a mąż wczuł się w rolę światowej sławy hakera i w trzy minuty kupił bilety.

    Chociaż Toskania to jedno z najchętniej odwiedzanych miejsc w Europie, jak żadna inna potrafiła oprzeć się komercjalizacji (albo po prostu dobrze to ukrywa) i chyba wyszła na tym nie najgorzej. Pejzaże wydają się być nietknięte przez agresywną cywilizację, a przekraczając mury miasteczek każdy może poczuć się tak, jakby przeniósł się prosto do epoki renesansu. Tyle, że z filiżanką bajecznego cappuccino w dłoni. Krainę Medyceuszy odwiedziłam po raz pierwszy sześć lat temu i od dawna chciałam do niej wrócić. Przez te sześć lat wiele się u mnie zmieniło i ja sama też się zmieniłam. Kiedyś w czasie podróży byłam jak w amoku – bardzo chciałam zobaczyć i sfotografować jak najwięcej. Dziś mam wrażenie, że sporo rzeczy mi przez to umykało, mam niedosyt i chęć, aby wrócić i dane miejsce poczuć, a nie tylko zobaczyć.

Wjazd i wyjazd.

   Aby wjechać do Włoch potrzebny był nam negatywny wynik testu wykonany najpóźniej na 48 godzin przed lotem – niezależnie od tego, że oboje z mężem jesteśmy zaszczepieni. Przed wyjazdem trzeba też wypełnić europejski dokument weryfikacyjny oraz kolejny dokument w zależności od tego do jakiego regionu Włoch się wybieramy. Linki do dokumentów były dokładnie podlinkowane na stronie Ryanair (lecieliśmy tą linią) i wypełniliśmy je w czasie internetowej odprawy. Najlepiej każdy dokument, łącznie z wynikiem testu, mieć w formie papierowej. Dokumenty bardzo dokładnie sprawdzono nam jeszcze na lotnisku w Gdańsku. To by było na tyle jeśli chodzi o początek podróży. Gdy z kolei wracaliśmy do Polski wystarczyło nam zaświadczenie o zaszczepieniu pobrane z profilu pacjenta. Test musiała przejść nasza córeczka – w tym temacie mieliśmy już doświadczenie w zdecydowanie mniej przyjemnych okolicznościach (miała dwukrotnie wykonany test – przy przyjęciu do szpitala w zeszłym roku i po kontakcie z osobą zarażoną jesienią) i wiedzieliśmy, że znosi to wyjątkowo dobrze – tym razem również poszło gładko i bez najmniejszego płaczu (test mogliśmy wykonać od razu na lotnisku po przylocie lub na drugi dzień na przykład w Diagnostyce).

Przestrzeń przy basenie starego zamku, w którym teraz umiejscowiony jest hotel. Jego lakoniczną recenzję znajdziecie na samym dole wpisu. Na stoliku widzicie polskie wydanie Vogue'a z tego miesiąca, moją ukochaną gumkę z Moye i krem z filtrem od Phenome. 

Restrykcje na miejscu.

    Toskania, w porównaniu do tego jak zapamiętałam ją sprzed laty, była opustoszała. Nie ukrywam, że miało to swoje zalety – zero problemu z parkowaniem, zero tłumów, kameralna atmosfera nawet w najbardziej obleganych miasteczkach, cisza i spokój. Ale o pandemii nie da rady do końca zapomnieć. We Włoszech wciąż obowiązkowe jest noszenie maseczek na zewnątrz. I jeśli wydaje się Wam, że stereotypowy Włoch ze swoim luźnym podejściem do reguł nie traktuje tego nakazu na serio, to jesteście w błędzie. Mieszkańcy Italii, przynajmniej biorąc pod uwagę moją subiektywną ocenę, są bardzo zdyscyplinowani jeśli chodzi o wszystkie obostrzenia i chyba spadliby z krzesła gdyby ktoś pokazał im w miniony weekend sopocki Monciak. Przestrzegane są limity w knajpach i odległości między stolikami, przed wejściem do marketu czy muzeum każdemu mierzona jest temperatura. Koronawirus uderzył w ten kraj z niezwykłą siłą, więc z dużym zrozumieniem podeszliśmy do ich skrupulatności. Uprzedzam, że jeśli ktoś nie zechce uszanować tych reguł może zostać upomniany w bardzo szorstki sposób.

Wnętrze restauracji Poggio alle Mura przynależącej do zamku Banfi – jednego z najsłynniejszych producentów win na świecie. Można tu zarezerwować nocleg albo zjeść kolację. 

Najpiękniejsze miasteczka.

    Nie chcę świecić tutaj fałszywą skromnością, ale jeśli planujecie podróż do Toskanii, to polecenia na blogach lifestylowych czy modowych warto później zweryfikować z tymi na stronach w całości poświęconych danym regionom. Chociaż zapisuję sobie miejscówki polecane przez influencerki, to aby sporządzić cały plan wycieczki zaglądam przede wszystkim na małe blogi pisane przez pasjonatów podróży. Wyciągam z tego wszystkiego złoty środek, aby było pięknie, ale jednocześnie, aby przywieźć do domu coś więcej niż tylko urokliwe zdjęcia.

    Dla nas bardzo ważne było też wygospodarowanie czasu na błogie lenistwo przy basenie – dla naszej córeczki basen jest jak spełnienie marzeń, a my z wiekiem coraz mniej lubimy pędzić, więc na zwiedzanie nie zostało nam wcale tak wiele czasu. Z małym dzieckiem szkoda też marnować czas w samochodzie, więc postanowiliśmy odwiedzić najbliżej położone miasteczka, które wydawały nam się najciekawsze. Moim numerem jeden jest Montalcino. Bynajmniej nie z powodu słynnego na cały świat wina, z którego słynie (Brunello di Montalcino). Właściwie każda uliczka wygląda jak z pocztówki, to też najbardziej „eleganckie” ze wszystkich miasteczek. My zobaczyliśmy oczywiście słynną szesnastowieczną fortecę zbudowaną przez Cosimo Medyceusza, w której znajduje się wyjątkowa enoteka. Dla mnie najprzyjemniejsze było jednak typowe turystyczne „szlajanie się” bez celu ;). Wszystkim bez wyjątku polecam zjeść lunch albo chociaż napić się kawy w Alle Logge di Piazza, której stoliki rozstawione są pod renesansowym sklepieniem starego ratusza.

    San Gimignano, zwane inaczej Manhattanem średniowiecza tym razem sobie odpuściliśmy, bo było  dosyć daleko od naszego hotelu, a poza tym zwiedziliśmy je już skrupulatnie ostatnim razem. Jeśli jednak wybieracie się do Toskanii po raz pierwszy, to warto je odwiedzić. Bliżej nas znajdowało się San Quirico d’Orcia – małe miasteczko z pięknymi ogrodami. Wizyta w parku Horta Leonini jest punktem obowiązkowym wizyty w San Quirico d’Orcia, pod warunkiem, że nie leje. Złapała nas tam prawdziwa włoska burza więc pędem schroniliśmy się pod parasolami w patio jednej z kawiarni. Niestety nie zapisałam jej nazwy, a była genialna. W patio wszędzie chodziły żółwie (naliczyliśmy ich chyba z dziesięć), które w przeciwieństwie do nas cieszyły się z deszczu i bardzo żwawo (oczywiście jak na żółwie) tańczyły z radości w kałużach. Przy stoliku obok mogliśmy z kolei na własne oczy obejrzeć typową włoską scenkę – sześciu eleganckich panów w bardzo sędziwym wieku grało sobie w pokera i popijało espresso.

Aby udobruchać Was małą liczbą zdjęć Toskanii postanowiłam wcisnąć tu coś na kształt "mini looku" ;). 

klasyczna czarna sukienka – MLE Collection (mam na sobie rozmiar xs, zostało ich nam już niewiele, a to naprawdę genialny i ponadczasowy model więc radzę się spieszyć ;))

wiklinowy koszyk – Massimo Dutti 

apaszka we włosach – Toteme 

skórzane klapki – Hermes

    Ostatnie polecane przeze mnie miasteczko na pewno wymyka się przewodnikom, które prędzej wysłałyby Was do Montepulciano albo Bagno Vignoni, ale my chcieliśmy poczuć klimat prawdziwego włoskiego miasta, w którym turyści stanowią zdecydowaną mniejszość. Padło na Grosseto. Na głównym placu pełno było typowych włoskich mamma, które pilnowały aby ich dzieci nie chlapały na przechodniów wodą z fontanny, sporo sklepów i kawiarni dla tubylców. Udało nam się uzupełnić zapasy skórzanych mokasynów dla męża (którego zdaniem ten rodzaj obuwia należy kupować tylko we włoskich niepozornych sklepikach, gdzie oczywiście nikt nie mówi słowa po angielsku) i napiliśmy się najlepszej kawy na świecie. Za jedno euro i to na dodatek w pizzerii, która właściwie była zamknięta, ale właściciel powiedział, że kawy we Włoszech się nie odmawia.

    W komentarzach pojawiło się też mnóstwo pytań o hotel – zatrzymaliśmy się w Castelllo di Vicarello (który akurat w czasie naszego pobytu oferował zniżki, co trochę nas skusiło), ale mam parę zastrzeżeń do tego miejsca więc jeśli ktoś zdecyduję się wykupić tam nocleg niech nie zwala tego na mnie ;). Powiem o zaletach – widoki zapierają dech w piersiach, kolację na odwróconym dachu zamku zapamiętam pewnie jako jedno z piękniejszych wspomnień, a przestrzeń przy dwóch basenach była idealnie rozplanowana i pozwoliła nam naprawdę wypocząć. No i świetliki – nie wiem czy właściciele zaganiają je w jakiś magiczny sposób, ale po zachodzie słońca wszystko skąpane jest w brokacie ich migających skrzydeł. 

Uprzedzając Wasze pytania pozwolę sobie wypisać również elementy tego stroju ;)

sukienka – Louisse.pl (jeśli po roku kupujesz taką samą sukienkę, ale w większym rozmiarze to znaczy, że sprawdziła się idealnie, uwielbiam rzeczy z tego sklepu, bo są naprawdę bardzo przemyślane; poza tym modelem mamy jeszcze w szafie piękny model Yasmine).

espadryle na rzepy i kapelusik – Zara
A tu niespodzianka! Jest jeszcze trzeci "look" :). Teściowa w obiektywie zięcia zawsze wygląda pięknie prawda? :D

sukienka – Massimo Dutti

skórzane czołenka za piętę – Edited

plecak – Louis Vuitton

Last Month

   "To co? Jemy lody?" – to zdanie padało u nas w domu dosyć często w ostatnich tygodniach. Nasze ulubione trójmiejskie lodowe manufaktury znów się pootwierały i korzystamy z tego na całego. Macham też ręką, gdy widzę, że kupują kolejnego gofra z bitą śmietaną i truskawkami – w domu czeka zupa, a tego białego sweterka już pewnie nie upiorę, ale udziela mi się nastrój wolności i radości. Burgery na plaży? Nie ma problemu. Skakanie w błocie? Chętnie się przyłączę. W ogrodzie rwę bez z drzewa jakby jutra miało nie być (a tak go zawsze żałowałam w poprzednich latach) i rozstawiam po całym mieszkaniu. Pierwsze truskawki jemy garściami i nie szczędzimy do nich miodu. I ciągle się spóźniamy, bo "żal było się zbierać". 

   Żegnam ten wyjątkowo zimny maj długą fotograficzną relacją. Wydawało mi się, że w ostatnich tygodniach odpuściłam trochę ze zdjęciami – bardzo chciałam być "tu i teraz" i przeżywać chwilę zamiast je uwieczniać, ale jak widać wyszło na opak ;). 

1. Powoli wracamy do normalności. Podróż w nowej rzeczywistości była ciut inna, czasem bardziej skomplikowana, ale cieszyła jak nigdy. // 2. Ten zestaw uratował moją wyjazdową garderobę – uwielbiam go. // 3. Naprawdę ciężko mi uwierzyć, że w przypadku tego zdjęcia hasztag #tbt zupełnie nie pasuje. // 4. Pierwsze wakacje bez wózka! // Kamenjak. Odkrywamy chorwackie zakątki.1. Valamar, czyli raj dla dzieci… i dla rodziców w sumie też! Znacie? // 2. Chociaż kupowałam te brzydactwa z bólem serca to muszę przyznać, że świetnie się sprawdziły. // 3. Mój basenowy niezbędnik. // 4. Wnętrze nie musi być w paryskim stylu, żeby mnie ujęło. // Mój zestaw na spacer po Rovinj. Maseczkę mam od Moye, torebkę z Chanel, kurtka to oczywiście MLE, a klapki – Hermes. 1. Niebieski dresik wrócił z prania! // 2. Piękne lobby hotelu Grand Park. // 3. Poranna kawa pomaga złapać kontakt z rzeczywistością. // 4. Moja mama kupiła ten plecak, gdy miałam 12 lat (czyli nosi go od 22 lat). A ja wciąż jej go zazdroszczę :). // Mój sweter to kolekcja MLE sprzed dwóch lat, legginsy to jakieś zwyklaki – chyba z H&M. 1. Wyjazdowy zapas kosmetyków. // 2. Łapię słońce – pierwszy raz w tym roku! // 3. Najfajniejsza para jaką znam! // 4. Proste zestawy są najlepsze. // Ruszamy w drogę powrotną. I już nie możemy doczekać się kolejnej wyprawy!1. Tak. To już na pewno maj. // 2. A u nas w Trójmieście temperatura wciąż rześka. // 3. Oczekiwanie na otwarcie restauracji. Chociaż do takich pikników można było się przyzwyczaić. Tę kolację na wynos zamówiliśmy w gdyńskim Luisie.. // 4. Ok. Byle nie w poniedziałek. // Długie majowe (i chłodne) wieczory. Cały ten wpis zobaczycie tutaj1. Resztki z bukietów trafiają na ten stolik. // 2. Nieee… moje stroje w maju w ogóle nie były monotonne… // 3. Jednego dnia wydają mi się za ciemne, a innego za jasne. // 4. Gdy idziesz zajrzeć do pokoju córki i widzisz, że łóżko samo się przesunęło… // Wybieracie się do Trójmiasta? Jeśli przyjedziecie i zorientujecie się, że Wasza walizka nie ma tego, czego potrzebujecie to wpadajcie do Iconic w Gdańsku. Znajdziecie u nas opcję na plażę, imprezę, spotkanie ze znajomymi i przede wszystkim sporo cieplejszych miękkich i świetnie jakościowych ubrań, które po powrocie z wakacji też będą Wam służyć. 1. A jeśli pogoda w Trójmieście Was zaskoczy (co jest u nas zupełnie normalne ;)) to w showroomie w Gdańsku znajdziecie ratunek. // 2. One się ewidentnie opalają. // 3. Summer gold. W tym wpisie znajdziecie dokładny link do modelu kolczyków ze zdjęcia. // 4. Ulubione okulary w tym sezonie. // Przepis na idealne placki? Bardzo proszęKiedyś nagram Portosa jak wita swoją paczkę. Niby wszystko hermetycznie zapakowane, ale on dostaje świra i wygląda jakby stepował ;). Bardzo ostrożnie podchodzę do karm dla psów, ale tę mamy już dobrze przetestowaną i wiem, że mogę ją spokojnie polecić (a od razu mówię, że spanielowy żołądek nie należy do mało wymagających). Fitmin to karma półmiękka (znacznie trudniej dostępna niż klasyczna "sucha"), dzięki czemu zadowoli nawet najwybredniejszego czworonoga. Oczywiście nie posiada konserwantów ani niezdrowych dodatków. Zresztą najlepiej same sprawdźcie skład. Z kodem MLE25 otrzymacie 25% rabatu na wszystkie produkty. Będzie łączył się także z aktualnymi promocjami, czas działania kodu to 1.06-30.06.1. Jest zimno i mokro, ale i tak chodzimy po Sopocie ile się da! // 2. Słońce to najlepszy budzik. // 3. Jedna z moich trzech propozycji fryzur na lato. Więcej znajdziecie w tym wpisie. // 4. Czas na zimny prysznic. // Szykujemy się na sesję MLE – gdzieś w szafie zgubiłam naszą prototypową sukienkę – będzie dym, jak Asia się dowie ;). 
1. Akurat był w niej elementarny porządek więc zajrzałam z aparatem do środka. // 2. Tak, czuję się niewyraźnie ;). // 3. To jest ten moment w roku. Właściwie to już po nim. // 4. Najlepszy odświeżacz powietrza. // Po powrocie z Chorwacji powitała nas taka eksplozja zieleni. "Przestańmy być grzeczni, bądźmy sobą". Jeśli miałyście kiedyś poczucie, że za wszelką cenę chcecie sprostać oczekiwaniom otoczenia i macie problem z otwartym komunikowaniem swoich poglądów i potrzeb to warto zajrzeć do tej książki. Ja już jakiś czas temu zrozumiałam, że niezależnie od tego jak poprawnie się zachowuję i jak bardzo unikam kontrowersji nie każdy będzie mnie lubił – dobrze było po tej lekturze utwierdzić się w przekonaniu, że każdy z nas ma prawo głosu i tłamszenie go nie ma sensu. Groszek to moje prawdziwe uzależnienie. A sukienka jest z &Other Stories. 1. Można walczyć o swoje i jednocześnie szanować innych. Tak przynajmniej twierdzi autor ;). // 2. Wełniany sweter na przełomie maja i czerwca to teraz standard.  // 3. Poczta kwiatowa w Dniu Mamy. Albo mamy nad wyraz zaradną dwulatkę albo jej tata się pod nią podszywa ;). // 4. Łupy z rynku. Smakują już naprawdę nieźle! // Lubię ten zlew. Jest z IKEA, ale kupiliśmy "używkę" z olx :D. I planujemy przemontować go też do nowej kuchni :). Te dwa detergenty, które stoją u mnie na zlewie to płyn do mycia kuchni i płyn do mycia naczyń od Herbi Clean. Wszystkie produkty Herbi Clean – w tym ziołowy płyn do mycia kuchni – zostały stworzone na bazie składników pochodzenia naturalnego, nie zawierają związków chloru, amoniaku, EDTA, etanoloaminy, triklosanu, fosforanów, glikolu etylenowego, SLS, składników pochodzenia zwierzęcego, ani PEG-ów. Są w pełni bezpieczne dla zdrowia, przyjazne ludziom i nie są testowane na zwierzętach. Obydwa produkty zawierają ekstrakt z żołędzi – badania naukowe, przeprowadzone m.in. przez polskich naukowców, zaowocowały odkryciem wysokiej skuteczności zawartych w żołędziach tanin. Silne działanie antybakteryjne tych naturalnych związków chemicznych wytwarzanych przez rośliny jest porównywalne do działania antybiotyków – a to oznacza, że skutecznie czyszczą nasz dom. Płyn do mycia naczyń dodatkowo zawiera ekstrakt z aloesu, dzięki czemu nie podrażnia skóry dłoni i ma 90% składników pochodzenia naturalnego. Jest tylko jeden problem – po ich stosowaniu ciężko wrócić do detergentów z drogerii ;). 
Przy okazji mam dla Was kod rabatowy na cały asortyment w sklepie Herbi Shop o wartości 20%. Wystarczy, że użyjecie hasła MLE (kod ważny do 6 czerwca).  Pracujemy w ogrodzie, wspólnie najmilej! W Dzień Dziecka kolekcjonujemy wspomnienia – nie przedmioty. O tę sukienkę miałam w ostatnim tygodniu dziesiątki zapytań więc odpowiadam wszystkim za jednym razem. To sukienka od Carry (wybrałam rozmiar 34), którą nosi się po prostu świetnie. Ktoś tu kocha prace ogrodowe (w przeciwieństwie do rodziców).Z tego zaraz zrobię coś pysznego.
Najpierw złapałam się za głowę, że w naszej maleńkiej kuchni pojawił się kolejny przedmiot, ale teraz już się z nim przeprosiłam i wygospodarowałam nawet stałe miejsce na blacie. To podobno mercedes wśród wyciskarek – tylko 40 obrotów ślimaka na 1 min. (cokolwiek to znaczy), aż 430 W mocy wyciskania, laserowa metoda cięcia sita oraz konstrukcja umożliwiająca wyciskanie większości warzyw i owoców w całości i bez obierania. Przekładając to na język laika – po prostu działa super. Nieprzekonanym powiem tylko, że można też w niej przygotować masę na placki ziemniaczane :D. Podaję dokładną nazwę modelu: 4Swiss BM202 x JJ (jakość i bezpieczeństwo wyciskarek 4Swiss potwierdzają badania szwajcarskiego Laboratorium Intertek).Zamiast kawy. Aby zrobić taki sok potrzebujecie: 3 jabłka, 2 gruszki, 2 pomarańcze, 6 łodyg selera naciowego i sporą garść świeżych liści szpinaku (no i oczywiście wyciskarkę). Owoce i warzywa dokładnie myjemy. Jabłka i gruszki obieramy ze skórki, kroimy na kawałki i wraz z gniazdami nasiennymi przerzucamy do miski. Podobnie robimy z pomarańczami. Łodygi selera naciowego kroimy na kawałki i wrzucamy do miski dodając jeszcze szpinak. W ten sposób przygotowane składniki możemy przepuścić przez wyciskarkę. Szpinak najlepiej dodawać partiami pomiędzy owocami i selerem. Smacznego! 1. A w czym Wy pijecie lemoniadę? // 2. Takie prezenty cieszą najbardziej. // 3. Pobudka z dinozaurem i panem Nene. Kiedyś to było podobno łóżko rodziców. // 4. Moje ulubione smaki…słony karmel, śmietanka, hibiskus i Knoppers. Taki kilogram na jeden wieczór jest idealny. //Z mojego ogrodu. 1. Dlaczego nie ma takich perfum? // 2. Truskawka, koperek, tymianek – zobaczymy co wyrośnie. // 3. Widok z okna w sypialni. // 4. Nagrodę za najlepszy balsam do ciała dostaje w tym miesiącu Amaderm. // O wilku mowa. Balsam nawilżający od Amaderm to delikatny preparat do ciała przeznaczony do pielęgnacji skóry suchej, szorstkiej i odwodnionej. Dzięki lekkiej konsystencji balsam łatwo się rozprowadza i szybko wchłania, nie pozostawiając uczucia lepkości. Nie wiem czy słyszałyście kiedyś o działaniu mocznika ale to najbardziej skuteczny, naturalny humektant (czyli walżacz). W zależności od wykorzystanego stężenia może dodatkowo posiadać działanie kreatolityczne (zmiękczające) oraz keratoplastyczne (złuszczające). 1. Te brzoskwinie jeszcze nie wiedzą co je czeka… na stories podrzuciłam Wam ostatnio link do jednego z najczęściej odtwarzanych przez Was blogowych przepisów (dodaję również tutaj). Wiem, że wiele z Was pokochało to ciasto i wcale się temu nie dziwię. Jeśli macie w domu jajka, mąkę, cukier puder, olej (najlepiej roślinny), jogurt naturalny, białą czekoladę, morele, cytrynę i proszek do pieczenia to możecie śmiało zaczynać pieczenie. // 2. Piękne stare wydania. // 3. Witamy na pokładzie. // 4. Dzień dobry, pobudka śpioszku.  // Gdy ukochana Kuzynka pozwala się pobawić swoim mysim domkiem. A ja wciąż nie mogę się zdecydować czy decydujemy się właśnie na zbieranie Sylvanianek, Playmobila czy Maileg. Wszystkiego po trochu chyba nie ma sensu, ale tak ciężko postawić na jedno ;). 1. Bądźmy dziećmi dziś i na zawsze! // 2. Na Dzień Dziecka proste desery są najlepsze. // 3. Rozpoczynamy przetwarzanie! // 4. Mały postój na przekąskę. Każdy dobiera własne dodatki do zapiekanki. // Ja w Dzień Dziecka dostałam najlepszy prezent z możliwych – kwiaty do grządek. Dziękuję Paniom z NarcyzaMój kochany zwierzyniec. 
Takie niebo to zapowiedź pięknego lata…

*  *  *

 

 

Majowe umilacze, czyli dokąd jechać po poluzowaniu restrykcji + przepis na placki, który zdetronizuje wszystkie inne (i nie tylko)

   Domyślam się, że w tę majówkę w wielu domach słychać było narzekanie. Jedni narzekają na to, że nigdzie nie wyjechali, inni marudzą, że chociaż udało im się wyjechać to przez obostrzenia urlop nie jest taki, jaki powinien. Ktoś doda, że do pandemii to już się nawet przyzwyczaił, ale śnieg w maju i pięć stopni na plusie uniemożliwiają nawet zwykłą przejażdżkę rowerową wokół osiedla. Oczywiście są też tacy, którym jednak udało się znaleźć ciocię w Trójmieście (biorąc pod uwagę to, jak w weekend wyglądał Monciak tych świeżo odnowionych relacji rodzinnych jest naprawdę bardzo dużo), a w Zakopanem na Krupówkach tańczono ponoć wczoraj masowo Macarenę. Takie doniesienia dodatkowo wzmagają frustrację tych, którzy z różnych powodów siedzą od piątku w domach z braku lepszych planów. Z tego co widzę, to nawet w krainie wiecznej tęczy, czyli na Instagramie, słychać szczere utyskiwania na to, że jeden z fajniejszych momentów w roku nie został w należyty sposób wykorzystany. Na zdjęciach brakuje tego, do oglądania czego przywykłyśmy kiedyś – turkusowej wody, opalania na leżakach, relacji z podróży. Tak jest przynajmniej na moich ulubionych profilach. 

   Dzisiejszy wpis będzie więc umilaczem w najczystszej postaci – chciałabym podsunąć Wam banalny przepis, który stłumi na chwilę tęsknotę za wieczorem w knajpce (do otwarcia restauracyjnych ogródków zostało dokładnie 11 dni i 8 godzin, ale kto by tam liczył). Na spokojnie, posługując się informacjami na temat obostrzeń i moją subiektywną oceną spróbuję wybrać najlepsze miejsce na letni wypoczynek, albo chociaż przenieść nas na chwilę do wakacyjnych utopii. I to nie wszystko, ale nie marnuję już więcej literek, tylko przechodzę do rzeczy.

1. Majówka w Internecie. Eksplozja informacji i rozpad jakości.

    W długi weekend mamy więcej czasu na to, aby wejść na ulubione strony czy przeczytać dłuższy artykuł. Wczoraj chciałam zajrzeć do paru moich ulubionych blogerek, aby po chwili ze smutkiem wyłączyć wszystkie strony – najnowszy tekst, jaki u nich znalazłam był ze stycznia. Skrolowanie Instagrama nie potrafi zastąpić mi kilku minut czytania czegoś mądrego, więc jak zwykle skończyłam na Polityce – na tym portalu mam wykupioną płatną subskrypcję i zaczynam odnosić wrażenie, że to jedyny sposób, aby znaleźć w sieci coś mądrzejszego niż tylko kolejny artykuł pod tytułem „tego sposobu na brudne szyby jeszcze niż znałaś”, który okazuje się być kilkuzdaniowym bełkotem. Jeden z najpopularniejszych portali o modzie w Polsce jest tak nafaszerowany wyskakującymi reklamami, że niestety nie sposób dokopać się do tekstu, nie mówiąc już o przejrzeniu zdjęć (po każdym kliknięciu parada banerów pojawia się na nowo, a mi z poirytowania coraz trudniej trafić w krzyżyk, więc za którymś razem i tak otwiera mi się strona z lekiem na prostatę). Dlaczego tak jest? Rewolucja technologiczna ostatnich lat sprawiła, że każdy z nas dostał w swoje ręce nieograniczony dostęp do przeróżnych treści. Nie musiałyśmy już kupować książki, aby przeczytać coś interesującego. Nie musiałyśmy kupować magazynów modowych, aby zobaczyć relacje z paryskich pokazów mody. Wystarczyło nam tylko jedno narzędzie, aby znaleźć informacje na temat każdej możliwej dziedziny. Streszczenie lektury, przewodnik turystyczny po Chorwacji, przepis na tartę tatin, wiadomości ze świata – wystarczyło wyklikać odpowiednią frazę i już wszystko było wiadomo. Ta transformacja wniosła oczywiście wiele korzyści, ale dziś coraz więcej myślicieli zgadza się z tym, że ceną jaką zapłaciliśmy za błyskawiczny dostęp do informacji, jest spadek ich jakości.

   Mniejsza, jeśli chodzi o sprawdzoną recepturę na deser, gorzej gdy poszukujemy na przykład istotnych danych o szczepieniu, a po godzinnym szperaniu dochodzimy do wniosku, że nie jesteśmy pewni naszego źródła i w gruncie rzeczy nie dowiedzieliśmy się niczego nowego. Nawet te lekkie i lifestylowe treści są coraz bardziej powtarzalne, przepuszczane przez niezliczoną liczbę kalek, tak aby wujek Google myślał, że to teksty organiczne (co powoduje, że strona jest wyżej pozycjonowana). Twórcy, którzy do tej pory publikowali prawdziwe artykuły przerzucają się na e-booki, dzięki którym dostają wynagrodzenie za swoją pracę – ciężko się temu dziwić. Jednocześnie znów uciekają nam z pola widzenia, gdy po prostu z nudów chcemy przeczytać coś nowego.

John Cleese jest zaprzeczeniem tego, co w nowoczesnym świecie jest byle jakie. Na pewno kojarzycie jego postać – to współzałożyciel legendarnej grupy Monthy Pythona i autor wielu znakomitych scenariuszy. No po prostu ktoś, kto umiałby dziś zażartować z Hotelu Paradise tak, że byłoby to śmieszne i eleganckie jednocześnie. W latach 80 ubiegłego wieku wydał swoją pierwszą książkę „Żyć w rodzinie i przetrwać” która została świetnie przyjęta przez krytyków, a dziś wraca do nas z tytułem „Kreatywność. Krótki i optymistyczny poradnik.”, który dla ludzi pozbawionych ostatnio źródła inspiracji (chociażby w związku z pandemią) może być naprawdę zbawienny. 

    Te moje utyskiwania nie sprowadzają się bynajmniej do wniosku, że „jednak książka papierowa jest najlepsza”, chociaż pewnie znalazłabym parę argumentów „za”. Odkąd powszechnie dostępne treści w Internecie są coraz słabszej jakości, ja chętniej szukam inspiracji właśnie w swojej biblioteczce. Jak miło przeczytać w końcu rozpoczętą, rozwiniętą i dokończoną myśl, na dodatek zredagowaną i bez błędów… Albo znaleźć zdjęcie, które kojarzę z bezrefleksyjnego repostowania na Instagramie i dowiedzieć się kto je zrobił, gdzie i dlaczego. To niby drobiazgi, ale jeszcze bardziej uzmysławiają, jak niewiele ostatnio czerpię z tego, co czytam. A może to tylko mój problem?

Fragment moich książkowych zbiorów i kilka pozycji, które obecnie czytam. No i moje piękne podpórki, na które tak długo czekałam! Wejdźcie na stronę Jotex i zobaczcie jeszcze parę innych niebanalnych rzeczy do domu, które w niczym nie przypominają tych z sieciówek. 

2. Wyjeżdżamy?

   Podejście do wyjazdów wiele mówi o naszym podejściu do pandemii w ogóle. Część osób uważa, że dla bezpieczeństwa lepiej jest nie ruszać się ze swojego miasta, chociaż jako mieszkanka Sopotu mam spore wątpliwości czy ta zasada sprawdza się w obleganych przez turystów miejscach. Część jest już zaszczepiona i, co zrozumiałe, chce ruszyć w świat i korzystać z jako takiej odzyskanej normalności (przypominam, że dziś zapisy dla mojego rocznika!). Jest też oczywiście grupa, która niezależnie od liczby zachorowań podróżowała wszędzie, gdzie się dało. Ale nie o tym jest ten wpis. Wiele z nas planuje pewnie wakacje i zdaje sobie sprawę, że pod uwagę należy wziąć teraz kilka nowych aspektów. Czy trzeba mieć test? Czy po przylocie zostaniemy odesłani na kwarantannę? Czy będziemy mogli pójść na obiad do restauracji? Czy nasze dzieci też muszą mieć zrobiony test? To tylko parę pytań, które przychodzą mi do głowy, gdy myślę o swoich ukochanych kierunkach.

    Czemu w tym zestawieniu znajdują się takie, a nie inne destynacje? Na przeanalizowanie całego świata nie starczyłoby mi sił (ba! Samej Europy chyba też) więc ograniczyłam się tylko do tych miejsc, które wydawały mi się najfajniejsze. Wychodzę też z założenia, że w granicach UE obostrzenia są względnie ustandaryzowane – testy zostały dopuszczone przez powołane do tego instytucje, znamy przybliżoną dzienną liczbę zakażeń w danych krajach, poziom opieki zdrowotnej jest wyrównany (przynajmniej w porównaniu do Azji, Afryki czy Ameryki Południowej).

Włochy.

    Krążą plotki, że od 15 maja, a najpóźniej od 3 czerwca, słoneczna Italia otworzy się na turystów i aby móc rozkoszować się toskańskimi widokami czy pływać u wybrzeża Amalfi wymagany będzie jedynie negatywny wynik testu. W tym momencie sytuacja jest jednak dokładnie odwrotna – Włochy mówią otwarcie, że turyści spoza kraju nie są teraz mile widziani. Po przylocie czeka nas test, pięciodniowa kwarantanna i ponowny test. Jeśli jesteście zdeterminowane, aby w wakacje wyjechać właśnie do Włoch lepiej poczekać, aż restrykcje się zmienią. Wszyscy liczyli, że ten kraj otworzy się tuż po majówce, ale nic takiego się nie wydarzyło – domyślam się, że parę wymarzonych urlopów przepadło, bo ktoś za bardzo się pospieszył. 

AKTUALIZACJA: Premier Włoch postanowił dłużej nie czekać i ogłosił w tym tygodniu, że już po 15 maja kraj otwiera się na turystów i gorąco ich zaprasza. Niezbędny jest negatywny wynik testu lub zaświadczenie o zakończonym procesie szczepienia. To kto się wybiera? :)

Francja

    Lazurowe wybrzeże to jedna z najbardziej kuszących opcji, ale… liczba zachorowań nad Sekwaną wciąż martwi. I chociaż dla Polaków nie ma szczególnie utrudniających wjazd obostrzeń (wystarczy negatywny wynik testu oraz oświadczenie o braku symptomów) to na wakacje we Francji w najbliższych tygodniach raczej nie ma co liczyć. Co prawda w poprzednim tygodniu po wielu miesiącach zniesiono w końcu zakaz poruszania się między regionami, a niebawem mają zostać otwarte także restauracyjne ogródki, ale nie planowałabym wyjazdu w te strony. Hotele (przynajmniej formalnie) są zamknięte i chociaż pojawiają się głosy, że mają zostać otwarte po 19 maja, to są to póki co jedynie dywagacje niepodparte twardymi deklaracjami rządu.

Jeśli wolicie poczekać do momentu, gdy będziemy mieli większy wybór w wyborze kierunków podróży, to polecam Wam profil @seehura na Instagramie. Znajdziecie tam zdjęcia z najpiękniejszych hoteli, willi, plaż, restauracji i innych bajkowych miejsc. 

Hiszpania

    Choć Hiszpania otworzyła swoje granice dla turystów z innych krajów Unii Europejskiej, musimy pamiętać, że na miejscu wciąż obowiązują liczne ograniczenia, które mogą utrudnić nam wypoczynek. Ani rząd, ani król Hiszpanii nie powiedzieli też jednoznacznie, że kraj otwiera się na turystów. Każda osoba przylatująca do Hiszpanii musi mieć negatywny wynik testu PCR zrobionego maksymalnie 72h przed podróżą, wypełnić specjalny formularz i wygenerować kod QR, bez którego nie będziemy w stanie przejść kontroli sanitarnej na lotnisku po przylocie (cytując za doBarcelony.pl). Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaleca unikanie podróży zagranicznych, jeśli nie są one niezbędne. Przed powrotem do Polski musimy znów poddać się testowi przed przekroczeniem granicy (wynik testu jest ważny 48 godzin od jego otrzymania), w przeciwnym razie mamy obowiązek poddania się 10-dniowej kwarantannie. Hotele są otwarte, restauracje mogą przyjmować gości od godziny 7.30 do 17.00.. Istnieje jednak wiele zaleceń, które wskazują na to, że Hiszpania nie jest jeszcze na nas gotowa (godzina policyjna czy ogólne „zalecenie” aby nie wychodzić z domu bez potrzeby).

Grecja

    Pewnie sporo z Was już wie, że Grecja od końca kwietnia liberalnie podchodzi do turystów z UE. Po pierwsze – rząd otwarcie mówi o tym, że zaprasza turystów. Po drugie, wystarczy negatywny wynik testu i wypełnienie kilku dokumentów (lub otrzymanie dwóch dawek szczepionek co najmniej 14 dni wcześniej plus dokument to potwierdzający). Problemem mogą być loty, bo z Gdańska pierwsze bezpośrednie połączenie pojawi się dopiero w czerwcu, ale być może u Was sytuacja wygląda inaczej. Na tej stronie znalazłam dokładne informacje na temat wszystkich niezbędnych formalności potrzebnych w podróży do Grecji. Za Helladą przemawia też to, że możliwości mamy naprawdę wiele. Nie trzeba od razu pędzić na Santorini i zamieszkać w samym centrum miasteczka – ciekawych i mniej zaludnionych wysp jest mnóstwo (wschodnia część Krety, Milos, Rodos). Zresztą, przed pandemią, nawet w popularnym Mykonos można było bez problemu znaleźć ustronne miejsca i przez tydzień nie spotkać nikogo poza ciekawską kozą.

Chorwacja

   Kraj pięknych plaż, słońca i z liberalnym podejściem do turystów z UE już został okrzyknięty hitem lata 2021. Aby przekroczyć granicę niezbędny jest negatywny wynik testu i trochę biurokracji (tutaj więcej informacji). Hotele, plaże i restauracje są otwarte, obowiązują oczywiście limity gości, więc wyjazd trzeba dobrze zaplanować i nie zapominać o rezerwowaniu stolika na wieczór. Wada? Może się okazać, że wiele osób wpadnie na ten sam pomysł skoro możliwości podróżowania po Europie są tak ograniczone. Tak jak w przypadku Grecji – warto poszukać mniej popularnych kierunków podróży, wybrać małe miasteczka, albo tak planować zwiedzanie, aby nie trafiać na godziny szczytów.

   Uwaga! To, że wyjeżdżamy do miejsca, które jest dla nas otwarte nie oznacza, że tuż po wyjściu z samolotu możemy zapomnieć o epidemii. Dbajmy o bezpieczeństwo swoje i innych także na wakacjach. Unikajmy deptaków w najgorszych godzinach, zachowujmy dystans, nośmy maski, szanujmy zasady panujące w danym kraju – bądźmy solidarni nawet jeśli jesteśmy już po szczepieniu. Podane restrykcje są aktualne na dzień 3 maj – w każdej chwili mogą się zmienić na lepsze… lub gorsze. 

dress / sukienka – vintage

3. Przepis na "Najlepsze na świecie placki z owocami"

   Ten przepis wypatrzyłam kiedyś u Elizy z Whiteplate (jakżeby inaczej), ale nieco go zmodyfikowałam. Przede wszystkim dlatego, że z podanych proporcji placków wyszłoby za mało dla mojej ekipy, a po drugie dlatego, że wydawały mi się jednak ciut za ciężkie. A dlaczego aż tak go zachwalam? Bo jedyne narzędzia jakich potrzebujemy do ich wykonania to widelec i jedna miska. Żadnych mikserów, trzepaczek, miarek i przelewania. Poza tym, te placki wyparły u nas właściwie wszystkie inne podobne desery – naleśniki, racuchy, pancakesy – wszystko poszło w odstawkę. Proporcje mąki i mleka są – nie boję się użyć tego słowa – umowne. Czasem trafi się gęstszy twaróg albo większe jajko, a to taki przepis „na oko” który za którymś razem robi się już z zamkniętymi oczami. 

Skład:

200 g twarogu wiejskiego

150 g mąki pszennej (w wersji bezglutenowej mieszamy po równo mąkę ziemniaczaną, kukurydzianą i bezglutenową owsianą)

2 jajka kilka łyżek mleka (dodajemy na oko, aby ciasto nie było za suche)

dwie łyżki cukru z wanilią (może być domowej roboty)

pół kilo śliwek (nadadzą się też jabłka czy truskawki)

pół łyżeczki proszku do pieczenia

olej roślinny do smażenia (na przykład rzepakowy)

 

Sposób przygotowania:

   Przekładamy do miski twaróg i rozgniatamy widelcem razem z mąką i proszkiem do pieczenia, dodajemy jajka i cukier. Aby nieco rozcieńczyć masę dodajemy trochę mleka. Ciasto powinno gęstością przypominać to na pączki. Nie trzeba go mieszać bardzo dokładnie – ja robię to wyłącznie widelcem przez dwie minuty, nawet jeśli zostaną grudki twarogu to nie szkodzi. Śliwki kroimy w półksiężyce. Rozgrzewamy olej na patelni i łyżką nakładamy ciasto. Dopiero wtedy szybkim ruchem nakładamy na wierzch owoce. Po paru minutach przewracamy placki na drugą stronę. Po zdjęciu placków z patelni odkładamy je na papier aby wyciągnął zbędny tłuszcz i posypujemy cukrem pudrem. 

Cała zastawa (poza małym talerzykiem), eleganckie szklanki i obrus z delikatnym stebnowaniem są z Jotexu. Już trzeci raz robiłam zakupy w tym sklepie i naprawdę jestem miło zaskoczona stosunkiem ceny do jakości. Poniżej znajdziecie też pościel i lampkę, którą tam znalazłam. AKTUALIZACJA: właśnie otrzymałam wiadomość, że jest jednak kod dla Was na zakupy w Jotex i to aż na 25% :). Skorzystajcie z kodu KASIAMAJ25 na całe zamówienie. Promocja nie łączy się z innymi ofertami i rabatami. Nie dotyczy produktów przecenionych lub oznaczonych „Deal!". Kod jest ważny do 25.05.2021.Widziałam, że bardzo spodobał się Wam ten post na Instagramie, więc jeśli komuś ukmnęło tamto zdjęcie to daje znać, że na te piękne świece Lile Things nadal obowiązuje kod MLE15 który upoważnia do 15% zniżki zarówno na świeczki, jak i pozostałe produkty oferty Lile Things (kod będzie ważny do 15/05/21). Modele Madame i Pilier to w całości autorski projekt marki – od zaprojektowania kształtu, przeniesienia go na model fizyczny, stworzenia prototypu matrycy, aż po sam odlew (tak, wiem, że na allieexpress można znaleźć podobne, ale moim zdaniem nie są tak ładne, a jakość wosku pozostawia wiele do życzenia). Dla mnie ważne jest to, że wykonano je z wosku sojowego, który jest produktem naturalnym, biodegradowalnym, przyjaznym środowisku. W przeciwieństwie do powszechnie stosowanej parafiny, nie jest szkodliwy dla zdrowia. Świece z wosku sojowego są nietoksyczne, nie zawierają szkodliwych pestycydów i herbicydów, a podczas ich spalania wytwarza się o wiele mniej dwutlenku węgla i sadzy – nie kopcą, nie dymią, nie pozostawiają ciemnego nalotu na ścianach. Palą się od 30 do 50 % dłużej niż parafinowe. To takie drobiazgi, ale jeśli ktoś często pali świece na pewno je doceni. ​Jeśli zostaną Wam śliwki możecie śmiało wrzucić je na patelnie po smażeniu placków i tylko delikatnie podsypać cukrem lub dodać łyżkę miodu. Być może pasuje do nich śmietana, ale my zabijamy się o każdego placka więc szkoda nam czasu na dodatki. Kto pierwszy ten lepszy!

4. Gdy nawet Netflix wymięka w proponowaniu nowych tytułów. 

   Nie wiem o jakiej godzinie zajrzałyście na bloga, ale u nas w ciągu minuty zaszło słońce, a z nieba zaczął (kolejny raz w ciągu ostatnich kilku dni) padać grad. Na ponury finał majówki szukam czegoś przyjemnego do obejrzenia na wieczór. Ja lobbuję za pewniakami: „Rzymskie wakacje”, „La Dolce Vita” albo „Czekolada”. Mąż chciałby w końcu zobaczyć coś nowego, ale też we włosko-francuskim klimacie (chociaż smakiem się obejdziemy) i proponuje „Anonimowy wenecjanin”, „Zapiski z Toskanii” albo „Opowieści czterech pór roku”, a ja obawiam się, że nie zdążycie napisać mi w komentarzach, aby jednak wybrać coś innego ;). Jeśli macie podobne dylematy, to powiem Wam tylko, że codziennie o 20.00 na Kuchnia+ leci program Anthony'ego Bourdain i nasze negocjacje zwykle kończą się właśnie takim kompromisem. 

Pozornie banalne pytania o pościel, które bardzo często pojawiają się na blogu jakoś szczególnie mnie nie dziwią. To niby dwa zszyte ze sobą kawałki materiału, ale wiem, że czasem potrafią doprowadzić do szału. Za szerokie otwory między guzikami, w których zaplątują się stopy, guziki, które same się rozpinają, za płytka zakładka przez którą kołdra wychodzi na wierzch, wyciąganie się rogów po praniu i tak dalej. Pościel ze zdjęcia pokazywałam Wam już w zeszłorocznym wpisie i nadal bardzo ją polecam. Jest na zamek, dobrze się pierze, wygląda super. Ogólnie rzecz biorąc nie ma wad. Jeśli szukacie czegoś mniej eleganckiego to mam również ten komplet. A lampkę znajdziecie tutaj. Często pytacie też o prześcieradła z tak zwanym lambrekinem – w Jotex macie spory wybór. (dziś rano udało mi się zdobyć dla Was kod do Jotexu więc szybko go dodaję nim zrobicie zakupy – KASIAMAJ25 da Wam 25% zniżki na całe zakupy).

LuiLuk album na zdjęcia wklejane z pergaminem (kolor natural linen). Kupiony dawno temu. Za jednym zamachem kupiłam kilka sztuk, bo czasem potrzebuję ładnego albumu na prezent i zwykle nie mam już wtedy czasu na to, aby zamawaić go w internecie. Te od luiluk są najładniejsze, w płóciennej oprawie i z tłoczonym złoconym napisem. W ofercie są też albumy "Twoje Dzieciństwo" – idealny prezent dla przyszłej lub świeżo upieczonej mamy albo z okazji chrzcin. Możecie skorzystać z mojego kodu MLE15 (sama też nie omieszkam), który upoważnia do 15% zniżki.

 

5. Jeszcze trochę.

    No i udało się – od kilku godzin, pisząc ten post, walczyliśmy jednocześnie z zapisywaniem się na szczepienie. Na szczęście walkę wygraliśmy i teraz nawet siedzenie przed telewizorem w długi weekend nie wydaje się takie straszne. Właściwie to trzeba się tym cieszyć póki jeszcze można ;). A tak na serio – wyciągnęłam wczoraj z szuflady albumy, które kupiłam chyba ponad rok temu i wypełniłam je zdjęciami z pandemicznego roku. Są zdjęcia w maseczkach, Wielkanoc w ogrodzie, zamiast włoskich nart sporo zdjęć na sankach (bo zima to jednak dopisała!) i wiele innych momentów, które z perspektywy czasu nie wydają się wcale takie złe. To będzie wyjątkowy album i… może jedyny taki ;). 

*  *  *