Look of The Day – gdy pójście po mleko staje się wyzwaniem.

t-shirt / biała koszulka – MLE Collection (w tym momencie dostępny w kolorze czarnym)

earrings / kolczyki – YES  (z kodem wiosna2020 otrzymacie 20% rabatu na drugą i każdą kolejną sztukę biżuterii)

trench coat & jeans / trencz i dżinsy – Zara (stara kolekcja)

sneakers / trampki – Converse

   Koronawirus wpłynął na świat mody i nasz styl bardziej niż jakiekolwiek inne zjawisko ostatnich kilkudziesięciu lat, więc mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko, że od kilku tygodni, pod przykrywką niedzielnych wpisów, podkładam Wam pod nos nieco dłuższe teksty. Ciężko byłoby mi omijać tutaj temat epidemii – nawet jeśli szukamy na blogach i Instagramie modowych inspiracji, to powinny mieć one jakieś odzwierciedlenie w tej nowej, dziwacznej rzeczywistości. Chociaż udało nam się już nieco przyzwyczaić do nowej sytuacji, to wytyczne zmieniają się jak w kalejdoskopie, więc dziś, na podstawie kilku rzetelnych źródeł postaram się w telegraficznym skrócie opisać najważniejsze zasady „ubioru”, w którym wybieramy się po zakupy.

   Zacznę od tego, że nie moją rolą jest ocena tego, czy maseczki działają. Codziennie wypowiadają się na ten temat eksperci z tytułami naukowymi i, pewnie tak jak część z Was, również zauważyłam, że czasem przeczą sobie nawzajem. Zakrywanie ust i nosa od tego tygodnia jest jednak obowiązkowe, więc jakąkolwiek polemikę uważam w tym momencie za zbyteczną. Kończąc ten asekuracyjny wstęp wspomnę tylko o George’u Gao, szefie chińskiego Centrum Kontroli i Prewencji Chorób, który w wywiadzie dla renomowanego „Science” brak wymogu noszenia maseczek wskazał jako główny błąd popełniamy w Europie w walce z wirusowym kryzysem.

   Wróćmy na nasze podwórko, do pytania, jak bezpiecznie wyjść na zakupy. Wiem, że pewnie podniosą się tutaj głosy, że opisane przeze mnie zasady, nie zabezpieczają nas w stu procentach i bez kombinezonu, przyłbicy, podwójnej maski i kaloszy nie powinnyśmy wychodzić z domu, ale każdy z nas powinien dziś umieć znaleźć złoty środek między tym, co jest dostępne, a co w największym stopniu zmniejsza ryzyko zakażenia. Trzeba również pamiętać o tym, że profesjonalne zabezpieczenia powinniśmy zostawić dla lekarzy, pielęgniarek i ratowników, i dopiero gdy zaopatrzenie naszego państwa na to pozwoli, samemu z nich korzystać. I jest jeszcze trzeci, psychologiczny aspekt. W swoim słynnym dziele – „Dzienniku roku zarazy” – Daniela Defoe zdaje relację z epidemii Dżumy, która nawiedziła Londyn w 1665 roku. W książce opisał przypadek mężczyzny, który, gdy tylko dowiedział się, że w mieście pojawiły się pierwsze przypadki zarażenia, zabarykadował się w domu i nie wychodził z niego przez wiele miesięcy. W pewnym momencie nie wytrzymał – w samym szczycie epidemii wyszedł z mieszkania nie zachowując żadnych środków bezpieczeństwa. Po co przytaczam tutaj ten przykład? Bo im bardziej złożone i żmudne mechanizmy ochrony sobie narzucimy, tym bardziej będzie nas w którymś momencie kusiło, żeby z nich zrezygnować na przykład podczas krótkiego wypadu do bankomatu. Dzisiejsze instrukcję będą więc dotyczyć zabezpieczeń dostępnych dla każdego z nas. Tym bardziej, że istotniejsza wydaje się być nie jakość narzędzi, a procedura ich używania.

    Zacznijmy od tego w co zapakujemy zakupy. Ja biorę ze sobą moją sznurkową torbę – po każdym powrocie do domu ląduje ona w praniu (w temperaturze minimum 60 stopni). Gdybym wybierała się na zakupy codziennie ta procedura odkażania mogłaby być męcząca, ale w tym momencie nie mam takich problemów – staram się nie chodzić do sklepu częściej niż raz, maksymalnie dwa razy w tygodniu. Torba jest więc zawsze gotowa do użytku. Do sznurkowej torby pakuję drugą płócienną torbę, bo zwykle nie mieszczę zakupów w jednej.

    Co zabezpieczam? Tu nie ma wielkiej zagadki – w kółko słyszymy, że najbardziej narażone są ręce (bo nimi dotykamy skażonych powierzchni) i twarz, przede wszystkim usta i nos (bo tędy najłatwiej się zarażamy) i w mniejszym stopniu oczy. Ogromnym problemem jest mimowolne dotykanie twarzy, co każdy z nas ponoć robi setki razy dziennie. Drapiemy się, poprawiamy włosy, niektórzy podobno czasem nawet dłubią w nosie. Najważniejszymi atrybutami w walce z wirusem będą więc maseczki i rękawiczki.  Zaczynając od rąk – idealnie byłoby, gdybyśmy mieli rękawiczki lateksowe. Są najwygodniejsze, najłatwiej w nich używać wszelkich przedmiotów, ręka poci się w nich mniej niż w rękawiczkach foliowych i są dosyć wytrzymałe. Jeśli nie mamy dostępu do rękawiczek lateksowych, łatwo dostępne są rękawiczki foliowe – takie, jakimi w marketach chwytamy (albo przynajmniej powinniśmy chwytać) pieczywo. Wychodząc na zakupy biorę ze sobą cztery rękawiczki – czemu aż tyle? Aby dojść do samochodu muszę otworzyć dłonią drzwi na klatce schodowej i furtkę – z których korzystają też inni sąsiedzi. Samochód traktuję jako strefę „czystą” więc ściągam rękawiczkę gdy do niego wsiadam (podział na strefy „czyste” i „brudne” jest niezwykle istotny i trzeba być w tej kwestii zdyscyplinowanym). Tuż przed wejściem do sklepu wkładam rękawiczki. Pamiętajmy, że w noszeniu rękawiczek nie chodzi tylko o nasze zdrowie – nie przenośmy więc na nich nieczystości z naszych mieszkań. No i kluczowa kwestia – najlepiej jest założyć, która ręka jest tą „brudną” (praktycznie jest, by była to nasza „podstawowa” ręką, czyli u praworęcznych prawa, u leworęcznych – lewa). I tylko tą ręką dotykać przedmiotów poza domem, czy własnym samochodem. Ja nakładam rękawiczki na obydwie ręce, ale prawą ręką trzymam telefon z listą zakupów, a lewą zbieram rzeczy do torby (jestem leworęczna). Jeśli zdarzy się, że jakaś czynność wymaga użycia obydwu rąk, to zmieniam później rękawiczkę na prawej ręce (tak aby wciąż pozostała tą czystą ręką). Przy kasie wyciągam z torebki kartę kredytową prawą (czystą) ręką, a pin wystukuję lewą (brudną) ręką. Tuż po wyjściu ze sklepu ściągam obydwie rękawiczki – nie wchodzę w nich do samochodu. Zdejmuje rękawiczki łapiąc je „od wewnątrz” i szybkim ruchem ściągam je z dłoni wywijając na lewą stronę, od razu nad pojemnikiem na odpady.

   Przejdźmy do nieszczęsnych maseczek. Teoretycznie ciężko jest je kupić, ale w praktyce każdy może je zrobić sam. Nowe wytyczne nie precyzują czy powinna to być maseczka chirurgiczna, kosmetyczna, przeciwpyłowa, budowlana, czy zwykła chustka zawiązana z tyłu głowy. Ja zaopatrzyłam się na serwisie aukcyjnym w kilkanaście masek kilkurazowych. Domowych sposobów uzdatniania ich do ponownego wykorzystania jest kilka – wyparzanie we wrzątku, kąpiel w płynie dezynfekującym, prasowanie żelazkiem czy pranie w pralce w temperaturze powyżej 60 stopni. Domyślam się, że większość z Was też korzysta właśnie z takich kilkurazowych masek wykonanych z fizeliny i naturalnej tkaniny, bo ich dostępność jest teraz największa. Pamiętajcie jednak proszę, że ich nieumiejętne używanie może przynieść więcej szkody niż pożytku – po każdym (K A Ż D Y M) użyciu maski trzeba ją zdezynfekować. Maskę zawsze ściągamy chwytając za gumki za uszami, te jednorazowe od razu wyrzucamy, te wielorazowe wywijamy na wewnętrzną stronę (tę która dotykała ust) i najlepiej od razu wkładamy do wrzątku (ewentualnie, jeśli jesteśmy na zewnątrz, do foliowego woreczka). Nie można dopuścić do sytuacji, w której czyste maski mieszają się z tymi, które „nałożyliśmy tylko na chwilę”. Najlepiej już teraz przygotować w przedpokoju pudełko z czystymi maskami, a koło zlewu na przykład słoik, w którym będziemy zalewać wrzątkiem brudne maski po powrocie do domu.

    Co jednak w przypadku, gdy maseczek nie mamy? Z odpowiedzą przychodzi Internet. Youtube jest pełen czytelnie przygotowanych filmów instruktażowych jak zrobić maskę zakrywającą twarz (oprócz oczu oczywiście) z bokserek, t-shirów, czy nawet stringów (ta ostatnia wersja wygląda dosyć zabawnie). Niektórzy wzmacniają takie domowe rozwiązania wyciętymi wkładkami z worków lub filtrów do odkurzaczy. Dla sceptyków powtórzę to, o czym słyszymy od ekspertów – chronimy siebie i innych nie przed samymi wirusami, ale przed zawierającymi je kroplami śliny. Bokserki na głowie być może nie będą miały skuteczności maski FFP2, ale nadal znacznie zmniejszą ryzyko przeniesienia się zakażenia z nas lub na nas.  

Czarna róża i polskie korzenie Sisley Paris

   Na blogu dominowały ostatnio przygnębiające tematy, ale wiem, że wiele z Was szuka w tym trudnym czasie jakiejś odskoczni, czegoś co przywróci nam, chociaż w drobnym stopniu, poczucie stabilności. Wpisy planuję zawsze z dużym wyprzedzeniem, ale, co pewnie nie uszło Waszej uwadze, na bieżąco zmieniam ich formułę w taki sposób, abyście znalazły tu więcej do poczytania i chociaż na chwilę przekierowały swoje myśli na inne tory. Wracam dziś więc do Was z wpisem, który miał być klasyczną recenzją kosmetyków, ale pomyślałam, że kilka zdań przenoszących nas do przeszłości, będzie tutaj miłą odmianą.

    Często, gdy myślimy o najbardziej ekskluzywnych światowych markach odzieżowych lub kosmetycznych, siłą rzeczy pojawia się u nas w głowie to poczucie bycia na uboczu. Choć ostatnie lata to odważny pochód (albo nawet szturm!) niektórych polskich producentów na światowe salony, ciężko zaprzeczyć temu, że stolice mody to wciąż Paryż i Mediolan. Wielu z nas nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak bardzo świat luksusu przeplata się z Polską. Najlepszym przykładem są kosmetyki marki Sisley Paris. Ta ekskluzywna, francuska marka od 1976 roku znana jest z filozofii opartej na synergii natury i nauki. Jej kremy, perfumy i kosmetyki do makijażu to dla wielu osób „top topów”, ale równocześnie mało kto wie, że Sisley Paris założyło małżeństwo Polki i Francuza w Polsce urodzonego, których drogi zbiegły się dopiero we Francji.

    Założycielem marki Sisley Paris był Hubert d’Ornano, syn przedwojennego francuskiego konsula w Warszawie Guillaume’a d’Ornano i Polki, Elżbiety Michalskiej. Hubert urodził się w 1926 r., o dziwo nie w Warszawie, jak przystałoby – jak się wydaje – na syna konsula najważniejszego polskiego sojusznika tamtych czasów, ale w podlubelskiej wsi Mełgiew – tak przynajmniej twierdzą skąpe internetowe źródła. Miejsce urodzenia może dziwić, ale wyjaśnienie tej zagadki jest proste – w pobliżu Mełgwi, w miejscowości Trawniki znajdował się w okresie międzywojennym pałac rodziny Michalskich. O dziecięcych latach spędzanych w pałacowym parku założyciel marki Sisley Paris wielokrotnie z resztą wspominał w wywiadach prasowych: – Tam był mój świat. Piękny sad. Babka miała bardzo ładny majątek w Trawnikach i mimo że była wdową, to świetnie sobie radziła z jego zarządzaniem – mówił w 2008 roku w wywiadzie dla „Pani” (1/2008).

    Rodzina d’Ornano już w latach 30-tych zaangażowała się w branżę kosmetyczną. Hubert d’Ornano tworzył najpierw wspólne projekty z ojcem i bratem – stworzyli kilka udanych marek kosmetycznych okresu powojennego. W 1963 ożenił się z Izabelą Potocką, wypełniając rodzinny zwyczaj wiązania się z Polką. Trzynaście lat później, w 1976 razem założyli markę, która miała stać się synonimem luksusu wśród kosmetyków. Idea stojąca za nowym projektem była ambitna – wykorzystać osiągnięcia nauki i technologii do stworzenia kosmetyków opartych na roślinach i olejkach eterycznych. Wprowadzenie nowej linii produktów poprzedzają wieloletnie badania naukowe. Kluczowym elementem firmy jest nowoczesne laboratorium badawcze pod Paryżem.

    I choć nauka i technika to dwa koła zamachowe Sisley Paris, pozostała ona nadal firmą rodzinną. Hubert d’Ornano zmarł w 2015 r. Firmę nadzoruje Izabela, bieżącym zarządzaniem zajmują się dzieci założycieli – Philippe i Christine. 

  Moje dotychczasowe doświadczenia z Sisley Paris były dosyć skąpe i opierały się głównie na opiniach zasłyszanych od innych osób. Moja bratowa na przykład od dekady używa podkładu tylko tej marki i twierdzi, że inne nawet się nie umywają. Pamiętam też z jakim pietyzmem moja mama traktowała krem, który wiele lat temu tata przywiózł jej z pierwszej służbowej wyprawy do Paryża.  

  Na dzisiejszych zdjęciach widzicie produkty do pielęgnacji twarzy z kolekcji „Black Rose” przeznaczonej dla kobiet od 25 do 40 roku życia. Głównym składnikiem sukcesu pielęgnacji Black Rose jest ekstrakt z Czarnej Róży Baccara – rzadkiej odmiany, która ma około 40 płatków o ekstremalnej miękkości, a jej głęboki czerwony kolor przypomina czarny aksamit. Wymaga ona specjalnych warunków uprawy, a jej zbiory zawsze odbywają się o poranku, w momencie rozwkitu roślin. Ekstrakt z Czarnej Róży Baccara natychmiast pobudza skórę, zapewniając jej gładkość i elastyczność. W skład kolekcji "Black Rose"  wchodzi krem, olejek, emulsja do okolic oczu i maska.

   Testowanie rozpoczęłam od kremu. Najpierw zaskoczył mnie jego zapach – różany, a jednocześnie bardzo świeży – nie miał nic wspólnego z różanymi perfumami babci. Po nałożeniu kremu na twarz wydawało mi się, że tak lekki krem na pewno nie nawilży dobrze mojej suchej skóry, ale po dłuższym stosowaniu zmieniam zdanie – krem wcale nie musi być tłusty, aby dobrze nawilżyć skórę. Sprawdza się też dobrze pod makijaż. Olejek i emulsja do okolic oczu to miłe uzupełnienie kremu – te produkty nie obciążają skóry i wchłaniają się błyskawicznie. Emulsja pod oczy ma wygodny aplikator w formie chłodzącej końcówki ceramicznej, który ułatwia precyzyjne dozowanie i umożliwia wykonanie masażu okolic oczu – przydaje się zwłaszcza po nieprzespanej nocy, których mam ostatnio pod dostatkiem ;). 

   Ostatnim produktem z gamy jest maska, która szturmem zdobyła francuski rynek kosmetyczny (nr 1 wśród maseczek do twarzy na francuskim rynku kosmetyków selektywnych, źródło NPD 2013). Używałam ją przed snem i delikatnie zmywałam nasączonym wodą wacikiem, tak aby na twarzy pozostał minimalny film. Rano skóra wygląda na mocno odżywioną (jakbym wróciła z długiego spaceru), jest nawilżona i właściwie nie wymaga nałożenia kremu. 

Produkty marki Sisley Paris znajdziecie w autoryzowanych perfumeriach internetowych Douglas.pl oraz Sephora.pl.

Top 5: Najlepsze stylizacje polskich Instagramerek z kwietnia #homeoffice

   Praca na własnej kanapie ma swoje wady i zalety. Wiele z Was pewnie odpoczywa od uciążliwego dresscode'u, a część celowo wbija się co rano w cygaretki, aby zachować pozory normalności. A co robią polskie influencerki? Wybierają dresy czy garsonki? Poniżej kilka propozycji na dzień w domowym biurze. 

MIEJSCE PIĄTE

@panianiani

Istnieją branże, w których nawet w domu trzeba wykazać się niebywałą kreatywnością (świat mody patrzy). To strój dla odważnych fashionistek, które zawsze chcą podkreślać swój styl. 

MIEJSCE CZWARTE

@oliviakijo

Wygląda na to, że elegancka Oliwia dobrze odnajduje się w domowej rzeczywistości. Top odkrywa trochę za dużo, jeśli planujemy wideokonferencję, ale ta piękna marynarka z pewnością rozwiąże ten problem ;).

MIEJSCE TRZECIE

@zosiasikora

Kolejna stylizacja, którą proponuje nam Zosia ma bardziej klasyczny charakter. Satynowa beżowa koszula i czarne spodnie składają się na wygodny komplet, w którym będzie można przepracować cały dzień.

MIEJSCE DRUGIE

@cajmel

Biała koszula nie bez powodu jest symbolem biznesu – na dodatek jest na tyle wygodna, że bez problemu można sobie w niej uciąć drzemkę na kanapie. Połączenie jasnych kolorów to coś co bardzo lubię. No i plus za skarpetki – w nich zawsze przyjemniej odpisywać na nudne mejle. 

MIEJSCE PIERWSZE

@gosiaboy

Na koniec perfekcyjna propozycja stroju do domowej pracy. Gdybym miała te sama ubrania bez skrępowania zgapiłabym cały ten zestaw. Na  szczęście mam u siebie najważniejszy z tych elementów – miękkie kapcie. 

 

 

 

 

 

 

Look Of The Day – Wielkanocna Niedziela

dress with lace / sukienka z koronką – MLE Collection

apron / fartuszek – dawno temu uszyty przez krawcową

shoes / buty – Chanel 

   Telefony oparte o filiżanki staną się pewnie symbolem tegorocznych Świąt. Do wielkanocnego śniadania jeszcze nigdy nie zasiedliśmy w tak wąskim gronie, ale bardzo doceniam fakt, że mogliśmy chociaż przez chwilę zobaczyć resztę naszych najbliższych – nawet jeśli tylko wirtualnie. Zależało mi aby mimo dziwnych okoliczności niektóre elementy pozostałe niezmienne – na nakrytym białym obrusem stole zagościły więc nasze ulubione potrawy, które skrupulatnie przygotowaliśmy dzień wcześniej, a z szafki wyciągnęłam najlepszą zastawę. Stuknęliśmy się też jajkiem na szczęście i życzyliśmy sobie zdrowia. Wybaczcie, że samego śniadania nie uwieczniłam na zdjęciach – zrobiliśmy je w trakcie przygotowań, aby później móc już przeżywać świąteczny czas w spokoju (i oddać się błogiemu lenistwu). 

   "To co dobre zawsze wygra, nawet jeśli wydaje się nam, że przegrało. To co złe zawsze przegra, nawet jeśli wydawało się nam, że wygrało". Poprawcie mnie, jeśli źle zapamiętałam słowa Ks. Twardowskiego z opowiadania o wielkanocnym baranku – nawet w bezkresnym internecie ciężko znaleźć te wciąż aktualne mądrości z przeszłości. Z okazji Świąt Wielkanocnych życzę Wam więc tego,  co i tak z pewnością nadejdzie: spokoju, radości i bliskości ukochanych osób. 

Kilka zasad prowadzenia domu, które przydadzą się w czasie dobrowolnej kwarantanny.

   Po kilkudziesięciu latach spokoju, zachodni świat uśpił nieco swoją czujność i zapomniał o tym, że w naturze wciąż drzemią niepoznane przez nas siły. Skupiliśmy się na parciu do przodu, konsumpcji i technologicznym rozwoju, który dawał nam złudne poczucie władzy nad światem. Wydawało się, że możemy już wszystko, że nic nam nie zagraża, ale mały wirus migusiem ustawił nas do pionu. Musieliśmy odwrócić się na pięcie, zamknąć się w czterech ścianach i zacząć w nich funkcjonować na innych zasadach.

    Dom od zawsze był dla mnie centrum wszechświata – to do niego chcę wracać, w nim najchętniej spędzam czas z bliskimi i odnajduję poczucie bezpieczeństwa. Dbam o niego, jak potrafię najlepiej, a jednak w ostatnich kilku tygodniach, w czasie epidemii, zobaczyłam, że są rzeczy, na które przymykałam oko choć nie powinnam – i nie chodzi tu bynajmniej o sierść Portosa w kątach (bo na takie ilości przymykanie oka nic nie da: i tak ją widać).

   Sprzątanie i szeroko pojęta organizacja domowego życia, to tematy, którymi w ostatnich latach trochę nie wypadało się interesować – długo walczyłyśmy o to, aby przestano postrzegać nas jak kury domowe, głupio by było, gdyby epidemia miała to zniweczyć. Od razu więc uprzedzam, że chociaż tradycyjnie wpis kieruję do CzytelniCZEK, to panowie w równym stopniu powinni zadbać teraz o zasady higieny w czterech ścianach. Nie róbmy precedensu i nie wracajmy do starego podziału ról. Tym bardziej, że teraz, gdy wszyscy siedzimy w domu, czarno na białym widać ile czasu zajmuje wykonywanie wszystkich czynności – być może okaże się, że dzięki tej przymusowej izolacji nasi partnerzy będą w końcu mieli wiarygodny obraz tego, jak absorbujące jest prowadzenie domu, a my zyskamy argumenty, aby przekazać im więcej obowiązków.

   Ale przejdźmy do meritum. W dzisiejszych specyficznych okolicznościach okazuje się, że umyta podłoga i dobrze zaplanowane zakupy spożywcze mogą mięć bezpośredni wpływ na zdrowie nasze i naszych bliskich. Wiem, że internet bombarduje nas łopatologicznymi opisami różnych czynności, które należy teraz wykonywać, aby zwiększyć świadomość w zakresie podstaw sanitarno-epidemiologicznych (i bardzo dobrze), więc ja podejdę do tego tematu trochę z innej strony.

1. Kiedyś i dziś – dlaczego układ naszych mieszkań sprzyja wirusom?

   Dziesiątki lat temu ludzie mieli o wiele mniejszą wiedzę na temat rozprzestrzeniania się bakterii i wirusów, a jednak układ ich domów i mieszkań lepiej chronił mieszkańców przed nieczystościami. Jak to możliwe? Przedsionek, czyli małe pomieszczenie oddzielające wejście do domu od reszty pomieszczeń, było kiedyś stałym elementem architektury wynikającym między innymi z troski o odpowiednią higienę. Dziś jest zdecydowanie mniej popularne, bo „kradnie” powierzchnie mieszkalną, która jest dla nas najcenniejsza. Jego brak oznacza jednak, że bakterie i wirusy z zewnątrz nie napotykają żadnej przeszkody i mogą śmiało rozgościć się w naszym salonie. Przedsionek (zwany też gankiem lub wiatrołapem) może wydawać się nam reliktem z czasów „Pana Tadeusza”, ale kolejne pokolenia, również czuły potrzebę pozostawienia „brudu z zewnątrz” poza swoim domostwem. Widok butów wystawionych przed wejściem do mieszkań w blokach stał się jednym z symboli epoki PRL-u i o ile dziś nas bawi, to łatwo znaleźć dla takich zwyczajów logiczne wyjaśnienie.

    Spokojnie, nikogo nie nakłaniam, aby pędził do Castoramy po cegły i rozpoczął budowę ściany w przedpokoju, ale dodatkowe środki bezpieczeństwo należy podjąć od zaraz. Najlepiej ustalić, że wszystkie elementy naszego wierzchniego stroju nie przekraczają granicy przedpokoju, a buty, zaraz po przyjściu do domu lądują w szafce lub garderobie (jeśli nie macie w nich miejsca, to kupcie ładny kosz i w nim trzymajcie buty). Jeszcze lepiej, jeśli płaszcz czy kurtkę ściągniemy jeszcze na klatce, najpóźniej tuż po przekroczeniu progu mieszkania (nigdy nie trzepiemy okryć wierzchnich w domu, jesli już to róbmy to na zewnątrz). Uwagę powinnyśmy też zwrócić na torebkę, bo to ona po wyjściu z domu ma największy kontakt z naszymi dłońmi, nie mówiąc już o rzeczach, które trzymamy w środku – portfel, klucze, telefon, karta kredytowa, to przedmioty, które mają na sobie najwięcej zarazków. Domyślam się, że wiele z tych rzeczy jest dla Was oczywiste (dokładnie tak jak częste mycie dłoni ;)), ale warto wykazać się dziś jeszcze większą czujnością – rzeczy z zewnątrz powinny być odizolowane od tych, z którymi mamy kontakt w środku domu. Pamiętajcie też, że podłogę w przedpokoju powinniśmy myć częściej niż w pozostałych częściach mieszkania.

Moje buty (póki co) mieszczą się w szafkach, ale gdyby coś się w tej materii zmieniło to wykorzystałabym właśnie takie kosze, w których teraz trzymamy zabawki. 

    Instrukcja dla mam małych brzdąców – wiem, że wiele z nas woli trzymać wszystkie rzeczy dziecka w dziecięcym pokoju, na specjalnie przygotowanych słodkich haczykach, albo w środku szafy. Lepiej jednak pozostawić rzeczy „z zewnątrz” w przedpokoju i nie przenosić ich z pokoju do pokoju. W ostateczności można wydzielić zamkniętą szufladę w której ułożymy buciki, kurteczki, czapeczki czy kocyk którego używamy na zewnątrz.

   I jeszcze kilka słów o zwierzętach domowych. Wiele z Was pyta mnie jak Portos stosuje się do odgórnych wytycznych. Jesteśmy szczęściarzami, bo możemy korzystać z ogrodu przynależącego do naszej kamienicy. Rano i wieczorem Portos nie wychodzi więc teraz na regularny spacer tylko korzysta z tego niewielkiego trawnika, a ja mogę mu towarzyszyć w szlafroku (Portos nie bardzo umie spędzać czas w ogrodzie w pojedynkę). Raz dziennie wychodzimy z nim na spacer – okolica, w której mieszkamy pozwala na szczęście zrobić to tak, aby nie minąć w tym czasie nawet jednej osoby. Wracając jednak do głównego tematu tego akapitu – nie kąpie teraz Portosa trzy razy dziennie i bez obawy głaszcze go ile wlezie, ale po powrocie ze spaceru od zawsze czyszczę mu małymi ręczniczkami (zobaczycie je na zdjęciu przedpokoju), które mam naszykowane tuż przy drzwiach wejściowych. Po każdym użyciu ręcznik ląduje w praniu. Co jasne – nie są to ręczniczki, których sami używamy. Na pewno już o tym słyszałyście, ale dla pewności też o tym napiszę – nie udowodniono do tej pory, aby psy czy koty mogły przenieść na człowieka koronawirusa. Wiadomo natomiast od dawna, że jeśli na co dzień przebywamy ze zwierzętami, to pojawia się u nas tak zwana odporność krzyżowa. Istnieją również pierwsze badania mówiące o tym, że właściciele lżej przechodzą zakażenie koronawirusem.

Mój przedpokój. Na kaloryferze widzicie ręczniczki do wycierania łap Portosa.  Na wieszaku wiszą ekologiczne torby, mój płaszcz, smycz Portosa, czapeczka i kurteczka z wełny merino, którą bardzo sobie chwalę (to naprawdę nie jest przereklamowany produkt). Ubranka dla małej mam od polskiego sklepu Bebe Concept, w którym znajdziecie też  specjalnie wyselekcjonowane zabawki na okres kwarantanny.

2. Zakupy, czyli wszystko, co przynosimy do domu.

   Nasza pamięć jest zawodna – bez wkuwania na blachę człowiek szybko zapomni nawet krótką pięciopunktową listę. Zresztą, co Wam będę tłumaczyć – ileż to razy nie chciało nam się zapisać składników na ciasto, z zadowoleniem wrócić do domu z zakupów, wyciągnąć mikser do ciasta, włożyć fartuch i zorientować się, że owszem pamiętałyśmy o świeżych laskach wanilii, bezglutenowym proszku do pieczenia i innych cudach, ale zwykłe jajka już nam niestety wypadły z głowy. Tyle że, o ile wcześniej było to po prostu bardzo irytujące, tak teraz oznaczałoby kolejną bezsensowną wyprawę do sklepu. Takich głupich błędów naprawdę trzeba teraz unikać. Poza tym, w dzisiejszych czasach przyzwyczailiśmy się już do codziennych zakupów, więc nasze planowanie jadłospisu mogło być bardzo spontaniczne. Dzisiejsze ograniczenia sprawiły ze do sklepu wybieram się nie częściej niż raz w tygodniu i muszę wtedy kupić wszystko co będzie mi potrzebne przez najbliższe siedem dni. Ba! Muszę tez kupić to, co może nie jest niezbędne do życia, ale sprawi też trochę przyjemności (Michaszki na przykład – je też trzeba wpisać na listę!). Bez skrupulatnego przygotowania taka operacja nie ma szansy powodzenia. Poświęćcie na to dłuższą chwilę – proponuję przejść się po każdym pokoju i zastanowić się czego brakuje, albo  co niedługo się skończy. W łazience sprawdzić zapasy detergentów, proszków do prania, kosmetyków,  pasty do zębów, papieru toaletowego czy wacików. To samo robimy w pokoju dziecka (na jak długo starczą nam pieluchy i chusteczki) i oczywiście w kuchni.

    Niestety czas epidemii to wielki „comeback” wszelkich jednorazówek. Siateczki, foliowe i silikonowe rękawiczki maseczki – to, z czym próbowaliśmy walczyć w swoim otoczeniu z oczywistych względów staje się teraz jedną z kluczowych broni przeciw koronawirusowi. Czy to koniec idei Zero-Waste? Chwilowo trochę tak, zwłaszcza, że nawet Polskie Stowarzyszenie Zero Waste zaznacza, że obecnie liczy się tylko walka z epidemią. Czy to oznacza, że jesteśmy skazani na produkowanie ton plastiku w naszym domu? W przypadku rękawiczek jednorazowych to plastik i lateks są najlepszym (albo po prostu jedynym) rozwiązaniem. Jeśli jednak chodzi o siatki na zakupy i opakowania to papier w tym przypadku nadal się sprawdzi. Tym bardziej, że, jeśli wierzyć doniesieniom naukowców, karton jest bardziej zabójczy dla koronawirusa niż plastik (informację tą podał m.in. serwis National Geographic). W jakim sensie? Wirus żyje na papierze znacznie krócej (nawet o kilka dni!) niż na plastiku.  Jeśli jednak nie macie dostępu do papierowych toreb, a nie wyobrażacie sobie przynosić do domu kolejny porcji plastiku to używajcie toreb materiałowych (lub takich ze sznurka), które nie maja napisów – trzeba je bowiem prać w wysokich temperaturach, co szybko zniszczy wszelkiego rodzaju pigment.   

Do Jadłosfery zajrzałam po ulubioną pastę z bakłażanu, ale do koszyka trafiło tez kilka innych rzeczy (dokładną listę zakupów znajdziecie poniżej). Jadłosfera to nie tylko miejsce, w którym kupicie podstawowe produkty jak mąka (wiele rodzai) i ocet ale też prawdziwe rarytasy o których pewnie byście nie pomyślały tworząc listę do sklepu. Oto moja przykładowa (właściwie nie „przykładowa” tylko ostatnia) lista zakupów z Jadłosfery: ocet jabłkowy (idealny do mycia szyb, podłóg, łazienki), przyprawy, syrop klonowy (idealny do chałki, placków czy naleśników), miód lipowy truskawkowy, konfitura z róży (wzięłam od razu dwa słoiczki – to jest prawdziwe niebo w gębie), kasza Quinoa (najlepsza do sałatek, ale można nią również faszerować papryki), bio ciasteczka owsiane (czyli idealna alternatywa dla słodyczy, też polecam wziąć więcej niż jedno opakowanie, bo bardzo szybko znikają).

   Też tak macie? Przychodzicie do domu z zakupów, a torby ze sprawunkami stawiacie na blacie kuchennym albo stole? To wygodne, bo bez schylania możemy rozpakować wszystkie torby, ale tuż po rozpakowaniu rzeczy musimy wtedy dokładnie zdezynfekować blat. Jeśli chodzi o rozpakowywanie produktów, to tutaj zdanie  specjalistów jest podzielone – jedni twierdzą, że każdy produkt powinno się przecierać szmatką nasiąkniętą środkiem dezynfekującym i jak najszybciej powkładać do szafek (a po skończeniu obowiązkowo umyć ręce). Inni z kolei mówią, aby tuż po przyjściu do domu zamknąć zakupy na przykład na balkonie, albo  werandzie (czy też zostawić w ogrodzie lub na klatce schodowej jeśli ufamy sąsiadom) i poczekać chociaż dobę nim zaczniemy je rozpakowywać. Jeśli macie jakieś oficjalne rekomendacje w tej sprawie to dajcie znać. Ja póki co wybieram pierwszy sposób, chyba,  że zawartość zakupów faktycznie może spokojnie poczekać na zewnątrz.

   Chociaż patrząc na ulice mojego miasta, trudno nie dostrzec podobieństw do najczarniejszych czasów PRL-u  (ludzie przemykający między domami, kolejki do sklepów, policja patrolująca przechodniów) to nasza sytuacja jest jednak nieporównywalnie lepsza. Możemy przecież korzystać z dobrodziejstw internetu. Nie, nie, nie mam na myśli Netflixa (chociaż on też się teraz przydaje) a sklepy, które mogą nam dziś przywieźć pod drzwi wszystko czego potrzebujemy. Jeśli potrzebujecie pięknego wielkanocnego wieńca, bazi, albo świeżych kwiatów, to moja ukochana kwiaciarnia Narcyz dowiezie Wam takie wspaniałości na terenie całej Polski, firma Legutko dostarczy Wam nasiona warzyw, abyście mogli zacząć własną uprawę, Jadłosfera zadba o przepyszne dodatki od polskich dostawców, Bebe Concept zapewni wszystko, czego potrzebują dzieci, a w Waszych miastach na pewno wiele lokali gastronomicznych wyczekuje zamówień. Nie obraźcie się proszę – nie chodzi o naganianie do zakupów, ale o wsparcie fajnych miejsc, za którymi stoją pracowici i dobrzy ludzie. Rozejrzyjcie się na około czy wydając niewiele (a właściwie tyle samo, ale nie w supermarkecie) pomożecie komuś przetrwać ten cięższy czas. Jeśli zdecydujecie się robić zakupy w internecie pamiętajcie, aby, dokładnie tak samo jak w przypadku wyjściu do sklepu, sprawdzić czego dokładnie potrzebujecie, aby potem już „nie domawiać”. 

Na zdjęciu powyżej widzicie tak naprawdę wszystko, czego potrzebujemy do utrzymania naszego domu w higienicznej czystości. Spirytus wysokoprocentowy, ocet, mydło i sok z cytryny. Czyste ręczniki od zawsze były jednym z moich domowych natręctw – zmieniam je bardzo często, na zdjęciu widzicie te małe do rąk, jak i te większe. Częste (albo raczej "super częste") mycie rąk umila mi naturalne mydło do rąk FRAMA w szklanej butelce. 

3. Akcja dezynfekcja

   Płyny dezynfekujące to pierwsze produkty, które w wyniku epidemii, błyskawicznie zniknęły z półek sklepowych. Teraz powoli wracają do sprzedaży i można je już dostać w większości supermarketów i jeśli będziecie mieli taką możliwość to kupcie chociaż jeden. W internecie wiele jest instrukcji jak wykonać taki płyn, ale wbrew ogólnej opinii nie jest to wcale aż takie proste bo, po pierwsze, różne źródła podają różne proporcje, a po drugie, samo odmierzenie składników może być wyzwaniem. WHO rekomenduje połączenie 165 ml alkoholu etylowego o 95% stężeniu, 8,5 ml wody utlenionej, 3 ml gliceryny i 18 ml wody. Niby wszystko jasne, ale w nie każdym gospodarstwie domowym znajdziemy glicerynę czy precyzyjną miarkę. Ale! Nawet jeśli nie planujecie zrobić własnego płynu, to spirytus i tak wam się przyda – dodajcie do niego odrobinę wody (mniej więcej 1/10 objętości spirytusu) i możecie przetrzeć wacikiem z tym roztworem telefon, klawiaturę komputera czy klamki. Poza tym, idzie Wielkanoc więc zawsze przyda się do ciast ;). 

    To prawda, że większość niebezpieczeństw związanych z wirusem czai się na zewnątrz, ale to nie oznacza, że powinniśmy przestać dbać o czystość w mieszkaniu. Podłogę myjmy roztworem octu i wody, zapewniam Was, że nieprzyjemny zapach ulatnia się w ciągu chwili. Epidemiolodzy coraz częściej zwracają również uwagę na poprawne wietrzenie mieszkania. Nie chodzi bynajmniej o to, aby mieć uchylone jedno okno przez cały dzień. O wiele lepszy efekt uzyskamy jeśli na pięć minut otworzymy na oścież wszystkie okna. Wietrzmy też pościel, poduszki z kanapy czy posłanie psa. Wymieniajmy ręczniki tak często jak tylko pozwala nam ich ilość.  

Wiem, że tego nie widać, ale moja sypialnia jest zawsze dobrze wywietrzona. Bardzo często pytacie mnie o to skąd mam prześcieradła z lambrekinem – faktycznie czasem trzeba się ich naszukać, ale łóżko wygląda dzięki nim dużo lepiej (zwłaszcza jeśli trzymamy pod nim pojemniki na buty (tak jak w moim przypadku). Najszerszy wybór ma zdecydowanie sklep Cellbes. Znajdziecie tam wersje bardziej minimalistyczne, jak i klasyczne i naprawdę wiele rozmiarów do wyboru.   

  Aby odkazić takie przedmioty jak klucze czy maski kilkukrotnego użytku, najlepiej użyć wrzątku. Przedmioty, które chcemy poddać dezynfekcji wkładamy do miski i zalewamy wrzątkiem – po kilku minutach możemy być pewni, że wirusy takiej kąpieli nie przeżyły. Można tak odkazić większość przedmiotów codziennego użytku. 

4. Kuchnia w czasach zarazy.

   Kwarantanna bardzo szybko weryfikuje niektóre nasze złe zwyczaje. Wydawało mi się, że już wcześniej marnowałam naprawdę mało jedzenia, ale teraz widzę jak na dłoni, że moja motywacja musiała być zdecydowanie za słaba, że dopiero gdy faktycznie dociera do nas to, że tego jedzenia może zabraknąć, zaczynamy intensywnie myśleć, jak dobrze je zagospodarować. Został mi w lodówce na wpół zjedzony jogurt? Użyję go do sosu do kotletów. Jedna trzecia chleba zrobiła się trochę czerstwa? No to będą małe grzanki do zupy. Nie jest to oczywiście odkrycie na miarę Newtona – od dawien dawna wiadomo przecież, że wiele popularnych dziś przepisów, powstało nie w wyniku radosnej twórczości wybitnych kucharzy, ale w wyniku różnych kryzysów, które wymuszały na gospodyniach domowych większą kreatywność. Nasze babcie do perfekcji opanowały sztukę przygotowywania smacznych dań z możliwie jak najmniejszej ilości produktów. Wszystko po to, by nawet w ciężkich czasach zapewnić rodzinie radość przy stole. Nic więc dziwnego, że gdy w życie weszły pierwsze restrykcje ograniczające rozprzestrzenianie się wirusa, w wielu polskich domach znów zapachniało racuchami…

   Racuchy, domowe frytki czy placki to naprawdę świetny sposób na udany wieczór, ale po blisko czterech tygodniach siedzenia w domu, powoli zaczyna brakować mi pomysłów na obiady. To też dobitnie pokazało, że, chociaż byłam przekonana, że gotuję całkiem nieźle, mój kulinarny repertuar jest jednak dosyć wąski – potrafię ugotować ledwie kilkanaście obiadowych dań. Aby dodać do naszych posiłków świeżości i nowych smaków skręcam więc w zupełnie inną stronę – przyprawy wschodu będą miłą odmianą po „mielonych” i makaronach. Nie wierzycie? To zróbcie super prostą Szakszukę z dodatkiem kuminu. 

   Poniżej przypominam też najprostszy sposób na czerstwą chałkę, tak aby nie zmarnował się nawet okruszek. Nie wiem czy jest na świecie coś pyszniejszego – a może ktoś z Was wykorzysta ten przepis w czasie Wielkanocy? 

Przepis na najpyszniejsze słodkie tosty na świecie.

Skład: 

1 chałka

3 jajka

łyżka cukru pudru

szklanka mleka

Do podania:

łyżka cukru pudru

syrop klonowy / konfitura

masło

Sposób przygotowania:

W misce roztrzepuję jajka z mlekiem i cukrem. Pokrojone kawałki chałki zamaczam z dwóch stron w masie jajecznej. Rozgrzewam masło z kroplą oliwy na patelni i przekładam na nią pokrojoną i namoczoną chałkę. Czekam aż się zarumieni i odwracam na drugą stronę. Podaję z cukrem pudrem, syropem klonowym lub konfiturą z róży. Cała chałka "powinna" zapełnić brzuchy trzem osobom. 

   W tym momencie stała już za mną cała brygada, a ich ślinka ściekała mi na kark, gdy pochylałam, się aby zrobić zdjęcia. Jestem pewna, że Wasi bliscy też będą szczęśliwi, jeśli zafundujecie im to proste i szybkie śniadanie. Nie wiem jakie macie plany na zbliżające się Święta Wielkanocne, ale nasze będą w tym roku inne niż zwykle. Cieszymy się, że nasi najbliżsi są zdrowi, nawet jeśli porozrzucani po różnych kątach świata. Trzymam się myśli, że następną Wielkanoc na pewno spędzimy wszyscy razem. Póki co, doceniam jak nigdy nasz mały kawałek ziemi, hamak i kilka metrów kwadratowych trawy i przesyłam Wam wszystkim trochę słońca. 

kurteczka i czapeczka z wełny – BebeConcept // biała sukienka – MLE Collection (niebawem w sprzedaży) // płaszcz – Zara (stara kolekcja)

My widzimy się jeszcze przy okazji niedzielnego wpisu, ale już teraz życzę Wam miłych świątecznych przygotowań! Aha. Zapomniałabym. Zostańmy w domu :).

 

*  *  *

 

LOOK OF THE DAY

slippers / kapcie – EMU Australia on eobuwie.pl

white jeans / białe dżinsy – Mango (ale po wielu przeróbkach)

t-shirt / koszulka – NAKD

belt / pasek – Polene

   Chciałam dzisiejszy wpis opublikować bez tekstu, bo pracuję teraz nad dłuższym artykułem, który pojawi się w nadchodzącym tygodniu, a że siadam do niego w każdej wolnej chwili, to na dzisiejszy "look" jakoś nie starczyło już czasu. Muszę jednak przyznać, że kontakt z Wami to coś, co w ostatnim czasie bardzo podtrzymuje mnie na duchu – nawet jeśli w komentararzach nie zawsze ze wszystkimi się zgadzam. Rozweselanie obserwatorów to podobno teraz powinność influencerów, mam więc nadzieję, że kilka zdań o beztroskich tematach nie będzie Wam tutaj wadziło. 

   Kwarantanna całego zachodniego świata to dla branży mody niezwykły test. Przyszłość pokaże, czy zmieni się ona na stałe – póki co, marki z kategorii "homewear" nie powinny narzekać, chociaż  akurat ja w dalszym ciągu staram się opierać dresom noszonym na co dzień. Albo inaczej: nosiłam je na co dzień przed epidemią, ale teraz, dla podtrzymania pozorów normalności i samodyscypliny, celowo z nich rezygnuję. Kapcie natomiast to teraz moje ulubione obuwie. Poprzednie, które miałam, okazały się niestety dla Portosa zbyt pyszne, ale te nowe godnie je zastępują.