Pięć rzeczy, które zawsze zabieram ze sobą w podróż + schemat pakowania walizki

sweater / sweter – MLE Collection // skirt / spódnica – NA-KD // bag / torebka Balagan

   The topic of packing is a thing that we go over and over again, but since most of you hate that activity, and I still get new insights, I thought that you’ll surely like another post about things that I take for a trip – on the condition that I really write something new in the topic.   

   I’ve been on a my first long holidays with the baby. It means that I had to pack half of the baby’s room and fit my things into my husband's shoes. As usual, I started the whole process with a detailed list which takes into consideration every day and the situations (for example: the beach, sightseeing around the city, dinner at a restaurant), and then, I enumerate the outfits that will be ideal for a given moment. When you include all things, it will be easier to select something – you’ll clearly see how many situations require similar clothes that can be recycled (it’s also great to do the same when it comes to the child). I also add such sections as “health and hygiene” (medicine, thermometer, insurance, diapers, tissues, etc.), "cosmetics”, “leisure” (books, playing cards, inflated ball, children’s toys), or “electronic devices”. I fill in the list whenever I’ve got some free time (I get down to it even as early as one week before the trip, when I’m standing in queue at the grocery store), but I always try to finish the packing process at one take. Piecemeal packing will make you forget a number of things and introduce chaos that may result in taking things that are totally unnecessary.

   I never start with placing all things in the suitcase (if, for example, I would like to pack a hat at the end, I’d have to squeeze it like a plastic cup or unpack half of my stuff). First, I gather all things (a l l t h i n g s) that I want to take and once I know more or less all the shapes and volume of my inventory, I start my Tetris.  

   Apart from small logistic training, I’d also like to share a few things that I can't imagine my trip without.

* * *

Temat pakowania walizki był przemielony, niczym mięso na klopsy, już wiele wiele razy, ale skoro większość z nas tej czynności nienawidzi, a mi w głowie wciąż pojawiają się nowe spostrzeżenia, to stwierdziłam że trylionowy wpis o rzeczach, które zabieram w podróż na pewno Wam się spodoba – pod warunkiem, że napiszę w nim faktycznie coś nowego. 

   Mam za sobą pierwsze długie wakacje z maluchem, a to oznacza, że do walizki musiałam zapakować połowę dziecięcego pokoju, a swoje rzeczy zmieścić w butach męża ;). Jak zwykle cały proces rozpoczęłam od zrobienia szczegółowej listy, w której wymieniam każdy dzień, a następnie sytuacje (na przykład: plaża, zwiedzanie miasta, kolacja w restauracji), po czym wypisuję stroje, które dobrze sprawdzą się w danym momencie. Gdy wypiszemy wszystkie rzeczy łatwiej będzie nam dokonać selekcji – gołym okiem zobaczymy ile sytuacji wymaga podobnych ubrań i które z nich sprawdzą się wiele razy (dobrze tak zrobić również w przypadku dziecka). Dodaję też rubryki typu „zdrowie i higiena” (lekarstwa, termometr, ubezpieczenie, pieluchy, chusteczki itd.), „kosmetyki”, „rekreacja” (książki, karty do gry, dmuchana piłka, zabawki dla dziecka), czy „elektronika”. Listę uzupełniam w wolnych chwilach (zabieram się za nią nawet tydzień przed wyjazdem, gdy zdarzy mi się stać w kolejce w warzywniaku), ale same pakowanie staram się rozpocząć i zakończyć za jednym razem. Dopakowując po trochu nie tylko z pewnością czegoś zapomnisz, ale też wprowadzisz chaos i zabierzesz mnóstwo niepotrzebnych rzeczy.

   Nie układam jednak rzeczy od razu w walizce (jeśli na przykład okazałoby się, że na sam koniec chce spakować do walizki kapelusz, to musiałabym albo zgnieść go, jak plastikowy kubeczek albo rozpakować połowę rzeczy). Wpierw zbieram wszystkie ( w s z y s t k i e ) rzeczy, które chcę zabrać, a dopiero potem, znając już mniej więcej kształty i objętość swojego ekwipunku rozpoczynam grę w Tetris.

   Poza tym małym logistycznym szkoleniem chciałam podzielić się dziś z Wami kilkoma rzeczami, bez których nie wyobrażam sobie teraz żadnego wyjazdu.

sandały na słupku – &OtherStories // sandały wiązane – Net-a-Porter // baletki – Chanel // klapki – Saint Laurent //

1. Shoes.  

   Maybe being more than 30 years old and becoming a mum made me replace one pair of high heels in the suitcase with two extra pairs of flat shoes. Surely, fashion is also a reason why I came back with blisters on my feet from each trip – mules, block-heeled pumps, or wide-heeled evening shoes are more elegant than 12-cenimetre stilettos now. In the summer I therefore pack: mules, laced sandals, worn in ballet flats (never new ones!) and sometimes one pair of elegant shoes. I try to take models that come into different contact with the skin on my feet (owing to that if one pair grazes my feet, I can easily use another one). If I write that it’s best to buy leather shoes as these are the most friendly for our feet, I won't surprise anyone but remember that no two pieces of leather are the same and it doesn't always happen that “top-quality” shoes are also the best for a trip. What do I mean? If you’ve got elegant new ballet flats made of delicate skin in your wardrobe for which you’ve been saving for six months, restrain the temptation to take them with you and leave them at home. Walking all day, sand, swollen feet are only a few factors that may make your shoes useless. “Expensive and beautiful” don’t always mean “durable”.

* * *

1. Buty.

   Być może przekroczenie trzydziestki i zostanie mamą sprawiły, że w walizce coraz częściej, zamiast chociaż jednej pary szpilek, mam dwie zapasowe pary butów na płaskim obcasie. Niewątpliwie moda też przyczyniła się do tego, że z wyjazdów nie wracam już z pęcherzami na stopach – klapki, czółenka na klocku, czy wieczorowe buty na szerokich słupkach uznaje się teraz za bardziej eleganckie niż dwunasto-centymetrowe cienkie obcasy. W lecie do walizki pakuje więc: klapki, wiązane sandały, rozchodzone baletki (nigdy nie nowe!) i ewentualnie jedną parę eleganckich butów. Staram się zabierać takie modele, które w różny sposób stykają się ze skórą stóp (dzięki temu, jeśli jedna para nas obetrze, spokojnie będziemy mogły założyć tę zapasową). Jeśli napiszę, że najlepiej kupować buty skórzane, bo tylko w takich nasze stopy czują się dobrze, to pewnie nikogo nie zaskoczę, ale pamiętajcie, że skóra skórze nierówna i nie zawsze buty „świetnej jakości” są jednocześnie najlepszymi butami na podróż. Co dokładnie mam na myśli? Jeśli w naszej szafie mamy eleganckie, nowiutkie baletki z delikatnej skórki, na które odkładałyśmy przez pół roku, to opanujmy tę pokusę i nie pakujmy ich do walizki. Całodniowe chodzenie, piasek z plaży, opuchnięte stopy, to tylko kilka czynników, które mogą sprawić, że nasze buty będą nadawać się już tylko do wyrzucania śmieci. „Drogie i piękne” niestety nie zawsze oznacza „wytrzymałe”.

2. Books.  

I’m big so I don’t have to bid with my high school friends on who read the biggest number of books this month, but the fact that I haven’t read even one really sparks the feeling of failure and embarrassment in me. Well all right, I’m exaggerating, but if I were to give you one thing that I sometimes missed over the past months, it wouldn’t be alcohol, the meticulous manicure, or lack of stains on my blouse past 11 in the morning. I lack unhurried reading – definitely something on real paper as even the best and the longest journalist report on my phone won’t get me into the blissful state so beloved by the avid fans of books. I always take books that can be read on and off and if I don't read from cover to cover, the world won't end. Gripping novels need to wait (if you recommend anything, please leave a comment).

* * *

2. Książki.

   Jestem już duża, więc nie muszę licytować się z kolegami z liceum, kto w tym miesiącu przeczytał więcej książek, ale fakt, że nie przeczytałam ani jednej budzi we mnie poczucie klęski i wstydu. No dobrze, trochę przesadzam, ale gdybym miała podać jedną jedyną rzecz, której trochę mi brakuje w ostatnich miesiącach, to nie byłby to ani alkohol, ani precyzyjnie zrobiony manicure, ani brak plamy na bluzce po godzinie jedenastej rano. Brakuje mi niespiesznego czytania – koniecznie czegoś na papierze, bo nawet najlepszy i najdłuższy reportaż w telefonie nie potrafi wprowadzić mnie w błogi stan, tak umiłowany przez mole książkowe. Na wyjazdy zawsze zabieram więc książki, ale tym razem wybieram takie, które można czytać z doskoku i jeśli nie przeczytamy ich od deski do deski to nic się nie stanie. Wciągające powieści muszą poczekać (ale jeśli macie jakąś do polecenia to poproszę).

3. Equipment.  

   For some time, I’ve been only taking one camera with me. I don't want to waste the space in my suitcase (like that one here) as I’ve always have my mobile phone at hand. I remember the times when I always took one additional suitcase for all the lenses, charger, spare batteries, spare camera, digital camera (when I’m not feeling like taking my reflex camera, but it always ended the same – I was carrying everything on me for the whole day), and Polaroid camera. Changing my attitude wasn’t a result of spine pain (it has smaller burden no carry now), but the belief that sometimes a smaller array of devices allows to focus on what’s most important in photography. When it comes to the camera that I use for my everyday work nothing has changed since the times of Make Photography Easier – I work with Canon 6D, but since it’s already six years old and it already survived with me through two books, thousands of photos for the blog, and one truly survival-themed trip, I’m starting to consider something new. Do you have any suggestions? :)

4. Cosmetics.  

   It’s definitely some kind of psychological mechanism that when I’m on holidays and I don’t have my whole bathroom content at hand, I really feel the urge to test, pat in, and rubbing in everything that I can find. And maybe my skin needs more care whenever I travel? Either way, I always take some novelties and strange products with me. And whenever I’m planning on sunbathing, I also take soothing face masks, apart from a sunscreen. How do I pack my makeup bag? I pack everyday products (face cream, deodorant, face gel… I think that that’s all) in the morning after I’ve already used them – in case of those products I never experiment and I take only tested items. I don’t want to wake up with rash on my face on the second day of my trip if it turns out that one of the ingredients made my skin sensitive. In case of check-in luggage, we don’t have to bother with the volume of various cosmetics, but it’s always worth checking if everything is closed. Pay special attention to cosmetics in plastic bottles (air volume can increase under pressure and crown a little bit of your shampoo out) and products with oily texture which gets out of the packages more easily.

* * *

3. Sprzęt.

   Od jakiegoś czasu nie biorę już ze sobą więcej niż jednego aparatu. Szkoda mi miejsca w walizce, a w razie kompletnej katastrofy (takiej jak tutaj) zawsze mam pod ręką telefon. Pamiętam czasy gdy na sprzęt brałam osobną walizkę – wszystkie obiektywy, ładowarkę, zapasowe baterie, zapasowy aparat, aparat cyfrowy (gdyby nie chciało mi się nosić lustrzanki, ale kończyło się zawsze tak, że przez cały dzień nosiłam przy sobie wszystko) i polaroid. Zmiana mojego nastawienia nie wynika jednak z bólu kręgosłupa (aczkolwiek mu też jest teraz milej), a przekonania, że czasem mniejszy wybór technologii pozwala skupić się na tym, co w zdjęciach najważniejsze. Jeśli chodzi o aparat, z którego korzystam w swojej codziennej pracy, to od czasu „Make Photography Easier” nic się w tym temacie nie zmieniło – pracuję na Canonie 6D ale ponieważ ma on już swoje lata (dokładnie sześć) i przeżył już ze mną dwie książki, setki tysięcy zdjęć na bloga i nie jeden wyjazd w iście survivalowych warunkach to przymierzam się powoli do czegoś nowego. Jakieś sugestie? :)

4. Kosmetyki.

   To na pewno jakiś mechanizm psychologiczny, że gdy jestem na wakacjach i nie mam pod ręką całej zawartości swojej łazienkowej szafki, nagle nabiera mnie wielka chęć na testowanie, wklepywanie i rozsmarowywanie wszystkiego, co znajdę. A może po prostu moja skóra w podróży potrzebuję trochę więcej troski? W każdym razie, do swojej kosmetyczki zawsze wkładam jakieś nowości i dziwactwa. A jeśli szykuję się na opalanie to, poza filtrem, biorę też łagodzące maseczki. Jaki mam system pakowania kosmetyczki? Produkty codziennego użytku (krem, dezodorant, żel do mycia twarzy… yyy to chyba wszystko) pakuję rano, po użyciu – w przypadku tych trzech rzeczy nie eksperymentuję i biorę to, co sprawdzone. Nie chcę po dwóch dniach wyjazdu obudzić się z wysypką na twarzy jeśli okaże się, że jakiś składnik kosmetyku mnie uczuli. W przypadku nadanego bagażu nie musimy przejmować się objętością konkretnych kosmetyków, ale zawsze warto dokładnie sprawdzić czy wszystko jest dobrze zamknięte czy zakręcone. Zwróćcie szczególną uwagę na kosmetyki w plastikowych butelkach (pod wpływem ciśnienia objętość powietrza może się zwiększyć, a tym samym wypchnąć odrobinę szamponu) i na te o oleistej konsystencji, która zdecydowanie łatwiej wydostaje się z opakowań.

Pisałam Wam już o tym, że żel do mycia twarzy to kosmetyk bez którego nie wyobrażam sobie codziennej pielęgnacji. Mleczko i płyny do demakijażu nie do końca się u mnie sprawdzają. Ten ze zdjęcia to wzmacniający żel do mycia C Infusion z kwasem alfa-liponowym i witaminą C od Dermaquest, który przeznaczony jest do oczyszczania skóry oraz usuwania resztek makijażu. Idealnie sprawdzi się w przypadku cery wrażliwej, skłonnej do podrażnień oraz naczynkowej, dodatkowo wzmacnia funkcję naprawcze oraz regeneruję skórę po ekspozycji na słońcu. Żel kupicie w sklepie internetowym topestetic.pl z darmową dostawą, próbkami i prezentami do zamówienia oraz możliwością skorzystania z bezpłatnej konsultacji z kosmetologiem online. Jeśli macie ochotę wypróbować produkty marki Dermaquest to koniecznie skorzystajcie z kodu DERMAQUEST10 w koszyku przy składaniu zamówienia – otrzymacie 10% zniżki (promocje nie łączą się, kod obowiązuje do 15.08.2019)

Maska na bazie miodu od Botanicum Natural SPA to prawdziwy ratunek dla skóry zmęczonej słońcem. Jej składniki są w stu procentach naturalne, a miód wykorzystany w ich produkcji jest ekologiczny i pochodzi z pasiek Puszczy Knyszyńskiej. Maska przyspieszy regenerację skóry i pozostawi ją naprawdę gładką. Sok z jarmużu chroni skórę przed mikrouszkodzeniami i zwiększa ilość warstwy lipidowej. Sok z pokrzywy jest źródłem niezliczonej ilości witamin, minerałów oraz biopierwiastków, ale przede wszystkim jest źródłem chlorofilu, który bardzo silnie dotlenia i regeneruje skórę. Polecam też maskę pod oczy z tej samej serii. 

5. Spaniel.  

   If I said that I’m taking Portos for each of my trips, I’d lie. In case of official events connected with my work (most of which I’ve recently declined), there’s no need for that – I don't live alone. We don’t take Portos to family trips, if we are taking a plane – our spaniel is too big to fly with the rest of the passengers, and flying in the luggage compartment would be too stressful for him. We came with the answer to the question “Who will stay with Portos during our trips?” long before our fluffy friend came to this world (at that time, we were planning on naming him Rycerz). Since puppyhood, Portos has been slowly becoming accustomed to two other houses – so each time we took him t my parents and my husband’s mother so that he felt safe at those places. However, we are trying travel by car when it comes to all longer trips so that Portos can come with us (post on that was one of the most popular ones last year, you can find it here). You may guess why this thread appeared today on the blog – I need to draw attention to this merciless practice. People who abandon their animals before holidays make their biggest and first mistake when they decide to have a dog (or cat) at all – such behaviour blatantly shows that they weren’t aware of their pet’s needs and the ensuing duties. I won’t appeal for not abandoning animals because I doubt that someone who is capable of such a thing is a good guardian on a daily basis (and I don’t think that such a thought crossed any of my readers’ heads), but I’d like to ask you to stay vigilant and educate people who surround you and are planning on or considering taking an animal. Pay attention if you see that someone lacks prudence, present them with the number of duties, and scold them if the pet is supposed be a toy for their child – maybe it will force the future (hopefully would-be) owners to consider the whole thing again and, owing to that, you’ll save at least one dog’s heart from breaking. At the same time, I’d like to encourage you to support #wTrasieDaSię, where you can co-create a map of places that are pet-friendly (you can also spot a few places that will be ideal for holidays with your best friends) or, as a form of donation, support dogs that were abandoned during summer trips.

* * *

5. Spaniel.

   Gdybym powiedziała, że zabieram Portosa w każdą swoją podróż to byłaby to oczywiście nieprawda. W przypadku służbowych wyjazdów (na które w ostatnim czasie i tak się nie decydowałam) nie ma takiej potrzeby – w końcu nie mieszkam sama. Nie bierzemy Portosa na rodzinne wyjazdy jeśli w dane miejsce lecimy samolotem – nasz spaniel jest za duży, aby mógł lecieć w części dla pasażerów, a podróż w doku bagażowym byłaby dla niego za dużym stresem. Na pytanie "kto będzie zostawał z Portosem w trakcie takich wyjazdów?" odpowiedzieliśmy sobie jednak na długo przed tym, jak nasz włochaty przyjaciel w ogóle pojawił się na świecie (wtedy jeszcze miał nazywać się Rycerz). Od szczeniaka Portos był przyzwyczajany do dwóch innych domów – przy każdej nadarzającej się okazji zabieraliśmy go ze sobą do moich rodziców i mamy mojego męża, tak aby czuł się w tych miejscach bezpiecznie. Staramy się jednak, aby na wszystkie dłuższe wyjazdy jechać samochodem, tak aby Portos mógł być razem z nami (artykuł na ten temat, który był najczęściej czytanym wpisem w zeszłym roku znajdziecie tutaj). Pewnie domyślacie się dlaczego ten wątek pojawił się dzisiaj na blogu – muszę w jakiś sposób zwrócić uwagę na okrutny proceder. Osoby, które porzucają swoje zwierzęta przed wakacjami, pierwszy i największy błąd popełniają decydując się na posiadanie psa (czy kota) w ogóle – takie zachowanie dobitnie pokazuje, że nie zdawały sobie sprawy z potrzeb pupila i wynikających w związku z tym obowiązków. Nie bardzo apeluję teraz o nieporzucanie zwierząt, bo nie uwierzę, że ktoś kto jest do tego zdolny sprawdza się w roli opiekuna na co dzień (nie sądzę też, aby którejś z moich Czytelniczek przeszło coś podobnego przez głowę), ale chciałabym Was prosić o czujność i przede wszystkim edukowanie otaczających Was osób, które planują lub zastanawiają się nad przygarnięciem zwierzaka. Zwracajcie uwagę, jeśli widzicie, że ktoś podchodzi do tego tematu bez rozwagi, wypunktujcie ilość obowiązków, skarćcie, jeśli psiak ma pełnić rolę zabawki dla dziecka nieodpowiedzialnych rodziców – być może zmusi to przyszłych/obyniedoszłych właścicieli do refleksji i uda się dzięki temu uratować przed złamaniem chociaż jedno kochane psie serce. Jednocześnie gorąco zachęcam Was do wsparcia akcji #wTrasieDaSię, gdzie możecie współtworzyć mapę miejsc przyjaznych Czworonogom (jednocześnie możecie podpatrzyć w jakich miejscach możecie spędzić wakacje ze swoimi pupilami) lub w formie darowizny wesprzeć psiaki porzucone podczas wakacyjnych wyjazdów. 

* * *

5 wyjątkowych polskich sklepów internetowych, w których zrobisz fajne zakupy.

   

 

   In the past, online shopping meant mostly access to foreign brands that weren’t available at shopping malls. I did my first online shopping on the Asos British website – I didn’t have full access to Wi-Fi at home so everything was happening in a pretty restless atmosphere (I wonder, how many of you remember the times when you had to reconnect the cable from the stationary telephone to your computer in order to connect to GaduGadu ;)), and when the parcel finally arrived, I felt sick whenever I thought about the return process. Today, I don’t need a cable or a computer as I can do the shopping on my mobile phone in all possible places. Things that I buy have changed as well – online, I search mostly for ideally selected products, and it’s best if they are Polish. I avoid wasting time on large online stores that have everything in their offer. I prefer smaller ones run by people who are passionate about what they do and today, I’d like to share a few of my favourites with you. Were you familiar with any of them?

* * *

   Kiedyś zakupy w sieci oznaczały przede wszystkim dostęp do zagranicznych marek, których nie sposób było znaleźć w centrach handlowych. Moje pierwsze wirtualne zakupy zrobiłam na brytyjskiej stronie Asos – nie miałam jeszcze wtedy stałego dostępu do Internetu w domu, więc wszystko odbywało się w dosyć nerwowej atmosferze (ciekawa jestem kto z Was pamięta czasy, gdy trzeba było przepiąć kabel ze stacjonarnego telefonu do komputera, aby połączyć się z GaduGadu ;)), a gdy paczka w końcu doszła, to na myśl o procedurze zwrotu robiło mi się niedobrze. Dziś nie potrzebuję już ani kabla, ani komputera, bo zakupy mogę robić przez telefon w każdym możliwym miejscu. Zmieniło się też to, co kupuję – w sieci szukam przede wszystkim idealnie wyselekcjonowanych produktów, najlepiej polskich. Szkoda mi czasu na wielkie sklepy internetowe, które mają w swojej ofercie wszystko. Wolę te mniejsze, prowadzone przez pasjonatów i dziś chciałabym się podzielić z Wami kilkoma ulubieńcami. Znaliście któryś z nich?

Fridge by yDe to krok dalej niż kosmetyki ekologiczne. Międzynarodowe certyfikaty kosmetyków naturalnych są dosyć liberalne (dopuszczają użycie wielu substancji syntetycznych, w tym konserwantów, jak również alkoholu etylowego). Fridge nie stosuje żadnych konserwantów ani alkoholu etylowego. 

 

 

 

1. Fridge by yDe

When I first read an article on fresh cosmetics, I quickly took the bait and forked over 1.9 bomb serum by Fridge. Since then some time has passed, but the products of this brand are always welcome in my fridge. There exist a few reasons why Fridge by yDe found its place on today’s list – it’s Polish, the products are known around the world, the brand doesn’t test on animals, and the ingredients are pure and top-quality. The cosmetics don’t contain preservatives, synthetic substances, and ethyl alcohol (in order for them to maintain their properties, they need to be kept in a fridge, and for most of their products the freshness is guaranteed for 2.5 months from the date of their production. Additionally, the compositions are simple and short, owing to which the concentration of each active substance is high translating into their effectiveness. 

* * *

1. Sklep Fridge by yDe

Gdy pierwszy raz przeczytałam artykuł o świeżych kosmetykach szybko połknęłam haczyk i szarpnęłam się na 1.9 serum bomb od marki Fridge. Od tego czasu minęło już sporo lat, ale produkty od tej marki są w mojej lodówce zawsze mile widziane. Istnieje kilka powodów dla których sklep Fridge by yDe trafił na dzisiejszą listę – jest polski, produkty znane są na całym świecie, marka nie przeprowadza testów na zwierzętach, a do składów nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Kosmetyki nie zawierają konserwantów, substancji syntetycznych i alkoholu etylowego (by zachowały swoje właściwości, należy trzymać je w lodówce, a gwarancja ich świeżości to dla większości kosmetyków Fridge by yDe 2,5 miesiąca od daty produkcji). Dodatkowo, składy kosmetyków są proste i krótkie, dzięki temu stężenie każdej substancji aktywnej w kremie jest wysokie, co przekłada się na działanie. 

pigwoniada z miodem od Świat Pigwowca // konfitura z pomarańczy i dynii marki Ogródek Dziadunia  // marokańska pasta orzechowa od  Le Papu // pasta z wędzoną papryką od Le Papu // bulion lubczykowy Visana // przyprawa do chleba z masłem Visana

 

 

2. Jadłosfera

Probably many of you think that stores with local and natural food products should be stationary by principle as contact with the seller is of essence here. In case of Jadłosfera, I think that it’s worth changing your opinion. I remember how I sent an inquiry about the availability of honey – it was May, and my larder was almost empty. Ms. Agnieszka responded that the honey at her store comes from really environmentally-friendly and reliable apiaries so if the honey on her site is unavailable, it’s impossible to make an additional order – you need to wait at least a few months as bees need some time to produce it. Therefore, I probably committed some kind of apiarian faux pas, but Ms. Agnieszka (who is the owner of a blog with healthy and quick recipes) wasn’t repulsed by my question and recommended rose preserve as consolation. Then, my shopping accelerated – a revelation are surely pasta sauces (Moroccan with nutswith smoked paprika) that require only frying some onion and adding a few things from the bottom of your fridge to cook delicious pasta for dinner. I also recommend lovage bouillonspice for bread with butter and a wide choice of eco olive oils and other oils. 

* * *

2. Jadłosfera

Pewnie wiele z Was uważa, że sklepy z lokalną i naturalną żywnością powinny być stacjonarne z założenia, bo w takich przypadku kontakt ze sprzedawca jest naprawdę ważny. W przypadku Jadłosfery myślę, że warto zmienić zdanie. Pamiętam, jak wysłałam zapytanie o dostępność miodów – był maj, a moja spiżarka świeciła pustkami. Pani Agnieszka napisała mi jednak, że miody w jej sklepie pochodzą z  n a p r a w d ę  ekologicznych i sprawdzonych pasiek więc jeśli miód na jej stronie jest niedostępny, to niemożna go domówić – trzeba poczekać co najmniej kilka tygodni, bo przecież pszczoły muszą mieć czas, aby go zrobić. Popełniłam więc chyba jakieś pszczelarskie faux pas, ale pani Agnieszka (która na co dzień prowadzi bloga ze zdrowymi i szybkimi przepisami) nijak się do mnie nie zraziła i na pocieszenie poleciła konfiturę z płatków róży. Potem już rozpędziłam się w zakupach – odkryciem są pasty (marokańska z orzechamiz wędzoną papryką) do których wystarczy podsmażyć cebulkę i dodać trochę rzeczy leżących na dnie lodówki, aby ugotować pyszny makaron na obiad. Polecam też bulion lubczykowyprzyprawę do chleba z masłem i szeroki wybór ekologicznych oliw i olei. 

Spinka "łapacz" Turtle Story // Torebka kubełek Balagan // Okulary przeciwsłoneczne Meller // Kapelusz Paris+Hendzel Handcrafted Goods

 

 

3. SHOWROOM

For quite some time, Polish brands have been offering a few more products than only a jersey dress or a T-shirt with a hamburger printed on it. Today, buying products with the “made in Poland” label is not only a form of patriotism – much more frequently, our native brands create items that become a real seasonal “must have” (even for many upcoming seasons). Really well-made, exceptional, and mostly difficult to get – these are the traits of such products in comparison to those available at chain stores. SHOWROOM promotes independent designers from all over Europe, but you will find there a wide gamut of Polish products. The store’s motto is “Wear it first” and even though I’m trying to avoid competing against anyone, I found a few gems that I’ve already saw at the profiles of a few of my favourite niche influencers. There’s a sale going on, so you should definitely check out their website.

 * * *

3. SHOWROOM

Od dłuższego czasu polskie marki mają do zaoferowania znacznie więcej niż sukienkę z dreso-podobnego materiału czy bluzę z nadrukowanym hamburgerem. Dziś kupowanie produktów z metką "made in Poland" nie jest już tyko formą patriotyzmu – coraz częściej nasze rodzime marki tworzą rzeczy, które stają się prawdziwymi "must have" sezonu (albo sezonÓW). Świetnie wykonane, wyjątkowe i przede wszystkim trudno dostępne – tymi cechami wyróżniają się na tle sieciówkego asortymentu. Sklep internetowy SHOWROOM promuje niezależnych projektantów z całej Europy, ale znajdziecie tam przede wszystkim całą gamę produktów od polskich marek. Motto sklepu to "Wear it first" i chociaż ja staram się z nikim nie ścigać, to w ofercie znalazłam kilka perełek, które widziałam już wcześniej u moich ulubionych niszowych influencerek. Właśnie trwa wyprzedaż, więc zajrzyjcie koniecznie na tę stronę.

Idealna sukienka na plażę od Muuv. Dostępna właśnie w SHOWROOM. 

 

 

4. Insignis Publishing House

This choice is a consequence of my culinary experiments. Recently, for obvious reasons we’ve been avoid eating out. That’s why I’m digging out old cookbooks and purchase new ones to broaden the home menu. I love those with beautiful photos and sophisticated traditional French cuisine, but when it comes to the actual cooking, it turns out that only Jamie’s recipes remain within my skill range ;). That’s why I have enriched my home library with “Jamie's Ministry of Food”, and I also bought “Chasing the Sun” and “The Diary of a Bookseller” by Shaun Bythell. The last book starts with the following excerpt:

* * *

4. Wydawnictwo Insignis

Ten wybór to konsekwencja moich kulinarnych eksperymentów. W ostatnim czasie z oczywistych względów staramy się nie jeść w knajpach, więc odkopuję stare książki kulinarne i kupuję nowe, aby poszerzyć domowe menu. Uwielbiam te z pięknymi zdjęciami i wyszukaną tradycyjną kuchnią francuską, ale gdy przychodzi co do czego, to okazuje się, że tylko przepisy Jamie'go jestem w stanie ogarnąć ;). uzupełniłam więc swoję biblioteczke o "Każdy może gotować", a przy okazji zakupiłam też "W pogoni za słońcem" i "Pamiętnik Księgarza" autorstwa Shaun Bythell. Ta ostatnia książka zaczyna się tak:

 

 

Would I like to be a bookseller de métier? On the whole—in spite of my employer’s kindness to me, and some happy days I spent in the shop—no. George Orwell, “Bookshop Memories,” London, November 1936

Orwell’s reluctance to commit to bookselling is understandable. There is a stereotype of the impatient, intolerant, antisocial proprietor—played so perfectly by Dylan Moran in Black Books—and it seems (on the whole) to be true. There are exceptions of course, and many booksellers do not conform to this type. Sadly, I do. 

 

 

It may seem that the book about a bookseller will be equally sad as the bookseller himself, but I hadn’t read something equally funny for a long time. To the extent that I often catch myself thinking: I wonder what comment my favourite grouty Scot would have. 

* * *

"Czy chciałbym wykonywać zawód księgarza? Ogólnie rzecz biorąc, choć pracodawca traktuje mnie dobrze, a w księgarni spędziłem sporo miłych chwil – nie." George Orwell, Bookshop Memories, Londyn, listopad 1936

Niechęć Orwella do księgarskiego fachu jest zrozumiała. Funkcjonuje stereotyp niecierpliwego, nietolerancyjnego i aspołecznego właściciela księgarni – taką wspaniałą kreację stworzył Dylan Moran w serialu "Księgarnia Black Books" – która (zasadniczo) wiernie oddaje rzeczywistość. Można oczywiście wskazać wyjątki i wielu księgarzy pewnie nie zachowuje się stereotypowo. Ja, niestety, tak. 

Chociaż mogłoby się wydawać, że książka o księgarzu będzie równie smętna jak on sam, to dawno nie czytałam czegoś równie zabawnego. Do tego stopnia, że często łapię się teraz na myśli: ciekawe jak skomentowałby to mój ulubiony gburliwy Szkot. 

Portos w oczekiwaniu na kuriera. Nie czeka bynajmniej na swoje zamówienie – Portos, niczym prawdziwy pies z kreskówki, nienawidzi kurierów i pana listonosza. W każdym innym przypadku jest niczym ciepły kisiel.

pluszowa Lama od Jellycat // książeczka "Do kąpieli, króliczku" ,Dwie siostry // książeczka "Gdzie jest moja czapeczka" ,Dwie siostry // prążkowane body kimono od MarMar // perfumowane mydło do prania od KERZON X MINOIS // pianka do kąpieli od MINOIS PARIS // myszka Maileg

 

 

5. Bebespace

If you aren't familiar with this store, beware – it's really difficult not to click on “add to card” button featured on each open webpage after going through all the products. Before you can even notice, you’ll become the owners of a fluffy lama, books that your child can only read in four years, clothes that would fulfil the needs of quintuplets, and many other items that are so beautiful that you can’t resist. And speaking dead serious now – if you are searching for something for your toddler, and you are fed up with the flamboyant, plastic, and unaesthetic children’s products, you can breathe again – here, you’ll be welcomed only by meticulously selected brands. I finally found there my dream (and nice) scarf, which saved my aching shoulders. The assortment is mostly dedicated to newborns, toddlers, and children, but there is also a section for mothers with organic teas, cosmetics, and useful accessories.

* * *

5. Bebespace

Jeśli wcześniej nie znałyście tego sklepu, to uważajcie – po przejrzeniu asortymentu niezwykle ciężko jest ominąć opcję "dodaj do koszyka" przy każdej otwartej podstronie. Nim się obejrzycie, staniecie się właścicielami futrzastej lamy, książeczek, które Wasze dziecko będzie w stanie przeczytać dopiero za cztery lata, ubranek które zaspokoiłyby potrzeby pięcioraczków i wielu wielu innych rzeczy, które są tak piękne, że nie sposób im się oprzeć. A tak na serio – jeśli szukacie czegoś dla Waszego malucha, a dosyć macie krzykliwych, plastikowych i nieestetycznych artykułów dziecięcych to teraz możecie odetchnąć – tu czekają na Was tylko pieczołowicie wyselekcjonowane marki. Ja znalazłam tam w końcu wymarzoną (i ładną) chustę, która uratowała moje zbolałe ramiona. Asortyment przeznaczony jest głównie dla noworodków, niemowląt i dzieci ale nie mogło zabraknąć również sekcji dla mam z organicznymi herbatami, kosmetykami oraz przydatnymi akcesoriami.

 

 

By the way, you can use my recipe for the pasta that you can see above. It is a loose adaptation on Jamie’s pasta (I don’t remember in which book I found it). It is quick and delicious. 

Pasta in five minutes. 

Ingredients:

2 finely chopped white onions

4 slices of Parma ham

3 cloves of garlic

1 small tomato concentrate

2 tomatoes 

1 can of smoked paprika spread

1 large glass of white or red wine

hot olive oil

grated parmesan, almonds, pecan nuts

salt and pepper

favourite pasta

Directions:

Fry finely chopped onion and garlic in a pan with olive oil until transparent. Add finely sliced Parma ham. Fry everything. Put pasta into boiling water. Add tomato concentrate, paprika spread, and fry. Add finely chopped tomatoes and a glass of wine. Wait until it becomes thicker in texture. After stirring everything, add parmesan, almonds, and nuts. 

 

* * *

Przy okazji, podaję Wam przepis na makaron, który widzicie powyżej. To luźna adaptacja makaronu z przepisu Jamie'go (niestety nie pamiętam już, z której książki). Robi się go błyskawicznie i jest pyszny. 

Makaron w pięć minut. 

Skład:

2 drobno posiekane białe cebule

4 plasterki szynki parmeńskiej

3 ząbki czosnku

1 mały koncentrat pomidorowy

2 pomidory 

1 słoiczek pasty z wędzonej papryki

1 duży kieliszek białego lub czerwonego wina

pikantna oliwa

starty parmezan, migdały i orzeszki pekan

sól i pieprz

ulubiony makaron

Sposób przygotowania:

Drobno posiekane cebulę i czosnek podsmażam na patelni z oliwą do czasu aż się zeszkli. Dodaję szynkę pokrojoną w drobne paski. Podsmażam. Wstawiam makaron do gotującej się wody. Dodaję przecier pomidorowy, pastę z papryki, podsmażam. Dodaję drobno pokrojone pomidory i kieliszek wina. Czekam aż sos zgęstnieje. Po wymieszaniu z makaronem dodaję parmezan, migdały i orzeszki. 

 

* * *

 

Last Month

   Punnets of strawberries, armfuls of fragrant peonies, handfuls of green pea, and the sun so strong that it would be a pity not to use it – this June was really beautiful. I was trying to grab the camera as often as possible (which is extremely infrequently, as my hands are usually occupied with a 7-kilogramme toddler) to make sure that I can share with you a few snapshots from the last few weeks. There’s a little bit of Warsaw, Kashubia, and food. The dominant element is the beach and the sea as the weather was effectively driving me out of my home.

* * *

   Kobiałki truskawek, naręcza pachnących piwonii, garście przepełnione świeżym zielonym groszkiem i słońce prażące z taką siłą, że aż żal z niego nie korzystać – ten czerwiec był naprawdę piękny. Starałam się sięgać po aparat tak często, jak to tylko było możliwe (czyli nadzwyczaj rzadko, bo moje ręcę zajęte są zwykle noszeniem siedmiokilogramowego bobasa), aby dziś móc podzielić się z Wami ujęciami z ostatnich kilku tygodni. Jest trochę Warszawy, Kaszub i jedzenia. Prym wiedzie jednak plaża i morze, bo pogoda skutecznie wypędzała mnie z domu.

1. Moje ulubione jedwabne gumki do włosów. // 2. Kolejna podróż przed nami, więc zabieramy się za pakowanie. Fotel 366 w wersji mini jest od Muppetshop. // 3. Orłowskie molo widoczne z psiej plaży w Sopocie. Piękne o każdej porze dnia. // 4. Pierwsze treningi po naprawdę długiej przerwie. Bez wiatraka byłoby ciężko ;). // Kaszuby to moja miłość z dzieciństwa. To tu łapałam żaby, uczyłam się pływać w Jeziorze Gowidlińskim i pierwszy raz w życiu zostałam użądlona przez pszczołę. Łączyno, Sierakowice, Kistowo, Sulęczyno to miejsca, do których wracam co roku – chociaż na kilka godzin. Oj, jak bardzo bym chciała nauczyć miłości do wsi nowe pokolenie! Portosowi, jakby ktoś pytał, nie przeszkadzał brak zasięgu ani komary.Słodkości z wiejskiej piekarni, świeże powietrze, sielankowy klimat – czy może być coś lepszego? Uprzedzając Wasze pytania – kurtka pochodzi z H&M.Portos w swoim stadzie.1. Idealny strój na upalny dzień ;). Kostium kupiony w Oysho. // 2. Długo nie mogłam się zdecydować na tę torebkę, ale nie żałuję. // 3. Niby tak spokojnie, ale w tle słyszę już zniecierpliwione gaworzenie. // 4. Gdy masz wrażenie, że upijasz się zapachem…//Paleta morskich kolorów.1. Mogłabym tak spędzać całe dnie… // 2. Dla każdego coś dobrego! Bolognese w wersji beglutenowej i bardzo glutenowej ;). // 3. Myślicie, że minęłam się z powołaniem? ;)  // 4. Plażowanie zakończone sukcesem – opalenizna na złoty medal. //Kawa dla dziewczyn, ciasto dla mnie. W moim domowym biurze praca wre.SAM na Żoliborzu. Super śniadania i obsługa miła dla Portosa.Gdybym mieszkała w stolicy, myślę że każdego dnia spacerowałabym w warszawskich Łazienkach.1. Zimny arbuz. Czego chcieć więcej? // 2. Pozdrowienia dla wszystkich mam prowadzących własną działalność. // 3. Warszawski antykwariat. // 4. Wycieczka po Żoliborzu. //W trakcie wizyty w Warszawie nasz przyjaciel, Maciek, który z zawodu jest architektem, wziął nas na wycieczkę po Żoliborzu. Przez prawie trzy godziny dreptaliśmy sobie po tej dzielnicy – gdybym miałam kiedyś zamieszkać w Warszawie to tylko tu!Dziwne ale pyszne specjały w słynnej Reginie. 1. Morelowy sezon już się skończył, ale uwierzcie mi, że robiąc słynne "morelowe ciasto" miałam ich tyle kilogramów, że na spokojnie mogłam otworzyć na podwórku stragan i sprzedawać je hurtowo. // 2. Najlepsze zakupy. // 3. Łazienki po raz kolejny. // 4. Sopocka plaża i nasz służbowy dresscode. Najgorętszy dzień w tym roku. Nawet na plaży w Orłowie pełno ludzi. 1.  Jaśminowiec w ogrodzie moich rodziców. Rozpanoszył się tak bardzo, że aby przejść na drugą stronę ogrodu, trzeba utonąć na chwilę w jego kwiatach. // 2. Te małe chmurki absolutnie nie przeszkadzały w plażowaniu. // 3. Nadmorska bryza, czyli czerwcowe zbawienie.  // 4. Najszybszy deser na świecie. //Kaszubskie truskawki ze śmietaną zawsze zażeraliśmy razem z tatą. Dziś dzieli nas dokładnie 1346 kilometrów ale ja wiem, że on zawsze jest obok. Dzień Taty upłynął nam pod znakiem tego deseru – w Sopocie częstowałam kogoś, kto świętował tę okazję po raz pierwszy :). Gdy afrykańskie upały dokuczały nad morzem… Czy to nie jest kwintesencja lata? Nastrój francuskiej riviery zapewniają spienione fale i sukienka w stylu vintage. Te pierwsze znajdziecie w Sopocie, tej drugiej poszukajcie w sklepie internetowym polskiej marki LABO. Mój model jest perfekcyjnie odszyty i posiada kieszenie.1. Bita śmietana, mogłabym ją jeść łyżkami. // 2. Ekhm… nie zwracajcie uwagi na Portosa, nie on miał być bohaterem tego zdjęcia więc walcząc o uwagę postanowił się popisywać. To czerwone drewniane krzesełko to słynny Tripp Trapp, który został zaprojektowany w 1972 roku. Jestem fanką klasycznych mebli z historią i nie chcę co roku kupować nowego krzesełka dla dziecka – to miło że jest jakaś alternatywa dla plastikowych wielgachnych instalacji z milionem funkcji, na które i tak nie mam miejsca. // 3. Kocham to poranne światło. // 4. Wiosenne bukiety. Piwonie i rumianek. //Gdy jesteśmy głodni, ale nie chce nam się iść do sklepu ;). Po pięciu minutach dodają makaron i obiad gotowy.      1. Wejście na plażę numer… ha! Nie powiem :). // 2. Gdy piątego czerwca opublikowałam na blogu artykuł z tym przepisem nie spodziewałam się, że połowa Użytkowniczek Instagrama ruszy do kuchni. Nie ma dnia, żebyście nie oznaczały mnie na stories i na zdjęciach z Waszymi wypiekami. Bardzo się cieszę, jak piszecie mi, że znika w oka mgnieniu. Przetestowałam już wersję z borówkami i truskawkami i też polecam. Słynny przepis znajdziecie tutaj.  // 3. Kostium o który pytałyście w całej okazałości. // 4. Pierwsza i ostatnia kawa. A Wy ile filiżanek dziennie pijecie? //      Co wybrać? Co wybrać?!
Jeśli chcecie dowiedzieć się o tym, jaka jest różnica między setkami szamponów dostępnych na rynku, czy produkty "nietestowane na zwierzętach" rzeczywiście takie są i które kosmetyki anti-age są rzeczywiście skuteczne to zajrzyjcie do książki "Bez parabenów" autorstwa Beautrice Mautino – włoskiej biotechnolog. Świetny zdroworozsądkowy, poparty badaniami naukowymi i demaskujący nieuczciwe praktyki marketingowe poradnik na temat kosmetyków oraz pielęgnacji.W moim ogródku pojawił się nowy kącik relaksacyjny.
Kojący Bałtyk. Kto zawitał już w moje strony?

* * *

       

       

   

Czy aby wypocząć trzeba wyjechać, czyli mój nowy zakątek w ogrodzie i wyczekiwany przepis na ciasto z morelami.

   In the past, I was a very impatient girl. I was constantly waiting for something, rushing somewhere, and counting down the days to the planned trips, and when they finally were about to fulfil, my restless spirit wouldn’t allow me to rest.   

   We won’t change our personality – under my skin, I feel that I’m only a thin sheet of paper apart from this busy and overworked person. A simple impulse is enough to make me go into the highest gear, but I’m proud of myself that I was able to tame this restless spirit.  

   I’d lie if I told you that this is only thanks to the hammock in the garden. The truth is that it is the opposite – my resting place is the effect of my inner change, and not its cause. This process took more than one day, week, month, or year, and it had little in common with buying anything. However, I am aware of the strong motivational influence of people who were able to find some strength during the weekend to do something for themselves and families despite the prevailing fashion for the catch phrase “I’m so important and busy, I don’t have time to organise any resting time for myself”.  For example, take care of your garden to adapt it for spending free time in the summer.

* * *

   Byłam kiedyś bardzo niecierpliwą dziewczyną. Wciąż na coś czekałam, gdzieś się spieszyłam, odliczałam dni do zaplanowanych wyjazdów, a gdy w końcu nadchodził upragniony czas odpoczynku, to nerwowy stan ducha i tak mnie nie opuszczał. 

   Osobowości nie zmienimy – czuję pod skórą, że od tej zalatanej osoby dzieli mnie bariera o grubości kartki papieru i wystarczy tylko odpowiedni impuls, abym znów wskoczyła na najwyższe obroty, ale jestem z siebie dumna, że udało mi się tego niespokojnego ducha trochę ujarzmić.

   Skłamałabym, gdybym powiedziała, że to zasługa hamaka w ogrodzie. W rzeczywistości jest dokładnie na odwrót – nowe miejsce do odpoczynku, to efekt mojej przemiany, a nie jej przyczyna. Ten proces trwał dłużej niż jeden dzień, tydzień, miesiąc czy rok i niewiele miał wspólnego z zakupem czegokolwiek. Wiem jednak, jak motywująco działały na mnie te osoby, które przekornie wobec mody na manierę „jestem bardzo ważna i zajęta, nie mam czasu organizować sobie odpoczynku”, potrafiły znaleźć siły w weekend, aby zrobić coś dla siebie i rodziny. Na przykład zadbać o ogród po to, aby móc spędzać w nim czas latem.

   As much as late autumn and winter are a perfect time to find an excuse for an evening spent on the sofa with a TV series and a bowl of spaghetti in your hand, repeating this plan for a whole year is almost laziness and has little to do with the ability to tune out and catch a breath ;). Quality rest should acquire different forms – depending on the season and what it has to offer. Even if we love books the most, we don’t have to be reading all the time in the same armchair.   

   In this post, I’d also like to share a few trivia. The first one is, of course, a recipe about which you’ve asked me countless times on Instagram. And that’s great because if, within a week, you’re already baking the third tray of the same pastry, it means that it really has to be great. I suppose that on the fourth time (that is probably tomorrow), I’ll do it with my eyes closed. This recipe is so simple and quick that even my significant other (who isn’t really into baking and pastries) is willing to help me on the upcoming occasion. Therefore, if you’d like to eat a fragrant pastry with fruit, but you’re not really keen on preparing it, that’s a solution to the problem. When the season for apricots is over, I’ll try preparing strawberry, huckleberry, or plum pastries, let me know whether you've managed to prepare and tag me on Instagram when posting a photo of the pastry.

* * *

   O ile późną jesienią i zimą z łatwością można znaleźć usprawiedliwienie dla wieczoru na kanapie z serialem i miską spaghetti w ręku, o tyle powtarzanie tego schematu przez okrągły rok zakrawa o lenistwo i niewiele ma wspólnego z umiejętnością odcięcia się i złapania oddechu ;). Dobry wypoczynek powinien mieć różne formy – w zależności od tego, co dana pora roku ma nam do zaoferowania. Nawet jeśli najbardziej kochamy książki, to przecież nie musimy ich czytać non stop w tym samym fotelu. 

   W tym wpisie chciałabym również podzielić się z Wami kilkoma drobiazgami. Pierwszy z nich to oczywiście przepis, o który pytałyście mnie niezliczoną ilość razy na Instagramie. I słusznie, bo jeżeli w ciągu tygodnia pieczesz trzecią blachę tego samego ciasta, to znaczy, że musi być naprawdę dobre. Podejrzewam, że za czwartym razem (czyli pewnie jutro) zrobię je już z zamkniętymi oczami. Ten przepis jest tak prosty i szybki, że nawet moja druga połówka (która prawdę powiedziawszy zapaleńcem cukiernictwa nie jest) wykazała chęć wyręczenia mnie przy następnej okazji. Jeśli więc macie wielką ochotę na pachnące ciasto z owocami, ale równie mocno nie chce Wam się go robić, to właśnie znalazłyście rozwiązanie tego problemu. Gdy sezon na morele się skończy przetestujcie wersję z truskawkami, borówkami albo śliwkami i dajcie znać jak Wam wyszło, albo oznaczcie mnie na Instagramie przy zdjęciu wypieku. 

EXTREMELY SIMPLE RECIPE FOR YOGHURT PASTRY WITH APRICOTS

(or other fruit, according to your liking)

Ingredients:

(baking tray with a size of 20×30 cm, you can use a round one)

3 eggs

200 g of flour

150 g of icing sugar

120 ml of plant oil

1 small natural yoghurt

1 bar of white chocolate

1/2 kg of apricots

lemon zest from 1 lemon

1 teaspoon of baking powder

1 tablespoon of natural vanilla extract

 

* * *

BANALNE CIASTO JOGURTOWE Z MORELAMI

(lub innymi owocami, jak kto lubi)

Skład:

(forma o wymiarach 20 na 30 cm, można użyć okrągłej)

3 jajka

200 g mąki pszennej

150 g cukru pudru

120 ml oleju roślinnego

1 mały jogurt naturalny

1 tabliczka białej czekolady

1/2 kg moreli

skórka z 1 cytryny

1 łyżeczka proszku do pieczenia

1 łyżeczka naturalnego aromatu z wanilii 

Directions:

1. Wash the apricots thoroughly, cut them into halves, and dispose of the stones. 2. Whisk the eggs with sugar until light and airy. 3. Add a tablespoon of oil into a small pot and melt white chocolate on low heat (I don’t really feel like doing it with the use of a water bath, so I keep the bowl on heat for literally several seconds, and the, I place it aside – the delicate warmth will make the chocolate melt, but not burn). 4. Add yoghurt, vanilla extract, lemon zest, and the remaining oil to eggs and sugar, and I stir thoroughly. Slowly pour sifted flour with baking powder.  Add melted chocolate. After combining all ingredients, I turn on the oven to 180ºC. Line the baking tray with parchment paper. I like when the pastry contains many fruit pieces. That’s why I first cover the bottom of the baking tray with them (but keeping some space between them), I pour the pastry over them and add the rest (I always place the apricots with their inner parts up; otherwise, the juice will travel down during baking and it may water down the pastry). Pour the mixture into a baking tray lined with parchment paper. Bake for approx. 40-45 minutes (until it is slightly curdled). Sprinkle it with icing sugar before serving.

* * *

Sposób przygotowania:

1. Morele dokładnie myjemy, kroimy w połówki i usuwamy pestki. 2. Jajka z cukrem pudrem ubijamy na puszystą masę. 3. Do małego rondelka dodajemy łyżkę oleju i na małym gazie rozpuszczamy białą czekoladę (nie chce mi się tego robić w kąpieli wodnej, więc garnuszek trzymam na ogniu dosłownie kilkanaście sekund, potem stawiam obok – delikatne ciepło sprawi, że czekolada się rozpuści ale nie przypali). 4. Do jajek i cukru dodaję jogurt, aromat waniliowy, skórkę z cytryny i pozostały olej, dokładnie mieszam. Wsypuję powoli mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia. Dodaję rozpouszczoną czekoladę. Po połączeniu wszystkich składników, włączam piekarnik na 180 stopni. Formę wykładam papierem do pieczenia. Lubię gdy w cieście jest dużo owoców, więc wykładam nimi najpierw spód blachy (tak aby się nie stykały), zalewam ciastem i dodaję resztę (zawsze przekrojoną częścią moreli do góry, w przeciwnym razie w trakcie pieczenia sok pójdzie w dół i może za bardzo rozwodnić ciasto). Pieczemy ok. 40-45 minut (do momentu, aż pośrodku będzie lekko ścięte). Jeśli zobaczycie, że ciasto za bardzo przypieka się od góry, to zmniejszcie temperaturę to 150 stopni. Przed podaniem posypujemy cukrem pudrem.

Mój notes do zapisywania przepisów jest ze sklepu NOTEKA (to tam kupuję większość papierniczych i biurowych gadżetów). Pochodzi z kolekcji The City Works zaprojektowanej przez austriacki duet – Sylvię Moritz i Rowana Ottesena. Okładka przedstawia panoramę Amsterdamu i wykonano ją dzięki technice druku tłoczonego, bez użycia farby (zobaczcie zdjęcie poniżej). Do wyboru jeszcze wiele innych miast :). Jeśli również chciałybyście sobie taki sprawić, to na hasło MLE otrzymacie zniżkę (rabat obowiązuje do 16.06).

    Did you happen to use a recipe that didn’t come out as the one executed by the author? In my opinion, it is an outcome of omitting the seemingly irrelevant instructions (for example, the one concerning the position of apricots). That’s why my favourite recipes (my mother’s duck with cranberry and apples, caramelised pears with cream, dulce de leche tart, and many others) land in the notebook. Despite the fact that I know how to do them, sometimes I simply forget about some instructions, or I simply omit a piece of it when talking to my friend because it seem obvious to me, and a great debacle during a dinner with parents-in-law is ready ;). I leave one page for “special notes” and, owing to that, all meals are a success.

* * *

   Zdarzyło Wam się korzystać z przepisu, który nie wyszedł tak jak autorowi? Według mnie to wynik pomijania przez niego z pozoru nieistotnych instrukcji (na przykład, tej o odwróconych do góry morelach). To dlatego moje ulubione przepisy (kaczka z żurawiną i jabłkami mojej mamy, karmelizowane gruszki z kremem, tarta kajmakowa i wiele innych) zapisuję w notesie. Niby wiem doskonale, jak je zrobić, ale czasem coś wypadnie mi z głowy, albo nie przekażę jakiegoś szczegółu przyjaciółce, bo mi wyda się on oczywisty i klapa na kolacji z teściami gotowa ;). Poświęcam jedną kartkę na "uwagi specjalne" i dzięki temu wszystkie potrawy zawsze wychodzą dobrze.

  Since we are in the culinary and pantry field, I’ll share my new jar tea supply (these are eco because I reuse the jars for my mother’s barley soup). The one that you can see in the photo is cornflower by Manufaktura Cieleśnica (have you heard about its magical properties?), but you can also find camomile and elder flowers in my drawer as well. I slightly regret that such nice eco-friendly products are so hard to find in regular stores. That’s why I go crazy whenever I go for on-line shopping – in Jadłosfera, I also bought a stock of rose preserve, whose taste cannot be replaced with anything else.

* * * 

   Skoro już jesteśmy przy kulinarno-spiżarkowym temacie, to pochwalę się moim nowym zapasem herbat w słoikach (czyli ekologicznie, bo wykorzystam je potem do przywożenia krupniku od mamy). Ta ze zdjęcia to chaber bławatek od Manufaktura Cieleśnica (słyszałyście o jego magicznych właściwościach?), ale w mojej szufladzie znajdziecie też rumianek i kwiaty czarnego bzu. Trochę żałuję, że takie ładne ekologiczne produkty ciężko znaleźć w stacjonarnych sklepach, dlatego, gdy już zbiorę się do zakupów przez internet to trochę szaleję – w Jadłosferze kupiłam jeszcze zapas konfitury z róży, której smaku nie da się niczym zastąpić.

Mogę zgadywać, że w komentarzach pojawiłoby się sporo pytań o tę sukienkę, gdybym Was nie ubiegła i sama o niej nie napisała ;). Nawet jakbym chciała się do czegos przyczepić to nie mam do czego – i bardzo się cieszę, bo to projekt polskiej (i względnie niedrogiej) marki  Cat Cat Studio. Znajdziecie ją w SHOWROOM (jeśli jeszcze nie słyszałyście o tym sklepie to koniecznie zajrzyjcie). 

    I’ve noticed that post that are all about books are not that interesting for you. It makes me slightly sad because I was really pleased to tell you everything about my favourite novels, but since some of the readers ask me about my current reads, and I’m well aware that the bookstore novelties are… how to put it nicely… not always worth recommending, that’s why I’m trying to sneak in a few interesting titles. "Leonardo da Vinci" by Isaacson Walter is a book that you won’t be embarrassed to take out on your flight (I’d like to send best regards to all of the fans of Grey – especially that I don’t belong to this circle), and, simultaneously, you’ll be surprised by the intertwining of a gripping story and the biography of this great artist and man of science. The Times prepared an article claiming that with “such a down-to-earth presentation of the genius, Isaacson deserves the highest recognition and appreciation”. Eight hundred pages and one hundred and fifty colourful illustrations should be enough on holidays, but you’ll be surprised yourselves by how quick you’ll read this conspicuous book.

* * *

   Zauważyłam, że wpisy stricte książkowe nie spotykają się ze zbyt dużym zainteresowaniem z Waszej strony. Trochę mnie to smuci, bo z przyjemnością spoilerowałabym wszystkie moje ulubione powieści, ale ponieważ niektóre Czytelniczki pytają mnie o to, co teraz czytam, a wiem dobrze, że księgarniane nowości są… jakby to ująć delikatnie… nie zawsze godne polecenia, to staram się przy okazji takich wpisów jak dziś przemycić ciekawy tytuł. "Leonardo da Vinci" autorstwa Isaacsona Waltera, to książka, której nie będziecie się wstydzić wyciągnąć w samolocie (pozdrawiam wszystkie fanki Grey'a, do których też o zgrozo należę), a jednocześnie zaskoczy Was mistrzowskim spleceniem porywającej powieści z biografią tego wielkiego artysty i uczonego. Na łamach magazynu "The Times" można było przeczytać, że "za tak ludzki portret geniusza Isaacson zasługuje na wyrazy najwyższego uznania". Osiemset stron i sto pięćdziesiąt kolorowych ilustracji powinno Wam wystarczyć na wakacjach, ale same zdziwicie się, jak szybko łykniecie to pokaźne tomidło. 

  I know that it’s the middle of the week, and probably many of you have other problems on your mind that are difficult to forget despite the fact that the clock strikes 5, but I dream that you comeback home and try to get some rest by doing something different than usual and try to enjoy the weather. Maybe on your way back home, you’ll have a chance to buy apricots in a grocery store? :) Have a peaceful evening!

* * * 

   Wiem, że jest środek tygodnia i pewnie wiele z Was ma na głowie trochę trosk, o których ciężko zapomnieć wraz z wybiciem godziny siedemnastej, ale marzy mi się, abyście po powrocie do domu spróbowały odpocząć robiąc coś innego niż zwykle i skorzystać z pogody. A może w drodze z pracy uda Wam się kupić w warzywniaku morele? :) Spokojnego wieczoru! 

* * *

 

 

 

Last Month

The May Holiday atmosphere has been haunting me for a week now. I’ve been looking forward to the days when we can be all together so much – from the morning to the evening. Thus, I bid farewell to April with a smiling face, even though it’s hard for me to believe that it has passed so fast. Check out my photo summary from the last weeks – please promise me that after reading this post, you’ll close your laptops and put away your mobile phones. Let’s embrace this moment of respite.

* * *

Majówkowy nastrój ciągnął się za mną już od tygodnia. Bardzo wyczekiwałam tych wolnych dni, kiedy będziemy mogli być wszyscy razem – od rana do wieczora. Żegnam więc kwiecień z uśmiechem, choć trudno mi uwierzyć, że tak szybko minął. Zapraszam na fotorelację z ostatnich tygodni – obiecajcie mi tylko, że po przeczytaniu wpisu zamkniecie laptopy i odłożycie telefony. Cieszmy się tą chwilą oddechu!

1. Mazurki, beza,makowiec czyli wielkanocne resztki – wszystkie dla nas! // 2. Pamiętacie wpis o sprzątaniu? Jeśli nie macie planów na majówkę, będzie padało, grzmiało, a za oknem będzie sześć stopni, to zajrzyjcie tutaj. Być może ten wpis zmotywuje Was do porządków. // 3. Pierwsze porządki w ogrodzie, i sadzenie.  // 4. Widok na Wrzeszcz.  // Tak było na początku kwietnia…A tak pod koniec!Kolejne resztkowe danie. Przepis na ten makaron z karczochami, który na drugi dzień smakuje jeszcze lepiej, znajdziecie tutajPierwsza wyprawa do restauracji w nowym składzie. Mimo małych perturbacji, zaliczamy ją do tych udanych :). Ta knajpa to Ping Pong i warto do niej zajrzeć jeśli będziecie w Gdańsku :).  To zdjęcie nie ma walorów estetycznych, ale chciałam Wam pokazać co miałam na myśli pisząc o wietrzeniu poduch i dywanów w tym wpisie. A jeśli Szukacie jakiś oryginalnych mebli czy akcesoriów do domu to wiem gdzie możecie je znaleźć. Już w tym miesiącu odbędą się targi Warsaw Gift&Deco Show, na które bardzo chciałabym się wybrać (24-26 maja). W jednym miejscu znajdą się najciekawsze ekologiczne marki kosmetyczne i odzieżowe, stoiska z organiczną żywnością, stylowe wyposażenie wnętrz i wiele wiele innych ciekawych rzeczy. Ponadto wydarzenie przypada akurat w Dniu Mamy – może to fajny pomysł, aby wybrać się tam wspólnie? Wianek wielkanocny z źdźbłami trawy, piórkami i skorupkami jajek – własnoręcznie zrobiony w trakcie warsztatów zorganizowanych przez pracownie florystyczną "Narcyz". 1. Wracam do domu z nową ozdobą. // 2. Takie soboty lubię najbardziej. // 3. To pierwszy raz, kiedy w wazonie wylądowały kwiaty z mojego ogrodu. // 4. Sezon na szparagi rozpoczęty. //Niestety nie umiem rozbroić granatu tak, aby nie ochlapać całej kuchni sokiem. Mimo tego – uwielbiam!1. Chociaż uschnięte to nadal piękne. // 2. Prawie jak na "Wall Street".  // 3. Takie donice znajdziecie w Narcyzie – proste, ceramiczne, minimalistyczne.  // 4. Połączenie lilii i białej marynarki nie zawsze dobrze się kończy…   //W kwietniu nie mogło zabraknąć spacerów po lesie. Jedyny minus to kleszcze, które już się obudziły. Ponieważ obroże i wyciskane na kark specyfiki nie bardzo sprawdzają się u Portosa, to zdecydowaliśmy się w końcu na tebletki. Mam nadzieję, że będą skuteczne, bo zwierzęta również narażone są na groźne choroby przenoszone przez te nieznośne pajęczaki. A Wy jakie macie spoosby, aby się przed nimi chronić? Portosan również znalazł zajączka (tylko nie myślcie, że to pozostałości po nim). Nie udało mu się, co prawda zjeść całej kości, ale i tak mieliśmy go z głowy na parę godzin. 
Chociaż ciężko jest mi zacząć dzień bez kawy, to herbatę piję zdecydowanie częściej. Teraz wybieram te owocowe lub rumiankowe, ale w szufladzie mam też zawsze kilka torebek dobrej czarnej herbaty – dla mojej mamy, która jest jej prawdziwym amatorem. Jeśli Wy też cenicie sobie jakość to musicie poznać Newbyteas. Zestaw Crown Assortment Tisanes zawiera sześć rodzajów naparów w saszetkach – Chamomile (rumiamek), Peppermint, Rooibos Orange, Rosehip & Hibiscus, Summer Berries i Verbena. Wszystkie zamknięte w pięknym i eleganckim opakowaniu.Pamiętacie to zdjęcie z ostatniego wpisu "Last Month"? Ucieszyłam się bardzo gdy zgłosiła się do mnie Pani z firmy "Little Vintage" i zaproponowała…… prawie identyczny komplecik. Little Vintage to marka stworzona przez młodą mamę – Anię. Inspiracją dla jej kolekcji były właśnie rodzinne historie i stare zdjęcia. Na stronie znajdziecie nie tylko takie piękne rompery, ale też wiele innych pięknych ubranek, idealnych na przykład na prezent. 

Natura to najzdolniejsza malarka.

Tę książkę pokazywałam Wam już na Instastory, ale historia tak mnie wciągnęła, że musiałam się nią podzielić też tutaj. "Mam na imię jutro" autorstwa Damiana Dibbena, jest czymś w rodzaju kryminału, w którym głównym bohaterem jest pies. Będą łzy, napięcie i radość – na majówkową podróż jak znalazł!Tak się jakoś złożyło, że w kwietniu wiele bliskich mi osób obchodzi swoje urodziny. Na dodatek są to te osobniki, które nie bardzo potrafią sprecyzować, co chciałyby dostać w prezencie, bo do rzeczy materialnych nie przywiązują większej wagi. Dobrym pomysłem zawsze jest spotkanie, tort i kilka godzin wspólnie spędzonych. Miłe wspomnienia to najcenniejsza rzecz, jaką można podarować. A jeśli uważacie, że przyjęcie to za mało, koniecznie zajrzyjcie do serwisu prezentmarzen.com – można tam zarezerwować takie atrakcje, jak skok na bungee, rajd sportowym samochodem czy lot paralotnią (ja wybrałam to ostatnie i mogę gorąco polecić). Może zawsze chcieliście spróbować sportów ekstremalnych albo macie kogoś kto marzy o locie balonem?1. Chwila dla mnie. // 2. Uwielbiam ten moment w roku, gdy w około nie jest jeszcze zielono, ale drzewa owocowe obsypane są kwiatami. // 3. Gotowe na wesele! 4. Eustomy i piwonie. //

Ostatni "Look of The Day" wywołał na blogu małe poruszenie i od razu wskoczył na pierwsze miejsce najpopularniejszych wpisów miesiąca. Tym razem musiałam poprosić kochaną Anię z bloga mammamija.pl aby stanęła za aparatem (Ania jest też założycielką firmy seasidetones), bo mąż bujał wózek, moja mama w Brukseli, a Gosia i Asia pełniły rolę modelek :). Na szczęście na Anię zawsze można liczyć. Kto pierwszy ten lepszy! Wszystkie weselne modele są już na stronie sklepu MLE Collection. Śpieszcie się, bo sztuk zostało niewiele! 

Na koniec mam dla Was popcorn na drzewie ;). Życzę Wam cudownej majówki i przesyłam pozdrowienia… ze słonecznej Brukseli!

 

Rośliny w moim domu, czyli wiosenne umilacze na zielono.

   I am currently working on my patience. I’m waiting for warmer days, longer walks, fresh asparagus, fragrant peonies, and firs Easter with a larger family. In my small garden, I could start first gardening works and please my eyes with the first crocuses. This early spring aura, in different forms, has also arrived at my house. Thus, when would be a better moment to prepare a post on the green while-awayers?

* * *

   Ćwiczę teraz moją cierpliwość. Czekam na cieplejsze dni, dłuższe spacery, świeże szparagi, pachnące piwonie i pierwszą Wielkanoc w nowym powiększonym składzie. W moim niewielkim ogrodzie można było już rozpocząć pierwsze prace i nacieszyć oczy przebijającymi się przez ziemie krokusami. Ta wczesnowiosenna aura, pod różnymi postaciami, zawitała też do mojego mieszkania. Kiedy, jak nie teraz, miałby więc powstać wpis o zielonych umilaczach?

* * *

1. So beautiful and delicate and yet they pricked Portos on the nose when he decided to have a closer look. I found these roses at a befriended flower shop (our beloved Narcyz in Gdynia Orłowo), but, unfortunately, I don’t know whether it’s "The Fairy", "Leonardo da Vinci", or "Margo Koster". I’m betting on the third one. Maybe anyone knows? The roses are arranged in a row on the kitchen counter, but I’d like to take a risk and plant them in the ground when they stop blooming.

* * *

1. Takie piękne i delikatne, a jednak ukłuły Portosa w nos, gdy ten postanowił się im "bliżej przyjrzeć". Róże znalazłam w zaprzyjaźnionej kwiaciarni (nasz kochany Narcyz w Gdyni Orłowo), ale niestety nie wiem czy to odmiana "The Fairy", "Leonardo da Vinci" czy "Margo Koster". Stawiałabym na tę trzecią. Może któraś z Was wie? Różyczki stoją teraz w szeregu na kuchennym blacie, ale chciałabym zaryzykować i wkopać je do ziemi, gdy przestaną kwitnąć. 

2. I love books that offer not only recipes with the use of seasonal vegetables and fruit, but also photos of green pastures, dense forests, or blooming apple trees. The effect is that I’ve got plenty of books that have a superb layout, but they are full of recipes for quails, pheasants, strange puddings, and vintage cakes, whose ingredients I can’t even grasp. On the other hand, I still lack books with recipes for a quick dinner. I think it might be time to say “I’m sorry” to Nigella…   

The above books are (starting from the left-hand corner) “Jadłonomia”, "The Physiology of Taste", "French Country Cooking" (a beautiful book, but the recipes are unattainable, unless you’ve got two days for preparing a dinner), "The Cottage Kitchen", "O jabłkach" (Eliza’s recipes are wonderful and I often use them), "The Secrets of Plants" (a fabulous book in which you can read, for example, that plants become “irritated” whenever they come into contact with fire), "O kwiatach".

3. It’s not a coincidence that I’ve decided to choose plant extracts in most of my cosmetics. Using the blessings of nature is slowly becoming a standard, instead of being only a fashion or a whim of eco-zealots. I’ve been testing these five products that you can see in the photo below for the past three weeks and they’ve all passed the test. Below, you can find their detailed descriptions.

* * *

2. Uwielbiam książki, w których znajdę nie tylko przepisy z wykorzystaniem sezonowych warzyw i owoców, ale również zdjęcia zielonych pastwisk, gęstych lasów, czy kwitnących jabłonek. Efekt jest taki, że mam mnóstwo książek, które są pięknie wydane, ale pełno w nich receptur na przepiórki, bażanty, dziwne puddingi i starodawne ciasta, których składników nawet nie rozumiem. Z kolei wciąż brakuje mi takich, gdzie podane są przepisy na szybki obiad. Chyba czas przeprosić się z Nigellą… 

   Powyższe książki to  (od lewego górnego rogu) "Jadłonomia", "Fizjologia smaku", "French Country Cooking" (książka przepiękna, ale przepisy nie do zrobienia, chyba, że możemy poświęcić dwa dni na gotowanie kolacji), "The Cottage Kitchen", "O jabłkach" (akurat przepisy Elizy są świetne i często z nich korzystam), "Sekrety roślin" (niesamowita książka, z której dowiemy się na przykład o tym, że rośliny potrafią "denerwować się" na widok ognia), "O kwiatach". 

3. To nie przypadek, że zdecydowana większość moich kosmetyków ma w swoim składzie wyciągi z roślin. Korzystanie z dobrodziejstw natury powoli staje się standardem, a nie modą czy fanaberią ekozapaleńców. Te pięć produktów, które widzicie na zdjęciu poniżej, testowałam przez ostatnie trzy tygodnie i wszystkie zdały egzamin. Poniżej znajdziecie ich dokładny opis. 

Light volumising spray with lavender oil and grapefruit extract by Kevin Murphy. ANTI.GRAVITY.SPRAY is light and additionally protects hair against high temperature up to 220°C.

* * *

Lekki spray zwiększający objętość z olejkiem lawendowym i ekstraktem z grejpfruta od marki Kevin Murphy. ANTI.GRAVITY.SPRAY jest lekki i dodatków chroni włosy przed wysoką temperaturą suszenia do 220° Celsjusza.

Liquorice root extract and almond oil sound pretty nice, right? The above product is another one by Eenymeeny (I showed the previous one here). This brand specialises in cosmetics that can be used both by kids (already from the very first day of their lives) and women. Eveyday soothing cream is a multipurpose cosmetic which I currently keep in my handbag (or in the pram). It’s great to apply under makeup. It doesn’t contain any fragrance compositions, and its smell is an outcome of the natural ingredients used during its production. It stays on your skin only for a short period of time – that’s why it’s appropriate for atopic skin, skin with eczema, and allergy-prone skin. For the readers of Makelifeeasier.pl, I’ve got a discount code for shopping at  www.eenymeeny.eu, it’s enough to use MLE10 to get a 10% discount (valid until the end of April 2019). 

* * *

Ekstrakt z korzeni lukrecji i olej migdałowy brzmią całkiem nieźle prawda? Powyższy krem to kolejny produkt od Eenymeeny (poprzedni pokazywałam tutaj). Ta marka specjalizuje się w kosmetykach, które mogą być używane zarówno przez dzieci (już od pierwszego dnia życia) jak i kobiety. Krem łagodzący na co dzień to wielozadaniowy kosmetyk, który trzymam teraz w torebce (albo w wózku). Nadaje się nawet pod makijaż. Nie zawiera kompozycji zapachowej, a jego zapach wynika z zastosowanych surowców naturalnych i krótko utrzymuje się na skórze – między innymi dlatego jest odpowiedni szczególnie do pielęgnacji skóry atopowej, objętej egzemą i skłonnej do alergii. Dla Czytelniczek Makelifeeasier.pl mam teraz kod na zakupy w sklepie internetowym www.eenymeeny.eu, wystarczy wpisać kod MLE10 aby uzyskać 10% rabatu (ważny do końca kwietnia 2019).  

I love MIYA brand for their serum (I’ve got both versions – a standard version and a mini version that I always take on my trips), so I eagerly started the testing of their novelties – highlighter with coconut oil, castor oil, almond oil, sweet orange oil, and mango butter. The highlighter can be applied directly onto your skin as a finishing touch to your makeup: onto cheekbones, eyelids, corner of eyes, browbones, bridge of the nose, neckline, arms, and collar bones. Below, you can see makeup with the use of Rose Diamond hue.

* * *

Markę MIYA uwielbiam za ich serum (mam zarówno wersję standardową, jak i turystyczną, która zabieram w podróże), więc chętnie rozpoczęłam testowanie ich nowości – rozświetlacza z olejkiem kokosowym, rycynowym, migdałowym, ze słodkiej pomarańczy i masłem mango. Rozświetlacz można używać bezpośrednio na skórę lub jako wykończenie makijażu: na kości policzkowe, powieki, kąciki oczu, łuki brwiowe, grzbiet nosa, dekolt, ramiona czy obojczyki. Poniżej widzicie makijaż z wykorzystaniem koloru Rose Diamond. 

Fresh brand was created in Boston in 1991 cares that each of their products is based on natural ingredients. First Fresh cosmetics were soaps packed in a beautiful paper (Oval Soap is available until this day). Within the following years, the brand developed and introduced a whole gamut of products based on natural ingredients. I chose soybean-based face cleansing gel Soy Face Cleanser and Rose Face Mask, which is a moisturising rose mask. Both products are available at Sephora.

* * *

Marka kosmetyczna "Fresh", stworzona w Bostonie w 1991 roku, dba o to, aby każdy ich produkt oparty był o naturalne składniki. Pierwszymi kosmetykami Fresh były mydła opakowane w piękny papier (Oval Soap są w sprzedaży do dziś). W ciągu następnych lat marka rozwinęła się, mając w ofercie pełną gamę produktów na bazie naturalnych składników. Ja wybrałam żel do mycia twarzy na bazie soi Soy Face Cleanser oraz Rose Face Mask, czyli różaną maskę nawilżającą do twarzy. Oba produkty dostępne są w sieci Sephora.

4. This year, the crocuses and tulips that I planted last year will be joined by daffodils (yes, I know that they will bloom next year, but it’s still a miracle that I’ve found these bulbs somewhere between a lawnmower, grass seeds, and an old broom ;)). I’m a fan of hardy perennials as I like to think about plants as permanent residents who take root in my garden and greet me like an old friend every year. I make the only exception for herbs – the sprigs of this thyme will soon land in a baking tray together with the chicken ;).

* * *

4. W tym roku do krokusów i tulipanów, które sadziłam rok temu, dojdą jeszcze żonkile (tak, wiem, że zakwitną dopiero za rok, ale to i tak cud, że odnalazłam te cebulki gdzieś między kosiarką, nasionami trawy a starą miotłą ;)). Jestem fanką kwiatów wielosezonowych, bo lubie myśleć o roślinach jak o stałych mieszkańcach, które zapuszczają korzenie w moim ogrodzie i co roku witają  się ze mną, jak ze starą znajomą. Wyjątek robię dla ziół – gałązki tego tymianku niedługo wylądują w brytfance razem z kurczakiem ;). 

jacket / marynarka – NA-KD // trousers / spodnie – ZARA // wellies / kalosze – HUNTER // basket / kosz – Heidi Hawaii